Info o mnie.
- przejechane: 182612.49 km
- w tym teren: 66011.10 km
- teren procentowo: 36.15 %
- v średnia: 22.63 km/h
- czas: 334d 09h 24m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1172
do 50 km - 1228
do/z pracy - 278
dron - 64
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 55
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 288
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 67
ponad 100 km - 240
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 100
Solid MTB - 30
sprzęt - 49
szoska - 448
Uphill race - 8
w górach - 304
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 395
wyprawy - 66
wysokie szczyty - 35
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20

Black Peak

Canyon Endurace



archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2025, Czerwiec - 9 - 20
2025, Maj - 10 - 20
2025, Kwiecień - 8 - 21
2025, Marzec - 10 - 24
2025, Luty - 8 - 16
2025, Styczeń - 7 - 13
2024, Grudzień - 15 - 38
2024, Listopad - 7 - 15
2024, Październik - 9 - 21
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 95
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 96
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14

















Wpisy archiwalne w kategorii
w górach
Dystans całkowity: | 19471.48 km (w terenie 9036.00 km; 46.41%) |
Czas w ruchu: | 1159:51 |
Średnia prędkość: | 16.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.56 km/h |
Suma podjazdów: | 256839 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 3943 kcal |
Liczba aktywności: | 301 |
Średnio na aktywność: | 64.69 km i 3h 51m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 28 maja 2009 • dodano: 28.05.2009 | Komentarze 4
Tegoż dnia do Szczawnicy przyjechał na wspólne kręcenie ze mną Robert znany na BS jako robin z Krakowa. Pobudka o 7, szybkie śniadanie i już 40 minut później po powitaniu z Nim w centrum Szczawnicy kręciliśmy razem. Ruszyliśmy najpierw do granicy ze Słowacją piękną ścieżką biegnącą wzdłuż Dunajca, o tak wczesnej porze była pusta, więc fajnie się nam kręciło wśród Pienin. Po przekroczeniu granicy obraliśmy kierunek na Lesnicę, a następnie po pokonaniu niezłego podjazdu (12%) odpoczęliśmy na przełęczy (720m) i ostro zjechaliśmy w dół. Po dotarciu przez Haligovce do Czerwonego Klasztoru, gdzie zrobiliśmy postój na fotki, ruszyliśmy na czerwony szlak – wspomnianą ścieżkę wzdłuż Dunajca, pięknie tam :)
Po powrocie do Szczawnicy zatrzymaliśmy się przy Dunajcu na kawę, robinowi zostało jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem zaciągnąć do rezerwatu Biała Woda, gdzie byłem dnia poprzedniego. Robertowi się spodobało i zapewne jeszcze tam wróci. Na koniec jeszcze raz przejechaliśmy fragment ścieżki wzdłuż Dunajca, zaczynał się wtedy ruch, jak i spływy flisackie. Zwieńczeniem wycieczki były lodziki :)
Na granicy ze Słowacją

Robin i JPbike :)

W Słowacji

Na mnie taki znak nie zrobił większego wrażenia ... a na robinie - widać :)

Pięknie ... :)

Początek zjazdu na którym wycisnęliśmy v-max

W Czerwonym Klasztorze. Widok na Trzy Korony

Dunajec w pełnej krasie

Wodospadzik :)

Dzięki Robercie za wizytę w Szczawnicy, miło było Cię poznać, pokręcić wspólnie i do następnego !
Kategoria do 100 km, w górach, w towarzystwie, poza PL
Środa, 27 maja 2009 • dodano: 28.05.2009 | Komentarze 0
Prognozy pogodowe na ten dzień nie były ciekawe, zapowiadały deszcz, od rana było duże zachmurzenie. Na rower oczywiście wsiadłem :)
Początkowo zaplanowałem kolejne zapoznanie się z maratonową trasą, dodatkowo zamierzałem dokręcić w większości górskim terenem wzdłuż granicy polsko – słowackiej do Piwnicznej-Zdrój. Nici wyszły z planowanej trasy, dojechałem asfaltem do Jaworek, pomijając w Szczawnicy skręt na rowerowy szlak, w ogóle nie zauważyłem symbolu rowerka, gdzie te oznakowanie ? Dalej terenem do Rezerwatu Biała Woda (1,50 zł za wstęp), trzymając się żółtego szlaku, pieszego, acz przyjemnego. Następnie zgubiłem kompletnie szlak, jadąc szeroką szosą do góry, która po jakimś czasie się skończyła, zaczęło drobno padać, więc zawróciłem i dojechałem do miejsca, gdzie zgubiłem żółty szlak. Wtedy rozpadało się na dobre. Miałem trochę szczęścia bo była tam zamknięta drewniana Bacówka z tarasem, schroniłem się tam i przeczekałem jakieś 30 min. Wciąż padało i robiło się chłodno, zdecydowałem wrócić w deszczu do noclegowni. Dobrze że było z górki. Zimno mi się robiło i rozgrzałem się na 500 metrowym solidnym podjeździe (chyba 20-25%) do miejsca zakwaterowania i od razu czas na ciepłą herbatkę i suszenie ciuchów i SPD-ów ...
A jednak, przynajmniej troszkę po górach pojeździłem, więc dzień nie był stracony rowerowo.
Już w rezerwacie "Biała Woda"

Takie strumyki wolę pokonywać w bród :)

A jednak zgubka właściwej drogi nie była taka zła ...

Właśnie w tej zamkniętej bacówce się schroniłem na tarasie przed deszczem na jakiś czas

Wtorek, 26 maja 2009 • dodano: 01.06.2009 | Komentarze 5
Po wspaniałej wycieczce z Karoliną i powrocie do Szczawnicy miałem jeszcze siły i ochotę na wjazd od mojej strony terenem na Przechybę (1175m) :)
Wyruszyłem po posileniu się o 18. Już na pierwszym rozwidleniu dróg zapomniałem że szlak rowerowy, zresztą słabo oznakowany, biegnie prosto, a skręciłem w prawo, trzymając się niebieskiego szlaku … pieszego :) Po kilku km właśnie zaczęło się. A jednak dałem radę. Po ponownym styku z rowerowym szlakiem kręciłem swoim tempem do góry, nachylenie było znośne i na środkowym blacie dało się jechać, a ostatnie 2 km były dość strome i najważniejsze, że przejezdne. Na szczyt wjechałem o 19:25, słońce wisiało dość nisko, jeszcze nigdy o tej porze nie byłem tak wysoko :) Wdrapałem się jeszcze na punkt widokowy, robiło się chłodno, więc czas wracać. Nastąpił mega długi zjazd wprost do mojej noclegowni, no prawie w całości zjazd, bo w górnych partiach były jeszcze dwa krótkie podjazdy. Sam długi zjazd był łagodny, szutrowy, fragmentami brukowany, sporo łuków i parę zakrętów. Na miejsce zajechałem po 20. Dzięki temu wjazdowi i zjazdowi zaliczyłem kolejne zapoznanie z trasą maratonu.
Późnopopołudniowe nisko wiszące słońce daje w górach ciekawe efekty :)

Na niebieskim szlaku pieszym - początkowo przejezdnym ...

A po jakimś czasie ... zamieniłem się w pieszego turystę :)
Na szczęście tylko przez kilometr ... choć dość stromy ...

Schronisko na Przechybie

Widoczek na północ z punktu widokowego, godzina 19:30

Długi, szutrowo - kamienisty zjazd

Wtorek, 26 maja 2009 • dodano: 26.05.2009 | Komentarze 5
W ten prawdziwie piękny, prawie letni dzionek nadszedł dla mnie czas na pokręcenie z Karoliną, znaną nam wszystkim jako karla76 :)
Po dotarciu na umówione miejsce w Nowym Sączu nastąpiło sympatyczne powitanie z Nią, włączyłem pulsometr - od razu tętno 200 - co się dzieje ? Chyba bikerki tak na mnie działają :) Ruszyliśmy i obieramy kierunek na Ptaszkową, po drodze sobie mile gaworząc, humory nam dopisywały :) Później nastąpił skręt w teren, a tu nagle pojawił się bardzo stromy podjazd po stoku narciarskim z wyciągiem – bez większych problemów wjechałem, a Karla, która przez część trawiastego podjazdu wprowadzała Centusia (kręciła po chorobowym, więc zrozumiałe) dała mi brawa na górze – to miłe i bardzo cieszy :) Skąd ja mam tyle siły ? Przecież jestem z półpłaskiej Wielkopolski ... Od tego górnego punktu stoku zaczęła się terenowa jazda po przyjemnym szuterku do góry na Jaworze, jechało się super, miałem nawet czas na robienie fotek Karolinie. Po wjechaniu na szczyt weszliśmy na metalową wieżę widokową – super tam widoczki :) Po odpoczynku nadszedł czas na zjazd niebieskim szlakiem, dość stromy, usiany kamieniami, wąwozikami, liśćmi, korzeniami, powalonymi gałęziami – te przeszkody spowodowały, że nie dało się w całości zjechać. Karla zaliczyła niegroźną glebkę i wylądowała w liściach :) Następnie to już szybki zjazd asfaltem, po jakimś czasie Karla się zatrzymuje i pyta mnie czy chcę jeszcze na podjazd – mówię TAK i jak szalony pognałem do góry (niezła stromizna), zatrzymałem się przy przydrożnej kapliczce na fotkę. Po osiągnięciu kulminacji podjazdu już tylko fajny zjazd do miejsca, gdzie stało moje autko. Zanim wyruszyłem do Szczawnicy to wpadliśmy jeszcze obowiązkowo na lodziki :)
Karla76 i JPbike - jak widać humory mieliśmy świetne :)

Pozazdrościć ... (wiadomo komu) :D

Karla atakuje podjazd po stoku narciarskim :)

Na górze koniecznie trzeba było uczcić wjazd taką oto fotką :)

Początek podjazdu na Jaworze ...

Karolina świetnie daje radę - prawdziwie górska bikerka :)

Oj … jak fajnie mi się z Tobą jechało :)

Na wieży widokowej w Jaworzu :)

Właśnie po to się jeździ w góry !

Na dość stromym zjeździe z Jaworza

Przeszkody też były ...

Karolina podjeżdża na solidnym i pięknie widokowym podjeździe ...

... i nadal podjeżdża :)

Wielkie dzięki Karolinko za taką arcyfajną wycieczkę w góry – chcę więcej takich :)
Kategoria do 50 km, w górach, w towarzystwie
Poniedziałek, 25 maja 2009 • dodano: 25.05.2009 | Komentarze 4
Pierwszego dnia mojego urlopu w Szczawnicy postanowiłem wybrać się z Darkiem - na BS znany jako GraLo z Nowego Sącza. Na miejsce spotkania w Gołkowicach Dolnych zajechałem dość szybko drogą wzdłuż Dunajca (37 km i 1:18 godz). Ruszyliśmy do góry, początkowo niezbyt stromo, robiąc krótką przerwę na parkingu w Gaboniu, odtąd zrobiło się dość stromo, a po dotarciu do Doliny Jaworzynki (880m) Darek powoli zaczął mi zostawać w tyle. Nogi nieźle podawały do góry - to cieszy :) Po przekroczeniu 1000m zwolniłem troszkę, nie było sensu szaleć i znów kręciliśmy razem, by po chwili, na końcowym fragmencie ponownie odskoczyć koledze :) I tak wjechaliśmy, przy schronisku odpoczynek. Następnie po spojrzeniu na mapę z trasą sobotniego maratonu ruszyliśmy na zjazd niebieskim szlakiem do Rytra. Oj działo się, co mam napisać na temat wrażeń z tego zjazdu – dla prawdziwych twardzieli, tyle sporych kamieni, nieźle trzęsło kierownicą, niesamowita stromizna, strasznie wąsko ... Prawe kolano lekko obtarłem, aż sam byłem zaskoczony ! Zjeżdżałem tędy na semislickach ! Gdy pojawił się szeroki szuter prowadzący do Rytra to od tej chwili droga powrotna przebiegła spoko i dojechaliśmy do ronda przed Nowym Sączem i tam każdy w swoją drogę. Po drodze zatrzymałem się na lodzika i pepsi.
JPbike i GraLo na parkingu w Gaboniu :)

Chwilowy postój. Darek napełnia bidon wodą ze źródełka

Dawaj GraLo ... szczyt tuż, tuż :)

Nasze rumaki podczas odpoczynku przy schronisku na Przechybie

Na pięknym widokowo fragmencie trudnego zjazdu niebieskim szlakiem :)

Tu, przy tym mostku skończył się trudny zjazd ...
Zadowoleni zatrzymaliśmy się na wymianę wrażeń, jak i zmyłem w strumyku lekko obtarte prawe kolano :)

Po szybkim zjeździe ukazał się taki oto widok na zamek w Rytrze

Przerwa podczas drogi powrotnej do Szczawnicy ...
Widok z mostu nad Dunajcem - ta wieżyczka w oddali to oczywiście Przechyba :)

Wielkie dzięki Darku za wspólną wycieczkę i do następnego !
Puls – pulsometr zwariował, pokazał max 227, a na płaskim czasem 209 :)
Kategoria ponad 100 km, w górach, w towarzystwie
Sobota, 9 maja 2009 • dodano: 10.05.2009 | Komentarze 9
Oj … pobudka o … 3-ciej. Zajechałem o 7:30 do Boguszowa-Gorce - ładnie położone miasteczko i od razu udałem się odebrać numer startowy do biura zawodów, które znajdowało się na najwyżej położonym stadionie w Polsce (650 m) Na parkingu bez pośpiechu złożyłem rower, troszkę pogadałem ze starszym facetem – chwalił mój rower :) Po 9-tej wyruszyłem się rozgrzać na okoliczną zalesioną górkę i wróciłem na stadion – po drodze niezły był podjazd. Jako że tutaj inaugurowałem sezon u Grabka, który po raz pierwszy wprowadził start sektorowy przypadł mi znów ostatni (szósty) sektor. W sektorze ustawiłem się już o 10:20 i dość blisko z przodu. Czekając na start, tradycyjnie już rozglądałem się na pozostałych w sektorze – większość to sami amatorzy, dopatrzyłem się nawet babci bikerki :)
Po 11-tej ruszyliśmy – każdy sektor startował co 2 minuty. Ruszyłem spokojnie - wolałem nie ryzykować ze względu na to, że rana na kolanie jeszcze się nie zagoiła. Początek trasy już z górki – większość ostro kręciła - wiadomo ... Na pierwszym podjeździe, gdzie leżało sporo luźnych kamieni działo się, zacząłem wtedy wyprzedzanie, które trwało prawie do mety. Po pierwszym bufecie, gdzie w ruchu wziąłem pół banana, a kubka z piciem nie uchwyciłem - nastąpił mega długi szutrowy zjazd - pięknie poprowadzony w lesie po zboczach stromych górek – nieźle i szybko w dół zsunąłem, później kawałek szybkiej jazdy asfaltem i kolejny dość długi, leśny podjazd – niezbyt stromy (wyjątki były) i dało mi się go pokonać na środkowym blacie i szło mi nieźle, nie wspominając o ciągłym wyprzedzaniu na podjazdach. W połowie trasy był najbardziej stromy około 200 metrowy podjazd – zrobił się wtedy zator i wszyscy z buta go pokonali – ja również. Później trasa biegła na przemian w dół i w górę – w obu przypadkach niezbyt stromo i w dalszym ciągu pięknie biegnącą po zboczach zalesionych górek. Na krótkim, półpłaskim odcinku sięgnąłem do kieszonki po żel, który po części rozlał mi się na klamkach – kokpit zrobił się wtedy kleisty :) Na drugim i trzecim bufecie również nie stanąłem – tylko po łyku wody i pół banana spożytego w ruchu. Zaraz po tym ostatnim bufecie, który znajdował się w połowie długiego podjazdu, który zdawał się nie mieć końca - zaczął się lekki kryzys – nogi nie podawały tak jak powinny :( Widocznie ostro cisnąłem na długich podjazdach, więc zwolniłem trochę. Ostatni długi zjazd, który biegł przez otwartą przestrzeń przejechałem prawie bez kręcenia korbą i podążałem do mety starając się utrzymać tempo. Ciężko było, trzymałem się wtedy na kole jednego zawodnika. Ostatnie 2 km to stromy podjeździk, płasko po zboczu górki i ostatni podjazd wprost na stadion – oczywiście wszędzie wjechałem i w końcu meta.
114/510 open MEGA
45/191 – M3
Gdyby nie wspomniany lekki kryzys – wynik mógłby być lepszy, zwłaszcza że ostatni punkt kontrolny (z trzech) mijałem jako 99-ty ... Ale co tam – jak na start z ostatniego sektora i liczbę zawodników (i zawodniczek) na dystansie mega po raz kolejny jestem zadowolony.
Zresztą wiadomo - na maratonach startuję dla przyjemności :)
No i jeszcze jedno – po raz pierwszy wystartowałem pod szyldem BikeStats.pl !
Co do trasy – dość łatwa, przyjemna, w znacznej większości biegła po zalesionych zboczach gór. Nawierzchnia była również spoczko – szerokie szutry, drobne kamienie, trochę porozrzucanych gałęzi, oczywiście jak to bywa na maratonach - były i trudne fragmenty. Jednym zdaniem: maraton dla każdego.
Miejsce startu i mety na stadionie w Boguszowie-Gorce

Na bufecie ... mniam, mniam ...
Ale tam narobili bałaganu, jak po imprezie :)

Niezła gonitwa w tymanach kurzu ... :)

Tuż przed metą ... no prawie bo za chwilę jeszcze jeden podjeżdzik ...

Już po maratonie - mój posiłek regeneracyjny :)
Numer startowy odpowiedni do mojego rocznika z jedynką - zarezerwowałem sobie wcześniej

Puls – max … 201 ? (taką wartość pulsometr pokazał na … zjeżdzie), średni 160
Kategoria maratony, w górach, Bike Maraton, dzień wyścigowy
Sobota, 2 maja 2009 • dodano: 04.05.2009 | Komentarze 9
Noc na polu namiotowym w Miłkowie była dość chłodna (5 st.C) ... tak spałem w namiocie i jakoś się dało wytrzymać :) Pomaratonowa rana na kolanie zaczęła mi przeszkadzać w zginaniu nogi ... trudno, nie odpuszczę jakiegoś górskiego kręcenia - po to tu w Karkonosze przyjechałem :)
Jechało mi się raczej przeciętnie ... wiadomo co się dzieje z bikerem dzień po zawodach, dużo postojów robiłem, super widoczki miałem na focenie :)
Trasa: Karpacz - Karpacz Górny - podjazd i zjazd Drogą Chomontową - Droga Sudecka - Droga Celna - Droga na Dwa Mosty (kamienisty zjazd) - Droga pod Reglami (szlak ER2) - Przesieka - Podgórzyn - Sosnówka - Miłków - Karpacz
Panoramka z Karpacza Górnego :)

Na Drodze Chomontowej ...

Widoczek ze skałek :)

Dojeżdżam na szczyt ...

Panoramka z najwyższego punktu Drogi Chomontowej (955m) ... jak pięknie :)))

A teraz ostry zjazd po szutrze ... 61.70 km/h :)))

No właśnie - fragment najdłuższego podjazdu wczorajszego maratonu ...

Następnie podjeżdżałem Drogą Sudecką i zatrzymałem się na batonika w miejscu, gdzie zaczyna się najtrudniejszy w Polsce podjazd na Przełęcz Karkonoską ... sporo piechurów tam się wybierało. Poza tym natrafiłem też na jakieś zmagania szosowców :)
Resztki śniegu na Drodze Celnej ... ponoć podobną okazję miałem dokładnie rok temu :)

Widoczkowy zjazd po kamienistym szuterku na Drodze na Dwa Mosty :)

Dalej już skręciłem na znany mi szlak ER2 i przez Przesiekę fajnie zjechałem asfaltem do Sosnówki, po drodze z przeciwka wspomniani szosowcy podjeżdżali :)
Póżniej przez Miłków dotarłem do Karpacza (podjazd), gdzie stało auto i do Poznania ...
Ostatni postój po długim zjeździe, w Sosnówce ...

V max - 61.70 km/h
Puls - max 171, średni 128
Piątek, 1 maja 2009 • dodano: 03.05.2009 | Komentarze 11
Nadszedł w końcu oczekiwany przeze mnie czas na prawdziwie górski maraton. Wyjechałem z domu o 5-tej i zajechałem do Karpacza o 9-tej. Po zaparkowaniu auta poszedłem na miejsce zawodów sprawdzić klasyfikację sektorową – znalazłem siebie w drugim sektorze (z trzech) więc będę startował bliziutko czołówki – pierwszy raz w wyższym sektorze :) Poza tym zauważyłem sporą kolejkę na zapisy – większość właśnie tutaj zaczynała golonkowy cykl i z powodu zbyt dużej kolejki start dystansu Giga opóźnił się o 30 min. Kręcąc się po stadionie (świetne miejsce startu) jeszcze w cywilnym stroju dostałem smsika od Jarka typu: gdzie jesteś ... napotkałem Go rozgrzewającego się na ulicy, gdy wracałem do auta się przebrać i po swojego wyścigowego górala. Po wskoczeniu w kolarskie ciuszki wraz z Jarkiem pokręciłem się rozgrzać kilka km typu: podjeździk – zjazd – podjazd. Piękna słoneczna pogoda panowała, kilkanaście stopni Celsjusza, a w noc poprzedzającą dzień maratonu w Karpaczu troszkę napadało – ciekawiło mnie to czy trasa będzie błotnista ... Zjawiło się około 820 zawodniczek i zawodników. Po ustawieniu się w drugim sektorze stanąłem przy samej linii - nie było tam zbyt wielu, raptem kilkadziesiąt – a pierwszy sektor przez długi czas tkwił pusty – gdzie się podziali liderzy ? W końcu się pojawili – było ich znacznie mniej, niż nas. A trzeci sektor, gdzie tkwił widoczny na pierwszym planie Jarek zdawał się nie mieć końca. Nooo i ... START – wszystkie sektory wystartowały wspólnie (oczywiście odpowiednio poustawiane) i zaczął się doskonale mi znany ponad pięciokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego – czołówka odjechała, a mi szło do góry raczej przeciętnie, niezbyt dużo traciłem – widocznie ciągle mi za mało górskiego kręcenia ... ostatni raz jeździłem w górach podczas wrześniowego bikemaratonu u Grabka, zresztą mi, na co dzień ciężko pracującemu fizycznie facetowi niełatwo znaleźć czas na górskie treningi ...
Gdy skończył się asfalt to nastąpił trudny technicznie zjazd, było tłoczno, ciasno, ciężko o wyprzedzanie, raz wznieciliśmy wielką tymanę kurzu – przez chwilę prawie nic nie widziałem ... emocje rosły do pewnej chwili – a mianowicie po przejechaniu ok. 9 km na bardzo kamienistym zjeździe chciałem paru zawodników wyprzedzić – zjechałem na prawo i nagle widzę wystające spod ziemi 20 cm kamienie, próbowałem je przeskoczyć, nic z tego i niezła GLEBA przy ok. 30-35 km/h, gdy upadłem to jeszcze jeden zawodnik o mnie się potknął, szybko się pozbierał i uciekł, a ja wstałem i sprawdziłem szkody: obtarte lewe kolano, lekkie ranki na nodze i lewym łokciu – a rower cały, oprócz przesuniętego pionowo do góry lewego rogu na kierownicy ... Kręciłem dalej, próbując przez 2 km w czasie jazdy przesunąć do właściwej pozycji lewy róg – nie dało się i zatrzymałem się na kamienistym podjeździe, sięgnąłem do kieszonki po imbusa i po 30 sekundach własnego pit stopu pojechałem dalej. Trochę już straciłem, ale co tam, nie poddawałem się. Rana na kolanie zaczęła szczypać – zrezygnowałem wtedy z wycisku i od tej chwili cel był jeden – dojechać do mety najlepiej, jak się da. W dalszym ciągu na trasie czyhały przeróżne techniczne odcinki – cała masa sporych kamieni, sporo trzęsło kierownicą, seria stromych podjazdo - zjazdów, czasem niesamowicie stromych, no takich że nieraz trzeba było pchać rowerki, a najbardziej mi utknęły w pamięci te trudne, kamieniste zjazdy – łatwo było wtedy o wywrotkę przez przednie koło. Były również przeprawy przez strumyki – tam właśnie leżało najwięcej błotka, zaraz za jednym potokiem zaliczyłem glebę – znów przez duże kamienie, bilans: prawa ręka zażyła kąpieli w czarnym błocie :) Na pierwszych dwóch bufetach zatrzymywałem się – w obu przypadkach brałem pół banana i dwa kubki: z Powerade i z wodą – tym z wodą polewałem ranę na kolanie, a na trzecim bufecie, już bez postoju i tylko kubek z wodą – pół łyka i resztę na ranę. Zaraz za ostatnim bufecie (po 33 km) zaczął się najdłuższy podjazd tegoż maratonu – dobrze mi znaną Drogą Chomontową na najwyższy punkt trasy (955 m) – cały czas ledwo 10 km/h ... udało mi się kilku wyprzedzić na tym ciężkim podjeździe. Po dość długim, szybkim i kamienistym zjeździe z tegoż punktu podążałem już bez większych szaleństw do mety, gdzie tuż przy stadionie zamiast prosto zjechać trzeba było przejechać po trawniku kilka ostrych zakrętów typu XC ...
Po przekroczeniu mety chwilkę odpocząłem i udałem się do ambulansu – zmyli mi ranę na kolanie, poszedłem zjeść makaron z sosem chyba pomidorowym – całkiem mi smakował.
Po jakimś czasie spotkałem się z Jarkiem i jego dziewczyną, pozamienialiśmy się wrażeniami z maratonu – Jarek zajął trzecie miejsce w swojej kat. M2 na dystansie Mini (4-te w open) – wielkie gratulacje !!!
I jeszcze coś odnośnie całej trasy – facet (znawca karkonoskich terenów), który układał tą trasę doskonale wiedział co robi – spore podjazdy, masa przeróżnej wielkości kamieni, ostre zjazdy pełne kolein, korzeni, kamieni, przeprawy przez górskie strumyki – zupełnie jak na wzór esencji maratonów MTB. Ci którzy przejechali po raz pierwszy taką trudną trasę mieli okazję w pełni poczuć się prawdziwym zawodnikiem MTB-u – mnie również to cieszy
110/531 – open MEGA
31/176 – M3
Co tu pisać na temat moich wyników – jak na trudną górską trasę, jazdę przez większość trasy z obtartym kolanem, postojem serwisowym … jestem MEGA zadowolony :)))
Stadion sportowy w Karpaczu – miejsce startu i mety

Za chwilę wybieramy się na swoje sektory startowe

Podczas pierwszego zjazdu ... tuż przed wspomnianą glebą

Na długim podjeździe na Drodze Chomontowej

Dawaj JPbike !!! :)

Widać moje obtarte kolano ...

Na ostatnim długim zjeździe

Ostatni podjazd na kilkaset metrów przed metą

Moje obtarte kolano po wizycie w przymaratonowym ambulansie, wcześniej wyglądało gorzej

Pamiątkowa fotka z Andrzejem Kaiserem :)

Już po dekoracji ... Jarek z medalem :)

Puls – max … 210 ? (pulsometr coś nawalił), średni 159
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Sobota, 13 września 2008 • dodano: 15.09.2008 | Komentarze 7
MIO FUJIFILM BIKEMARATON - Karpacz
Obudziłem się o 7.30 i zaglądam na termometr ... niewiele ponad 3 st.C !
Dobrze, że niebo było pogodne i słońce powoli przygrzewało. Po śniadaniu ruszyłem na podjazd do Orlinka się troszkę rozruszyć i zjechałem na miejsce startu, gdzie pokręciłem sobie po stadionie i udałem się na swój sektor startowy. Start nastąpił punktualnie o 11-tej – najpierw wystartowali liderzy i liderki klasyfikacji a następnie w odstępie kilku minut kolejno M2, moja M3 wspólnie z M4 i na końcu M1 z M5 wraz z wszystkimi Kobietkami. Jak zwykle wszyscy ostro do przodu gnali, tak że narobiliśmy sporo stadionowego kurzu takiego że przez chwilę ciężko mi było oddychać :) No i zaczął się podjazd główną ulicą do Karpacza Górnego. Moje tętno od razu skoczyło do poziomu 160 - 170. Nie szło mi do góry tak, jak bym chciał - ciągle mi za mało jeżdżenia po górach. Gdy dojechałem do miejsca, gdzie mieszkałem to mijałem rodziców mi kibicujących - spojrzenie synka gnającego w peletonie do góry – bezcenne :) Następnie skręciliśmy na kolejny podjazd – na Drogę Chomontową (piękne widoczki) i w połowie zaczął się szutrowy zjazd, na którym rozpędziłem się do 65 km/h i zacząłem wyprzedzać. Gdy skończył się zjazd (w ostatniej chwili wyhamowałem) to zaczął się kolejny podjazd po asfaltowej Drodze Sudeckiej, gdzie zacząłem się rozkręcać i szło mi już lepiej do góry. Dotarliśmy do miejsca rozjazdu mini i mega/giga. A dalej króciutki i ostry zjazd i skręt na Celną Drogę – po raz kolejny podjazd, na którym jechałem już identycznym tempem jak wszyscy. No i zaczął się trudny zjazd w terenie i po kamieniach – ilość tych, co łapali kapcia rosła. Było wtedy dość wąsko oraz sporo luźnych i znacznie wystających kamieni (skoki były) i brakowało dogodnych miejsc do wyprzedzania na zjazdach, z trudem mi udawało się kogoś powyprzedzać. Pierwszy punkt kontrolny mijałem jako 113-ty. Następnie zaczęła się prawdziwa jazda - cała seria podjazdów i zjazdów, czasem fragmentami asfaltowymi, czasem po trawie – kilka takich stromych że wszyscy pchali do góry rowerki (ja też) :) Raz mi łańcuch wleciał między kasetę a szprychy (straciłem 5 sekund na naprawie) Co chwila był jakiś niespodziewany skręt. Oznakowanie trasy było świetne i ani razu nie straciłem orientacji. Na drugim punkcie kontrolnym byłem 110-ty. Ostatnie kilkanaście kilometrów to w dalszym ciągu jazda raz do góry, raz w dół, po różnej nawierzchni. Wyciskałem z siebie tyle, ile się dało - czego efektem było dotarcie do mety o 10 oczek w górę :)
Po przekroczeniu mety i uzupełnieniu spalonych kalorii (prawie 2000) nie byłem aż tak bardzo zmęczony :) Po odebraniu dyplomu udałem się na podjazd do Karpacza Górnego, gdzie mieszkałem i łyknąłem piwko na tarasie wypatrując ... szczyt Śnieżki :)
100/382 - open MEGA
40/137 - M3
Oczywiście z wyniku i ze wspaniałej górskiej trasy jestem zadowolony !
Teren ... górski teren ... Wyciskałem z siebie sporo !

Już po minięciu linii mety :)

Kategoria maratony, w górach, Bike Maraton, dzień wyścigowy
Piątek, 12 września 2008 • dodano: 14.09.2008 | Komentarze 3
Po dotarciu autem i zakwaterowaniu się w Karpaczu Górnym udałem się najpierw odebrać części w umówionym miejscu od Formickiego, a następnie do biura zawodów się zapisać - niesamowicie szybko wszystko pozałatwiałem.
Później wybrałem się na przejażdżkę po części trasą bikemaratonu.
Z formą na podjazdach szło mi całkiem w porządku, choć nie do końca.
Karpacz - Przełęcz pod Czołem (819 m) - Borowice - Droga Sudecka - Przesieka - Podgórzyn - Sosnówka - Sosnówka Górna - trasą maratonu do mety w Karpaczu - podjazd do noclegowni
Na stadionie pusto było, pojawiłem się właśnie w godzinie otwarcia zapisów

Taką pogodę w Karkonoszach wtedy miałem ...

Fragment fajnej drogi rowerowej biegnącej do Sosnówki

No ... tego mi właśnie bardzo brakuje u siebie w Wielkopolsce :)

Prawdziwy teren na trasie bikemaratonu !

Rowerek przygotowywałem do startu odziany w odpowiednią koszulkę zdobytą podczas sierpniowego Uphillu :)
