top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 79.14 km
  • teren : 77.00 km
  • czas : 05:41 h
  • v średnia : 13.92 km/h
  • v max : 57.17 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Wałbrzych

    Sobota, 19 maja 2012 • dodano: 21.05.2012 | Komentarze 11


    Dzień zaczął się pobudką o 4:15 rano. Do Wałbrzycha zajechałem bezpośrednio i zgarniając ze sobą Jarka. Dla regularnie startującego Gigowca nie jest to dobry wariant dojazdu i powrotu w dniu zawodów (250 km w jedną stronę), ale co zrobić gdy następnego dnia trzeba się zjawić na Komunii Chrześniaka ?
    Po zajechaniu na miejsce, uszykowaniu ścigacza, wskoku w kolarskie portki bardzo mało czasu zostało do startu (m.in. przez kolejkę do kibla). Troszkę stresu było i do tego zapomniałem zabrać rękawiczek (pościgałem się bez i nie było tak źle). No to pospiesznie i raptem 1 km przejechałem się rozgrzać, przy okazji i w locie przywitałem się z CheEvarą (gratki za podium :)) i szybki myk do 3 sektora i to na jego ogon. Po starcie ostrym (wznieciliśmy niezłe tymany kurzu) powolutku zacząłem się przesuwać do przodu, wyprzedzając m.in. klosia. Na drugim i wąskim podjeździe kątem oka wypatrzyłem Drogbasa stojącego poza ścieżką i pochylonego w stronę napędu (pech z przerzutką i łańcuchem), wąska leśna ścieżka i jazda w grupie nie pozwoliły mi na zatrzymanie się. Dalsza jazda, w stronę tunelu przebiegła spoko, stawka w której się znajdowałem powoli, acz systematycznie się rozciągała. Przejazd przez słabo oświetlony tunel początkowo wzbudził we mnie chwile grozy, po czym szybko się zaadaptowałem do tamtejszych warunków, chociaż obawy o kraksę były. Zaraz za tunelem pierwsze strome podejście. Kolejne podjazdy przeplatane zjazdami, właśnie na szczycie jednego z nich doszedł mnie Tomasz Jajonek (po defekcie) z jednym gościem z czołówki (też po defekcie) i razem pomknęliśmy ostro w dół po szerokim szutrze i z luźnymi kamieniami. Prędkości jakie osiągaliśmy znaczne, raz przez głęboką dziurę zachwiało mi równowagą. Na podjeździe na kulminację wysokościową (Jeleniec, 901 m) kręciło się w miarę dobrze, kliku osobników załatwiłem. Tuż przed szczytem następne i ciężkie podejście. Zjazd z tymże szczytu dość krótki i bardzo wąski, z kilkoma powalonymi drzewami. Na drugim bufecie wypatrzyłem sleca serwisującego swojego rumaka. Kolejny podjazd, już na pętli giga. Tam pojawił się pierwszy z wielu zapierający dech w piersiach arcywidoczek, aż się prosiło o zatrzymanie na fotki :) Dokręcając na szczyt dogoniłem Justynę Frączek. Pora na zjazd w rejon Sokołowiska – to było istne hardcore. Cały czas ostro w dół, dość wąsko, kilka agrafek, niezliczona ilość luźnych kamieni. Z trudem zjechałem, z trzema potknięciami przez luźne kamienie i następnie przez przyblokowanie poprzedzających zawodników. Nie będę oszukiwał – ten zjazd naprawdę wymagał najwyższych umiejętności technicznych. Zjeżdżając tamtędy wyprzedziłem w sumie 6 osób, w tym mistrzynię DH :) Następna wspinaczka, w stronę granicznego szlaku. Jechało się spoko, nogi w miarę podawały. Tamtejsze rejony dobrze zapamiętałem z Głuszycy sprzed dwóch lat. Na tamtym odcinku znalazły się 2 strome podejścia. Po pokonaniu wszystkich zsumowana ilość podejść na giga zaczynała mnie irytować. W okolicy 40-45 km zaczynał mnie łapać kryzys :( Mimo tego kręciłem twardo, po drodze wcinając resztki żelu. Do mijankowego bufetu, gdzie zarządziłem postój straciłem 4 pozycje. Po zjechaniu i połączeniu z mega trochę sił udało się odzyskać. Znalazłem się w stawce takiej, że co chwila wyprzedzałem niebieskich. Na wąskim i ciężkim podjeździe zrobiło się tłoczno i jakiś fragment z buta pokonałem, wtedy załatwiła mnie Justyna, a na stromej i krętej końcówce miałem dość spaceru i od razu wsiadłem na siodło i myk do góry. Po tym nastąpił fajny i długi singlowy trawers. Nie było łatwo tędy pomknąć szybko, nie wszyscy niebiescy ustępowali. Nagle i niespodziewanie coś na nierównościach zaczęło stukać w obręcz, ciśnienia w tylnym kole stopniowo ubywało :( Tamtejsze warunki nie pozwalały na postój i wymianę dętki, więc na resztkach powietrza udało się dokręcić do odrobinę szerszego miejsca i wziąłem się ze spokojem do roboty. Serwis poszedł spoko i bez napinki. W momencie gdy zacząłem zmieniać dętkę to obok mnie zatrzymała się dziewczyna z mega, z problemami napędowymi, szybko rzuciłem okiem i hak wykrzywiony na zewnątrz. Dokończyłem majstrowanie przy ogumieniu, a bikerka odkręciła swoją przerzutkę i kamieniem postarałem się w miarę naprostować hak i tak w sumie zleciało ponad 10 minut, oraz mniej więcej 10 pozycji w dół. Kręcąc dalej ostatnie 10 km to w dalszym ciągu dublowanie Megowców, ostatni ciężki fragment podjazdowy pokonany z buta i szybki myk do mety, którą minąłem bez emocji. Na mecie znajdowali się wszyscy kumple teamowi z wyjątkiem klosia, który jeszcze jechał i właśnie wtedy dotarło do mnie że Jarek musiał się wycofać z powodu defektu z napędem.

    77/153 – open giga
    34/58 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:42:44
    Gdyby nie kapeć na końcówce i kryzys w połowie trasy, byłoby lepiej ...

    77 (34 M3) – JPbike – 5:41:28 (1 guma, czas z licznika 5:27:22)
    131 (53 M3) – klosiu – 6:30:32
    DNF - Jarekdrogbas

    Na konkretnych podjazdach wyciskam z siebie sporo © JPbike

    Po jednej stronie zbocze góry, po drugiej przepaść - pełne MTB :) © JPbike

    Puls - max 179, średni 150
    Przewyższenie - 3154 m ! (masakra, muszę sprawdzić czy licznik nie oszukuje :))



  • dystans : 23.04 km
  • teren : 23.04 km
  • czas : 01:06 h
  • v średnia : 20.95 km/h
  • v max : 40.35 km/h
  • rower : TREK 8500
  • XC Wągrowiec

    Niedziela, 13 maja 2012 • dodano: 13.05.2012 | Komentarze 14


    Po pobudce zastanawiałem się czy w ogóle jechać na to XC do Wągrowca, a to dlatego bo dzień wcześniej po upadku zabolał czworogłowy, a nazajutrz z tym nie było lepiej. W takich chwilach przychodzi mi do głowy to jak mawiał Armstrong: „ból przemija, skutki rezygnacji nigdy”. Więc zaryzykowałem, jak się okazało niepotrzebnie, bo podczas pedałowania bólu praktycznie nie czułem. Dobry poziom regeneracji mam :) Po zajechaniu na miejsce, całkiem fajną miejscówkę na takowe zawody (OSiR nad Jeziorem Durowskim) było jasne że będę samotnie reprezentować ProGoggli. Na ponad godzinę przed startem pora na rozgrzewkę. Troszkę chłodno było, mniej niż 15 stopni i po raz pierwszy w życiu użyłem rękawków. Już po pierwszym przejechaniu całej pętli, o długości niespełna 4 km i praktycznie w całości biegnącej po skarpie jeziora poczułem że runda doskonale mi leży. Co było na trasie ? Start i meta wokół stadionu lekkoatletycznego, masa leśnych i krętych singli, 3 strome ścianki i to z trzema wykrzyknikami (tam zyskałem najwięcej :)), 3 strome i podjeżdżalne podjazdy, 1 niepodjeżdżalny fragment skarpy (piach), 3 fragmenty długich prostych (stąd niezła średnia). Po rozgrzewce nagrzałem się tak że rękawki można było zdjąć. No dobra, po ustawieniu wszystkich Mastersów (stałem w 4 rzędzie) wystartowaliśmy i nieźle mi poszło. Błyskawicznie, bo już na pierwszym kilometrze znalazłem się w swoim miejscu. Przez pierwsze 2 okrążenia jechałem w 3 osobowej grupce, po czym znalazłem się na jej czele i zacząłem zwiększać tempo, jeden gość odpadł, a drugi z wielkim trudem dał radę utrzymać się moich pleców prawie do samej mety. Na trzecim okrążeniu lekki szok – zacząłem dublować. Jest dobrze ! Kolejne dwie rundy to mocna jazda w moim wykonaniu – wszystko doskonale szło i na miarę moich możliwości (przerzucanie biegów, hamowanie, wybieranie odpowiedniego toru jazdy, rozkładanie sił). Wspomniany gość (ze starszej kategorii) mocno starał się trzymać moich pleców, raz go zmusiłem do dania zmiany, wymiękł na najbliższym technicznym zjeżdziku :) Ostatnie (szóste) okrążenie pokonałem nadal mocno, jeden z mojej kategorii (startujący z ogona) mnie dogonił i wyprzedził, na końcówce udało się odskoczyć wspomnianemu gościowi i tak minąłem z zadowoleniem linię mety. Bez dubla !

    17/53 - open super masters
    8/19 - masters I

    Strata do zwycięzcy (Zbigniew Górski) – 8 minut i 48 sekund.
    Zarówno ze swojej jazdy i wyniku jestem zadowolony, pojechałem na 100% swoich możliwości :)

    Foto by Grażyna Anna.
    Ostro do przodu na singlach ... © JPbike

    Na korzennej ściance. Widać że coś tam zyskuję :) © JPbike

    Puls – max 177, średni 166
    Przewyższenie – 450 m



  • dystans : 78.00 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 05:31 h
  • v średnia : 14.14 km/h
  • v max : 57.75 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 5 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 11


    Nareszcie nastało długo oczekiwane maratonowe ściganie w górach :)
    Po Murowanej Goślinie miałem zapewniony drugi sektor, a właściwie ledwo się zmieściłem. W oczekiwaniu na start było trochę emocji – a to dlatego bo stałem w czwartym rzędzie od linii startu, wszystko przez garstkę osób w jedynce. Fajnie wtedy widzieć czołówkę :) Przed startem miałem ustaloną z Drogbasem taktykę równomiernego rozłożenia sił. Po ruszeniu stawki Gigowców dość szybko rasowi mocarze zaczęli mnie wyprzedzać i również szybko, bo już na początku porządnego podjazdu na Jawornik Wielki znalazłem się w swoim miejscu, a właściwie przez większość wspinaczki jechałem za Justyną Frączek :) Jako że wspomniany i długi podjazd miałem doskonale obcykany to perfekcyjnie udało się całość podjechać z tętnem na poziomie 160 i przy tym nie tracąc zbytnio wiele pozycji. Po tym pierwszy i krótki techniczny zjazd, pokonany spoko, z jednym potknięciem przez zaczepienie gałązką o kierownicę (bez komplikacji). Dalej to długi i łagodny zjazd, czasem trzeba było dokręcać do niezłych prędkości. W okolicy 15-go kilometra, po wyboistej końcówce zjazdu łańcuch zakleszczył się w korbie tak mocno że w ogóle nie dało się kręcić. Zatrzymałem się, po chwili Jarek ochoczo zjechał i tak razem usiłowaliśmy usunąć usterkę. Udało się uruchomić napęd w Treku dopiero po kilku minutach i do tego po zdjęciu koła :( Sporo osób nas wtedy minęło, w tym klosiu. Po ruszeniu na drugi podjazd pora na odrabianie strat. Nie szło mi tak jak chciałbym. Jarek zaczął mi powolutku odskakiwać. Dalej do połowy trasy giga praktycznie nic ciekawego w moim wykonaniu nie działo się, jechałem sam, klika osobników udało się dojść i wyprzedzić. Na drugim bufecie krótki postój. W końcu na jednym z wielu i ciężkim podjeździe przede mną pojawiła się sylwetka klosia, który na płaszczyźnie wyraźnie przyspieszył i na krótki czas znikł mi z oczu. Mariusza udało się dojść na końcu leśnego zjazdu i tak dalej rozpocząłem bardzo ciężki podjazd na Przełęcz Jaworową. Młynkując tędy (nie wiem czy przełożenie 26/34 to jeszcze młynek :)) nagle dostrzegłem stojącego na poboczu Jarka z małym problemem (zgubił 2 śruby mocujące blat) i dalej znów jechaliśmy razem i blisko siebie, do szczytu. Czas na zjazd czerwonym do Orłowca, technicznym i również obcykanym kilka dni wcześniej. Oczywiście pomknąłem tędy w dół na całego i nagle mocno najpierw przodem, a następnie tyłem dobiłem o niezłej wielkości ostry kamień, tak mocno że tył podskoczył i jakieś 10 metrów jechałem na przednim kole, niewiele brakowało do otb, szybko zareagowałem, wychyliłem się za siodełko i chwile grozy za mną :) Po około 500 metrach mknięcia w dół okazało się że w tylnym kole kapeć złapany :( Zszedłem na bok i operacja wymiany dętki poszła sprawnie i ze spokojem, nawet dobitą dętkę zwinąłem tak by upchać ją do kieszonki. Raptem 20-30 osób mnie wtedy wyminęło, w tym klosiu i josip. Ruszyłem dalej i … po ujechaniu 200 metrów zjazdu kolejny kapeć, tym razem w przednim kole :( Oznaczało to dla mnie koniec walki o jakiś wynik i pozycję teamowego lidera, no chyba że kumplom przytrafi się defekt lub kryzys. Druga wymiana dętki również poszła sprawnie i ze spokojem, kolejne kilkanaście osób mnie załatwiło i wyczułem że znalazłem się w ogonie giga. W końcu udało się ruszyć, na końcu zjazdu, przy bufecie zatankowałem na full bidony i jazda. Kolejny długi podjazd, powolutku szło doganianie i wyprzedzanie pojedynczych zawodników. Na szczycie fajna i gładka szutrówka, na której można było rozwinąć konkretne prędkości (z rozsądkiem). Po zjechaniu do Lutyni czas na wspinaczkę, na kulminację wysokościową – Górę Borówkową. Całość, aż do samego szczytu podjechana, 3 osoby wyprzedzone i wreszcie coś technicznego - kamienisto-korzenny zjazd z tymże szczytu. Początek z wielkimi kamolcami pokonałem spoko by nie złapać kolejnej gumy, a następnie nie wytrzymałem wolnego tempa, poniosło mnie i zaszalałem na dających w kość korzennych wybojach i przy tym kolejne 2 osoby załatwione. W końcu ostatni i bardzo stromy podjazd, rok temu pchałem tędy bike’a a tegoż dnia w całości udało się go podjechać. Na tymże podjeździe kolejne kilka osób udało się wyprzedzić, w tym Tomka. Ostatni i długi zjazd do samej mety pokonałem już bez emocji, po drodze wyprzedzając jeszcze jedną osobę (Grega z OSOZ) i tak wpadłem na metę, po czym od razu poszedłem po darmowe PIWO ! :)

    112/166 – open giga
    49/73 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:45:40
    W sumie przez defekt i 2 kapcie straciłem 20-25 minut …
    Z jazdy i równomiernego rozłożenia sił jestem zadowolony, z wyniku już nie.
    Trasa okazała się bardziej kondycyjna niż techniczna, całość przejechałem bez kryzysu.

    80 (37 M3) – Jarekdrogbas – 5:05:01
    97 (42 M3) – klosiu – 5:19:17
    108 (47 M3) – josip – 5:25:52
    112 (49 M3) – JPbike – 5:31:11 (defekt z zakleszczonym łańcuchem i 2 gumy)
    142 (59 M3) – Jacgol – 6:16:19 (2 gumy)

    JPbike w akcji :) © JPbike

    Ostatni i stromy podjazd. Dałem radę ! © JPbike

    Puls – max 166, średni 146
    Przewyższenie – 2678 m



  • dystans : 19.88 km
  • teren : 19.88 km
  • czas : 00:57 h
  • v średnia : 20.93 km/h
  • v max : 41.79 km/h
  • rower : TREK 8500
  • XC Oborniki

    Niedziela, 29 kwietnia 2012 • dodano: 29.04.2012 | Komentarze 14


    Drugi w sezonie 2012 start w XC. Zdecydowałem że powalczę o generalkę w cyklu Fortuna Thule Cup XC. Tym razem areną zmagań był tor motocrossowy w Obornikach, podczas tych zawodów rozegrane zostały również Mistrzostwa Wielkopolski w kolarstwie górskim, które w tym sezonie dość wcześnie się odbyły.

    Tor motocrossowy w Obornikach © JPbike

    Już po pobudce, o 8 rano temperatura przekroczyła 20 stopni. Będzie ciężko, a zwłaszcza że większość pętli XC biegnie po otwartej przestrzeni i do tego nieźle wiało. Po zajechaniu na miejsce termometr w aucie pokazał prawie 30 stopni na zewnątrz ... Niedobrze, nie jestem przyzwyczajony do tego. Załatwienie formalności startowych przebiegło w mgnieniu oka. W sumie pojawiło się niecałe 50 Mastersów. Rozgrzewkę rozpocząłem dość wcześnie i z Jarkiem, który w ostatniej chwili zdecydował na to XC zamiast maratonu w Boszkowie. Niewielu znajomych się zjawiło, oprócz nas dwóch startował niezmordowany Ryszard i Grzegorz, przyjechał również z3waza z żoną i córkami, tym razem w roli kibiców, zresztą otwarta przestrzeń toru pozwalała na taką wspaniałą obserwację przebiegu rywalizacji poza fragmentem w lesie. Już podczas rozgrzewki przekonałem się że każda runda będzie bardzo wymagająca i to bardziej pod względem kondycyjnym niż technicznym. Rozgrzewając się i zapoznawając się z trasą momentami tętno skakało w okolice 160 ! Niedobrze, robiłem się niespokojny i rosły obawy :) Co było na trasie ? Ostre i sztywne podjazdy i takowe zjazdy, ponad 100 metrowy odcinek z mocno wybijającymi z rytmu muldami o głębokości dochodzącej do metra (!), wyboisty singiel przez las, jedna niepodjeżdżalna skarpa (głęboki piach i za każdym razem z buta), jeden fajny zakręt ze skośnie usypaną ziemią i zaraz po stromym zjeździe którego można brać przy pełnej szybkości, trochę wyjeżdżonego piachu. Dobra, teraz trochę wrażeń z wyścigu. Na wyjątkowo szerokim starcie mogłem ustawić się przy samej linii, Jarek również, fajne przeżycie, ale i stresik był :) Po odpaleniu stawki Mastersów wszyscy ruszyli z głową i bez przepychanki, Jarek miał lepsze ode mnie kopyto i wyrwał się do przodu a ja bardzo szybko znalazłem się w swoim miejscu, które przez cały czas ściganiny mniej-więcej dowiozłem do mety. Na pierwszym sztywnym podjeździe jeden i jedyny raz przyblokowali mnie i z buta. Dalsza jazda to tradycyjnie powolne rozciąganie stawki. Napierałem na miarę swoich możliwości, tętno szalało, wysoka temperatura w połączeniu z jazdą po rozgrzanym i ubitym piachu okazały się być mocno dającą w kość mieszanką, picia strasznie szybko ubywało, zresztą cała masa tamtejszych wybojów nie pozwalała na częste sięganie po bidon. Na drugim okrążeniu oczom moim ukazał się widok Drogbasa, który wyraźnie zwolnił i po krótkim czasie dogoniłem teamowego kolegę, nie miałem pojęcia co mu dolega, jak i nie miałem wystarczającego powera by Go wyprzedzić i tak dalej przez dwa następne okrążenia jechaliśmy jeden za drugim, gdy nagle Jarek zjechał na bok i tak zakończył rywalizację. Po tym jakoś niespecjalnie się cieszyłem i zostałem samotnym liderem teamowym. Dalsze dwa okrążenia pomykałem tak jak mogłem, nie szło tak jak bym chciał, coraz bardziej dokuczało to gorąco i nadal wysokie tętno. Na piątym okrążeniu zaczęły się duble. A na końcówce szóstego okrążenia (z siedmiu pełnych) zauważyłem doganiającego mnie Lonkę, emocje wzrosły, z wielkim trudem starałem się gnać ile sił, i w końcu uległem zwycięzcy na około 200-300 metrów przed metą i tak kilka sekund za Radkiem Lonką przekroczyłem metę.

    26/45 – open super masters
    11/17 – masters I

    Wyjątkowo było to ciężkie XC rozegrane na torze motocrossowym, trasa mi nie leży – dość szybka i znikoma ilość technicznych odcinków, no i ten upał ...
    Zarówno ze swojej jazdy, jak i wyniku nie jestem zadowolony.
    Cóż … takie życie i może następnym razem będzie lepiej :)
    Po wywieszeniu wyników od razu zwiałem na działkę, i tam oprócz obiadu umyłem z pyłu i kurzu Treka.

    Parę fotek autorstwa Marcina z jego galerii.
    Na starcie Mastersów, przy linii :) © JPbike

    Napieram na sztywnym podjeździe © JPbike

    Drogbas i JPbike jeden za drugim :) © JPbike

    Dwie poniższe fotki nadesłane od Jarkadrogbasa.
    Teamowa współpraca :) © JPbike

    Początek wybijającej z rytmu sekcji z muldami © JPbike

    Puls - max 182, średni 173 - MASAKRA !!!
    Przewyższenie - 314 m



  • dystans : 71.64 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:42 h
  • v średnia : 26.53 km/h
  • v max : 49.37 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Dolsk

    Niedziela, 22 kwietnia 2012 • dodano: 22.04.2012 | Komentarze 14


    Nastała pora na ściganie w lokalnych maratonach, które bardziej traktuję jako świetny trening. Na początek Dolsk, organizowany przez Gogola. Golonkowcy, którzy w dwóch ostatnich sezonach tam się ścigali, wiedzą jaka jest trasa – płaska, szybka i ze zbyt dużą ilością asfaltu. Nie inaczej było tegoż dnia i to mimo zmienionej trasy. A jednak to maraton. Przed startem miałem dylemat w sprawie doboru opon. Ze względu na niemałą ilość asfaltu nie miałem ochoty jechać na NN, a zamówione RR jeszcze nie doszły, więc zamontowałem semislicki drutówki (!) Hurricane, pomysł niezbyt dobry (większa waga), a jednak dałem radę dojechać do mety na przyzwoitym wyniku. No dobra, po zajechaniu na miejsce kolejka po numerek spora, na szczęście świetni teamowi koledzy ułatwili mi sprawę. Pogoda słoneczna i z temperaturą na poziomie 15 stopni, tylko znowu ten wiatr … Na miejscu zjawił się prawie komplet teamowych kumpli. Większość jedzie dłuższy dystans, fajnie i będzie okazja się porównać :) Start został opóźniony o 30 min. Po rozgrzewce ustawiliśmy się w sektorze, blisko siebie w teamowym komplecie i blisko czuba. Przy linii stali np. Kaiser, Krzywy, Lonka, bracia Swatowie i jeszcze do tego ekipa HP Sferis … Niedobrze i od razu można było się pożegnać z dobrym wynikiem na lokalnym maratonie :) Po starcie ostrym tempo oczywiście było ostre. Dość szybko zaczęły się formować grupy. Wyboista, leśno-polna nawierzchnia nie ułatwiała sprawy by można było ostro do przodu rwać. Pierwszą grupkę z josipem w składzie, z trudem wyprzedziłem po kilku km napierania z tętnem na poziomie ponad 170. Po krótkim czasie doszedłem do następnej dużej grupy , w której jechał m.in. klosiu. Niestety, nie dałem rady podczepić się do danej grupy, nie wiem czemu i zacząłem tracić ich z pola widzenia, a za mną zrobiła się pustka poza pojedynczymi sylwetkami. Po pierwszym bufecie nastąpił dłuższy asfalt, znowu sam zmuszony byłem cisnąć, a pod koniec nie-mtb-owskiej nawierzchni zaczynała mnie doganiać duża grupa, wtedy miałem takowe myśli typu "mam gdzieś ten maraton" :) Uff, wreszcie skręt do lasu i od razu fajna seria wielkopolskich podjazdo-zjazdów, na których oczywiście troszeczkę przewagi uzyskałem i wróciły chęci do jazdy :) Po krótkim czasie doszedł do mnie jeden gość z T-Kłos Teamu, i tak kawałek dalej we dwójkę zgarnęliśmy jednego z Chodzieskiego Towarzystwa Rowerowego i po tym w takim trzyosobowym składzie przez dłuższy czas, bo prawie do mety kręciliśmy na zmiany. Na kolejnym asfaltowym odcinku, z wmordewindem i wzorowo współpracując uzyskaliśmy cenną przewagę nad grupą jadącą za nami (był w niej josip). W końcu atrakcja trasy czyli podjazd na punkt widokowy. Takowy odcinek nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Pomykając tędy, wypatrzyłem kibicującego z3wazę z córkami i cyckającego fotki. Na mijance zauważyłem klosia. Na szczycie dogoniła nas trzyosobowa czołówka mini. Ponownie na mijance, miałem okazję machnąć do jacgola. Dalsza jazda, po przekroczeniu głównej szosy przebiegła po znanych z golonkowych edycji leśno-polnych duktach. No, na tych „trudniejszych” fragmentach tradycyjnie już zauważyłem że odskakuję od swoich towarzyszy :) Doszła nas grupka pościgowa z mini, o dziwo, tempo takie że po wyprzedzeniu nas jechaliśmy razem aż do rozjazdu. Dalej znów długa prosta, zakręt, prosta, …, na polnym i wmordewindowym dłuższym odcinku zacząłem odstawać od wspomnianych towarzyszy, nie miałem już dobrego powera w nogach. Na ostatnim asfaltowym odcinku dogonił mnie jeszcze jeden gość, w stroju DHL, po czym końcówkę trasy przejechałem bez napinki, tak niezagrożony i bez emocji wjechałem na metę. Najlepszy z teamowych kumpli okazał się klosiu, a Jarekdrogbas ścigał się na mini i zdobył pudło (3 w M3) !
    Natomiast przedstawicielka płci pięknej - JoannaZygmunta również na mini załapała się na podium w swojej kategorii !

    50/176 – open mega
    21/63 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Robert Banach) – 24 minuty i 19 sekund.
    Jak na lokalny maraton – wynik dla mnie ani dobry, ani zły, w sumie dobry trening.

    41 (18 M3) - klosiu – 2:35:54
    50 (21 M3) – JPbike – 2:42:19
    51 (22 M3) – jacgol – 2:43:06
    58 (27 M3) – josip – 2:44:37
    60 (16 M2) – daVe – 2:44:46
    82 (20 M2) – jasskulainen – 2:52:16
    87 (22 M2) – Marc – 2:55:47
    133 (20 M4) – toadi69 – 3:10:32
    156 (27 M4) – Maks – 3:24:46

    Bikecrossmaraton Dolsk 2012 © JPbike

    Puls – max 178, średni 159
    Przewyższenie – 580 m



  • dystans : 114.50 km
  • teren : 112.00 km
  • czas : 04:52 h
  • v średnia : 23.53 km/h
  • v max : 49.96 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Niedziela, 15 kwietnia 2012 • dodano: 16.04.2012 | Komentarze 26


    Ten maraton w Murowanej Goślinie, inaugurujący golonkowy sezon 2012 w 85% poszedł po moich myślach, jakie miałem przed startem. Tak to już jest, jak się zna własny organizm i jego poziom wytrenowania w danym okresie.
    Po dojechaniu na miejsce i krótkiej rozgrzewce, pora ustawić się w swoim sektorze. Zanim wystartowaliśmy, przywitałem się z całą masą znajomych – miłe uczucie i jest ich sporo :) Pogoda nieciekawa, ledwo 10 stopni i praktycznie cały czas kropiło, nie wspomnę już o tym że wiało. Drogbas i Rodman ustawili się bliżej, a ja w połowie swojego sektora. Klosia, do tej pory niepokonanego w Murowanej Goślinie nigdzie nie było widać. No to o 10:45 nastąpił start. Do czasu gdy na nowej nadwarciańskiej pętli ścieżka się zwężyła wszyscy kręcili tak jak powinni – szybko i na właściwym poziomie. Jako pierwszy ze starych znajomych wyprzedził mnie AdAmUsO. Jazda przez cały i ciekawy odcinek nadwarciański w moim wykonaniu przebiegła spoko, bez ostrego szarżowania i dość szybko znalazłem swoje miejsce w stawce. Tętno pikało na poziomie 170. Ten świeżo wybudowany mostek nad Trojanką i palety postawione w kilku arcybłotnych miejscach to super sprawa. Jedyne co mi przeszkadzało na otwartych fragmentach to tradycyjnie wmordewind. Trochę tasowania było. Gdzieś tam, w okolicy 30 km poczułem znany mi ból w prawej części żeber i jedyne co pozostało – zwolniłem trochę. Pomogło. W momencie, gdy kończyłem odcinek mini to stopniowo zaczęła mnie wyprzedzać czołówka mega – dokładnie tak jak myślałem. Pocieszające jest to że różnica prędkości nieznaczna. Znaną piaskownicę z trudem udało się pokonać, raz ugrzęzłem, łańcuch nieźle się uświnił. Po tym czekała nas jazda po leśnych duktach Puszczy Zielonki. Ciągle kropiący deszczyk jednak nie pomógł w związaniu piaszczystych odcinków, ciężko szło, średnia powoli spadała. Po 40 km wyprzedził mnie ktone i jak się później okazało – przez całą resztę trasy kilka razy się tasowaliśmy :) Wreszcie kulminacja trasy, dokładnie w połowie pętli giga – sekcja XC wokół Dziewiczej Góry. Muszę przyznać że byłem w szoku, a to za sprawą doprowadzenia trasy pod znaną kolarską górę ciekawymi, wymagającymi singlami i ścieżkami o których nie wiedziałem że w ogóle tam są :) Były momenty że poprzedzający mnie zawodnicy, lepsi na płaskich odcinkach właśnie tam blokowali mnie – jak widać, technika i skupienie jest moją mocną stroną. No i najciekawszy dla mnie moment całego maratonu to podjazd killerem – podjechałem w całości, a wszyscy przede mną pchali, nawet z tego się uśmiałem :) Nie obyło się bez chwili napięcia - jeden gość z mega wolniej biegnący przede mną nie chciał przepuścić i wpadłem w piach pośrodku, Trek obrócił się natychmiast o 90 stopni, po czym z trudem i bez podpórki udało się wrócić na właściwą (prawą) stronę podjazdu i dalej już poszło OK. W jednym miejscu, na mijance zauważyłem Rodmana, zresztą nie wiem gdzie został wyprzedzony przeze mnie. Po pokonaniu sekcji XC, przed gigowcami nastało nudne i prawie 60 kilometrowe napieranie na przemian długimi prostymi, troszkę krętymi i interwałowymi leśnymi duktami. Początkowo jechałem sam i nie bardzo mi tędy szło – takowe odcinki mi nie służą. W jednym miejscu, na zakręcie zauważyłem cyckającego fotki mlodzika. Po pokonaniu 85 km potwierdziły się moje obawy – zmęczenie narastało, tętno coraz rzadziej przekraczało 150, coraz trudniej szło utrzymać swoje dotychczasowe tempo jazdy. No i najgorsze, zaczynały się odzywać skurcze. Natomiast zesztywniałe z przemoknięcia i zimna dłonie nie pozwalały na szybkie operowanie manetkami. Doszła mnie kilkuosobowa grupka z ktone w składzie, podłączyłem do nich i tak w ogonie dałem radę przejechać do przedostatniego bufetu (w sumie było kilka, zatrzymałem się na dwóch ostatnich). Po tym znów kręciłem sam. Po ponownym połączeniu z mega zaczęło się dublowanie niebieskich, a raczej pojedyncze sztuki - był to daleki ogon, różnica prędkości spora, mimo że jechałem już na resztkach sił. Ostatnie kilka km przejechałem, mając w bliskiej odległości przede mną ktone, któremu druga część giga również nie szła tak jak powinna. Dotarcie do mety przebiegło bez emocji, nie miałem już żadnych sił na sprinterski finisz z Tomkiem.
    Tuż za linią mety uciskałem się z Drogbasem – tym razem był najlepszy z ProGoggli.

    73/130 - open giga
    36/50 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 (Andrzej Kaiser) - 56 minut i 8 sekund.
    Jak dotąd to mój najlepszy wynik w Murowanej Goślinie na giga !
    Zarówno rok, jak i 2 lata temu z wielkim trudem zmieściłem się w top 100 open ...
    No ... w tomboli poszczęściło mi się - wylosowałem breloczek w kształcie tarczy hamulcowej :)

    Napieram pod górkę :) © JPbike

    Przeprawa przez strumyk MUSI BYĆ ! © JPbike

    Foto by TomexX
    Atak podjazdowy na killerze - w całości w siodle ! © JPbike

    Fotka autorstwa mlodzika, z jego galerii.
    Samotnik na nudnej pętli giga, nie przepadam za takimi odcinkami © JPbike

    Puls - max 179, średni 156
    Przewyższenie - 929 m



  • dystans : 17.83 km
  • teren : 17.83 km
  • czas : 01:03 h
  • v średnia : 16.98 km/h
  • v max : 37.47 km/h
  • rower : TREK 8500
  • XC Gniezno

    Niedziela, 1 kwietnia 2012 • dodano: 01.04.2012 | Komentarze 17


    Zabawa w ściganie nareszcie się zaczęła :) Tak się złożyło że swój sezon wyścigowy 2012 rozpocząłem tak jak zakończyłem 2011 – od XC. Do Gniezna zajechałem wraz z Jarkiem. Dość zimno było, słonecznie, trochę wietrznie i raptem kilka stopni. Po załatwieniu formalności sporo czasu nam zostało do startu i wraz z Dawidem, który znał trasę jak własną kieszeń ruszyliśmy na pieszy rekonesans pętli – muszę przyznać że organizatorzy z niewielkiego terenu wycisnęli niezłą rundę ze sporym przewyższeniem. W miarę upływu czasu stopniowo zjawiali się kumple – Rodman, josip, ryszard4859, Zbyhoo, wwiktor, z3waza z małżonką i córkami, oraz poznałem osobiście jerzyp1956. Pora się rozgrzać i przejechać rundę, było tak zimno że kręciłem w zimowej kamizelce i takowych rękawiczkach, po jednej rundzie zdążyłem się nagrzać i na wyścig można było zrzucić ocieplacze. Najbardziej przypadł mi do gustu dość stromy i troszkę korzenny zjeżdzik – jak się okaże w wyścigu, to właśnie tam szalałem i łykałem każdego kto stanął mi na drodze. W końcu czas na start. Oczywiście zawodników ustawiali wyczytując każdego i w kolejności według zeszłorocznych wyników. Mi, jak i kolegom z teamu przypadło miejsce na oko w drugiej połowie stawki Mastersów. No i start. Najpierw owalna rundka, by rozciągnąć stawkę i po tym zaczęła się właściwa jazda na całego. Na pierwszym okrążeniu trochę tłoczno, wszyscy zachowywali się nad wyraz kulturalnie. Na singielkach ze spokojem oczekiwałem na moment, by wyprzedzić. Drogbas jechał blisko za mną. Na drugiej rundzie stawka, w której jechałem dość szybko się uformowała i tak kręciłem dalej na pełnych obrotach przez dwie następne pętle, od czasu do czasu kogoś łykając. Najwięcej zyskałem tradycyjnie na wymagających skupienia i techniki zjazdach, a na podjazdach szło mi przeciętnie. Ważne że nawet najbardziej stromy podjazd za każdym razem zdobywałem bez zsiadania. Tętno szalało i starałem się nie patrzeć na wskazania pulsometra :) Nogi podawały, zero sygnałów o skurczach. Jest dobrze ! Na półmetku ściganiny zauważyłem że Jarka coraz rzadziej widywałem za moimi plecami. Po tym zaczął dokuczać ból w okolicy prawej części żeber (to samo miałem na początku zeszłego sezonu ściganckiego), zwolniłem troszkę, z trudem udawało się utrzymać wypracowaną pozycję. No i … na przedostatnim okrążeniu (dla liderów), na końcówce pętli dostałem dubla od Lonki … Cóż, nie przejąłem się tym. Ból w żebrach zaczął ustępować i tak ostatnie okrążenie przejechałem tak jak mogłem, tasując się z jednym Gościem i do tego emocje wzrosły bo josip wyraźnie przybliżył się do mnie na ostatnim kilometrze. W końcu meta – pokusiłem się o wysokokadencyjny sprint i wygrałem finisz ze wspomnianym Gościem.
    No i zostałem pierwszym liderem Mastersów w teamie Goggle Pro Active Eyewear !

    30/75 – open SUPER MASTERS
    16/34 – MASTERS 1

    Wynik spoko jak na początek sezonu – całkiem zadowolony jestem.

    Po Mastersach obejrzeliśmy wyścig Elity – to co wyprawiał na każdym okrążeniu Marek Konwa – MASAKRA !


    Parę fotek autorstwa Jacka Głowackiego, galerii Fortuna Thule Cup i jedna ukradziona od Marcina.

    Nie spodziewałem się że w teamie będę prowadził od startu do mety :) © JPbike

    Lawirowanie na bardzo ciasnych zawijasach podjazdowych - LUBIĘ TO ! © JPbike

    Jana Dymeckiego (rocznik 1948, SZACUNEK !!!) nie dałem rady wyprzedzić ... © JPbike

    Ostro napieram ! © JPbike

    To już meta. Sprinterski finisz jest mój :) © JPbike

    Puls – max 179, średni 169 – faktycznie, trochę się przepaliłem :)
    Przewyższenie – 598 m – sporo jak na niecałe 18 km !



  • dystans : 25.00 km
  • teren : 25.00 km
  • czas : 01:07 h
  • v średnia : 22.39 km/h
  • v max : 46.07 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Thule Cup XC Puszczykowo

    Niedziela, 9 października 2011 • dodano: 09.10.2011 | Komentarze 16


    Udany debiut w XC i do tego … BEZ DUBLA :)

    Zarówno po maratonach na Michałkach, jak i w Łopuchowie narzekałem na niedosyt startów i koniecznie musiałem jeszcze coś zaliczyć – tym razem padło na Thule Cup XC 2011 w podpoznańskim Puszczykowie i zarazem dla mnie to debiut w tego typu zawodach.
    Po zajechaniu na miejsce zawodów, do ośrodka „Wielspin” i bezproblemowym załatwieniu formalności startowych miałem trochę czasu do startu mojej kategorii, więc obejrzałem część wyścigu juniorów młodszych i wszystkich kobiet. Po czym jazda na rozgrzewkę. Przejechałem najpierw pełną rundkę, która po części biegnie poza wspomniany ośrodek, a następnie na techniczną sekcję. Trasa w sumie fajna i szybka jak na XC, chociaż niczym szczególnym się nie wyróżnia, bo … ani razu nie użyłem najmniejszej tarczy w korbie :)
    O 12:30 pora na start. Sposób ustawienia kolejności startujących – dość ciekawy, po prostu sędzia wywoływał każde nazwisko uczestnika, w kolejności według wyników poprzednich zawodów. Mi oczywiście przypadło miejsce w czarnej dupie w kategorii Mastersów :) Ale co tam … W końcu to mój debiut i od czegoś trzeba zacząć. Start spokojny, lekko pod górkę, po kostce brukowej – zacząłem wyprzedzać tylko Tych których się dało, po 500 m trochę Ich było :) Po tym następuje około półkilometrowe rozciąganie stawki na brukowanej ulicy Puszczykowa i od razu ostry skręt w teren. W sumie całe te pierwsze okrążenie dla mnie, startującego z ogona stawki to ciężka sprawa – tłoczno było, do czasu wpadnięcia na techniczną sekcję kręciłem bez wariactw – za wąsko na wyprzedzanie. Od drugiego okrążenia zaczęło się robić luźniej i wreszcie mogłem dać z siebie pełnię swoich możliwości, zarówno technicznych, jak i siłowych na podjeżdzikach – rzeczywiście od tamtego momentu, aż do ostatniej rundki dałem pokaz ostrej jazdy i w tym czasie sporo powyprzedzałem :) Ilu w sumie – nie wiem :) Na trzecim okrążeniu zacząłem … dublować ! Już ? Jest nieźle :) Na czwartym (chyba) okrążeniu podczas kolejnego dublowania jeden Gość zajechał mi mój tor jazdy i to na najbardziej piaszczystym zakręcie z górki i w lewo – zaliczyłem tam OTB w drzewo. Uff, dobrze że wtedy uderzyłem lekko w pień … swoją lewą stroną (sprawny obojczyk !). Po tej kraksie nic poważnego zarówno mi, jak i koledze nie stało się, poza tym że zakleszczył mi się łańcuch i wypadł licznik (odnalazłem po zawodach :)) Po pitstopie straciłem wtedy trzy ciężko wypracowane pozycje. Od tamtego momentu pozostało mi już gonić tych co skorzystali z mojego defektu – udała mi się taka sztuka na ostatnim ciężkim podjeździe (trawa i wyboje) z wyjątkiem jednego Gostka. I w końcu META, którą mijałem z zadowoleniem i zarazem oznaczającą dla mnie koniec ściganckiego sezonu 2011.
    NO … po spojrzeniu na wywieszone wyniki okazało się że dojechałem do mety w mojej kategorii jako ostatni BEZ DUBLA od Radka Lonki :) WŁAŚNIE O TO MI CHODZIŁO !!! Cieszę się że na XC również daję radę :)

    17/55 – open SUPER MASTERS
    8/22 – MASTERS I (odpowiednik M3)

    Strata do zwycięzcy (Lonka) – 7 minut i 6 sekund

    Dystans wyścigu szacunkowy i podany wg mojego czasu przejazdu (1:07:04) i średniej do czasu wypadnięcia licznika.
    W przerwie podczas oczekiwania na wyniki obejrzałem start i pierwsze okrążenia wyścigu elity - z samym Markiem Konwą na czele.
    Zarówno przed, jak i po zawodach trochę znajomych spotkałem – Jurek57, ryszard4859, Winq, wwiktor, z3waza.
    W trakcie trwania zawodów XC nie czułem się osamotniony – przyjechali kibicować moi rodzice, super wujek – wszystkim podobało się parokrotne podziwianie mnie w akcji w różnych miejscach na trasie :)
    Ba, wujek będący zarazem nadwornym fotografem ustrzelił w sumie ponad … 700 fotek !

    Przed startem - wszystko OK :) © JPbike

    START Mastersów. Widać co ten Radek Lonka wyprawia :) © JPbike

    Mi, debiutantowi w XC przypadł start z czarnej dupy :) © JPbike

    By jak najlepiej wypaść trzeba z siebie sporo wycisnąć ... © JPbike

    Jedno z pierwszych okrążeń - ostro ... © JPbike

    Napieram ! © JPbike

    Pełne skupienie, każdy błąd drogo tutaj kosztuje ... © JPbike

    Jak widać - wyprzedzałem wszędzie gdzie się dało ... © JPbike

    Tam, gdzie kręto i technicznie to nie lubię kogoś wozić na kole i od razu uciekam na maxa :) © JPbike

    Kolejne okrążenie. Dawaj JPbike ! © JPbike

    Dawaj, dawaj ... © JPbike

    Jeszcze raz dawaj, dawaj, dawaj ... :) © JPbike

    Takie strome zjeździki to dla mnie pikuś :) © JPbike

    No ... :) © JPbike

    Najgorszy zakręt z piachem w roli głównej. Wykonuję poślizg kontrolowany :) © JPbike

    Szybki i wyboisty zjeżdzik ... © JPbike

    ... i podjeżdzik :) © JPbike

    Ostro w dół ! I do tego w pięknej jesiennej scenerii :) © JPbike

    Go ! go ! go ! :) © JPbike

    Przedostatnie okrążenie ... © JPbike

    Superszybki zjazd na równie szybkim łuku :) © JPbike

    W końcu ... META :))) © JPbike

    Uff ... po ścigach :) Można odpocząć i pić do woli browarki :) © JPbike

    Na koniec zasłużone gratulacje od wujka :) Ta pani w tle to ... moja mama :) © JPbike

    Krótko podsumowując swój debiut w XC :
    Fajna zabawa w kolarstwie górskim i już teraz wiem że w przyszłym sezonie coś takiego znów zaliczę :)



  • dystans : 61.81 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:09 h
  • v średnia : 28.75 km/h
  • v max : 48.87 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Łopuchowo

    Niedziela, 25 września 2011 • dodano: 25.09.2011 | Komentarze 19


    Po Michałkach miałem zakończyć sezon maratonowy, a jednak tak się złożyło że mimo pustego portfela udało się wystartować w Łopuchowie – duża w tym zasługa Macieja, z którym dzień wcześniej się zagadałem i nazajutrz wspólnie wybraliśmy się. Dla mnie był to debiut w tym wielkopolskim cyklu maratonów organizowanych przez Wojtka Gogolewskiego. Teraz, po ostrym (!) ściganiu mogę napisać że maraton ten zwany „turystyką na zmęczenie” to całkiem spoko impreza dla każdego.
    Na miejscu formalności startowe zostały załatwione szybko i bez żadnych problemów. Ze znajomych – trochę się zjawiło: josip, Michał, Rodman z dziećmi, ryszard4859 i z3waza, a reszta udała się do Osiecznej. Podczas rozgrzewki z Maciejem stwierdziłem że trasa jest taka sama jak golonkowa Murowana Goślina (mega), tylko pora roku inna. Pogodę mieliśmy wręcz idealną. W sektorze luzik (były dwa, dla mini i mega), stanąłem tam gdzie się dało, pewnie w połowie. W oczekiwaniu na start miałem trochę obaw o to, czy starczy mi zapasu kalorii na całe 62 km (dystansu giga nie było), na śniadanie zjadłem jedynie to co miałem – średnia micha makaronu bez dodatków, trochę dżemu jagodowego i kawa z mlekiem. Starczyło :) Start o 11-tej i od razu rozpocząłem przebijanie się do przodu po trochę wyboistych i piaszczystych leśnych duktach Puszczy Zielonki, trwało to do około 10 kilometra po czym doszedłem do sporej grupy, w której znajdował się josip. Tempo, które nadawał spory peleton mi jak najbardziej odpowiadało, co jakiś czas którychś z nas znajdujący się na czele mądrze przyspieszał, jak i zwalniał. Zmiany również dawałem. Na prostych odcinkach prędkości dochodziły do 40 km/h, nawet gnaliśmy ostro po sporych dziurach, raz tak się rozpędziłem że po wyskoku z dużej dziury tył mi pofrunął na wysokość 30 cm, na szczęście moje umiejętności pozwalały na takie szaleństwa :) Peleton przed półmetkiem dogonił i wchłonął dwóch Gości, i tak na półmetku trasy wszyscy wspólnie i nadal ostro rozpoczęliśmy pokonywać kulminację trasy – znane Golonkowcom zawijasy w stylu XC wokół Dziewiczej Góry, przejechałem tędy tak szybko że nie wiem :) No, glebka tam była, na wąskim singielku przed killerem za szybko w łuk wszedłem i … w krzaki :) Szybko się pozbierałem i zjazd po słynnym killerze pokonałem środkiem, po piachu i w swoim wariackim stylu :) Wtedy zauważyłem że peleton się rozkurczył, kilku odpadło, czołowa grupa oddaliła się o 10-20 sekund, rozpocząłem szaloną pogoń za nimi, zakończoną sukcesem po 5 km ostrej gonitwy. Po jakimś czasie josip również doszedł do nas i tak dalej, gnaliśmy, gnaliśmy :) Gdzieś tam na końcówce znajdowały się potwornie piaszczyste fragmenty, na jednym z nich jeden przede mną przyblokował mnie i po tym znów musiałem gonić swoją grupę, cisnąłem ile fabryka dała. Udało się :) Ostatnie kilometry okazały się dla mnie lekkim zaskoczeniem bo nie znałem dobrze końcówki wyjazdu z lasu, znajdowałem się wtedy w ogonie swojej grupy i natychmiast po wyjechaniu na ostatni asfaltowy odcinek przed metą stwierdziłem że Ci z czoła cisnęli jak diabli i pozostało mi dać z siebie wszystko, ledwo udało się dojść do paru osobników, przy skręcie na stadion błąd popełniony – na nawrocie wszedłem ze zbyt dużym łukiem, po tym już tylko poszedł blat z ogniem, przed ostatnim skrętem doszedłem do josipa i tak jeden za drugim wpadliśmy na metę. Na wspólny finisz zabrakło miejsca, albo 100 metrów :)

    16/114 - open mega
    5/31 - M3

    Strata do zwycięzcy open (Tecław) – 15 min i 15 sek, do M3 (Górski) – 12 min i 32 sek
    Najbardziej boli ... strata do TRZECIEGO w M3 – PIĘĆ SEKUND ...

    Niemal cała ta „sportowa turystyka na zmęczenie” przebiegła pod dyktando ostrej jazdy w dobrej grupie – z tego się cieszę i dzięki temu nabrałem kolejnego doświadczenia na płaskie maratony.
    W sumie tak szybko przez Puszczę Zielonkę wraz z sekcją XC wokół Dziewiczej Góry jeszcze nie jechałem :)


    Fotki autorstwa Mi Se.
    Ten na dalszym planie i w stroju BS to cały JA :)
    Start. Trochę tam wąsko. © JPbike

    Końcówka. Szalenie napierająca grupa z tymanami kurzu :) Fotograf ledwo mnie załapał. © JPbike




  • dystans : 105.56 km
  • teren : 101.00 km
  • czas : 04:36 h
  • v średnia : 22.95 km/h
  • v max : 46.73 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 17 września 2011 • dodano: 17.09.2011 | Komentarze 19


    Pewnie nie muszę pisać że zeszłoroczne Michałki okazały się dla mnie szczęśliwe i to niespodziewanie :) Podczas tegorocznej, ósmej już edycji maratonu w Wieleniu mocno liczyłem na przynajmniej powtórkę, czyli wskoku na pudło, nie udało się, ale całkiem zadowolony dojechałem do mety :)
    Do Wielenia zajechałem na półtora godziny przed startem i od razu miłe zaskoczenie – miła obsługa, bardzo szybko i bez kolejki załatwiłem formalności startowe, dostałem fajną firmową czapkę i … kupon na darmowe piwo ! Na miejscu tradycyjnie już, jak na wielkopolskich maratonach przystało, spotkałem całą paczkę znajomych. Po krótkiej rozgrzewce pora ustawić się na starcie – stanąłem dokładnie w tym samym miejscu co rok temu (gdzieś w połowie stawki). No i start ! Pierwsze 2 km asfaltowe, dość tłoczne i przebiegły z prędkością w okolicach 40 km/h, szaleństwo, nie dla mnie, miłośnika MTB :) Josip i mlodzik napierali ostro, po chwili wyprzedził mnie klosiu, po czym przyspieszyłem i tuż przed wjazdem do większego lasu, który towarzyszył nam praktycznie do samego końca trasy jechałem za Nim. Nie szarżowałem, bo tłoczno było. Po jakimś czasie wyprzedziłem Mariusza i zaproponowałem koło, nie wiem czy się podczepił, bo trasa była dość wyboista i piaszczysta, bardziej trzeba było się skupiać na jeździe. Po krótkim czasie, po tym manewrze bez większych problemów za mną znaleźli się josip i mlodzik. Gdzieś na mocno piaszczystym fragmencie jeden Gość nieźle się wywalił i od tamtego momentu tłok zelżał i jechało się swobodniej. Po krótkim czasie wyprzedziłem zwycięzcę medyków na mega – daVe’a. Po tym jakaś gałązka zakleszczyła się w kasecie, na szczęście wypadła. Jadąc dalej za jednym Gościem, omal nie zgubiliśmy trasy, przez krótki czas miałem w zasięgu wzroku bloom’a. Na pewnym piaszczystym podjeździku zapadłem w piach i z buta. Mlodzik wtedy dogonił mnie i od tego momentu przez spory czas jechaliśmy razem. Po skręceniu na giga, na trasie zrobiło się pusto, cala dodatkowa pętla giga okazała się być dość wymagającą nie tylko przez leśną, mocno interwałową, wyboistą i piaszczystą nawierzchnię, jak i przy takiej pustce na giga trasie trzeba było być czujnym by nie zagapić oznakowania (namalowane na drzewach czerwone strzałki) No i stało się … na mniej-więcej 35 km pojechaliśmy prosto, szerokim szutrem, czyli nie tam, gdzie trzeba i … nadłożyliśmy z tego powodu około 4 km trasy, nie wspominając już o kilkuminutowej (możliwe że nawet 10) stracie czasowej :( Po odnalezieniu właściwego kierunku pozostało mi już jedno – pocisnąć do mety tyle ile się da i olewając przy tym bufety (jedynie w ruchu wodę brałem). Po 45 km zacząłem się oddalać od mlodzika i dalej, aż do samej mety jechałem samotnie. Na półmetku dostrzegłem na poboczu Ewelinę Ortyl z jednym facetem – coś z kołem majstrowali. Następnego rywala udało się dojść po 60 km, a kolejne dwie osoby załatwiłem znów po dość długim czasie mojej samotnej gonitwy – to był josip, a po krótkiej chwili Magda Hałajczak (zwyciężczyni giga). Dalej to samą pustkę miałem zarówno przede mną, jak i za mną, czyli coś w rodzaju samotnego testu wytrzymałości i odporności. Z atrakcji - gdzieś tam pojawiła się dość głęboka i bagnista przeprawa wodna – nagle Trek tam stanął i od razu SPD-y namoczone :) Od 90 km bardzo wyraźnie zaczęło narastać zmęczenie, z wyścigowego tempa jazda zamieniła się w typowo turystyczno-szybką i tak niezagrożony przez nikogo dojechałem do mety bez emocji.
    W sumie od zgubki do mety udało się 4 osoby wyprzedzić.

    14/35 - open giga
    5/13 – M3

    Czas przejazdu identycznej trasy (4:36:07) uwzględniając około 4 km zgubkę na trasie jest lepszy od zeszłorocznego (4:39:51) o 3 minuty i 44 sekundy – z tego porównania jestem zadowolony :) Wyraźnie forma ciut lepsza :)
    Strata do zwycięzcy giga (Seba Swat) – 34 min i 35 sek, do M3 – 14 min i 37 sek.

    EMED’owcy na giga
    13 (4 M3) - klosiu – 4:27:10
    14 (5 M3) - JPbike – 4:36:07 (zgubił trasę)
    15 (5 M2) – mlodzik – 4:37:29 (zgubił trasę)
    17 (6 M3) – josip – 4:39:52
    27 (5 M4) – Maks – 5:22.58
    29 (6 M4) – toadi69 – 5:33:14

    Z mlodzikiem się zagadałem, że za rok się pomścimy za kilkukilometrową zgubkę :)


    Mknę przez michałkowy las :) © JPbike

    Michałki 2011. Podium M3 giga. Tym razem musiałem się zadowolić piątą pozycją, tez coś :) © JPbike

    Szerokie podium też fajne, zwłaszcza że EMED'owskie :) © JPbike

    Dla EMED'u to byl dobry dzień, wszyscy Gigowcy zdobyli szerokie podium :) © JPbike

    Jeszcze jedna fotka, z klosiem :) © JPbike