top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%)
Czas w ruchu:661:57
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:137533 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:71.43 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 63.25 km
  • teren : 58.00 km
  • czas : 02:18 h
  • v średnia : 27.50 km/h
  • v max : 57.97 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 157 bpm, 87%
  • podjazdy : 528 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Stęszew

    Niedziela, 28 sierpnia 2016 • dodano: 28.08.2016 | Komentarze 6


    Maraton w Stęszewie, czyli ponownie (po Mosinie) na moim podwórku treningowym (WPN). Dla mnie to już ostatni w sezonie start u Gogola i ostatnia szansa na jakąś tam zdobycz punktową do generalki.

    Po zajechaniu na miejsce wita nas upalna temperatura, nie moje klimaty, ale jechać trzeba. Rozgrzewkę robię solidną (30 min) i wpadam do sektora na kilkanaście minut przed odpaleniem stawki megowców. Chęci do mocnego parcia mam słabsze, zapewne przez wysoką temperaturę i pół-płaską trasę. Z teamowej paczki prócz mnie zjawił się josip (ustawił się w czubie), startował również jacgol (mini).

    No i poszli. Od razu ogień, tumany kurzu, szuter, piach, tarka, itp. Idzie mi średnio, sporo znanych mi twarzy mnie wyprzedza, ale wszystko mam pod kontrolą. Z ciekawych zdarzeń - pomykając tędy, Bartosz Kołodziejczyk (2 open) ze 2-3 razy stawał by poprawić coś z napędem, po czym łatwo nas wszystkich załatwiał - taki to ma nogę. Po wjechaniu na ścieżkę prowadzącą w rejon Jarosławieckiego uformowała się spora grupka z dwoma fajnymi kolegami w składzie (Mateusz z Erki i Daniel z GKKG) - na razie jadę na ogonie. Na autostradzie do Wir wchłaniamy starego znajomego - to Arek Suś. Po złapaniu swojego rytmu uruchomiłem łydy i po skręceniu na długi odcinek w stronę Pojnik przesuwam się na czoło grupy i przez spory czas robię za lokomotywę, chyba z lekkim turbo, skoro widocznie zbliżaliśmy się do poprzedzającej nas grupy z josipem w składzie. Po dotarciu w rejon Osowej Góry, na strasznie wybijającej z rytmu polnej nawierzchni dopada mnie lekki ubytek mocy i spadam na ogon grupy. Na ciężkim terenowym podjeździe pod Wodociągi wyprzedzamy Artura Zarańskiego, grupa moja nieznacznie się oddaliła, po tym zjazd Spacerową i podjazd Pożegowską - uphillowanie w wysokiej temperaturze idzie mi średnio. Zjazd po bruku i piachu, skręt w stronę Janosika, uphill tędy sprawny, zjazd i miły przejazd obok uroczego Kociołka, po czym następuje długie napieranie szlakiem Pierścienia wprost do Stęszewa. Grupa z którą jechałem mi uciekła, zatem początkowo napierałem tędy sam, po krótkim czasie doszło mnie trzech (w tym dwóch mocnych z Agrochestu), bez problemu łapię ich mocne tempo, po drodze doganiamy josipa i w takim pięcioosobowym składzie kończymy pierwszą rundę. Ci z Agrochestu (W. Czajka i H. Spławski) nadal mocno cisną, tak mocno że josip znika za plecami i doganiamy porozciąganą już wspomnianą moją grupę, którą wyprzedzam i uciekam póki nogi podają. W Trzebawiu doganiamy jednego z Thule, a H. Spławski odpada, zatem dalej wraz z W. Czajką (też z M4) cisnę tak że ponownie pojawia się szansa na dogonienie poprzedzającej nas grupy z dobrymi zawodnikami. I niestety na tym następuje koniec mojej dobrej jazdy, bo czuję że to jeszcze nie moje progi (szkoda), kryzys murowany, zatem minimalnie zwalniam i znów napieram sam kolejno przez rejon Jarosławieckiego, autostradę w stronę Wir, długą prostą do Pojnik i zółty szlak. Przy tym kontrolując sytuację za mną - faktycznie, na ścieżce wzdłuż asfaltowej drogi dogania mnie kilka kolegów, z którymi wcześniej się tasowałem i podczepiam się ogona. Podjeżdżając pod Wodociągi dopadają mnie mikroskurcze. Odcinek po stokach Osowej Góry, wraz z Janosikiem pokonuję już samotnie i następuje dublowanie ostatnich miniowców. Został jeszcze długi i nudny przelot Pierścieniem. Na jakieś 4-5 km przed metą coraz ciężej mi się jedzie, na otwartej przestrzeni dogania mnie kolejna 4-osobowa grupka z Hałajczakową w składzie, no ładnie. I tak dalej bez przygód docieram do mety, którą mimo wszystko przekraczam z uniesionymi rękoma :)

    Można w wielkim skrócie napisać tak że mój przejazd na stęszewskim maratonie był pełnym odzwierciedleniem mojej formy w obecnym sezonie na takich pół-płaskich trasach.

    39/103 - open mega
    13/30 - M4

    Strata do zwycięzcy (Hubert Semczuk) - 17:03 min, do M4 (Przemysław Mikołajczak) - 14:01 min

    Foto by Hania Marczak.
    Janosik, janosik, czyli porządne górki mi służą :)
    Janosik, janosik, czyli porządne górki mi służą :) © JPbike





  • dystans : 66.00 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 03:01 h
  • v średnia : 21.88 km/h
  • podjazdy : 654 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Czerwonak

    Niedziela, 21 sierpnia 2016 • dodano: 22.08.2016 | Komentarze 8


    Czerwonak, ósmy z kolei maraton u Gogola. Lokalizacja niby nowa, a tereny doskonale znane maratończykom - Puszcza Zielonka i Dziewicza Góra. Od kilku dni prognozy pogody zapowiadały deszczowy dzień i faktycznie, po zbudzeniu się zza oknem mokro i nadal pada. No to będzie ciekawy i błotny wyścig, coś dla mnie, bo trudne warunki to ja lubię :).

    A to że podczas takich ciężkich wyścigów trzeba liczyć się ze stratami, niewiadomo czy to w ludziach, czy w sprzęcie, to nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia - ponoć parokrotnie już to przerabiałem, a szczególnie najbardziej pamiętam ultra błotny maraton w Krakowie u GG. Zatem doświadczenie podpowiedziało mi abym tegoż dnia zrezygnował z nowych butów spd, wybajerowanego licznika, okularów i założył na siebie starsze teamowe ciuchy - tak zrobiłem i po minięciu linii mety to była jak najbardziej słuszna decyzja. Cóż, stary ze mnie maratonowy wyjadacz, ponoć redaktor Kurek już mnie dobrze rozpoznaje, ostatnio zapytał ile mam lat :).

    Po dojechaniu na miejsce rezygnuję z rozgrzewki w deszczyku, wpadam do namiotu Rafała Przybylskiego i pora pogaworzyć z wieloma znajomymi. Z teamowej paczki to zjawiło się nas dwóch - ja i duda. Z niewiadomego mi powodu start mega opóźnili o 15 min. No to stojąc w sektorze blisko czuba ucinałem pogawędkę z micorem. Na dystans mega skusiła się niespełna setka kolarskiej wiary.

    Po ruszeniu od razu spore błotno - kałużowe chlapowisko. Pierwsze, dość szerokie i szybkie kilometry trasy powodują że szybko formuje się ze 10 osobowa grupa (druga, zaraz po czubie). W mojej grupie po paru km następuje selekcja typu lokomotywa - wagoniki, w czubie napierają najczęściej Andrzej Jackowski i młody z teamu Gogola, kolejno mniej znane mi twarze i niestety na końcu ja. Tempo jest niezłe, wielokrotnie muszę się spinać i sporo z siebie wyciskać. Do tego mocno dostaję w kość z powodu bezustannego opryskiwania mnie spod poprzedzających rywali, jak i przedniego koła wszelakiej maści błotną maseczką zmieszaną z piaskiem, szczególnie oczy cierpią (nie sądzę że w okularach byłoby lepiej, bo czym je bez przerwy wycierać ?). Gdzieś w połowie pierwszej pętli doganiamy dwie sztuki z czołówki, jak i dwóch do nas dochodzi. I tak powiększona grupa nadal mocno napiera po mokrym szutrze, piasku, trawie, miękkim i półtwardym błocie, jak i lawiruje na lewo i prawo między kałużami. Gdy tylko zbliżaliśmy się do Dziewiczej Góry to czuję że dłużej takim mocnym tempem które nadawał głównie Andrzej (11 open) nie pociągnę i tuż przed pierwszym podjazdem mądrze zwolniłem. A tam miła niespodzianka - hucznie kibicowali i cykali fotki Asia i Marcin :). Widząc taki teamowy doping dostałem dawkę motywacji do dalszego parcia w tym błocie. Ów przejazd po stokach Dziewiczej to klasyczna pętelka XC - dla mnie wraz z killerem sprawnie pokonana i po drodze dwóch rywali załatwiłem. Aha, na mijance zauważyłem dudę - krzyknąłem „dajesz Mariusz“ i przy tym zapomniałem wrzucić młynka w korbie, chwilowy pitstopik, z3waza pomógł (dzięki). Po wyjechaniu ze sławnego wielkopolskiego mountaina to już samotny myk fajnie poprowadzoną trasą w stronę rozjazdu. Z grupy, z której wcześniej odpadłem to przez kilkanaście minut mam w zasięgu wzroku dwie sylwetki, jak i za mną jechało dwóch, tych co na Dziewiczej wyprzedziłem. Tuż przed rozjazdem mini/mega potwierdzają się moje obawy - power w nogach już słabszy, dwóch wspomnianych mnie wyprzedziło i na drugiej pętli powolutku zaczęli się oddalać. To nic, jadę dalej swoje. No i przestało padać. Owa druga pętla, dodatkowo konkretnie porozjeżdżana przez miniowców okazała się sporą przeprawą wysysającą ogromne zapasy sił - ilość miękkich błotnych śladów po oponach na całej szerokości duktu spowodowała że prędkość nierzadko spadała do 10-15 km/h, pomyśleć że w normalnych warunkach tędy się pomyka ze 25-30 km/h :). Jadąc samotnie tędy, cały czas myślałem że zaraz seryjnie będą mnie doganiać kolejni, a tu niemałe zaskoczenie - na całej drugiej pętli dogonił mnie tylko JEDEN, i to ktoś wycieniowany. Czyli kręciłem całkiem nieźle i widocznie wszyscy mieli te same błotne problemy :). Gdy zbliżałem się po raz drugi do Dziewiczej to kolejne zaskoczenie - widzę przede mną trzy sztuki rywali - pierwszy latwo wyprzedzony (z teamu Gogola) chyba jechał na oparach. Sekcja XC na Dziewiczej ponownie sprawnie pokonana, na podjeździe przed killerem łyknąłem drugiego wspomnianego rywala, a stojący tam Pawlak (szef Shimano Polska) mówił coś w rodzaju „o jezu, ale umorusany“ :). O tym jak zjeżdżałem killera to odsyłam do zdania autorstwa kibicującej Asi „Jacek pięknie zjeżdżał razem z resztą czołówki“ :). Po wyjechaniu ze stoków kolarskiej góry to jakoś trochę odżywam, zaczynam dublować ostatnich miniowców, jak i bez problemu wyprzedzam trzeciego rywala (zwycięzca M1). I tak dalej, będąc całkiem zadowolonym i niezagrożonym docieram ładnie uświniony do mety. Trochę dzielenia wrażeń z kolegami i po 15 minutach zbieram się do auta, szybkie mycie, zakupy, wizyta na myjni i myk domu by obejrzeć olimpijskie XC.

    20/76 (+16 dnf) - open mega
    6/17 (+5 dnf) - M4

    Jak dotąd, to mój najlepszy wynik w sezonie na maratonach u Gogola.
    Strata do zwycięzcy (Bartosz Kołodziejczyk) - 28:26 min, do M4 (Piotr Cibart) - 20:07 min
    Strata do pudła M4 - równe 10 min, gdybym miał więcej wolnego czasu i chęci na trenowanie to ... :)
    Dystans i czas wyścigu wg orga, a przewyższenie na mega uzyskane dzięki Dawidowi.

    Fotki by Asia i Marcin Horemscy, Arek Hamny, Paweł Bober.
    Widać że zadowolony, tak ma być :)
    Widać że zadowolony, tak ma być :) © JPbike

    Killera jak zwykle biorę najszybszym i najtrudniejszym wariantem
    Killera jak zwykle biorę najszybszym i najtrudniejszym wariantem © JPbike

    Takie tam w akcji na sekcji XC. Nowy kolor koszulki mam :)
    Takie tam w akcji na sekcji XC. Nowy kolor koszulki mam :) © JPbike

    Drugi zjazd killerem - chyba za szybko pomknąłem :)
    Drugi zjazd killerem - chyba za szybko pomknąłem :) © JPbike





  • dystans : 60.89 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:30 h
  • v średnia : 24.36 km/h
  • v max : 47.97 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 527 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Binduga

    Niedziela, 10 lipca 2016 • dodano: 10.07.2016 | Komentarze 3


    Kolejny w sezonie maraton u Gogola i zarazem sprawdzian wyścigowej dyspozycji przed wyzwaniem sezonu - etapówki Sudety MTB Challenge, która startuje już za 2 tygodnie - napięcie rośnie :)

    Pogoda tegoż dnia zrobiła się jakaś dziwna jak na lipiec - po zajechaniu na miejsce panowała pochmurna aura, przez to zdecydowałem się pościgać w przezroczystych okularkach - to nie był dobry pomysł, bo później wyszło letnie słońce, temperatura skoczyła i raziło mnie to na wyścigu. Błędem było zbyt późne dotarcie do Mściszewa, przez to udało się zrobić zaledwie 2 km rozgrzewkę, do tego lipną, bo stojąc w sektorze nie czułem większych chęci do mocnego parcia po nadwarciańskich terenach. Z teamowej paczki ProGoggli - prócz mnie zjawili się tylko Asia (mini), Michał i Mariusz. Start mega organizatorzy opóźnili o 15 min.

    Tegoroczna trasa na Bindudze została zmieniona - po modyfikacjach mieliśmy do pokonania 3 rundy po 20 km, dla mnie spoko i nareszcie konkretny dystans będzie. No i start. Pozycję startową w pierwszym sektorze miałem bardzo dobrą i blisko czuba. Z racji braku rundy rozciągającej spodziewałem się nerwów i chaosu na pierwszych km - a tu szok, nic takiego nie stało się, wręcz przeciwnie - wszyscy dostojnie ruszyli i bez szarpań, zupełnie jak na golonkowym giga :). Pierwsze kilometry po nadwarciańskim rollercoasterze nie sprawiły mi większych problemów - kręciłem swoje, ale ani nogi, ani tętno, ani samopoczucie nie pracowały jak należy, czyli wiedziałem że to nie będzie mój dzień i po części tak się stało. I tak pomykając dalej, było trochę tasowań w stawce. Na dłuższych podjazdach słabo mi szło i traciłem to co wcześniej zyskałem. Gdzieś w drugiej połowie pierwszej rundy doszedł mnie micor, który tegoż dnia był wyraźnie w lepszej dyspozycji, zresztą dałem radę jechać za nim zaledwie kilka km i odpadłem. No i lipa, po tym przez długi czas nie mogłem wejść na swoje obroty i zastanawiałem się jak mam zrobić w 2 tygodnie niby super formę na Challenge, chyba wyślę smsa do Drogbasa o treści: „Jarek, przepisujemy się na kategorię Solo Man“ :). No nic, pomykamy dalej. Kolejnego doła łapię na długim zjeździe w stronę Trojanki - doszła mnie kilkuosobowa grupa, do której nie daje rady się podczepić, kolejna lipa i teraz już jest fatalnie. Na pierwszym przejeździe przez rzeczkę o głębokości ponad suport zdołowany i zdekoncentrowany potykam się o coś na dnie wody, wyskakuje mi but z spd i muszę popchać. Po wydostaniu się z piaszczystej przeszkody zauważyłem że kilku kolegów z poprzedzającej mnie grupki popełniło tam błędy taktyczno-techniczne i przez to przesunąłem się o kilka miejsc do przodu, dobre i to :). I tak kończymy pierwszą rundę. Nadal nie szło mi tak jak chciałbym, pomykałem po owym krętym odcinku z dwoma przeciętnymi gośćmi. No i zaczęło się wielkie dublowanie licznej stawki miniowców (m.in. Asi). Po opuszczeniu nadwarciańskiego rollercoastera jakoś minimalnie udaje mi się uciec współtowarzyszom, niestety nie na długo, bo ów odcinek obfitował w łatwe i szybkie dukty, co spowodowało że znowu jakaś kilkuosobowa grupa mnie doszła, całe szczęście że właśnie dopiero (!) zacząłem łapać swój wyścigowy rytm i podczepiłem się na ogon grupy. Trojanka pokonywana w bród po raz drugi poszła mi sprawnie, znowu koledzy z grupy popełnili tam błędy i znowu zyskuję parę oczek w górę :). Druga runda zakończona, została jeszcze jedna do pokonania, uff. Z radochą zauważyłem że za kreską bardzo hucznie dopinguje mnie sam Drogbas, od razu wymazuję z głowy wspomniany smsik i pruję cały rollercoaster nad Wartą tak mocno póki fabryka daje :). Poza wyprzedzaniem zarówno w lewo, jak i prawo coraz liczniejszej stawki miniowców udaje mi się załatwić kilku z mega. W pewnym momencie czuję chwilowe osłabienie mocy, przez to dochodzi mnie dwóch rywali i pomykamy razem szybko w stronę Trojanki. No i znowu ci rywale popełniają poważne błędy zarówno w rzeczce, jak i w piaskownicy, a mi całość udaje się pokonać w siodle, zresztą przez fragment piaskownicy zostałem wspomożony drogbasowym pchaniem (dzięki kompanie, wiszę browara :)). Kawałek dalej Jarek każe mi iść w trupa, spróbowałem i spowodowało to że od Trojanki do końcowej kreski zyskałem ze 3 oczka open w górę :). Po tym mógłbym ... pokonać jeszcze jedno okrążenie :)

    32/103 - open mega
    11/25 - M4

    Strata do zwycięzcy (Hubert Semczuk) - 21:53, do M4 (Przemysław Mikołajczyk) - 11:17
    Kończąc pisanie tej relacji to nadal nie wiem czy ów maraton zaliczyć do udanych czy nie ... :)

    Foto by Hania Marczak.
    Wyjazd z rzeczki, a w głowie taktyka przejazdu przez piaskownicę :)
    Wyjazd z rzeczki, a w głowie taktyka przejazdu przez piaskownicę :) © JPbike





  • dystans : 54.99 km
  • teren : 52.00 km
  • czas : 01:54 h
  • v średnia : 28.94 km/h
  • v max : 46.65 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 463 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Mosina

    Niedziela, 19 czerwca 2016 • dodano: 19.06.2016 | Komentarze 8


    Maraton na własnym podwórku treningowym, więc trzeba być. Po zajechaniu na miejsce okazało się że zabrakło mi czasu na solidną rozgrzewkę, to nic, bo perfekcyjna znajomosć dość płaskiej trasy podpowiadała mi że rozgrzeję się w trakcie pierwszej pętli - tak się stało :). Po dobrym wyniku w Wyrzysku odzyskałem należny mi 1 sektor. Po ruszeniu na odcinek rozciągający stawkę i skręceniu na sławny podjazd (ul. Pożegowska) dość słabo mi poszło na ostrej wspinaczce i w połowie podjazdu znalazłem się gdzieś w drugiej połowie stawki mega. Ta niefajna sytuacja szybko mnie pobudziła do mocnego pedałowania i na szczycie udało się sporo wiary powyprzedzać. Po skręcie na pierwszy długi i prosty odcinek gnam po szutrze, piachu, dołeczkach i kałużach jak szalony, tak mocno że wyprzedzam paru kolejnych (m.in. Jaskółkę) i szybko dochodzę micora (mieliśmy super ekcytujący moment - centralnie przejechaliśmy przez wielką kałużę i przy tym zażywając błotnej ochłody :)). Na kolejnym superszybkim odcinku przyspieszyłem i utworzyła się kilkuosobowa grupa, w której prócz mnie znalazł się i josip. I tak od tego momentu wspólnie napieraliśmy, tyle że ja wtedy siedziałem na ogonie, bo koledzy przede mną mocno parli do przodu, a ja nie byłem jeszcze odpowiednio rozgrzany. W rejonie Górki doszło do nas dwóch i grupa moja się powiększyła. Dopiero od odcinka w okolicy Jeziora Góreckiego zacząłem bardziej aktywnie jechać i częściej przesuwałem się na czub grupy. Do janosikowej ścianki dojeżdżam pierwszy, tyle że rozpędzony za mną kolega nagle mnie wyprzedza i blokuje, na szczęście nie wybiło mnie to z rytmu i ów podjazd pokonuję sprawnie. Zdziwiło mnie to że większość kolegów z grupy zdecydowała się na butowanie, czyżby miłośnicy nudnych płaskaczy ? :) Wypada również wspomnieć że na Janosiku mijaliśmy Krzycha (okazało się że glebnął i przednie koło rozcentrowane). Natomiast na podjeżdzie w stronę Osowej Góry trochę się porozciągało - Krzychu szybko nas doszedł i zaczął uciekać, josip też uruchomił solidnie zapasy powera, a mi poszło tak że po minięciu kreski końca pierwszej rundy utrzymałem się w grupie. Dalsza jazda to powoli zaczęło się w mojej grupie coś ciekawego dziać - tempo raz wzrastało, raz spadało, raz zaatakowałem i dzięki temu doszliśmy Krzycha i josipa. Po tym pozostało nam wspólnie gnać przez cały półpłaski i długi odcinek drugiej pętli i tak właśnie było. Pomykając tędy, najbardziej aktywny był Krzychu - jak był na czubie to jechał tak mocno że każdy z nas pozostałych musiał mocno się sprężać, chyba dwóch kolegów nie wytrzymało takiego tempa i odpadło. Po ponownym dojechaniu w rejon Góreckiego zacząłem czuć ubytek powera i na 3 km przed metą odpuszczam mocne parcie w trupa, bo wiedziałem że już raczej nie mam szans na dekorowaną generalkę, o wymarzonym pudle w jakimkolwiek maratonie u Gogola nie wspominając, za silną mam konkurencję w M4, no i ... jeszcze tego samego dnia czeka mnie ponad 100 km szosowanie. I tak dalej Janosik sprawnie podjechany, końcowy podjazd wszedł na miarę możliwości, zdziwiło mnie to że mimo zwolnienia mojego tempa koledzy z grupy wcale nie oddalali się, co spowodowało że zanim minąłem metę to wyprzedziłem dwóch, dobre i to :).

    39/124 - open mega
    9/33 - M4

    Strata do zwycięzcy, jak i M4 (Przemek Mikołajczyk) - 8:32 min
    Wynik może dobry - na tyle mnie było stać na tym dość płaskim ścigu.

    Fotki by Hania Marczak.
    Podjazd Pożegowska słabo mi wszedł - element do poprawienia
    Podjazd Pożegowska słabo mi wszedł - element do poprawienia © JPbike

    Jedni to mają dobry humor, inni walczą na całego :)
    Jedni to mają dobry humor, inni walczą na całego :) © JPbike

    Janosik 2x podjechany - zdecydowanie wolę solidne przewyższenia
    Janosik 2x podjechany - zdecydowanie wolę solidne przewyższenia © JPbike





  • dystans : 54.44 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:22 h
  • v średnia : 23.00 km/h
  • v max : 52.58 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 1016 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Wyrzysk

    Niedziela, 5 czerwca 2016 • dodano: 05.06.2016 | Komentarze 11


    Po miesięcznej przerwie spowodowanej "natłokiem" startów w XC organizowanych również przez Gogola czas wrócić na maratonowe trasy. Po nieudanych wynikowo wyścigach w Dolsku i Chodzieży, oraz oddaleniu się szansy na dekorowaną generalkę (silna konkurencja w M4) tym razem do Wyrzyska wybrałem się na luzie i by przejechać jedną z najlepszych tras w Wielkopolsce najlepiej jak się da - napiszę teraz że założenia się spełniły :)

    Już podczas rozgrzewki stwierdziłem że tętno i samopoczucie bardzo dobrze się zgrały, zatem liczyłem na udane napieranie na wyscigu i faktycznie tak było :)

    Teamowa paczka ProGoggli średnio dopisała liczebnie - prócz mnie zjawili się Dawid (mini), Marcin, Michał i Wojtek. Powitania z masą  znajomych twarzy, oczekiwanie na start w 2 sektorze i można ruszać. Pierwszy podjazd, asfaltowy, poszedł mi lepiej niż się spodziewałem - nogi podawały tak że na szczycie podjazdu znalazłem się w ogonie sporej czołowej grupy. Po skręcie w teren i w trakcie bardzo fajnego i krętego napierania w stronę Dębowej Góry stawka powoli się rozciągała - znalazłem się wtedy w komfortowej pozycji, czyli nikt mnie nie blokował, kilka wyprzedzań zaliczyłem i w 100% mogłem kręcić swoje. Szczególnie na owych krętych zjazdach zarówno ja i mój Scale 740 z przydługawą geometrią byliśmy w swoich żywiołach :). I tak utworzyła się czteroosobowa grupka w składzie: Arek Suś, Adam Lutoborski, Adrian i ja, która napierała wspólnie przez bardzo długi czas. Nie powiem, w owej grupce dość często zdarzały się ataki za atakami - wszystkie nieudane, do czasu... Tegoroczna trasa była trochę zmieniona - wszystko na wielki plus i w stronę prawdziwego MTB, czyli mniej płaskiej jazdy na kole i przez pola, a więcej podjazdów i kręcenia w lesie. Mi jak najbardziej pasowały te zmiany :). No dobra, po skręceniu w stronę powtarzalnej pętli mega zaskoczyła nas kręta, mocno interwałowa i z kulminacją wysokościową trasy dojazdówka - to było Pure MTB Wielkopolska :). Natomiast na powtarzalnym odcinku dogoniliśmy jednego i postanowiłem zaatakować na krętym zjeździe - w efekcie grupka moja się rozpadła, Adrian znikł za plecami (bomba? ubytek ciśnienia w oponie?), tylko Adam nie zamierzał odpuścić, faktycznie, na najdłuższym i szutrowym podjeździe okazał się lepszy ode mnie i powoli zaczął się oddalać, a u mnie zaczęło się odzywać zmęczenie i ubytek powera, mimo tego kręciłem całkiem, całkiem. Dublowanie miniowców się zaczęło. Dogonił mnie i Arek, a po kilku minutach pięcioosobowa grupa, walczyłem dalej tak jak mogłem. Na technicznym zjeździku tuż przed ostatnią prostą do mety musiałem ostro przyhamować - jednego gościa wynosili na noszach... I tak dalej dotarłem niezagrożony do końcowej kreski. Udany maraton, chociaż chciałoby się więcej :)

    49/165 - open mega
    16/49 - M4

    Strata do zwycięzcy, jak i o zgrozo M4 (Andrzej Kaiser) - 24:13
    Cieszy mnie to że w tym cyklu stopniowo pnę się w górę, ciekaw jak pójdzie w podwórkowej Mosinie :)
     
    Fotki by Julian Król.
    Startujemy
    Startujemy... © JPbike

    Dobrze się bawimy
    Dobrze się bawimy :) © JPbike

    Finiszujemy
    Finiszujemy © JPbike






  • dystans : 55.44 km
  • teren : 45.00 km
  • czas : 02:28 h
  • v średnia : 22.48 km/h
  • v max : 51.17 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 155 bpm, 86%
  • podjazdy : 1008 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Chodzież

    Niedziela, 1 maja 2016 • dodano: 01.05.2016 | Komentarze 10


    Druga runda BikeCrossMaratonu - cały wyścig przejechałem swoje i po przekroczeniu mety doszedłem do wniosku że poziom zawodniczy na mega jest niesamowicie wysoki, nawet w M4. Zacząłem już wątpić w dekorowaną generalkę, jak się nie uda to trudno. Przynajmniej podczas dzisiejszego ścigu po fajnych pagórach miałem dużo funu z jazdy :)

    Dojazd na miejsce spoko, rozgrzewkę nie wiedzieć czemu zrobiłem zbyt krótką (3.5 km), po tym wpakowałem się do 2 sektora, wraz z josipem i kompletem dziewczyn :). Bardzo fajną trasę dobrze znałem dzięki objeździe, co za tym idzie - wiedziałem czego się spodziewać i gdzie przycisnąć by później nie zdechnąć :). No i poszli. Na pierwszych km tradycyjnie tłoczno i w sporym kurzu. Pierwszy długi podjazd nie idzie mi tak jak chciałbym. Dość szybko, bo już po 5 km znajduję się w swoim miejscu (gorszym od planowanego, #$%!#!), josip też i tak wspólnie z kilku/kulkunastoma osobami dojeżdżamy do ścianki na Gontyniec, a tam zgodnie z moim planem - wszyscy powolutku wspinają się do góry, prawie jak w Karpaczu :). Zjazd z Gontyńca to frajda, póki nie byłem blokowany to zabawiłem się na całego. Po zjechaniu to dalej przez bardzo długi czas napierałem wraz z josipem, współpracując i praktycznie cały czas utrzymywaliśmy pozycję. Próby ataków oczywiście się zdarzały - wszystkie nieudane :). Aha, podczas tego maratonu eksperymentalnie zaryzykowałem jazdę w całości bez żelu, dopiero po 2:10 h zaczęło mnie odcinać, ale po kolei. Pora na drugą rundę mega, w dalszym ciągu josip mi towarzyszył i poinformował że wypadł mu bidon. Na którymś tam odcinku góra - dół minimalnie oddaliłem się Wojtkowi, a na długim zjeździe z wykrzyknikami rozwinąłem skrzydła (czytaj umiejętności zjazdowe) i coś tam zyskałem. Kolega teamowy był jednak waleczny i doszedł mnie na powtarzanej ściance na Gontyniec, na której zresztą zaliczyłem jedyne potknięcie w wyścigu (przez łachę piachu). Zjazd ze szczytu to kolejna frajda - zaszalałem na maxa, po tym josip znikł mi za plecami. Dalej się zaczęło dublowanie ostatnich miniowców, motywacja wzrosła, gnałem sam do przodu i kręciło mi się dobrze, chociaż moc w nogach, szczególnie na podjazdach jeszcze nie ta. W jednym miejscu stał Ryba i dał mi bidon Speca z wodą, przydał się bo jechałem na jednym z izo. No i po wspomnianych 2:10 h napierania czułem jak powoli mnie odcina, stało to się na płaskim i odkrytym odcinku nad jeziorami. Doszło mnie dwóch, podczepiłem się na jakiś czas. Na ostatnim ciężkim podjeździe dopadł mnie skurcz (pierwszy w sezonie), zauważyłem że dogania mnie grupka z jospiem, nie poddałem się, resztkami sił i szaleństwu na każdym zjeździku dowiozłem swoją pozycję do mety, a tam zjawili się moi rodzice.

    70/157 - open mega
    19/45 - M4

    Wynik poniżej oczekiwań, ale jazda spoko - na tyle mnie dziś było stać.
    Strata do zwycięzcy (Adam Adamkiewicz) - 27:41, do M4 (Przemo Mikołajczyk) - 19:46
    Krzychu (14 open!) dowalił mi 14 min, a Drogbas (39 open) 7 min - jak mam z tym żyć ? :)

    Foto by Julian Król, Mirek Sell.
    Teamowa współpraca :)
    Teamowa współpraca :) © JPbike


    "Ale fajny ten zjazd z Gontyńca, szkoda że to już końcówka" :) © JPbike

    Napieramy, napieramy, póki noga podaje
    Napieramy, napieramy, póki noga podaje © JPbike





  • dystans : 59.15 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:22 h
  • v średnia : 24.99 km/h
  • v max : 44.64 km/h
  • hr max : 173 bpm, 96%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 529 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 10 kwietnia 2016 • dodano: 10.04.2016 | Komentarze 11


    Się zaczęło kolejne w mojej karierze maratonowanie, ale pierwsze w M4.
    Niestety, wyszło mocno poniżej oczekiwań, mimo że jechało mi się nie najgorzej, a zawłaszcza że tegoroczna trasa okazała się najlepsza z dotychczasowych, na mecie zająłem dopiero 22 miejsce w M4. Zresztą tutaj nigdy na mecie nie byłem w pełni zadowolony z wyniku. Zatem po siedmiu z rzędu startach w Dolsku (dwa pierwsze u Golonki, reszta u Gogola) zapadła decyzja że prawdopodobnie przyszłoroczne (kolejne chyba też) inauguracyjne zawody i w tymże miejscu odpuszczę, ponoć mój odwieczny problem jest taki - jak tu porządnie trenować przez zimę, mając na co dzień ciężką fizyczną pracę ?. I jeszcze do tego osiągane tutaj przeze mnie miejsca open są coraz gorsze ... Dołująca sytuacja i tyle.

    Sorki, takie u mnie życie. Parę słów o wyścigu też napiszę, a co ? :)

    Na miejsce zajechałem ze swoim kompanem - Drogbasem, który sprawnie wywinął się w sprawie odbioru numerków startowych. Sporo znajomych można było spotkać, to bardzo miłe. Tegoż dnia w Dolsku było dość zimno (8°C) i mokro (świeżo po deszczu). Dla mnie to nie problem, bo też lubię trudne warunki pogodowe :). Paczka ProGoggli tym razem wystawiła mocne sztuki - mnie, Davida, Krzycha, Wojtka i Jarka (jechał w teamowym stroju, a w wynikach był jako Lech Pils Team :)). Rozgrzewkę zrobiliśmy dość krótką, ze 5 km, za to w towarzystwie świetnego ziomka - micora :).

    W trakcie ustawiania do sektorów zauważyłem że sporo megowców się zjawiło (ponad 250). Fajnie że wiarze mtb-owskiej się chce na takie napieranie na swoich wypasionych góralach po wertepach na dłuższym dystansie, zresztą zobaczymy jak będzie na kolejnych edycjach, szczególnie na porządnych pagórach w Chodzieży i Wyrzysku.

    Start troszkę opóźniony i w końcu można ruszyć. Startowałem z tyłów dość tłocznego 1 sektora, zatem od razu mogłem robić swoje. Bardzo duża ilość uczestników i dość szybki teren spowodowały że przez pierwsze kilkanaście km było troszkę nerwowo, ciężko o wyprzedzanie, ale bez przesady. Dwa razy musiałem gwałtownie hamować, bo ktoś się potknął a to w dziurze, a to w błotku. Po szybkim dokręceniu na powtarzalną na mega pętlę mini zrobiło się luźniej i zaczęły się tworzyć grupki, jak i niespodziewanie megowcy zaczęli mieszać się z miniowcami, którzy kręcili podobnym tempem do naszego, co z kolei poskutkowało że lekko pogubiłem się w stawce :). Na znanym mi doskonale podjeżdziku wyprzedził mnie Krzychu i zaczął powolutku uciekać, to dla mnie znak że forma moja nie ta jaką bym chciał. Dalej parłem przez kilka km sam, by po tym i na długiej prostej zostać wchłoniętym przez dużą grupę. Po przejechaniu przez długi polny odcinek nastąpił skręt na nowy i mtb-owski odcinek - to właśnie tam zauważyłem że na zakrętasach, podjeżdzikach i zjeżdzikach radzę ciut lepiej od rywali (czyli tradycyjnie prawdziwe MTB mam we krwi :)). No i mijam defekciarza - Drogbasa, pytam czy OK (dokręcał siodło), a ten dość szybko nas dogonił, nawet namawiał mnie bym usiadł na kole, ale niestety noga moja dziś nie podawała na interwałach należycie (sorki kompanie, popracuje nad tym :)). I tak dalej docieram bez rewelacji do rozjazdu, po drodze motywuję kilku miniowców aby spięli się na maxa do finiszu :). Natomiast przez prawie 20 km od rozjazdu to najpierw zacząłem czuć powolny ubytek powera, wtopiłem się w najbliższą grupę która jechała za mną i tak wspólnie kręciliśmy do wspomnianego skrętu na interwałowy odcinek - tam już niestety odpadłem z grupy, sił w nogach brakło na szybsze parcie, mimo tego 3 sztuki udało się wyprzedzić, jeden z M4 mnie pokonał i tak dalej niezagrożony wpadłem bez emocji na metę.

    85/247 - open mega
    22/62 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 17:17, do M4 (Paweł Bober) - 15:27

    Fotki by Fotomtb.pl, Artur Schacht.
    Pierwsze kilometry. Szybko i tłoczno tam
    Pierwsze kilometry. Szybko i tłoczno tam © JPbike

    Tuż przed rozjazdem. Ci z mini właśnie cisną w stronę finiszu :)
    Tuż przed rozjazdem. Ci z mini właśnie cisną w stronę finiszu :) © JPbike





  • dystans : 32.27 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 01:11 h
  • v średnia : 27.27 km/h
  • v max : 46.77 km/h
  • hr max : 174 bpm, 97%
  • hr avg : 157 bpm, 87%
  • podjazdy : 228 m
  • rower : Scott Scale 740
  • GKKG Winter Race

    Niedziela, 13 marca 2016 • dodano: 13.03.2016 | Komentarze 10


    Pierwszy wyścig w trochę starszej kategorii i od razu wskok na pudło !
    Powiem szczerze że miałem takie przeczucia, ponoć półka na pucharki gotowa :)

    Dojazd do znanego ośrodka wypoczynkowego w Skorzęcinie i rejestracja poszły spoko. Na miejscu zjawiło się sporo nie tylko bikestatsowych znakomitości - nie sposób mi wymienić wszystkich za jednym zamachem, jedni się ścigali, a inni żywiołowo kibicowali. W wielkim skrócie - było bardzo miło, wszystkim dopisywały humory, tak trzymać !

    Jak w nazwie wyścigu (winter) - strasznie zimno było, ledwo 4°C, podczas rozgrzewki nie szło się rozgrzać, więc z konieczności wpakowałem się do auta na jakiś czas. Paczka ProGoggli na dłuższy dystansik wystawiła dwie mocne sztuki - ja i Drogbas, startował również Marcin - tym razem skusił się na mini.

    Tak jak rok temu, tegoroczna trasa okazała się całkiem sucha i szybka. Po starcie ostrym poszedł ogień, tak pod 35-40 km/h. Na pierwszych kilometrach znalazłem się w dobrej pozycji, czyli w wielkiej grupie, do tego czołowej, co mnie trochę dziwiło bo ja średnio do tej pory trenowałem, albo to były chęci szybkiego osiągnięcia właściwej temperatury ciała. No dobra, owa i spora grupa przez równie spory czas trzymała się razem, jakiś ataków na czubie nie zanotowałem. Aż nagle gdzieś w połowie 15 km pętli pojawił się piaszczysty podjazd i błyskawicznie się pomieszało w stawce. Dzięki szybkiemu zrzuceniu z blacika 38 na młyneczek 24 mi sprawnie udało się podjechać, w tym piachu niemało utknęło (m.in. Radek Lonka). Zauważyłem że Drogbas też sprawnie podjechał i dzięki tej akcji załapał się do czołowej grupki, z którą dociągnął do mety, zaliczając jeden z najlepszych ścigów (pokłony i gratki !). Po tej piaszczystej przygodzie napierałem przez jakiś czas z Sebą, nie udało nam się dojść czuba, za to dogoniło nas kilku. Na ciekawej i interwałowej końcówce pierwszej pętli powolutku czułem ubytek powera w nogach i zbyt wysokie tętno. Od tego momentu zdany byłem na robienie swojego i kontrolowanie sytuacji. I tak przez ponad połowę drugiej pętli napierałem samotnie, po czym doszła mnie grupa m.in. z Andrzejem Jackowskim, który w zeszłym sezonie sporo mi dokładał, wtem pomyślałem - będzie pudło czy nie ? :) Podczepiłem się i w trakcie pomykania końcowych km było kilka mocnych przyspieszeń, ja niestety nie dałem rady i bez emocji finiszowałem jako ostatni z grupy.

    28/110 - open
    3/41 - masters

    Strata do zwycięzcy open - 6:01 min, do masters - 3:12 min

    Fotki by jerzyp1956, sebekfireman, z3waza, Rafał Przybylski
    Przedstartowe chwile
    Przedstartowe chwile © JPbike

    W akcji
    W akcji © JPbike

    Jeden z ciekawszych odcinków trasy
    Jeden z ciekawszych odcinków trasy © JPbike

    Finiszuję na luzie :)
    Finiszuję na luzie :) © JPbike

    Fajnie tam postać :)
    Fajnie tam postać :) © JPbike

    Również micor załapał się na pudło !
    Również micor załapał się na pudło ! © JPbike

    Wesoła ekipa bikestats.pl :)
    Wesoła ekipa bikestats.pl :) © JPbike





  • dystans : 60.79 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:08 h
  • v średnia : 28.50 km/h
  • v max : 56.84 km/h
  • podjazdy : 461 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Łopuchowo

    Niedziela, 27 września 2015 • dodano: 27.09.2015 | Komentarze 4


    No ... to już chyba mój ostatni maraton w kategorii M3.

    Dojazd na finałowy maraton u Gogola klasycznie, czyli zgarniając po drodze Macieja. Czasu do startu mieliśmy sporo, więc troszkę sobie w aucie posiedzieli i pośmiali :). Pogoda piękna bo słoneczna, tylko rano troszkę zimnawo (ledwo 10°C).

    Już podczas rozgrzewki wiedziałem po odczuciach, że na wyścigu pójdzie mi średnio i nie ma mowy o poprawieniu zeszłorocznego czasu na tej samej trasie. Nie myliłem się. Zaległości w treningach miałem spore, takie u mnie w tym sezonie życie, m.in. stuknęła mi 40-tka na karku, różne przemyślenia, brak czasu, brak chęci, praca, praca, niewyspanie, ...

    Po tym wpakowałem się do tyłów 1 sektora wraz z Krzychem i Wojtkiem. Trochę gadki, przybijamy żółwiki i można ruszać. Jak zwykle początkowe kilka km po asfalcie - trochę nerwowo, raz ktoś glebnie, raz ktoś ostro przyspieszy, raz ktoś przyhamuje, itp. Tam do ostrego zakrętu utrzymałem się mniej-więcej w połowie peletonu. Przed skrętem w teren przyspieszam, wyprzedzam paru, m.in. Marcina, by na leśny dukt wpaść w dogodnej dla mnie pozycji. Poszło OK i od razu utworzyła się spora grupa z wieloma znanymi mi zarówno osobiście, jak i widzenia twarzami. I tak wspólnie napieramy oczywiście ostro jak na najszybszy maraton u Gogola przystało. Do 9 km trasy miałem w zasięgu pola widzenia team leadera Krzycha, po czym znikł gdzieś z przodu. Początkowo nie jedzie mi się dobrze, cały czas daję radę trzymać albo w środku, albo na ogonie mojej grupy, w której znalazł się i Wojtek. Na czubie jechali starzy znajomi - głównie Wojtek Radomski i Arek Suś. Nie brakowało paru momentów że musiałem dospawywać sporym wysiłkiem, szczególnie na końcowym piaszczystym odcinku. Na asfaltowej mijance spotykamy czołową grupę - jest w niej i Krzychu. I tak pierwsze kółko kończę z czasem 1:02 godz. (gorzej od zeszłorocznego o 2.5 minuty).

    Po skręcie w teren na drugim kółku nie wiem jakim cudem odżyłem, przesuwam się na czub grupy, ale nie idzie tak jakbym chciał. Pewnie we mnie brak większej mocy, albo specyfika trasy nie pozwalała na ostre ataki. W pewnym momencie zauważamy stojącą grupę - nie znam powodu, ale jest w niej m.in Hałajczakowa. No to zrobiło się ciekawie, po jakimś czasie owa grupka nas dogania i po tym tempo ostro wzrosło, było kilka równie ostrych szarpań - w tych przypadkach utrzymałem się w połowie grupy. Nagle i niespodziewanie zatakował nas rój szerszeni !. Jeden mnie użądlił w tyłek, oj bolało przez długi czas (pisząc tę relacyjkę jeszcze czuję ból). Mimo sporego bólu nie odpuszczam, walczę dalej. Się zaczęło dublowanie miniowców (m.in. Asię). Przez wspomnianą grupkę tempo było szalone, już ledwo trzymałem się ogona, aż na 10 km przed metą odpadłem z sił i zostałem sam. Dziwił mnie tylko brak Wojtka za mną - okazało się że spuchł i do tego szerszeń użądlił go w głowę :(. Ostatnie km to męczyłem się, najbardziej cierpiałem na piaszczystych odcinkach. Kilka z mega mnie załatwiło, na końcowym asfalciku Krzychu (10 open) robiący rozjeżdzik kawałek mnie pociągnął. I tak już bez emocji i bez spiny wpadłem na metę.

    48/131 - open mega
    16/44 - M3

    Czas gorszy od zeszłorocznego o niespełna 6 minut.
    Strata do zwycięzcy (Bartek Kołodziejczyk) - 14:16, do M3 - tyle samo.

    10 (7 M2) - krzychuuu86 - 1:59:06
    48 (16 M3) - JPbike - 2:08:33
    67 (28 M3) - josip - 2:16:47
    76 (14 M4) - z3waza - 2:20:39

    Foto by Tomasz Szwajkowski.
    Tak właśnie wygląda napieranie w Łopuchowie :)
    Tak właśnie wygląda napieranie w Łopuchowie :) © JPbike






  • dystans : 98.26 km
  • teren : 96.00 km
  • czas : 04:26 h
  • v średnia : 22.16 km/h
  • v max : 44.48 km/h
  • podjazdy : 831 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 19 września 2015 • dodano: 20.09.2015 | Komentarze 10


    Moje szóste Michałki, tradycyjnie już na królewskim dystansie.

    Dojazd do Wielenia wraz z Maciejem i na niespełna godzinę przed startem. Na miejscu przywitała nas piękna i niemal idealna kolarsko pogoda. Formalności poszły sprawnie, chociaż zabrakło drukowanych numerków dla ostatnich rejestrujących, zatem dostałem taki wypisany flamastrem. No i chip inny niż w poprzednich latach, bo taki numerek mocowany na sztycę, jak w wyścigach szosowych. ProGoggle tradycyjnie wystawiły niezły skład, ale troszkę skromniejszy niż rok temu. Rejestracja, przywitanie, krótkie pogaduszki i przebieranko spowodowały że czasu na rozgrzewkę zabrakło i od razu wpakowałem się wraz z Krzychem i Markiem na sam ogon sporej stawki mega i giga.

    Dwa miesiące nie ścigałem się, zatem dla mnie te mocno terenowe 100 km będą wielką niewiadomą jeśli chodzi o formę i miejsce w stawce. No i stawka ruszyła. Po wyjechaniu ze stadionu Krzychu od razu odpalił i tyle go widziałem. Te pierwsze 2 km asfaltowe słabiutko poszły, nie szło mi się rozpędzić do 40 km/h, ani nie udało się wtopić w peleton, w efekcie "napieram" sam i ze sporą pustą przestrzenią przede mną. Po skręcie w wielki leśno - pagórkowaty teren stopniowo rozkręcam się i zaczynam wyprzedzać, ale jest gorzej niż się spodziewałem. Na 9 km rozjazd mega/giga, ku mojemu zdumieniu sporo luda skręca na ten dłuższy. Zaczynam łapać swój rytm i na odcinku 50 km sporo gigowskiej wiary wyprzedzam i uciekam, jednak szło to nadal poniżej oczekiwań. Trochę dziwiło mnie to że późniejsza zwyciężczyni giga, Daria spory czas jechała blisko za mną, czyli albo ja słaby, albo ona mocna :). Po przekroczeniu półmetka jeszcze przez 20 km dałem radę kręcić całkiem, całkiem, jakieś pojedyncze sztuki udawało się dojść i wyprzedzić. Po tym, czyli dokładnie tak jak myślałem, power mój zaczynał słabnąć, zmęczenie narastało, na ostatnim bufecie stanąłem, z wielkim trudem utrzymywałem swoją pozycję, itp. W efekcie ostatnie 30 km to potworna męczarnia, miałem dość, kilka mnie załatwiło, a po wjechaniu na stadion tylne koło zaczęło pływać (akurat!) i jeszcze do tego na dobitkę przegrałem o ułamki sekund finisz z jednym spoko gościem.

    26/56 - open giga
    12/27 - M3

    Strata do zwycięzcy (Seba Swat) - 37:25, do M3 (Rafał Szturo) - tyle samo.
    Pojedynek teamowy ... Krzychu (5 open) dowalił mi 32 minuty, inna liga.
    Reszta paczki ProGoggli jechała mega, najlepszym z nich był Dawid (17 open).
    W roli super kibica zjawił się niezawodny Jurek.

    Foto by Renata Tyc.
    Nie specjalizuję się w tym, ale i tak emocje na kresce były !
    Nie specjalizuję się w tym, ale i tak emocje na kresce były ! © JPbike


    Ów finisz dosłownie wykrzesał z nas resztki powera :)
    Ów finisz dosłownie wykrzesał z nas resztki powera :) © JPbike