top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 61.34 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 03:07 h
  • v średnia : 19.68 km/h
  • v max : 49.58 km/h
  • hr max : 177 bpm, 100%
  • hr avg : 155 bpm, 88%
  • podjazdy : 1117 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Solid MTB - Mchy

    Niedziela, 14 kwietnia 2019 • dodano: 14.04.2019 | Komentarze 5


    Drugi w sezonie start w Solid MTB Maraton, w Mchach koło Książa Wielkopolskiego. Miejscówka i trasa (godna Pure MTB Wielkopolska) znane mi z zeszłego roku. Tylko po zajechaniu na miejsce pogoda średnia - zimno na poziomie poniżej 10°C, po deszczu i do tego zimny wiatr, na szczęście 95% trasy poprowadzili po leśnych interwałach, czyli coś dla mnie, starego wyjadacza prawdziwego MTB :)

    Z teamu Unit Martombike Team zjawiły się dwie sztuki - ja (giga) i josip (mega). Start z połowy 2 sektora poszedł mi słabiej niż oczekiwałem - jest płasko, polna droga ze sprzyjającym wiatrem, niemało wiary mnie wyprzedza, całe szczęście że pamiętam troszkę trasę i wiem co za chwilę nastąpi - faktycznie po wjechaniu do lasu i gdy tylko pojawiły się bezustanne sekcje góra - dół to uruchomiłem swoje możliwości pomykania na MTB po wymagającym terenie i zaczynam powoli, acz stopniowo wyprzedzać kolejnych. Dopóki nie jestem blokowany na wąskich odcinkach to jedzie mi się fajnie, samopoczucie cały czas mam dobre. Gdy tylko na ściance podjazdowej ku mojemu zaskoczeniu łańcuch spada poza kasetę (w szprychy) to muszę stanąć i zrobić pitstopik, oczywiście powoduje to że tracę wypracowaną przewagę i niemało rywali (w tym josip i jedna bikerka też) mnie wtedy załatwiają. Po ruszeniu znów muszę odrabiać straty, sęk w tym że akurat mamy techniczną i wymagającą nawierzchniowo (piasek i muldy) sekcję singlową - nie powiem jak wtedy cierpiałem z braku dogodnego miejsca do wyprzedzania, nie mówiąc już o niefajnym poziomie techniki jaką prezentowali poprzedzający mnie rywale. Po jakimś czasie znów łańcuch nagle spada poza kasetę, znów pitstop i znów trzeba odrabiać straty - póki jest szerzej to idzie mi sprawnie. Po wjechaniu na 2 rundę giga to większość skręciła na mega i dla mnie następuje klasyczna samotność długodystansowca - o dziwo cały czas pomyka mi się fajnie, na pustych i technicznych sekcjach (mnóstwo takich było) czuję się jak rybka w wodzie, do tego udaje mi się trzech rywali z giga dogonić i wyprzedzić, natomiast z czwartym i walecznym Piotrkiem Łąckim (też z M4) walczyłem do końca. Wypada wspomnieć że na pewnej stromej ściance po raz trzeci łańcuch mi znów spadł - będę musiał podregulować przerzutkę. W końcu jest meta poprzedzona 2 km wmordewindowym odcinkiem. Mimo 3 pitstopików to był mój udany maraton. Relive z trasy.

    23/46 - open giga
    7/16 - M4

    Strata do zwycięzcy (Bartłomiej Oleszczuk) - 29:11 min, do M4 (Wojtek Mizuro) - 21:20 min
    Pomyśleć że w zeszłym roku na podobnej trasie straciłem na mecie odpowiednio 41 i 29 min ...
    Najlepsze jest to że do piątego w M4 (wspomniany Piotr Łącki) straciłem ... 17 sekund :)

    Foto by Piotr Jamróg.
    Płaskie pierwsze km-y nie są moją domeną, ale jakoś daję radę
    Pierwsze i płaskie kilometry nie są moją domeną, ale jakoś daję radę © JPbike

    Wiosenna dynamika na 5 km przed metą
    Wiosenna dynamika na 5 km przed metą © JPbike





  • dystans : 64.06 km
  • teren : 62.00 km
  • czas : 02:49 h
  • v średnia : 22.74 km/h
  • v max : 56.90 km/h
  • hr max : 173 bpm, 98%
  • hr avg : 152 bpm, 86%
  • podjazdy : 784 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Solid MTB - Krzywiń

    Niedziela, 31 marca 2019 • dodano: 02.04.2019 | Komentarze 5


    Mój dwunasty z rzędu sezon wyścigowy rozpoczęty. Przyznam że po tylu latach sportowego pomykania po wertepach czuję się już starym wyjadaczem, skoro tuż przed inauguracyjnym startem w Krzywiniu nie czułem żadnego stresika przedstartowego, tylko pełny luz, odliczanie do startu i jazda robić swoje :)

    Dojazd do Krzywinia ze Staszkiem, prócz nas dwóch z teamu Unit Martombike Team pojawił się i Wojtek (jechał mega). Na miejscu organizacja bardzo dobra - dość szybko odebrałem pakiecik startowy, wskok w kolarskie portki, krótka rozgrzewka, czas ustawić się w zapełnionym 2 sektorze i ruszamy na 64 km trasę (giga) parę minut po odpaleniu jedynki.
    Na początek długi leśno - polny odcinek z niemałą ilością zakrętów i łuków. Jadę swoje, nogi całkiem podają, wyprzedzam często, póki jest miejsce na takie manewry. Wpadamy w pierwszy z paru fajnych i technicznych singli - tłok przede mną taki że często jestem blokowany i troszkę tam tracę. Gdy tylko mijam bufet i rozjazd mini i mega/giga to sięgam po żela - po chwili orientuję się że wtedy gubię woreczek z dokumentami... Oczywiście powoduje to że muszę stanąć i zawrócić by odnaleźć zgubę - udaje mi się to po paruset metrach wstecz - przez tą sytuację tracę parę minut i niemało rywali mnie wtedy załatwiło. Całe szczęście że mam w sobie sporo cierpliwości i walczyć trzeba do końca - więc cisnę dalej i zaczynam odrabiać straty - idzie mi nieźle, łykałem każdego kto pojawił się przede mną - szczególnie sprzyjały mi te techniczne single i podjazdy w stylu XC, natomiast na długich i półpłaskich odcinkach jakich tutaj było sporo to walczyłem jak mogłem - średnio udanie mi szło. Po skręceniu na 2 rundę giga to nadal dobrze mi się pomykało i nadal kolejnych paru rywali stopniowo pozałatwiałem (z szacunkiem, bo wszyscy walczą). W końcu następuje najgorszy i parokilometrowy odcinek po otwartym i ze sporym wmordewindem - oj, było ciężko, ale wypracowana przewaga pozwoliła mi bez utraty pozycji dojechać do mety. Relive z trasy.

    40/81 - open giga
    14/28 - M4

    Strata do zwycięzcy (Grzegorz Grabarek) 23:43 min, do M4 (Wojtek Mizuro) - 20:25 min
    Jak na początek sezonu to straty do najlepszych, jak i wynik są spoczko dla mnie, gdyby nie zguba to byłoby lepiej
    Z wyścigowego debiutu na nowym 29-erze jestem w pełni zadowolony - pełny sprawdzian będzie na XC i w górach

    Foto by Piotr Jamróg.
    W akcji na początku wyścigu. Tu to zaczynam wyprzedzać kolejnych rywali
    W akcji na początku wyścigu. Tu to zaczynam wyprzedzać kolejnych rywali © JPbike

    Foto by Przemysław Listewnik.
    Tu to jestem w swoim żywiole :)
    Tu to jestem w swoim żywiole :) © JPbike





  • dystans : 17.79 km
  • teren : 17.00 km
  • czas : 00:52 h
  • v średnia : 20.53 km/h
  • v max : 35.29 km/h
  • hr max : 180 bpm, 101%
  • hr avg : 169 bpm, 95%
  • podjazdy : 167 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Memoriał Jacka Głowackiego i Sebastiana Swata

    Niedziela, 4 listopada 2018 • dodano: 05.11.2018 | Komentarze 7


    Zarówno nieżyjących już Jacka Głowackiego, jak i Sebastiana Swata znałem osobiście, były okazje z nimi pogadać, jak i pokręcić wspólnie. Po jakimś czasie Joanna Wąsiel i Maksymilian Bieniasz z Rowerowni.com we współpracy z Wojciechem Gogolewskim zorganizowali na poznańskich Winogradach (TKKF) tytułowe zawody przełajowe ku ich pamięci.

    Dojazd na miejsce rowerowy. Pogoda ani dobra, ani zła - pochmurno, poniżej 10°C, od czasu do czasu drobno siąpiło. Na miejscu spotykam niemało znajomych, w tym Staszka z teamu i Tomka od Martombike który rozlokował stoisko ze znakomitymi kolarskimi ciuchami, przy okazji zostawiłem u niego balast w postaci plecaka i kurtki.

    Rundę o długości 2.1 km ułożyli trochę inaczej w porównaniu z zimowymi przełajami organizowanymi w tym samym miejscu. Ilość zakrętasów i zawijasów wymagających techniki - niezliczona, fragmentów do nabrania rozpędu - niewiele, są dwa elementy ze schodami do wbiegnięcia, dwie strome ścianki podjeżdżalne wg mnie do połowy, chyba że ktoś ma super stalowe łydy :). W skrócie zrobili z traski niezłą mieszankę XC z CX.

    Start kategorii w której startuję (rowery górskie) opóźnili o kilkanaście minut, do tego puścili nas na dodatkową rozgrzewkę, podczas której Staszek zaliczył spięcie z rywalem i wybuchła mu tylna opona, do tego obręcz pękła i tak kolega teamowy zakończył udział. W końcu następuje właściwy start ze 50 osobowej stawki kolarzy górskich. Ruszam z niezbyt dogodnej pozycji - okolice połowy stawki. Decyduję się od razu cisnąć. Atakuję póki jest miejsce na manewry wyprzedzaniowe zarówno w trakcie jazdy, jak i na podbiegach. I tak 1,2,3,4 okrążenie zlatuje mi sprawnie, swój XC-owy rytm szybko łapię, cały czas stopniowo wyprzedzam, w tym parę znanych nazwisk (!), co mnie trochę dziwiło i cieszyło, bo forma nadal się trzyma :). Kolejne kółka to już właściwie dublowanie, utrzymywanie pozycji i pilnowanie siebie by nie zajechać się na maxa. Praktycznie jedynym problemem było zbyt wysokie tętno, dochodzące do 180 bpm, jakie osiągałem w trakcie bieganiny z rowerem pod górę, zresztą od lat nie uprawiałem biegania. Raz zaliczyłem glebę poślizgową na zakręcie (bez strat). No i cały czas miałem dość blisko przed sobą czołówkę - co mnie oczywiście satysfakcjonowało :). Ostatnie kółko to musiałem się sprężać, mocny rywal (Wojtek Polcyn) mnie gonił, nie dałem się, do tego jeszcze jednego wyprzedziłem i tak po ośmiu kompletnych okrążeniach dotarłem do mety na znakomitej dla mnie 8-mej pozycji open :).

    8/50 open

    Strata do zwycięzcy (Marcin Urbaniak) - 1:50 min

    Fotki by Damian Garbatowski.
    Zawijasy i zakrętasy - technikę ja to mam we krwi :)
    Zawijasy i zakrętasy - technikę MTB ja to mam we krwi :) © JPbike

    W trakcie takich bieganin z rowerem moje tętno osiągało kosmiczne wartości :)
    W trakcie takich bieganin z rowerem moje tętno osiągało kosmiczne wartości :) © JPbike

    Ano, zdarzały mi się takie wyprzedzania przez chaszcze
    Ano, zdarzały mi się takie wyprzedzania przez chaszcze © JPbike





  • dystans : 77.78 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:27 h
  • v średnia : 17.48 km/h
  • v max : 54.59 km/h
  • hr max : 174 bpm, 98%
  • hr avg : 146 bpm, 82%
  • podjazdy : 2035 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton - Sobótka

    Sobota, 13 października 2018 • dodano: 14.10.2018 | Komentarze 3


    Startów w ogólnopolskim cyklu maratonów u Grabka w tym sezonie nie planowałem, a jednak dobra forma na koniec sezonu, przepiękna i ciepła jesienna aura, oraz fakt że do tej pory nie miałem okazji poznać tras MTB na stokach Ślęży, Wieżycy i Raduni - to właśnie te trzy cechy skusiły mnie na pobudkę sobotniego dnia o 5:30 i wyjazd do Sobótki, oddalonej ode mnie o ponad 200 km.

    Dojazd spoczko, widziane z auta wschód słońca i parujące krajobrazy wśród pól - rewelacja. Rejestracja i odbiór numerka przebiegły szybko i bezproblemowo. Ile wiary skusiło się na ten finałowy maraton u Grabka ... ponad 1200 osób !

    Wspominałem już że dzięki moim bardzo dobrym wynikom w końcówce sezonu organizatorzy przyznali mi elitarny pierwszy sektor. Gdy tylko po rozgrzewce się tam zjawiłem to ów sektor był już zapełniony - a w nim niemal same konie i wycinaki, przynajmniej tak było widać po kolarskich sylwetkach i sprzętach z górnej półki :) Wiecie co - na taki widok nie czułem żadnej presji, bo wiem że przyjechałem tutaj zrobić w 100% swoje :)

    Punkt 11-ta i poszli. Musiałem ruszać z poza barierek, co spowodowało że na pierwszych i podjazdowych km zrobiła się przestrzeń między sporą czołową grupą a ogonem tegoż sektora. Ciężko szło mi wtedy złapanie swojego rytmu. Po skręcie pod Wieżycą na teren z wymagającą nawierzchnią (pełno sztywnych kamieni) na długim (prawie 6 km) podjeździe to łapię swoje tempo podjazdowe i zaczynam powoli wyprzedzać. Szybko przekonuję się że owe przebijanie się do przodu idzie mi opornie, bo to czołowy sektor i wszyscy widocznie mocno cisną i dzielnie walczą. Czyli poziom u Grabka jest bardzo wysoki. Pierwszy zjazd, po singielku, trochę blokowania było i kurzyło strasznie. Dalej to mieliśmy mocne napieranie po półpłaskim - tam gdzie pod górę to zyskiwałem, a tam gdzie płasko to troszeczkę traciłem. No i dojeżdżamy do właściwej 24 km rundy, na giga dwukrotnie pokonywanej. Na szerokim i szybkim zjeździe grupa rywali mi uciekła, a na długim i porządnym podjeździe (chwilami max 20%) to ja ich dogoniłem :). Po tym następuje strasznie wertepiasty singiel zjazdowy, tak pod rowery enduro z 150 mm skokiem zawieszenia, co dla mojego podstarzałego już hardtaila na kołach 27.5 calowych to była masakra, nawet dla mnie, wytrawnego technika - wertepy, ostre zakręty, korzenie, kamienie i uskoki takie że zaliczyłem tam kilka potknięć i podpórek. Napierając dalej to stawka już się porządnie porozciągała i każdy kręcił swoje. No, ułożyli trasę tak że przyszło nam pokonywać dość długi i lekko zjazdowy singletrack z ubitą nawierzchnią z wyprofilowanymi zakrętasami - ależ to była frajda, prawie jak na czeskich Rychlebach :). Tuż przed rozjazdem mega/giga (przed 40 km trasy) wyprzedziły mnie dwa konie z 2 sektora, czyli od razu mi wiadomo - power mój się skończył i jako doświadczony gigowiec przełączyłem się w tryb ekonomiczny, byle tylko ukończyć z satysfakcją owe giga. W sumie cała druga runda przebiegła bez większych problemów, poza dwoma faktami - wyprzedziło mnie stopniowo 3 rywali z giga, no i zaliczyłem glebę na kamienistym i technicznym zjeździe (przez rywala co sprowadzał rower nie tamtędy gdzie trzeba). Owa gleba poskutkowała skurczem, oraz małymi szlifami na kolanie i piszczeli (bolało). Po 55 km trasy zacząłem wyprzedzać ostatnich z mega, a po przejechaniu dwóch powtarzalnych rund to wpadamy na Przełęcz Tąpadła i czas pokonać ucywilizowane ścieżki poprowadzone po stokach Ślęży raz pod górę, raz wymagający zjazdowy singielek, raz płasko, raz w dół - kręcąc tamtędy to poza wyprzedzaniem tych z mega nic ciekawego nie wydarzyło się i w końcu docieram do mety. To była dobra dobitka na koniec sezonu maratonowego :)

    41/64 - open giga
    10/18  - M4

    Strata do zwycięzcy (Wojtek Halejak) -  59:33 min, do M4 (Damian Bartoszek) - 45:47 min
    Oczywiście że ta ekonomiczna jazda na 2 rundzie odbiła się na wyniku, ale i tak z dobrej jazdy z pełnym powerem na 1 rundzie to jestem zadowolony - analizowałem wyniki i gdybym skręcił na mega to szerokie pudło w M4 miałbym :)

    Fotki by Velonews, Endurocorp, Kasia Rokosz
    Dawno mnie nie było na grabkowych trasach. To właśnie w tym cyklu 10 lat temu zaczynałem przygodę z maratonami :)
    Dawno mnie nie było na grabkowych trasach. To właśnie w tym cyklu 10 lat temu zaczynałem przygodę z maratonami

    Na trasie znalazło się coś dla mnie - techniczna ścianka zjazdowa :)
    Na trasie znalazło się coś dla mnie - techniczna ścianka zjazdowa :) © JPbike

    To już końcówka. W takiej jesiennej scenerii i pięknej pogodzie to tylko pomykać :)
    To już końcówka. W takiej jesiennej scenerii i pięknej pogodzie to tylko pomykać :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu trasy giga na Relive - KLIK.





  • dystans : 39.42 km
  • teren : 39.42 km
  • czas : 01:37 h
  • v średnia : 24.38 km/h
  • v max : 40.58 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 157 bpm, 88%
  • podjazdy : 425 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Gogol MTB Binduga

    Poniedziałek, 8 października 2018 • dodano: 08.10.2018 | Komentarze 2


    Finał cyklu maratonów u Wojtka Gogolewskiego. Ponieważ do skutku nie doszedł wyścig w Czerwonaku, więc w zastępstwie zorganizowali ściganie w Bindudze (przystań kajakowa nad Wartą w Mściszewie).

    Mamy październik, na miejscu wita nas piękna słoneczna pogoda i kilkanaście °C, no i mamy równie piękne jesienne barwy wokół - w takiej scenerii tylko kręcić korbami :)

    Wczoraj poszosowałem sobie 152 km i po tym było mi mało, ale i tak w trakcie rozgrzewki zastanawiałem się czy nie przesadziłem i czy nogi będą podawać...

    Start mega mamy o 11:15, jeszcze o 11:05 sektory były puste - widocznie nikt tu się nie pcha, ani nie ustawia na 40 minut przed startem jak to bywa u Kaczmarka i na Solidzie. Zresztą ja też nie pchałem się by startować z czuba - chcę tylko w 100% jechać swoje i już. No to ruszyłem z drugiej połowy stawki mega. Na pierwszych nadwarciańskich km jadę spokojnie i bez ataków. Po minięciu sławnego już mostku nad Trojanką to zaczynam robić swoje i właściwie od tego momentu zaczęło się wyprzedzanie w moim wykonaniu. Na pierwszym dłuższym podjeździe tak cisnę i przebijam się do przodu że po paru km, na mniej ciekawym i płaskim odcinku dochodzę... czołową grupę! Po tym luzuję by odpocząć chwilę na ogonie. I tak ujechałem niespełna kilka km, po czym na wertepie spada mi łańcuch z korby, muszę zaliczyć kilkunastosekundowy pitstopik, czołówka uciekła, dwóch pojedynczych mnie wyprzedza i po ruszeniu czas zabrać się do odrabiania strat. Początkowo idzie ciężko, po krótkim czasie łapię swój rytm, wpadamy na świetny odcinek zawierający kręte single w stylu XC i niezłe podjazdy - coś tam zyskuję i zaliczam kilka błędów technicznych. Mija pierwsza runda (z trzech). Na drugiej to na podjeździe tak mocno zaatakowałem że błyskawicznie oderwałem się od grupy zawierającej znane nazwiska (!). Na płaskim odcinku do jazdy na kole to uparcie i samotnie walczyłem by ci mnie nie doszli - udało się połowicznie. Tuż przed singlami doszedł i wyprzedził mnie ciągnący grupę weteran Jan Zozuliński - akurat wpadliśmy na techniczną sekcję wymagającą umiejętności XC, zarówno Jan i jadący za nim cały ja tak żeśmy pocisnęli po zakrętasach że po chwili resztę grupy już więcej nie zobaczyliśmy za naszymi plecami - ależ to była godna akcja dwóch specjalistów od prawdziwego MTB :). Wypada wspomnieć że chwilę wcześniej się zaczęło wyprzedzanie miniowców (mieli 2 rundy do pokonania) - kulturka jaką prezentowali ustępując nam miejsca była na najwyższym poziomie. Dalej, wraz z Janem dokręcamy do ostatniej rundy i dalej ciśniemy razem. Zozuliński nadaje tempo, a ja kontroluję sytuację za nami - nie widać żadnego rywala z mega. W dalszym ciągu mamy sporo wyprzedzania tych z mini - cały czas szło spoko. Single XC ponownie atakujemy z grubej rury - jadę tuż za nim jak równy z równym i stwierdzam że Jan ma identyczną technikę jak moja, stał tam sam Gogol i przyglądał się naszym wyczynom :). Po dokręceniu do powrotnego odcinka puszczam towarzysza bo facet ma niezłą moc i więcej zapracował na wyższą pozycję. Na piaszczystym podjeżdziku za mostkiem kilka z mini mnie blokuje i muszę zbutować, po chwili zahaczam o chaszcze - wkręcają się w tylną tarczę hamulcową, nie ma sensu stawać, cisnę dalej i dokręcam niezagrożony do końcowej kreski.

    7/44 - open mega
    1/13 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mateusz Mróz) - 8:01 min, do drugiego open już tylko 4:14 min.
    Natomiast w M4 walka była zażarta do samego końca - drugi był 9 sek za mną, trzeci 13 sek ... :)
    Od dawna marzyłem o pudle na maratonach u Gogola, a tu proszę taka niespodzianka :)

    Fotki by Hania Marczak, Tomasz Szwajkowski.
    Start mam oczywiście z tyłów i z uśmiechem do obiektywu :)
    Start mam oczywiście z tyłów i z uśmiechem do obiektywu :) © JPbike

    Właśnie kończymy pierwszą rundę - za parę km zaatakuję :)
    Właśnie kończymy pierwszą rundę - za parę km zaatakuję :) © JPbike

    Cały JA :)
    Cały JA :) © JPbike

    Kończę drugą rundę - tu w 100% robię swoje i to lubię :)
    Kończę drugą rundę - tu w 100% robię swoje i to lubię :) © JPbike

    Przyblokowali mnie w piasku i szybko z buta
    Przyblokowali mnie w piasku i szybko z buta ... © JPbike

    Takie zwycięstwo na koniec sezonu fajnie smakuje :)
    Takie zwycięstwo na koniec sezonu fajnie smakuje :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu 3 rund trasy mega na Relive - KLIK.





  • dystans : 66.19 km
  • teren : 66.00 km
  • czas : 02:55 h
  • v średnia : 22.69 km/h
  • v max : 44.07 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 152 bpm, 85%
  • podjazdy : 726 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Wolsztyn

    Niedziela, 30 września 2018 • dodano: 03.10.2018 | Komentarze 8


    No i dla mnie nadszedł czas na finałowy wyścig w priorytetowym dla mojego teamu cyklu Kaczmarek Electric MTB - w Wolsztynie. Dla mnie była to ostatnia szansa na lepszy wynik, ponoć specjalnie do tego maratonu zawzięcie i z wyrzeczeniami zabrałem się do solidnego trenowania prawie codziennie przez półtora miesiąca - po minięciu linii mety wiem było warto wylać tyle potu, zresztą kto wychodzi na trening niewyspany po 10 godzinnej pracy fizycznej ten wie jak to jest :)

    Dojazd, rozgrzewka i pogoda były spoczko. Ekipa fajnych chłopaków z Unit Martombike Teamu zjawiła się w komplecie - ja, Adrian, Dawid, Grzegorz, Krzysztof, Marcin, Przemysław, Stanisław i Wojtek.

    Po udanej Zielonej Górze niewiele brakło bym awansował do 1 sektora, zatem ponownie ruszałem z dwójki. Tak się złożyło że wystartowałem z połowy owego sektora i skoro miałem świetne samopoczucie i już na rozgrzewce nogi miło podawały, to decyduję się od razu atakować i cisnąć na 100%, mimo że początkowe paręnaście km jest płaskie, nie moja specjalność. No to poszedłem do przodu pełną parą, wyprzedzałem każdego gdy tylko znalazło się miejsce, wybierałem nawet gorszy tor jazdy - szło mi tak dobrze jak nigdy że juz na 5 km trasy jechałem... jako lider 2 sektora, normalnie dla mnie szok :). Za mną m.in weteran Marek Witkiewicz i kilka mniej znanych wycinaków, wszyscy z mega. Jadąc dalej jako lokomotywa chwilami bawiłem się z rywalami - było trochę szarpania w moim wykonaniu że moje tempo ostatecznie wytrzymało kilka osób i tak powstała mała grupeczka, w której główną rolę grałem cały ja :). No i się zaczęły ciekawsze sekcje na trasie - singielki, wertepy, pagórki, troszkę szybkich prostych. Nadal dobrze mi się pomykało tędy, chłopaki z grupki widocznie usilnie się starali trzymać moich pleców - dali radę, najlepiej z nich radził sam Witkiewicz - tak fajnie i kadencyjnie pomykał na fullu że wziąłem go za wzór jak przejdę do kategorii M5 :). Dość szybko stopniowo doganiamy i z łatwością wyprzedzamy ostatnich z 1 sektora - nie powiem że trochę ich było, co oznaczało dla mnie kolejne miłe zaskoczenie :). Na drugiej połowie pętli mega poczułem że jadę za mocno i troszeczkę zwolniłem bo przede mną czekała do pokonania jeszcze jedna runda. Gdy tylko pętla mega się połączyła z mini to się zaczął chaos z wyprzedzaniem miniowców, grupka moja od razu się rozpadła, akurat pokonywaliśmy serię singli z przelotówkami - było trochę blokowania i czekania na dogodny moment do przebicia się naprzód, mi udało się tędy sprawnie i szybko przebić do przodu, ale łatwo nie było i trzeba było liczyć na wytrenowaną przez lata technikę. Po wjechaniu na drugą rundę to już byłem zdany na siebie samego, wreszcie bosko się zluzowało i cisnąłem z głową dalej. Dobrze się tędy pomykało, ale czuć było powolny klasyczny ubytek powera. Nie przeszkodziło mi to w dogonieniu stopniowo aż 4 sztuk rywali z giga, a za moimi plecami cały czas nikogo chętnego do pokonania mnie :) W końcu końcówka trasy, bagno sprawnie pokonane w siodle, na nadjeziornym singielku szybkość miałem taką że nie zmieściłem się wąsko między drzewami i zawadziłem barkiem o pień (szlify zaliczone). I tak dalej z radochą docieram do mety jako najlepszy gigowiec z drugiego sektora i wiedząc że to było moje najlepsze giga w sezonie :)

    32/68 open giga
    6/12 - M4

    Wynik taki że pierwszy raz od dawien dawna zmieściłem się w pierwszej połowie stawki :)
    Strata do zwycięzcy (Grzesiek Grabarek) - 26:14 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 17:22 min
    Strata do najlepszych z teamu - do Krzycha 12:04 min, do Staszka 7:04 min
    WSZYSTKIE powyższe straty najmniejsze w sezonie - JESTEM DUMNY :)

    W generalce M4 nie popisałem się - dopiero 9 miejsce przez słabe poprzednie wyniki.
    W klasyfikacji drużynowej zdobyliśmy pierwsze dekorowane pudło - 5 miejsce na 94 ekip :)

    Natomiast specjalne podziękowania należą się mojej mamie i Ani za trzymanie kciuków :)


    Fotki by Janusz Zając, Przemysław Listewnik, Piotr Łabaziewicz i "ukradziona" od Marcina :)
    Klimacik z wolsztyńskiej trasy (1)
    Klimacik z wolsztyńskiej trasy (1) © JPbike

    Trochę tłocznego chaosu w trakcie wyprzedzania miniowców
    Trochę tłocznego chaosu w trakcie wyprzedzania miniowców © JPbike

    Klimacik z wolsztyńskiej Trasy (2)
    Klimacik z wolsztyńskiej Trasy (2) © JPbike

    Żeby osiągnąć dobry wynik, musiałem cisnąć nierzadko na 101%
    Żeby osiągnąć dobry wynik, musiałem cisnąć nierzadko na 101% © JPbike

    Podium M4 giga - ci rywale to górna półka :)
    Podium M4 giga - ci rywale to górna półka :) © JPbike

    No i w końcu doczekałem się drużynowego pudła :)
    No i w końcu doczekałem się drużynowego pudła :) © JPbike

    Kompletne drużynowe podium. Nasza drużyna jest niewielka, ale waleczna :)
    Kompletne drużynowe podium. Nasza drużyna jest niewielka, ale waleczna :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu trasy giga na Relive - KLIK.





  • dystans : 46.12 km
  • teren : 44.00 km
  • czas : 01:39 h
  • v średnia : 27.95 km/h
  • v max : 47.87 km/h
  • hr max : 172 bpm, 97%
  • hr avg : 152 bpm, 85%
  • podjazdy : 403 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Gogol MTB Łopuchowo

    Sobota, 22 września 2018 • dodano: 23.09.2018 | Komentarze 5


    Kolejny treningowy start w ramach szykowania formy na kaczmarkowy finał (to już za tydzień). Początkowo myślałem o kolejnym starcie na Michałkach w Wieleniu - ich zapisy wyłącznie internetowe i niepewność czy sobotę będę miał wolną nie pozwoliły mi na ich 100 km maraton ze starej szkoły MTB. W tym sezonie na maratonach u Gogola nie startuję - tak się złożyło że w tym samym dniu co Michałki jest Łopuchowo, za którym raczej nie przepadam bo tamtejsza trasa jest za płaska i za szybka. Ale co tam, jechać trzeba, ponoć mawiają że najlepszym treningiem jest wyścig :)

    Dojazd i rejestracja jak najbardziej spoczko. Ciepła pora roku właśnie się skończyła - na miejscu wita nas jesienna aura z chłodkiem na poziomie poniżej 15°C, no i wiało z zachodu. Po rozgrzewce czas na start - w stawce mega panuje pełny luz i nikt się nie pcha by startować jak najbliżej czuba. Pierwsze i wąskie km wokół boiska pokonuję bez spiny i z dalekiej pozycji (nie takiej dalekiej, bo na mega skusiło się mniej niż 50 luda). Wpadamy na kilometrową asfaltową dojazdówkę do lasu Puszczy Zielonki - tam od razu cisnę na maxa i sprawnie przebijam się do przodu w stronę swojego miejsca w stawce. Drobne problemy mam z napędem - łańcuch nie chce dobrze pracować na najtwardszym przełożeniu (po jakimś czasie było OK), przez co kręciłem korbą z kosmiczną kadencją i prędkościami powyżej 35 km/h :). Cisnąłem mocno, że udało się dogonić... czołową grupę :). Po 5 km takiego mocnego napierania wpadamy na właściwą 9 km rundę, na mega pokonywaną aż czterokrotnie. Owa runda niczym szczególnym się nie wyróżniała, same szerokie dukty z niemałą ilością pofałdowań, a z odcinków Pure MTB Wielkopolska znalazł się jeden dość krótki fragment. Wracając do rywalizacji - już na początku pierwszej rundy następuje powolna selekcja, konie z czuba uruchomili łydy. Jadąc na tyłach grupy najpierw mnie troszkę przyblokowywują, po czym podejmuję udane ataki, do tego na jedynym technicznym odcinku cisnę ile się da. Po krótkim czasie wyprzedzam stopniowo jeszcze trzy sztuki rywali i tak dalej wraz z gościem od Consdata zaczynam współpracować. Mija pierwsza runda. Na drugiej to od razu dane nam było zacząć wyprzedzać aż do mety tych z mini - nie sposób zliczyć ich wszystkich, różnica prędkości w trakcie manewrów wyprzedzaniowych spora, dobrze że szerokość duktów i kulturka ścigantów były na wysokim poziomie i nic nie traciłem. Na wspomnianym technicznym fragmenciku tak zaszalałem że na jakiś czas udało mi się urwać gościowi od Consdata i mocno starałem się utrzymać przewagę, półpłaski profil trasy nie ułatwiał mi sprawy, walka była godna, rywal doszedł mnie dopiero w połowie trzeciej rundy i od tego momentu ponownie cisnęliśmy razem. No, cisnęliśmy że dogoniliśmy kolejnego z mega, dołączył do nas. Na czwartej rundzie nadal szybko pomykaliśmy, ja już raczej siedziałem na ogonie bo znając swoje możliwości na takiej trasie wymagającej głównie ciągłego i mocnego deptania w pedały wiedziałem że niewiele zdziałam i nie myliłem się. No i małe zaskoczenie - dogonił nas niewiadomo skąd kolejny gość z Consdata i tak dalej już w czwórkę mieliśmy napieranie po długiej prostej z łukami w stronę mety. Na powrotnym asfalciku poczułem że nie mam już tyle mocy w nogach by z nimi powalczyć na finiszu. I tak dojechałem do mety parę sekund za współtowarzyszami. Udany mocny trening zrobiony.

    12/45 - open mega
    4/13 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mateusz Mróz) - 5:30 min, do M4 (Michał Gawiński) - 45 sekund... :)

    Foto by Tomasz Szwajkowski.
    W akcji. Takie płaskacze nie są moją domeną, dałem jednak radę mocno pocisnąć :)
    W akcji. Takie płaskacze nie są moją domeną, dałem jednak radę mocno pocisnąć :) © JPbike



    Wirtualna re-transmisja z przebiegu trasy na Relive - KLIK.




  • dystans : 73.98 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 03:38 h
  • v średnia : 20.36 km/h
  • v max : 46.79 km/h
  • hr max : 174 bpm, 98%
  • hr avg : 149 bpm, 84%
  • podjazdy : 1062 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid MTB - Sława

    Sobota, 15 września 2018 • dodano: 16.09.2018 | Komentarze 9


    Finał cyklu Solid MTB Maraton. Lubię ich, bo robią niezłe trasy jak na MTB przystało. Pierwotnie planowałem w tym cyklu zrobić generalkę - odpuściłem już po dwóch startach (Mchy i Śrem), na których szło mi poniżej oczekiwań, albo to konkurencja w kategorii M4 doszła do kosmicznego poziomu ...
    Zatem na dwa ostatnie ścigi (Bodzyniewo i ten o którym tu mowa) wybrałem się czysto treningowo i ... na obu szło mi troszkę powyżej oczekiwań :) Cóż, takie mi życie wyścigowe zafundowano ... :)

    Dojazd do Sławy solo. Nigdy w tym miasteczku nad okazałym jeziorem nie byłem - centrum mnie zaskoczyło bo... wyglądem nie różni się od nadbałtyckiego kurortu :) Parking ulokowali w ośrodku wypoczynkowym... od razu poczułem że przyjechałem na wakacje z rowerem :)

    Powitania, pogaduszki z kolegami i można ruszać. Z teamowych kumpli to prócz mnie niespodziewanie zjawił się Dawid, który po minięciu mety (mega) zdobył 2 miejsce wśród wojaków :)
    Po Bodzyniewie awansowałem z 3 do 2 sektora, czyli wróciłem na swoje tegoroczne miejsce startowe, od razu poczułem się w dwójce jak u siebie :)
    Przed startem zagadałem się z micorem że jedziemy razem to giga, ponoć biker z Gniezna walczył o generalkę, a ja przyjechałem tu zrobić porządny trening.
    No to start. Na początek parkowe alejki, obrzeże Sławy, singielek (zakotłowało się) i wpadamy na nudnawą polną dojazdówkę do lasu z pagórami. Zarówno mi, jak i micorowi współpraca idzie dobrze - ciśniemy nieźle, dużo wyprzedzamy, to cieszy. Po wpadnięciu na właściwą leśną rundę, na giga dwukrotnie pokonywaną się zaczęła zabawa MTB. Trasa nas miło zaskakuje - non stop miły las z całą masą świeżych zapachów po opadach, pełno fajnych i krętych singli, dużo odcinków podjazdowo-zjazdowych, no i niewiele szybkich fragmentów. W sam raz dla mnie, MTBowca z krwi i kości :)
    Wracając do rywalizacji - na pierwszej rundzie, szczególnie na singielkach wymagających techniki za każdym razem robiły się korki wymagające cierpliwości i czekania na dogodny moment do przebicia się naprzód. Widocznie większość tutejszej wiary z 2 sektora chyba jeszcze nie zaznała smaku prawdziwego kolarstwa górskiego. I tak dalej wraz z Dawidem mocno cisnę, szczególnie na trudniejszych odcinkach pokazuję mu jak się tędy szybko pomyka, a na łatwiejszych fragmentach... zwalniam, byśmy zrównali tempo jazdy, zresztą ja sam nie jestem specem od pomykania po płaskim na wysokim poziomie. Raz, jadąc z przodu i goniąc kolejnego rywala do wyprzedzenia przegapiamy skręt - w porę micor to zauważył. Na drugiej części pierwszej rundy to znaleźliśmy swoje miejsce w stawce i tak wraz z jednym gościem który mocno walczył by utrzymać się z nami dojeżdżamy do rozjazdu i czas na powtórkę z rozrywki MTB - tym razem z pełną swobodą na trasie, bo giga to dystans dla twardych :). Kręcąc dalej, na twarzy Dawida dostrzegłem oznaki zmęczenia, a ten widocznie nie zamierzał się poddawać - nie było takiej opcji w „umowie“ :). W końcu, na 25 km przed metą kompan zaczynał mi odstawać, a mi zależało na utrzymaniu odpowiedniego obciążenia treningowego, zatem dalej pognałem sam. Szło mi nieźle, na ciężkim odcinku dostrzegłem rywala do wyprzedzenia (z 1 sektora), nie udało się go dojść bo gość wyraźnie lepiej radził na płasko-półpłaskich fragmentach, do tego i mnie zaczęło dopadać narastające zmęczenie, które zaczęło się pogłębiać na polnej powrotówce. Kręcąc ostatnie km wyprzedził mnie motocykl zamykający stawkę mega, dogoniłem kilku ostatnich z tegoż dystansu i tak spoczko dokręciłem do mety.

    21/36 - open giga
    6/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 30:46 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 29:56 min.
    Wynik open zadowalający, a M4 to absolutne minimum do satysfakcji :)
    Chłopaków z Baltic Home (Jaworski i Cibart) nie lubię, na bank nie pójdę z nimi na piwo - wlewają mi na mecie tyle że ... :)
    Generalnie udany trening zrobiony - liczę na 100% pokazanie swoich możliwości na kaczmarkowym finale w Wolsztynie.

    Foto by Matylda Antoniewicz.
    Na pierwszych kilometrach. Zaraz pora mocno pocisnąć :)
    Na pierwszych kilometrach. Zaraz nastanie pora by mocno pocisnąć :) © JPbike

    Foto by Przemysław Listewnik.
    Sezon wyścigowy zbliża się ku końcowi, a ja nadal cisnę, cisnę :)
    Sezon wyścigowy zbliża się ku końcowi, a ja nadal cisnę, cisnę :) © JPbike

    Re-transmisja z przebiegu trasy giga na Relive - KLIK.





  • dystans : 80.30 km
  • teren : 79.00 km
  • czas : 04:21 h
  • v średnia : 18.46 km/h
  • v max : 50.85 km/h
  • hr max : 169 bpm, 95%
  • hr avg : 147 bpm, 83%
  • podjazdy : 1814 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Zielona Góra

    Niedziela, 2 września 2018 • dodano: 04.09.2018 | Komentarze 5


    Przedostatni kaczmarkowy start. Do Zielonej Góry dotarłem bezpośrednio z deszczowego Karpacza, a na miejscu zastałem pochmurną aurę i idealną do ścigania temperaturę na poziomie 20°C.

    Walcząca o pierwszą w historii dekorowaną generalkę w cyklu Kaczmarek Electric MTB ekipa Unit Martombike Team wystawiła 5 sztuk - mnie, Dawida, Grześka, Krzysztofa i Wojtka. Plan był prosty, ale niełatwy do zrealizowania - zdobyć jak najwięcej punktów, co oznaczało że minimum czterech z nas musi pocisnąć giga - ostatecznie trzech z nas zrobiło giga, a dwóch mega.

    Już podczas krótkiej rozgrzewki stwierdzam że tutejsza trasa będzie ciekawa. Stojąc (tradycyjnie) w tyłach 2 sektora dowiaduję się że jedna pętla o długości 26 km ma 600 m przewyższenia - łatwo policzyć ile w sumie to będzie na giga (3 rundy) :)

    No to start. Nie wiem jak to się stało że od pierwszych metrów ruszyłem z kopyta i od razu zaczynam wyprzedzać, niezależnie od szerokości ścieżki i stanu leśnej nawierzchni. Szło mi tak dobrze że łykałem każdego, kto znalazł się przede mną, jeszcze do tego podjazdy brałem z nieprawdopodobną jak na moje możliwości prędkością - normalnie szok, chyba powinienem mieszkać w górach, skoro wczoraj zaliczyłem bardzo udany uphill na Śnieżkę :). Tutejsza trasa mocno i bardzo pozytywnie mnie zaskakuje - w całości w lesie, niemal bezustannie raz pod górę, raz w dół, ilość fajnych i krętych singli z własnymi nazwami powalała, a znienawidzonych przeze mnie odcinków do jazdy „na kole“ praktycznie nie było w ogóle, nawet trafiały się piękne lubuskie widoczki z ponad 200 metrowych wzniesień. Czyli po prostu czułem się na takiej trasie jak rybka w wodzie, tego mi brakowało :)
    Wracając do rywalizacji - w okolicy 15 km, po bezustannym wyprzedzaniu (nikt nawet nie próbował mnie gonić) doszedłem Dawida, który startował z jedynki, z szacunkiem wyprzedzając teamowego kolegę zapytałem jaki dystans jedzie (mega) i pocisnąłem dalej, stopniowo doganiając kolejne sztuki z pierwszego sektora. I tak kończę pierwszą rundę, podczas której jedynym drobnym zmartwieniem było zgubienie bidona na wertepiastym singlu zjazdowym. Druga runda - w dalszym ciągu jedzie mi się dobrze, w dalszym ciągu doganiam i wyprzedzam kogoś, nawet trafiały mi się znane nazwiska i sylwetki wycieniowanych ścigantów - niektórzy próbowali mi siadać na koło, nie dałem im szans - a to głównie dzięki wymagającej umiejętności MTBowskich trasie. Gdy tylko wyprzedziłem kolegę od Cellfastów - Artura Zarańskiego, to ten musiał być zdziwiony i widocznie zaczął mnie gonić z całych sił, również i ja pocisnąłem mocniej, tak mocno że na 5 km przed rozjazdem poczułem ubytek sił i musiałem zwolnić, bo czekała mnie jeszcze jedna niełatwa runda. Poskutkowało to że Artur z jednym gościem mnie dogonili i ... skręcili na mega. No i na trzeciej rundzie zostałem sam z klasyczną samotnością długodystansowca. Kręciło się niestety ciężej, ale bez tragedii kryzysowej. Myślałem że za parę chwil ktoś mnie dogoni. Walcząc dalej z narastającym zmęczeniem, kolejnymi kilometrami, wzniesieniami i zbliżającą się kolką wysiłkową byłem zdziwiony że na drugiej części ostatniej rundy nikt mnie nie dogonił, do tego ja sam doszedłem najpierw jednego, po jakimś czasie drugiego i na koniec trzeciego - wszyscy trzej widocznie byli bardziej ujechani ode mnie. W końcu jest upragniona meta i zastanawianie się jak wypadłem wynikowo na tym giga ...

    31/43 - open giga
    7/9 - M4

    Krótko i treściwie - taki wynik (open) to szczyt moich tegorocznych możliwości na silnie obsadzonej stawce giga.
    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 49:46 min, do M4 (Piotr Cibart) - 32.46 min
    Drużynowo w tym wyścigu zajęliśmy świetne 4 miejsce, a w generalce mamy 5 pozycję.

    Fotki by Renata Tyc, Piotr Łabaziewicz.
    Oj, dawno tak dobrze nie pomykało mi się :)
    Oj, dawno tak dobrze nie pomykało mi się na maratonie MTB :) © JPbike

    Wyprzedzania i dublowania miałem mnóstwo :)
    Wyprzedzania i dublowania miałem mnóstwo © JPbike

    Na technicznych odcinkach bawiłem się świetnie :)
    Na technicznych odcinkach bawiłem się świetnie :) © JPbike

    W końcu meta. Niezależnie od wyniku to było moje udane giga w sezonie :)
    W końcu meta. Niezależnie od wyniku to było moje udane giga w sezonie :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu giga (3 rundy) na Relive - KLIK.





  • dystans : 14.32 km
  • teren : 10.00 km
  • czas : 01:15 h
  • v średnia : 11.46 km/h
  • v max : 49.87 km/h
  • hr max : 166 bpm, 93%
  • hr avg : 156 bpm, 88%
  • podjazdy : 1061 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem na Śnieżkę

    Sobota, 1 września 2018 • dodano: 03.09.2018 | Komentarze 6


    Pierwotnie nie planowałem tegoż uphillowego startu. Gdy tylko dowiedziałem się że w tym sezonie nie będzie a jakże bardzo udanego dla mnie w dwóch poprzednich sezonach maratonu "Rowerem przez Karkonosze“ (dwie wygrane (klik 1), (klik 2)), to po długim namyśle skusiłem się na ten tytułowy wyścig organizowany przez Rotary Club i mający charakter charytatywny.

    Na Śnieżkę wjeżdżałem wyścigowo dwa razy, w sezonie 2008 i 2009, czyli sporo czasu minęło i czas sprawdzić gdzie obecnie stoję z podjazdową formą :)

    Do Karpacza przyjechałem wraz z rodzicami już we wtorek i dzięki temu porządnie mogłem się powysypiać i pokręcić wycieczkowo-treningowo po okolicznych górach. Do piątkowego popołudnia pogoda dopisywała, a prognozy na dzień startu zapowiadały całodniowy deszcz i nazajutrz w sobotę niestety się sprawdziły, temperatura spadła do 12°C, do tego w górnych partiach Karkonoszy panowała konkretna mgła, dobrze tylko że wiatr odpuścił.

    No to ruszyłem spod noclegowni w deszczyku do biura zawodów, zostawiłem tam plecak z suchymi kolarskimi ciuszkami na zmianę (zbędny nasz balast wwozili do Domu Śląskiego terenówkami). Powitania, pogaduszki z paroma kolegami i jazda w kolumnie na deptak w centrum Karpacza, chwila oczekiwania i START, oczywiście w deszczyku.

    Ruszałem z 1/3 stawki (na mecie sklasyfikowano 254 osób). Pierwsze i asfaltowe ponad 4 km prowadzące do Stacji Narciarskiej „Biały Jar“, skręt na kultowy i znany z TdP ciężki podjazd pod Orlinek, kawałek zjazdu i końcówka do Karpacza Górnego poszły mi przeciętnie - wyprzedzania w mojej części stawki niewiele, po prostu jechałem swoje i stopniowo łapałem swój podjazdowy rytm. No, stroma ściana pod Wang, tu najlżejsze przełożenie 34/40 ledwo mi starcza i wpadamy na te sławne, nierówne i paskudne bruki prowadzące na sam szczyt - nachylenie prawie w ogóle nie spada poniżej 11% (max 19%), od tego momentu elegancko łapię swój rytm i zaczynam stopniowo wyprzedzać jednego za drugim - to cieszy, ale wiem że mocy by zbliżyć się do czołówki jeszcze mi brakuje. Dodatkowo dobra znajomość trasy pozwala mi w pełni kontrolować sytuacje typu: gdzie przycisnąć, gdzie zwolnić by złapać chwilę oddechu, itp. Po przekroczeniu Polany (1067 m) deszczyk ustaje i stopniowo wjeżdżamy w mglistą krainę - w sumie fajny klimat, chociaż widoczków nie ma. I tak brnę do góry, powoli łykając kolejnych rywali, nierówne bruki nie ułatwiają sprawy w utrzymaniu równego tempa. Mijamy Strzechę Akademicką (1258 m), mgła staje się coraz gęstsza, kolejna długa ściana do pokonania - na swoim 34/40 daję radę sprawnie podjechać, przy tym na krótkim wypłaszczeniu dochodzę grupkę rywali. Na zjeździe do Przełęczy pod Śnieżką (1394 m) wyprzedzam kilku naraz, ponoć ów zjazd po brukach w mocno mglistych warunkach wymaga skupienia. No i został jeszcze do pokonania ponad 2 km atak szczytowy po najbardziej paskudnej nawierzchni - poza stromizną szczeliny między brukami są straszne i łatwo o wybicie rytmu. Mgła zamieniła się w mleko - widoczność ledwo 20-30 metrów. Ku mojemu zdumieniu szybko uciekam dopiero co wyprzedzonym paru rywalom i od tego momentu już samotnie atakuję końcówkę. Czuć narastający chłód, a na wschodnim zboczu Śnieżki troszeczkę powiało. Na 500 m przed metą wyprzedza mnie gość niewiadomo skąd i na karbonowym fullu - pogratulowałem mu za lepsze rozłożenie sił ode mnie :). W końcu końcówka morderczego i emocjonującego podjazdu - nagle zrobiło się ślisko, dwa razy tylne koło zabuksowało, w porę nad tym zapanowałem (technika, technika :)) i z radością, oraz przy oklaskach grupki kibiców zdobywam Królową Karkonoszy (1602 m) na rowerze po raz trzeci :)

    To już ostatnie metry ciężkiej wspinaczki. Dawaj! Dawaj! :)
    To już ostatnie metry ciężkiej wspinaczki. Dawaj! Dawaj! :) © JPbike

    Czas podjazdu - 1:15:33 godz - osobisty rekord sprzed 9 lat poprawiony o ponad 8 minut - JESTEM DUMNY :)

    25/254 - open
    8/96 - M40

    Strata do zwycięzcy (Marcin Mokiejewski) - 17:49 min, do M40 (Rafał Ignaczak) - 17:43 min

    Kolejna radosna chwila w moim życiorysie :) Warunki na szczycie - widać :)
    Kolejna radosna chwila w moim życiorysie :) Warunki na szczycie - widać :) © JPbike

    Na szczycie spędziłem krótką chwilę, mleczna mgła, zero widoczków, turystów niewiele i chłód na poziomie 6°C, do tego ja cały przemoknięty. Na szczęście organizator spisał się znakomicie - zorganizował bazę w cieplutkim Domu Śląskim. No to zjazd do Przełęczy pod Śnieżką - wychłodziłem się znacznie, ręce zaczęły sztywnieć. W tłocznej bazie od razu przebieram się w suche portki, wypiłem 3 ciepłe herbatki, zjadłem placka, podzieliłem się wrażeniami z kolegami i tak po jakimś czasie już ogrzani mogliśmy w kolumnie zjechać do Karpacza.

    Podjazdowa re-transmisja na Relive - KLIK.