top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 55.44 km
  • teren : 45.00 km
  • czas : 02:28 h
  • v średnia : 22.48 km/h
  • v max : 51.17 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 155 bpm, 86%
  • podjazdy : 1008 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Chodzież

    Niedziela, 1 maja 2016 • dodano: 01.05.2016 | Komentarze 10


    Druga runda BikeCrossMaratonu - cały wyścig przejechałem swoje i po przekroczeniu mety doszedłem do wniosku że poziom zawodniczy na mega jest niesamowicie wysoki, nawet w M4. Zacząłem już wątpić w dekorowaną generalkę, jak się nie uda to trudno. Przynajmniej podczas dzisiejszego ścigu po fajnych pagórach miałem dużo funu z jazdy :)

    Dojazd na miejsce spoko, rozgrzewkę nie wiedzieć czemu zrobiłem zbyt krótką (3.5 km), po tym wpakowałem się do 2 sektora, wraz z josipem i kompletem dziewczyn :). Bardzo fajną trasę dobrze znałem dzięki objeździe, co za tym idzie - wiedziałem czego się spodziewać i gdzie przycisnąć by później nie zdechnąć :). No i poszli. Na pierwszych km tradycyjnie tłoczno i w sporym kurzu. Pierwszy długi podjazd nie idzie mi tak jak chciałbym. Dość szybko, bo już po 5 km znajduję się w swoim miejscu (gorszym od planowanego, #$%!#!), josip też i tak wspólnie z kilku/kulkunastoma osobami dojeżdżamy do ścianki na Gontyniec, a tam zgodnie z moim planem - wszyscy powolutku wspinają się do góry, prawie jak w Karpaczu :). Zjazd z Gontyńca to frajda, póki nie byłem blokowany to zabawiłem się na całego. Po zjechaniu to dalej przez bardzo długi czas napierałem wraz z josipem, współpracując i praktycznie cały czas utrzymywaliśmy pozycję. Próby ataków oczywiście się zdarzały - wszystkie nieudane :). Aha, podczas tego maratonu eksperymentalnie zaryzykowałem jazdę w całości bez żelu, dopiero po 2:10 h zaczęło mnie odcinać, ale po kolei. Pora na drugą rundę mega, w dalszym ciągu josip mi towarzyszył i poinformował że wypadł mu bidon. Na którymś tam odcinku góra - dół minimalnie oddaliłem się Wojtkowi, a na długim zjeździe z wykrzyknikami rozwinąłem skrzydła (czytaj umiejętności zjazdowe) i coś tam zyskałem. Kolega teamowy był jednak waleczny i doszedł mnie na powtarzanej ściance na Gontyniec, na której zresztą zaliczyłem jedyne potknięcie w wyścigu (przez łachę piachu). Zjazd ze szczytu to kolejna frajda - zaszalałem na maxa, po tym josip znikł mi za plecami. Dalej się zaczęło dublowanie ostatnich miniowców, motywacja wzrosła, gnałem sam do przodu i kręciło mi się dobrze, chociaż moc w nogach, szczególnie na podjazdach jeszcze nie ta. W jednym miejscu stał Ryba i dał mi bidon Speca z wodą, przydał się bo jechałem na jednym z izo. No i po wspomnianych 2:10 h napierania czułem jak powoli mnie odcina, stało to się na płaskim i odkrytym odcinku nad jeziorami. Doszło mnie dwóch, podczepiłem się na jakiś czas. Na ostatnim ciężkim podjeździe dopadł mnie skurcz (pierwszy w sezonie), zauważyłem że dogania mnie grupka z jospiem, nie poddałem się, resztkami sił i szaleństwu na każdym zjeździku dowiozłem swoją pozycję do mety, a tam zjawili się moi rodzice.

    70/157 - open mega
    19/45 - M4

    Wynik poniżej oczekiwań, ale jazda spoko - na tyle mnie dziś było stać.
    Strata do zwycięzcy (Adam Adamkiewicz) - 27:41, do M4 (Przemo Mikołajczyk) - 19:46
    Krzychu (14 open!) dowalił mi 14 min, a Drogbas (39 open) 7 min - jak mam z tym żyć ? :)

    Foto by Julian Król, Mirek Sell.
    Teamowa współpraca :)
    Teamowa współpraca :) © JPbike


    "Ale fajny ten zjazd z Gontyńca, szkoda że to już końcówka" :) © JPbike

    Napieramy, napieramy, póki noga podaje
    Napieramy, napieramy, póki noga podaje © JPbike





  • dystans : 59.15 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:22 h
  • v średnia : 24.99 km/h
  • v max : 44.64 km/h
  • hr max : 173 bpm, 96%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 529 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 10 kwietnia 2016 • dodano: 10.04.2016 | Komentarze 11


    Się zaczęło kolejne w mojej karierze maratonowanie, ale pierwsze w M4.
    Niestety, wyszło mocno poniżej oczekiwań, mimo że jechało mi się nie najgorzej, a zawłaszcza że tegoroczna trasa okazała się najlepsza z dotychczasowych, na mecie zająłem dopiero 22 miejsce w M4. Zresztą tutaj nigdy na mecie nie byłem w pełni zadowolony z wyniku. Zatem po siedmiu z rzędu startach w Dolsku (dwa pierwsze u Golonki, reszta u Gogola) zapadła decyzja że prawdopodobnie przyszłoroczne (kolejne chyba też) inauguracyjne zawody i w tymże miejscu odpuszczę, ponoć mój odwieczny problem jest taki - jak tu porządnie trenować przez zimę, mając na co dzień ciężką fizyczną pracę ?. I jeszcze do tego osiągane tutaj przeze mnie miejsca open są coraz gorsze ... Dołująca sytuacja i tyle.

    Sorki, takie u mnie życie. Parę słów o wyścigu też napiszę, a co ? :)

    Na miejsce zajechałem ze swoim kompanem - Drogbasem, który sprawnie wywinął się w sprawie odbioru numerków startowych. Sporo znajomych można było spotkać, to bardzo miłe. Tegoż dnia w Dolsku było dość zimno (8°C) i mokro (świeżo po deszczu). Dla mnie to nie problem, bo też lubię trudne warunki pogodowe :). Paczka ProGoggli tym razem wystawiła mocne sztuki - mnie, Davida, Krzycha, Wojtka i Jarka (jechał w teamowym stroju, a w wynikach był jako Lech Pils Team :)). Rozgrzewkę zrobiliśmy dość krótką, ze 5 km, za to w towarzystwie świetnego ziomka - micora :).

    W trakcie ustawiania do sektorów zauważyłem że sporo megowców się zjawiło (ponad 250). Fajnie że wiarze mtb-owskiej się chce na takie napieranie na swoich wypasionych góralach po wertepach na dłuższym dystansie, zresztą zobaczymy jak będzie na kolejnych edycjach, szczególnie na porządnych pagórach w Chodzieży i Wyrzysku.

    Start troszkę opóźniony i w końcu można ruszyć. Startowałem z tyłów dość tłocznego 1 sektora, zatem od razu mogłem robić swoje. Bardzo duża ilość uczestników i dość szybki teren spowodowały że przez pierwsze kilkanaście km było troszkę nerwowo, ciężko o wyprzedzanie, ale bez przesady. Dwa razy musiałem gwałtownie hamować, bo ktoś się potknął a to w dziurze, a to w błotku. Po szybkim dokręceniu na powtarzalną na mega pętlę mini zrobiło się luźniej i zaczęły się tworzyć grupki, jak i niespodziewanie megowcy zaczęli mieszać się z miniowcami, którzy kręcili podobnym tempem do naszego, co z kolei poskutkowało że lekko pogubiłem się w stawce :). Na znanym mi doskonale podjeżdziku wyprzedził mnie Krzychu i zaczął powolutku uciekać, to dla mnie znak że forma moja nie ta jaką bym chciał. Dalej parłem przez kilka km sam, by po tym i na długiej prostej zostać wchłoniętym przez dużą grupę. Po przejechaniu przez długi polny odcinek nastąpił skręt na nowy i mtb-owski odcinek - to właśnie tam zauważyłem że na zakrętasach, podjeżdzikach i zjeżdzikach radzę ciut lepiej od rywali (czyli tradycyjnie prawdziwe MTB mam we krwi :)). No i mijam defekciarza - Drogbasa, pytam czy OK (dokręcał siodło), a ten dość szybko nas dogonił, nawet namawiał mnie bym usiadł na kole, ale niestety noga moja dziś nie podawała na interwałach należycie (sorki kompanie, popracuje nad tym :)). I tak dalej docieram bez rewelacji do rozjazdu, po drodze motywuję kilku miniowców aby spięli się na maxa do finiszu :). Natomiast przez prawie 20 km od rozjazdu to najpierw zacząłem czuć powolny ubytek powera, wtopiłem się w najbliższą grupę która jechała za mną i tak wspólnie kręciliśmy do wspomnianego skrętu na interwałowy odcinek - tam już niestety odpadłem z grupy, sił w nogach brakło na szybsze parcie, mimo tego 3 sztuki udało się wyprzedzić, jeden z M4 mnie pokonał i tak dalej niezagrożony wpadłem bez emocji na metę.

    85/247 - open mega
    22/62 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 17:17, do M4 (Paweł Bober) - 15:27

    Fotki by Fotomtb.pl, Artur Schacht.
    Pierwsze kilometry. Szybko i tłoczno tam
    Pierwsze kilometry. Szybko i tłoczno tam © JPbike

    Tuż przed rozjazdem. Ci z mini właśnie cisną w stronę finiszu :)
    Tuż przed rozjazdem. Ci z mini właśnie cisną w stronę finiszu :) © JPbike





  • dystans : 32.27 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 01:11 h
  • v średnia : 27.27 km/h
  • v max : 46.77 km/h
  • hr max : 174 bpm, 97%
  • hr avg : 157 bpm, 87%
  • podjazdy : 228 m
  • rower : Scott Scale 740
  • GKKG Winter Race

    Niedziela, 13 marca 2016 • dodano: 13.03.2016 | Komentarze 10


    Pierwszy wyścig w trochę starszej kategorii i od razu wskok na pudło !
    Powiem szczerze że miałem takie przeczucia, ponoć półka na pucharki gotowa :)

    Dojazd do znanego ośrodka wypoczynkowego w Skorzęcinie i rejestracja poszły spoko. Na miejscu zjawiło się sporo nie tylko bikestatsowych znakomitości - nie sposób mi wymienić wszystkich za jednym zamachem, jedni się ścigali, a inni żywiołowo kibicowali. W wielkim skrócie - było bardzo miło, wszystkim dopisywały humory, tak trzymać !

    Jak w nazwie wyścigu (winter) - strasznie zimno było, ledwo 4°C, podczas rozgrzewki nie szło się rozgrzać, więc z konieczności wpakowałem się do auta na jakiś czas. Paczka ProGoggli na dłuższy dystansik wystawiła dwie mocne sztuki - ja i Drogbas, startował również Marcin - tym razem skusił się na mini.

    Tak jak rok temu, tegoroczna trasa okazała się całkiem sucha i szybka. Po starcie ostrym poszedł ogień, tak pod 35-40 km/h. Na pierwszych kilometrach znalazłem się w dobrej pozycji, czyli w wielkiej grupie, do tego czołowej, co mnie trochę dziwiło bo ja średnio do tej pory trenowałem, albo to były chęci szybkiego osiągnięcia właściwej temperatury ciała. No dobra, owa i spora grupa przez równie spory czas trzymała się razem, jakiś ataków na czubie nie zanotowałem. Aż nagle gdzieś w połowie 15 km pętli pojawił się piaszczysty podjazd i błyskawicznie się pomieszało w stawce. Dzięki szybkiemu zrzuceniu z blacika 38 na młyneczek 24 mi sprawnie udało się podjechać, w tym piachu niemało utknęło (m.in. Radek Lonka). Zauważyłem że Drogbas też sprawnie podjechał i dzięki tej akcji załapał się do czołowej grupki, z którą dociągnął do mety, zaliczając jeden z najlepszych ścigów (pokłony i gratki !). Po tej piaszczystej przygodzie napierałem przez jakiś czas z Sebą, nie udało nam się dojść czuba, za to dogoniło nas kilku. Na ciekawej i interwałowej końcówce pierwszej pętli powolutku czułem ubytek powera w nogach i zbyt wysokie tętno. Od tego momentu zdany byłem na robienie swojego i kontrolowanie sytuacji. I tak przez ponad połowę drugiej pętli napierałem samotnie, po czym doszła mnie grupa m.in. z Andrzejem Jackowskim, który w zeszłym sezonie sporo mi dokładał, wtem pomyślałem - będzie pudło czy nie ? :) Podczepiłem się i w trakcie pomykania końcowych km było kilka mocnych przyspieszeń, ja niestety nie dałem rady i bez emocji finiszowałem jako ostatni z grupy.

    28/110 - open
    3/41 - masters

    Strata do zwycięzcy open - 6:01 min, do masters - 3:12 min

    Fotki by jerzyp1956, sebekfireman, z3waza, Rafał Przybylski
    Przedstartowe chwile
    Przedstartowe chwile © JPbike

    W akcji
    W akcji © JPbike

    Jeden z ciekawszych odcinków trasy
    Jeden z ciekawszych odcinków trasy © JPbike

    Finiszuję na luzie :)
    Finiszuję na luzie :) © JPbike

    Fajnie tam postać :)
    Fajnie tam postać :) © JPbike

    Również micor załapał się na pudło !
    Również micor załapał się na pudło ! © JPbike

    Wesoła ekipa bikestats.pl :)
    Wesoła ekipa bikestats.pl :) © JPbike





  • dystans : 19.95 km
  • teren : 19.00 km
  • czas : 01:04 h
  • v średnia : 18.70 km/h
  • v max : 27.00 km/h
  • hr max : 176 bpm, 98%
  • hr avg : 156 bpm, 87%
  • podjazdy : 197 m
  • rower : Scott Scale 740
  • VIII Wyścig Przełajowy im. Marka i Zbyszka

    Niedziela, 7 lutego 2016 • dodano: 07.02.2016 | Komentarze 2


    Sezon wyścigowy 2016 (mój dziewiąty z rzędu) rozpoczęty. Zacząłem tak jak rok temu - od przełajów. Dojazd na poznańskie Winogrady rowerowy. Pogoda piękna, bardziej wiosenna niż zimowa.

    Na miejscu sporo znajomej wiary było spotkać i pogadać. Z teamowiczów prócz mnie zjawili się Jarek i Wojtek, oraz w roli foto kibica Asia. Był również Adrian, który w tym sezonie reprezentuje inny team.

    Na rozgrzewce nie czułem się najlepiej. O ile do techniki, wbiegów i wskoków na siodło nie mam zastrzeżeń, to wyraźnie brakowało mi siły na mocne zrywy. Nic dziwnego, bo z regularnym trenowaniem u mnie ostatnio słabo z wiadomego względu. To nic, popracujemy nad tym :)

    W porównaniu do zeszłego roku niespełna 2 km rundka została leciutko zmodyfikowana - doszły dwie sekcje krótkich prostych z nawrotami, powalone od wichur drzewo posłużyło jako kolejna przeszkoda do przeskoczenia, a cała reszta stara i obcykana mi, ponoć startuję tu trzeci raz z rzędu.

    W trakcie ustawiania stawki Elity i Mastersów pierwszeństwo mieli ci na wąskich oponkach. Oczywiście spowodowało to że startowałem gdzieś z tyłów.

    No i poszli. Na sławnej ściance zostałem przyblokowany i pozamiatane. Wszyscy, z którymi zamierzałem się ciąć znaleźli się z przodu. Później stawka powolutku się rozciągała i mi również powolutku szło rozkręcanie się i znów powolutku zacząłem wyprzedzać pojedyncze sztuki, a gonienie teamowych kolegów szło coraz gorzej, czyli na mijankach wyraźnie odstawałem od nich. No to lipa, odechciało mi się pruć w trupa i postanowiłem że zrobię sobie porządny trening. I tak jechałem dalej swoje, po drodze nawet wyprzedzając i dublując kilka/kilkanaście sztuk. Również i ja dubla od dwóch najlepszych z elity nie ustrzegłem. Na którymś tam końcowym kółku chyba wyprzedził mnie zwycięzca mastersów, co spowodowało że nie wiedziałem czy już koniec ścigu, a pojechałem sobie jeszcze jedno kółko, które po publikacji wyników sędziowie jednak mi zliczyli :)


    15/33 - open Masters


    Fotki by Ewa Hermann, Ania, Asia, Stasiu.
    Ładne ujęcie :)
    Ładne ujęcie :) © JPbike

    Bieganie po schodach szło sprawnie :)
    Bieganie po schodach szło sprawnie :) © JPbike

    Robiłem co mogłem, czyli swoje :)
    Robiłem co mogłem, czyli swoje :) © JPbike

    Ten element mam obcykany, tylko rower nieodpowiedni, e tam :)
    Ten element mam obcykany, tylko rower nieodpowiedni. E tam, wolę MTB :) © JPbike





  • dystans : 60.79 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:08 h
  • v średnia : 28.50 km/h
  • v max : 56.84 km/h
  • podjazdy : 461 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Łopuchowo

    Niedziela, 27 września 2015 • dodano: 27.09.2015 | Komentarze 4


    No ... to już chyba mój ostatni maraton w kategorii M3.

    Dojazd na finałowy maraton u Gogola klasycznie, czyli zgarniając po drodze Macieja. Czasu do startu mieliśmy sporo, więc troszkę sobie w aucie posiedzieli i pośmiali :). Pogoda piękna bo słoneczna, tylko rano troszkę zimnawo (ledwo 10°C).

    Już podczas rozgrzewki wiedziałem po odczuciach, że na wyścigu pójdzie mi średnio i nie ma mowy o poprawieniu zeszłorocznego czasu na tej samej trasie. Nie myliłem się. Zaległości w treningach miałem spore, takie u mnie w tym sezonie życie, m.in. stuknęła mi 40-tka na karku, różne przemyślenia, brak czasu, brak chęci, praca, praca, niewyspanie, ...

    Po tym wpakowałem się do tyłów 1 sektora wraz z Krzychem i Wojtkiem. Trochę gadki, przybijamy żółwiki i można ruszać. Jak zwykle początkowe kilka km po asfalcie - trochę nerwowo, raz ktoś glebnie, raz ktoś ostro przyspieszy, raz ktoś przyhamuje, itp. Tam do ostrego zakrętu utrzymałem się mniej-więcej w połowie peletonu. Przed skrętem w teren przyspieszam, wyprzedzam paru, m.in. Marcina, by na leśny dukt wpaść w dogodnej dla mnie pozycji. Poszło OK i od razu utworzyła się spora grupa z wieloma znanymi mi zarówno osobiście, jak i widzenia twarzami. I tak wspólnie napieramy oczywiście ostro jak na najszybszy maraton u Gogola przystało. Do 9 km trasy miałem w zasięgu pola widzenia team leadera Krzycha, po czym znikł gdzieś z przodu. Początkowo nie jedzie mi się dobrze, cały czas daję radę trzymać albo w środku, albo na ogonie mojej grupy, w której znalazł się i Wojtek. Na czubie jechali starzy znajomi - głównie Wojtek Radomski i Arek Suś. Nie brakowało paru momentów że musiałem dospawywać sporym wysiłkiem, szczególnie na końcowym piaszczystym odcinku. Na asfaltowej mijance spotykamy czołową grupę - jest w niej i Krzychu. I tak pierwsze kółko kończę z czasem 1:02 godz. (gorzej od zeszłorocznego o 2.5 minuty).

    Po skręcie w teren na drugim kółku nie wiem jakim cudem odżyłem, przesuwam się na czub grupy, ale nie idzie tak jakbym chciał. Pewnie we mnie brak większej mocy, albo specyfika trasy nie pozwalała na ostre ataki. W pewnym momencie zauważamy stojącą grupę - nie znam powodu, ale jest w niej m.in Hałajczakowa. No to zrobiło się ciekawie, po jakimś czasie owa grupka nas dogania i po tym tempo ostro wzrosło, było kilka równie ostrych szarpań - w tych przypadkach utrzymałem się w połowie grupy. Nagle i niespodziewanie zatakował nas rój szerszeni !. Jeden mnie użądlił w tyłek, oj bolało przez długi czas (pisząc tę relacyjkę jeszcze czuję ból). Mimo sporego bólu nie odpuszczam, walczę dalej. Się zaczęło dublowanie miniowców (m.in. Asię). Przez wspomnianą grupkę tempo było szalone, już ledwo trzymałem się ogona, aż na 10 km przed metą odpadłem z sił i zostałem sam. Dziwił mnie tylko brak Wojtka za mną - okazało się że spuchł i do tego szerszeń użądlił go w głowę :(. Ostatnie km to męczyłem się, najbardziej cierpiałem na piaszczystych odcinkach. Kilka z mega mnie załatwiło, na końcowym asfalciku Krzychu (10 open) robiący rozjeżdzik kawałek mnie pociągnął. I tak już bez emocji i bez spiny wpadłem na metę.

    48/131 - open mega
    16/44 - M3

    Czas gorszy od zeszłorocznego o niespełna 6 minut.
    Strata do zwycięzcy (Bartek Kołodziejczyk) - 14:16, do M3 - tyle samo.

    10 (7 M2) - krzychuuu86 - 1:59:06
    48 (16 M3) - JPbike - 2:08:33
    67 (28 M3) - josip - 2:16:47
    76 (14 M4) - z3waza - 2:20:39

    Foto by Tomasz Szwajkowski.
    Tak właśnie wygląda napieranie w Łopuchowie :)
    Tak właśnie wygląda napieranie w Łopuchowie :) © JPbike






  • dystans : 98.26 km
  • teren : 96.00 km
  • czas : 04:26 h
  • v średnia : 22.16 km/h
  • v max : 44.48 km/h
  • podjazdy : 831 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 19 września 2015 • dodano: 20.09.2015 | Komentarze 10


    Moje szóste Michałki, tradycyjnie już na królewskim dystansie.

    Dojazd do Wielenia wraz z Maciejem i na niespełna godzinę przed startem. Na miejscu przywitała nas piękna i niemal idealna kolarsko pogoda. Formalności poszły sprawnie, chociaż zabrakło drukowanych numerków dla ostatnich rejestrujących, zatem dostałem taki wypisany flamastrem. No i chip inny niż w poprzednich latach, bo taki numerek mocowany na sztycę, jak w wyścigach szosowych. ProGoggle tradycyjnie wystawiły niezły skład, ale troszkę skromniejszy niż rok temu. Rejestracja, przywitanie, krótkie pogaduszki i przebieranko spowodowały że czasu na rozgrzewkę zabrakło i od razu wpakowałem się wraz z Krzychem i Markiem na sam ogon sporej stawki mega i giga.

    Dwa miesiące nie ścigałem się, zatem dla mnie te mocno terenowe 100 km będą wielką niewiadomą jeśli chodzi o formę i miejsce w stawce. No i stawka ruszyła. Po wyjechaniu ze stadionu Krzychu od razu odpalił i tyle go widziałem. Te pierwsze 2 km asfaltowe słabiutko poszły, nie szło mi się rozpędzić do 40 km/h, ani nie udało się wtopić w peleton, w efekcie "napieram" sam i ze sporą pustą przestrzenią przede mną. Po skręcie w wielki leśno - pagórkowaty teren stopniowo rozkręcam się i zaczynam wyprzedzać, ale jest gorzej niż się spodziewałem. Na 9 km rozjazd mega/giga, ku mojemu zdumieniu sporo luda skręca na ten dłuższy. Zaczynam łapać swój rytm i na odcinku 50 km sporo gigowskiej wiary wyprzedzam i uciekam, jednak szło to nadal poniżej oczekiwań. Trochę dziwiło mnie to że późniejsza zwyciężczyni giga, Daria spory czas jechała blisko za mną, czyli albo ja słaby, albo ona mocna :). Po przekroczeniu półmetka jeszcze przez 20 km dałem radę kręcić całkiem, całkiem, jakieś pojedyncze sztuki udawało się dojść i wyprzedzić. Po tym, czyli dokładnie tak jak myślałem, power mój zaczynał słabnąć, zmęczenie narastało, na ostatnim bufecie stanąłem, z wielkim trudem utrzymywałem swoją pozycję, itp. W efekcie ostatnie 30 km to potworna męczarnia, miałem dość, kilka mnie załatwiło, a po wjechaniu na stadion tylne koło zaczęło pływać (akurat!) i jeszcze do tego na dobitkę przegrałem o ułamki sekund finisz z jednym spoko gościem.

    26/56 - open giga
    12/27 - M3

    Strata do zwycięzcy (Seba Swat) - 37:25, do M3 (Rafał Szturo) - tyle samo.
    Pojedynek teamowy ... Krzychu (5 open) dowalił mi 32 minuty, inna liga.
    Reszta paczki ProGoggli jechała mega, najlepszym z nich był Dawid (17 open).
    W roli super kibica zjawił się niezawodny Jurek.

    Foto by Renata Tyc.
    Nie specjalizuję się w tym, ale i tak emocje na kresce były !
    Nie specjalizuję się w tym, ale i tak emocje na kresce były ! © JPbike


    Ów finisz dosłownie wykrzesał z nas resztki powera :)
    Ów finisz dosłownie wykrzesał z nas resztki powera :) © JPbike






  • dystans : 55.25 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 02:16 h
  • v średnia : 24.38 km/h
  • v max : 43.87 km/h
  • hr max : 173 bpm, 96%
  • hr avg : 158 bpm, 87%
  • podjazdy : 318 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Binduga

    Niedziela, 12 lipca 2015 • dodano: 12.07.2015 | Komentarze 6


    Tak na serio to jeszcze na 3 godziny przed startem wahałem się czy w ogóle wystartować w Bindudze. Wszystko przez to że ani w piątek, ani w sobotę nie udało się zrobić zaplanowanej przepałki i spokojnego tlenika. Bo w piątek po robocie … ucinałem drzemkę bagatela aż do 21-tej :), a w sobotę wreszcie zabrałem się do naprawy hamulca, a dokładniej wymiany pozaseryjnych Deore na wypaśne XT-ki z radiatorkami, problemik w tym że przewody trzeba było skrócić, no właśnie przy odpowietrzaniu spędziłem mnóstwo czasu … Do tego wymieniłem stery – dolne łożysko szwankowało. Generalnie po półtora roku od zakupu Scotta Scale 740 dochodzę do wniosku że niedobrego górala wybrałem. Zatem nigdy więcej nie kupię gotowca do MTB, wole składać samodzielnie.

    No dobra, sorki za marudzenie. Takie życie. A poniżej parę słów o wyścigu nad Wartą.

    Na miejsce zajeżdżam na godzinę przed startem mega, muszę postać w kolejce by opałcić, w efekcie na rozgrzewkę mam niespełna 30 min. Do tego zaraz po ruszeniu … urywam czujnik prędkości. Ładne przedstartowe chwile … Ujechałem rozgrzewkowo ledwo 2 km. Całe szczęście że w liczniku jest gps i na jego podstawie Rox 10.0 automatycznie zaczął zliczać kilometraż.

    W sektorze (nadal pierwszym) ustawiam się obok Krzycha, trochę gadamy i można ruszać. Na początek ze 3 km runda rozciągająca, tumany kurzu ogromne, poszło średnio, ale i tak cały czas czub peletonu mam na oku. Wpadamy na właściwą trasę, na kręty i po bandach odcinek nadwarciański, na którym jadę zachowawczo, w grupce, nie szarżuję na maxa bo nie czuję się w pełni sił. Raz przeżywam chwile grozy – młody od rybek na łuku wpadł w poślizg i omal go nie przejechałem. Na końcu owego odcinka grupa nasza się powiększyła do około 10 osób i będąc rozpędzona … przegapia skręt w głąb lądu. Jechałem wtedy na ogonie i zorientowałem się że coś nie tak dopiero po 2-3 km dalej. Informuję o tym współtowarzyszom, ponieważ dobrze znam tamte okolice – zamiast nawrotki decyduję się jechać na wprost, aż do Łukowa i stamtąd wpaść na długą prostą, na dalszą cześć trasy (patrz mapka gps), współtowarzysze robią to samo co ja. Mimo że nadłożyliśmy ze 1 km trasy (może więcej, bo dystans gps z licznika kłamie), to wpadamy na właściwą część trasy równo zawodnikami z top 20 open na mega … No nieźle :). Nawet Krzychu znalazł się za mną i informuje o tym że chwilunię wcześniej była bramka pomiaru czasu. By uniknąć dnf i kary (?) - ja i dwóch kolegów z Thule zawracamy, by ją zaliczyć, a mijający nas z przeciwka kolejni czołowi zawodnicy i obsługa bufetu nie ukrywała zdziwienia, i to jakiego :). Pokręcone to wszystko, ale co zrobić, bywa i tak. Dalsza jazda przebiega ponownie z kolegami z Thule, po drodze zgarniamy Mateusza Nowickiego. Trojankę pokonywaną w bród za pierwszym razem elegancko przejeżdżam, po tym nawet pokaźny piach w 95% udaje się przejechać, nawet zyskuję przewagę ! (technika górą). Pierwszą rundę kończę wraz z Januszem Przybyszem i tak dalej jedziemy wspólnie przez niemal cały nadwarciański OS – dla mnie frajda. Po drodze, na bandzie raz wybija mnie z rytmu i wjechałem w krzaczki :). W pewnym momencie dwóch (może trzech) nas dogania, Janusz łapie mocne koło i ucieka, a ja od tego momentu walczę sam. Idzie mi średnio, ale nic nie tracę, ani nic nie zyskuję. Na długich prostych zaczynam się nudzić i tracę chęci do ścigania, nawet szybkie dublowanie miniowców nie poprawia humoru. Na 7 km przed metą tracę kolejno 4 pozycje (w tym Jaskółka mnie załatwia, gratki). Rzeczka w bród ponownie sprawnie przejechana (frajda i ładne foto ważniejsze od uwalania napędu), po tym piach muszę przebiec bo Ci z mini przyblokowali mnie. I tak już niezagrożony wpadam ot tak sobie na metę. Średni maraton w moim wykonaniu. Teamowa paczka nie dopisała liczebnie - prócz mnie i Krzycha ścigał się Marcin, była również Asia w roli kibica.

    40/128 - open mega
    14/48 – M3

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) – 20:38, do M3 (Tomek Jaworski) – 13:47 min
    Praktycznie już odpadłem w walce o drugą z rzędu dekorowaną generalkę w M3.
    Skoki (wyrwę się wtedy gdzieś w góry) i chyba Suchy Las (za szybko tam) odpuszczam.

    Fotki by Joanna Horemska, Julian Król, Adrian Kanzas.
    Start ostry
    Start ostry © JPbike

    W akcji na nadwarciańskim OS-ie
    W akcji na nadwarciańskim OS-ie © JPbike

    Super atrakcja Bindugi :)
    Super atrakcja Bindugi :) © JPbike






  • dystans : 24.77 km
  • teren : 24.00 km
  • czas : 01:32 h
  • v średnia : 16.15 km/h
  • v max : 59.31 km/h
  • hr max : 176 bpm, 97%
  • hr avg : 163 bpm, 90%
  • podjazdy : 389 m
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Mroczków Gościnny

    Niedziela, 5 lipca 2015 • dodano: 06.07.2015 | Komentarze 12


    Finał cyklu MTB Hurom Series XC.

    Tym razem miejscówka nieprzypadkowa, w Mroczkowie Gościnnym koło Opoczna (320 km od mojego domu), w rodzinnej miejscowości Marka Galińskiego, który zginął tragicznie w wypadku samochodowym przeszło rok temu.

    Pogodę tegoż dnia mieliśmy wręcz upalną, ponad 30°C, więc starannie zadbałem o odpowiednie nawodnienie. Ponoć takie warunki nie są dla mnie, ale co zrobić ? Walczyć na tym XC muszę, generalka (cel na obecny sezon) zobowiązuje !

    Organizatorzy przygotowali niezłą pętelkę urządzoną w starym parku (bardzo miły cień) i niemal na każdym metrze widać było ile włożyli wysiłku w przygotowanie trasy godnej finałowych zmagań. O ile przewyższenia nie powalają, to ilość zakrętasów zapewne przekroczyła setkę (prędkość średnia mówi sama za siebie), technicznych odcinków było co niemiara, m.in. przejazd przez hol budynku i zjazd po schodach, dużo głębokich rowów, mostków, kamiennych przeszkód, przepraw przez strumyczki, atrakcja w postaci przejazdu przez … pakę auta dostawczego :), do tego zaledwie dwa ledwo 50m proste odcinki, które jednak nie dawały chwili załapania oddechu … W sumie konkret XC !

    Po rozgrzewce (przypominam że straciłem tylny hamulec) czas ustawić się na starcie, w nietypowym miejscu, bo na zwykłej drodze bez żadnych barierek. W sumie znakomity pomysł, bo to był idealny odcinek do rozciągnięcia stawki. Sędzia wyczytał mnie jako pierwszego, czyli Mistrz XC ze mnie :). Najgroźniejszy rywal w generalce, Artur Zarański jednak nie przyjechał. Dowiaduję się że mamy do pokonania aż 6 rund po niespełna 4 km, czyli czeka mnie najdłuższe XC w karierze !

    No to START. Pierwsze ze 300 m lecą w dół po asfalciku, że tam osiągam v maxa, takiego że zabrakło przełożenia :). Kilku mnie wyprzedza, ale i tak utrzymuję (i utrzymałem się do mety) w top 10 open. Pierwsze kółko jest najdłuższe, bo wzbogacone o wspomnianą rozbiegówkę i mija mi średnio, tętno mam trochę za wysokie (typowe w upały), więc jadę zachowawczo i za jednym gościem w koszulce podobnej do czerwonych grochów :). Drugie kółko przebiega równie zachowawczo, zaczynam wchodzić na swoje obroty i łapię dobre samopoczucie. Kolejne kółko. Wspomniany gość zaczyna mnie blokować i słabo radzi na technicznych odcinkach, tak że na kamiennej sekcji potykam się przez niego. Po jakimś czasie z łatwością wyprzedzam owego gościa i dalej w 100% jadę swoje. Idzie mi dobrze, nie czuję żadnych odznak kryzysu, czy zmęczenia upałem. W jednym miejscu stoi Ania (żona Arka z Bydzi) i polewa mnie wodą – co za ulga (uczyniła to trzykrotnie, za co wielkie dzięki !). Od końca trzeciego kółka zaczynam dublować, czyli jest dobrze, no i cały czas widzę na mijankach poprzedzającego mnie kolegę (Piotr Wojdyło). Nie od dziś wiadomo - technika jest moją mocną stroną, że brak tylnego hamulca powoduje że traciłem co najwyżej od kilkunastu sekund do pół minuty na okrążeniu. I tak dalej bez rewelacji pokonuję ostatnie okrążenia równym tempem. Na początku przedostatniego okrążenia picie się skończyło, dałem radę i po przeszło półtora godziny walki z radością osiągam metę. Generalka w tym cyklu XC zaliczona !

    8/23 – open SuperMasters plus Juniorzy Młodsi
    4/10 – Masters I

    Strata do zwycięzcy, jak i Masters I (Janusz Łodej ze Stali Rzeszów) – 9:14 min

    Foto by Tomasz Hoppe, MTB Opoczno, a ta z dekoracji z mojego aparacika (by Ania).
    Startujemy. Ruszam z eleganckiej pozycji :)
    Startujemy. Ruszam z eleganckiej pozycji :) © JPbike


    Duża ilość ciasnych zakrętasów to JPbike w swoim żywiole :)
    Duża ilość ciasnych zakrętasów gwarantuje JPbike'a w swoim żywiole :) © JPbike


    Czyste szaleństwo, które wręcz uwielbiam :)
    Czyste szaleństwo, które wręcz uwielbiam :) © JPbike


    Podium wyścigu (Masters I). Tu to odbieram gratulacje od córki Galińskiego :)
    Podium wyścigu (Masters I). Tu to odbieram gratulacje od żony i córki Galińskiego :) © JPbike



    A teraz generalka cyklu - po Bydgoszczy (słabiutkie 23 miejsce), Pniewach (tak se 10), Dusznikach-Zdrój (piękne 3) i wspomnianym Mroczkowie Gościnnym (4) zupełnie niespodziewanie zostałem ZWYCIĘZCĄ w kategorii najmłodszych Mastersów !

    Zostałem Mistrzem, jestem dumny :)
    Zostałem Mistrzem, jestem dumny :) © JPbike


    Czyli jedno z wielu kolarskich marzeń się spełniło !
    Powiem Wam że osobiste gratki dostałem od asów MTB (Michał Górniak i Artur Sobkowiak) :)
    Ależ się cieszę, upiję to wraz z nadejściem wakacyjnego urlopiku ... :)

    Strach pomyśleć co będzie w Masters II (odpowiednik M4) ... :)





  • dystans : 56.03 km
  • teren : 54.00 km
  • czas : 02:01 h
  • v średnia : 27.78 km/h
  • v max : 47.20 km/h
  • hr max : 171 bpm, 95%
  • hr avg : 154 bpm, 85%
  • podjazdy : 488 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Mosina

    Niedziela, 28 czerwca 2015 • dodano: 28.06.2015 | Komentarze 21


    - dojazd nietypowy - kto jeszcze jeździ rowerem ponad 20 km na zawody ?
    - start mega - opóźniony, więc po co się spinałem na dojazdówce ?
    - pierwsze km spoko za autem orga i poszedł ogień na ul. Pożegowskiej
    - ów podjazd to tragedia w moim wykonaniu – nogi nie chciały podawać :(
    - i tak od razu spadam mnóstwo pozycji w dół, po tym ostre parcie w wielkiej grupie
    - do pierwszego pomiaru czasu nadal ogień i nadal wielka grupa się trzyma
    - na „autostradzie” do Jarosławieckiego strava informuje że mam KOM (avs 40 km/h)
    - nudny przelot wśród pól przez Trzebaw – nadal w wielkiej grupie
    - po skręcie na Pierścień i paru km dalej coś niedobrego ze mną się dzieje, moc spada
    - spadam na ogon grupy i walczę, a nie minęła jeszcze godzina od startu …
    - „Janosik” – jadąc w ogonie wszyscy poprzedzający przyblokowali mnie … Co z wami ?
    - po tym zamieszanie w stawce, wyprzedza nas czołówka mega, pewnie pobłądzili
    - na finałowym podjeździe tracę kontakt z moją grupą, chyba koniec dobrej jazdy dla mnie :(
    - „atrakcja” w postaci fragmencika XC – bez rewelacji, bez jazdy na 100%
    - wjazd na 2 rundę – początkowo kilka km samotnie gnam
    - wzdłuż Greiserówki dogania mnie mocna grupa co pobłądzili, udanie podczepiam się
    - tempo zabójcze, daję radę gnać za nimi i pojawił się cień szansy na dogonienie mojej grupy
    - a jednak w połowie „autostrady” nie wytrzymuję i ostatecznie odpadam z walki o wynik
    - ponieważ coś stukało w przednim kole, muszę stanąć – czujnik prędkości się przesunął
    - ponownie nudnawo i wmordewindowo przez Trzebaw – w całości samotnie
    - na pierścieniowym odcinku kolejna utrata oczek, i to spora … Mam dość, chcę piwa !
    - „Janosik” sprawnie podjechany
    - ostatni podjazd słabiutko i równie słabiutko wjeżdżam na metę
    - wyprzedzili mnie Krzychu, Wojtek, Paweł i nawet Mariusz – zadowoleni ? :)
    - generalnie to był mój najgorszy wyścig w sezonie, gorzej już nie może być !
    - za metą nawet nie zatrzymałem się, tylko pognałem do domu i tyle.

    56/154 - open mega
    19/61 - M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Górniak) - 12:39, do M3 (Rafał Szturo) - 10:28
    Poziom u Gogola taki że (chyba) już czas pożegnać się z obroną dekorowanej generalki M3 ...

    Fotki by Hania Marczak.
    Szczyt ul.Pożegowskiej. Widać że ciężko było złapać oddech :)
    Szczyt ul. Pożegowskiej. Widać że ciężko było złapać oddech © JPbike

    Końcowka mega. Tu to uśmiecham się do pani fotograf :)
    Końcowka mega. Tu to uśmiecham się do pani fotograf :) © JPbike





  • dystans : 83.52 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 05:04 h
  • v średnia : 16.48 km/h
  • v max : 56.87 km/h
  • hr max : 169 bpm, 93%
  • hr avg : 145 bpm, 80%
  • podjazdy : 2226 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton Jelenia Góra

    Niedziela, 21 czerwca 2015 • dodano: 23.06.2015 | Komentarze 9


    Mój dzień wyścigowy nr 100 !

    Pojechałem do Jeleniej Góry na giga u Grabka, bo jak na "Sierotę po Golonce" przystało – bardzo cierpię brakiem górskich przepraw MTB u GG :).

    Pobudka o 8, słabo się wyspałem, bo okazało się że w hoteliku nie włączyli ogrzewania, co przy temperaturze zewnętrznej poniżej 10°C w pokoju ledwo było 18°C. Od razu pierwsze myśli o tym że jubileuszowy wyścig nie pójdzie dobrze …

    Po zajechaniu do Parku Paulinum i zrobieniu krótkiej rozgrzewki bez problemu wypatruję same asy polskiego MTB, sporo ich się zjawiło. Jest nawet Maja i Ania od Krossa. W sumie nic dziwnego, bo to kolejna edycja PP w maratonie, a wkrótce są MŚ w maratonie.

    Grabek przydzielił mi 2 sektor. Może być. Tyle że w oczekiwaniu na start okazuje się że ów sektor jest za mały by pomieścić wszystkich, w efekcie startuję z poza barierek.

    Sam start zaskoczył wszystkich z ponad 1100 startujących, bo zamiast tradycyjnie puszczać sektory z 1-3 min. przerwami puścili nas wszystkich od razu. Całe szczęście że nie było tak źle – najpierw dwupasmówka tam i nawrotka (niektórzy skracali…), po tym skręt w teren, dość szeroki, więc zatorów w moim przypadku nie było.
    Na 3 km wyprzedzam … Maję i Anię :). Pierwsze 10 km to troszkę nudnawy przelot głównie polami i wioskami w stronę Rudaw (nie było mnie jeszcze tam). Tędy pomykamy małymi grupkami. Po nocnych i porannych opadach błotka nie brakowało, zatem dość szybko następuje taplanie i oblepianie wiadomo czym siebie i rumaka :). Okulary wędrują do kieszonki. I tak pomykamy, tasujemy się. Pierwsze podjazdy nie powalają i wchodzą mi spoko. Mija 15-20 km, zastanawiam się gdzie te obiecane 2300 m w pionie na giga ? :). Aż nagle zaskakuje nas długi podjazd zwany Łopatą, początkowo miłym szuterkiem, a końcówka ze 600m to nówka asfalcik i masakryczna ściana o nachyleniu max 20%, oj było bardzo ciężko, ale podjechane. Po tym skręt na dodatkową pętlę giga, która mocno mnie zaskakuje. Początek to wysoko położony odcinek po ciężkiej poopadowej nawierzchni, po tym ewenement jak na Grabka – wyjątkowo długi i techniczny zjazd. Z radochą zaszalałem i błyskawicznie uzyskuję jakąś przewagę. Po zjechaniu to następuje prawdziwa górska jazda. Okazuje się że na podjazdach nie radzę tak dobrze jakbym chciał, kilka sztuk powolutku i stopniowo mnie wtedy wyprzedza. W sumie konkretna dodatkowa 20 km pętla giga poszła sprawnie. Sporo błotnych odcinków i kamienistych zjazdów trzeba było pokonywać. Oponki WCS Shield średnio dawały radę w błotku. W pamięci utknęły mi momenty, jak na trudnych zjazdach wyprzedzałem gościa na wypasionym fullu Scott Spark 27.5 RC – zjeżdżał słabo, że chyba bał się najdrobniejszej ryski na karbonowym cudzie za grubą kasę :).
    W końcu ponownie wpadamy na pętlę mega, by najpierw jeszcze raz pokonać Łopatę. Oj, było jeszcze ciężej, z najwyższym trudem udało się podjechać. Po tym, czyli po 50 km zacząłem powoli czuć ubytek powera i narastające zmęczenie, 4 żele niewiele pomogły, widocznie mści się brak długich treningów, brak jazd w górach, no i niewyspanie. Wyprzedza mnie wtedy kumpel z OSOZ (Adam), a na ciężkim podjeździe na najwyższy punkt (przeszło 900 m) załatwiają mnie dwie bikerki (2 i 3 miejsce open). Po tym arcytechniczny, choć odrobinę krótki zjazd po sporych i mokrych kamieniach i korzeniach. Poziom zmęczenia i dekoncentracji powoduje że nie nadążam za wyborem slalomowego toru jazdy i centralne wjeżdżam w pokaźny głazik i OTB zaliczone (bez komplikacji, jedynie siodełko się odchyliło, uff). No i stopniowe dublowanko megowców się zaczęło. Dalszą część trasy przez zmęczenie słabo zapamiętałem, ale wiem że nadal było sporo fajnych przejazdów wśród górek, pagórów, no i masy błota :). Pamiętam również że dwa razy musiałem się zatrzymać by poprawić (dokręcić) odchylone siodełko, jak i ponownie mijałem Adama (czyścił uświniony łańcuch). Ostatnie 10 km to ponownie nudne pomykanie bez przewyższeń wśród pól i wiosek. Tam utraciłem kolejne kilka miejsc open. W końcu docieram do Parku Paulinum, ale najpierw pokaźna błotna przeszkoda – rów wypełniony błotnistą mazią po ośki, w który wjeżdżam z impetem, po tym „atrakcja”, czyli ponad kilometrowy fragment wczorajszej pętelki XC z mokrymi korzeniami i jedną błotną ścianką – byłem już ujechany że glebka tam była :). No i jest meta, a tam podchodzi do mnie Paweł (jechał mega) i pyta chyba coś w rodzaju „co tak długo ?” :)

    Pierwsze myśli … „nigdy więcej” … Mija kilkanaście minut … „jadę następne giga w górach” … :)

    97/162 - open giga
    34/58 - M3

    Strata do zwycięzcy (Piotr Brzózka) - 1:27.54, do M3 - 1:06:08
    Międzyczasy wskazują że jechałem w okolicy 82-85 pozycji, czyli środek krajowej stawki MTB, średniak ze mnie.

    Foto by Kasia Rokosz, Velonews.pl, Tomasz Tomes.
    Pierwsze kilometry. Tłoczno i błotniście
    Pierwsze kilometry. Tłoczno i błotniście © JPbike

    Napieram. Bez błota nie ma zabawy MTB :)
    Napieram. Bez błota nie ma zabawy MTB :) © JPbike

    Paskudny ten błotny rów. Urok MTB :)
    Paskudny ten błotny rów. Urok MTB :) © JPbike