top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 172346.76 km
- w tym teren: 62573.10 km
- teren procentowo: 36.31 %
- v średnia: 22.72 km/h
- czas: 314d 07h 05m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156

Zrowerowane Gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:897.33 km (w terenie 534.49 km; 59.56%)
Czas w ruchu:42:35
Średnia prędkość:21.07 km/h
Maksymalna prędkość:60.97 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:56.08 km i 2h 39m
Więcej statystyk
  • dystans : 46.49 km
  • teren : 28.00 km
  • czas : 02:06 h
  • v średnia : 22.14 km/h
  • v max : 37.06 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Rozruch

    Sobota, 31 maja 2014 • dodano: 31.05.2014 | Komentarze 13


    Pięć dni z rzędu bez roweru - masakra i wieczność dla mnie :)
    A to wszystko przez ciągły ból w okolicach stawu biodrowego, przy chodzeniu utykałem prawą nogą. Lekarz stwierdził jakiś stan zapalny (na pewno ?), dał tydzień chorobowego i jakiś lek. Poza tym szlify z Karpacza na kolanie przeszkadzały w zginaniu, więc zatem był czas na bezrowerową regenerację. Poza oglądaniem Giro, w końcu zabrałem się za stworzenie w bikemapie trasy wyprawy do Rzymu - wyszło ponad 2200 km i godna podziwu suma przewyższeń, a to dzięki przeprawie przez Alpy :)
    W końcu ból niby ustąpił i wsiadłem na Scotta, by sprawdzić czy po takiej (wiecznej dla mnie) przerwie dam radę pościgać się jutro w Krzywej Wsi o tytuł Mistrza Wielkopolski w maratonie.
    No i całkiem spoko się kręciło, więc jadę, ale i tak cudów się nie spodziewam, chociaż kto wie ? :)
    Co do trasy - nadwarciański - mały mix szlakowy WPN - nadwarciański.

    Puls - max 147, średni 118
    Przewyższenie - 395 m


    Kategoria do 50 km


  • dystans : 81.16 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 06:25 h
  • v średnia : 12.65 km/h
  • v max : 49.26 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Marathon Karpacz

    Niedziela, 25 maja 2014 • dodano: 26.05.2014 | Komentarze 9


    Kolejne golonkowe giga w Karpaczu za mną i satysfakcja z ukończenia musi być :)
    No, w zeszłorocznej relacji pisałem że od czasu gdy tam startuję to zawsze coś albo ze mną, albo ze sprzętem się dzieje i … nie inaczej było tym razem. Cóż, albo muszę z tym żyć, albo w końcu uda się przejechać sprawnie ten pokazujący prawdziwe oblicze kolarstwa górskiego giga maraton w Karkonoszach.

    Do Karpacza zajechaliśmy w sobotę późnym popołudniem, w trzyosobowym składzie ProGoggli – Marek, Mariusz i ja. Pogoda wtedy nie dopisała, co jakiś czas padało i nici z chociaż krótkiego rekonesansu po okolicznych górkach. Na kolację decydujemy się wstąpić na pizzę, po czym wróciliśmy na wysoko położoną kwaterę by obejrzeć finał LM. Browarki też były ... :)

    Pobudka dnia wyścigowego wita nas piękną pogodą, zza okna piękne widoczki na karkonoskie szczyty. Na śniadanie decyduję się zjeść jedynie dwie bułki z bananem i jogurcik, myśląc że na wyścig wczorajsza pizza wystarczy na zapas kalorii – okaże się że to był błąd ! Dodam jeszcze że od czwartku męczy mnie co jakiś czas nawracający ból w stawie biodrowym, nie mający nic wspólnego z rowerowaniem i którego nie wiedzieć jak nabawiłem się ze 10 lat temu. Zatem tegoż dnia nie byłem w dobrej dyspozycji sportowej.

    Marek jedzie mega, a Mariusz przyjechał pojeździć po górkach turystycznie. Na rozgrzewkę wybieramy się najpierw na super stromy podjazd w okolice Wanga, taki stromy że asfalt przy wylewaniu nie utrzymałby się i wspinaliśmy się po betonie. Na górze tętno moje skoczyło do 170 i trzeba było odsapnąć. Ładny początek :) Po tym miły zjazd wprost na stadion, a tam masa znajomych, pogaduchy i myk do sektora.

    O 10 start królewskiego dystansu. Na początek 4 km doskonale znany asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego. Idzie mi sprawnie, dość szybko znajduję się w swoim miejscu, ale i tak niemało znanych rywali mnie wyprzedza. Pierwsze myśli – będzie ciężko o fajny wynik. Pilnuję tętna, bo wiem że nie tylko 2x Chomontowa do góry mocno da w kość. W teren skręcam mając komfortową pozycję. Na pierwszym zjeździe nabieram tempa, nie szarżuję. Podjazd na Czoło jest bardzo ciężki, wąski i są grząsko-błotne fragmenty, równie ciężko idzie mi podjeżdżanie, nie brakło butowania. Tędy zrównuję się z Kasią G. i tak tasując się docieramy do zjazdu sławnym zielonym po kamieniach wielkości AGD. Odtąd technicznie pomknąłem w dół, przy tym bez problemu wyprzedzam kolegę z Thule (Janusz P.) i Kasię. Nawet najgorszy uskok udaje mi się w końcu zjechać, w innym miejscu wybieram zły tor i muszę zejść. Po tym jazda w stronę znanego zjazdu z Grabowca, po drodze mijając bufet (ten sam 3x odwiedzany na giga). Ów techniczny zjazd czerwonym poszedł sprawnie, nierzadko trzeba było na podeszczowej wyrytej nawierzchni bardzo mocno zaciskać klamki hamulcowe. Po zjechaniu czas na jazdę typu góra-dół szuterkami, duktami i fragmentami asfaltu w okolicy Sosnówki. Gdzieś tam znów trzeba było butować stromo do góry, by po tym zjechać równie stromym singielkiem. Zjeżdżając tędy jeden gość przede mną się wywala i to tak że muszę przyhamować prawie do zera, do tego ocieram o jego rower co powoduje wybicie mnie z rytmu i zaliczam niezłą glebę z fikołkiem w krzaki, bez strat. Jadąc tędy i nierzadko pokonując grząsko-błotne odcinki praktycznie cały czas utrzymuję swoją pozycję. I tak docieram do super stromej ścianki zjazdowej – zjechana sprawnie, chwilami było ślisko że sunąłem w dół na zablokowanym tylnym kole. Po tym jakiś kilometr lub dwa asfaltu i skręt na dobrze mi znany teren w okolicach Przesieki. Na drugim bufecie obsługują mnie jak na pitstopie w F1 – tankują bidon i częstują owocami :) Wtedy zrównuję się z Arkiem S. i tak razem docieramy do klasyka – długiego podjazdu Chomontową. Ów podjazd idzie nam jakoś-takoś, trochę gadamy o formie i o trasie, dobrze że wtedy trafiliśmy na pochmurny fragment i słońce nie piekło. W pobliżu szczytu Arek bierze żela i mi powoli odjeżdża. Na górze wyprzedzam gościa w stroju Scotta. Po wjechaniu na grubo ponad 900 m czas na hardcorowy zjazd żółtym. Najpierw fragment w dół z kamieniami i rynną, po tym skręt na wypłaszczenie z błotno-kałużowym fragmentem (z buta). Jadąc tędy zauważam że przednie koło lata na boki – zacisk się poluzował, uff. W końcu właściwy zjazd. Górny fragment po sporych kamieniach i korzonkach, do tego po wczorajszych opadach okazuje się być jeszcze większym hardcorem, mimo to ryzykuję i od razu na mokrym korzeniu zaliczam nieprzyjemną glebę – kolano obtarte, zabolało i minęło kilka chwil zanim doszedłem do siebie. Kawałek schodzę, robię sikstop (za dużo piłem ?). I dalej już zjeżdżam sprawnie w dół, do Borowic. Czuję że kryzys, prawdopodobnie głodowy się zbliża, 4 zabrane żele niewiele pomogły. Po przejechaniu powtarzalnym fragmentem docieram do miejsca, gdzie Kowal (twórca trasy) kieruje mnie na 2 rundę giga. Na początek ponowny zjazd czerwonym z Grabowca – poszło jeszcze lepiej niż za pierwszym razem. I po zjechaniu tędy zaczynam powoli zdychać i stopniowo tracić pozycje. M.in. wyprzedza mnie wspomniana Kasia. Od 50 km, mimo słabej jazdy zaczynam dublować ogon mega. Na stromej ściance w rejonie DW Łokietek ze zdziwieniem zauważam zjeżdżającego przede mną w dół po stromiźnie gościa na monocyklu. Kolejny powtarzalny odcinek w okolicach Przesieki to ciągłe i powolne dublowanie niebieskich, jak i mnie pojedyncze sztuki z giga pokonują. Na bufecie robię z konieczności postój na owocowe żarcie, minimalnie pomogło i ruszam dalej by zmierzyć się drugi raz z Chomontową. Tym razem w słońcu, non stop młynek, bardzo ciężko idzie wspinaczka, mały kawałek stromizny muszę zbutować, bo źle ze mną. Nie poddaje się i reszta na szczyt wjechana, po drodze z minimalną prędkością wyprzedzam paru z mega, na ich twarzach widać zmęczenie i wolę walki. Ponowny ostry zjazd żółtym. Poziom zmęczenia i dekoncentracji powoduje że ponownie odpuszczam hardcorowy górny fragment i kawałek złażę. Po zjechaniu i pokonaniu 3x powtarzalnego odcinka to już zaczynam się włóczyć na zgonie, wyprzedza mnie dwóch ostatnich rywali z giga (w tym Janusz P.). W końcu zjazd w kierunku mety, fajny i dość szybki, by na koniec pokonać jeszcze jeden podjazd – tam już zdycham, tętno ledwo 135 i kolejne butowanie na szczyt mam w kolekcji. Stromy zjazd do Centrum Pulmonologii idzie bardzo dobrze, po tym już tylko dojazd do sławnych Agrafek. Pierwsza nawrotka OK, wyprzedzam dwóch z mega, na drugiej nawrotce wjeżdżam w świeżo wyrytą ścieżynkę i wpadam w poślizg z podpórką, na trzeciej, najtrudniejszej znów poślizg tyłu i muszę zejść, a kamienna sekcja sprawnie zjechana. Na koniec jeszcze tylko stromo w dół po trawie, pokaźny uskok odpuszczam, szlify na kolanie wystarczą, szkoda zaliczać kolejne :) I tak dojeżdżam bez emocji do mety, po drodze wyprzedzając turystyczny traktor z turystami :) Od razu wędruję do bufetu, a tam pożeram mnóstwo pomarańczy, lepiej mi, idę do myjki i w kolejce dzielę się wrażeniami z Izą, lecę szybko po makaron, który znika w oku mgnienia, jeszcze lepiej mi, myję średnio zabłoconego Scotta, spotykam się z Markiem i Mariuszem, czas wracać podjazdowo do kwatery na prysznic, zakup browarów na drogę i do Poznania.

    Aha, jak zdychałem na końcówce to wmawiałem sobie „nigdy więcej”, a zaledwie po kilkunastu minutach po przekroczeniu linii mety powiedziałbym głośno „za rok znów jadę to giga” – taki już jest ten urok ciężkich maratonów, gdzie satysfakcja z ukończenia JEST ! :)

    58/87 - open giga
    28/36 - M3

    Strata do zwycięzcy (Bartek Janowski) - 2:04:06, do M3 - 1:45:06
    Wynik mam gdzieś, ważniejsza jest frajda z pokonywania tylu trudnych odcinków !

    Foto by Ela Cirocka.
    MTB Marathon Karpacz 2014
    MTB Marathon Karpacz 2014 © JPbike

     
    Puls - max 171, średni 142
    Przewyższenie - 3050 m !




  • dystans : 44.19 km
  • teren : 35.00 km
  • czas : 02:00 h
  • v średnia : 22.09 km/h
  • v max : 38.04 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Luźny trening z atrakcją

    Czwartek, 22 maja 2014 • dodano: 22.05.2014 | Komentarze 4


    Udało się wyjść o 17:30, po pracy i zarazem po obejrzeniu na Giro świetnej jazdy Rafała Majki. W niedzielę esencja MTB - kultowy już Karpacz, więc dziś tylko luźna jazda, nie do końca :) Tegoż dnia byłem zagadany z Dawidem, na wspólną przejażdżkę i browarek w Strzeszynku. W drodze nad Rusałkę mijałem Michała Górniaka podążającego na szosie, na Tor Poznań. Zgodnie z planem, w Strzeszynku się spotkaliśmy, oprócz daVe'a byli jeszcze duda i dwie bikerki - na Morasku trenowali.
    Kasia zapragnęła przejażdżki na moim 27.5-erze, nie odmówiłem :)
    Po czym męska część ekipy udała się na atrakcję dnia - browarek na świeżym powietrzu, PYCHOTA ! :)
    W końcu ruszyliśmy na wspólny trip, duda pognał w swoją stronę, a daVe ze mną na terenową Rundę Drogbasa.
    No i jadąc tędy nierzadko narzucałem godne tempo i kontrolując przy tym na wyczucie tętno.
    Po dokręceniu nad Rusałkę każdy z nas udał się w swoją stronę. To był miły dzień :)

    Przewyższenie - 260 m




  • dystans : 54.38 km
  • teren : 32.00 km
  • czas : 02:21 h
  • v średnia : 23.14 km/h
  • v max : 36.09 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Troszke interwałów

    Wtorek, 20 maja 2014 • dodano: 20.05.2014 | Komentarze 2


    Od 18:35. Nadwarciański - stoki Osowej Góry - nadwarciański.
    Na szczyt 4 razy asfalcikiem, po czym za każdym razem w dół trasą DH.
    Z atrakcji - na dole trasy DH dwa razy spotkałem się z dwoma dzikami :)

    Puls - max 173, średni 129
    Przewyższenie - 390 m


    Kategoria do 100 km


  • dystans : 65.27 km
  • czas : 02:14 h
  • v średnia : 29.23 km/h
  • v max : 60.97 km/h
  • rower : Sztywna Biria
  • Niedzielne dwie godzinki

    Niedziela, 18 maja 2014 • dodano: 18.05.2014 | Komentarze 0


    Start o 15:45. Dwie standardowe pętle przez WPN.


    Kategoria do 100 km


  • dystans : 68.17 km
  • teren : 36.00 km
  • czas : 02:59 h
  • v średnia : 22.85 km/h
  • v max : 44.87 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Przerwany trening

    Sobota, 17 maja 2014 • dodano: 17.05.2014 | Komentarze 4


    W planach było zrobienie 4h mocno terenowego treningu.
    Miało być tak: nadwarciański - runda JPbike'a - nadwarciański.
    Było pochmurno i wietrznie, a prognozom pogody ja to nie wierzę.
    W trakcie dojazdówki do WPN długo szło rozkręcanie (pewnie przez wczorajsze % i słabe śniadanie). Po dokręceniu w rejon Dymaczewskiego zaczęło padać, olałem to, komórkę do woreczka i jazda dalej. Napierając na czarnym wzdłuż jeziora dość szybko zacząłem siebie i bike'a uwalać błotkiem. Ostatnie majowe opady spowodowały stopniowe zarastanie wąskich odcinków, w tym przypadku wjeżdżanie w soczystą i mokrą zieleń zapewniało błyskawiczny prysznic :) Pomykając moimi sinusoidami przekonałem się że dłuższa jazda w mokrych obciskach może nieprzyjemnie się skończyć, zarządziłem przerwanie terenowego treningu i wracam asfaltami do domu. W trakcie powrotu przestało padać i poza pluskaniem w kałużach okazało się że musiałem stoczyć na całej długości walkę z wmordewindem i stopniowym wychładzaniem. Po drodze udało się jeszcze zaliczyć myjkę i do bazy wróciłem zziębnięty, ze zesztywniałymi dłońmi, i to tak że potrzebowałem dwóch godzin w kocyku by dojść do siebie.


    Kategoria do 100 km


  • dystans : 46.02 km
  • teren : 28.00 km
  • czas : 02:06 h
  • v średnia : 21.91 km/h
  • v max : 42.43 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Trening

    Czwartek, 15 maja 2014 • dodano: 15.05.2014 | Komentarze 2


    Start o 18:30. Ciągle wieje, więc myk do lasu.
    W końcu zawitałem po dłuższej przerwie na moraskie ścieżki, a raczej na jego najdłuższy i super kręty singiel bo całej rundy nadal nie potrafię ogarnąć. Na owym singlu w jednym miejscu dobudowali mini bandy i hopy - poskakałem, a w drugim miejscu zaskoczyło mnie nieznane rozwidlenie ścieżek i w efekcie spory fragment pokonywałem dwa razy jak na gigowca przystało :)

    Dom - Marceliński - Rusałka - Strzeszynek - Jelonek - Morasko - Winogrady - Sołacki - Rusałka - Marceliński - dom.

    Przewyższenie - 388 m


    Kategoria do 50 km


  • dystans : 53.71 km
  • czas : 01:55 h
  • v średnia : 28.02 km/h
  • v max : 43.38 km/h
  • rower : Sztywna Biria
  • Tlenik

    Środa, 14 maja 2014 • dodano: 14.05.2014 | Komentarze 0


    Start o 18:40. Greiserówką i wokół Warty.


    Kategoria do 100 km


  • dystans : 19.49 km
  • teren : 19.49 km
  • czas : 01:06 h
  • v średnia : 17.72 km/h
  • v max : 37.06 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Pniewy

    Niedziela, 11 maja 2014 • dodano: 12.05.2014 | Komentarze 6


    Dwa mocne wyścigi rozgrywane dzień po dniu i do tego w różnych częściach kraju – tego w moim wykonaniu jeszcze nie było. Nazajutrz czułem jeszcze nóżki po giga w Złotym Stoku, śniadanie i dość wczesny wyjazd najpierw na działkę by umyć ścigacza (błotka w górach nie brakowało), po czym można było spoko dotrzeć do Księżych Gór na Mistrzostwa Wielkopolski w kolarstwie górskim. W ubiegłym roku, w błocie zmieliłem łańcuch i nie ukończyłem owych zawodów, kosztowało mnie to utratę podium w generalce (!), czas się z tym rozliczyć :)
    Na miejscu masa znanych twarzy z Thule Cup XC, jak i teamowi kumple – to josip, Marc (debiutant w XC), Rodman i startujący w Elicie krzychuuu86. W roli kibiców przyjechali moi rodzice, Jurek, Ola z dziećmi (od josipa) i Gosia z Kubusiem (od Krzycha) – wszystkim podobało się to kolarskie widowisko :)
    W trakcie wskoku w teamowe portki podszedł do mnie Marek Witkiewicz i mówił że w Połczynie krzyczał na mnie w momencie gdy zgubiłem trasę :) Po prostu jeszcze nie wiedział o moim niedosłuchu, widocznie jestem specyficznym kolarzem mtb :)
    Rozgrzewkę ograniczyłem do przejechania jednego okrążenia XC. Muszę przyznać że chłopaki z odjechani-team.pl wykonali kawał dobrej roboty – w porównaniu z zapoznaniem runda została uporządkowana, fragment zmieniony z krętym podjazdem i jednym stromym zjazdem, dobudowali jeszcze jedną sekcję z hopkami, a dla słabszych technicznie wyznaczyli bypassy, tuż przed metą powstał kamienny ogródek. Po dodaniu do tego niezliczonej ilości przeróżnych zakrętasów, podjazdów i zjazdów to mamy w sumie jedną z najfajniejszych tras XC w regionie. Jednym zdaniem – nigdzie nie było nudy i o to chodzi ! Do pokonania Mastersi mieli najpierw małe kółko rozciągające, niecałe pół rundy i w końcu pełne 4 okrążenia po 4.1 km każde. Wszystko dobrze przemyślane.
    Na starcie stoję w drugim rzędzie i widzę że konkurencja w mojej kategorii jest dość silna. Po odpaleniu od razu ogień i bardzo szybko znajduję się w swoim miejscu. Pierwsze kółko pokonuję sprawnie i przy powolnie rozciągającej się stawce. Tętno pracuje prawidłowo, samopoczucie mam niezłe, tylko tradycyjnie brakuje mi siły by móc przebijać się do przodu w kierunku podium … :) Na drugim kółku stopniowo dogania i wyprzedza mnie dwóch z mojej kategorii (startowali z końca). A trzecie i czwarte okrążenia to właściwie gnam sam najlepiej jak potrafię, przy tym kontroluję sytuację i cały czas podążam w nieznacznej odległości za jednym gościem w koszulce z kuszącym napisem „Browar Miłosław” :) I tak spoko dojeżdżam do mety jako teamowy lider Mastersów. Aha, trzeba wspomnieć że na każdym okrążeniu wszystkie przeszkody techniczne z hopami i kamieniami włącznie pokonywałem supersprawnie, radocha była i to jaka ! :)

    17/36 – open SuperMasters
    10/21 – Masters I

    Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 10:03, do pudła Masters I – 03:57
    Do osiągniętego wyniku i jazdy nie mam zastrzeżeń, na tyle mnie było stać.

    17 – JPbike – 1:06:25
    21 – josip – 1:08:47
    24 – Rodman – 1:10:38
    32 – Marc- 0:58:48 (dubel)

    Fotki by Jurek57, krzychuuu86, tata mój :)
    Elagancki lot i lądowanie. Lubię TO :)
    Elegancki lot i lądowanie. Lubię TO :) © JPbike


    Fragmencik otwartej przestrzeni, tu dmuchało :)
    Fragmencik otwartej przestrzeni, tu dmuchało :) © JPbike


    Pełno tu zakrętasów, tak ma być w prawdziwym XC !
    Pełno tu zakrętasów, tak ma być w prawdziwym XC ! © JPbike


    Jak widać, sporo sobie polatałem. Czadowo było :)
    Jak widać, sporo sobie polatałem. Czadowo było :) © JPbike


    Puls – max 176, średni 159
    Przewyższenie – 474 m



  • dystans : 61.01 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 04:11 h
  • v średnia : 14.58 km/h
  • v max : 58.03 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 10 maja 2014 • dodano: 10.05.2014 | Komentarze 16


    Trzydziesty mój golonko maraton i piąty w Złotym Stoku. Na miejsce zajechałem z młodzikiem i jego panną bezpośrednio (pobudka o 5:10). Do biura była kolejka by odebrać numerek, ale i tak udało się załatwić szybciej. Ów numerek jakoś inny od poprzednich, dość sztywny i z grubej pianki, no i brakuje na nim napisu „Powerade”, cóż, czasy i sponsorzy się zmieniają.
    Pogoda piękna na ściganie, słoneczna z niegroźnymi chmurami i kilkanaście stopni, o wietrze nie wspomnę bo w górach to się nie liczy :) Rozgrzewkę wykonuję dość krótką i witam się z masą znanych twarzy, po czym ładuję się do ostatniego sektora, a tam luzik i o 10:30 odpalili stawkę giga. Do pokonania „zaledwie” 60 km i „aż” 2400 m w pionie, do tego giga jedzie na rundach. Całą trasę znam na pamięć tak jakby to było moje własne górskie podwórko. Długi i porządny podjazd na Jawornik idzie sprawnie, kontroluję tętno by nie przekroczyć 170, błotnych fragmentów nie brakuje, najpierw wyprzedzam tych z ogona, później do dojechaniu na szczyt załatwiłem ze kilkanaście osób. Pierwszy zjazd, techniczny. Szeroka kiera i pośrednie koła pokazują swoje pazurki, frajda jest, jednego gościa na 29-erze bez problemu łykam (później okaże się że całą trasę się z nim tasowałem). I tak zjeżdżam, ostro zjeżdżam, tak że doganiam kolejnych i tu problemik – jest wąsko, kamieniście (jeden z VW pokaźnie wyglebił) i nie ma jak podjąć ataku, więc nie ryzykuję. Po zjechaniu do Orłowca drugi podjazd – szeroki i w wysokich partiach z gładkim szuterkiem (jak ten w Połczynie, hehe). Podjeżdżając tędy tempo się stabilizuje, odległość między poprzedzającymi a goniącymi jest stała, a na końcówce dogania mnie wspomniany gość na 29-erze (jakiś team z Gliwic), podczepiam się i tak dobijamy do szczytu, po czym następuje długi, szybki i szeroki zjazd (nuda dla mnie) do Lutyni. Po tym czas na najcięższy podjazd – na sławną Borówkową. Całość idzie sprawnie, chociaż tracę dwa oczka, a korzonki podjazdowe mój 27.5-er miło łyka :) Były nawet oklaski od turystów :) No i czas na równie sławny zjazd z 903 m szczytu. Pisali że ów techniczny korzonkowo – rockgardenowy zjazd podzieli chłopców i mężczyzn – tak rzeczywiście było ! Całość w moim wykonaniu elegancko i bez podpórki zjechana, 4 sztuki wyprzedzone (rywal na 29-erze, Maciek R. i jeszcze dwóch gości). Nie było łatwo, strasznie wytrzęsło, musiałem nawet cisnąć bo za mną kilka też dobrze radziło w zjeździe. No i prawie na samym dole spadł łańcuch, konieczny pitstopik i 3 oczka w dół. Bufet i w tym momencie, na 29 km trasy wyprzedza mnie lider mega (do rozjazdu ze 10 niebieskich mnie łyknęło, ładnie szli do góry). Ostatni podjazd w okolice Jawornika przed wjazdem na 2 rundę giga. Na dwóch superstromych miejscach poddaję się i robię butowanie, zresztą nie tylko ja, ale i pozostali, poza nadludźmi z mega. Pokonując 2 rundę giga, mam na trasie większy luz, na zjeździe do Orłowca mogę zaszaleć do chwili, gdy jeden mnie znów blokuje. No i zaczynamy dublować ogon mega. Długi i szeroki podjazd pokonuję dość dobrze, 2 oczka w górę, na szczycie ten rywal na 29-erze powoli dogania mnie, a na zjeździe do Lutyni gubię bidon. Drugi ciężki atak na Borówkową idzie równie sprawnie jak pierwszy, chociaż czuć ubytek sił. Znowu tasuję się z tym na 29-erze. Techniczny zjazd to ponownie pokaz moich umiejętności (będą fotki), ale i przyznam że jeden mnie tędy wyprzedził, widocznie nie jestem perfekcyjnym zjazdowcem. Po zjechaniu lekkie zdziwienie – wyprzedzają mnie Schondi z VW i Ania z ASE, co oznacza że daleko mi do górskiej formy, takiej jakiej chciałbym mieć. Na ostatnim podjeździe ponownie prawie wszyscy robimy butowanie w dwóch stromych miejscach i po tym czas na długi zjazd. Rywal na 29-erze znowu mnie wyprzedza i to na szybkim zjeździe (szkoda że nie technicznym) a na jedynym stromym fragmencie to Ania mnie blokuje i nici z ataku. Dalej pozostaje mi cisnąć na maxa w dół po szerokim szuterku. Anię wyprzedzam na łuku, a z rywalem na 29-erze się zrównuję, walimy w trupa, na zakręcie przed końcową kreską rywal zajeżdża mi odpowiedni tor i przegrywam z nim finisz, po czym nawet nie było ucisku dłoni.

    54/107 – open giga
    25/41 – M3

    Strata do zwycięzcy (Michal Kanera) – 1:13:23, do M3 – 1:03:43
    Wynik tradycyjny, strata tradycyjna, ogólnie nic nowego w mojej górskiej formie.
    Dość krótkie to giga w Złotym Stoku i to na rundach nie przypadło mi do gustu.
    Natomiast pierwszy górski test 27.5-era wypadł okazale, tylko te ciężkie koła … :)

    Startuję. Z ogona oczywiście :)
    Startuję. Z ogona oczywiście :) © JPbike


    Impresja zjazdowa (z Jawornika) :)
    Impresja zjazdowa (z Jawornika) :) © JPbike


    Puls – max 175, średni 155
    Przewyższenie – 2550 m