top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 79.19 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:59 h
  • v średnia : 15.89 km/h
  • v max : 62.26 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Międzygórze

    Sobota, 10 września 2011 • dodano: 12.09.2011 | Komentarze 18


    Udany powrót po kontuzji na swój słuszny i górski dystans :)

    Do Międzygórza wybrałem się na weekend w towarzystwie Djablicy, którą zgarnąłem z Wrocławia. Pierwotnie na mój golonkowy powrót po kontuzji planowałem start na mega, a jednak po sprawdzeniu siebie, zarówno treningowo, jak i podczas startu na własnym podwórku od razu zdecydowałem na swój słuszny dystans – GIGA. Nazajutrz w sobotę miałem mały dylemat – w co się ubrać, ponoć zapowiadali pogodę z temperaturą dochodzącą do 20 stopni, poza tym w wyższych patriach gór nie wiadomo jak będzie, więc w końcu wybrałem rzadko stosowaną przeze mnie opcję: podkoszulek z długim i na to krótki strój - jak się okazało wybór był idealny. Dość późno ruszyłem z noclegowni, przynajmniej dobrze się wyspałem. W sumie zrobiłem niewiele ponad kilometr rozgrzewki :) Przed wjazdem do sektora spotkałem mambę, klosia, mlodzika, po czym ustawiłem się obok golonkowego debiutanta na giga, czyli josipa, pogadaliśmy sobie. W oczekiwaniu na start dla mnie największym zaskoczeniem była znajoma sylwetka bikera w pomarańczowo-białym stroju – to był sam DMK77 ! Nie napiszę jak się cieszyłem z Jego obecności na wspólnym dystansie, bo w tym sezonie do tej pory nie mieliśmy okazji się porównać na którymś maratonie :) Oprócz Damiana spotkałem się z kumplami z SCS OSOZ – AdAmUsO, karmi, RafałCSC i slec. W sumie fajne to uczucie wrócić do ścigania po kontuzji na swoje miejsce, czyli wśród tych co mają wspólną pasję :) Cel był prosty – przejechać całą górską trasę najlepiej jak się da i bez kryzysu dotrzeć do mety. No i wypadało pokazać kto w EMED Racing Team zasługuje na miano górskiego lidera :) Trasa w Międzygórzu okazała się być identyczna z tą zeszłoroczną, czyli jedna z najłatwiejszych górskich golonkowych edycji ale … 2600 m w pionie oznacza że sporo wymaga kondycji.
    No, to start ! Ruszyłem bez ostrego ciśnięcia, by na dalszej części trasy nie dać się kryzysowi, no i już od jakiegoś czasu jeżdżę bez pulsometra, więc wszystkie podjazdy pokonywałem z pulsem „na czuja”. Na pierwszej podjazdowej serpentynie dostrzegłem klosia za mną, Damian widocznie nieźle radził do góry i powoli znikał mi z pola widzenia, no cóż trzeba jechać swoje.

    Na pierwszym długim podjeździe i to na czele peletonika :) © JPbike

    Pierwsze krótkie wypłaszczenie i zjazd – bez emocji i szybko w dół. Po czym rozpoczęła się seria długich podjazdów wraz z paroma zjazdami. Na tym odcinku powolutku zacząłem nabierać tempa i udało się kilku osobników wyprzedzić, na jednym szybkim zakręcie na zjeździe zbyt późno nacisnąłem klamki hamulcowe i pobocze zaliczone, na szczęście bez gleby. Gdzieś tam wypatrzyłem Damiana kończącego serwis (sztyca), po czym wsiadł i znów powolutku zaczął mi uciekać do góry :) Również i na tym odcinku plecy zaczęły się odzywać, w zeszłym roku z tym bywało gorzej, nie dałem się i na całej trasie eksperymentowałem z różnymi pozycjami na długich podjazdach – raz na stojąco i twardszym przełożeniu, raz zamiast trzymać rogów trzymałem kierownicę bliżej środka – pomogło częściowo. Na pierwszym bufecie postój, podobnie na pozostałych – słusznie i można było przez chwilkę rozciągnąć plecy. W końcu atak na kulminacje wysokościową – okolice Śnieżnika.

    W akcji, bliziutko Śnieżnika :) © JPbike

    Aż do schroniska pod Śnieżnikiem kręciłem sam, jedynie pojedyncze sylwetki zdawało się dostrzec. Wreszcie coś technicznego nastąpiło – zjazd czerwonym. Ten dość trudny odcinek najbardziej zapamiętałem z zeszłego roku i myknięcie w dół nie sprawiło mi żadnych większych problemów, tylko w dwóch miejscach ze sporym uskokiem wolałem nie ryzykować ze względu zrastający obojczyk. Dwie osoby udało się tędy wyprzedzić. W pewnym momencie, zauważyłem jadący przede mną czerwony Land Rover, trzeba było zwolnić bo okazało się że zawodnik miał wywrotkę, leżał, chyba coś z barkiem :( Dalszą cześć zjazdu, już mniej techniczną pokonałem szybko, trochę telepania było. Gdy kończył się zjazd to nagle przede mną pojawił się DMK77, przyspieszyłem i przez chwilę jechałem tuż za Nim, zamierzałem chwilę pogadać coś w stylu „jak tam ?”, właśnie zaczynał się skręt na kolejny długi podjazd i … łańcuch zakleszczył się w korbie, kilkanaście sekund postoju …

    Własny serwis na golonkowym poziomie, dobrze mieć kogoś do pomocy :) © JPbike

    Długi podjazd prowadzący do rozjazdu mega/giga przebiegł pod dyktando wyprzedzania zawodników mini i znów powoli zanikającego z pola widzenia Damiana, wyraźnie brakowało mi dobrego powera na długie podjazdy. Kolejny długi zjazd, już na pętli giga – cisnąłem ile się dało, mocno telepało, na tejże pętli sporo osób z kapciami mijałem. No i jadąc tamtędy stwierdziłem że od tych wybojów na zjazdach wypadła mi z kieszonki pompka :( W pewnym momencie, na widokowym wypłaszczeniu, przed kolejnym długim zjazdem doszedł do mnie slec, przez jakiś czas jechaliśmy razem, znów na końcu zjazdu dostrzegłem Damiana, wyraźnie narzekał podobnie jak ja na plecy. Po jakimś czasie puściłem sleca by zachować siły na ostatni długi podjazd, jak się okazało słusznie zrobiłem swoje. Na odcinku od ostatniego bufetu do ostatniego szczytu straciłem kilka pozycji. Natomiast w miejscu połączenia giga z mega nastąpiła identyczna powtórka z historii – napotkałem na Zbyszka, obaj o tym pamiętaliśmy i uśmiechnęliśmy się :) Przez wyboisty odcinek w okolicach Czarnej Góry ciężko się kręciło, mimo wypłaszczenia ledwo przekraczałem 20 km/h.

    Zdecydowanie wolę się męczyć w górach, no i te arcywidoczki :) © JPbike

    W końcu ostatni podjazd z jednym podejściem – stwierdziłem że za wolno podchodzę, nawet dublowany Megowiec mnie wyprzedził podczas marszu. Po tym wreszcie zjazd wprost do mety, trochę błotnistych fragmentów było, gdzieś tam wykręciłem v-max. Na tymże zjeździe nie było z kim powalczyć, poza dublowaniem kilku Megowców. Jeszcze ostatni krótki, acz stromy podjazd na którym JEDYNY raz użyłem młynka (26/34), na końcówce prawie doszedłem do jednego z Xboxa, z którym kilkakrotnie tasowaliśmy się na całej trasie. Po czym już tylko bezproblemowy techniczny zjeździk wprost na metę, którą przekroczyłem jako pierwszy z EMED’u na giga :)

    Klimatyczny przejazd w górskim lesie :) © JPbike

    JPbike taki już jest - wariat na zjazdach :) © JPbike

    Wyniki i porównania:

    50/118 – open giga
    21/45 – M3

    Czas przejazdu (4:59:03) identycznej trasy lepszy od zeszłorocznego o półtorej minuty (5:00:34) :)
    Strata do zwycięzcy giga (Janowski) – 1:12:36, do M3 (Czarnota) – 1:11:11
    DMK77 dołożył mi prawie 5 minut straty, jest lepiej niż rok temu bo wtedy wlał mi 6 minut :)

    EMED’owcy na giga
    50 (21 M3) – JPbike – 4:59:03
    54 (22 M3) – josip – 5:06:16
    57 (24 M3) – klosiu – 5:08:20
    82 (28 M2) – mlodzik – 5:31:35 (kapeć)
    88 (30 M2) – Maciej – 5:41:27


    Po maratonie tradycyjnie pora na bufet, makaron z sosem smakował, pogaduszki ze znajomymi, myjnia. Towarzyszyła mi Djablica, która pojawiła się w roli kibica. A największe uciski dostałem od Ryszarda – nawet sprawdził osobiście czy w jednym kawałku przejechałem to giga po kontuzji i z blachą w obojczyku :)

    Z Ryszardem :) Trochę błotka mamy na sobie :) © JPbike




  • dystans : 67.66 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 02:22 h
  • v średnia : 28.59 km/h
  • v max : 54.36 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Poznań

    Niedziela, 4 września 2011 • dodano: 04.09.2011 | Komentarze 27


    Całkiem udany powrót do ścigania :)

    Po ponad trzech miesiącach spowodowanych kontuzją w końcu stanąłem na starcie, i to na własnym podwórku. Dla mnie był to czwarty start w tejże grabkowej edycji. Co prawda trasa dość płaska, a jednak to maraton. Rano micha makaronu z sosem i szybki myk do sklepu po Isostara bo się skończył. Stresika przedstartowego nie było, chyba czuję się już starym wyjadaczem maratonowym :) Dojazd nad Maltę tradycyjnie na własnych kołach i od razu powitanie z KeenJow’em, mlodzikiem, MaciejBrace'em, Maksem, Rodmanem i myk do swojego sektora – dwójki. Stojąc w sektorze z wyjątkiem ryszarda4859 nikogo ze znajomych nie dostrzegłem, nuda, miejsce nie dla mnie :)
    No i wystartowaliśmy – przez pierwsze dość wąskie kilka km nie szarżowałem, tempo mi odpowiadało i … podziwiałem wtedy tyłek Kasi Galewicz :) Jadąc tamtędy jeden Gość przede mną się wywalił przy drewnianym słupku i w ostatniej chwili udało mi się wyhamować, uff. Okazało się że zarówno początkowe jak i końcowe km były troszkę zmienione. Tłok był, ale dało się dość szybko jechać. Po dojechaniu do osławionej już schodowej przeszkody od razu utworzyła się spora kolejka do pokonania tegoż fragmentu. W sumie na 20 metrowym odcinku trasy odbyłem tam około 2-3 minutowy bike-walking, przynajmniej można było odsapnąć i zamienić kilka słów z rywalami :) Po tym nastał wreszcie luz i od razu ogień z blatem w roli głównej ! Od razu zdecydowałem że będę się trzymał pociągów i tak właśnie się stało i to do samej mety, z nielicznymi wyjątkami. Po dojechaniu do Gruszczyna przed sobą wypatrzyłem nieoficjalnie jadących klosia i Rodmana, doszedłem do Nich, dałem znak żeby chociaż przez jakiś czas mnie pociągnęli jak na kolegów z teamu przystało. Chłopaki chyba nie przystali na propozycje, no tak :) Wtedy w mojej głowie zrodził się pomysł że pojadę mega i w dalszej części trasy, jeszcze po kilku namyśleniach typu mega czy giga tak zrobiłem i nie żałuję. Dalsza jazda aż do wschodniego krańca trasy przebiegła w pięcioosobowym pociągu dowodzonym przez dwóch z Berknera – cisnęli ostro i jak się okazało … przesadzili :) Po wjechaniu na powrotny odcinek moja grupka zaczęła się kurczyć, jako pierwszy do przodu wystrzelił … JPbike ! Faktycznie, towarzyszy z pierwszego pociągu już więcej na trasie nie zobaczyłem. Dalej, aż do wjechania na asfalt jechałem raz sam, raz tworzyły się i rozpadały grupeczki, by w końcu, już na asfalcie (wplecobocznowind :)) podczepić się pod spory pociąg (chyba z trzeciego sektora) i tak przejechaliśmy spory kawał trasy wspólnie. W okolicach rozjazdu mega/giga (51 km) podjąłem ostateczną decyzję – jadę mega. Wtedy szybsza cześć grupki mi uciekła, do mnie podczepiło się dwóch Gości, z czego jeden jechał za mną przez dłuższy czas i nieźle się ujechał. Jadąc tamtędy zacząłem wyprzedzać ogon lub środek mini. Natomiast zjazd za Uzarzewem (dwa wykrzykniki) to dla mnie czysta formalność – myk w dół i przy tym z zaskoczenia jednego wyprzedziłem – a ten z tego powodu przyspieszył i po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego Megowca. Przed fajnym singielkiem puściłem swoich towarzyszy, by sprawdzić jak radzą z techniką – obaj nieźle zajechani byli, a ja odpocząłem sobie przed finiszem. Po dojechaniu do wspomnianych schodów nie dane mi było zjechać w dół bo potrąciłbym kogoś. Po tym już tylko szybki myk w kierunku mety, jeden ze mną ostatkami sił jechał, na końcówce doszliśmy jeszcze jednego, z Torq’a i taki trzyosobowy skład był skazany na wspólny finisz – który z zadziwiającą łatwością wygrałem :)
    Po minięciu linii mety tradycja pomaratonowa – do bufetu uzupełnić kalorie.
    Trochę czasu w oczekiwaniu na pozostałych Emedowców spędziłem w towarzystwie Jurka57, który przyjechał z Buku pokibicować, miło pogadaliśmy sobie. Po czym obejrzałem finisz Kaisera i stopniowo zjawiali się na mecie kumple, podzieliliśmy się wrażeniami i myk do domu.
    W sumie udany maraton, choć bez jakiś większych emocji. Ostatni raz jechałem mega – ponad 2 lata temu, więc myślę że warto było zrobić coś dla odmiany. Serio to myślami już jestem w Międzygórzu, gdzie oczywiście pojadę giga :)

    105/676 – open mega
    29/221 – M3

    VI Mistrzostwa Poznania
    15/202 - open mega :)

    Międzyczasy
    1 - 0:38:59 (125)
    2 - 1:05:42 (120)

    Strata do zwycięzcy mega - 20 minut i 42 sekund, do M3 - równe 20 minut.

    W akcji za zjazdem za Uzarzewem, widać że nie oszczędzałem się :)
    Fotka by Grażyna.
    Bikemaraton Poznań 2011 © JPbike

    Pierwsze kilometry. Ale ta Kasia Galewicz ciśnie :) © JPbike

    Fotka nadesłana przez mlodzika, a zrobiona przez jego dziewczynę :)
    Wszędzie, nawet na ostrych zakrętach trwała żażarta walka :) © JPbike

    Fotka by Ela Cirocka
    Końcówka. Temu młodemu udzieliłem lekcji na temat: "Jak wygrać finisz" :) © JPbike




  • dystans : 68.00 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 05:11 h
  • v średnia : 13.12 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Krynica Zdrój

    Sobota, 28 maja 2011 • dodano: 29.05.2011 | Komentarze 30


    Błotna i ciężka przeprawa przez góry – UDANA !

    Golonkowa Krynica Zdrój coraz śmielej staje się dla mnie jedną z najszczęśliwszych górskich rund, i do tego … najodleglejszą od domu. Dziś, po tamtejszym maratonie, na którym po raz trzeci wystartowałem mogę napisać że warto było wydać cztery stówki na dojazd i powrót (575 km w jedną stronę, 10 godzin jazdy autkiem), nie licząc kosztów noclegów, jedzenia i wpisowego. Dla mnie cykl MTB Marathon stał się już swoistego rodzaju uzależnieniem :)
    Dzień przed maratonem, późną porą zrobiłem pieszy rekonesans technicznej sekcji zjazdowej na Górze Parkowej – z racji że wtedy było ciepło i sucho, tamtejszy najbardziej stromy zjazd i jego sucha nawierzchnia nie zrobiły na mnie większego wrażenia :) kilku rekonesansowców napotkałem i trochę się zdziwiłem że tylko jeden zjechał – to rozumiem :)
    Gdy się zbudziłem to nad Krynicą wisiały niskie chmury, temperatura spadła do 12 stopni i trochę popadało – będzie błotniście i jak się okazało … CAŁA górska trasa taka była. Więc wytrawni technicy do boju ! Po 9-tej ruszyłem na rozgrzewkę na … Górę Parkową :) No i na stromym zjeździe zaliczyłem glebkę – po prostu nie zauważyłem ilości błotka i nastąpił uślizg tyłka Treka, troszkę się ubrudziłem :) Po zjechaniu w dół, przed startem, na głównym deptaku spotkałem paru znajomych, głównie tych żółto-czarnych – AdAmUsO, slec, Math86, RafalCSC, karmi, oraz stojąc w sektorze (trzecim) napotkałem na Arka. Na krótko przed odpaleniem Gigowców … lunęła ulewa i tak przez pierwsze 3 km zdążyliśmy się zmoknąć. Przy skręcie na podjazdowy czerwony szlak napotkał na mnie nicram i po chwili zniknął mi w tłumie. Na tym podjeździe biegnącym na Przełęcz Krzyżową kręciłem w miarę przyzwoitym tempem i bez problemu podjechałem po lekkim błotku, po drodze kilku wyprzedzając. Natomiast na krótkim, acz stromym zjeździe desperackim atakiem, bo w błotnej koleinie wyprzedziłem mistrzynię DH, Justynę F. :) Dalej to jazda po ciężkiej nawierzchni przeoranej przez traktory i ciągniki gąsienicowe lekko do góry, by po tym zacząć pierwszy długi zjazd szerokim i mokrym szutrem z błotnymi koleinami. Jako że na błotne maratony nie biorę okularów, nie dane mi było zjechać tamtędy na maxa, i do tego Trek często mi tańcował, zostałem wtedy wyprzedzony przez kilku rywali i jedną rywalkę. Nastał długi podjazd na kulminację trasy – na Jaworzynę (1114 m). Całość, w tym najbardziej stromy fragment podjechałem nieźle, nawet udało mi się powyprzedzać paru osobników. No … od tamtego momentu niektórzy mieli problemy z zaciągającym się łańcuchem – a ja na całej trasie ani razu nie miałem takiego problemu – zamontowanie najmniejszej zębatki 26 okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę, zresztą Math86, z którym jechałem większość podjazdu też takową miał i na mglistym szczycie Jaworzyny kciukiem potwierdził że wszystko gra. Po zdobyciu szczytu pora na zjazd, najpierw po polance z niebezpiecznym progiem (przeskoczyłem), a następnie super stromy (ponad 30%) i super grząski (gorszy niż w zeszłym roku) zjazd, na którym na początku zaliczyłem glebę (tył płynął i uciekł), później ilość grząskiego błota spowodowała że dwie podpórki zaliczyłem, by w końcu z satysfakcją zjechać do końca :) Gdy zrobiło się szerzej, nadal w dół gnałem, po kamieniach, mocno telepało, ręce ledwo czułem, zauważyłem na poboczu grupę ratowników okrywających kocem termicznym … Bogdana Czarnotę ! Ostro i niebezpiecznie musiało być. W tamtym momencie wyprzedził mnie Math86 – teraz już wiem że muszę swoją stajnię powiększyć o fulla :) Po wizycie przy bufecie (na każdym robiłem postój) kolejny podjazd, ciężki, bo grząski, gdzieś tam napotkałem sleca, serwisował coś, i po krótkim czasie mnie wyprzedził, po czym nastąpił zjazd w okolice rozjazdu mega/giga – najpierw zauważyłem że licznik padł i powędrował do kieszonki, a następnie jeden gość leżał przy poboczu – prawdopodobnie ostre otb przez śliski próg zaliczył, zapytałem się czy jest cały – żył i po chwili, jadąc dalej zauważyłem jadących do niego ratowników na quadach z noszami. Po drugim bufecie wspomniany rozjazd, Gigowcy pomknęli w dół czarnym szlakiem – technicznym i zaszalałem :) Po zjechaniu do Wierchomli i dokręceniu asfaltem na najniższy punkt trasy, zaczął się bardzo długi (7.6 km, 539 m w pionie) i bardzo ciężki bo niemal cały czas po grząskim błotku podjazd na Halę Łabowską (1040 m). Jechałem tamtędy niemal samotnie, praktycznie w całości na młynku i dwa może trzy najcięższe fragmenty wprowadzałem. Ponownie pojawiła się strefa górskich mgieł, zimno było, ubrany byłem odpowiednio, więc nie było tak źle. Dobijając końcówkę tegoż masakrycznego podjazdu stwierdziłem że sporo sił zużyłem … ale nie poddam się ! Po trzecim bufecie – interwałowy odcinek czerwonego szlaku z porządnym podjazdem na Runek (1080 m), gdzie giga łączyła się z mega. Jadąc tamtędy błota było trochę mniej i można było pocisnąć. Tak się złożyło że natrafiłem na megowców, którzy jechali podobnym tempem do mojego, albo ja kręciłem już słabiej przez wspomniany długi i ciężki podjazd. Natomiast na sporym fragmencie zjazdowym, biegnącym w okolice Słotwin, leżało takie śliskie błoto że Trek cały czas tańcował, opony (NN) osiągnęły ze 3 cali szerokości, na szybkim zakręcie nie wyrobiłem się i glebka w trawę zaliczona. Po zjechaniu do Słotwin – stromy podjazd po stoku narciarskim, całość podjechana. Ponowny zjazd – do Krynicy i początek ostatniego długiego podjazdu – na Huzary (860 m), nic ciekawego się nie działo, było ciężko i błotniście, kilku megowców mnie wyprzedziło – wtedy byłem pewien że jechałem już na resztkach sił. Na szczycie się zatrzymałem na siku (25 sekund) :) Ulżyło i zaszalałem na maxa zjeżdżając tamtędy :) W końcu czas się zemścić na pogromcy mojego sprzętu - kultową Górę Parkową (w 2009 na zjeździe wyskoczyła mi linka od tylnego v-braka i otb, a w 2010 na ciężkim podjeździe (obecnie pominiętym) zerwałem łańcuch). Po ostrym podjechaniu resztkami sił po dziurkowanych płytach betonowych się zaczęło … zaczynam zjeżdżać, dość szybko wybrałem tor mocno zabłoconego i wyrytego już zjazdu, wychylam się za siodełko, jadę w dół, jadę w dół i ZJECHAŁEM bez żadnego potknięcia ! Przy słynnej stromiźnie stało sporo ludzi, zarówno fotografów, ratowników, jak i obserwatorów i poczułem się jak gwiazda prawdziwego MTB, zapomniałem o zmęczeniu i dalszą techniczną sekcję włącznie ze zjazdem po schodach ostro i jak wariat pokonałem, by w końcu i z dużym zadowoleniem wpaść na metę :)
    Stojąc przy bufecie regeneracyjnym spotkałem mambę (nie startowała) i am70, oraz Zbyszka.
    Wtedy … rozpadało się na dobre :)
    Makaron z sosem całkiem mi smakował.
    Przy myjce, oddalonej o kilometr w końcu znalazł się czas, by pogadać z nicramem.
    Straty sprzętowe – znikome, nawet klocki mają się dobrze :)

    48/102 – open giga
    17/40 – M3

    To moje jak to tej pory najlepsze wyniki w golonkowym ściganiu w górach !
    Strata do zwycięzcy (Bartosz Janowski) – 1:18:15, do M3 (Tomasz Jajonek) – 1:08:22
    W Krynicy samotnie reprezentowałem EMED Racing Team, więc nie ma co porównywać wyników.

    Dopiero podczas brania prysznica zauważyłem że na obu łydkach pojawiło się trochę szlifów oraz podczas chodzenia po schodach czułem nogi – ostro było i niezłego powera dawałem na błotnej trasie :)


    W takiej ulewie przyszło nam startować ... © JPbike

    Napieram ! © JPbike

    Wysoko, w mglistym rejonie Jaworzyny ... © JPbike

    Zjazd z Parkowej - wykonuję poślizg kontrolowany :) © JPbike

    Wytrawny technik w błotnej akcji zjazdowej :) © JPbike

    JPbike w swoim żywiole :) © JPbike

    V max - ? (licznik padł)
    Puls - j.w.
    Przewyższenie - 2768 m (wg.orga)



  • dystans : 79.11 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:10 h
  • v średnia : 15.31 km/h
  • v max : 61.56 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 30 kwietnia 2011 • dodano: 04.05.2011 | Komentarze 19


    Prawdziwe MTB rozpoczęte … NARESZCIE !

    No, nie widywałem się z górami, ani nie miałem okazji tam potrenować przez ponad pół roku, czyli od ostatniego ścigania, w grabkowym Karpaczu ...

    Do Złotego Stoku, a dokładniej do pobliskiego Kozielna zajechaliśmy dzień wcześniej w licznym EMED-owskim składzie: JA, Jacgol, Jarekdrogbas z Agą, klosiu, Maks, mlodzik, Rodman i toadi69.
    Nazajutrz, sobotniego dzionka zastanawiałem się z Jarkiem, czy nie jechać na miejsce startu (10 km) swoimi rumakami w ramach rozgrzewki. Wybraliśmy auto, i tak po zajechaniu na tamtejszy Rynek i złożeniu rowerów nastąpiła rozgrzewkowa jazda we dwóch na pierwszy długi podjazd, dokręciliśmy na wysokość ponad 600 m, nie było łatwo, tętno spore … Po czym nawrót zjazdowy na start, ale … stwierdziłem że wypadły mi okularki, więc wolniutko w dół mknęliśmy, w końcu swoje uvexy znalazłem, myk w dół, czasu do startu coraz mniej ... nagle Drogbas złapał z przodu gumę, od razu dwuosobowa wymiana dętki (niecałe 5 minut) i w efekcie zjechaliśmy w dół na zapełnione już sektory startowe na kilka minut przed ruszeniem peletonu. Do drugiego sektora wlazłem przeskakując przez barierkę i troszkę podenerwowany zdążyłem się przywitać z mniej i bardziej znajomymi twarzami, w tym z AdAmUsO, karmi, RafałemCSC, slecem, oraz z lemurizą1972 podziwiającą start giga.
    Prognozy zapowiadały deszcz, a było słonecznie i dość ciepło. No tak … nastawiłem się głównie na jazdę w gorszych warunkach … na efekty zbyt ciepłego ubrania długo nie musiałem czekać …
    No i start. Na początek długi i niezły, bo aż 8 km podjazd, na którym zaczęła się selekcja, przez kilka km kręciłem do góry wraz z Jarkiem, po jakimś czasie, będąc już dość wysoko, na tamtejszej serpentynie stwierdziłem że oddaliłem się od Drogbasa, no cóż, w górach trzeba jechać swoje. Dobijając do szczytu, przez coraz bardziej palące się wiosenne słońce zacząłem się grzać, a miałem na sobie podkoszulek z krótkim i ciepłą bluzę … Trudno, kręciłem dalej swoje …

    Na pierwszym podjeżdzie © JPbike

    Pierwszy stromy zjazd singielkiem, którego dobrze pamiętałem z zeszłego roku (błoto, błoto) zjechałem jak na wytrawnego technika na luzie, tyle że … poprzedzający mnie Gość (też z BS) się wywrócił, nie zdążyłem zareagować i najechałem na leżący rower i kontrolowane OTB zaliczone :) Szybko się pozbierałem i okazało się że kierownica wraz z mostkiem się lekko przesunęła, zatrzymałem się kilometr dalej i jakaś niecała minutka zleciała mi na poprawie ...

    MTB Marathon Złoty Stok 2011 © JPbike

    Dalsza jazda do zjazdu do Lutyni, gdzie znajdował się drugi bufet (sekundka postoju) przebiegła dla mnie równym tempem, bez rewelacji i praktycznie cały czas na swojej pozycji. No i osławiony podjazd na kulminację wysokościową trasy – na Górę Borówkową (903 m) okazał się dla mnie testem młynka 26 ząbkowego, uff udało się całość podjechać, choć nie było łatwo, kilka osób mnie załatwiło, grzałem się, grzałem się … Wreszcie usiany korzeniami i kamieniami techniczny zjazd z tymże szczytu – pewnie nie muszę pisać że dobrze mi się mknęło w dół :) Tylko w jednym miejscu podparłem - źle wybrałem wtedy tor zjazdu między kamieniami, no i wytrzymałem niezłe telepanie tyłka swojego HT-a :)

    Techniczny fragment zjazdu z Borówkowej © JPbike

    Na 28 km rozjazd mega/giga i tam, przy bufecie, przy którym oczywiście się zatrzymałem moim oczom ukazał się niedowierzający widok – mlodzik mnie doszedł ! Widocznie był w dobrej dyspozycji, albo ja w słabej … :) Wtedy zaczęła się jazda 40 km odcinkiem giga biegnącym po czeskiej stronie, tak jak pisali – banalnym, bo głównie po szerokich szutrach, wyjątki jednak były, jak na Golonkę przystało :) Mlodzik wyprzedził mnie dość szybko i powoli znikał mi z oczu. Wtedy, od tamtego momentu nie szło mi już tak dobrze :( Wyjątek był – a właściwie na fajnym singielku zjazdowym … :) Dalej z wielkim trudem utrzymywałem swoją pozycję, trwało to do trzeciego bufetu, gdzie napełniłem bidon i wrzuciłem do kieszonki dwa żele. Na iście ciężkim i liściasto-grząskim podjeździe w wąwozie tak ciężko mi się wprowadzało … że rywale mnie na piechotę doganiali i wyprzedzali, raz stanąłem na chwilkę by spożyć wspomniane żele, niewiele pomogły. W okolicach 65 kilometra, na przedostatnim długim podjeździe dogonił mnie Tomek, którego właśnie poznałem, chwilę pogadaliśmy i kolejny miły rywal powoli znikał mi z oczu :) Po chwili ktoś usiadł mi na kole … to Drogbas - w końcu dogonił mnie i ucieszył się :) Dalej kręciliśmy razem i po ostatnim bufecie, którego obaj ominęliśmy rozpoczęliśmy podjazd z najbardziej stromym fragmentem ...

    Ostatni i cieżki podjazd. Ten za mną to ktone :) © JPbike

    ... na którym nie dałem rady podjechać i do tego stanowczo za wcześnie zsiadłem z rumaka, a Jarek mi odjechał. Spacerując wtedy pod górę przez chwilę pogadałem z napotkanym Megowcem – Ludomirem. W końcu nastąpił długi zjazd szerokimi szutrami wprost na metę, poza wyprzedzeniem dwóch niebieskich nic specjalnego się nie działo i z racji braku technicznych fragmentów zjazd nie przypadł mi do gustu – tylko myk, myk w dół, a na koniec zauważyłem że jeden Gigowiec mnie dogania, przyspieszyłem resztkami sił i w końcu z dużą szybkością wpadłem na metę.

    108/189 - open giga
    43/73 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 - Bogdana Czarnoty - 1:33:06

    Mlodzik dołożył mi 7 minut straty (gratki), drogbas prawie 3 (gratki), a klosiu po problemach ze sztycą przyjechał 21 minut za mną, natomiast Rodman jadący na specowym fullu zameldował się na mecie po 39 minutach za mną.

    Ze swojej jazdy na pierwszym tegorocznym górskim maratonie jestem średnio zadowolony – ponad pół roku niejeżdżenia po prawdziwie górskich stokach zrobiło swoje, dopiero się rozkręcam … :)
    Z osiągniętego wyniku nie jestem zadowolony, z drugiej strony widzę jaką ostrą mam konkurencję, która widocznie w większości dobrze przepracowała zimę …

    Po maratonie tradycyjnie – makaron, miłe spędzanie czasu w licznym gronie golonkowych znajomych, DARMOWE PIWO !, mycie rowerów, oczekiwanie na wyniki, i w końcu tombola, nic nie wygrałem, a Jarek wygrał przyrząd do czyszczenia napędu i … postanowił mnie tym obdarować :) Miło :)

    No i Grzegorz dotrzymał słowa – jeżeli zwycięzca mega pokona trasę poniżej 2 godzin to przejdzie dookoła rynku na czworakach – tak się stało i przy licznym aplauzie publiczności zadanie wykonał :)

    Zabierzów odpuszczam, następny start w Krynicy Zdrój - mam porachunki z tamtejszą Górą Parkową, która okazała się dla mnie dwukrotnie pogromcą mojego sprzętu i zamierzam się zemścić ! I to bez względu na pogodę !

    Puls – battery out …
    Przewyższenie – 2645 m



  • dystans : 83.90 km
  • teren : 63.00 km
  • czas : 02:54 h
  • v średnia : 28.93 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : Accent Tormenta 3
  • MTB Marathon Dolsk

    Sobota, 16 kwietnia 2011 • dodano: 16.04.2011 | Komentarze 23


    A jednak JPbike potrafi pocisnąć na płaskim i to z głową :)

    Przed drugą golonkową rundą zrobiłem taki eksperyment ze sztywniakiem – o tym pisałem. Pamiętając o częstych skurczach w Murowanej Goślinie od tygodnia prawie codziennie piłem sok wieloowocowy z magnezem – dziś, po zawodach mogę napisać że SPRAWDZIŁO SIĘ :)
    Po teleportacji do Dolska i tradycyjnym powitaniu oraz pogaduszkami z masą znajomych udaliśmy się na krótką rozgrzewkę – ostatnie opady napawały optymizmem i rzeczywiście piachu było trochę mniej niż dwa tygodnie temu. Pogoda również wspaniała do ścigania. Ponownie startowałem z trzeciego sektora, do dwójki zabrakło malutko – wszystko przez poluzowany zacisk sztycy w Murowanej :/ No i start. Ruszyłem … spokojniej, niż zazwyczaj i po pokonaniu pierwszego wzniesienia przede mną i za mną był luz, po chwili wyprzedził mnie mlodzik i gdzieś z przodu mi zwiał. Na szóstym kilometrze zauważyłem idącego poboczem Drogbasa – złapał gumę, nie miał zapasowej, ani pompki - co wtedy zrobiłem ? zatrzymałem się i jak na kolegę z teamu przystało dałem Mu swoją (miałem dwie), pompkę również (!!!) I tak odchudzony pognałem dalej nie martwiąc się tym że w przypadku złapania kapcia pewnie zmuszony byłbym się wycofać (o ile ktoś mi nie pomógłby). Po wpadnięciu na asfalt za cmentarzem bez najmniejszego problemu utworzyła się kilkuosobowa grupka, wraz ze mną i tak napieraliśmy do ponownego skrętu w teren, na którym, o dziwo oderwałem się od niej szybko i również szybko dogoniłem następną grupkę, w której znajdował się klosiu, zaatakowałem od razu na stojąco na niezłym podjeździku z pomiarem czasu i po chwili spojrzałem za plecy – klosiu przyspieszył i od tego momentu my, dwaj rówieśnicy stworzyliśmy SUPER pojedynek między sobą, który trwał do samego fascynującego finiszu na mecie. Ponownie asfalty, jechałem na zmianę z klosiem i jednym Gościem, szybko doszedliśmy mlodzika, dołączył do nas i na krótkim terenowym odcinku chłopaki mi … uciekli, nie wiem jakim cudem. Na pierwszym bufecie w locie Powerade wziąłem, słusznie bo cały maraton jechałem na jednym półlitrowym bidonie. Przez jakiś czas po asfalcie jechałem sam i zwolniłem troszkę, by mądrze dołączyć do następnej grupki i tak wspólnie wzorowo współpracując, ostro napieraliśmy, tak ostro że w pewnym momencie jak ja byłem na czele to … za szybko pocisnąłem ! A jadąc w ogonie miło mi się odpoczywało :) Na znanym mi północnym krańcu trasy, jadąc przez kolejny fragment terenu to JA narzuciłem szalone tempo w grupce, takie szalone że po ponownym napieraniu na asfalcie, tuż przed skrętem na dłuższy odcinek terenowy doszedliśmy do poprzedzającej grupki w składzie z klosiem i mlodzikiem – uśmiechnąłem się, miło :) Od tamtego momentu dość duża grupa zaczęła się rozrywać. Zauważyłem wtedy że mlodzik został z tyłu, szkoda, ważne że zapunktował dla teamu. Na drugim bufecie zrobiłem ultra krótki postój na banana i wodę, i od razu zacząłem gonić nieźle już rozerwaną grupę. Po chwili nastąpił tłok na trasie, czyli połączenie giga z … mini i od razu wielkie wyprzedzanie, w tym tłumie z trudem dostrzegałem Gigowców. Na jednym piaszczystym zjeżdziku, będąc szybciej rozpędzonym, przed ostrym skrętem wyprzedziłem klosia i tak dalej napierając ostro uzyskałem nad nim jakieś kilkanaście sekund przewagi. Cisnąłem, cisnąłem, ale nie na maksa, bo wiem że trzeba mieć siły na końcówkę, a Mariusz cały czas był w zasięgu wzroku za plecami :) Po przekroczeniu wiaduktu (Sportograf tam był) na podjeżdzie przycisnąłem na stojąco … jednak i to nie pomogło bo na asfaltowym zjeżdzie klosiu załapał się do grupki i dogonili mnie. Znów teren i znów Go wyprzedziłem :) Na rozjeździe giga 2 runda/meta spojrzałem na licznik i na swoją średnią … 29.45 km/h ! Istne szaleństwo ! Jadąc dalej pętlą powtarzalną znów uzyskałem jakąś przewagę nad klosiem, jak najbardziej starałem się rozsądnie gospodarować siłami, co mi się udawało, choć z wielkim trudem. A najbardziej się dziwiłem tym że na trasie było pusto, a gdzie są Megowcy ? Moje wątpliwości zostały rozwiane jadąc przez otwartą przestrzeń – zostałem wtedy wyprzedzony z przez sporą grupę walczącą o zwycięstwo na mega :) Różnica prędkości między nimi a mną nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia :) Oczywiście od razu zrobiłem dla liderów Mega miejsce. Po ponownym przekroczeniu wiaduktu i pokonaniu podjazdu tempo jazdy wzrosło – to wszystko przez szybkich Megowców, zarówno ja, jak i klosiu podczepiliśmy się osobno do grupek :) Znów zostałem dogoniony, Mariusz wyraźnie cisnął na maximum i zaczął się ode mnie oddalać wtedy pomyślałem sobie – DAWAJ Z SIEBIE WSZYSTKO ! Tętno szalało wysokimi wartościami i w końcu kilometr, 500m, 300m, 200m, zbliżyłem się do klosia, 100m ,50 m, staję i deptam w korbę na MAXIMUM jak potrafię i na tłocznym finiszu wyprzedziłem Mariusza o … 0.468 sekundy !
    No … zacięta walka na wysokim poziomie o pozycje była taka, że nie pamiętam niestety ile w sumie wyprzedziłem pozostałych Gigowców na pętli powtarzalnej :)
    Na mecie przez chwilę, z wrażeń i wysokiego średniego tętna nie mogłem dojść do siebie :D
    W końcu złożyliśmy sobie z Mariuszem i resztą Gigowców co walczyliśmy na końcówce gratulacje – miłe uczucie, taki jest właśnie golonkowy poziom :)
    Na mecie spotkałem Drogbasa – po złapaniu kapcia wrócił do bazy i wystartował na mini, zajmując 5 miejsce w M3, cieszę się że moja dętka i pompka okazała się Mu pomocne :)

    59/122 – open giga
    31/49 – M3

    Strata do zwycięzcy (Wojciech Halejak) 00:18:09, do M3 (Bogdan Czarnota) – 00:18:08 - najniższe jak do tej pory !

    Oczywiście jestem zadowolony, a najbardziej ze swojej jazdy – przez cały czas mimo wysokiego średniego tętna jechało mi się dobrze bo … pojechałem z głową !
    Żadnego skurczu, żadnego kryzysu nie miałem, no i odchudzony sztywniak się sprawdził :)


    Cisnę, cisnę ... :) © JPbike

    Podziwianie szalenie napierających liderów mega :) © JPbike

    Zacięta rywalizacja na podjeżdzie. Ten po lewej to goniący mnie klosiu :) © JPbike

    Ostatnie 100 m, ten na końcu czyli ja - za chwilę rozpocznie mocny atak ... :) © JPbike

    No właśnie - o taaaki kawałek wygrałem finisz :) © JPbike

    Teraz pora na to co czekam … GÓRY !

    Puls – max 181, średni 162 … oj, sporo !
    Przewyższenie – 488 m



  • dystans : 107.65 km
  • teren : 100.00 km
  • czas : 04:23 h
  • v średnia : 24.56 km/h
  • v max : 47.56 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Niedziela, 10 kwietnia 2011 • dodano: 10.04.2011 | Komentarze 29


    Inauguracja nie wyszła mi tak jak powinna …

    Golonkowe ściganie sezonu 2011 rozpoczęte !
    Do Murowanej Gośliny zajechałem na półtora godziny przed startem Gigowców. Pogoda była słoneczna, ale bardzo wietrzna. W tym sezonie przyszło mi reprezentować team EMED Racing Team, by walczyć nie tylko indywidualnie, ale i drużynowo. Na miejscu i podczas krótkiej rozgrzewki spotkałem prawie wszystkich znajomych, a resztę po zawodach, sporo ich jest, to bardzo miłe :)
    Do pustego sektora (trzeciego) wpadłem na jakieś 10 min przed startem wraz z Rodmanem i pogadaliśmy sobie stojąc tuż przy linii :) W jedynce i dwójce ludzi bardzo mało i przyszło mi startować zaledwie kilka rzędów od czołówki. No i start, po skręcie na piaszczysty odcinek cały czas trzymałem się lewej strony szosy i bez problemu szybko przejechałem przez tamtejszy szeroki piach. Po wpadnięciu do Puszczy Zielonki gnałem prawie na maxa i jadąc tamtędy zaczęły się tworzyć grupki, do jednej z nich dołączyłem. W pewnym momencie wleciałem w głęboki piach, potykając się i niewłaściwie podparłem stopę … złapał mnie lekki skurcz ! Już ? Nie jest dobrze, pomyślałem. Grupa mi uciekła i tak do wyjechania na otwartą przestrzeń dodatkowej pętli giga jechałem praktycznie samotnie, wcześniej wyprzedzili mnie slec i AdAmUsO, w końcu zostałem dogoniony przez kolejną grupę w której znajdowali się Drogbas i Rodman, dołączyłem do Nich i po chwili stwierdziłem że jakoś dziwnie i niewygodnie mi się kręci – okazało się że sztyca opadła o kilka cm w dół. Grupa mi uciekła na asfaltowym i silnie wmordewindowym odcinku. Nienawidzę ścigania po płaskim i w peletonie !!! Jasne, zmuszony byłem się zatrzymać, by poprawić sztycę (dwukrotnie !) i zostałem wtedy wyprzedzony przez klosia. Pech. Dalsza jazda do miejsca gdzie giga łączyła się z mega przebiegła ciężko, czołowy wind był taki że … (szkoda pisać). Przyznam że do miejsca połączenia giga z mega to ja byłem nierzadko wyprzedzany. Nie jest dobrze - tylko takie myśli miałem. Trudno, jechałem twardo dalej i bardzo często na granicy skurczów ! No i przez dłuższy czas narzekałem ja jakiś ból w okolicy brzucha i prawych żeber, który ustąpił dopiero, gdy zaczęło się bezustanne dublowanie Megowców (od 66 km). Dobijając do kulminacji trasy - Dziewiczej Góry miałem obawy, czy pokonywając tamtejsze strome zawijasy w stylu XC złapią mnie kolejne skurcze, uff, udało się całość podjechać i zjechać, po drodze sporo dublując niebieskich. JA CHCĘ W GÓRY !!! :) Ostatnie kilkanaście km to dalsze bezustanne dublowanie, w momencie, gdy wyprzedzałem Megowca Zbyszka (na 97 km) to złapał mnie najsilniejszy skurcz, nie zatrzymałem się, kręciłem dalej ! Widocznie coś źle zrobiłem w przygotowaniach :( Końcówka z wpadnięciem na metę to dla mnie nic ciekawego, nie było z kim robić finiszu bo od rozpoczęcia dublowania chyba żaden Gigowiec mnie nie wyprzedził.

    97/169 - open giga
    46/62 - M3

    Strata do zwycięzcy giga (Bartosz Banach) - 00:52:42, do M3 (Bogdan Czarnota) - 00:52:41

    Praktycznie wszyscy liczący się znajomi mnie objechali …
    Po raz kolejny potwierdziłem że nie jestem specjalistą od płaskich rund.

    Zarówno ze swojej jazdy jak i wyniku jestem NIEZADOWOLONY.
    Nie tak miała wyglądać inauguracja sezonu w moim wykonaniu. Trudno i tyle.

    Parę fotek autorstwa Winq, oraz Agi od Jarka.

    A jakże miło jest postać tuż przy linii :) © JPbike

    Przed startem jak zwykle humory dopisują :) © JPbike

    Fotka od Sportografu też jest - o dziwo, dali nam większe miniaturki :)

    W akcji na zawijasach wokół Dziewiczej :) © JPbike

    Atak na Dziewiczą Górę ! © JPbike

    Mimo mojej nienajlepszej jazdy po minięciu linii mety dzięki świetnym kumplom uśmiech nie znikł :) © JPbike

    Makaroniarze z EMEDU :) © JPbike

    Puls – max 179, średni 155
    Przewyższenie – 684 m



  • dystans : 75.23 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 04:12 h
  • v średnia : 17.91 km/h
  • v max : 67.74 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Karpacz

    Niedziela, 3 października 2010 • dodano: 04.10.2010 | Komentarze 34


    Wymarzone zakończenie sezonu maratonowego 2010 :)

    Czynników powodujących że ostatni tegoroczny start – u Grabka w Karpaczu traktowałem poważnie było dużo:
    - po raz kolejny piszę - karkonoskie tereny należą do moich ulubionych
    - dwa lata temu był to mój pierwszy górski maraton w kraju
    - rok temu po raz pierwszy w karierze nie dojechałem do mety i postanowiłem że zemszczę się za pech
    - obecność wujka, dzięki któremu zadebiutowałem na maratonach zobowiązywała mnie do pokazania swoich możliwości po ponad dwóch latach ścigania
    - mocno mnie mobilizowała piorunująca końcówka tegoż sezonu w moim wykonaniu :)

    OK, starczy, zrelacjonuję trochę.

    Do tejże miejscowości położonej u stóp Śnieżki dotarłem w sobotę po południu z Markiem. Po jakimś czasie do nas dołączyli Paweł i jego kuzyn Mateusz. Jako, że Ci trzej moi towarzysze nie byli zarejestrowani – postanowiliśmy już po zmierzchu z lampkami udać się do biura zawodów, ale … organizator dopiero przyjechał ze Świeradowa i rozpakowywali się. Rankiem o 7:30 czułem się wyspany, będzie dobrze – pomyślałem. Ledwo co zacząłem jeść śniadanie (musli śliwkowo-jabłkowe z mlekiem) – na zewnątrz noclegowni już czekał na mnie mój super wujek z kat. M6 (!!!) – ucieszyłem się bo … wystartuje :) Na rozgrzewkę wyszedłem dość wcześnie, najpierw na podjazd, chwila przerwy i następnie zjazd wprost na miejsce startu, po czym wraz z wujkiem udaliśmy się na fragment końcówki trasy. Musiałem Mu wytłumaczyć mnóstwo maratonowych spraw typu oznakowanie trasy, dystanse, sektory itp. – drodzy czytelnicy jak widzicie da się ścigać nawet po 60-tce, trzeba tylko chcieć i jeździć na rowerze :)
    Tym razem miałem zapewniony 2-gi sektor – zdobyty startując z samego końca stawki w Poznaniu :)
    Przed startem spotkałem Grega, Zbyszka, Mariusza i Przemka.
    Po 11-tej jedynka z mistrzynią świata, czyli samą Majką ruszyła do przodu i po krótkiej chwili nastąpiła pora na odpalenie mojego sektora. No i co ? Od wyjazdu ze stadionu na pięciokilometrowym, asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego rozpocząłem porywający bój o wszystko co się dało na pełnych obrotach – cisnąłem tak mocno, stopniowo załatwiałem kolejnych rywali i prawdopodobnie, sądząc po ilości wyprzedzonych doszedłem do tych z jedynki. Na szczycie tegoż podjazdu spojrzałem za plecy … kilkunastosekundowa przewaga wypracowana. Po skręcie na górski i leśny teren zaczęło się porządne ściganie, trochę błotka leżało. No i spora grupka mnie tam na początku przyblokowała, jak to ? przecież to początkowe sektory a tu tak przeciętnie radzili sobie na górskim terenie … No cóż taki właśnie jest ten grabkowy poziom … Dalsza jazda to mocne napieranie do przodu, stopniowo doganiałem, dołączałem i w końcu wyprzedzałem nierówno jadące grupki. Po dojechaniu na miejsce rozjazdu mini/mega i giga sporo osób skręcało właśnie na ten najkrótszy, więc trochę lżej się zrobiło. Od tamtego momentu dla mnie nastąpiła jazda swoim równym tempem. Po drodze, na ciężkim podjeździe wyprzedziłem m.in. pogromczynię z Dolska, Poznania i Michałków – Magdę, zresztą znów giga K3 wygrała :) Na pętli mega do punktu pomiaru czasu przy Dwóch Mostach jechałem w bardzo nierówno współpracującej grupce, czasem samotnie. Jako że trasę dobrze znałem i tegoroczny wariant w stosunku do ubiegłorocznego był zmieniony, czyli w większości poprowadzony odwrotnym kierunkiem wiedziałem że najcięższe będą kamieniste podjazdy, oraz jeden stromy podjazd - tak było, ale nie tak ciężko jak myślałem. Przed wjazdem na Drogę na Dwa Mosty nie spodobała mi się nawierzchnia świeżo utwardzonej i krótkiej stromizny – dwa razy z buta ją pokonałem (pętla powtarzalna) . Po wjechaniu na kulminację wspomnianej i długiej podjazdowej drogi – asfaltowy zjazd Drogą Celną, na której odpoczywałem, korzystając z wypracowanej na długim podjeździe przewagi i spożyłem jedynego batonika jakiego miałem. Po zjechaniu – krótki, acz stromy podjazd i znów długi, asfaltowy zjazd Drogą Sudecką – mknąłem w dół do tabliczki z napisem „II runda” (po 38 km) i tak rozpocząłem drugą i świetnie znaną mi pętlę – niemal w całości samotnie, jechało mi się świetnie, nie czułem zbliżającego się większego zmęczenia. Po 45 km zacząłem dublować ostatnich Megowców. W okolicy 50 km wyprzedził mnie Zbyhoo (mocarz, miał defekt). Po ponownym zjechaniu Drogą Celną na której cisnąłem mocniej i rozpoczęciu krótkiego podjazdu złapał mnie lekki skurcz, uff, całe szczęście że za chwilę nastąpił kolejny zjazd Drogą Sudecką. No i zaczął się podjazd znaną już z golonkowej edycji Drogą Chomontową – dobijając do niej obawiałem się trochę. Po postoju przy ostatnim bufecie (mój jedyny postój) rozpocząłem atak na ponad 950 metrową wysokość. Wspinało mi się do końca nieźle, ale nie tak, jak chciałbym – jechałem w większości na 1:3 (kaseta 11/32), po drodze jeden Gigowiec mnie wyprzedził. Natomiast zjazd z tymże szczytu to bajka – spora frajda ze zjazdu była, tym bardziej że miałem pustkę na trasie :) W końcu myk doskonale mi znaną końcówka trasy, jadąc tamtędy jeszcze jeden zawodnik giga mnie wyprzedził – widocznie musiałem wtedy trochę słabiej jechać. Zimą popracuję właśnie nad tym :) Po drodze zdublowałem Mateusza (złapał gumę). Na przedostatnim i stromym podjeździku znów lekki skurcz … podjechałem kręcąc jedną nogą i w końcu po jeszcze jednym asfaltowym góra/dół z radością wpadłem na stadion – UDAŁO SIĘ ! :)))
    Po posileniu się poszedłem do tablicy z wynikami – na razie widniało tam 18 Gigowców i trzech z M3 … szok !
    Po krótkim czasie doszedł do mnie sms z wynikami – jeszcze większy SZOK !!!

    21/82 - open GIGA
    4/23 - M3 – coś pięknego na koniec maratonowego sezonu 2010 :)

    To mój najlepszy do tej pory wynik w górach !
    Po raz pierwszy na takich ogólnopolskich maratonach stanąłem na szerokim podium :)
    Wszystkie cele, jakie założyłem sobie na ten maraton zostały osiągnięte i to z NADWYŻKĄ !

    Strata do zwycięzcy open: 55 min, do M3 – 51 min

    21 (4 M3) – JA
    28 (6 M3) – Rodman, 7 min za mną
    32 (15 M2) – mlodzik, 10 min
    40 (9 M3) – Arek, 14 min
    55 (14 M3) – klosiu, 44 min

    Wielkie gratulacje należą się mojemu wujkowi – na mini zajął 13 miejsce M6 i nie był ostatni !

    Ściganie na całego w jesiennej scenerii
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    W akcji :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Trochę błotny zjazd z Drogi Chomontowej
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Gdy tylko dowiedziałem się ze będę dekorowany – zebrałem kumpli i pognaliśmy co sił do góry do noclegowni, wpakowaliśmy rumaki do aut, szybki prysznic, spakowanie się i myk na stadion …

    Z Mają :) © JPbike

    Szerokie podium M3 giga :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Pierwsza szóstka twardzieli z M3 w komplecie :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Z wujkiem, przed startem :) © JPbike

    Puls – ... bateria w nadajniku padła
    Przewyższenie – 2074 m (miało być ponad 2300 m)



  • dystans : 80.54 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 05:48 h
  • v średnia : 13.89 km/h
  • v max : 70.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 25 września 2010 • dodano: 26.09.2010 | Komentarze 20


    Golonkowy finał z najcięższą dla mnie końcówką giga … ale UDANY !

    Końcówki maratonowych sezonów zawsze mnie ekscytują, nie inaczej było w Istebnej, szczególnie po michałkowym podium liczyłem na udany występ, cel osiągnąłem w 70%.
    Do tejże górskiej i przyjaznej kolarzom górskim miejscowości zajechałem wraz z Pawłem, którego górskie maratony coraz bardziej wciągają :) Podczas podróży jego furą mogliśmy przetestować mój wypasiony uchwyt na rower. Nocowaliśmy w mieście Adama Małysza. Pobudka o 7, nie czułem się dobrze wyspany, zarówno z powodu niewystarczającej ilości snu, jak i braku jakiegoś treningu w tygodniu miałem trochę obaw. Po dotarciu na miejsce startu i wypełnieniu kuponu na SX4 (niestety nie wygrałem) spotkałem sporo znajomych :
    - Izę – niesamowicie dzielna górska bikerka, która zakończyła golonkowe mega zmagania na 5 miejscu w K3 – GRATULACJE !
    - Damiana – tego świetnego kolegę nie trzeba przedstawiać - dla mnie Istebna była ostatnią szansą na chociaż jedyne w tym sezonie pokonanie go na suchym maratonie, dotychczas dwukrotnie wygrywałem z Nim w błocie :)
    - Adama – świetny kumpel, tym razem dochodzący do sprawności po krakowskim małym Evereście pojawił się w roli fotografa i dzięki Niemu mam fotki :)
    - Mariusza – członek elitarnej jednostki wielkopolskiego MTB i jeden z najwierniejszych uczestników golonkowych cykli, jakiego znam :)
    - Piotra – kumpel z SCS Racing Team – po finale musiałem uznać jego wyższość w klasyfikacji generalnej giga M3 – GRATKI !
    - Arka – fajnego kolegę, dzięki któremu współrywalizacja nabiera rumieńców :)

    No dobra, na 40 min przed startem ruszyłem z Pawłem i Mariuszem na krótką rozgrzewkę fragmentem odcinka giga i ujrzałem znany mi do tej pory z relacji i opowieści innych super stromy i super korzenny zjeżdzik tuż przed metą, trochę się przeraziłem, a najbardziej leżącym na dole pniem, który pewnie spowoduje lot przez kierownicę, albo niezły upadek. Sektory ze spokojem wypełniły się, spotkałem tam Zbyszka i życzyliśmy sobie powodzenia. Krótko po 10 start. Na początek prawie 5 km asfaltu lekko do góry i po części mi znanym z czerwcowego Trophy. Nie szalałem, jechaliśmy peletonem, by po skręcie w beskidzki teren zacząć właściwe ściganie. Ogólnie przez ten świetny odcinek, biegnący do pierwszego bufetu jechało mi się nieźle, stawka jakoś nierówno się rozciągała, widać że wszyscy cisnęli tak jak potrafili, no i był to fragment trasy na którym raz mnie wyprzedził Damian, raz podczas przejazdu przez strumyczek obaj się potknęliśmy obok siebie i jak się okazało na mecie, tyle go widziałem na trasie :) Dopiero po pierwszym bufecie, po którym zaczął się stromy podjazd biegnący na Ochodzitą (894 m) zaczęło się robić luźniej. Sam podjazd pokonałem nieźle jak na swoje możliwości, a szczególnie najwięcej powodów do zadowolenia miałem na końcówce po betonowych płytach, co rzadko mi się ostatnio zdarzało - znacznie oddaliłem się od rywali :) Natomiast na znanym mi z 3 etapu Trophy technicznym zjeździe na którym stał focący Adam cisnąłem do samego końca na maxa. Dalsza część świetnie poprowadzonej trasy biegła przez przygraniczne tereny Słowacji i Czech z całą masą urzekających beskidzkich widoków, tamtędy jechałem swoim i równym tempem. Co jakiś czas ktoś się pojawiał zarówno za mną, jak i przede mną. Gdzieś tam na którymś zjeździe, pewnie terenowym rozpędziłem się do 70.29 km/h. Momentami fruwałem na wybojach, raz na bardzo szybkim i szutrowym odcinku, na łuku nie zmieściłem się i wpadłem do rowu. Na szczęście nie było tam miękko i udało się bez OTB wydostać na ścieżkę. Na drugim bufecie obowiązkowo postój – owoce wcinałem i uzupełniłem bidon. Natomiast na bardzo stromym zjeździe po polanie klocki rozgrzały się tak mocno że skuteczność hamowania spadała. Po 50 km podczas pokonywania asfaltowego odcinka potwierdziły się moje obawy – stopniowo ogarniało mnie zmęczenie, powoli traciłem siły, plecy zaczęły pobolewać. Wtedy znajdowałem się na 50-60 pozycji w stawce Gigowców. Taką ciężko wypracowaną przewagę dalej będzie ciężko utrzymać, trudno, ale nie poddam się ! Na ok. 2 km przed rozjazdem chyba przez zmęczenie pojechałem prosto, mimo wyraźnych strzałek, nakazujących skręt w prawo i nawrotka kosztowała mnie jakieś 3 minuty, parę osób mnie wtedy załatwiło, myślałem nawet że wśród nich był i Damian. No i osławiony, techniczny fragment korzonkowej końcówki nastał. Dla Gigowców dwa razy przejeżdżany, stała tam cała masa kibiców i fotografów – zdecydowałem że zaryzykuję, niestety, jeden gość mnie przyblokował tuż przy stromiźnie i z buta zszedłem. Po skręceniu na pętlę giga stwierdziłem że kilometrów będzie więcej, jak na Golonkę przystało. Znajdował się tam trzeci bufet, postój zrobiłem i od tamtego momentu zaczęła się dla mnie jedna z najcięższych końcówek w sezonie. O ile pierwsze kilka km terenowego podjazdu pokonałem przyzwoitym tempem, to już dalej, było już tylko gorzej :( Po raz pierwszy na maratonach zdarzyło mi się wprowadzać po asfalcie. Natomiast dość wymagający i z masą kamieni podjazd na kulminację trasy – Kiczory (989 m) okazał się dla mnie heroiczną walką o utrzymanie pozycji, niestety, na 68 km złapał mnie skurcz (jedyny na trasie) i wtedy grupka mnie wyprzedziła. W końcu po wjechaniu na szczyt (kilka razy wprowadzałem) nastąpił długi i równie wymagający zjazd – cisnąłem w dół po kamieniach, masie korzeni, wybojach tyle ile się dało, by w końcu zmierzyć się z powtarzalną końcówką, na której pojawili się Megowcy. Niestety, sporo sił już straciłem, plecy dawały znać, fragment stromizny po trawie wprowadzałem, jeszcze dwóch Gigowców pokonało mnie, a wspomniany korzenny zjeżdzik ponownie z buta zszedłem. W końcu wpadłem na metę, nie wiedząc że moi znajomi rywale byli jeszcze na trasie ... :)
    Po ściganiu spotkałem również Dorotę i Artura.

    71/154 – open GIGA
    27/49 – M3

    Uff, całkiem przyzwoite miejsca – na miarę moich możliwości, choć mogło być lepiej :)
    Strata do zwycięzcy open – 1:50:20 (tak, ten z JBG2, Adrian Brzózka), M3 – 1:36:41

    Znajomi i ich straty do mnie:
    71 (27 M3) – JA :)
    74 (28 M3) – DMK77 - 52 sek
    76 (29 M3) – slec – 1 min, 44 sek
    106 (41 M2) – mlodzik – 32 min
    120 (39 M3) – karmi – 43 min
    133 (45 M3) – klosiu – ponad 1 godz

    Giga nie ukończyło 20 osób, w tym Arek i Math86.


    Sezon Powerade Suzuki MTB Marathon 2010 zaliczam do udanych :)
    Zaliczyłem w sumie 9 maratonów, jedynie odpuściłem Rabkę.

    Ogólnie w M3 giga zająłem 20 pozycję na 32 twardzieli, co ukończyli wymagane 7 startów.
    Team BIKEstats.pl zajął 42 miejsce na giga ze 156 sklasyfikowanych drużyn.

    Ruszamy ...
    Foto by Bolki
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    W akcji na pierwszym dłuższym zjeżdzie
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Końcówka podjazdu na Ochodzitą
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    JPbike ciśnie, ciśnie do góry :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na zjeździe z Ochodzitej :)
    Fotki autorstwa AdAmUsO
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Arcywidokowo ... :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB po słynnych istebniańskich korzonkach :)
    Fotka z galerii gracyan.strefa.pl
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Fajne ujęcie, tuż przed super stromym zjeżdzikiem :)
    Foto by MTB Marathon
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na początku pętli giga - tutaj już słabiej jechałem, ale dojechałem :)
    Fotka z galerii Katarzyny
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Puls – max 181, średni 155
    Przewyższenie – 2732 m



  • dystans : 100.00 km
  • teren : 96.00 km
  • czas : 04:39 h
  • v średnia : 21.51 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Maraton MTB Michałki - PODIUM !

    Sobota, 18 września 2010 • dodano: 18.09.2010 | Komentarze 48


    Znów tydzień bez treningu, a tu niespodzianka na mecie :)

    Po długim, stanowczo za długim zastanawianiu się, w końcu zdecydowałem się na pierwszy start w lokalnym maratonie w Wielkopolsce – wybór padł na Maraton MTB Michałki w Wieleniu, rozgrywany po raz siódmy w historii. Na miejsce startu zajechałem wraz z Markiem, trochę postaliśmy w kolejce po numery i chipy, spotkaliśmy mnóstwo znajomych: Jacka, Konrada, Krzysztofa, Pawła, Zbyszka.
    O 10-tej pora na start. Przez kolejkę do zapisów ustawiłem się na kilka chwil przed startem, gdzieś w drugiej połowie stawki. Ruszyliśmy. Na samym początku stwierdziłem że licznik nie działa, oprócz pulsometra, to nic, cisnąłem dalej. Po krótkim asfaltowym i wmordewindowym odcinku, na którym ostro do przodu napierałem, by jak najbliżej dojść do czołówki skręciliśmy na leśny teren Puszczy Drawskiej, który towarzyszył nam praktycznie do końcówki trasy. Trochę tłoczno było, wiadomo że większość to Megowcy, z trudem przebijałem się do przodu. Na tym początkowym odcinku jedno mnie trochę niepokoiło – limit wjazdu na pętlę giga (po 27 km) wynosił do godziny 11:30, nie znając trasy, ukształtowania terenu cisnąłem tak mocno jak się dało i w efekcie na rozjeździe zjawiłem się o 11:06 :) Po skręcie na giga prawie pustka, jeden gość usilnie próbował mnie dojść – odpadł na technicznym i trochę błotnistym podjeździku. Dalej mknąłem fajnie poprowadzonymi leśnymi ścieżkami – co chwila zaskakiwały mnie skręty, jak i tamtejsze niezłe i strome podjeździki i zjeżdziki. Wspominając o trasie – również byłem pozytywnie zaskoczony oznakowaniem, czyli zamiast znanych mi kartek ze strzałkami, na Michałkach po prostu kierunek jazdy namalowali na drzewach – można przez cały rok robić wycieczki z objazdem trasy :) Dobra, wróćmy do ścigu – na giga pętli niemal przez cały czas jechałem równym tempem, a gdy doszedłem do jednej zawodniczki (Magda Hałajczak) to późniejsza zwyciężczyni giga wykorzystała moje mocne tempo i usiadła mi na kole, i tak razem przejechaliśmy około 40 km, czasem się zmienialiśmy współpracując, a jednak w większości to ja prowadziłem dwuosobową grupkę damsko-męską, po drodze wyprzedzając trzech rywali. W pewnym momencie na szczycie po pokonaniu grząskiego podjazdu zauważyłem że znacznie oddaliłem się od Magdy i dalej zdołałem jeszcze powiększyć przewagę głównie dzięki iście technicznemu odcinkowi (zupełnie jak te u Golonki) biegnącemu po zalesionych i wymagających pagórkach. No, nie zabrakło zgubienia trasy przeze mnie … raz tak bardzo mi się spodobała leśna, kręta i interwałowa ścieżka, że zagapiłem oznakowanie i zamiast skręcić w prawo pojechałem prosto, szybko zareagowałem że coś nie tak i nawrotka kosztowała mnie utratę dwóch pozycji, których nie udało się odrobić na mecie. A to dlatego że powoli ogarniało mnie zmęczenie, po tej ilości przejazdów przez nierówne ścieżki zaczęły mnie pobolewać plecy i tylna cześć szyi, do mety jeszcze jakieś 20 km. Przed sobą miałem w zasięgu wzroku Magdę, która na kilka km przed metą nieznacznie mi odjechała. Wreszcie końcówka – nieźle poprowadzona, poza nudnym przejazdem przez szutrową ulicę, jeszcze jeden gościu mnie nagle wyprzedził – też pomylił trasę :) Ostatni kilometr to przejazd przez wyboiste i grząskie pole i w końcu wpadłem na stadion, na którym nieźle mnie dopingował Zbyszek do szybkiego finiszu – dostałem nawet brawa od publiczności :)
    I co po przekroczeniu linii mety się działo – podzieliłem się wrażeniami ze znajomymi, w tym z Mariuszem i Przemkiem, klosiu spóźnił się na start o 5 min i przyjechał na metę … prawie 4 minuty za mną :) Rodman jechał mega i został Mistrzem Polski Medyków ! BRAWO !

    No i poszedłem sprawdzić swoje wyniki – SZOK !

    12/37 - open giga
    2/11 - M3 - HURA MAM PIERWSZE PODIUM !!!

    Czyli uległem jedynie samemu Kaiserowi, do którego straciłem … 43 minuty :D


    Lider grupy w akcji :)
    Ta za mną to Magda - ta sama co w Dolsku ograła mnie na giga ponad 12 minut, a w Poznaniu 19 minut, a dziś znów przegrałem z nią rywalizację, tym razem o 52 sekundy :)
    Maraton MTB Michałki 2010 © JPbike

    Na pierwszym w historii swoich startów podium - super uczucie :)
    Podium Michałków 2010 - JPbike, Kaiser, klosiu :) © JPbike

    Jako nagrodę dostałem wypasiony uchwyt na rower ... tylko auta nie mam :)
    Podium Michałków 2010 - z pucharami :) © JPbike

    Elita wielkopolskiego MTB :) © JPbike

    Ale się cieszę !!!

    Puls - średnie około 155 - 159



  • dystans : 102.46 km
  • teren : 85.00 km
  • czas : 03:49 h
  • v średnia : 26.85 km/h
  • v max : 47.95 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Poznań

    Niedziela, 5 września 2010 • dodano: 05.09.2010 | Komentarze 25


    Najszybsza runda na góralach w kraju (chyba) :)

    Trasa poznańskiego bikemaratonu organizowanego przez Grabka, szczególnie w tegorocznej konfiguracji należała do jednej z najnudniejszych, ale i najszybszych czyli płasko, płasko, malutkie pagóreczki, spora część otwartej przestrzeni, no i trochę lasu, a jednak to maraton – jechać trzeba, zwłaszcza że to domowa runda. Na start przyjechałem na własnych kołach o 10:40. Po dwóch mocno wietrznych edycjach z 2008 i 2009 roku tym razem pogoda dopisała – słonecznie i kilkanaście st.C, chociaż i dziś trochę wiało z północy. Od razu spotkałem znajomych – Zbyszka, Pawła i dawno nie widzianego na maratonowych trasach Dawida. Ta czwórka ustawiła się w ostatnim sektorze i to w ponad 1100 osobowym tłumie. Tak, w ostatnim stałem - nie skorzystałem z opcji przydzielenia sektoru wg osiągniętych (u Golonki) wyników – chciałem po prostu sprawdzić na co w tym sezonie mnie stać. Pierwsze sektory ruszyły, a my nadal wesoło sobie gaworzyliśmy, ustalałem z Pawłem, który jechał na nowiutkim Giancie XTC0 taktykę wspólnej jazdy :) No i jazda, i to z SAMEGO KOŃCA ! Jakoś leniwie poprzedzający ruszyli, o ostrym wyprzedzaniu nie było mowy – łatwo o kolizję. Pierwsze kilka km okazały się bardzo trudne, by myśleć o jakimś wyniku, Stopniowe przebijanie się w wielkim tłoku do przodu na dość wąskiej ścieżce to ciągła jazda raz w lewo, raz w prawo, raz pośrodku, raz poza ścieżką, polowanie na dogodny moment … Jedną z pierwszych wyprzedzonych znajomych był Maks tym razem startujący na mini ze swoim 8 letnim synem Andrzejem. Po dotarciu do schodowej przeszkody utworzyła się kolejka … w sumie te pierwsze kilka km pewnie zabrały mi ze 5 minut przebijania się z samego końca stawki. Po wdrapaniu na górę wreszcie można było pocisnąć. Wyprzedziłem wtedy Zbyszka (cisnął mocno i ładnie mnie przepuścił) i KeenJow’a. Pierwszy krótki, acz stromy podjazd pokonywałem z … blatu ! (chwilowy problem z manetką) Niestety, Ci ciężko radzący z podjazdami przyblokowali mnie i z buta. No i pocisnęliśmy ostro, jechałem z Pawłem na zmianę, stopniowo doganiając i wyprzedzając kolejnych. Praktycznie nikt nie był chętny do współpracy. Po wpadnięciu na teren do większego lasu wśród wyprzedzanych rozpoznałem znajomą sylwetkę – to zyla82 (Piotr). Gdzieś tam jak szalony odważyłem się wyprzedzić kilku naraz przez piach na „zjeżdziku”– nieźle zachwiało mi równowagą ale zapanowałem nad sytuacją. Pierwszy bufet ominąłem. Dalej, kręcąc przez interwałowy leśny teren zgubiłem za plecami Pawła i po chwili załatwiłem Ludomira z Rybczyńskich, jak i napotkałem na dave’a, chwilę pogadaliśmy :) i cisnąłem dalej, załatwiając kolejnych rywali. Nogi nieźle podawały, podczas przejeżdżania przez powrotny i asfaltowy fragment kolejny znajomy – to DunPeal, czyli doszedłem 3-ci sektor (z 7-miu) :) Aha tamten asfaltowy odcinek pokonywałem w pozycji czasowca z prędkościami do 40 km/h – nie było chętnych do jazdy w grupie. Drugi bufet (3 i 4 też) – w ruchu wodę i kawałek banana. Kawałek dalej kolejna znajoma twarz – tyle że stojąca i z aparatem, to był Winq. Po 51 km tabliczka „Giga II runda” i przede mną zrobiła się sama pustka, jedynie dawało się dostrzec pojedyncze sylwetki, w sumie na drugiej pętli udało się dogonić i wyprzedzić około 10 osób, nie licząc dublowania ostatnich Megowców. Druga pętla okazała się dla mnie na 100% walką z samym sobą i testem wytrzymałości na płaskim. Po 85 km kręciło się już ciężej. No cóż, ciągłe i mocne deptanie w pedały i to ani razu nie udało załapać się do jakiejś grupki zrobiło swoje. Raz na podjeździku byłem na granicy skurczu. Końcówka trasy troszkę zmieniona, nic specjalnego się nie działo. Gnałem w samotności ile sił do mety i całkiem zadowolony wpadłem na metę.

    64/128 - open giga
    19/36 - M3

    V Mistrzostwa Poznania:
    10/28 - open giga :)

    Międzyczasy:
    1 – 00:54:23 (80)
    2 – 01:34:50 (65) ale skok do przodu !
    3 – 02:09:01 (66) hmm … ?
    4 – 02:54:58 (62) no tak … ktoś mnie załatwił na końcówce

    Jak na start z ostatniego sektora i to z samego końca, walkę z samym sobą na płaskim i jeszcze do tego dodając tylu znajomych spotkanych na trasie – zarówno z wyniku i domowego maratonu jestem zadowolony :)
    W stosunku do ubiegłego roku (startowałem wtedy z trójki) – obecny i niemal identyczny dystans, pokonałem o 2 minuty szybciej :)
    Strata do zwycięzcy (jak i M3) – 44 min

    Na mecie niespodzianka, zjawił się mój wierny kibic - Oliwka z rodzinką :)

    Oprócz pogaduszek pomaratonowych z masą znajomych spotkałem Rodmana, który właśnie miał urodziny, złożyłem Mu życzenia i … pokonał mnie na giga o prawie 15 min !

    Na "zjeżdziku" na pierwszej pętli.
    Fotka autorstwa Winq.
    Bikemaraton Poznań 2010 © JPbike

    Końcówka trasy na własnym podwórku :)
    Bikemaraton Poznań 2010 © JPbike

    Puls – max 180, średni 158
    Przewyższenie – ok. 600 m