Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 180980.79 km
- w tym teren: 65565.10 km
- teren procentowo: 36.23 %
- v średnia: 22.65 km/h
- czas: 331d 02h 14m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1159
do 50 km - 1223
do/z pracy - 278
dron - 62
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 55
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 288
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 67
ponad 100 km - 237
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 92
Solid MTB - 30
sprzęt - 47
szoska - 442
Uphill race - 8
w górach - 301
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 390
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20

Black Peak

Canyon Endurace



archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2025, Kwiecień - 6 - 17
2025, Marzec - 10 - 24
2025, Luty - 8 - 16
2025, Styczeń - 7 - 13
2024, Grudzień - 15 - 38
2024, Listopad - 7 - 15
2024, Październik - 9 - 21
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 95
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 96
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14

















Wpisy archiwalne w kategorii
w górach
Dystans całkowity: | 19270.34 km (w terenie 8997.00 km; 46.69%) |
Czas w ruchu: | 1148:52 |
Średnia prędkość: | 16.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.56 km/h |
Suma podjazdów: | 252556 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 3943 kcal |
Liczba aktywności: | 298 |
Średnio na aktywność: | 64.67 km i 3h 52m |
Więcej statystyk |
Sobota, 7 lipca 2012 • dodano: 13.07.2012 | Komentarze 14
Dla teamu, w którym startuję to był wyjątkowy dzień, a to dlatego że na to golonkowe giga wystawiliśmy najliczniejszy, bo ośmioosobowy skład: Jacgol, Jarekdrogbas, josip, JPbike, klosiu, Marc, toadi69 i z3waza – dla trzech ostatnich to był górski debiut u GG.
W noc poprzedzającą maraton w okolicy przeszła potężna ulewa i wiadomo było że błotka na trasie nie zabraknie.
Po zajechaniu na miejsce startu/mety by sprawdzić chipa, obok mnie zatrzymała się sama Asia Jabłczyńska i ku mojemu zdumieniu na jej numerku startowym znalazła się czerwona nalepka – też jedzie giga. Szacunek !
Rozgrzewkę wykonałem wraz z Jarkiem na podjazd i zjazd z którego podczas ściganiny będziemy mknąć w dół wprost do mety.
W oczekiwaniu na start m.in. przywitałem się z CheEvarą, zamieniliśmy kilka zdań i pochwaliłem się tym że po moich pokaźnych obrażeniach z Karpacza nie było śladu i na górskich stokach można szaleć dalej ;)
Po moich historycznych i ponad siedmiogodzinnych wyczynach w Karkonoszach z wielkim trudem udało utrzymać trzeci sektor, ale i tak u Golonki w górach to nie ma znaczenia :)
W sektorze tradycyjnie luzik i w końcu start, również spoko i bez ostrej napinki. Najpierw łagodny asfaltowy podjazd w stronę obcykanego dzień wcześniej zielonego szlaku. Od razu wyprzedził mnie ostro drogbas, po chwili josip i klosiu. Cóż … niech jadą i zobaczymy kto z ProGoggli zachowa najwięcej sił na ponad 80 km trasę. Po skręcie na zielony podjazdowy od razu zrobił się korek przez mocno podmytą i luźno-kamienistą nawierzchnię i cała stawka Gigowców jakieś kilkaset metrów pospacerowała go góry. Po zluzowaniu i wskoku na siodło jakoś-takoś mi się kręciło, tętno trochę za wysokie, kilka oczek w dół, z jednym wyjątkiem – klosia wyprzedziłem, który po dobiciu na Przełęcz Puchaczówka znowu mnie załatwił i powoli znikał z pola widzenia. Na pierwszym technicznym zjeździe (masa mokrych kamieni i w 90% zjechana) ponownie Mariusza (sprowadzającego) pokonałem. A na początku kolejnego ciężkiego podjazdu na chwilę odwróciłem się zza pleców i niespodziewanie pojawił się Jacgol. Gdy zaczynaliśmy długi podjazd na kulminację wysokościową to w stawce ProGoggli zrobiło się arcyciekawie :) Klosiu i Jacgol starali się mnie gonić, a ja z przodu miałem na oku drogbasa i josipa :) Na pierwszym bufecie oczywiście postój, na owocowe żarcie. Po kilku km wspinaczki doszedłem drogbasa, nie szło mu dobrze (wiadomo - po chorobie), a kilkanaście chwil dalej twardo i mocno kręcąc do góry po szerokim szutrze podczepiłem się pod plecy josipa i od tej chwili przez długi czas jechaliśmy blisko siebie.
Zjazd z Polany pod Śnieżnikiem znanym mi dobrze czerwonym przebiegł spoko, na trzech uskokach wolałem nie ryzykować. Po tym połączenie z mega i tłoczno się zrobiło na błotnym podjeździe. Po dokręceniu na rozjazdowy bufet (tak, na giga były dwa rozjazdy), po postoju zrównałem się z josipem, po jakimś czasie na znanym mi szuterku wyprzedziłem teamowego kolegę i powolutku się oddalałem. Nagle nastąpił skręt w prawo, a raczej na niepodjeżdżalną kamienistą szeroką rynnę i po tym nowość - jazda granicznym zielonym szlakiem, który okazał się potwornie ciężką przeprawą po wąskiej ścieżce z masą błotnej gnojówki o niezłej głębokości.
Po zjechaniu na Przełęcz Płoszczyna zatrzymałem się przy bufecie, stał tam Grzesiek i z uśmiechem zapytał mnie coś w stylu „jak tam”, odpowiedziałem że jest dobrze, tylko ta błotna gnojówka daje w kość :) No i do kieszonki wrzucił mi porcję energii (żel) - duży plus dla GG ! Gdy ruszałem to znów dogonił mnie josip, olał bufet i starał się trzymać moich pleców. Właśnie zaczynał się bardzo stromy podjazd – całość podjechałem, na dobre zgubiłem josipa i wtedy dotarło do mnie że zostanę teamowym zwycięzcą w Stroniu Śląskim. Dalsza jazda granicznym zielonym to istna masakra, wąsko, wokół mnóstwo jagodzianek, masa słabo widocznych i potwornie wybijających z rytmu korzeni i błotnej gnojówki, a końcówka na szczyt to spacer i przerwa na … siku :)
Wtedy straciłem jedno oczko – na rzecz Grega z OSOZ (gratki !, zrobił duże postępy w górach).
Wreszcie zjazd – trochę techniczny i było sporo omijania przeróżnych przeszkód ze ściętymi pniami w roli głównej. Po tym nastąpiła długa i samotna jazda szerokim szuterkiem najpierw półpłaskim, a następnie zjazdowym. Na przedostatnim bufecie pit stop na zatankowanie suchych bidonów i w końcu ostatni podjazd, szeroki i szutrowy na prawie (znowu) 1000 metrową wysokość. Jadąc tędy cały czas utrzymywałem odległość za Gregiem. Po wjechaniu to już właściwie nastąpiła długa jazda wysoko po płaskim asfalciku, ostatni bufet olałem i po tym bardzo długi szutrowy zjazd, z luźnymi kamyczkami, po których mknąc starałem się nie złapać kapcia I w końcu szybki myk do mety po obcykanym rankiem asfalciku.
Wreszcie linię mety przekroczyłem nie tylko jako górski teamowy lider w licznym składzie, jaki w Stroniu Śląskim wystawiliśmy, ale i bez żadnych defektów, gleb i kryzysu – dla mnie sukces warty skrzynkę piwa :) Oby tak dalej !
58/121 - open giga
25/50 - M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Czarnota, który jeździ za szybko) - 1:39:48
Z jazdy i wyniku jestem całkiem zadowolony, na tyle mnie było stać.
58 (25 M3) - JPbike - 5:52:38
60 (26 M3) - josip - 5:56:26
73 (32 M3) - Jacgol - 6:05:46 (1 guma)
86 (38 M3) - klosiu - 6:17:17
92 (39 M3) - Jarekdrogbas - 6:27:45
109 (31 M2) - Marc - 7:05:59
110 (13 M4) - z3waza - 7:10:23 (2 gumy)
113 (16 M4) - toadi69 - 7:20:40

Lider ProGoggli w Stroniu Śląskim w akcji :)© JPbike

Superszybkie pomykanie do mety po szuterku© JPbike
Puls – max 175, średni 149
Przewyższenie – 2748 m
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Piątek, 6 lipca 2012 • dodano: 13.07.2012 | Komentarze 0
Jako że wybrałem się na tydzień urlopu w Sudety, to do noclegowni w Siennej położonej na znacznej wysokości (ponad 700 m) zajechałem sam i jako pierwszy z licznego teamu ProGoggli.
Jeszcze w Pyrlandii, jak ładowałem bike’a do auta to stwierdziłem kapeć w przednim kole, okazało się że jakiś kolec (chyba od akacji) wbił się w Nobby Nic’a. Czasu na łatanie miałem mnóstwo.
Ponieważ reszta kumpli zajechała na miejsce późną porą to po 19-tej ruszyłem się zapoznać z pierwszym terenowym podjazdem sobotniego maratonu – zielony szlak na Przełęcz Puchaczówka (897 m) i od razu stromizna spora i większość ciężkiego podjazdu pokonałem na swoim młynku (26/34). Poza tym coś się zaczęło dziać z pogodą, chmurzyska w rejonie Czarnej Góry ściemniały i od czasu do czasu zaczęło świecić błyskawicami. Po osiągnięciu kulminacji wysokościowej na jakiejś trawiastej polance mijałem pokaźne stado pasących się owiec.
Po zjechaniu do posesji właśnie zaczęli zjeżdżać kumple i po % dość późno poszliśmy spać :)
Przewyższenie – 358 m
Niedziela, 24 czerwca 2012 • dodano: 27.06.2012 | Komentarze 4
Wczoraj wieczorem udało się w miarę naprostować wykrzywioną tarczę, a właściwie to bloom ochoczo zajął się tą sprawą :) Łatwo to nie było i nadal troszkę tarcza ocierała o klocki, nazajutrz jak wytrzeźwiałem to postanowiłem zamienić przednią na tył i na odwrót, a to dlatego bo z przodu porządnie spaliłem klocki i miały mniejszą grubość, po przymusowym serwisie można było wybrać się na górski rozjazd pomaratonowy.
Wyruszyliśmy w pięcioosobowym składzie - Jacgol, JPbike, klosiu, Marc i toadi69.
Wybraliśmy jazdę na Przełęcz Okraj znaną mi trasą ER2, na szczycie czeski browar i dalej trochę kręcenia po sporym wysokościowo (1100 m) i arcywidokowym Grzbiecie Lasockim, po czym zjechaliśmy w dół fajnym żółtym do Jarkowic, tam odłączyłem się od kumpli i dojechałem asfaltowo przez Rozdroże Kowarskie (787 m) i Kowary do noclegowni w Ścięgnach. Po tym czas wracać do Pyrlandii.

Ekipa rozjazdowa plus żabka, którą klosiu mi przedstawia :)© JPbike

Na Okraju, po czeskiej stronie był BROWAR :)© JPbike

Pięknie i widziane znad Grzbietu Lasockiego© JPbike

:)© JPbike

Panoramka na Karkonosze© JPbike
Przewyższenie - 1225 m
Kategoria do 50 km, w górach, w towarzystwie
Sobota, 23 czerwca 2012 • dodano: 24.06.2012 | Komentarze 38
Długo oczekiwany tegoroczny Karpacz przeszedł do historii jako mój najcięższy, najtrudniejszy i najbardziej wymagający pod każdym względem maraton.
Na golonkowym forum autorzy trasy pisali że NIE MA LIPY i tak w 100% było !
Nazajutrz nie czułem się dobrze wyspany (przyjazd późną porą i spartańskie łóżko) i trochę obaw miałem. Na rozgrzewkę ruszyłem wraz z klosiem na godzinę przed startem giga. Tym razem mieliśmy start o nietypowej godzinie – 10:30. Jako że trochę czasu zostało to postanowiłem zapoznać się z agrafkami i trawiastym zjazdem tuż przed metą, od razu wszystko przejechałem. Na stadionie oczywiście powitanie z masą znajomych. W końcu myk do 3 sektora i oczekiwanie na start, przy tym zamieniłem kilka zdań z dawno nie widzianym Math86. Start i pierwsze kilometry przebiegły spoko, by po wjechaniu w teren zacząć porządne ściganie i faktycznie stawka zaczęła się stopniowo rozciągać. Podjeżdżając tamtędy, niespodziewanie wyprzedził mnie posiadacz wyjątkowej koszulki „10000 km w 30 dni”, czyli sam flash :) Przywitaliśmy się i myk dalej, tzn. flash powolutku mi uciekał. Po dokręceniu do Budnik pierwszy zjazd i od razu hardcore ! Cóż takiego tam było ? Wąsko, niezliczona ilość korzeni, czarna i grząska gleba, do tego jeszcze zrobiło się tłoczno bo większość miała spore problemy ze zjechaniem i sprowadzała. Flash właśnie gdzieś tam się zatrzymał i tyle go widziałem. Kawałek dalej nieźle potknąłem się przednim kołem i przy tym zaliczone otb numer 1 (bez komplikacji). Za duże ryzyko i kawałek zszedłem. Jadąc dalej ze zdziwieniem zauważyłem brak bidonu z moim sensownym izotonikiem, no tak, zrobiło się nieciekawie bo w drugim bidonie była woda. Cóż, jechać trzeba. Długi i szeroki podjazd na Okraj przebiegł spoko w moim wykonaniu, wtedy rozkręciłem się na dobre. Podjeżdżając tędy wyprzedził mnie Tomasz Jajonek (po gumie) i spodobało mi się to że różnica prędkości między nami była bardzo mała :) Poza tym, hałasem zaskoczył mnie motocykl zwiastujący nadejście czołówki mega. Po wjechaniu na kulminacje wysokościową, w locie skorzystałem z bufetowego powerade. Czas na zjazd żółtym – istne hardcore ! Cały czas po masie luźnych kamieni i z dodatkiem spływającego strumyka. Mknąc tamtędy w dół trzeba było być skupionym w 100%. Zjechałem z trzema podpórkami i jednym zatrzymaniem się, aby przepuścić jedyną szybszą ode mnie na tym zjeździe osobę – samego Marka Konwę :) A mi udało się tam łyknąć ze 5-6 osób, w tym Ewelinę Ortyl (większość trudnych zjazdów sprowadzała, a na podjazdach mi powolutku uciekała i wielokrotnie na trasie się tasowaliśmy). Jadąc dalej do góry, w stronę Tabaczanej po niespodziewanie ciężkim nawierzchniowo podłożu stopniowo zaczęła mnie wyprzedzać czołówka mega. Nadal podobało mi się to że jechali do góry nieznacznie szybciej ode mnie i mogłem przez dłuższy czas podziwiać jak sobie radzą, a Mateusz Zoń wyraźnie dawał z siebie wszystko. W sumie fajne przeżycie :) Pora na zjazd Tabaczaną, kolejne hardcore i znów miałem sporą satysfakcję – całość zjechałem ! A tu ciekawostka – na tymże kamienistym zjeździe stał Konwa z jakimś defektem i chyba z zazdrością patrzył na mnie mknącego w dół. Kolejne fajne przeżycie :) Po zjechaniu następny krótki podjazd i powtarzalny zjazd w dół z Budników – większość zjechana z podpórkami na największych korzeniach. Jadąc tamtędy powoli zaczęła mnie irytować szybciej jadąca czołówka mega, a raczej pojedyncze sztuki w odstępach minutowo-parominutowych. Jako że jestem niesłyszącym zawodnikiem i nie lubię lepszym utrudniać sprawy to zmuszony byłem na tym technicznym i wąskim odcinku więcej się oglądać, zwalniać i przepuszczać, co za tym idzie poniosłem przez to jakieś straty czasowe i to wszystko trochę podziałało na moją psychikę :( Aż nagle, jeszcze przed zakończeniem pętli okrajowej zaczynał się odzywać kryzys. Co jest grane ? Po przekroczeniu głównej drogi w Karpaczu i dokręceniu do bufetu zatrzymałem się i wcinałem w siebie owoce, rodzynki i niebieskie izo, po czym jazda dalej. Zamiast poprawy jechało się coraz gorzej, wciąłem żel, mimo tego nadal źle ze mną, kryzys się pogłębiał i zacząłem stopniowo tracić pozycje. Gdzieś tam wyprzedziłem sleca, któremu wyraźnie też coś nie szło tak jak powinno. Dalej jechałem słabo i zaczęły się pojawiać pierwsze myśli o rezygnacji. Dobrze tylko że wtedy stawka giga była już porządnie porozciągana. W końcu, już na półmetku pętli giga dojechałem do bufetu na najniższym punkcie trasy i zrobiłem długi postój na owocowe żarcie z popijaniem powerade i wody. Po tym odrobinę doszedłem do siebie, doszło mnie kilku zawodników, ruszyłem za Nimi na podjazd w stronę Zachełmia, przez moment spojrzałem na tylną tarczę, a tu szok ! jest krzywa i ociera o klocki :( Po czym na chwilę zatrzymałem się i sprawdziłem opór obrotu tylnego koła – faktycznie nieznacznie ciężko się kręci. Przyczyna wykrzywienia pozostanie dla mnie tajemnicza, może przez pierwsze otb, może przez jakiś kamień, może ..., aż dziw mnie brał, że przejechałem kawał ciężkiej trasy z takim oporem :) W końcu, na fajnym singlu podjazdowym zdecydowałem o pit stopie – najpierw klocki wymontowałem i nadal ocierała, po czym zamontowałem zacisk na zewnątrz i było ok, tyle że pozostałem zdany jedynie na hamowanie przodem, co na takiej trasie z arcywymagającymi zjazdami to już podwójne hardcore i tylko dla odważnych. Aha, w momencie serwisowania załatwiło mnie kilku znajomych - slec, karmi, ktone i Jarek Wójcik. Kolejne zdołowanie dobiło mnie i można było się pożegnać z jakimś tam wynikiem. Ciekawe tylko czy dojdzie mnie jeszcze jedyny na giga teamowy kolega – klosiu ? :) Ruszyłem dalej i po krótkim czasie, na dzikim i leśnym skrzyżowaniu brakło strzałek, pojechałem po śladach i po chwili zastałem grupkę jadącą w przeciwnym kierunku, zawróciliśmy i tak po kilkunastu minutach zebrało się nas ze 10-15 osób, by w końcu odnaleźć właściwy przebieg trasy. Miałem tam straszny problem, właśnie zjeżdżaliśmy stromym i nieznacznej długości zjazdem, po czym następował skręt w lewo, a przedni hamulec zaczynał się potwornie grzać i z każdym metrem tracił skuteczność i przestał działać, Trek nabierał niebezpiecznej prędkości, wokół same drzewa i zmuszony byłem się ratować jazdą na wprost, zaliczając przy tym małą hopkę i z impetem wjechałem w wypłaszczającą ścieżkę na wprost. UFF ! udało się zatrzymać po 500 metrach :) Mocne wrażenia :) Dalej wspomniana grupka mi odjechała i niezbyt dobrze mi się jechało. Często zdarzały się tam fajne techniczne odcinki, jak i świetne leśne single – wszystko przejechane i zaczynałem nabierać wprawy w górskiej jeździe z niedziałającym tylnym hamulcem. Znowu dobijał mnie kryzys, żele poszły, w bidonie (jednym) prawie sucho. Na asfaltowym podjeździe w Przesiece byłem bliski zrezygnowania. Na złość dodam że właśnie tam w pobliżu, u Grabka w 2009 r. zaliczyłem 2 kapcie i tym samym zakończyłem tamtejszy ścig. Byłoby to moje pierwsze golonkowe DNF. No NIE ! Muszę dotrzeć do mety, bo inaczej się załamię jak mawiał Armstrong – ból przemija, skutki rezygnacji nigdy ! Więc słabo się czując dalej pospacerowałem do góry ze 1 km, do bufetu, który znałem z położenia na mapce i był. Nastąpił najdłuższy postój. Wcinałem sporą ilość owoców, napełniłem bidon powerade, poza tym zostałem podratowany dwoma ostatnimi tubkami żelu. Wtedy doszedł mnie klosiu i jeszcze dwóch gości. Mariusz ruszył szybciej, dodał mi trochę motywacji, w końcu doszedłem do siebie i tez ruszyłem. Podążając w stronę podjazdu na Chomontowej przez dłuższy czas był kontakt wzrokowy klosiu vs JPbike. Na jednym technicznym zjeździe źle wybrałem tor jazdy i otb numer 2 zaliczony (leciutka rana na łokciu), po pozbieraniu się i ruszeniu dalej stwierdziłem brak licznika, zawróciłem i całe szczęście że miły gość odnalazł :) Klosiu znikł i w końcu nastał dobrze znany mi długi podjazd Chomontową i znów miałem w zasięgu pola widzenia teamowego kolegę i tego miłego gościa. Właśnie dopiero teraz zacząłem odżywać i coraz lepiej się kręciło, wracała przyjemność z jazdy, tylko dlaczego sylwetki klosia i gościa powolutku się oddalały ? Po wjechaniu na szczyt czas na zjazd w stronę sławnego zielonego do Borowic, zmuszony byłem częściej hamować by utrzymać bezpieczną prędkość i przy tym nie przegrzewając jedynego sprawnego hamulca. Zjazd po wielkich kamieniach zwanych telewizorami poszedł po mojej myśli bo znałem go dobrze, chociaż podpórki i dwóch zejść na uskokach nie brakło. Mariusza dogoniłem na końcówce i dalej pognałem już przed Nim niezłym tempem. Stwierdziłem że ... znowu zgubiłem bidon :( Raz, przy przeprawie strumykowej, przy próbie mocniejszego depnięcia w korbę chwycił mnie skurcz w nodze. Ostatni bufet olałem i nastąpił stromy podjazd – większość wjechana i ku mojej uciesze zacząłem wyprzedzać pojedynczych Gigowców, nie wspominając o dublowaniu niebieskich. Po wjechaniu stromy zjazd pokaźnej długości i znów radocha z jazdy i stało się jasne że da się jechać technicznie w dół na jednym hamulcu :) Po tym myk w stronę obcykanych rano agrafek, które oczywiście pokonałem bez problemów z jedną podpórką (przez drzewo). W końcu jazda ostro w dół po trawiastej łączce, przedni hamulec pracował na maxa, już zacząłem się cieszyć, aż nagle, na ostatnim uskoku z paroma pokaźnymi kamieniami wjechałem przednim kołem na jeden z nich i pokaźne otb numer 3 zaliczone :( Szybko wstałem i od razu stwierdziłem że coś ze mną nie tak, przez chwilę sprawdzałem czy jestem w jednym kawałku. Po tej glebie daszek od kasku się odczepił. Szybko wsiadłem na ścigacza i już ostrożnie zjechałem na koniec trawiastej łączki, a tam stał ambulans i poprosiłem o sprawdzenie czy nie leje się ze mnie krew, bo coś czułem w szyi. Uff nie tryskała, ale szlify będą. Dalej już dojechałem do mety bez emocji, ale szczęśliwy że ukończyłem wyjątkowo ciężki maraton. A tam dobiegała końca dekoracja. Pierwsze co zrobiłem – do ambulansu, spojrzałem w lusterko (lekki szok) i coś tam przy ranie opryskali, oczyścili i pora na makaron, pogaduszki pomaratonowe z teamowymi kumplami. Chłopaki wyraźnie podziwiali moją krzywą tarczę i sposób zamocowania zacisku :) A toadi69 nawet poszedł umyć mi Treka. Po krótkim czasie pogadałem z mambą i am70, po ich minach stwierdziłem że rany na twarzy i szyi okazały się pokaźne :)
96/137 – open giga
34/51 – M3
Ilość DNF na giga – 22
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Czarnota) - 2:41:27 - mój rekord
96 (34 M3) – JPbike – 7:09:10 – mój rekord, czas z licznika – 6:43:30 :)
99 (36 M3) – klosiu – 7:10:58

Zabawa na całej masie technicznych odcinków była przednia :)© JPbike

Jak widać - techniczne trasy to coś dla mnie :)© JPbike

W akcji na karkonoskich korzonkach :)© JPbike

Ładnych szlifów się nabawiłem :)© JPbike
Natomiast atrakcją pomaratonową był dobry czeski browar wypity wraz z CheEvarą ! :)
Puls - max 175, średni 146
Przewyższenie - 3245 m !
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Sobota, 19 maja 2012 • dodano: 21.05.2012 | Komentarze 11
Dzień zaczął się pobudką o 4:15 rano. Do Wałbrzycha zajechałem bezpośrednio i zgarniając ze sobą Jarka. Dla regularnie startującego Gigowca nie jest to dobry wariant dojazdu i powrotu w dniu zawodów (250 km w jedną stronę), ale co zrobić gdy następnego dnia trzeba się zjawić na Komunii Chrześniaka ?
Po zajechaniu na miejsce, uszykowaniu ścigacza, wskoku w kolarskie portki bardzo mało czasu zostało do startu (m.in. przez kolejkę do kibla). Troszkę stresu było i do tego zapomniałem zabrać rękawiczek (pościgałem się bez i nie było tak źle). No to pospiesznie i raptem 1 km przejechałem się rozgrzać, przy okazji i w locie przywitałem się z CheEvarą (gratki za podium :)) i szybki myk do 3 sektora i to na jego ogon. Po starcie ostrym (wznieciliśmy niezłe tymany kurzu) powolutku zacząłem się przesuwać do przodu, wyprzedzając m.in. klosia. Na drugim i wąskim podjeździe kątem oka wypatrzyłem Drogbasa stojącego poza ścieżką i pochylonego w stronę napędu (pech z przerzutką i łańcuchem), wąska leśna ścieżka i jazda w grupie nie pozwoliły mi na zatrzymanie się. Dalsza jazda, w stronę tunelu przebiegła spoko, stawka w której się znajdowałem powoli, acz systematycznie się rozciągała. Przejazd przez słabo oświetlony tunel początkowo wzbudził we mnie chwile grozy, po czym szybko się zaadaptowałem do tamtejszych warunków, chociaż obawy o kraksę były. Zaraz za tunelem pierwsze strome podejście. Kolejne podjazdy przeplatane zjazdami, właśnie na szczycie jednego z nich doszedł mnie Tomasz Jajonek (po defekcie) z jednym gościem z czołówki (też po defekcie) i razem pomknęliśmy ostro w dół po szerokim szutrze i z luźnymi kamieniami. Prędkości jakie osiągaliśmy znaczne, raz przez głęboką dziurę zachwiało mi równowagą. Na podjeździe na kulminację wysokościową (Jeleniec, 901 m) kręciło się w miarę dobrze, kliku osobników załatwiłem. Tuż przed szczytem następne i ciężkie podejście. Zjazd z tymże szczytu dość krótki i bardzo wąski, z kilkoma powalonymi drzewami. Na drugim bufecie wypatrzyłem sleca serwisującego swojego rumaka. Kolejny podjazd, już na pętli giga. Tam pojawił się pierwszy z wielu zapierający dech w piersiach arcywidoczek, aż się prosiło o zatrzymanie na fotki :) Dokręcając na szczyt dogoniłem Justynę Frączek. Pora na zjazd w rejon Sokołowiska – to było istne hardcore. Cały czas ostro w dół, dość wąsko, kilka agrafek, niezliczona ilość luźnych kamieni. Z trudem zjechałem, z trzema potknięciami przez luźne kamienie i następnie przez przyblokowanie poprzedzających zawodników. Nie będę oszukiwał – ten zjazd naprawdę wymagał najwyższych umiejętności technicznych. Zjeżdżając tamtędy wyprzedziłem w sumie 6 osób, w tym mistrzynię DH :) Następna wspinaczka, w stronę granicznego szlaku. Jechało się spoko, nogi w miarę podawały. Tamtejsze rejony dobrze zapamiętałem z Głuszycy sprzed dwóch lat. Na tamtym odcinku znalazły się 2 strome podejścia. Po pokonaniu wszystkich zsumowana ilość podejść na giga zaczynała mnie irytować. W okolicy 40-45 km zaczynał mnie łapać kryzys :( Mimo tego kręciłem twardo, po drodze wcinając resztki żelu. Do mijankowego bufetu, gdzie zarządziłem postój straciłem 4 pozycje. Po zjechaniu i połączeniu z mega trochę sił udało się odzyskać. Znalazłem się w stawce takiej, że co chwila wyprzedzałem niebieskich. Na wąskim i ciężkim podjeździe zrobiło się tłoczno i jakiś fragment z buta pokonałem, wtedy załatwiła mnie Justyna, a na stromej i krętej końcówce miałem dość spaceru i od razu wsiadłem na siodło i myk do góry. Po tym nastąpił fajny i długi singlowy trawers. Nie było łatwo tędy pomknąć szybko, nie wszyscy niebiescy ustępowali. Nagle i niespodziewanie coś na nierównościach zaczęło stukać w obręcz, ciśnienia w tylnym kole stopniowo ubywało :( Tamtejsze warunki nie pozwalały na postój i wymianę dętki, więc na resztkach powietrza udało się dokręcić do odrobinę szerszego miejsca i wziąłem się ze spokojem do roboty. Serwis poszedł spoko i bez napinki. W momencie gdy zacząłem zmieniać dętkę to obok mnie zatrzymała się dziewczyna z mega, z problemami napędowymi, szybko rzuciłem okiem i hak wykrzywiony na zewnątrz. Dokończyłem majstrowanie przy ogumieniu, a bikerka odkręciła swoją przerzutkę i kamieniem postarałem się w miarę naprostować hak i tak w sumie zleciało ponad 10 minut, oraz mniej więcej 10 pozycji w dół. Kręcąc dalej ostatnie 10 km to w dalszym ciągu dublowanie Megowców, ostatni ciężki fragment podjazdowy pokonany z buta i szybki myk do mety, którą minąłem bez emocji. Na mecie znajdowali się wszyscy kumple teamowi z wyjątkiem klosia, który jeszcze jechał i właśnie wtedy dotarło do mnie że Jarek musiał się wycofać z powodu defektu z napędem.
77/153 – open giga
34/58 – M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:42:44
Gdyby nie kapeć na końcówce i kryzys w połowie trasy, byłoby lepiej ...
77 (34 M3) – JPbike – 5:41:28 (1 guma, czas z licznika 5:27:22)
131 (53 M3) – klosiu – 6:30:32
DNF - Jarekdrogbas

Na konkretnych podjazdach wyciskam z siebie sporo© JPbike

Po jednej stronie zbocze góry, po drugiej przepaść - pełne MTB :)© JPbike
Puls - max 179, średni 150
Przewyższenie - 3154 m ! (masakra, muszę sprawdzić czy licznik nie oszukuje :))
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Sobota, 5 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 11
Nareszcie nastało długo oczekiwane maratonowe ściganie w górach :)
Po Murowanej Goślinie miałem zapewniony drugi sektor, a właściwie ledwo się zmieściłem. W oczekiwaniu na start było trochę emocji – a to dlatego bo stałem w czwartym rzędzie od linii startu, wszystko przez garstkę osób w jedynce. Fajnie wtedy widzieć czołówkę :) Przed startem miałem ustaloną z Drogbasem taktykę równomiernego rozłożenia sił. Po ruszeniu stawki Gigowców dość szybko rasowi mocarze zaczęli mnie wyprzedzać i również szybko, bo już na początku porządnego podjazdu na Jawornik Wielki znalazłem się w swoim miejscu, a właściwie przez większość wspinaczki jechałem za Justyną Frączek :) Jako że wspomniany i długi podjazd miałem doskonale obcykany to perfekcyjnie udało się całość podjechać z tętnem na poziomie 160 i przy tym nie tracąc zbytnio wiele pozycji. Po tym pierwszy i krótki techniczny zjazd, pokonany spoko, z jednym potknięciem przez zaczepienie gałązką o kierownicę (bez komplikacji). Dalej to długi i łagodny zjazd, czasem trzeba było dokręcać do niezłych prędkości. W okolicy 15-go kilometra, po wyboistej końcówce zjazdu łańcuch zakleszczył się w korbie tak mocno że w ogóle nie dało się kręcić. Zatrzymałem się, po chwili Jarek ochoczo zjechał i tak razem usiłowaliśmy usunąć usterkę. Udało się uruchomić napęd w Treku dopiero po kilku minutach i do tego po zdjęciu koła :( Sporo osób nas wtedy minęło, w tym klosiu. Po ruszeniu na drugi podjazd pora na odrabianie strat. Nie szło mi tak jak chciałbym. Jarek zaczął mi powolutku odskakiwać. Dalej do połowy trasy giga praktycznie nic ciekawego w moim wykonaniu nie działo się, jechałem sam, klika osobników udało się dojść i wyprzedzić. Na drugim bufecie krótki postój. W końcu na jednym z wielu i ciężkim podjeździe przede mną pojawiła się sylwetka klosia, który na płaszczyźnie wyraźnie przyspieszył i na krótki czas znikł mi z oczu. Mariusza udało się dojść na końcu leśnego zjazdu i tak dalej rozpocząłem bardzo ciężki podjazd na Przełęcz Jaworową. Młynkując tędy (nie wiem czy przełożenie 26/34 to jeszcze młynek :)) nagle dostrzegłem stojącego na poboczu Jarka z małym problemem (zgubił 2 śruby mocujące blat) i dalej znów jechaliśmy razem i blisko siebie, do szczytu. Czas na zjazd czerwonym do Orłowca, technicznym i również obcykanym kilka dni wcześniej. Oczywiście pomknąłem tędy w dół na całego i nagle mocno najpierw przodem, a następnie tyłem dobiłem o niezłej wielkości ostry kamień, tak mocno że tył podskoczył i jakieś 10 metrów jechałem na przednim kole, niewiele brakowało do otb, szybko zareagowałem, wychyliłem się za siodełko i chwile grozy za mną :) Po około 500 metrach mknięcia w dół okazało się że w tylnym kole kapeć złapany :( Zszedłem na bok i operacja wymiany dętki poszła sprawnie i ze spokojem, nawet dobitą dętkę zwinąłem tak by upchać ją do kieszonki. Raptem 20-30 osób mnie wtedy wyminęło, w tym klosiu i josip. Ruszyłem dalej i … po ujechaniu 200 metrów zjazdu kolejny kapeć, tym razem w przednim kole :( Oznaczało to dla mnie koniec walki o jakiś wynik i pozycję teamowego lidera, no chyba że kumplom przytrafi się defekt lub kryzys. Druga wymiana dętki również poszła sprawnie i ze spokojem, kolejne kilkanaście osób mnie załatwiło i wyczułem że znalazłem się w ogonie giga. W końcu udało się ruszyć, na końcu zjazdu, przy bufecie zatankowałem na full bidony i jazda. Kolejny długi podjazd, powolutku szło doganianie i wyprzedzanie pojedynczych zawodników. Na szczycie fajna i gładka szutrówka, na której można było rozwinąć konkretne prędkości (z rozsądkiem). Po zjechaniu do Lutyni czas na wspinaczkę, na kulminację wysokościową – Górę Borówkową. Całość, aż do samego szczytu podjechana, 3 osoby wyprzedzone i wreszcie coś technicznego - kamienisto-korzenny zjazd z tymże szczytu. Początek z wielkimi kamolcami pokonałem spoko by nie złapać kolejnej gumy, a następnie nie wytrzymałem wolnego tempa, poniosło mnie i zaszalałem na dających w kość korzennych wybojach i przy tym kolejne 2 osoby załatwione. W końcu ostatni i bardzo stromy podjazd, rok temu pchałem tędy bike’a a tegoż dnia w całości udało się go podjechać. Na tymże podjeździe kolejne kilka osób udało się wyprzedzić, w tym Tomka. Ostatni i długi zjazd do samej mety pokonałem już bez emocji, po drodze wyprzedzając jeszcze jedną osobę (Grega z OSOZ) i tak wpadłem na metę, po czym od razu poszedłem po darmowe PIWO ! :)
112/166 – open giga
49/73 – M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:45:40
W sumie przez defekt i 2 kapcie straciłem 20-25 minut …
Z jazdy i równomiernego rozłożenia sił jestem zadowolony, z wyniku już nie.
Trasa okazała się bardziej kondycyjna niż techniczna, całość przejechałem bez kryzysu.
80 (37 M3) – Jarekdrogbas – 5:05:01
97 (42 M3) – klosiu – 5:19:17
108 (47 M3) – josip – 5:25:52
112 (49 M3) – JPbike – 5:31:11 (defekt z zakleszczonym łańcuchem i 2 gumy)
142 (59 M3) – Jacgol – 6:16:19 (2 gumy)

JPbike w akcji :)© JPbike

Ostatni i stromy podjazd. Dałem radę !© JPbike
Puls – max 166, średni 146
Przewyższenie – 2678 m
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Piątek, 4 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 0
Majówka w górach - dzień 4
Na dzień przed maratonem i późnopopołudniową porą wyruszyliśmy w trzyosobowym składzie - Jarek, Zbyszek i ja do Złotego Stoku. Na tamtejszym rynku spotkaliśmy Wojtka Gogolewskiego (jedzie mega). Po wizycie w biurze zawodów i zeskanowaniu numerków Zbyszek postanowił nie męczyć się dalej i ruszył w drogę powrotną, a my dwaj mocno czuliśmy niedobór górskiej jazdy i postanowiliśmy objechać dystans mini. Podjazd pod Jawornik Wielki został miło i na mięciutkim przełożeniu pokonany. Na szczycie, na wieży widokowej trochę czasu zleciało na gadu-gadu i spożyciu złocistego trunku. Po tym krótki i techniczny zjazd czerwonym, po napotkaniu żółtej strzałki poruszaliśmy się wg golonkowych oznaczeń. Aż w pewnym momencie przegapiliśmy skręt prowadzący do mety ... Dopiero po ujechaniu ponad 20 km trasy maratonu stwierdziłem że coś nie tak i było jasne że jechaliśmy giga :) Nisko wiszące słońce powoli zapadało i trzeba było zawrócić. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie się znajdowaliśmy, po skręceniu na asfalt i wypytaniu miejscowych wszystko jasne - żeśmy dokręcili do wioski Chwalisław, dalej pozostało nam dotarcie do głównej drogi nr 46 i tak przy zapadającym zmroku, oraz częściowej mgle udało się w końcu wrócić do Kozielna.

Złoty Stok, dzień przed maratonem© JPbike

Klimatyczna wspinaczka na Jawornik Wielki© JPbike

Ustalanie taktyki z dodatkiem browara i arcywidoków :)© JPbike

No to pojechaliśmy mini ...© JPbike
Przewyższenie - 961 m
Kategoria do 50 km, w górach, w towarzystwie
Czwartek, 3 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3
Majówka w górach - dzień 3
Tegoż dnia, po pobudce w rejonie Kozielna coś tam popadywało, mieliśmy trochę majstrowania i czyszczenia przy swoich rowerkach.
Jakiegoś pomysłu na trasę nie miałem. W końcu zdecydowałem się wybrać na Śnieżnik, wraz z pomysłodawcą trasy - Mariuszem. Reszta kumpli nie przystała na propozycję, bo to jest porządna stówka z porządnymi górkami :)
I tak dwóch zatwardziałych Gigowców ruszyło w stronę czeskiego Javornika i stamtąd zaczął się asfaltowy podjazd na graniczną Przełęcz Lądecką, pokonany spoko i z pierwszym postojem na szczycie. Następnie skierowaliśmy się na zielony szlak biegnący po sporej wysokości i dalej niebieskim z fragmentem do podejścia prowadzącym na atrakcję turystyczną - ruiny Zamku Karpień. Po zwiedzeniu jazda dalej, nadal niebieskim, momentami szlak wyglądał tak jakby nie był deptany od wieków :) Jak i znalazł się stromy zjazd, oczywiście w moim wykonaniu zjechany. Po zjechaniu (piękne widoczki na trasie !) do Starego Gierałtowa przegapiliśmy skręt na wspomniany niebieski i alternatywnie udaliśmy się na wąski asfaltowy podjazd prowadzący na 1000 metrową wysokość (Przełęcz Sucha), po drodze trafiały się resztki śniegu leżące na poboczu. Po wertepiastym zjeździe pora zdobyć kulminację wycieczki - Śnieżnik, wjeżdżany w dalszym ciągu niebieskim pieszym. Po dokręceniu do wysokości prawie 1000 m znów zagapiliśmy szlak i troszkę zbyt daleko żeśmy zajechali i z racji późnej pory zapadła wspólna decyzja o powrocie i to zaledwie 2-3 km od Śnieżnika. Zjeżdżając po niefajnej nawierzchni Mariusz złapał gumę. Po tym to już tylko bardzo długi i przyjemny zjazd asfaltami w stronę Lądka Zdrój, po drodze zrobiliśmy przerwę na browarka. W Lądku Zdrój dołączył do nas Wojtek i tak w trójkę, po szybkim przejechaniu przez centrum udaliśmy się pokonać ostatni podjazd - na Przełęcz Jaworową (705 m), którego doskonale pamiętam i miło wspominam z piątego dnia Wyprawy Dookoła Polski. Wspinając tędy, Wojtek cały czas prowadził, a my dwaj w nogach mieliśmy już ponad 80 km i prawie 2 km w pionie :) No i wokół czaiły się ciemne chmury, mnie i klosia na całej trasie deszcz oszczędził, szczęściarze z nas :) Na przełęczy josip odłączył od nas i tak dalej zjechaliśmy w dół po mokrym asfalcie do Złotego Stoku i stamtąd już osobno do swoich noclegowni.
W sumie udana wycieczka z całą masą arcywidoczków, brakło jedynie zdobycia celu.
Następnym razem się uda, trzeba tylko wcześniej wyjechać, a nie jak tegoż dnia w południe :)

Na Rozdrożu Zamkowym© JPbike

Ruiny Zamku Karpień© JPbike

Tyle pozostało ...© JPbike

Mieszkańcy zamku leżącego na wysokości 775 m mieli super widoki© JPbike

Fragment niebieskiego szlaku, jak tędy zjechać ? :)© JPbike

Arcywidoczki na zjeżdzie :)© JPbike

Chwila postoju na wysokości 1000 m :)© JPbike

Darmowe tankowanie :)© JPbike

Podjazd niebieskim na Śnieżnik ...© JPbike

Tędy i wysoko żeśmy zajechali i nawrót na drogę powrotną ...© JPbike

W Lądku Zdrój dołącza do nas Wojtek :)© JPbike

Wspinaczka na Przełęcz Jaworową rozpoczęta ...© JPbike

Na szczycie pamiątkowa fota i myk w dół :)© JPbike

Jadąc już sam do Kozielna mijałem fajnie parujące krajobrazy© JPbike

Jak i podtopiona przez burzę z gradem droga się trafiła ...© JPbike
Przewyższenie - 2079 m, to już coś konkretnego !
Kategoria ponad 100 km, w górach, w towarzystwie
Środa, 2 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 4
Majówka w górach - dzień 2
Drugi w mojej rowerowej karierze wyjazd na wspaniałe do uprawiania kolarstwa górskiego rychlebskie ścieżki. Zresztą ubiegłoroczny, a jakże znakomity wypad właśnie tam okazał się wyjazdem sezonu 2011 :)
Tym razem ruszyliśmy w siedmioosobowym składzie: Jarekdrogbas, JPbike, klosiu, Maks, Marc, toadi69 i josip, z czego ten ostatni dołączył do nas w miejscowości Cerna Voda, skąd zaczynają się i kończą wspomniane ścieżki.

Mkniemy w peletoniku do czeskiej granicy© JPbike

Gładziutki czeski asfalcik. Miło i przyjemnie się tędy kręci :)© JPbike

W pobliżu grzmiało i tutaj przeczekaliśmy deszcz. Trochę czasu zleciało ...© JPbike

Docieramy do Cernej Vody. Ładnie tam :)© JPbike

Kompletny skład. Humory dopisują :)© JPbike

Otóż TO !© JPbike

Najpierw wspinaczka na 800 metrową wysokość ...© JPbike

Fajne i przemyślane kładki© JPbike

Jedni jechali, inni spacerowali :)© JPbike

Fajnie, fajnie, chciałoby się mieć coś takiego blisko domu ... :)© JPbike

Chwila odpoczynku po technicznej wspinaczce i kontrola sprzętu© JPbike

Kamienista końcówka podjazdu ...© JPbike

Na szczycie. Tych czterech odważyło sie na hardcorowy początek zjazdu :)© JPbike

No i poszli ! Kamolce robią wrażenie :)© JPbike

Następny etap. Uśmiech Wojtka mówi wszystko :)© JPbike

Radocha z jazdy tędy spora :)© JPbike

Ale fajnie ! Zresztą widać to po minie Marka :)© JPbike

Nie wszędzie jest łatwo ... :)© JPbike

Czasem trudne fragmenty dla odważnych się zdarzają ... :)© JPbike

Napierający Mariusz w akcji :)© JPbike

Czasami i konkretne widoczki się trafiają :)© JPbike

Jarek zdaje się mówić że to dobre miejsce do ćwiczenia techniki :)© JPbike

Przerwa na CZESKI BROWAR !© JPbike

Pełny relaks :)© JPbike

Pora na łatwiejszy i tez fajny odcinek. Maks lawiruje między drzewami :)© JPbike

Nawierzchnia przemyślana i nie da się zgubić ścieżki :)© JPbike

Niebiańsko-górzyste klimaty w drodze powrotnej :)© JPbike
Tak jak rok temu - BYŁO SUPER !!!
Większość trudnych odcinków w moim wykonaniu przejechana, raz od Jarka usłyszałem że za szybko po tych kamieniach pomykam :)
W porównaniu z zeszłym rokiem trochę tam pozmieniali, dodali kilka nowych i superowych odcinków zjazdowych.
Powtórzę - już czekam na następny wspólny wyjazd !
Przewyższenie - 1086 m
Kategoria do 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie
Wtorek, 1 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3
Majówka w górach - dzień 1
Po dojechaniu do agro-noclegowni w Kozielnie koniecznie trzeba było uczcić rowerowo pierwszy dzień dłuższego wolnego w górach najlepiej porządnym podjazdem, wspólnym browarem spożytym na szczycie i emocjonującym zjazdem w dół :)
Towarzystwa dotrzymał mi Jarekdrogbas.
Rzuciłem pomysł na Jawornik Wielki (872 m) podjeżdżany trasą sobotniego maratonu.
Podjazd pokonaliśmy spoko. Na szczycie trochę czasu zleciało nam na rozmowach, spożywaniu Pilsa, no i zajechali na szczyt również Marc i klosiu, trochę gadki i tak dalej dwie dwuosobowe grupki osobno udały się na zjazdy. W międzyczasie przez szczyt przeszedł przelotny deszcz, Ja i Jarek w porę schroniliśmy się w zadaszonej wieży widokowej. Po jakimś czasie przypadł nam ostry i techniczny zjazd czerwonym do Orłowca, dalej dokręciliśmy do granicy, po tym zjazd czeskim czerwonym do miasteczka Bila Voda i w końcu myk do noclegowni.

Jak dobrze być znów w górach :)© JPbike

Tam, gdzieś na dole mieszkaliśmy© JPbike

Spotkanie teamowych kumpli na szczycie :)© JPbike

Na Jaworniku Wielkim, na wieży widokowej. Widoczki extra !© JPbike

Konkretny i w pełni MTB-owski zjazd czerwonym© JPbike
Puls - max 176, średni 142
Przewyższenie - 881 m
Kategoria do 50 km, w górach, w towarzystwie