top2011

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski
Info o mnie.

- przejechane: 186022.45 km
- w tym teren: 67092.10 km
- teren procentowo: 36.07 %
- v średnia: 22.57 km/h
- czas: 341d 12h 45m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156 tn-IMG-6357

Zrowerowane gminy



Archiwum 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12807.33 km (w terenie 11769.88 km; 91.90%)
Czas w ruchu:668:29
Średnia prędkość:19.16 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:140489 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:71.15 km i 3h 42m
Więcej statystyk
  • dystans : 108.00 km
  • teren : 100.00 km
  • czas : 04:39 h
  • v średnia : 23.23 km/h
  • v max : 42.76 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Niedziela, 4 lipca 2010 • dodano: 04.07.2010 | Komentarze 20


    Dość słaby domowy wyścig.

    Startu w Murowanej Goślinie nie zamierzałem odpuścić, mimo że od ponad tygodnia kondycyjnie nie czułem się najlepiej. W końcu to domowa runda. Na tym dość płaskim maratonie nie miałem żadnych celów, tylko pojechać od startu do mety najlepiej jak się da. Na miejsce zajechałem rowerem krótko po 9-tej, udałem się wymienić (kolejny raz) swój niszczejący numer i znów Czesi gdzieś się zapodziali … Przed startem odpocząłem na wielkim parkingu wraz z Jarkiem i jego teamem, po czym udałem się do swojego sektora, oczywiście wcześniej i w trakcie oczekiwania na start przywitałem się ze znajomymi twarzami. Start o 10:10, ruszyłem bez wariactw, bo wiadomo – zaraz będzie wielka piaskownica. Sporo się tam działo – wszyscy rozjechali w przeróżne kierunki, by jak najszybciej pokonać ten ciężki odcinek, a ja już dzień wcześniej tutaj byłem i wybrałem sobie optymalny tor jazdy przez ten piach – więc przejechanie nie sprawiło mi większych problemów. No i zauważyłem że licznik nie działa – coś z nadajnikiem, to nic nie było czasu na sprawdzenie. Po przekroczeniu szosy natrafiłem na Damiana i tak przez kilka km jechałem za Nim. Po wkroczeniu do Puszczy Zielonki cała stawka wznieciła wielkie tymany kurzu, widoczność była słaba. Jechałem dość szybko i na środkowej tarczy, w pewnym momencie na piachu wyprzedziłem Damiana i cisnąłem dalej tak mocno, jak się dało. Do pewnego momentu – na siódmym kilometrze, po wjechaniu na patyczkowaty odcinek złapałem z tyłu kapcia i zjechałem na bok … Zresztą nie tylko ja ale inny gość też w tym samym miejscu złapał gumę. Pierwsze co zrobiłem po zatrzymaniu – ze smutkiem spojrzałem na Damiana mknącego dalej … Oznaczało to dla mnie koniec walki o dobry wynik na własnym terenie, jak i z najgroźniejszymi rywalami, zresztą doskonale wiedziałem że na płaskim maratonie odrabianie strat po defekcie na początku trasy to ciężka sprawa. Nie przejąłem się tym, ze spokojem wziąłem się do wymiany dętki – zabrało mi to ok. 10 min, w międzyczasie nadjechał facet od organizatora na quadzie – zapytałem czy zamyka stawkę Gigowców – jasne :) A drugiemu Gościowi podczas pompowania strzeliła opona – niezłą dziurę zrobił :)

    MTB Marathon Murowana Goślina 2010 - kapeć © JPbike

    Po wymianie dętki i sprawdzeniu licznika (zadziałał) ruszyłem i to z ostatniej pozycji stawki Gigowców. Miałem przed sobą zupełnie pustą trasę – walkę z samym sobą też lubię. Pierwszą osobę doszedłem po 2 km, następnie stopniowo doganiałem pojedyncze osoby. Jedynym utrudnieniem były piaski, raz na głębszym fragmencie w który wpadłem z impetem przód ścigacza tak mocno wyhamował, że uderzyłem kolanem o ramę, zabolało. To nic, cisnąłem dalej. Krótko po wjechaniu na dodatkową pętlę giga znajdował się pierwszy bufet - zamierzałem ominąć, ale był tak zlokalizowany że znajdował się tam pomiar czasu i zatrzymałem się na banana i dali mi żel. Kawałek dalej dogoniłem Zbyszka jadącego nowym ścigaczem na giga, chwilę pogadaliśmy i pomknąłem dalej. Na asfaltowych fragmentach kładłem się na kierownicy jak czasowiec. Po dogonieniu i wyprzedzeniu kolejnych dwóch osób – jeden pewnie był zaskoczony i podjął próbę dogonienia mnie, nieudaną :) Wreszcie ujrzałem kilkuosobową grupkę, która zatrzymała się na drugim bufecie na popas, ja tamtejszy bufet ominąłem i cisnąłem dalej. We wspomnianej grupce znajdowali się kolejni znajomi – Marc i Maks. Dalsza jazda przez las do miejsca gdzie giga połączyła się z mega przebiegła szybko, kilka kolejnych osób załatwiłem. Po wjechaniu na mega powoli zacząłem dublować Megowców, jak i doganiać kolejnych Gigowców, jednym z Nich był Zabel, który również złapał gumę i tak dalej przez dłuższy czas jechaliśmy razem w trzyosobowej grupce. Na trzecim bufecie, który poprzedzony był pomiarem czasu zatrzymałem się, by zatankować Powerade do bidonu. Dalsza jazda do ostatniego bufetu, po drodze stopniowo dublując, m.in. Asię Jabłczyńską przebiegła we wspomnianej grupce, tyle że ten trzeci gość odpadł z sił i zastąpił go inny Gigowiec, którego dogoniliśmy. Przy bufecie znów zrobiłem postój i uzupełniłem kończący się w bukłaku zapas wody – do pełna w drugim bidonie nalał mi sam Grzegorz Golonko. Wreszcie nastał ciekawszy odcinek – runda typu XC po stokach Dziewiczej Góry (142m), po 90 km jazdy po płaskim dość ciężko się podjeżdżało ale i wszystko tamtejsze podjechałem i zjechałem bez problemów. W końcu końcówka, kilkunastokilometrowa, biegnąca obrzeżami Puszczy Zielonki, na tamtejszym dość ciężkim odcinku (masa piachu i nierównej nawierzchni) zacząłem powoli czuć że kolana dostają w kość od mocnego kręcenia i byłem już zmęczony ciągłą jazdą po płaskim, mimo tego udało mi się jeszcze sporo Megowców zdublować , jak i jeszcze kilku Gigowców wyprzedzić. Piaszczystą końcówkę pokonałem tym samym torem co na początku – było jeszcze ciężej, bo pod górę i w końcu już bez szaleństw po 4 godz i 39 minut jazdy wraz z postojami wpadłem na metę.
    Większość trasy oprócz fragmentów na dodatkowej pętli giga pokonałem na środkowej tarczy i to prawie w całości na zablokowanym amortyzatorze - odblokowałem jedynie na killerze.

    99/134 - open GIGA
    42/48 - M3

    Oznacza to że jadąc od defektu z ostatniej pozycji do mety wyprzedziłem 35 Gigowców, słabo ...
    Strata do zwycięzcy open (jak i M3) – 1:05:50
    O stratach do moich rywali nie wspomnę.
    Z osiągniętego wyniku na własnym terenie jestem NIEZADOWOLONY !

    Mknący samotnik w Puszczy :)
    MTB Marathon Murowana Goślina 2010 © JPbike

    Piach, piach ...
    MTB Marathon Murowana Goślina 2010 © JPbike

    Ten zawodnik za mną to mlodzik, tyle że ... nie znaliśmy się jeszcze wtedy :)
    MTB Marathon Murowana Goślina 2010 © JPbike

    Po zawodach, jak zwykle uzupełnianie kalorii, pogaduszki ze znajomymi i myk do domu.
    DunPeal, JPbike i klosiu :) © JPbike

    Ujechani Maks, JPbike, Rodman i Marc :) © JPbike

    Puls - max 175, średni 154
    Przewyższenie – 600 m



  • dystans : 77.92 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:00 h
  • v średnia : 15.58 km/h
  • v max : 63.90 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Międzygórze

    Sobota, 19 czerwca 2010 • dodano: 21.06.2010 | Komentarze 12


    Międzygórze - ściganie u stóp Śnieżnika

    Od czasu, gdy nie mam własnego auta (ten stan trochę potrwa) zaczęła się dla mnie pora na kombinowanie z dojazdami na poszczególne maratony. Tym razem z pomocą pospieszył się mój partner treningowy, czyli Jarek, nie tylko zafundował transport pakowną furą, ale i załatwił nocleg na cały weekend – wielkie dzięki zarówno dla Niego, jak i jego Agi :) Do noclegowni w Kozielnie oddalonej kilkadziesiąt km-ów od Międzygórza przybyli również dwaj Megowcy – Krzysztof i Zbyszek.
    Na miejsce startu zajechaliśmy po 9-tej. Po raz pierwszy się zjawiłem w Międzygórzu. Poskładaliśmy swoje rumaki i jazda z Jarkiem i Mariuszem na rozgrzewkę na podjazd i zjazd.
    Z powodu wypadku drogowego start giga opóźnił się o 30 min. Czekając na start spotkałem niemal wszystkie mi znajome twarze, spotykane na golonkowych edycjach - no dobra, wymienię: Izę, Adama, Arka, głównego rywala Damiana, Marka, Mateusza, Przemka i paru innych mniej znanych.
    Trasę zapowiadali jako łatwa technicznie, głównie szerokie szutrowe dukty, ale wymagającą kondycji, czyli ok. 2700 m przewyższenia. Było pochmurno z przejaśnieniami i kilkanaście st.C.
    No i start. Ustawiłem się dość blisko linii w trzecim sektorze. Na początek kilka km pod górę, jechałem swoje, dość szybko mnie wyprzedził Damian, a po chwili Arek i obaj powolutku mi znikali z zasięgu pola widzenia. To nic, to jest górskie ściganie i wszystko może się zdarzyć. No i nie zabrakło zaskoczenia – niespodziewanie wyprzedził mnie … Rodman - lekki szok ! Myślałem że ze mną coś nie tak … Po bezproblemowym zjechaniu ze szczytu pierwszego podjazdu, następny długi podjazd – znów byłem zaskoczony, przez moment się odwróciłem i zauważyłem zbliżającego się do mnie … klosia - znów lekki szok ! Rodmana pokonałem po wizycie w pierwszym bufecie, na którym się nie zatrzymałem, a facet z obsługi widząc mnie w ruchu z kubkiem wody wrzucił do mojej kieszonki banana. Na tym długim i dość szerokim podjeździe na najwyższy punkt trasy na którym ciut lepiej mi się podjeżdżało wyprzedził mnie klosiu, jak się okazało, był jedyną osobą, która mnie pokonała na tym podjeździe, dalej miałem Go cały czas w zasięgu wzroku. Im dłuższy podjazd, tym bardziej zaczęła mnie pobolewać dolna cześć pleców. Po wjechaniu na Halę Pod Śnieżnikiem (1275 m) nareszcie nastąpił zjazd czerwonym szlakiem pieszym. Już na samym początku technicznego zjazdu wśród masy kamieni stał sam Grzegorz Golonko i wśród grupki, która zaczęła zjeżdżać – ja byłem jedyny co odważył się zjechać trudny początkowy fragment i zjechałem bez najmniejszych problemów, klosia załatwiłem lekko i tak zostało do mety :) Dalej w dół, po kamieniach cisnąłem na maxa, dochodziłem kolejnych rywali i moim oczom ukazał się widok … Damiana :) Jasne pokonałem Go. W sumie na tym zjeździe załatwiłem kilkunastu osób. Gdy skończył się wąski odcinek, dalej mknąłem w dół po szutrze dość szybko i to bez okularów (max 63.90 km/h). Po zjechaniu kolejny długi podjazd, na początkowym fragmencie zbyt mocno naciskałem na pedały i poczułem zbliżający się skurcz prawego kolana – 30 sek postoju pomogło. Podjazd pokonałem przyzwoitym tempem, od czasu do czasu spoglądając na tył, czy nie jedzie za mną Damian, wiedziałem że na podjazdach jest mocny - zaczynał mnie dochodzić na końcówce tegoż podjazdu, gdzie na wysokości ponad 1000m znajdował się drugi bufet i rozjazd mega/giga. Przy bufecie na krótko stanąłem i szybko zwiałem bo stamtąd zaczynał się długi zjazd. Damianowi na tym dość wyboistym zjeździe odjechałem. Od tamtejszych wybojów ręce mi zesztywniały i z trudem przełączałem biegi. Całą dodatkową pętlę giga biegnącą po szerokich szutrowych duktach - do trzeciego bufetu przejechałem raz sam, raz mieszając się z gościem z M4, jechało mi się dobrze, no i dodatkowo w górnych patriach miałem porcję arcywidoków :) Gdzieś tam na kolejnym podjeździe na stromej serpentynie znów zauważyłem Damiana – od razu mi przyszło do głowy że będzie ciężko wygrać z Nim ten maraton. Ostatni bufet poprzedzony był niezbyt długim asfaltowym podjazdem, znów dolna część pleców dała o sobie znać, zrobiłem tam krótki postój (woda, banan i rodzynki) i dogonił mnie Damian, który wyprzedził mnie kawałek dalej podczas krótkiego rozciągania pleców. Dalej, na ostatnim długim podjeździe już nie kręciło mi się tak dobrze, nie wiem czemu. Aha, dokładnie podczas połączenia pętli giga z mega natrafiłem na Megowca – Zbyszka :) Ostatni, ponad 10 kilometrowy odcinek biegnący w okolicy kompleksu narciarskiego Czarna Góra był trochę ciężki, grząsko, trochę błota, powolutku dublowałem megowców, nie obyło się bez wprowadzania na nierównym i podmytym odcinku z kamieniami. Wreszcie zjazd, trochę błotnisty, tradycyjnie cisnąłem w dół, na koniec, bliziutko mety jeszcze jeden krótki i niezbyt stromy podjazd – znów łańcuch zaczął mi się kleić i kawałek zmuszony byłem wprowadzać, i w końcu zjeżdzik do samej mety, na którą wjechałem zbyt szybko – spiker dał mi znak, bym zwolnił :)
    Zaraz po minięciu linii mety spotkałem Dorotę, chwilę pogadaliśmy, mamba złapała 3 gumy …
    Później już tylko bufet, makaron, dzielenie się gratulacjami i wrażeniami ze ścigania, sprawdzenie wyników, czyszczenie rowerka w strumyku i myk do przyjemnej agroturystycznej noclegowni i … kilka browarów poszło :)

    58/146 - open GIGA
    20/54 - M3

    Strata do zwycięzcy open (jak i M3) – 1:16:26
    Spoglądając na tablicę wyników – byłem lekko i pozytywnie zaskoczony :)
    Nie zmartwiła mnie nawet 6 minutowa porażka z Damianem, który w tym sezonie w górach spisuje się nieźle.
    Do Arka strata wyniosła 9 min.
    Klosiu i Rodman stracili do mnie odpowiednio 7 i 37 min.

    Po czterech golonkowych wyścigach zajmuję w generalce giga M3-owców 14 miejsce – nieźle :)
    A team BIKEstats uplasowany jest na 39 miejscu na 121 sklasyfikowanych drużyn na giga.

    MTB Marathon Międzygórze 2010 © JPbike

    Puls – max 176, średni 153
    Przewyższenie – 2692 m



  • dystans : 78.09 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 06:00 h
  • v średnia : 13.02 km/h
  • v max : 59.62 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 15 maja 2010 • dodano: 17.05.2010 | Komentarze 22


    Błotna masakra w Górach Złotych – niestraszna dla mnie :)

    Na tą trzecią edycję golonkowego cyklu, rozgrywaną w Złotym Stoku, dla mnie po raz pierwszy w tamtych rejonach wybrałem się głównie w jednym celu – przejechać całą trasę najlepiej jak się da, zwłaszcza że po ostatnich zawirowaniach pogody nie miałem najmniejszych wątpliwości co do ilości błota.
    Na miejsce zajechałem wprost z Poznania przed 9-tą i od razu zabrałem się za krzątaninę sprzętową, zjadłem drugie śniadanie (bułka, serek solankowy, banan i jogurt) , przywitałem się z Krzysztofem i Zbyszkiem, oraz z Damianem - z tym ostatnim moja rywalizacja z maratonu na maraton staje się ciekawsza i fascynująca :)
    Po raz pierwszy zdecydowałem się ścigać w długich spodniach. Przed startem odbyłem kilkunastominutową rozgrzewkę i jazda do trzeciego sektora, w którym spotkałem Mariusza, Przemka, Arka i paru innych mniej znanych mi twarzy.
    Chyba po raz pierwszy w maratonowej karierze nie czułem żadnego stresu, więc mogę napisać że jestem już nieźle wkręcony w tego typu zawody, które dają mi dużo satysfakcji w pokonywaniu zarówno ciekawych tras, jak i rywali :)
    No i start. Od razu długi podjazd, ruszyłem ze średnim ciśnięciem, po chwili zaczęła się właściwa błotna masakra, by utrzymać równe tempo na błotnej nawierzchni - oznaczało to użycie większego wysiłku i stopniowo rosnące obawy o to czy starczy sił na przejechanie całej giga trasy w miarę równym tempem. Stawka powolutku się rozciągała, kręciłem równym i podobnym do poprzedzających mnie tempem. Przez Arka zostałem wyprzedzony po jakiś 3-4 km, a po 6 km zauważyłem wyraźnie słabnącego Damiana, który na krótkiej stromiźnie wprowadzał i po chwili się zatrzymał – był to jedyny moment, co widziałem Go na trasie :) Po wjechaniu na kulminacje pierwszego długiego podjazdu nastąpił błotnisty i stromy zjazd – czyli to na co czekałem, by w pełni wykazać się swoimi umiejętnościami jazdy w dół po błocie :) Przede mną sporo osób … sprowadzało, a ja jak szalony pognałem w dół po błocie :) i wtedy poziom zadowolenia ze swojej techniki wzrósł znacząco i od tamtej chwili wiedziałem że kolejne trudne i błotniste zjazdy pokonam bez większych problemów :) Dalsza jazda przebiegała głównie leśnymi i górskimi duktami, na przemian długimi podjazdami, jak i mniej, lub bardziej wymagającymi zjazdami. Kręciłem wtedy równym tempem, jak i swoją pozycję utrzymywałem. Po wjechaniu na dodatkową pętle giga, na której na pewnym odcinku ilość błota koszmarnie utrudniała podjechanie trzeba było wprowadzać. Dodam jeszcze że po raz drugi (po Szczawnicy’09) przyszło mi jechać przez jakiś czas wraz z Justyną Frączek. Dziewczyna na zjazdach wymiatała, a na podjazdach szło jej przeciętnie. Na podjeździe, na końcówce dodatkowej pętli giga pojawiły się spodziewane i znane mi z błotnych tras problemy z klejącym się do najmniejszej tarczy korby uwalonym błotem łańcuchem … trudno. Po połączeniu pętli z Megowcami tradycyjnie – bezustanne dublowanie do samej mety. No i był tam długi, niezły, wąski i stromy zjazd – znów zaszalałem, nie obyło się bez potknięć (kilka razy wpadłem w zbyt głębokie błoto) , Megowcy na całej trasie mnie wzorowo przepuszczali – dzięki wszystkim :) Jedną z pierwszych dublowanych osób był Maks, po chwili na zjeździe wyprzedziłem Asię Jabłczyńską, a następnie Zbyszka. W końcu długi i wymagający podjazd na najwyższy punkt trasy – Górę Borówkową. I w połowie tegoż podjazdu stało się to czego się obawiałem – ubyło mi sił i nie pozostało mi nic innego jak wprowadzanie na ciężkich stromiznach. Na szczęście większość też z buta pokonywała ciężkie podjazdy, więc nie było tak źle. Wreszcie znalazłem się na kulminacji wysokościowej trasy – po tym wiadomo: techniczny zjazd po kamieniach, korzeniach – cóż mam pisać :) Zjechałem tak szybko, nawet paru na tym trudnym zjeździe udało mi się wyprzedzić (w tym Izę) - mknąc po tych nierównościach bacznie wypatrywałem odpowiednich momentów do wyprzedzenia i wykorzystałem to – kolejny poziom zadowolenia :) Nie będę oszukiwał – na tymże zjeździe zaliczyłem niegrożny upadek przez śliski kamień. Po zjechaniu spojrzałem na licznik – coś z dystansem nie gra (na mecie okazało się że giga ma 78 km, a miało być 66 km) … Po ostatnim bufecie (na każdym się zatrzymywałem na ok. 10-15 sekund) kolejny długi podjazd, jak się okazało ciężki, sporo sił mi już ubyło, chwycił mnie lekki skurcz, minuta postoju, i dalej do samego szczytu znów wprowadzałem (inni też) i zacząłem się martwić o … wypracowaną przewagę nad Damianem :) W końcu końcówka – w pewnym momencie po spojrzeniu tabliczki z napisem „5 km do mety” zrobiło mi się lżej :) no tak … po kilku km ujrzałem następny napis: „5 km do mety” :) – po jakimś czasie zrozumiałem że to się nazywa nieobca mi golonkowa niespodzianka na końcówce i rzeczywiście były to niezłe ostatnie kilometry - coś podobnego do XC-u, czyli wąski, błotny przejazd po stromym zboczu zalesionej góry – na tamtejszym stromym zjeździe doznałem kolejnej frajdy z błotnej jazdy :) W końcu nastąpił szybki zjazd do mety najpierw szerokim szutrem, a następnie ulicą wprost na tamtejszy Rynek. Czy zadowolony wpadłem na metę – oczywiście, a najbardziej z frajdy z błotnej jazdy po tamtejszych trudnych odcinkach :)

    96/176 - open GIGA
    34/64 - M3

    Strata do zwycięzcy giga (jak i M3) – 1:59:43
    Damian przyjechał 16 minut za mną – to mnie cieszy, wracam do gry :)
    Rodman i klosiu stracili do mnie odpowiednio: 16 i 32min.
    Arek pokonał mnie aż o 25 min – z Nim już raczej nie mam szans.

    Z osiągniętego wyniku całkiem zadowolony jestem, mimo że przez postępujący ubytek sił i zmęczenie na kilkanaście km przed metą straciłem aż 10 pozycji w open (po analizie ostatniego międzyczasu) … to nic, będę walczył do finału w Istebnej :)

    Po osiągnięciu mety spotkałem się z Jarkiem i jego Agą, poznałem Roberta (Zabel), oraz jeszcze jeden Megowiec, którego dublowałem składał mi gratulacje - był to Marek (Marc) :)
    Kolejka do myjni spora, poszedłem się najpierw przebrać i wróciłem, by zmyć z rowerka masę błota, czekając w kolejce wraz z Maksem i Zbyszkiem pogadaliśmy sobie, oraz spotkałem się z Dorotą i Arturem.

    Na pierwszym długim podjeździe ...
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Błotny zjazd, technika jazdy górą :)
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Tu lepiej widać ilość błota podczas zjeżdżania w dół ...
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Coraz bardziej uwalony JPbike po niezłym zjechaniu z Borówkowej :)
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Pomykanie do mety na końcówce typu XC :)
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Uwaleni bikerzy na mecie. JPbike, Rodman i Damian :)
    MTB Marathon Złoty Stok 2010 © JPbike

    Tej fotki mojego amorka nie trzeba komentować :)
    Reba po zawodach ... © JPbike

    Puls – max 180, średni 152
    Przewyższenie – 2592 m



  • dystans : 84.21 km
  • teren : 78.00 km
  • czas : 05:31 h
  • v średnia : 15.26 km/h
  • v max : 56.23 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • MTB Marathon Karpacz

    Sobota, 1 maja 2010 • dodano: 02.05.2010 | Komentarze 30


    Maraton w Karkonoszach – główną rolę grała: SUPER TRASA !

    Ten maraton, a właściwie to właśnie trasa kandyduje do jednej z moich najlepszych :)
    Po tym co ostatnio sporo napisali na golonkowym forum na temat zmodyfikowanej trasy na moich ulubionych górskich terenach - wiedziałem że będzie ciekawie i tak było :)

    Do Karpacza zajechałem wraz z dwoma pełnymi humoru Bikestatowiczami – Krzysztofem (Maks) i Zbyszkiem (toadi69) dokładnie o północy, a właściwie do pobliskiej wioski – Ściegny, gdzie mieliśmy zapewniony tani nocleg w … szkole :)
    Pobudka oczywiście wczesna, udaliśmy się o 6:40 na rozgrzewkę do biura zawodów i wróciliśmy na solidne śniadanie. Pochmurno było, karkonoskie szczyty spowite były warstwą chmur. No i jazda na start. Na stadionie poznałem Izę (lemuriza1972), spotkaliśmy się z Jarkiem (Jarekdrogbas) i jego Agą, udałem się do drugiego sektora, który wywalczyłem w Dolsku. W sektorze wypatrywałem Damiana – ustawił się tuż przy linii - właśnie ten facet, po tym że zarówno w Dolsku, jak i w Zgierzu nieźle mu poszło - nie dawał mi spokoju :) Wiedziałem że trzeba będzie cisnąć i wykorzystać swoją przewagę na technicznych odcinkach … :)
    No i start, punktualnie o 10-tej. Pierwsze ponad 4 km tradycyjnie biegły główną asfaltową ulicą do Karpacza Górnego – cisnąłem oczywiście ile fabryka dała, tętno waliło niemal swoje maximum (ponad 180), doszedłem najpierw Mariusza (klosiu), a po chwili … Damiana i oczywiście wyprzedziłem Go :) Po tej asfaltówce zaczął się górski i niemal prawie w całości leśny teren - czyli bezustanna jazda raz do góry, raz w dół :)
    Tyle się działo na tej super, niezwykle trudnej i ułożonej przez znawcę tamtejszych terenów, że trudno mi dokładnie opisać wszystko … :) Skoncentruję się więc na tych ciekawych dla mnie momentach.
    Więc … na jednym z pierwszych, leśnym podjeździe wyprzedził mnie Damian, a chwile później na technicznym, kamienistym zjeździe ja Jego :) gdzieś tam się potknąłem i zaliczyłem JEDYNĄ na całej trasie glebkę, na bok. Momentami tłoku wśród Gigowców nie brakowało, generalnie nie było tak źle. No i zacząłem szaleć właśnie na technicznych zjazdach usianymi masą sporych kamieni, korzeni – moje szaleństwo na tych trudnych odcinkach trwało do samego końca, na widok każdego technicznego zjazdu się … cieszyłem :) Gdzieś, jeszcze przed rozjazdem na dodatkową pętlę giga pojawił się dość stromy podjazd – nieźle mi poszło. Po jakimś czasie wyprzedził mnie Arek – wtedy dotarło do mnie że moja tegoroczna forma jest podobna do zeszłorocznej, a może odrobinę lepsza (zobaczymy):) Damiana za plecami nie widziałem. Z innych ciekawych, przedrozjazdowych odcinków była jazda po … muldach :) Na ok. 30 km nastąpił rozjazd mega/giga – cała dodatkowa pętla w dalszym ciągu niezwykle ciekawie została poprowadzona (raz do góry, raz w dół, czasem stromo) ale i dla mnie zaczęły się drobne problemy … otóż w pewnym momencie podczas redukcji biegu przednia przerzutka nie zadziałała – po spojrzeniu na nią … pękła zewnętrzna blaszka (foto) :( Trudno, zdecydowałem się na ciężką próbę przejechania całej reszty trasy na środkowej tarczy korby (dobrze że przed zawodami zamontowałem kasetę 11-34), na stromych podjazdach ciężko szło, nie brakowało wprowadzania (kołki w SPD-ach znacznie ułatwiały podchodzenie), ale i tak większość rywali też wprowadzała. Drugi problem – skurcze w nogach :( Często próba wjeżdżania na stromy podjazd na twardszym przełożeniu właśnie to powodowała, nie poddałem się, ostatecznie postanowiłem że będę korzystał na ciężkich podjazdach z najmniejszej tarczy korby – by zmienić przełożenie, kosztowało mnie to w sumie kilka, może ze 10 kilkusekundowych postojów. No i zacząłem mieć obawy o to – czy dam radę utrzymać ciężko wypracowaną przewagę nad Damianem – nie udało się :( Po przejechaniu dodatkowej pętli giga, po 60 km zatrzymałem się przy bufecie (na giga było 7 bufetów, skorzystałem z trzech) i właśnie DMK77 mnie dogonił i powolutku, acz systematycznie się oddalał, z powodu obaw o ponowne skurcze nie dałem rady już cisnąc do góry :(
    Wtedy kręciliśmy już z Megowcami i zabawa zaczęła się na nowo, czyli bezustanne dublowanie. Niektórzy na podjazdach odpoczywali, podziwiając widoki :) a po wjechaniu na długi, ciężki i szutrowy podjazd (Droga Chomontowa) na początkowym i stromym fragmencie moim oczom ukazał się widok … grupowego bike walkingu :) Ja oczywiście wjeżdżałem do góry na najwyższy punkt trasy (955m). A na tradycyjnie już technicznym zjeździe z tegoż punktu więcej traciłem, niż zyskałem (wiadomo, tłok Megowców). Końcówka trasy była mi dobrze znana i gdzieś tam, wciąż dublując, rozpoznałem Kingę (karotti). Ostatnie kilometry do mety pokonałem na miarę swoich możliwości, ale bardzo zadowolony z pokonania takiej trudnej, w pełni MTB-owskiej trasy i to niemal bez upadków (oczywiście poza wspomnianą jedyną glebką) :)

    101/244 - open GIGA
    40/87 - M3

    Strata do zwycięzcy open – 1:34:45, M3 – 1:33:14
    Arek i Damian przyjechali odpowiednio 7 i 6 minut przede mną.
    Team BIKEstats (jednoosobowy !) zajmuje 49 miejsce na 99 drużyn – nieźle :)

    Gdyby nie częste skurcze i problem z przerzutką … byłoby lepiej :)
    Ogólnie z osiągniętego wyniku na takiej świetnej i trudnej trasie i do tego przy dużej ilości startujących na giga jestem zadowolony i … czekam już na przyszłoroczny Karpacz :)

    Po maratonie, czekając z Jarkiem w kolejce do myjni poznałem Dototę (czarnaMAMBA), chwilę pogadaliśmy :)
    A po posileniu się makaronem z sosem i Powerade’m pozostało mi czekanie na Zbyszka i Maksa – ten ostatni debiutował na górskim giga i dojechał do mety po … ponad 8 godzinach jazdy :)
    Spotkałem również Przemka i Wojtka.

    Na starcie ... zaraz trzeba będzie cisnąć do góry :)
    Fotka z galerii hobas.team'u
    MTB Marathon Karpacz 2010 © JPbike

    JPbike vs DMK77 - rywalizacja staje się zacięta :)
    MTB Marathon Karpacz 2010 © JPbike

    Pełne skupienie na kamienistym zjeździe
    MTB Matathon Karpacz 2010 © JPbike

    Ostre parcie na górskim terenie, czyli w swoim żywiole :)
    MTB Marathon Karpacz 2010 © JPbike

    No ... tyle się działo że przednia przerzutka nie wytrzymała ...
    No i ... XT padł © JPbike

    Puls – max 182, średni 152
    Przewyższenie – 2646 m



  • dystans : 90.92 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 03:29 h
  • v średnia : 26.10 km/h
  • v max : 51.40 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • MTB Marathon Dolsk

    Sobota, 10 kwietnia 2010 • dodano: 10.04.2010 | Komentarze 28


    W końcu nadszedł długo oczekiwany czas na rozpoczęcie kolejnego sezonu maratonowego – dla mnie drugiego pełnego. Już po pobudce ogarnął mnie lekki stres przedstartowy, na szczęście minął podczas 60 kilometrowej podróży autem do Dolska. Na miejsce zajechałem o 8-mej, złożyłem rower i po chwili przyjechał Damian, obaj byliśmy w humorach i mocno ciekawi swojej formy, ciężko przepracowanej przez zimę. Oprócz Niego przywitałem się z Mariuszem (klosiu) i Zbyszkiem (toadi69).
    Pogoda nieciekawa, ledwo 10 stopni, raz słońce, raz spore chmury i do tego nieźle wiało z północy, mimo tego odważyłem się założyć krótkie spodenki i bluzę, oczywiście BIKEstatsową :)
    Na godzinę przed startem udałem się na kilkukilometrową rozgrzewkę, i stwierdziłem że końcówka trasy po polnej szosie zrobiła się piaszczysta. Na krótko przed wjazdem do sektora startowego spotkałem debiutanta na giga – Krzysztofa (Maks), przywitałem się z Jarkiem i całym jego teamem, z którym nie raz mam okazję potrenować.
    No i start … paręnaście minut po 10-tej. Pierwszy kilometr to podjazd typowo wielkopolski, znając dobrze trasę początkowo zdecydowałem się do wjazdu na dłuższy asfalt kręcić bez szaleństw … ale i tak musiałem trochę przycisnąć, bo większość Gigowców przez leśną szosę jechała dość szybko, a szczególnie Damian zaczął mi się oddalać :) No, to zwiększyłem tempo, tętno osiągnęło wtedy spore wartości, doszedłem Go, i tak jechałem za Nim do wspomnianego wyjazdu na dłuższe fragmenty asfaltowe. Wspomnę jeszcze że trochę się zdziwiłem że mała pętelka, z którą się już zapoznałem wcześniej, została poprowadzona odwrotnie, niż myślałem, ale i tak tamtędy jechało się fajnie, raz pojawiło się niezłe błotko – Damian zszedł z rowerka, a ja przejechałem :) Po chwili wiadomo – nastąpił w większości asfaltowy, północny odcinek trasy, i do tego wmordewind, w takich warunkach najważniejsza jest jazda w grupie i też tak się stało. Gdzieś tam się troszkę zmartwiłem bo Damian mi odjechał i złapał się na ogon pewnej grupy, a ja doczepiłem się do właśnie utworzonej następnej grupy, i tak przez całą północną pętlę kręciliśmy szybko, wspólnie, wzorowo współpracując :) Dodam jeszcze że był taki moment że przez pewien czas z nami jechali zawodowi szosowcy (oczywiście na góralach) z teamu Mróz … na asfalcie narzucili szalone tempo, nie wytrzymaliśmy i „moja” grupa się rozpadła na dwie części. Damiana już nie było widać … no cóż muszę coś z tym zrobić :D Po ponownym wjechaniu w teren, który od tej chwili prawie w całości prowadził do mety, grupka z którą kręciłem zaczęła się kurczyć. Po 50 km zacząłem dublować tych z dystansu mini. Jadąc przez las, odstępy pomiędzy rywalami zrobiły się spore, co jakiś czas kogoś dochodziłem, jak i mnie inni dochodzili, po wyjechaniu na otwartą polną przestrzeń złapał nas przelotny wmordedeszcz, ścigaliśmy się wtedy po piachu, ciężko było. Po przejechaniu przez wiadukt … niezły podjazd i po tym zjazd. I nareszcie końcówka, sorki, nie dla mnie tylko dla Mini i Megowców – znów tam czołowo wiało, opory jazdy były duże, a piach, po którym się rozgrzewałem stwardniał :) Po 65 km – skręt dla Gigowców na dodatkową rundę – tym razem była to Mini. Wtedy moje tempo jazdy nie było już takie, jakbym chciał, jakoś dawałem radę trzymać się komuś na kole, jak i od czasu do czasu kręciłem sam. Na 70 km nastąpiło połączenie trasy z Megowcami – zaczął się wtedy chaos na trasie, znów zrobiło się trochę tłoczno, starałem się utrzymać swoje tempo i często mi się udawało. Natomiast na 77 km w momencie, gdy wyprzedzałem prawidłowo z lewej strony jednego gościa – nagle inny gość nadjechał z mojej lewej … skutek: zderzyłem się z wyprzedzanym zawodnikiem i zaliczyliśmy glebę … kolejna rana na mojej lewej łydce zaliczona … oprócz tego kierownica z mostkiem się obróciła i pół minuty pitstopu. W tym czasie nadjechał Megowiec Krzysiek (Winq), zwolnił i dałem Mu znak że jest OK. Od tego czasu przestałem już szaleć i średnim tempem zmierzałem w kierunku mety. Po ponownym wyjechaniu na otwartą przestrzeń (przejeżdżaną dwukrotnie) dopadł nas … grad ! A później, na kilka km przed metą ciemne chmury i w końcu deszcz, który w połączeniu z wmordewindem i polną szosą okazał się masakryczny. W końcu już bez wariactw i w deszczu dotarłem do mety. Rower nieźle uwaliłem :)
    Co do bufetów, zatrzymałem się na dwóch – w obu przypadkach po banana, a picia miałem pod dostatkiem, na mecie spojrzałem zawartość bidonów – drugi był prawie pełny :)

    122/201 - open GIGA
    40/68 - M3

    Strata do zwycięzcy giga (jak i M3, czyli Galińskiego) – 00:36:27
    Wynik dla mnie przeciętny, pocieszające jest to, że różnice czasowe były małe.

    Damian przyjechał ponad 12 minut wcześniej ode mnie, Mariusz (klosiu) 4 i pół minuty, również przede mną – no cóż, szczerze napiszę - nie przepadam za płaskimi maratonami, sezon dopiero się zaczął i wiele może się zdarzyć, szczególnie na górskich i technicznych trasach, na które czekam :)
    A Krzysztof (maks) – nie ukończył maratonu, trudno, następnym razem widzę Go na mecie :)
    W bufecie, gdzie serwowali całkiem dobry makaron z sosem, spotkałem również Kingę, oprócz tego niespodziewanie przyjechali moi rodzice :)

    O katastrofie prezydenckiego samolotu dowiedziałem się po zawodach, właśnie od rodziców, a to dlatego, bo jestem niesłyszący, zresztą nie wszyscy czytający mojego bloga o tym wiedzą.

    Z Damianem przed startem, i w swoim nowym BIKEstatsowym stroju :)


    Myk, myk przez las ... :)
    MTB Marathon Dolsk 2010 © JPbike

    Puls – max 178, średni 156



  • dystans : 88.58 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 04:23 h
  • v średnia : 20.21 km/h
  • v max : 53.32 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Bikemaraton Polanica Zdrój

    Sobota, 3 października 2009 • dodano: 04.10.2009 | Komentarze 18


    Początkowo ten ostatni maratonowy start w sezonie 2009 nie planowałem tak poważnie, a jednak to pech w Karpaczu, gdzie wtedy zmierzałem po tegoroczną życiówkę na giga spowodował że do Polanicy Zdrój udałem się by udanie zakończyć swój dość długi (13 startów) sezon maratonowy, który dał mi całą masę doświadczeń.
    Na miejsce zajechałem spokojnie o 9, pogoda całkiem dopisała – słoneczna, kilkanaście stopni ciepła. Pięknie jest w górach właśnie podczas złotej polskiej jesieni :) Po wpisaniu się na listę startową i odebraniu upominku tradycyjnie szykowanie roweru, wskok w ciuszki kolarskie, rozgrzewka przed startem i jazda na swój (3-ci) sektor. Start, kilka minut po 11. Od razu długi podjazd, najpierw troszkę asfaltowy, następnie brukowany i znów troszkę asfaltu, tłoczno tam było, powoli następowała selekcja. Po kilku km podjazd dość wąskim terenem i do tego kamienistym – większość nie dała rady tamtędy podjechać i wprowadzali swoje rumaki a ja (fotka poniżej) podjeżdżałem :) Oczywiście na początku trasy w takim tłoku nie zawsze udaje się podjechać, przez zator dwukrotnie musiałem zsiąść z bike'a. A na 7-mym kilometrze trasy (na asfalciku) nagle mnie wyprzedził blase, którego właśnie poznałem :) Chwilę sobie pogadaliśmy. Gaworzenie podczas maratonowego wysiłku ??? Po chwili okazało się że w tylnym kole roweru Błażeja brakuje ciśnienia, więc zjechał na bok. Zaczęła się w pełni terenowa jazda, na pierwszych podjazdach mój puls rzadko spadał poniżej 170, cisnąłem do góry mocno, dużo osób właśnie na terenowych podjazdach łykałem :) Zresztą i mnie też, raptem kilkunastu powyprzedzało. Na 20-tym km trasy z powodu fragmentu totalnie zabłoconego duktu organizator wytyczył taśmami korzenny i grząski objazd tuż obok leśnej szosy – na śliskim korzeniu zaliczyłem jedyną i typowo SPD-ową glebę i upadłem lewym biodrem, bolało :( Kilkaset metrów dalej gość, który mnie poprzedzał i przejeżdżał przez giga błotny rów wykonał OTB z lądowaniem w błoto o głębokości 15 cm :) Dalej to już była typowa jazda leśnymi duktami na przemian dość długimi podjazdami, jak i zjazdami, w większości kamienistymi, na znacznej wysokości (650 – 830 m) aż do miejsca rozjazdu Mega/Giga (44 km). Tamtędy jechałem swoim tempem, jak i swoją pozycję utrzymywałem. Jasne, od początku planowałem dystans dla twardzieli i też tamtędy pojechałem. Niemal cała druga pętla to walka z samym sobą, praktycznie przez ponad połowę pętli Giga kręciłem samotnie, by na 30 km przed metą powoli dublować megowców. Ostatnie 16 km były ciekawe – najpierw niezły i kamienisty podjazd, następnie również mocno kamienisty zjazd. Jadąc tamtędy, maksymalnie się skupiłem, by nie złapać gumy (zabrałem dwie dętki). Końcówka na kilka km przed metą to mała pętelka z elementami XC, bez kłopotów tamtędy przejechałem. W końcu zjazd brukowaną ulicą i meta na stadionie miejskim, gdzie odbywał się mecz :) trzeba było przejechać wokół po szutrowej i brązowo-czerwonej bieżni.

    61/92 open GIGA
    17/26 M3

    Wynik jest ma miarę moich tegorocznych górskich możliwości na Giga, całkiem zadowolony jestem :)


    Na tłocznym, wąskim i technicznym podjeździe
    Fotka z galerii Joanny Tomes


    Kamienisty zjazd, jakich było sporo


    Puls – max 179, średni 152
    Przewyższenie – 1692 m

    Moje ogólne wyniki w sezonie 2009:

    Bikemaraton (u Grabka) – 6 startów plus uphill na Śnieżkę
    - generalka M3 GIGA – 56/124 (Poznań, Polanica Zdrój, oraz nieukończony Karpacz)
    - generalka M3 MEGA – 166/711 (Boguszów Gorce, Kraków, Świeradów Zdrój)

    MTB Marathon (u Golonki) – 4 starty
    - ogólnie M3 – 134/964
    - generalka M3 GIGA – 83/209 (Szczawnica, Krynica Zdrój)
    - generalka M3 MEGA – 160/614 (Murowana Goślina, Karpacz)

    Mazovia MTB Marathon (u Zamany) – 2 starty
    - ogólnie open – 1130/2883
    - generalka M3 GIGA – 429/997 (Łódź, Nidzica)

    A teraz … wracając do maratonowych spraw - czeka mnie sporo pracy przez zimę - sezon 2010 planuję startować u Golonki – czyli pełne MTB :)



  • dystans : 61.88 km
  • teren : 46.00 km
  • czas : 03:12 h
  • v średnia : 19.34 km/h
  • v max : 64.47 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Bikemaraton Karpacz ... pechowy :(

    Sobota, 19 września 2009 • dodano: 19.09.2009 | Komentarze 32


    Dwie gumy i pierwszy nieukończony maraton …

    No nie wiem czy wziąść się za napisanie relacji nieukończonego bikemaratonu …
    Gdyby nie Wy, wspaniali BS-owicze … tą relację ograniczyłbym do kilku słów …

    Więc … na miejsce startu, które znajdowało się na stadionie sportowym w Karpaczu zajechałem (zjechałem w dół) o 10:30, troszkę się porozruszałem po stadionie i wjechałem do swojego sektora (trzeciego). Po 11-tej start, znając dobrze trasę postanowiłem bez wycisku wystartować i stopniowo się rozkręcać. Przez pierwsze kilka km sporo osób mnie wyprzedzało, spoczko bo jadę na Giga, więc trzeba odpowiednio rozłożyć siły … Po wjechaniu na Drogę Chomontową zacząłem się rozkręcać i powoli wyprzedzać tych, co mnie wcześniej wyprzedzili. Natomiast na superszybkim zjeździe do Drogi Sudeckiej błyskawicznie pomknąłem w dół :) Na tejże asfaltówce jechałem już niezłym tempem, stawka była już nieźle rozciągnięta. Po wjechaniu na kulminację Drogi na Dwa Mosty wiadomo … długi zjazd – na mocno kamienistym zjeździe strasznie zatrzęsło mi rękoma … parę osób na fullach mnie tam wyprzedziło … Po tym zjeździe to już tylko jazda leśnymi duktami na przemian do góry i w dół, jak i pokonywanie technicznych odcinków – wszędzie wjechałem :) Oczywiście na pierwszej pętli zdarzały się potknięcia – kilka razy z powodu zatoru na wąskich podjazdach musiałem się podeprzeć … Natomiast po minięciu napisu „Giga 2 runda” (na 37 km) na trasie zrobiło się niemal prawie pusto … od tego momentu aż do wycofania się z rywalizacji jechałem praktycznie sam, udało mi się jedynie dwóch zawodników wyprzedzić. Na drugiej pętli zarówno na podjazdach, jak i zjazdach nieźle mi szło, nogi mocno podawały … Wszystko byłoby OK, gdyby nie pewna chwila, a mianowicie na 61 km trasy (z 85 na Giga) na tradycyjnie już kamienistym zjeździe jakiś luźno leżący i ostry kamień mocno walnął w tylne koło i po 400 metrach już nie było ciśnienia w kole :( Oczywiście szybko uporałem się z wymianą dętki, (5-6 minut) tyle że jakoś ciężko mi szło napompowanie – więc na 1.5 bara pojechałem dalej i po pokonaniu stromego, trawiastego podjazdu znów ciśnienia ubyło ... Zatrzymałem się tam i … spędziłem jakieś 20 minut :(
    Okazało się że w zapasowej dętce puściła łatka - to ta dętka, która strzeliła w Nidzicy
    No i zdecydowałem po raz pierwszy w maratonowej karierze się wycofać …
    Wysłałem sms-a do rodziców (tak, przyjechali do Karpacza ze mną), umówiliśmy się w Podgórzynie, do którego pospacerowałem kilka km i stamtąd autem wróciliśmy do noclegowni.
    Po powrocie i obejrzeniu koła i dętek – tylna obręcz się rozcentrowała, a obie dętki - przebite na przelot – więc musiałem nieźle cisnąc na kamienistych zjazdach …

    Na temat wyników mogę tyle napisać:
    Moje miejsca na międzyczasach (trzech z czterech):
    1. 62
    2. 58
    3. 52 ... Giga ukończyły 92 osoby i na metę przyjechałbym w top 50 ...
    Ilość M3-owców, co ukończyło Giga – 23

    W akcji na podjeździe :)
    Fotka z galerii Joanny Tomes


    Tu zakończyłem rywalizację (fotka z komórki) …


    Puls – max 178, średni 156
    Przewyższenie – 1649 m



  • dystans : 102.15 km
  • teren : 85.00 km
  • czas : 03:51 h
  • v średnia : 26.53 km/h
  • v max : 49.96 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Bikemaraton Poznań

    Niedziela, 6 września 2009 • dodano: 06.09.2009 | Komentarze 23


    Pogoda tegoż dnia była niezbyt zachęcająca do ostrego ścigania - pochmurno, spory zachodni wind i jakieś 15 st.C - mimo tego wyruszyłem nad Maltę odziany w krótką koszulkę :) Na miejsce startu (12 km od domku) dojechałem rowerem na 20 minut przed startem i od razu wjechałem do swojego sektora (trzeciego). No i start ... :) Podobnie jak podczas zeszłorocznej edycji wszyscy ostro do przodu ruszyli ... ja też :) Tłoczno było, jak zwykle. Po pokonaniu doskonale mi znanej schodowej przeszkody na trasie zrobiło się lżej ... po chwili zostałem zaskoczony zmienioną trasą, czyli skręt w lewo i na leśny podjeżdzik - więc więcej terenu :) Dalej aż do miejsca rozjazdu Mini i Mega/Giga kręciłem mocnym tempem - zadanie ułatwiał mi wtyłowind, nierzadko na liczniku miałem 40 km/h :) Na pierwszym bufecie - w ruchu izotonika i pół banana, i nadal ostra jazda, wtedy wraz ze mną uformowała się kilkuosobowa grupka i tak szybko przejechaliśmy leśny i troszkę interwałowy odcinek biegnący przez Park Krajobrazowy Promno. Na drugim bufecie ponownie w ruchu picie i pół banana i grupka, z którą jechałem się rozpadła ... Po osiągnięciu wschodniego krańca wiadomo było ... jeden wielki wmordewind, który szczególnie na otwartej przestrzeni mocno dawał we znaki i zaczęło kropić ... Miałem trochę szczęścia bo wyprzedzała mnie grupka (kolejna) i tak razem dojechaliśmy prawie do znaku "Giga II runda" (po 50 km) gdzie bez zastanawiania skręciłem na Giga :) Przestało kropić i zrobiło się na trasie jeszcze lżej. Trzeci bufet - też picie i cały banan. Ponownie z pomocą wiatru w plecy szybko dokręciłem do większego lasu, przez który jechałem po leśnych ścieżkach praktycznie sam :) Czwarty bufet - to samo, co zazwyczaj :) Po 75 km powoli czułem zmęczenie, zwolniłem tempo i ponownie na powrotnej pętli miałem walkę z wmordewindem i znów kropiło, tym razem mocniej ... Jechałem wtedy z jednym gościem, którego wyprzedziłem i po chwili mi usiadł na kole, znów miałem szczęście - dogoniła nas kolejna 3 osobowa grupka i tak razem jechaliśmy przez jakiś czas. Piąty bufet - tylko wodę. Po chwili nastąpił słynny już zjazd po skarpie, trochę błota leżało, zjechałem tędy szybko z odpowiednią techniką, nawet musiałem przyhamować przez dwóch poprzedzających mnie zawodników. Jakiś kilometr dalej pojawiło się wielkie i mocno klejące błoto na całej szerokości trasy, na którym koła zapadały na 10 cm. Po przejechaniu tejże przeszkody (tak, przejechałem bez kłopotów) moje 2.1 calowe oponki osiągnęły rozmiar ... niemal 3 calowy :) Następnie po raz drugi zostałem zaskoczony innym przebiegiem trasy w okolicach Jeziora Swarzędzkiego – organizator spisał się super, poprowadzając tędy trasę – był to wąski i błotny singletrack z jednym niezłym podjazdem, na którym zauważyłem dziewczynę biorącą udział w maratonie i pchającą rower z przyczepką (z dzieckiem) !!! :) Dalej to już jazda w kierunku mety – jeszcze raz utworzyła się 4 osobowa grupka, z którą na ostatnim kilometrze resztkami sił, uciekłem im i na mecie z parosekundową przewagą wygrałem finisz.
    Na mecie spotkałem Winq’a, chwile pogadaliśmy, zjadłem taki sobie makaron i zwiałem do domu (kolejne 12 km) bo zrobiło mi się zimno, po drodze zahaczając o myjnie.

    78/136 open GIGA
    21/42 M3

    Wynik na miarę moich tegorocznych możliwości na GIGA.
    Co do trasy – dość płaska, szybka, troszke leśnych interwałów, jeden niezły zjazd - za mało dla mnie bo na technicznych i krętych trasach czuję się najlepiej ...
    No cóż ... To maraton na własnym terenie i wypadało się pokazać, więc ze startu i przejechania najdłuższego dystansu w tym sezonie (ponad 100 km) - jestem zadowolony.

    Na ostatnich kilometrach, tego gościa (rówieśnika) pokonałem na mecie o 23 sekundy.
    Fotka z galerii Joanny Tomes


    Puls – max 179, średni 154
    Przewyższenie – 652 m



  • dystans : 84.94 km
  • teren : 82.00 km
  • czas : 03:36 h
  • v średnia : 23.59 km/h
  • v max : 49.78 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Mazovia MTB Marathon Nidzica

    Niedziela, 9 sierpnia 2009 • dodano: 10.08.2009 | Komentarze 9


    Pierwszy maratonowy kapeć

    Drugi start na Mazovii. Po Łodzi tym razem wystartowałem w Nidzicy, jak i po raz pierwszy w życiu znalazłem się w woj. warmińsko-mazurskim :)
    Na miejsce zajechałem wraz z Damianem, Czarkiem, i Jankiem, przyjechał również Arek. Po zapisie w biurze (stojąc w kolejce dostałem darmowego i schłodzonego Red Bulla) spotkałem Kingę i Pawła - fajnie mieć i spotykać znajomych na takich zawodach :)
    Jako, że ten maraton był zaliczany do cyklu Pucharu Polski - liczba uczestniczek i uczestników przekroczyła 1000 osób
    Tym razem przypadł mi czwarty sektor, Damianowi również, a Arek i Czarek ruszyli z trzeciego - cel był prosty: gonić i wyprzedzić ich :) Po 11-tej nastąpił start - przez pierwsze kilka kilometrów była ostra i szybka jazda po jasnym, w miarę płaskim i szerokim szutrze, niezłe tymany kurzu wzniecaliśmy ... Tłoczno było ... Damian nieźle do przodu gnał, jechałem jakieś 300m za Nim, po jakimś czasie dogoniłem Damiana i wyprzedziłem, a następnie po kilku km-ach On mnie z rozpędu wyprzedził, wraz z małą grupką. Spoczko, nie było tragedii, bo po wjechaniu do większego lasu na krętej i pagóreczkowatej ścieżce z łatwością Go wyprzedziłem i odjechałem ... :) Od tamtej chwili jechałem już w pełni swoim tempem, po ulubionym krętym i leśnym terenie (prawie jak w moim WPN-ie), powoli doganiając i z łatwością wyprzedzając jednego, za drugim, na podjeżdzikach również ... Wtedy widać było różnicę między górskimi wyjadaczami (tak ja Nim jestem) a tymi co regularnie startują na Mazovii :) Po 23 km-ach, dogoniłem Czarka, a po chwili Mavica - obaj zostali przeze mnie wyprzedzeni. Gnałem dalej ... Od tamtej chwili praktycznie aż do miejsca, gdzie kończyła się dodatkowa pętla giga jechałem już samotnie - w sumie mogłem cisnąć w terenie tak jak chciałem :) Po wjechaniu na pętlę, która zarówno Megowców, jak i Gigowców prowadziła na metę to zaczęło się dublowanie tych wolniejszych Megowców, a przejeżdżając obok domków letniskowych dostawaliśmy oklaski od miejscowych - fajnie :) Ostatnie 20 km trasy było ciekawe - niezłe podjazdy i zjazdy, aż sam się zdziwiłem że w tamtych rejonach są górki :) Oczywiście prawie wszędzie wjechałem bez zsiadania, nawet raz ktoś siedział mi na kole, z łatwością na koncówce jednego dłuższego podjazdu odskoczyłem i na krętym zjeździe znacznie odjechałem :)
    Pisałem że "prawie" - tak, w jednym miejscu moim oczom ukazał się ... ok. 200m podjazd na oko 30% nachylenia - byłem w lekkim szoku i ... zsiadłem, wprowadzając bika na szczyt :) No i stało się ... na jednym dość szerokim zjeździe po "locie" przez kamień, po raz pierwszy na maratonie złapałem kapcia - było to na 72 km trasy, szybko zjechałem na krzyżówce na pobocze i do roboty, zmiana dętki trwała 6 minut, mogła być szybsza, zbyt krótki wentyl mi utrudniał wciśnięcie pompki. Aha wspomnę jeszcze że zmieniając dętkę bacznie zwracałem uwagę na tych co mnie mijali - Damiana nie zauważyłem, a Mavic nawet podjechał i zapytał czy mam wszystko (dzięki Paweł) :) Po naprawie ruszyłem na podbój mety, niezłym tempem i na ok 7 km przed metą zmęczenie i puste bidony dały znać, na każdym z trzech bufetów nie zatrzymałem się, sięgając jedynie po wodę i pół banana. Kręcąc ostatnie km po otwartej przestrzeni moje tempo jazdy troszkę spadło i tak już bez szaleństw dotarłem do mety. Całkiem zadowolony, mimo kapcia. Damian przyjechał za mną po 1 min i 46 sek.

    95/180 - open GIGA
    31/65 - M3

    Gdzieś na początku trasy, jak zwykle tłoczno


    Ściganina w niezłych tymanach kurzu ...


    Nieźle cisnę, cisnę :)


    Co do trasy - dokładnie była taka jak napisał organizator, czyli trasa szybka z częstymi leśnymi podjazdami i zjazdami, malutko asfaltu, no i z dość wymagającą, mocno pagórkowatą końcówką, czyli podobnie jak w mojej Murowanej Goślinie u Golonki.



  • dystans : 55.57 km
  • teren : 37.00 km
  • czas : 02:24 h
  • v średnia : 23.15 km/h
  • v max : 73.88 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Bikemaraton Świeradów Zdrój

    Sobota, 1 sierpnia 2009 • dodano: 03.08.2009 | Komentarze 4


    Ten start u Grabka miałem zaplanowany na 100% - termin i lokalizacja doskonale pasowały mi na spędzenie weekendu w Karkonoszach i Izerach, zwłaszcza że dzień po tym maratonie organizator zaplanował Uphill na Śnieżkę :)
    Do Świeradowa Zdrój przyjechałem z kempingu w Miłkowie, wraz z Damianem, który przyjechał tutaj, by zaliczyć swój pierwszy start u Grabka. Przed startem ustaliliśmy że pojedziemy na Mega (planowaliśmy Giga) – głównie dlatego aby nie zmęczyć się bardzo przed jutrzejszą wspinaczką na Śnieżkę :)
    Wspaniała, słoneczna pogoda i stosunkowo niski stopień trudności trasy przyciągnęły na start ponad 920 zawodniczek i zawodników. Tutaj po raz pierwszy wystartowałem w kompletnym stroju BikeStats ... no u Grabka startuję pod tym szyldem :)
    Po przypięciu numerków udaliśmy się na krótką rozgrzewkę na niezły podjazd w okolice dolnej stacji kolejki gondolowej
    Po ustawieniu się w sektorach (ja w 3-cim, Damian w ostatnim) po 11-tej nastąpił start – najpierw kilkaset metrów lekko w dół i od razu nastąpił początek długiego na ok. 10 km ciężkiego, asfaltowego podjazdu prowadzącego na Łącznik (1066 m), zanim tam wjechałem po drodze był krótki szutrowy zjazd. Sam podjazd pokonałem w większości na środkowej tarczy korby, od czasu do czasu rozkoszując się pięknymi widoczkami :) Co do wyprzedzania … w sumie do połowy podjazdu mnie kilkunastu wyprzedziło, a w drugiej połowie to już szło mi lepiej … rozkręciłem się :) Po osiągnięciu szczytu nastapił niezły szutrowy zjazd – szybko i bez szaleństw zjechałem do Polany Izerskiej (965 m) , po chwili znalazłem się na pięknej Hali Izerskiej – tam była jedyna na trasie przeprawa przez potok - przejechałem przez wodę, a inni albo podobnie, albo wybrali mostek z bali … Nastepnie była ciągła i szybka jazda przeważnie po pagórkowatym górskim terenie na znacznej wysokości na przemian szutrem i asfaltem przez las i Polanę Jakuszycką – w zasadzie praktycznie cały czas utrzymywałem swoją pozycję i tempo jazdy, często tworzyły i rozpadały się paroosobowe grupki. Po (ponownym) dotarciu do Polany Izerskiej zaczął się zjazd wprost do mety … najpierw asfaltowy na którym pobiłem swój maratonowy rekord prędkości – 73.88 km/h … po chwili nagle nastąpił fajny, singletrackowy zjazd z zakrętami po korzeniach i kamieniach – jedyny techniczny odcinek na trasie … i w końcu asfaltowy zjazd wprost do mety.

    93/496 open MEGA
    30/162 M3

    Z wyników jestem zadowolony, sektor trzeci utrzymałem.
    Mój następny start u Grabka – w Poznaniu (6 września).

    No i jeszcze trzeba opisać trasę: była to jedna z najłatwiejszych górskich tras - stosunkowo dużo asfaltu, szerokie i przyjemne szutry, jeden singletrack na zjeżdzie, dużo pięknych widoczków na Góry Izerskie … po prostu maraton dla każdego.

    Relacja Damiana z tegoż bikemaratonu – KLIK.

    Ja z organizatorem – Maciejem Grabkiem :)


    W akcji na izerskim szutrze ...