Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m
Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1124
do 50 km - 1215
do/z pracy - 277
dron - 60
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 47
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 287
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 66
ponad 100 km - 233
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 91
Solid MTB - 30
sprzęt - 45
szoska - 439
Uphill race - 8
w górach - 299
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 389
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20
Black Peak
Canyon Endurace
Scott Scale 740
Sztywna Biria
archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2024, Listopad - 5 - 2
2024, Październik - 9 - 17
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 93
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 94
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14
Wpisy archiwalne w kategorii
dzień wyścigowy
Dystans całkowity: | 15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%) |
Czas w ruchu: | 833:26 |
Średnia prędkość: | 18.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.88 km/h |
Suma podjazdów: | 201748 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (95 %) |
Suma kalorii: | 15145 kcal |
Liczba aktywności: | 249 |
Średnio na aktywność: | 61.38 km i 3h 20m |
Więcej statystyk |
Sobota, 14 września 2013 • dodano: 15.09.2013 | Komentarze 10
Czwarty mój michałkowy start, na najprawdziwszym giga jakie da się zrobić na wielkopolskiej ziemi. Trasa na jubileuszowe, bo dziesiąte Michałki została poprowadzona w odwrotnym kierunku, poza początkowym i końcowym fragmentem.
Dzień zaczął się pobudką o 5:30, śniadanie i jazda w deszczu pod chatę Marka. Stamtąd myk sto km jego furą do Wielenia. Po drodze pogoda się poprawiła.
Na miejscu mnóstwo znajomych: JoannaZygmunta, daVe z Sylwią, duda, klosiu, krzychuuu86, MaciejBrace, mlodzik, Rodman, z3waza i jeszcze sporo znanych ścigantów.
Formalności przedstartowe poszły sprawnie i czas zrobić rozgrzewkę (asfaltowe kilka km).
W sektorze ustawiamy się gdzieś daleko, luzik, śmiechy i w końcu punktualnie o 10 start. Ledwo ujechaliśmy niecałe pół kilometra, a tu wielki stop całego peletonu, bo zamknęli szlaban kolejowy by przepuścić szynobus. Spowodowało to że wszyscy z mega i giga na mecie mieli zawyżony o kilka minut czas przejazdu. Po ruszeniu, na asfaltowym fragmencie napieram tak w okolicach 35-40 km/h, by przed wpadnięciem w wielki wertepiasty teren być jak najbliżej czuba. Poszło średnio. Pomykając w tłoku po leśnych ścieżkach, powolutku acz systematycznie przesuwam się do przodu i w zależności od ilości miejsca do wyprzedzania. Po ujechaniu 9 km rozjazd, od razu robi się prawie pusto i biorę się do roboty, czyli walki o jak najlepszy czas i wynik. Pierwsze 3 osoby wyprzedzam bez problemu na podjeździku, po tym następuje samotne parcie i kontrolowanie tętna by nie wypalić się. Klosia i Krzycha widzę przede mną ze kilkaset metrów, po krótkim czasie obaj mi stopniowo znikają z pola widzenia. W okolicy 15 km dochodzę gościa z M5 na 29” fullu (Aleksander M. ze Szczecina), który podczepia się do mnie i tak początkowo bardzo nierówno zaczynamy współpracować. Na 19 km mijamy defekciarza Sebastiana Swata. Pomykając dalej podejmuję wiele nieudanych ataków by urwać się od wspomnianego współtowarzysza, obaj gnamy po wertepach, piaskach, koleinach, korzonkach jak szaleni, po drodze jednego gościa załatwiamy. Facet z M5 na swoim fullu dosłownie wymiata na każdym zjeżdzie, i to tak że ja na swoim poczciwym 26” hardtailu muszę wyciskać z siebie dosłownie wszystko. W końcu wspólne tempo się stabilizuje i dochodzę do wniosku że te wcześniejsze ataki sporo sił mnie kosztowały, kryzys w każdej chwili może się odezwać. Na półmetku trasy, przy bufecie staję by zatankować bidon (obsługa na najwyższym poziomie), a ten z M5 pognał dalej. Po kilku kilometrach ponownie go doganiam i zaczynamy rozmawiać. Stary facet okazuje się być super miłym gościem, do tego stopnia że mógłby dla mnie być wzorem jak przejdę do kategorii M5 :) I tak pomykamy, pomykamy. Na 61 km dochodzimy Krzycha, debiutanta na giga, który na piaszczystym podjeździku się wywraca na bok i narzeka na skurcze. Zadaję mu pytanie odnośnie klosia – po odpowiedzi od razu dociera do mnie że znowu będzie masakryczna strata :( Na 63 km jest najbardziej stromy podjazd, singlowy i troszkę grząski. Aleksandrowi napęd zaszwankował i stanął, natomiast mi, mimo kiepskiego i zużytego bieżnika Racing Ralphów w całości udaje się podjechać, a Krzycha ponownie łapią skurcze i też staje. Po ujechaniu ze kilkuset metrów oglądam się za plecy – pustka. I tak od tego momentu następuje samotność długodystansowca, poza obsługą trasy nikogo nie widzę. W końcu kryzys zaczyna się odzywać i power mój słabnie :( I tak oto samotnie ujechałem ponad 20 km, po tym pan Aleksander z radością dochodzi mnie i pyta coś w rodzaju „dobrze się czujesz ?” :) Oczywiście powoduje to że jakoś trochę odżywam i siadam mu na koło, co z kolei sprawia że po ledwo 10 km wspólnego mocnego parcia łapie mnie skurcz i nici z wspólnego finiszu.
Do mety, wliczając w to kartoflisko docieram bez rewelacji, ale zadowolony z uzyskania najlepszego jak dotychczas czasu przejazdu na michałkowym giga.
20/53 – open giga
7/16 – M3
Strata do zwycięzcy (Bartosz Banach) – 0:42:33, do M3 (Krzysztof Krzywy) – 0:42:25
Do klosia, team lidera ProGoggli straciłem 14 minut i 31 sekund.
Natomiast do dekorowanego pudła zabrakło 10 minut i 30 sekund - kryzysik i słabsza końcówka zrobiły swoje.
13 (5 M3) – klosiu – 4:13:34
20 (7 M3) – JPbike – 4:28:05
21 (4 M2) – krzychuuu86 – 4:29:21
30 (5 M2) – Marc – 4:47:40
31 (9 M4) – z3waza – 4:48:10
51 (16 M3) – MaciejBrace – 6:15:58
Foto by Rafał Głuszak.
W akcji. Na kartoflisku :)© JPbike
Już na mecie. Ładny medal dostałem :)© JPbike
Pozostałe fotki z mojego aparatu, robione przez Asię i mnie są do obejrzenia w Picassie.
Wracając autem do Poznania, Marc i ja byliśmy świadkami masakrycznie wyglądającego wypadku z udziałem klosia i MaciejaBrace – auto skasowane po walnięciu w drzewo, obu kolegów zabrano do szpitala, na szczęście nic poważnego nie stało się, czeka ich przerwa w rowerowaniu. Całe te zdarzenie (ponad 2 godziny na miejscu wypadku) spowodowało że do domu dotarłem bardzo późno i od razu padłem. Ciężki dzień, nóżki czułem.
Puls – max 176, średni 155
Przewyższenie – 873 m
Kategoria maratony, dzień wyścigowy
Sobota, 7 września 2013 • dodano: 08.09.2013 | Komentarze 7
Po blisko trzech miesiącach powrót na golonkowe giga trasy, na moje miejsce.
Na miejsce, do Wałbrzycha zajechaliśmy z naszej świetnej noclegowni w Ściegnach w trzyosobowym składzie ProGoggli – Mariusz, Marek i ja. Brakło nam czwartego teamowca. Wielka szkoda bo byłaby szansa na walkę o dekorowaną generalkę …
Pogoda wspaniała, podczas rozgrzewki (zapoznanie się z końcówką) przekonuję się że w słońcu jest wręcz upalnie, no i tętno moje wysoko pika. Będzie ciężko.
Foto by Bartek Sufin.
Fajnie to postać przy linii swojego sektora :)© JPbike
No to o 10:30 start. Od razu długi podjazd w stronę Chełmca. Stawka giga dostojnie się rozciąga, prawie wszystkie twarze przed i za mną znam. Tętno błyskawicznie poszybowało w okolice 170-178 bpm i do samego szczytu nie chciało spaść, mimo chwilowego zwolnienia i kamienistego fragmentu na pych. Dla mnie to przepalanko jak w XC. Podjeżdżając tędy na wąskim fragmencie wyprzedza mnie klosiu, trochę nieładnie bo prawie zajeżdża mi drogę. Wreszcie zjazd, trochę techniczny, błyskawicznie i od razu załatwiam paru osobników. Po tym przeplatanka raz wąskich, raz szerokich szutrówek i singli. Poza tradycyjnymi szaleństwami na zjazdach idzie mi przeciętnie, cały czas utrzymuję swoją pozycję, a na podjazdach minimalnie tracę (muszę nad tym popracować). Pomykając tamtędy, klosia przez dłuższy czas widzę przede mną, ten stan trwa do pierwszego bufetu, zatrzymuję się bo z niewiadomego powodu samopoczucie moje się pogorszyło. Od tego momentu jedzie się gorzej, stopniowo spadam w dół, mimo żeli, izotoników i wody poprawy przez długi czas nie widać. Na 31 km wyprzedza mnie lider mega. Kawałek dalej, na długim i luźno kamienistym zjeździe coś podejrzanie zarzuca przodem, znowu sporo tracę. Na 37 km zatrzymuję się i zauważam spory ubytek ciśnienia w przednim kole. No to mam kolejny maratonowy kapeć. Pięknie. Odechciewa mi się ścigania i bez pośpiechu zmieniam dętkę jakieś 12 minut. Po tym ląduję w ładnym ogonie giga. W dalszym ciągu jedzie się źle, tak słabo że do mety udaje się wyprzedzić zaledwie ze 5 osób z giga, do tego dochodzi ból głowy i karku. Zanim docieram do powtarzalnej pętli giga (rzadkość u gg) to myślę o wycofaniu się. Ostatecznie decyduję się ukończyć królewski dystans, bez napinki i tak dojechałem do mety.
Wracając do trasy – podobnie jak rok temu i to mimo zupełnie zmienionej pętli mi się nie podobała, no poza paroma singlami i technicznymi zjazdami. Luźnych kamieni było tyle że nie wiem, a sporo stromych podjazdów okazało się praktycznie niepodjeżdżalnych przy takim stanie zmęczenia. Cóż, taki teren – taka trasa. Jechać trzeba.
74/89 – open giga
31/36 – M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (tradycyjnie Bogdan Czarnota) – 1:43:39
Kłosiu wpakował mi miażdżące 35 minut !
Jazda i wynik w moim wykonaniu – jedna wielka LIPA.
Fotka by Ela Cirocka.
Tu jeszcze dobrze mi się jedzie, później było włóczenie się na zgonie© JPbike
Puls – max 178, średni 148
Przewyższenie – 2590 m
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Sobota, 17 sierpnia 2013 • dodano: 18.08.2013 | Komentarze 8
Grabkowy comeback po dwuletniej nieobecności w tym cyklu maratonowym. Tegoroczne osiągnięcia u Golonki mam takie że na dwa dni przed startem przydzielili mi świetny drugi sektor. Na start przyjechałem rowerem wraz z Mariuszem, wprost z noclegowni w Michałowicach (11 km) i dość wcześnie, więc można było sobie trochę powylegiwać na szrenickim stoku, na dolnej stacji wyciągu, skąd peleton mtb ruszał. Mariusz dostał trzeci sektor i zapowiada się niezła walka dwóch teamowych rówieśników :) Dość szybko, bo już na 30 min przed startem sektory się zapełniały. Start został opóźniony o 15 min, stałem, stałem w słońcu … No i wreszcie ruszyli. Na początek ze 300 metrowy podjazd po stoku narciarskim, długie stanie zrobiło swoje i ospale szło podjeżdżanie. Po tym skręt na szybkie szuterki. Tłoczno tam i ściganina ciśnie w tymanach kurzu. Przez kilka km nie idzie mi tak jak chciałbym. Po jakimś czasie łapię swój rytm i na jednym z pierwszych długich podjazdów zaczynam ładnie wyprzedzać nierozciągnięty peleton. Po chwili długi i bardzo szybki zjazd, tu pojawiają się problemy z trakcją na szybkich szutrowych łukach, sporo tracę. Winę zwalam na zużyte w połowie Racing Ralphy, a prawdziwą przyczynę tego stanu rzeczy odkryłem następnego dnia. Wpadamy w trawiasty zjazdowy półsingiel, wszyscy tam szarżują. Po rozjeździe mini i mega/giga trochę zluzowano, ciśniemy Drogą pod Reglami, przez stok Sośnika w stronę zielonego do Jagniątkowa. Ponownie robi się tłoczno, z czego większość to megowcy. Sam zjazd zielonym okazuje się sporym jak na Grabka zaskoczeniem – hardcore z masą kamulców i jednym aż 40 cm uskokiem (!! !! !!), zupełnie jak u Golonki. Problemik w tym że tam utworzył się korek i nie mogłem zaznać przyjemności zjazdowych. Po tym podjazd niebieskim (fragment pokonany na pych) i myk szuterkami w stronę znanego mi podjazdu na Dwa Mosty. Wspinając tędy stawka w końcu zaczyna się rozciągać. Ów szczyt zdobywam sprawnie w trzyosobowej grupce i korzystam z bufetu by zatankować. Po tym superszybki zjazd asfalcikiem i wpadamy w znany z maratonów w Karpaczu teren. Ku mojemu zdumieniu jazda tędy dostarcza masę frajdy, było gdzie się zmęczyć, jak i nacieszyć się techniczną jazdą, niektóre fragmenty to te same co podczas niedawnego Karpacza u GG, widocznie Grabek podniósł poziom trudności i kondycji. Napierając tędy raz mnie przyblokowano na malutkim korzennym uskoku, raz gdzieś tam dalej sporą grupą przegapiamy skręt i strata ze 2-3 minuty. Gdy zbliżam się do rozjazdu mega-giga to zaczynam czuć kryzysik, myślę wtedy o zjechaniu na mega. Chwilowe zwolnienie tempa jazdy, żel, batonik i wypicie izo ratują mnie i na 42 km zjeżdżam na drugą rundę słusznego dla mnie dystansu giga. Od razu pełny luz, wreszcie można jechać swoje. Ponowny podjazd na Dwa Mosty przebiega z prędkością średnio o 1 km/h niższą niż poprzednio. Podjeżdżając tędy zaczęło się dublowanko megowców. Na bufecie ponownie tankuję suche bidony i myk pokonać jeszcze raz z przyjemnością najlepszą cześć trasy. Sama frajda, nawet dwa ze trzy krótkie strome single podjazdowe (na pych) nie psują mi zabawy i jeszcze do tego wspomniany kryzysik zażegnałem. Jedzie się dobrze, do tego zaczynam wyprzedzać pojedyncze sztuki z giga. Po wjechaniu na odcinek Drogi pod Reglami prowadzący do mety nadal mocno kręcę korbą i coś tam widocznie zyskuję. W trakcie pokonywania pętelki przez Michałowice z bardzo fajnym zjazdem łapię gumę z tyłu, od razu zauważam centralnie wbity w oponę gwóźdź. Stało się to na 70-tym kilometrze, od razu biorę się na wymianę, pitstop zabiera 6 minut, kilka z giga mnie załatwia, klosia nie było widać. Ruszam i staram się odrabiać straty, co skutkuje na podjeździe skurczem, na szczęście krótkotrwałym. Myk szerokim szuterkiem w stronę mety, po drodze z dużą różnicą prędkości pokonuję tych z mega, ostatni podjazd i emocjonujący, choć krótki zjazd trasą enduro wprost na metę. Po zatrzymaniu patrzę na zegarek i liczę czas do przybycia klosia – mija kolejno 5 min, 10 min … :)
36/64 – open giga
10/23 – M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (nikt inny jak Bogdan Czarnota) – 1:19:44
Wynik mógłby być lepszy, a to przez długie oczekiwanie na start, przez zgubkę, przez kapcioszka …
Generalnie jestem zadowolony, szczególnie z bardzo fajnej trasy. Za rok jak będzie to tam wrócę :)
Mariusz przyjechał ponad 15 minut za mną, też złapał kapcia i to na początku trasy.
Fotka by Ela Cirocka
Walka na trasie trwała do samego końca !© JPbike
W galerii bikelife docenili moje szaleństwa zjazdowe :)
Foto by Piotr Macek
Końcówka na fragmencie enduro. Gnam w dół na całego :)© JPbike
Dwóch zatwardziałych po pasjonującej rywalizacji. Przegrany postawił browarka :)© JPbike
Puls – max 170, średni 150
Przewyższenie – 2344 m
Kategoria Bike Maraton, maratony, w górach, dzień wyścigowy
Niedziela, 11 sierpnia 2013 • dodano: 11.08.2013 | Komentarze 13
Maraton u Gogola w podpoznańskim Suchym Lesie to w tym sezonie najbliższy od domu wyścig. Skoro jest to trzeba być, by sprawdzić jak nogi zapodają po dwutygodniowej wyprawie. Na miejscu zjawiło się trochę znajomych – Dawid z Sylwią, Wojtek z Olą, Krzychu, Maciej, Paweł, Przemek i jeszcze sporo znanych twarzy. Dość krótką rozgrzewkę wykonałem z mlodzikiem i myk do sektora, z niewiadomego mi powodu startowałem z ostatniego (trzeciego). W edycji 2013 trasa została zmieniona – jedziemy odwrotnym kierunkiem z nowym fragmentem podjazdo-zjazdowym w okolicy nadwarciańskiego i Radojewa, oraz więcej km na poligonie. Ponad 80 km na mega robi wrażenie :)
No i start, opóźniony o 15 min. Najpierw rundka „rozciągająca”, na której szybko i sprawnie przebijam się do przodu i bliziutko Lonki. Po chwili start ostry i następuje małe zamieszanie, bo czołówka zamiast skręcić w lewo gna na wprost, co powoduje że na prowadzenie stawki mega najpierw wychodzi … krzychuuu86 !!, a po krótkim czasie … JA !!!.
Fajne uczucie :) Znając swoje możliwości na szybkich maratonach wiem że nie potrwa to długo. Faktycznie, po dwóch kilometrach liderowania dochodzi mnie czołowy peleton, po chwili skręcamy na betonowe płyty. Lonka, rasowe Rybki i paru innych mnie załatwiają na twardych przełożeniach. Następuje skręt na znany teren moraskich ścieżek. Na krótki czas wyprzedza mnie mlodzik, na moraskim podjeździe podczepiam się pod plecy Marka Witkiewicza i tak przez jakiś czas gnam za nim po krętych ścieżkach na szczyt wodociągów, po czym następuje nieznany mi, mocno wertepiasty zjazd do asfaltu, krótki podjazd i skręt na znany z zeszłego roku odcinek terenowy. Tworzy się kilkuosobowa grupa. Niestety, nadawane przez nich szalone tempo, tak średnio pod 35-40 km/h powoduje że tętno szaleje, zwalniam i czekam na następną grupkę. Długo czekam … Aż wreszcie po kilku km samotnego parcia dochodzi mnie dwóch i tak napieramy wspólnie ze zmianami przez pierwszą cześć nadwarciańskiego szlaku. Dość ostro, tak że poprzedzająca nas grupa zaczyna być w zasięgu. Skręt na nowy odcinek, podjazdowy do Radojewa, kawałek zjazdu rybką i ponownie wpadamy w nadwarciański teren z kilkoma małymi hopami. To właśnie tam doszliśmy poprzedzającą grupę, jak i nas dogania paru z Krzychem w składzie. W taki oto sposób utworzył się ze 12-13 osobowy peletonik, który pędził wspólnie przez bardzo długi czas. Poligonowa szosa, do ruin kościoła przebiega spoko i znów nowość – wpadamy w prawdziwy poligon z masą wertepów, hopek, kolein, błotnych kałuż itp. Pokonanie tego wszystkiego przy utrzymaniu mocnego tempa, jakie nadawała czołówka grupy powoduje że sporo sił ze mnie ubyło, z trudem utrzymuję się w ogonie. I tak kończymy pierwszą rundę. Początek drugiej rundy w dalszym ciągu pokonujemy wspólnie. Na pierwszej połowie nadwarciańskiego łapie nas przelotny deszcz, jeden odpada (chyba guma). Podczas pokonywania podjazdu do Radojewa łapią mnie w nogach pierwsze w sezonie skurcze :( Oczywiście powoduje to że zmuszony jestem odpuścić trochę, grupa mi odjeżdża. Trudno. Na szczycie okazuje się że dwóch powoli traci mocnego powera i tworzymy trzyosobową grupkę. Po zjechaniu z asfaltowej rybki zauważamy grzebiącego coś przy kole Radka Lonkę, który na drugiej części nadwarciańskiego bez problemu nas dogania i załatwia. Pomykając ponownie poligonową szosą każdemu z nas trzech widocznie zaczyna odzywać się zmęczenie mocnym parciem, już tylko ja i Janusz Przybysz jesteśmy w stanie dawać przyzwoite zmiany, a trzeci gość odpada zaraz po skręcie na dłuższe poligonowe wertepy. Trochę motywacji dodają nam dublowani miniowcy. W końcu meta, którą mijam bez emocji. Narastające zmęczenie ponad 80 kilometrowym mocnym gnaniem nie pozwoliło na mocny finisz.
19/112 – open mega
8/43 – M3
Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 0:15:16, do M3 (Andrzej Doktor) – 0:09:28
Wynik spoko, jazda średnia – a to przez skurcze i problemy z utrzymaniem się w grupie.
Tegoroczna trasa okazała się trudniejsza od zeszłorocznej, poza odwrotnym kierunkiem było więcej podjazdów i zjazdów, więcej poligonowego terenu, no i te ponad 80 km na mega to już coś.
W roli kibica przyjechał niezniszczalny biker z Buku - Jurek :)
15 (6 M2) – krzychuuu86 – 2:59:10
19 (8 M3) – JPbike – 3:02:32
31 (13 M3) – josip – 3:15:01
47 (18 M2) – daVe – 3:19:47
109 (42 M3) – MaciejBrace – 4:27:01
Bikecrossmaraton Suchy Las 2013. Go JPbike !© JPbike
Puls – max 179, średni 159
Przewyższenie – 705 m
Kategoria Gogol MTB, maratony, dzień wyścigowy
Niedziela, 4 sierpnia 2013 • dodano: 05.08.2013 | Komentarze 12
Ledwo się zregenerowałem po wielodniowym kręceniu po zachodniej Europie, a tu od razu czeka mnie kolejny wyścig, do tego przepalanko XC. Tym razem w Wągrowcu, w tym sezonie będącym finałowym starciem Thule Cup XC (zaledwie 3 wyścigi).
Na miejsce zajechałem sam, po drodze zaczęło popadywać, temperatura spadła do komfortowych wartości, w sumie dobrze bo nie wiem jak zniósłbym przepalanie się w trupa w takim upale.
Prawie godzinna rozgrzewka przebiegła w ciągłym deszczyku. Poza lekkimi sprincikami na prostej ścieżce przejechałem dwukrotnie identyczną jak w zeszłym roku prawie 4 km rundkę, opady deszczu nieznacznie podniosły poziom trudności (fragmenty błotka, śliskie korzenie i wyjeżdżone błotne koleiny). Dobrze że wybierając opony, ostatecznie zdecydowałem się na Nobby Niki, a planowałem gnać na Racing Ralphach, zwłaszcza że pętla w Wągrowcu należy do tych szybszych. Najtrudniejszym fragmentem w takich mokrych warunkach była korzenno-błotna (oj śliska) ścianka zjazdowa, na której po zawodach słyszałem o potknięciach i glebkach ze szlifami, a mi za każdym razem udawało się pomknąć w dół sprawnie (adrenalina była).
Na linii startowej stanęło 25 mastersów, niewiele. Z drugiej strony jest szansa na dobry wynik :)
Start nastąpił oczywiście w deszczyku. W moim wykonaniu poszedł spoko, od razu znalazłem się w top 10 i przez dłuższy czas pierwszego kółka miałem kontakt wzrokowy z czołówką. Na końcówce pierwszego kółka wyprzedził mnie późniejszy zwycięzca SuperMasters – Marek Witkiewicz (rocznik 1958). Pod koniec drugiego okrążenia stwierdziłem po dość wysokim tętnie i nienajlepszym samopoczuciu że nie jestem w pełni wypoczęty po dwutygodniowej wyprawie i zwolniłem troszkę. Całe szczęście, że przez te dwa mocno przejechane pierwsze kółka wypracowałem sobie sporą przewagę i tak przez kolejne 4 okrążenia pomykałem samotnie i przy tym kontrolowałem sytuację. Na każdym okrążeniu drobne problemiki z trakcją sprawiał jeden dość stromy i krótki podjazd – przez błotnistą maź trochę buksowanka było, dobrze, że żadnej podpórki tam nie zaliczyłem. Od końca trzeciego kółka dublowanko w moim wykonaniu się zaczęło, a podczas ostatniego okrążenia zza chmur wychodziło słońce. I tak minąłem bez większych emocji linię mety ostatniego w sezonie 2013 wyścigu Thule Cup XC.
7/24 – open SuperMasters
4/11 – Masters I
Strata do zwycięzcy open (Marek Witkiewicz) – 6 min i 40 sekund.
Natomiast do zwycięzcy Masters I (Marcin Wichłacz) straciłem 5 min i 3 sekundy.
Wynik spoko, a moja jazda mogłaby być lepsza …
Ciekawostka – czas, jaki wykręciłem w zeszłym roku (1:06) na identycznej trasie dałoby mi … zwycięstwo open !
Ale wtedy warunki były idealne i sucho, a w obecnym i deszczowym ścigu wszyscy wykręcali gorsze czasy (mój 1:14).
A teraz generalka – uplasowałem się na 8 pozycji.
Gdyby nie nieukończone z powodu defektu łańcucha Pniewy - pudło miałem w zasięgu, zwłaszcza że pierwsze i drugie miejsce w generalce zajęli znani mi Filip Niewiada i Filip Mańczak – obaj w moim zasięgu …
W akcji. Troszkę tam błotniście© JPbike
Foto by Jacek Głowacki
Najmłodsi mastersi. Miło znów postać z pucharkiem :)© JPbike
Zadowolony JPbike z braćmi Niewiada i Janem Dymeckim© JPbike
Dziesiątka najlepszych SuperMastersów. Tak, zdobyłem tegoż dnia 2 pucharki :)© JPbike
Puls – max 177, średni 166
Przewyższenie – 415 m
Kategoria podium, te szerokie też, Gogol MTB, XC, dzień wyścigowy
Niedziela, 30 czerwca 2013 • dodano: 30.06.2013 | Komentarze 12
Thule Cup XC na własnym podwórku - w 100% nie mogło mnie zabraknąć :)
Po zajechaniu na miejsce i zrobieniu dobrej rozgrzewki pozostało mi jakieś 20 minut do startu i wtedy dojeżdża debiutant na XC - Krzychu i żeśmy sobie pogadali.
Po nieukończonych z powodu defektu Pniewach muszę startować z drugiej połowy stawki Mastersów i Juniorów Młodszych.
No to start. Nie poszło tak jak powinno, na pierwszych zakrętach co chwila jestem blokowany przez słabszych technicznie. Trudno. Z tego momentu pamiętam młodego przede mną jadącego w zwykłych platformach. Ogólnie pierwsze okrążenie muszę uznać za porażkę i stratę czasową. Doszło nawet do małego koreczka na piaszczystym zjeżdziku przy zbiorniku wodnym. Gdy tylko zluzowano to mogę wreszcie cisnąć na całego i faktycznie od razu biorę się do wyprzedzania i odrabiania strat, jak i walki o jak najlepszy wynik na własnym podwórku. Drugie i trzecie kółko szło już OK, pojedyncze sztuki bez problemu łykam i po krótkim czasie z radością zauważam jadącą przede mną grupkę znanych mi weteranów z Thule XC (Dymecki, Kaczmarek, Repliński i późniejszy zwycięzca Juniorów Młodszych). Czwarte kółko to cały czas staram się ich dogonić, co udaje się tuż przed rozpoczęciem ostatniego okrążenia, a ci jakby uruchamiają ostatnie rezerwy sił, a ja przez mocną pogoń na czwartym kółku chyba pełny power już straciłem. W efekcie na ostatnim podjeździe udaje mi się wyprzedzić jedynie Dymeckiego i tak całkiem zadowolony wpadam na metę. Bez dubla, bez problemów kryzysowo-skurczowo-sprzętowych :)
12/38 - open SuperMasters
6/18 - Masters I
Strata do zwycięzcy (Marcin Wichłacz) - 6 minut i 16 sekund.
Natomiast do trzeciego w kategorii (Filip Niewiada) straciłem minutkę i 11 sekund, gdyby nie słaby start ... :)
W porównaniu do zeszłorocznego startu i to praktycznie na tej samej trasie poprawiłem się o 5 minut. Progres JEST !
Fotki wykonał nikt inny jak krzychuuu86 :)
Na starcie. Trochę daleko z tyłu mnie ustawili, mimo tego jest spoko :)© JPbike
No i poszli. Tu, na szybkim zjeździe jestem troszkę blokowany© JPbike
Na podjeżdzie. Pora odrabiać straty !© JPbike
Jedna z dwóch niepodjeżdżalnych ścianek© JPbike
Techniczny fragment. Tego gościa za chwilę łyknę :)© JPbike
Ostrooo w dół, czyli JPbike w swoim żywiole :)© JPbike
W końcu doczekałem się upragnionej chwili :)© JPbike
To dopiero mój drugi pucharek w karierze ściganta MTB, pierwszy w XC :)
Ostatni raz stanąłem na szerokim pudle we wrześniu 2011 (5-ty w M3 na Michałkach), kawał czasu ... ;)
Puls - max 177, średni 166
Przewyższenie - 510 m
Kategoria podium, te szerokie też, Gogol MTB, XC, dzień wyścigowy
Sobota, 15 czerwca 2013 • dodano: 16.06.2013 | Komentarze 12
Na golonkowy Karpacz, określany mianem „The best of MTB” zajechaliśmy by zmierzyć się z arcygórskim giga w siedmioosobowym składzie ProGoggli – daVe, duda, klosiu, Marc, toadi69 i ja, oraz Maks który po pamiętnym giga tym razem na mega.
Po starcie, na pięciokilometrowym asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego dość szybko znajduję swoje i dość dobre miejsce w stawce. Skręcamy w teren i zaczynają się pierwsze szaleństwa zjazdowe, na razie po luźnym szuterku, czuć już swąd palonych klocków. Po tym podjazd wymagającą i kondycyjną ścieżką na Czoło. Między innymi wyprzedzam Wojtka Wiktora (cosik mu nie szło i dnf). Podjeżdżając, tworzy się długi sznur gigowców, a na końcówce zauważam za plecami klosia. Pora na techniczny zjazd zielonym do Borowic. Następuje szybka selekcja na dobrych i słabych zjazdowców. Gnam w dół jak wariat po kamieniach, po strumyku i przy tym łykam ze 10-15 osób. To były dla mnie doskonałe chwile :) Po zjechaniu zauważam że łańcuch czasem samoczynnie zmienia biegi. Trudno. Od tego momentu przez jakiś czas tasuję się z Damianem Pertkiem. Przy pierwszym bufecie stoi slec (jakiś problemik ?). Zjeżdżamy czerwonym z Grabowca. Dużo wykrzykników, kamieni i korzeni, zaszalałem :) Na końcówce zjazdu z błotnym strumykiem wyprzedza mnie slec (chyba duże koła dobrze mu służą), po chwili taki manewr robi ratownik na motocyklu, który przede mną wpada tylnym kołem w poślizg i gleba w błotku zaliczona :) Zjazd do Sosnówki spoko i z asfaltowymi fragmentami, po drodze mijam sporą wycieczkę rowerową. Następna i ciężka wspinaczka, skręt na nieznany mi odcinek. Przeskakujący łańcuch znów daje o sobie znać, nie jest dobrze. Gdzieś tam przy próbie wodno-błotnej przeprawy potykam się i spd-y uświnione :) Po chwili zaskoczenie – bardzo stroma ścianka w stylu XC, zjechana w całości. Po tym z łańcuchem jest coraz gorzej i w końcu, na 25 km trasy napęd odmawia posłuszeństwa, szybka diagnoza – z jednej strony ogniwo jest wygięte. Biorę się za serwis, który zabiera mi dokładnie 12 minut (sprawdziłem). Aż tyle ? Były problemy ze skuciem, kilka ogniw poszło do wywalenia, głupek ze mnie. Tym sposobem pożegnałem się z jakimś tam wynikiem. M.in. minęli mnie Maciej R., klosiu (pokazał okazałe rany), ktone i karmi. W końcu ruszam. Pomykając dość szybko po fajnych odcinkach odrabiam kilka pozycji i wjeżdżamy na asfaltową wspinaczkę na Dwa Mosty. Zaczynam czuć że właśnie kończy mi się dobry power :( Żele jakoś nie chcą działać, a może to zmęczenie górskim rowerowaniem od środy i piątkową wędrówką po Karkonoszach (15 km) ? Trudno, jadę dalej swoje. Czas na zjazd nowym odcinkiem. Masa kamieni na początkowych ze 100 m przerasta moje możliwości zjazdowe i schodzę. Dalej już mknę w dół między kamulcami i strumyczkiem, by na koniec zjechać na blacie szerokim szuterkiem. W sumie cała dodatkowa pętla giga okazała się bardzo wymagająca, szczególnie w pamięci utkwiły super single, kilka ciężkich podjazdów (niektóre z buta), jak i super techniczne zjazdy. Jadąc tędy, jedynie pojedyncze osoby z trudem udaje się dojść. Mijam Macieja R., który zgłasza problemy z tylną przerzutką. Po połączeniu z mega następuje jazda wraz z niebieskimi i powolne dublowanie. Wyprzedza mnie Ewelina Ortyl. Na podjeździe po równiutkim asfalciku trochę motywacji dodają wyprzedzani megowcy (m.in. magdafisz). Jakoś w dobrym samopoczuciu zdobywam szczyt. Po tym zaskakuje nieznany zjazd do Chomontowej, z masą kamieni i błotka. Większość zjeżdżam. Wspinaczka znanym szuterkiem na szczyt Chomontowej przebiega spoko i przy ciągłym wyprzedzaniu niebieskich. Pora na pure mtb, czyli zjazd żółtym. Po dokręceniu do hardcorowego odcinka i sprawnym zjechaniu kawałka zostaję przyblokowany przez kilku z mega i jakiś fragment po korzeniach w dół z buta. Szkoda, chciałem w całości zaszaleć … Gdy wreszcie zluzowano to można było rozwinąć swoje umiejętności zjazdowe – poszło super ! Jadąc dalej, powtarzalnym odcinkiem tasuję się z Eweliną i rozpoczynam ostatni ciężki podjazd – taki ciężki że mocno depcząc w pedały nie tylko łatwo łykam kolejnych niebieskich, ale i uciekam Ewelinie. Na poboczu ponownie spotykam Macieja R. (urwany hak i singla robi). Aż nagle, tuż przed koncówką podjazdu łańcuch nienajlepiej skuty nie wytrzymuje i zrywam go na ponad 5 km przed metą. Wtedy doszedłem znajomą z mega – to mamba. Nie chce mi się znowu kombinować ze skuwaniem i znając z zeszłego roku tą samą końcówkę od razu decyduję się na spacer z hulajnogą i zjeżdżaniem bez napędu. Po raz drugi żegnam się z walką o wynik. Spacerując i popychając oczywiście sporo tracę, jedynie na zjazdach mogę zaszaleć. Na koniec techniczne i zjazdowe agrafki z 3 ostrymi nawrotami – na jednym z nich znowu przez to same drzewo podpieram się podobnie jak rok temu, to wybija mnie z rytmu i sekcję z dużymi kamieniami odpuszczam. Jeszcze tylko stromo w dół po trawie z jednym uskokiem z sześcioma (!) wykrzyknikami - też odpuszczam zjazd. W końcu meta, którą przekraczam hulajnogą.
89/131 – open giga
35/49 – M3
Strata do zwycięzcy (Bartek Janowski) – 1:42:56, do M3 (Mirek Borycki) – 1:28:09
Wynik lipny, jazda średnia, a trasa godna określenia „The best of MTB”.
Po analizie wyników i czasu z licznika – straciłem przez defekty i spacer ponad 20 minut …
68 (28 M3) – klosiu – 5:23:20
89 (35 M3) – JPbike – 5:42:58 (czas z licznika z uwzględnieniem spaceru - 5:25:37)
100 (36 M2) – Marc – 6:04:49
109 (37 M2) – daVe – 6:23:53
129 (40 M2) – duda – 7:37:40
130 (22 M4) – toadi69 – 7:47:52
W teamowej generalce giga zajmujemy 7 miejsce - trzeba walczyć o szerokie pudło w Istebnej.
I jeszcze coś – niemal na każdym golonkowym maratonie w Karpaczu zawsze coś się dzieje ze mną i ze sprzętem:
- 2009 – na zjeździe rozwaliłem kolano
- 2010 – złamałem przednią przerzutkę
- 2011 – nie było mnie bo … obojczykowy rekonwalescent
- 2012 – istne hardcore, pół trasy na jednym hamulcu (przednim), ładne szlify na uskoku przed metą
- 2013 – defekty z łańcuchem
Więc kiedy wreszcie uda mi się ten arcymaraton u stóp Karkonoszy pokonać sprawnie i z satysfakcją ?
Foto by mugfull.
Początek zjazdu zelonym do Borowic© JPbike
A tutaj demonstruję swoje szaleństwa zjazdowe na końcówce zielonego do Borowic. Fotki by beatab.
Ci goście za mną zostali świeżo wyprzedzeni przeze mnie© JPbike
Szybka reakcja i wybór odpowiedniego toru zjazdu© JPbike
No i widać że coś tam pięknie zyskuję. Lubię takie chwile :)© JPbike
Fotka by Bartek Sufin.
Zjazdy w Karpaczu są takie że zęby trza zaciskać :)© JPbike
Foto by mugfull.
Końcówka hardcorowego żółtego z Chomontowej. Pełne skupienie :)© JPbike
I na koniec techniczne agrafki przed metą w moim wykonaniu. Fotki by Ela Cirocka.
Zaczynam skręt na ciasnym nawrocie z korzonkami© JPbike
Tutaj własnie o to drzewo podpieram i chwilunię później mam podpóreczkę© JPbike
I jadę dalej. Bez łańcucha jak widać :)© JPbike
Puls – max 174, średni 150 (bez spaceru 154)
Przewyższenie – 2805 m (wg licznika)
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Niedziela, 2 czerwca 2013 • dodano: 02.06.2013 | Komentarze 14
Poprzedniego dnia wieczorem, przygotowując ścigacza na maraton zauważyłem że korba ciężko się kręci. Suport do wymiany, jak dobrze mieć w zapasie. Poza tym po ostatnich problemach z zaciąganiem się łańcucha na customowych dwóch blatach zdecydowałem się na powrót do klasycznych trzech tarcz (44/32/24). Trochę się namęczyłem i w efekcie spać poszedłem po północy.
Pobudka o 7, śniadanie (makaron z bananem) i myk najpierw do Tuczna, po mlodzika, którego zgarniam w drodze do Wyrzyska, na Mistrzostwa Wielkopolski w maratonie. Jadąc na zawody, okazało się że za późno wyruszyłem i nie sprawdziłem rzeczywistej odległości zarówno do Pawła, jak i do Wyrzyska. Jakby tego było mało, po drodze kilkakrotnie natrafiamy na remonty z ruchem wahadłowym i kolejne cenne minuty uciekają …
I co ? Na miejsce zawodów w końcu udaje się dotrzeć na 12 minut przed startem mega. Paweł, który jedzie mini (startuje pół godziny później) od razu pobiegł do biura zapisać siebie i mnie, a ja w tym czasie w pośpiechu się przebieram i w efekcie na miejsce startu dojeżdżam w momencie gdy cała stawka mega odjechała jakieś 3 minuty wcześniej … Chwila gadki z sędzią i wskazuje mi drogę, więc samotnie ruszam w pogoń za peletonem.
Na początek aż 4 km asfaltowy podjazd. Bez żadnej rozgrzewki jedzie mi się opornie, tętno cosik nie chce pracować jak należy. Skręt w teren, a tam zatrzymał się quad zamykający stawkę mega. Od razu długi podjazd prowadzący w rejon 192 metrowej Dębowej Góry. Pierwszą osobę dochodzę po 5 km gonitwy, a drugą jest Asia. Po niezłych opadach wiadomo – jest grząsko i sporo fragmentów z masą błota o konsystencji płynnego cementu i porównywalnego do warunków jakie można spotkać w Beskidach po opadach, lub pamiętnym deszczowym maratonie w Krakowie (2010) :) Napieram dalej po zmiennej nawierzchni (raz sucho, raz grząsko, raz tony błota), cały czas bez problemów łykam kolejne grupki i pojedyncze osoby, w tym Zbyszka. Podjeżdżając tędy po niezłym zboczu gór i z masą fajnych zakrętasów, trasa mnie pozytywnie zaskakuje, normalnie szok jak na Wielkopolskę. Na jednym błotnym łuku przesadzam z szybkością i z trudem się wybraniam z długiego uślizgu przednim kołem, a kawałek dalej na błotnym zjeździe wpadam w niedobry tor i błotna gleba zaliczona. Opony jednak mam niedobre na takie warunki (RR-y). Później jeszcze kolekcjonuję ze kilka potknięć i parę butowań – oczywiście przez tony błota. Po zjechaniu z tegoż odcinka stwierdzam jedno – istne Mountain Wielkopolska :) Fragment asfaltu, skręt na kolejny długi i porządny podjazd, po którym płynie niczym górski strumyk – pytam siebie: gdzie ja w ogóle jestem, w górach, czy u siebie ? :) Krótka końcówka podjazdu jest zbyt śliska i raczej nie do podjechania, a kawałek dalej ze 100 m kompletnie zatopiony w błocie i nieprzejezdny odcinek. Po tym dochodzę binia, a ten jakby przyspiesza i wyprzedza mnie na szybkim zjeździe. Pierwszy bufet, biorę wodę i banana (na kolejnych trzech robię to samo). Zaczynają się odkryte interwały z błotnymi fragmencikami, tam ponownie łykam binia i prę dalej do przodu, przy tym kolejne osoby padają moim łupem. Drugi bufet zlokalizowali przy pięknym pałacu. Doganiam kilkuosobową grupę z jednym znajomym (Maciej z Bydzi) i na piaszczystym podjeździe zostawiam ich za mną. Po kilku km widzę przed sobą teamową koszulkę – to jacgol, którego grzecznie wyprzedzam. Rozjazd mini/mega i myk na ponowną wspinaczkę w rejon Dębowej Góry. Przez kilka minut walczę ze zbliżającą się kolką wysiłkową. Tym razem przejazd tędy poszedł sprawnie, dwie osoby załatwione, wiedziałem gdzie zwolnić i zbutować przez błoto - ten odcinek dobrze zapamiętałem jak na mountain bikera przystało :) Po zjechaniu na asfaltowy fragment, stojący tam strażak przez kilka sekund i w ruchu opryskał mi strażackim wężem ubłocony napęd. Po chwili widzę przed sobą jospia, na ciężkim podjeździe gonię, kolega teamowy dzielnie walczy, dochodzę go tuż przed śliską końcówką podjazdu i dalej jadę swoje, póki nogi podają. Kawałek dalej załatwiam ostatniego z pokonanych przeze mnie rywali. Przy trzecim bufecie zauważam wracającego Lonkę (hak poszedł). Ponowny przejazd przez odkryte interwały przebiega już w samotności i przy tym zaczynam powoli dublować ogon mini. Po 65 km zaczyna się odzywać zmęczenie, w bidonach sucho, dwa żele poszły. I tak niezagrożony przez nikogo kręcę tak jak mogę w stronę mety. Niektórzy miejscowi w różnych miejscach bili mi brawa :) W końcu końcówka, dość ciekawie poprowadzona i całkiem zadowolony wpadam na metę.
Okazało się że wg licznika trasa mega miała aż 77 km i prawie 1200 m w pionie !
38/93 – open mega
13/28 – M3
Strata do zwycięzcy (Radek Tecław) – ponad 41 minut, do M3 (Zbychu Górski) – podobnie
Jak na spóźniony start, wielkie wyprzedzanie i ciężką trasę - wg mnie wynik i jazda są spoko :)
Nie będę ukrywał – chciałoby się więcej, gdyby nie spóźnienie i zupełny brak rozgrzewki …
38 (13 M3) – JPbike – 3:49:53, czas z licznika dokładnie o 3 minuty krótszy
40 (14 M3) – josip – 3:53:37
58 (20 M3) – jacgol – 4:10:08
60 (11 M4) – biniu – 4:11:47
84 (15 M4) – toadi69 – 4:57:46
93 (2 K4, gratki !) – JoannaZygmunta – 6:05:51
Bikecrossmaraton Wyrzysk 2013. Ale błotooo !© JPbike
Po wyścigu. Całkiem zadowolony biker :)© JPbike
Puls - max 186, średni 156
Przewyższenie - 1191 m
Kategoria Gogol MTB, maratony, dzień wyścigowy
Niedziela, 19 maja 2013 • dodano: 19.05.2013 | Komentarze 14
Rankiem obudziłem się dobrze wyspany, pora na skromne śniadanko i myk do Złotego Stoku, miejscówki od kilku już lat otwierającej prawdziwe górskie ściganie u GG.
Przed startem robię kilkukilometrową rozgrzewkę na miłym podjazdowym szuterku (zjazd do mety). W sektorze tradycyjnie luz, śmiechy i przybijanie żółwików z masą znajomych. Dość blisko czołówki stoję i start. Przez pierwsze kilka km podjazdu na Jawornik Wielki wszystko gra tak jak powinno, zbytnio nie tracę pozycji. Trwa to do chwili gdy tętno skoczyło ponad 170 i mimo lekkiego zwolnienia nie chce spaść. Znając siebie wiem że z takim szybkim pikaniem może nastąpić zgon w drugiej części trasy. Zwalniam i oczywiście tracę stopniowo pozycje, w tym klosiu mnie wyprzedza i powolutku się oddala. Po wjechaniu na szczyt, tuż przed technicznym zjazdem jeden mnie wyprzedza, co powoduje że na stromym zjeździe zostałem przyblokowany i zmuszony jestem zjeżdżać całość w dół stanowczo za wolno jak na moje możliwości … Gdy tylko się poszerza i zaczyna długi szutrowy zjazd to cisnę w dół ile wlezie, okazuje się że nic tędy nie zyskuję i znowu coś tracę. Nie dziwię się, bo szybkie, szerokie i szutrowe zjazdy z łukami nie służą mojemu bardzo zwrotnemu Trekowi, są nawet problemy z podsterownością (zarzucanie przodem) i na wszystkich takich odcinkach, jakich tutaj jest sporo, aż do mety zmuszony jestem skupiać się na jeździe i by nie wyglebić. Na jednej zjazdowej nawrotce zaliczam nawet glebę z obtarciem łokcia przez wpadnięcie w banalną koleinę i po tym mówię sobie: „chłopie co jest z tobą ?, nie umiesz jeździć na rowerze ?” Dopiero po zjechaniu długiej i nudnej szutrówki zaczynam jakoś jechać, tętno się stabilizuje, tempo się zrównuje, czasem coś tam zyskuję. I tak dojeżdżam do bufetu z pomiarem czasu, staję tam i tankuję, bo picia w bidonach szybko ubywa, przy okazji biorę darmowy żel, który dał mi trochę powera na dalszą pętlę giga. Kawałek dalej, na kolejnym podjeździe dogania mnie dwóch, w tym były kolega teamowy (Maciej R.) i tak przez dłuższy czas jedziemy blisko siebie, co jakiś czas jeden z nas trzech się oddala i przybliża. Zauważam że na ciężkich podjazdach radzę sobie całkiem nieźle w stosunku do tych co mnie gonili na łatwiejszych podjazdach, a na półpłaszczyznach jedzie mi się gorzej i moi towarzysze uciekają. Gdy tylko w końcu docieram do sławnego już zjazdu czerwonym do Orłowca to przypominam sobie że rok temu właśnie tam złapałem dwa kapcie przez mocne walnięcie w kamienie. Tym razem udaje się zjechać szybko i sprawnie z jedną podpórką przy strumyku. Kolejny bufet i ponownie tankuję. Długi podjazd na ponad 800 metrową wysokość poszedł spoko i zaczynam wyprzedzać Megowców. Po pokonaniu nowego odcinka atak na Borówkową rozpoczęty. Całość podjechana, a jeden gigowiec przede mną na każdej stromiźnie robi butowanie. Pora na najtrudniejszy zjazd z masą kamieni, skałek i korzeni – całość poszła sprawnie :) Nawet nadgarstki zbytnio nie ucierpiały przez mocne trzęsawisko (dzięki wykonywanej pracy).
A po zjechaniu z Borówkowej, przy bufecie spotykam MaciejaBrace i pytam: "czy widziałeś klosia ?" i dostałem odpowiedź: "tak, jakieś 20 minut temu", a ja na to (po cichu) "ile ? łe jezu !" … Dostaję wtedy nie tylko szoku, ale i dobicia psychicznego, które jednak mnie nie złamało w pokonywaniu ostatniego i najcięższego podjazdu, na którym twardo kręcę do góry. Coś mnie jednak zatrzymało na końcowej ściance („dziś nóżki nie podają tak jak powinny”). W końcu trochę półwypłaszczenia i długi zjazd do mety, będący zarazem końcowym odcinkiem mini. Gdzieś tam strzałki mnie dezorientują i wraz z jednym gościem skręcam w nie tą ścieżkę i nawrotka po 300 metrach, przy tym tracę trzy pozycje. W końcu już tylko szybki szuterek wprost do mety, bez emocji pokonany. Po końcowej kresce podszedł do mnie Mariusz, faktycznie końcowe wyniki potwierdziły 20 minutową porażkę i to w górach ...
Po prostu to nie był mój dzień i tyle.
75/153 - open giga
32/69 - M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) - 1:23:21
Z jazdy i wyniku to średnio zadowolony jestem, liczyłem na stratę z rzędu godziny ...
Za sukces uznaję przejechanie całej trasy bez problemów kryzysowo - skurczowo - sprzętowych.
52 (23 M3) - klosiu - 4:42:23
75 (32 M3) - JPbike - 5:02:52
104 (46 M3) - jacgol - 5:24:28
121 (37 M2) - Marc - 5:40:30
138 (22 M4) - z3waza - 6:05:56 (1 guma)
145 (23 M4) - biniu - 6:18:45
MTB Marathon Złoty Stok 2013. Szaleniec zjazdowy :)© JPbike
Foto by Ela Cirocka.
Mknę gdzieś na końcówce© JPbike
Puls - max 174, średni 148
Przewyższenie - 2550 m (a mój licznik pokazał 2801 m :))
Kategoria maratony, MTB Marathon, w górach, dzień wyścigowy
Niedziela, 12 maja 2013 • dodano: 12.05.2013 | Komentarze 17
Zaczęło się przepalanko w Thule Cup XC.
W sezonie 2013 w kalendarzu widnieją jedynie 3 edycje. Cóż …
W roli kibica przyjechał super facet na rowerze – Jurek57 :)
Runda w Pniewach okazała się dość trudna i nie pozwalająca osiągać średnich prędkości z rzędu 20 km/h, głównie przez nawierzchnie. Ilość miniaturowych muld i ostrych zakrętasów niezliczona, organizatorzy ostatnio nawet dodali sztuczne przeszkody w postaci jednej kładki z kamieniami, zjeżdzika przez dwa stopnie o wysokości blisko 30 cm i parę wyprofilowanych zakrętów. Mi się podobała !
Po godzinnej rozgrzewce, na jakieś pół godziny przed startem Mastersów solidnie się rozpadało, będzie zabawa w błocie, to pewne, trudne warunki to ja lubię :)
Tym razem znanych cyborgów w mojej kategorii (m.in. Lonka, Górski) nie było widać, od razu humor mi się poprawił, jeszcze do tego mogłem na luzie stanąć w pierwszym rzędzie. Fajna sprawa i jest duża szansa na szerokie pudło.
Kto wie, może nawet pudło ! Debiutujący w Thule Cup XC klosiu ustawił się tuż za mną.
Start oczywiście odbył się w deszczu i od razu błotne chlapowisko poszło w ruch. Nie wystrzeliłem zbyt dobrze i wylądowałem gdzieś w okolicy 10 - 15 pozycji open. Po kilkaset metrach w butach już bulgotało płynnym błotkiem, okulary jeszcze przed startem powędrowały do kieszonki. Dzięki długiej rozgrzewce dość szybko złapałem swój rytm napierania, zaczynałem już wyprzedzać (3 osoby), a jeden stromy podjazd przez piach zmieszany z błotem sprawiał spore trudności w podjechaniu i z buta. Przy każdym hamowaniu wytwarzałem hałas :) I tak minęło pierwsze z pięciu kółek. Zacząłem drugie i już na pierwszym błotnym zakręcie łańcuch zaczyna się zaciągać w korbie, parę razy zwolniłem i coś nie tak, nie ujechałem 500 m, trzy razy stanąłem bo się zakleszczał, spojrzałem na napęd, po krótkiej chwili okazało się że wykrzywiłem ogniwo … i DNF :(
Fotka by Robert Kucza, z galerii pniewy-xc.pl
No i po zawodach. Nawet po defekcie dbam o wizerunek :)© JPbike
Łańcuch po defekcie© JPbike
Na szczęście nie ogarnęła mnie wtedy złość. Takie rzeczy w MTB się zdarzają.
A jak wracałem to Jurek nawet chciał użyczyć swojego Focusa, odmówiłem bo zniszczyłbym go w takim błotku :)
Jedno co będzie bolało … tegoż dnia miałem ogromną szansę na chociaż szerokie pudło.
Jak tylko orgi wstawią do netu wyniki to się dowiem który mniej-więcej byłbym na mecie …
UPDATE.
Kurek na swojej stronie podał wyniki i po analizie stwierdziłem że na mecie zająłbym miejsce 4-6 w kategorii i 7-10 w SuperMasters (open). Startowało 37 Mastersów.
Puls – max 170, średni 160
Przewyższenie – 107 m (na 5.5 km)
Kategoria Gogol MTB, XC, dzień wyścigowy