top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 113.27 km
  • teren : 110.00 km
  • czas : 04:24 h
  • v średnia : 25.74 km/h
  • v max : 59.09 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Środa, 1 maja 2013 • dodano: 06.05.2013 | Komentarze 17


    Dwudziesty piąty mój golonko maraton. Od Murowanej w 2009 się zaczęło i również na własnym podwórku przyszło mi świętować jubileusz, i to jak :)
    Przed wyścigiem głowiłem się nad taktyką – zależało mi na tym aby całe 113 km jazdy po leśnych wertepach przejechać w miarę równym tempem i bez kryzysu dotrzeć do mety. Pogoda wręcz idealna do ścigania. Dojazd i rozgrzewka przebiegły spoko.
    W sektorach pełny luz i niewiele ponad setka ścigantów się skusiła na królewski dystans. Po starcie i wpadnięciu na nadwarciański odcinek, dość szybko łapię swój rytm i odpowiednie tętno. W okolicy 15 km, na dość krętym odcinku dochodzę Drogbasa i przez krótki czas kontroluję sytuację. W miarę upływu kolejnych km odległość między mną a Jarkiem powoli się zwiększa. Jadę swoje. Na stromym fragmencie do podejścia zauważam stojącego Michała Cesarczyka, który po chwili rusza i właśnie od tego momentu zaczyna się tworzyć kilkuosobowa grupa. Początkowo ciężko idzie mi utrzymać ich niezłe tempo, jadę w ogonie, zaczynam mieć obawy czy dam radę przetrwać cały ścig w niezłym peletoniku, w składzie którym niejeden ma na koncie pudło u gg. A jednak załapałem się w ich rytm i tak po pokonaniu nadwarciańskiego odcinka wpadamy do Puszczy Zielonki. Do 45 km nadal siedzę w ogonie grupy, nikt nie atakuje i nie szarpie. Dla mnie idealnie. Tuż przed Dziewiczą Cesarczyk pokazuje siłę i ucieka nam. Dogania nas czołówka mega (po twarzach widzę ile dają z siebie wycisku). Killera podjeżdżam do połowy i wpadam w piach, ładne buksowanko zaliczone i reszta z buta. Na sekcji XC moja grupa zaczyna się kurczyć, dwóch odpadło i na drugą połowę trasy wjeżdża czterech w składzie: Jan Zozuliński, dwóch z Gomoli i ja. Przez dłuższy czas sporo ciągnie Jan, w końcu po tętnie i dobrym samopoczuciu stwierdzam że stać mnie na więcej i od 60 km daję zmiany, niektóre tak mocne że za mną robi się kilkumetrowy odstęp. Po jakimś czasie mocnego parcia wspólnie doganiamy jednego i później drugiego, obaj podczepiają do nas i taka szóstka gna dalej. W takim składzie mijają kolejne kilometry, aż nagle dochodzi do nas jeden z M4, przez niego tempo wzrosło. Po krótkiej chwili jeszcze jeden z M3 z ASE dospawał do nas, a przed ostatnim bufetem doganiamy jeszcze nicrama i taki dziewięcioosobowy peletonik mocno i ze zmianami ciśnie w stronę końcowej kreski. Gdy mijamy tabliczkę „3 km do mety” to zaczyna się robić gorąco, jadę twardo na czubie, a ci z mniejszym zapasem sił zaczynają powoli odpadać. Tuż przed torami ten z ASE wystrzela do przodu (skutecznie), a na piaskownicy pięciu wraz ze mną trzyma się blisko i wszyscy uruchamiają ostatnie rezerwy sił. Na ostatniej prostej asfaltowej daję z siebie dosłownie wszystko, mikroskurcze w łydach się odzywają, cisnę, cisnę i na końcowej kresce wyprzedzam o błysk szprychy dwóch Gomolowców i finiszuję jako drugi (za tym z M4, chociaż w wynikach jest za mną). Dopiero wtedy mogłem się cieszyć na całego z bardzo udanego wyścigu :)

    35/102 - open giga
    15/37 – M3

    W porównaniu do zeszłego roku i na tej samej trasie poprawiłem się o 28 minut ! MASAKRA !
    Strata do zwycięzcy (Bartosz Banach) – 0:31:38, do M3 (Krzysztof Krzywy) – 0:31:37
    Z poprawienia życiówki u GG i to na płaskim … nadal jestem w szoku !


    35 (15 M3) – JPbike – 4:24:28
    52 (7 M4) – z3waza – 4:40:47
    57 (24 M3) – Jarekdrogbas – 4:43:46
    64 (27 M3) – klosiu – 4:48:17 (1 guma)
    79 (27 M2) – Marc – 5:02:52
    88 (29 M2) – daVe – 5:17:36
    95 (30 M2) – duda – 5:36:00


    Nad Trojanką. Nie wszędzie udawałwo mi się podjechać, za dużo piachu © JPbike

    Wkraczamy na piaskownicę. Z bufetów jasne że korzystałem (w ruchu) :) © JPbike

    Killera nie zawsze udaje się podjechać © JPbike

    Napieramy. Tak wyglądają nudne długie proste © JPbike

    Moja grupka, to z nimi przyszło mi cisnąć przez cały ścig © JPbike

    Dobra jazda w grupie na ostatnich kilometrach © JPbike

    Tak JPbike się cieszył po bardzo udanym maratonie na własnym podwórku :) © JPbike


    Puls - max 174, średni 156
    Przewyższenie - 950 m



  • dystans : 66.16 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 02:56 h
  • v średnia : 22.55 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Kaczmarek Electric Olejnica

    Niedziela, 28 kwietnia 2013 • dodano: 28.04.2013 | Komentarze 10


    Debiut w kolejnym cyklu maratonów, zwanym Kaczmaek Electric.
    Na miejsce zajechałem wraz z Drogbasem. Formalności przedstartowe poszły szybko i sprawnie. Przebieranko i myk na kilkukilometrową rozgrzewkę.
    Jako nowicjusze u Kaczmarka zdecydowaliśmy się na start z ostatniego (piątego) sektora i to dosłownie za nami nie było nikogo, a przed nami uwagę zwracał wypasiony gość w plastikowym hokejowym kasku i marketowym rumaku z różowymi błotnikami :) Nie powiem że patrząc na niekończący się peleton przed nami, co chwilę wybuchaliśmy śmiechem i będzie co robić na trasie :) Tylko nie wiadomo jak wyglądają trasy u Kaczmarka. Trochę to potrwało, zanim mogliśmy w końcu ruszyć, oczywiście tempem spacerowym :) Zabawa zaczęła się już po skręcie w teren. Co chwila wyprzedzanko raz z lewej, raz z prawej, raz pośrodku, albo nawet przez chaszcze na poboczu. Na 5-tym km zaczęło się robić troszeczkę luźniej, dopóki było szeroko to można było przeć do przodu. Nie było łatwo, leśna nawierzchnia po nocnych opadach zrobiła się trochę grząska. A jak pojawiały się wąskie single to ściganie zamieniało się w spokojną wycieczkę przez las :) Wszyscy wyprzedzani zachowywali się kulturalnie i żadnych spinek nie zanotowałem. W okolicy 15 km zacząłem oddalać się od Jarka, a na 22 km doszedłem Maksa i 2 km dalej Zbyszka. Parłem dalej mocno i bezustannie kogoś łykając. Gdy wjechaliśmy w najdłuższy singiel nad jeziorem to z braku możliwości wyprzedzania odrobinę zwolniłem, Drogbas dociągnął do mnie i od tamtej pory jechaliśmy razem do samej mety i wzorowo współpracując. Wracając do długiego singla, raz gałązka wkręciła się w przerzutkę i musiałem stanąć. Na drugiej rundzie to zrobiło się super luźno i mogliśmy gnać tak jak chcieliśmy. Na najdłuższym otwartym odcinku z lekkim wmordewindem utworzył się peletonik w pełni kontrolowany przez dwóch ProGoggli, odpoczęliśmy nawet sobie :) Na ponownie przejeżdżanych leśnych singlach stwierdziliśmy że różnica w osiąganych prędkościach między pierwszą rundą (tłok) a drugą rundą (luz) okazała się znaczna. W rejonie bufetu mogłem nawet pozwolić sobie na wzniesienie toastu z Jarkiem butelką wody i zapadła decyzja że metę przekraczamy równo :) Pomykając tamtędy już tylko jeden gostek twardo trzymał się naszych pleców, do momentu gdy Drogbasowi po wyjechaniu z wyboistego singla zerwał się łańcuch. Zatrzymałem się i wspólnie usunęliśmy usterkę. Po tym już tylko ostro mknęliśmy w stronę mety i jeszcze trochę rywali bez najmniejszych problemów załatwiliśmy. Drobne problemiki sprawiało mi sławne szarpane tempo Jarka :)
    W końcu meta, którą przejechaliśmy równo i trzymając się za ręce w geście udanej współpracy. Tak powinno być !
    Zaraz po przekroczeniu mety Drogbas strasznie się cieszył i mocno mi dziękował wiadomo za co :)
    Na mecie byli już klosiu, josip i Marc, wszyscy trzej startowali z czołowych sektorów.
    Trasa pod wieloma względami przypominała tą z Michałków, przez lasy, pola i pagórki, dużo zakrętów, mało długich prostych, trochę leśnych singli, ogólnie spoko jak na Wielkopolskę przystało.


    100/170 – open mega
    37/60 – M3

    Strata do zwycięzcy (Andrzej Kaiser) - ponad 36 minut, do M3 (Radek Lonka) - ponad 26 minut.
    Wynik taki jaki można było się spodziewać po starcie dosłownie z samego końca, czyli lipny.
    A równa jazda z wzorową współpracą z Jarkiem przyniosła nam obu pełne zadowolenie :)
    Cały dystans pokonałem bez słabszych chwil. Tak właśnie miało być i było. Po analizie wyników i uwzględniając usterkę z łańcuchem wyszło że niełatwe przebijanie się z ogona stawki zabrało nam ponad 10 minut.


    45 (M3 12) – klosiu – 2:41:54, 0:59:37(63), 2:11:49(48)
    61 (M4 9) – Rodman – 2:45:29, 0:58:28(47), 2:13:31(61)
    70 (M3 23) – josip – 2:47:01, 1:00:28(70), 2:15:28(74)
    96 (M2 25) – Marc – 2:55:00, 1:05:39(120), 2:22:39(101)
    100 (M3 37) – JPbike – 2:56:55, 1:05:24(118), 2:24:46(109)
    101 (M3 38) – Jarekdrogbas – 2:56:55, 1:05:57(124), 2:24:49(110)
    105 (M4 19) – z3waza – 2:57:35, 1:01:30(88), 2:22:55(102)
    137 (M4 28) – Maks – 3:15:20, 1:09:36(139), 2:37:48(137)
    156 (M4 35) – toadi69 – 3:30:55, 1:10:26(143), 2:51:26(156)


    Fotka z mojej lipnej komórki, też coś :)
    Cudny widok :) Stąd startowaliśmy. Jakoś nie widać początku :) © JPbike

    Fotka by strefasportu.pl
    Tam gdzie kręto i technicznie to coś zyskuję :) Ten punkcik za mną to Drogbas :) © JPbike

    Udaną współpracę trzeba uczcić na końcowej kresce :) © JPbike


    Puls – max 176, średni 156
    Przewyższenie – 650 m



  • dystans : 73.36 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:52 h
  • v średnia : 25.59 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Dolsk

    Niedziela, 21 kwietnia 2013 • dodano: 21.04.2013 | Komentarze 17


    W końcu zaczęło się porządne ściganie w sezonie 2013.
    Jak zwykle podczas pierwszego wyścigu moja forma jest wielką niewiadomą :)
    Do znanego maratończykom Dolska zajechałem wraz z Jarkiem i dość wcześnie, by uniknąć kolejki na zapisy. Poszło sprawnie. Chłodnawo było i wietrznie, chociaż słonecznie. W międzyczasie zjawiali się zarówno teamowi kumple, jak i znajome twarze. Rozgrzewkę wykonałem wraz z Drogbasem, biniem i kanią76, udaliśmy się na punkt widokowy, który w trakcie maratonu był przejeżdżany dwukrotnie.
    O 11 honorowy start, niecałe 1.5 km na tamtejszy rynek, kilka minut oczekiwania i można ruszyć na maxa. Start w moim wykonaniu poszedł przeciętnie, daleko z tyłu się znalazłem, m.in. za Marcem, Krzychem i Maksem. Przyspieszyłem, gdy tylko zbliżał się szczyt wspomnianego punktu widokowego i od tamtego momentu zacząłem łapać swój rytm jazdy. Na niezłym brukowanym podjeździe zaatakowałem cały peletonik za jednym zamachem :) Dalej to z wielkim trudem i samotnie goniłem poprzedzającą sporą grupę, bez efektu, napierali mocno, do czasu gdy stopniowo pojedyncze sztuki zaczęły odpadać. Po jakimś czasie ostrej goniwty po leśno-polnych wertepach doszli mnie josip i krzychuuu86 i tak jeszcze z paroma innymi gostkami utworzyliśmy peletonik, który wspólnie jechał przez dość długi czas. Współpraca była taka sobie, nie każdy chciał być lokomotywą, a najczęściej na czubie znajdował się albo ja, albo josip, bywały momenty że wyciskałem z siebie zdania typu „dalej, dalej” lub „co jest z Wami ?”. W pewnym momencie połączyliśmy się z dystansem mini i utworzył się podwojony peleton, m.in. z Drogbasem. Odpocząłem wtedy trochę, by na podjeździe przed punktem widokowym zaatakować i właśnie jadąc od tamtej chwili na czele, rozerwałem dużą grupę na kilka mniejszych. Po przekroczeniu głównej szosy w Dolsku to właściwie pozostało mi kontrolowanie sytuacji, bo ciągle niepokonanego na płaskaczach klosia nie było widać przede mną. Raz przede mną, raz za mną twardo trzymał się krzychu86, z którym musiałem aż do samej mety stoczyć twardy pojedynek. Pomykając tamtędy po leśnych duktach, jeszcze przez jakiś czas jechał z nami josip, którego nie wiem gdzie zgubiliśmy. W miarę zbliżania się do mety Krzychu napierający jakieś 100-200 m za mną coraz bardziej naciskał mnie na mocne tempo i musiałem wyciskać z siebie sporo, przy tym kilka kolejnych osobników załatwiłem, aż w końcu na 3 km przed metą doszedł mnie, oraz wraz z nim Zbychu Wiktor (po gumie) i walkę trzeba było rozstrzygnąć na finiszu ... Udało mi się podczepić pod plecy starszego Wiktora i cisnęliśmy do przodu jak szaleni, nieważne czy po twardym dukcie, czy po piachu. Przed szybkim zjazdem do mety trójka szalonych (Wiktor, ja i krzychuuu86) trzymała się blisko siebie, to jeden, to drugi, to trzeci próbował przyspieszać i tuż przed zakrętem na teren Villi Natura zdecydowałem się na ostatni moment hamowania i tak oto wygrałem finisz :)

    56/153 – open mega
    23/60 – M3

    Strata do zwycięzcy (Kornel Osicki) – 27 minut, do M3 (Andrzej Kaiser) – podobnie.
    Z wyniku średnio zadowolony, z jazdy to już tak. Obyło się bez kryzysu, bez skurczów, bez kolki.

    30 (12 M3) – klosiu – 2:42:35, wpakował mi na 29”erze 6 min, a rok temu na 26”erze 7 min :)
    56 (23 M3) – JPbike – 2:48:25
    58 (22 M2) – krzychuuu86 – 2:48:28
    65 (26 M3) – josip – 2:53:27
    80 (14 M4) – biniu – 2:59:41
    84 (27 M2) – Marc – 3:01:21
    102 (32 M2) – duda – 3:09:13
    110 (33 M2) – daVe – 3:15:27
    114 (22 M4) - Maks – 3:16:52
    115 (47 M3) – kania76 – 3:16:55
    DNF – bloom


    Fotki by strefasportu.pl
    ProGogglowcy twardo pracują na czubie peletonu :) © JPbike

    W terenie to ładnie ciągnę peletonik :) © JPbike

    Foto by Jacek Głowacki.
    Już na mecie po wygranym finiszu :) © JPbike

    Puls - max 180, średni 158
    Przewyższenie - 745 m



  • dystans : 17.18 km
  • teren : 17.18 km
  • czas : 00:53 h
  • v średnia : 19.45 km/h
  • v max : 39.39 km/h
  • rower : TREK 8500
  • XC Włościejewki

    Niedziela, 7 października 2012 • dodano: 07.10.2012 | Komentarze 10


    Finał Fortuna Thule Cup XC 2012.
    Niestety, mimo dobrej jazdy, do tego bez chwili słabości, bez dubla i po osiągnięciu najlepszego wyniku w tym sezonie w XC (12 open, 7 masters I) dekorowanej generalki nie udało się zdobyć (8 miejsce) … SZKODA !

    Dojazd do nowej miejscówki finałowych zawodów, do Włościejewek koło Książa Wlkp. przebiegł spoko, organizatorzy świetnie oznakowali maratonowymi strzałkami dojazdówkę.
    Tym razem areną zmagań był tor dla aut terenowych i muszę przyznać że pętla o długości zaledwie niespełna 2.2 km została świetnie ułożona, z masą zakrętów i mnóstwem fragmentów typu góra-dół. Błotka nie było. Najtrudniejszym odcinkiem okazał się mocno piaszczysty zjazd, po zawodach słyszałem że mnóstwo Mastersów właśnie tam zaliczało glebki i sprowadzanko :)

    Fragment trasy XC we Włościejewkach. Dobre miejsce do oglądania :) © JPbike

    Najtrudniejszy i mocno piaszczysty zjazd. Kurkowi też się podobał :) © JPbike

    Aha, bo zapomnę, dzień przed zawodami zdemontowałem rogi i po uzyskaniu dodatkowych 4 cm na kierownicy rzeczywiście na krętych trasach lepiej się jechało i w końcu zrozumiałem jak to jest mieć szeroką kierownicę.
    Po niespełna godzinnej i spokojnej rozgrzewce pora ustawić się na starcie. Ponownie samotnie reprezentowałem ProGoggli (chłopaki, boicie się XC ? :D) Jedyną dobrze znajomą twarzą był Rysiu, oraz w elicie wystartował bloom.

    Start i pierwsze dwa okrążenia przebiegły spoko, bez problemu wyprzedziłem m.in. braci Niewiada. Tłoku nie było (34 Mastersów). Dość szybko wylądowałem w swoim miejscu i z gościem (535), z którym przyszło mi rywalizować przez całą trasę. Przez moment zauważyłem kibicujących mi rodziców. Na trzecim kółku (albo czwartym, bo nie daję rady już liczyć przy tętnie ponad 170 :)) udało się wyprzedzić i oddalić od wspomnianego gostka, chociaż nieznacznie. Na kolejnej rundce doszliśmy rywala (604) i taki trzyosobowy skład walczył ze sobą do samej mety. Również wtedy zacząłem dublować. Po jakimś czasie ten z 535 mnie załatwił i zaczął się oddalać. No nie ! Postarałem się przyspieszyć i z wielkim trudem udawało się dochodzić (podobno gość mocny żel wziął :)). A ten z 604 twardo trzymał się moich pleców. Kolejne okrążenia to jechaliśmy we trzech i dość blisko siebie. Na tej samej mijance pomykali te same twarze (m.in. Hulaj, Zozuliński), więc tempo było równe. Na przedostatnim kółku zauważyłem Lonkę i trzeba było cisnąć na maxa by nie dostać dubla :) Udało się ! Szkoda tylko że na ostatnim kilometrze, na króciutkiej stromiznie podjazdowej potknąłem się w piasku i tym sposobem przegrałem walkę z dwoma wspomnianymi gościami. Trudno.
    W sumie do pokonania mieliśmy 8 okrążeń.

    12/34 – open super masters
    7/13 – masters I

    Strata do zwycięzcy (Lonka) – 6 minut i 8 sekund
    Jak dotąd to mój najlepszy wynik w XC, gdyby nie potknięcie to powalczyłbym w trupa o pucharek za 6 miejsce …

    W generalce Masters I ostatecznie uplasowałem się na 8 pozycji. Liczone 4 najlepszych z 5 startów.
    A w kategorii Super Masters wylądowałem na 17 miejscu.
    Zatem z ostatniego ścigania w sezonie 2012 wróciłem bez pucharku. SZKODA.

    Poniższe dwie fotki wykonał mój tata :)
    W akcji. Pełna moc i kontrola na ostrym zakręcie © JPbike

    Zjazdowa piaskownica za każdym razem nie sprawiła mi większych kłopotów :) © JPbike

    Foto by Anna Olszańska.
    Ostre parcie na zakręcie © JPbike

    Puls – max 178, średni 169
    Przewyższenie – 401 m



  • dystans : 76.74 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 04:51 h
  • v średnia : 15.82 km/h
  • v max : 62.45 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 29 września 2012 • dodano: 30.09.2012 | Komentarze 12


    Na golonkowy finał sezonu 2012 zajechaliśmy w trzyosobowym składzie ProGoggli – Jarekdrogbas, JPbike i z3waza, który przyjechał wraz z biniem.
    Pogodę mieliśmy wręcz idealną do ścigania w górach – słonecznie, ani za zimno, ani za ciepło. W sektorach luz, mimo tego że na giga zdecydowało się ponad 200 osobników. Dużo.
    Pierwsze asfaltowe kilometry przebiegły „spokojnym tempem”, przy okazji mogłem się przywitać z Che i pozamienialiśmy się kilkoma zdaniami :). Po chwili zaczął się konkretny podjazd, tętno i tempo skoczyło. Doszedłem Drogbasa i na jakiś czas zostawiłem za plecami towarzysza tygodniowego urlopowania w Beskidach. Przez bardzo długi czas stawka nie mogła się rozciągnąć, jechałem w sporej grupie, m.in. z karmi, który pomykał po górkach na nowiutkim fullu na dużych kołach i na moich oczach dwukrotnie wyglebił :) A na długim zjeździe do Koniakowa mijałem AdAmUsO łatającego kapcioszka. Dopiero na super stromym podjeździe po betonowych płytach stawka Gigowców się zaczęła rozciągać. Natomiast podjazd na Ochodzitą (895m) poszedł sprawnie z wyjątkiem momentu zablokowania przez zjeżdżające auto. Po zjechaniu z tejże widokowej góry kolejny długi podjazd, gdzieś tam doszedł mnie Drogbas i swoim szarpanym tempem ładnie mnie załatwił i powolutku znikał z pola widzenia. Co jest ? Kryzys ? Nie. Ale od tamtego momentu mój taki tam tegoroczny power w nogach już nie był taki dobry i przełączyłem się w tryb oszczędzania i dojechania do mety. Więcej traciłem niż zyskałem. Pchania Treka na pokaźnych terenowych stromiznach nie zabrakło. Nie napiszę że cały maraton jechałem bez żeli (!). Jeszcze przed rozjazdem mega/giga trochę błota leżało, czasami trzeba było się skupiać na jeździe, doświadczenia z Trophy się przydały. Poza tym mijałem sleca serwisującego bike’a (hak). Jazda przez dodatkową pętlę giga (obcykaną dzień wcześniej) przebiegła spoko. Defekciarze AdAmUsO i slec mnie wyprzedzili, z czego ten pierwszy na pokaźnej stromiźnie zaliczył glebę (zresztą Drogbas też !), a ja sobie bez napinki pomykałem w stronę mety :) Mijane widoki na rozległych polanach powalały (na całej trasie !). Po przekroczeniu naszej granicy, na asfaltowym odcinku wzdłuż Olzy utworzyliśmy czteroosobowy pociąg. W końcu końcówka wraz z dojazdem do słynnych korzonek i zarazem połączenie z Megowcami. Trochę niebieskich się zjawiło, tłok wzrósł. Przejazd tędy nie sprawił mi problemów. Przez moment zdziwiłem się że za mną jechał Seba Swat, okazało się że ciągnął swego tatę. Przed korzonkami ścianka nie do podjechania. Pora na emocjonującą dla wszystkich (kibiców i zawodników) chwilę – zjazd korzonkami :) Trochę dziwnie się poczułem, tak jakby bez stresu, bez strachu :) Do sławnej ścianki dojechałem spoko, chyba za szybko bo przed stromizną skręciłem zbyt dużym łukiem i wjechałem w niedobry tor zjazdu, w efekcie w połowie korzonek wyglebiłem w bok i na oczach tłumów :) Poszło bez komplikacji, poza obtarciem na piszczeli i spadnięciem łańcucha. I tak do mety dojechałem z niedosytem, ale całkiem zadowolony z zaliczenia generalki giga u Golonki, czyli 6 startów.

    106/201 open giga
    45/74 M3

    Strata do zwycięzcy (Adrian Brzózka) – 1:23:47, do M3 (Ondrej Fojtik) – 1:19:47
    W sumie po tygodniu górskiego urlopowania wydawało mi się że fajny istebniański maraton jechałem na własnym podwórku i trasa mnie niczym nie zaskoczyła, nawet przewyższenie na giga (2382 m) jest mało golonkowe :)
    Jarekdrogbas (cieszył się :)) wlał mi niecałe 8 minut. Mało :D, uwzględniając to że drugą połowę jechałem raczej tempem turystyczno szybkim i tradycyjnie z wariactwami na trudniejszych zjazdach (niewiele takich było), a na każdym z czterech bufetów stawałem przynajmniej na pół minuty :)


    87 (35 M3) – Jarekdrogbas – 4:43:47
    106 (45 M3) – JPbike – 4:51:33
    164 (27 M4) – z3waza – 5:34:48

    Załapałem się nawet do Topshotów w Bikelife :)
    Pure MTB w Beskidach ! © JPbike

    Foto by BoLek.
    Atak na Ochodzitą ! © JPbike

    Natomiast moja glebka na korzonkach wyglądała o tak :
    Fotki autorstwa Bartka Sufina.
    Nawet wytrawni technicy miewają problemy zjazdowe ;) © JPbike


    Po zawodach na mecie m.in. czekali na mnie rodzice, którzy przyjechali do Wisły.
    Przy okazji pogadałem z mambą z jedną sprawną ręką po otb w Piwnicznej (wracaj do sprawności rowerowej !).
    Po jakimś czasie i odświeżeniu się załapaliśmy na dekorację generalki i czas skoczyć do istebniańskiej knajpy, która pękała w szwach, towarzystwo było zacne, m.in. wspólne browarki z CheEvarą :), dowiedzieliśmy się od Sebastiana Swata że jego 29’er waży niecałe 8 kilo :) To nam jednak nie wystarczyło, więc skoczyliśmy na ostatni bufet sezonu u Grześka i kolejne pogaduszki z browarkami poszły :)
    To się nazywa udany dzień spędzony z pasją !


    Puls – max 171, średni 150
    Przewyższenie – 2382 m



  • dystans : 101.77 km
  • teren : 98.00 km
  • czas : 04:39 h
  • v średnia : 21.89 km/h
  • v max : 51.40 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 15 września 2012 • dodano: 15.09.2012 | Komentarze 15


    Trzeci start na Michałkach i zdecydowanie najsłabszy z dotychczasowych.
    No cóż ... trzeba coś z tym zrobić :)

    Na miejsce zajechałem wraz z Jarkiem i jego Agą.
    Formalności startowe poszły błyskawicznie.
    Pogoda na miejscu jakoś-takoś (pochmurnie, wietrznie i kilkanaście stopni).
    Frekwencja ProGoggli na królewskim dystansie była bardzo dobra, zjawiło się osiem sztuk – Jacgol, Jarekdrogbas, josip, JPbike, klosiu, Marc, toadi69 i z3waza.
    O 10 start. W moim wykonaniu nienajlepszy, w pewnym momencie znalazłem się jako ostatni w teamowej stawce (!). No to postarałem się przyspieszyć i przy tym sporo rywali załatwiłem, ale i tak miejsce, w którym się znalazłem nie było dobre i zapewne odległe. Na pierwszych terenowych km wyprzedziłem Marca i życzyłem mu powodzenia na giga. Dalsze napieranie to ostra jazda w nieznacznym tłoku po niezłych leśnych wertepach. Zbliżałem się do z3wazy i Jacgola. Na pierwszym mocno piaszczystym podjeździku ciekawa sytuacja – Jacek efektownie w piachu wyglebił, przy tym blokując Marcina, a ja po chwiluni i tuż za nimi też lekko wyglebiłem i dalej z buta, przy tym nawet zyskując pozycje. Kolejne kilometry ostrego parcia. Stawka zarówno Megowców, jak i Gigowców powoli się rozciągała. W pewnym momencie zauważyłem Drogbasa stojącego i coś majstrującego przy łańcuchu (wygiął się). Po krótkiej chwili utworzył się bardzo nierówno współpracujący pociąg, w którym większość pracy jako lokomotywa wykonałem JA :) Jarkowi przez jakiś czas udało się podczepić i po kilku km, jeszcze przed rozjazdem dał wyraźny znak że musi trochę odpuścić i pognałem dalej, przy tym wagoniki powoli się rozrywały. Po skręcie na giga lekkie zaskoczenie, bo aż 4 sztuki skręciły na królewski dystans. Lekko to nie będzie i nie myliłem się. Mając dwóch dobrze jadących gostków przede mną musiałem się ostro sprężać przez dość długi czas by dotrzymać im kroku, przez to niestety nogi powoli zaczynały się odzywać i tracić powera :( I tak dalej napierając naprzód mimo nienajlepszej mocy udało się dojść trzech osobników, z czego jeden zapytał ile jeszcze zostało km do mety (50 km) :) W okolicy 60 km, po pokonaniu leśnej singlowej i błotnej gnojówki powolutku nadchodził kryzysik :( Niebawem doszedłem klosia, który coś z kołem majstrował, właśnie kończył łatanie kapcia i tak jak myślałem – dogonił mnie stosunkowo szybko. W tym momencie, na rozległej, interwałowej przestrzeni porządne ściganie dla mnie się zakończyło i maratonowa jazda zamieniła się w poruszanie siłą woli. Trudno. Z ciekawych i nieciekawych momentów na ostatnich 30 km zaliczę wspólną jazdę przez spory kawał trasy z Maxem Bieniaszem (zgubił trasę), 500 metrową zgubkę (znowu !), dwukrotnie musiałem się zatrzymać w lesie na … siku (za dużo piłem ? nic z tego nie rozumiem bo nawet na mecie w bidonie jeszcze coś zostało), od spotkania z Mariuszem do ostatniego długiego odcinka przed kartofliskiem straciłem w sumie 7 pozycji. Porażka !

    27/58 – open giga
    13/26 – M3

    Strata do zwycięzcy giga (Sylwester Swat) – prawie 39 minut. Do M3 – podobnie.

    Czas przejazdu identycznej trasy (4:39:40) gorszy od zeszłorocznego (4:36:07, uwzględniając około 4 km zgubkę).
    A 2 lata temu podobny czas (4:39:51) wystarczył na zdobycie 2 miejsca w M3, tuż za Kaiserem.
    Widocznie u mnie żadnych postępów nie widać, a konkurencja ...

    16 (7 M3) – josip – 4:19:00
    20 (9 M3) – klosiu – 4:29:01 (1 guma)
    24 (11 M3) – Jacgol – 4:34:52
    27 (13 M3) – JPbike – 4:39:40
    30 (14 M3) – Jarekdrogbas – 4:44:55
    33 (6 M4) – z3waza – 4:49:29
    36 (10 M2) – Marc – 4:56:11
    41 (7 M4) – toadi69 – 5:04:41


    Podczas rozgrzewki humory nam dopisywały :) © JPbike

    Przed startem też jest OK, chociaż za daleko żeśmy się ustawili ... © JPbike

    Dyskusja na temat ilości żeli i batoników na 100 km wertepów :) © JPbike

    Start w moim wykonaniu okazał się słaby, i to za Marcinem ... © JPbike

    Napieram. Gdzieś na początku trasy. © JPbike

    Mijam linię mety. W końcu :) © JPbike

    Jak widać - niezadowolony :( © JPbike

    Redaktor Kurek również nami się zainteresował :) © JPbike

    Michałkowe 100 km giga porządnie daje w kosć ! © JPbike

    Paczka ProGogglowców z jedynym zdobywcą dyplomu :) © JPbike

    Puls - max 176, średni 157
    Przewyższenie - 975 m



  • dystans : 70.60 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:32 h
  • v średnia : 27.87 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Suchy Las

    Niedziela, 12 sierpnia 2012 • dodano: 12.08.2012 | Komentarze 19


    Drugi w sezonie start na lokalnym maratonie. Wspominałem już że takie starty są dla mnie świetnymi treningami. Tym razem padło na podpoznański Suchy Las u Gogola, będące zarazem Mistrzostwami Wielkopolski w maratonie.
    Na start zajechałem spod domu rowerem (16 km). Z paczki ProGogglowskiej zjawiło się kilku - JoannaZygmunta, josip, JPbike, toadi69 i z3waza.
    Po starcie na początek 3 km runda honorowa, zresztą tylko z nazwy bo tempo od razu ostre. Wtedy wyprzedził mnie bloom, który po chwili jechał chodnikiem :) Start wraz z rundą honorową dla mnie okazały się słabe – wylądowałem chyba w drugiej połowie stawki, cóż, nie jestem specem od ostrych startów. Po wjechaniu na właściwą rundę i poligonowy teren trochę tłoczno się zrobiło i spore podkłady błota trza pokonywać. Dość szybko jeden Gość przede mną efektownie w błocie się wywalił i stop and go. Dalsza jazda niezłym poligonowym terenem z błotkiem to powolne rozciąganie się stawki i myk na sławną asfaltową szosę i próba załapania się w peleton. Nie udało się. W pewnym momencie na poboczu stała grupka ziomali z BS – grigor86 i seba284 :) Asfaltowy odcinek pokonałem na zmiany z jednym z Rowerowej Brzozy i tak kręciliśmy wspólnie do połowy nadwarciańskiego szlaku. Na krętym odcinku przyspieszyłem, zostawiłem za sobą rywala i po chwili zamajaczyła przede mną sylwetka z3wazy. Po wyprzedzeniu teamowego kolegi pognałem do przodu i tak dalej przez bardzo długi czas jechałem samotnie i w okolicach 28-30 km/h. Dopiero po dotarciu w pagórkowaty rejon Moraska dogoniło mnie dwóch, z czego jeden po gumie a drugi później jechał ze mną całą drugą rundę. Pierwszy podjazd pod wodociągi okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem bo … nigdy tam nie byłem :) Na zjeździe z koleinami troszkę zaszalałem, tuż przy nawrotce, po nieudanej próbie wyprzedzenia wjechałem w dziurę w trawie i otb zaliczone (uderzyłem łydką o pedał i lekki skurcz złapany). Szybko się pozbierałem i na konkretnym podjeździe na Górę Morasko zacząłem odrabiać straty. Po zakończeniu pierwszej rundy średnia wyniosła ponad 28 km/h. Zaczynając drugą rundę miałem fajny doping od grigora86 i seby284 :) Poligonowy odcinek przebiegł spoko, więcej swobody było i w dodatku na błotno-wyboistej nawierzchni dwóch doszedłem. Jak widać – im trudniejsza trasa tym lepiej dla mnie :) Dalsze napieranie, aż w rejon Moraska przebiegło najpierw w dwuosobowej grupce, następnie trzyosobowej i od połowy nadwarciańskiego kręciliśmy ponownie we dwóch. Nagle i niespodziewanie na zaledwie kilka km przed metą dogonił nas spory peleton, w składzie znajdowali się między innymi josip, Winq i z3waza (!). Co jest ? Dość szybko podczepiłem się, a tuż przed podjazdem na wodociągi znalazłem się nawet w ogonie. Wtedy na chwilkę wyobraziłem sobie że na szczycie jest premia górska HC (jak w TdF) :) i wrzuciłem twardsze przełożenie, stanąłem na korbie i wszystkie rezerwy sił poszły w ruch, tętno zaszalało. No i za jednym zamachem udało się wyprzedzić CAŁY peletonik i w dodatku z jakąś znaczącą przewagą. To było COŚ ! Na koleinowtaym zjeździe zaszalałem na maxa, a na podjeździe na najwyższy punkt trasy z całych sił starałem się utrzymać przewagę i w końcu się udało dotrzeć do mety bez utraty pozycji. Uwielbiam takie „górskie” końcówki :)

    62/146 – open mega
    19/42 – M3

    Strata do zwycięzcy (Seba Swat) – 16 minut i 7 sekund, do M3 (Lonka) – tak samo.
    Wynik dla mnie ani dobry ani zły – w sumie dobry trening na własnym podwórku :)

    62 (19 M3) – JPbike – 2:32:23
    64 (20 M3) – josip – 2:32:32
    69 (13 M4) – z3waza – 2:36:03
    104 (22 M4) – toadi69 – 2:47:38

    W akcji :) Na krętej koncówce pierwszej rundy © JPbike

    Bikecrossmaraton Suchy Las 2012 © JPbike

    Puls – max 179, średni 164
    Przewyższenie – 616 m



  • dystans : 84.44 km
  • teren : 74.00 km
  • czas : 05:52 h
  • v średnia : 14.39 km/h
  • v max : 54.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Stronie Śląskie

    Sobota, 7 lipca 2012 • dodano: 13.07.2012 | Komentarze 14


    Dla teamu, w którym startuję to był wyjątkowy dzień, a to dlatego że na to golonkowe giga wystawiliśmy najliczniejszy, bo ośmioosobowy skład: Jacgol, Jarekdrogbas, josip, JPbike, klosiu, Marc, toadi69 i z3waza – dla trzech ostatnich to był górski debiut u GG.

    W noc poprzedzającą maraton w okolicy przeszła potężna ulewa i wiadomo było że błotka na trasie nie zabraknie.
    Po zajechaniu na miejsce startu/mety by sprawdzić chipa, obok mnie zatrzymała się sama Asia Jabłczyńska i ku mojemu zdumieniu na jej numerku startowym znalazła się czerwona nalepka – też jedzie giga. Szacunek !
    Rozgrzewkę wykonałem wraz z Jarkiem na podjazd i zjazd z którego podczas ściganiny będziemy mknąć w dół wprost do mety.
    W oczekiwaniu na start m.in. przywitałem się z CheEvarą, zamieniliśmy kilka zdań i pochwaliłem się tym że po moich pokaźnych obrażeniach z Karpacza nie było śladu i na górskich stokach można szaleć dalej ;)
    Po moich historycznych i ponad siedmiogodzinnych wyczynach w Karkonoszach z wielkim trudem udało utrzymać trzeci sektor, ale i tak u Golonki w górach to nie ma znaczenia :)
    W sektorze tradycyjnie luzik i w końcu start, również spoko i bez ostrej napinki. Najpierw łagodny asfaltowy podjazd w stronę obcykanego dzień wcześniej zielonego szlaku. Od razu wyprzedził mnie ostro drogbas, po chwili josip i klosiu. Cóż … niech jadą i zobaczymy kto z ProGoggli zachowa najwięcej sił na ponad 80 km trasę. Po skręcie na zielony podjazdowy od razu zrobił się korek przez mocno podmytą i luźno-kamienistą nawierzchnię i cała stawka Gigowców jakieś kilkaset metrów pospacerowała go góry. Po zluzowaniu i wskoku na siodło jakoś-takoś mi się kręciło, tętno trochę za wysokie, kilka oczek w dół, z jednym wyjątkiem – klosia wyprzedziłem, który po dobiciu na Przełęcz Puchaczówka znowu mnie załatwił i powoli znikał z pola widzenia. Na pierwszym technicznym zjeździe (masa mokrych kamieni i w 90% zjechana) ponownie Mariusza (sprowadzającego) pokonałem. A na początku kolejnego ciężkiego podjazdu na chwilę odwróciłem się zza pleców i niespodziewanie pojawił się Jacgol. Gdy zaczynaliśmy długi podjazd na kulminację wysokościową to w stawce ProGoggli zrobiło się arcyciekawie :) Klosiu i Jacgol starali się mnie gonić, a ja z przodu miałem na oku drogbasa i josipa :) Na pierwszym bufecie oczywiście postój, na owocowe żarcie. Po kilku km wspinaczki doszedłem drogbasa, nie szło mu dobrze (wiadomo - po chorobie), a kilkanaście chwil dalej twardo i mocno kręcąc do góry po szerokim szutrze podczepiłem się pod plecy josipa i od tej chwili przez długi czas jechaliśmy blisko siebie.
    Zjazd z Polany pod Śnieżnikiem znanym mi dobrze czerwonym przebiegł spoko, na trzech uskokach wolałem nie ryzykować. Po tym połączenie z mega i tłoczno się zrobiło na błotnym podjeździe. Po dokręceniu na rozjazdowy bufet (tak, na giga były dwa rozjazdy), po postoju zrównałem się z josipem, po jakimś czasie na znanym mi szuterku wyprzedziłem teamowego kolegę i powolutku się oddalałem. Nagle nastąpił skręt w prawo, a raczej na niepodjeżdżalną kamienistą szeroką rynnę i po tym nowość - jazda granicznym zielonym szlakiem, który okazał się potwornie ciężką przeprawą po wąskiej ścieżce z masą błotnej gnojówki o niezłej głębokości.
    Po zjechaniu na Przełęcz Płoszczyna zatrzymałem się przy bufecie, stał tam Grzesiek i z uśmiechem zapytał mnie coś w stylu „jak tam”, odpowiedziałem że jest dobrze, tylko ta błotna gnojówka daje w kość :) No i do kieszonki wrzucił mi porcję energii (żel) - duży plus dla GG ! Gdy ruszałem to znów dogonił mnie josip, olał bufet i starał się trzymać moich pleców. Właśnie zaczynał się bardzo stromy podjazd – całość podjechałem, na dobre zgubiłem josipa i wtedy dotarło do mnie że zostanę teamowym zwycięzcą w Stroniu Śląskim. Dalsza jazda granicznym zielonym to istna masakra, wąsko, wokół mnóstwo jagodzianek, masa słabo widocznych i potwornie wybijających z rytmu korzeni i błotnej gnojówki, a końcówka na szczyt to spacer i przerwa na … siku :)
    Wtedy straciłem jedno oczko – na rzecz Grega z OSOZ (gratki !, zrobił duże postępy w górach).
    Wreszcie zjazd – trochę techniczny i było sporo omijania przeróżnych przeszkód ze ściętymi pniami w roli głównej. Po tym nastąpiła długa i samotna jazda szerokim szuterkiem najpierw półpłaskim, a następnie zjazdowym. Na przedostatnim bufecie pit stop na zatankowanie suchych bidonów i w końcu ostatni podjazd, szeroki i szutrowy na prawie (znowu) 1000 metrową wysokość. Jadąc tędy cały czas utrzymywałem odległość za Gregiem. Po wjechaniu to już właściwie nastąpiła długa jazda wysoko po płaskim asfalciku, ostatni bufet olałem i po tym bardzo długi szutrowy zjazd, z luźnymi kamyczkami, po których mknąc starałem się nie złapać kapcia I w końcu szybki myk do mety po obcykanym rankiem asfalciku.

    Wreszcie linię mety przekroczyłem nie tylko jako górski teamowy lider w licznym składzie, jaki w Stroniu Śląskim wystawiliśmy, ale i bez żadnych defektów, gleb i kryzysu – dla mnie sukces warty skrzynkę piwa :) Oby tak dalej !

    58/121 - open giga
    25/50 - M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Czarnota, który jeździ za szybko) - 1:39:48
    Z jazdy i wyniku jestem całkiem zadowolony, na tyle mnie było stać.

    58 (25 M3) - JPbike - 5:52:38
    60 (26 M3) - josip - 5:56:26
    73 (32 M3) - Jacgol - 6:05:46 (1 guma)
    86 (38 M3) - klosiu - 6:17:17
    92 (39 M3) - Jarekdrogbas - 6:27:45
    109 (31 M2) - Marc - 7:05:59
    110 (13 M4) - z3waza - 7:10:23 (2 gumy)
    113 (16 M4) - toadi69 - 7:20:40

    Lider ProGoggli w Stroniu Śląskim w akcji :) © JPbike

    Superszybkie pomykanie do mety po szuterku © JPbike

    Puls – max 175, średni 149
    Przewyższenie – 2748 m



  • dystans : 20.92 km
  • teren : 20.00 km
  • czas : 01:13 h
  • v średnia : 17.19 km/h
  • v max : 41.79 km/h
  • rower : TREK 8500
  • XC Mosina

    Niedziela, 1 lipca 2012 • dodano: 01.07.2012 | Komentarze 10


    Nastała pora pościgać się w XC rozgrywanym na moim terenie, czyli po stokach i szczycie Osowej Góry (Mosina/Pożegowo).
    Prognozy pogody nie kłamały – rankiem burza, a następnie upały. Będzie ciężko !
    Po zajechaniu na miejsce napotkałem na micora, pogadaliśmy, załatwiłem formalności startowe i poszedłem zobaczyć jak organizatorzy nakombinowali z przebiegiem trasy. Tylko jedna ścieżka okazała się dla mnie nieznana, do tego podjazdowa i z dodatkiem grząskiej nawierzchni (po burzy). Po krótkiej chwili wdrapałem się na szczyt wieży widokowej i spotkałem tam ryszarda4859 z małżonką i żeśmy pogadali na temat jego stanu zdrowia.
    Po uszykowaniu Treka i wskoku w ciuszki ProGogglowskie udałem się wraz z micorem na objazd mającej ponad 4 km i około 100 m w pionie rundy. Po przejechaniu nieźle się nasapałem i … trochę się rozczarowałem przebiegiem pętli (!).
    Rundę ułożyli tak, że ilość technicznych odcinków była znikoma, „agrafki” przy wieży nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, a spory fragment pętli w rejonie trasy DH poprowadzili odwrotnie niż myślałem, czyli był jeden szybki i długi zjazd, po tym wyjątkowo ciężki podjazd z kilkoma niepodjeżdżalnymi stromiznami. Cóż, nie moja sprawa, ścigać tędy trzeba. Podczas rozgrzewki przedstartowej spotkałem teamowego kolegę - josipa, który jednak z powodu nienajlepszego samopoczucia zdecydował się nie startować.
    W końcu start. Ruszyłem ustawiony w połowie stawki i od razu źle mi poszło, zamiast przesuwać się do przodu straciłem ze 10 pozycji, może dlatego, aby nie wypalić się przez ten upał zdecydowałem się kontrolować tętno. Pierwsze kółko w moim wykonaniu to najgorsze chwile dla mnie podczas tej ściganiny. Sporo czasu straciłem. Wtedy jechałem w ogonie słabej grupki prowadzącej przez Grzesia Napierałę, a powinienem być znacznie wyżej :) Od drugiego kółka zacząłem nabierać swoje tempo i stopniowo odrabiałem stracone pozycje. Również na drugim kółku wypatrzyłem kibicującego MaciejaBrace. Na kolejnych trzech (z pięciu kompletnych) rundach to nie ma co szczegółowo pisać - jechałem tędy sam, kilka pozycji udało się odrobić, nikomu nie dałem się wyprzedzić i na metę wpadłem bez emocji, ważne że bez dubla.

    19/43 – open super masters
    10/18 – masters 1

    Strata do zwycięzcy (Andrzej Widziewicz) – 13 minut i 1 sekunda.
    Zarówno z jazdy na własnym terenie, jak i wyniku jestem średnio zadowolony.
    Największym utrudnieniem okazała się nie trasa, ale wysoka temperatura i duchota – nie moje klimaty.
    W generalce Fortuna Thule Cup XC będzie ciężko powalczyć o szerokie podium, pozostały jeszcze dwa ścigi – 2 września w Jarocinie i finał 7 października we Wrześni.

    Foto by Grażyna Kaźmierczak
    Uff ... ten upał, ale i tak daję z siebie sporo ! © JPbike

    No i jeszcze fotorelacyjka by Pyrcyk Poznań
    Po starcie. Trochę słabo mi poszło ... © JPbike

    Na pierwszym kółku jadę w ogonie grupki ... © JPbike

    Od drugiej rundy to już się rozkręcam © JPbike

    Wyłaniający się z lasu JPbike z trochę dziwną miną :) © JPbike

    To już meta z redaktorem Kurkiem :) © JPbike

    Uff, dojechałem do mety na całkiem przyzwoitym miejscu :) © JPbike

    Puls - max 179, średni 167
    Przewyższenie - 519 m



  • dystans : 83.84 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 07:09 h
  • v średnia : 11.73 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Karpacz

    Sobota, 23 czerwca 2012 • dodano: 24.06.2012 | Komentarze 38


    Długo oczekiwany tegoroczny Karpacz przeszedł do historii jako mój najcięższy, najtrudniejszy i najbardziej wymagający pod każdym względem maraton.
    Na golonkowym forum autorzy trasy pisali że NIE MA LIPY i tak w 100% było !

    Nazajutrz nie czułem się dobrze wyspany (przyjazd późną porą i spartańskie łóżko) i trochę obaw miałem. Na rozgrzewkę ruszyłem wraz z klosiem na godzinę przed startem giga. Tym razem mieliśmy start o nietypowej godzinie – 10:30. Jako że trochę czasu zostało to postanowiłem zapoznać się z agrafkami i trawiastym zjazdem tuż przed metą, od razu wszystko przejechałem. Na stadionie oczywiście powitanie z masą znajomych. W końcu myk do 3 sektora i oczekiwanie na start, przy tym zamieniłem kilka zdań z dawno nie widzianym Math86. Start i pierwsze kilometry przebiegły spoko, by po wjechaniu w teren zacząć porządne ściganie i faktycznie stawka zaczęła się stopniowo rozciągać. Podjeżdżając tamtędy, niespodziewanie wyprzedził mnie posiadacz wyjątkowej koszulki „10000 km w 30 dni”, czyli sam flash :) Przywitaliśmy się i myk dalej, tzn. flash powolutku mi uciekał. Po dokręceniu do Budnik pierwszy zjazd i od razu hardcore ! Cóż takiego tam było ? Wąsko, niezliczona ilość korzeni, czarna i grząska gleba, do tego jeszcze zrobiło się tłoczno bo większość miała spore problemy ze zjechaniem i sprowadzała. Flash właśnie gdzieś tam się zatrzymał i tyle go widziałem. Kawałek dalej nieźle potknąłem się przednim kołem i przy tym zaliczone otb numer 1 (bez komplikacji). Za duże ryzyko i kawałek zszedłem. Jadąc dalej ze zdziwieniem zauważyłem brak bidonu z moim sensownym izotonikiem, no tak, zrobiło się nieciekawie bo w drugim bidonie była woda. Cóż, jechać trzeba. Długi i szeroki podjazd na Okraj przebiegł spoko w moim wykonaniu, wtedy rozkręciłem się na dobre. Podjeżdżając tędy wyprzedził mnie Tomasz Jajonek (po gumie) i spodobało mi się to że różnica prędkości między nami była bardzo mała :) Poza tym, hałasem zaskoczył mnie motocykl zwiastujący nadejście czołówki mega. Po wjechaniu na kulminacje wysokościową, w locie skorzystałem z bufetowego powerade. Czas na zjazd żółtym – istne hardcore ! Cały czas po masie luźnych kamieni i z dodatkiem spływającego strumyka. Mknąc tamtędy w dół trzeba było być skupionym w 100%. Zjechałem z trzema podpórkami i jednym zatrzymaniem się, aby przepuścić jedyną szybszą ode mnie na tym zjeździe osobę – samego Marka Konwę :) A mi udało się tam łyknąć ze 5-6 osób, w tym Ewelinę Ortyl (większość trudnych zjazdów sprowadzała, a na podjazdach mi powolutku uciekała i wielokrotnie na trasie się tasowaliśmy). Jadąc dalej do góry, w stronę Tabaczanej po niespodziewanie ciężkim nawierzchniowo podłożu stopniowo zaczęła mnie wyprzedzać czołówka mega. Nadal podobało mi się to że jechali do góry nieznacznie szybciej ode mnie i mogłem przez dłuższy czas podziwiać jak sobie radzą, a Mateusz Zoń wyraźnie dawał z siebie wszystko. W sumie fajne przeżycie :) Pora na zjazd Tabaczaną, kolejne hardcore i znów miałem sporą satysfakcję – całość zjechałem ! A tu ciekawostka – na tymże kamienistym zjeździe stał Konwa z jakimś defektem i chyba z zazdrością patrzył na mnie mknącego w dół. Kolejne fajne przeżycie :) Po zjechaniu następny krótki podjazd i powtarzalny zjazd w dół z Budników – większość zjechana z podpórkami na największych korzeniach. Jadąc tamtędy powoli zaczęła mnie irytować szybciej jadąca czołówka mega, a raczej pojedyncze sztuki w odstępach minutowo-parominutowych. Jako że jestem niesłyszącym zawodnikiem i nie lubię lepszym utrudniać sprawy to zmuszony byłem na tym technicznym i wąskim odcinku więcej się oglądać, zwalniać i przepuszczać, co za tym idzie poniosłem przez to jakieś straty czasowe i to wszystko trochę podziałało na moją psychikę :( Aż nagle, jeszcze przed zakończeniem pętli okrajowej zaczynał się odzywać kryzys. Co jest grane ? Po przekroczeniu głównej drogi w Karpaczu i dokręceniu do bufetu zatrzymałem się i wcinałem w siebie owoce, rodzynki i niebieskie izo, po czym jazda dalej. Zamiast poprawy jechało się coraz gorzej, wciąłem żel, mimo tego nadal źle ze mną, kryzys się pogłębiał i zacząłem stopniowo tracić pozycje. Gdzieś tam wyprzedziłem sleca, któremu wyraźnie też coś nie szło tak jak powinno. Dalej jechałem słabo i zaczęły się pojawiać pierwsze myśli o rezygnacji. Dobrze tylko że wtedy stawka giga była już porządnie porozciągana. W końcu, już na półmetku pętli giga dojechałem do bufetu na najniższym punkcie trasy i zrobiłem długi postój na owocowe żarcie z popijaniem powerade i wody. Po tym odrobinę doszedłem do siebie, doszło mnie kilku zawodników, ruszyłem za Nimi na podjazd w stronę Zachełmia, przez moment spojrzałem na tylną tarczę, a tu szok ! jest krzywa i ociera o klocki :( Po czym na chwilę zatrzymałem się i sprawdziłem opór obrotu tylnego koła – faktycznie nieznacznie ciężko się kręci. Przyczyna wykrzywienia pozostanie dla mnie tajemnicza, może przez pierwsze otb, może przez jakiś kamień, może ..., aż dziw mnie brał, że przejechałem kawał ciężkiej trasy z takim oporem :) W końcu, na fajnym singlu podjazdowym zdecydowałem o pit stopie – najpierw klocki wymontowałem i nadal ocierała, po czym zamontowałem zacisk na zewnątrz i było ok, tyle że pozostałem zdany jedynie na hamowanie przodem, co na takiej trasie z arcywymagającymi zjazdami to już podwójne hardcore i tylko dla odważnych. Aha, w momencie serwisowania załatwiło mnie kilku znajomych - slec, karmi, ktone i Jarek Wójcik. Kolejne zdołowanie dobiło mnie i można było się pożegnać z jakimś tam wynikiem. Ciekawe tylko czy dojdzie mnie jeszcze jedyny na giga teamowy kolega – klosiu ? :) Ruszyłem dalej i po krótkim czasie, na dzikim i leśnym skrzyżowaniu brakło strzałek, pojechałem po śladach i po chwili zastałem grupkę jadącą w przeciwnym kierunku, zawróciliśmy i tak po kilkunastu minutach zebrało się nas ze 10-15 osób, by w końcu odnaleźć właściwy przebieg trasy. Miałem tam straszny problem, właśnie zjeżdżaliśmy stromym i nieznacznej długości zjazdem, po czym następował skręt w lewo, a przedni hamulec zaczynał się potwornie grzać i z każdym metrem tracił skuteczność i przestał działać, Trek nabierał niebezpiecznej prędkości, wokół same drzewa i zmuszony byłem się ratować jazdą na wprost, zaliczając przy tym małą hopkę i z impetem wjechałem w wypłaszczającą ścieżkę na wprost. UFF ! udało się zatrzymać po 500 metrach :) Mocne wrażenia :) Dalej wspomniana grupka mi odjechała i niezbyt dobrze mi się jechało. Często zdarzały się tam fajne techniczne odcinki, jak i świetne leśne single – wszystko przejechane i zaczynałem nabierać wprawy w górskiej jeździe z niedziałającym tylnym hamulcem. Znowu dobijał mnie kryzys, żele poszły, w bidonie (jednym) prawie sucho. Na asfaltowym podjeździe w Przesiece byłem bliski zrezygnowania. Na złość dodam że właśnie tam w pobliżu, u Grabka w 2009 r. zaliczyłem 2 kapcie i tym samym zakończyłem tamtejszy ścig. Byłoby to moje pierwsze golonkowe DNF. No NIE ! Muszę dotrzeć do mety, bo inaczej się załamię jak mawiał Armstrong – ból przemija, skutki rezygnacji nigdy ! Więc słabo się czując dalej pospacerowałem do góry ze 1 km, do bufetu, który znałem z położenia na mapce i był. Nastąpił najdłuższy postój. Wcinałem sporą ilość owoców, napełniłem bidon powerade, poza tym zostałem podratowany dwoma ostatnimi tubkami żelu. Wtedy doszedł mnie klosiu i jeszcze dwóch gości. Mariusz ruszył szybciej, dodał mi trochę motywacji, w końcu doszedłem do siebie i tez ruszyłem. Podążając w stronę podjazdu na Chomontowej przez dłuższy czas był kontakt wzrokowy klosiu vs JPbike. Na jednym technicznym zjeździe źle wybrałem tor jazdy i otb numer 2 zaliczony (leciutka rana na łokciu), po pozbieraniu się i ruszeniu dalej stwierdziłem brak licznika, zawróciłem i całe szczęście że miły gość odnalazł :) Klosiu znikł i w końcu nastał dobrze znany mi długi podjazd Chomontową i znów miałem w zasięgu pola widzenia teamowego kolegę i tego miłego gościa. Właśnie dopiero teraz zacząłem odżywać i coraz lepiej się kręciło, wracała przyjemność z jazdy, tylko dlaczego sylwetki klosia i gościa powolutku się oddalały ? Po wjechaniu na szczyt czas na zjazd w stronę sławnego zielonego do Borowic, zmuszony byłem częściej hamować by utrzymać bezpieczną prędkość i przy tym nie przegrzewając jedynego sprawnego hamulca. Zjazd po wielkich kamieniach zwanych telewizorami poszedł po mojej myśli bo znałem go dobrze, chociaż podpórki i dwóch zejść na uskokach nie brakło. Mariusza dogoniłem na końcówce i dalej pognałem już przed Nim niezłym tempem. Stwierdziłem że ... znowu zgubiłem bidon :( Raz, przy przeprawie strumykowej, przy próbie mocniejszego depnięcia w korbę chwycił mnie skurcz w nodze. Ostatni bufet olałem i nastąpił stromy podjazd – większość wjechana i ku mojej uciesze zacząłem wyprzedzać pojedynczych Gigowców, nie wspominając o dublowaniu niebieskich. Po wjechaniu stromy zjazd pokaźnej długości i znów radocha z jazdy i stało się jasne że da się jechać technicznie w dół na jednym hamulcu :) Po tym myk w stronę obcykanych rano agrafek, które oczywiście pokonałem bez problemów z jedną podpórką (przez drzewo). W końcu jazda ostro w dół po trawiastej łączce, przedni hamulec pracował na maxa, już zacząłem się cieszyć, aż nagle, na ostatnim uskoku z paroma pokaźnymi kamieniami wjechałem przednim kołem na jeden z nich i pokaźne otb numer 3 zaliczone :( Szybko wstałem i od razu stwierdziłem że coś ze mną nie tak, przez chwilę sprawdzałem czy jestem w jednym kawałku. Po tej glebie daszek od kasku się odczepił. Szybko wsiadłem na ścigacza i już ostrożnie zjechałem na koniec trawiastej łączki, a tam stał ambulans i poprosiłem o sprawdzenie czy nie leje się ze mnie krew, bo coś czułem w szyi. Uff nie tryskała, ale szlify będą. Dalej już dojechałem do mety bez emocji, ale szczęśliwy że ukończyłem wyjątkowo ciężki maraton. A tam dobiegała końca dekoracja. Pierwsze co zrobiłem – do ambulansu, spojrzałem w lusterko (lekki szok) i coś tam przy ranie opryskali, oczyścili i pora na makaron, pogaduszki pomaratonowe z teamowymi kumplami. Chłopaki wyraźnie podziwiali moją krzywą tarczę i sposób zamocowania zacisku :) A toadi69 nawet poszedł umyć mi Treka. Po krótkim czasie pogadałem z mambą i am70, po ich minach stwierdziłem że rany na twarzy i szyi okazały się pokaźne :)

    96/137 – open giga
    34/51 – M3

    Ilość DNF na giga – 22

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Czarnota) - 2:41:27 - mój rekord

    96 (34 M3) – JPbike – 7:09:10 – mój rekord, czas z licznika – 6:43:30 :)
    99 (36 M3) – klosiu – 7:10:58


    Zabawa na całej masie technicznych odcinków była przednia :) © JPbike

    Jak widać - techniczne trasy to coś dla mnie :) © JPbike

    W akcji na karkonoskich korzonkach :) © JPbike

    Ładnych szlifów się nabawiłem :) © JPbike


    Natomiast atrakcją pomaratonową był dobry czeski browar wypity wraz z CheEvarą ! :)


    Puls - max 175, średni 146
    Przewyższenie - 3245 m !