top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 81.16 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 06:25 h
  • v średnia : 12.65 km/h
  • v max : 49.26 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Marathon Karpacz

    Niedziela, 25 maja 2014 • dodano: 26.05.2014 | Komentarze 9


    Kolejne golonkowe giga w Karpaczu za mną i satysfakcja z ukończenia musi być :)
    No, w zeszłorocznej relacji pisałem że od czasu gdy tam startuję to zawsze coś albo ze mną, albo ze sprzętem się dzieje i … nie inaczej było tym razem. Cóż, albo muszę z tym żyć, albo w końcu uda się przejechać sprawnie ten pokazujący prawdziwe oblicze kolarstwa górskiego giga maraton w Karkonoszach.

    Do Karpacza zajechaliśmy w sobotę późnym popołudniem, w trzyosobowym składzie ProGoggli – Marek, Mariusz i ja. Pogoda wtedy nie dopisała, co jakiś czas padało i nici z chociaż krótkiego rekonesansu po okolicznych górkach. Na kolację decydujemy się wstąpić na pizzę, po czym wróciliśmy na wysoko położoną kwaterę by obejrzeć finał LM. Browarki też były ... :)

    Pobudka dnia wyścigowego wita nas piękną pogodą, zza okna piękne widoczki na karkonoskie szczyty. Na śniadanie decyduję się zjeść jedynie dwie bułki z bananem i jogurcik, myśląc że na wyścig wczorajsza pizza wystarczy na zapas kalorii – okaże się że to był błąd ! Dodam jeszcze że od czwartku męczy mnie co jakiś czas nawracający ból w stawie biodrowym, nie mający nic wspólnego z rowerowaniem i którego nie wiedzieć jak nabawiłem się ze 10 lat temu. Zatem tegoż dnia nie byłem w dobrej dyspozycji sportowej.

    Marek jedzie mega, a Mariusz przyjechał pojeździć po górkach turystycznie. Na rozgrzewkę wybieramy się najpierw na super stromy podjazd w okolice Wanga, taki stromy że asfalt przy wylewaniu nie utrzymałby się i wspinaliśmy się po betonie. Na górze tętno moje skoczyło do 170 i trzeba było odsapnąć. Ładny początek :) Po tym miły zjazd wprost na stadion, a tam masa znajomych, pogaduchy i myk do sektora.

    O 10 start królewskiego dystansu. Na początek 4 km doskonale znany asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego. Idzie mi sprawnie, dość szybko znajduję się w swoim miejscu, ale i tak niemało znanych rywali mnie wyprzedza. Pierwsze myśli – będzie ciężko o fajny wynik. Pilnuję tętna, bo wiem że nie tylko 2x Chomontowa do góry mocno da w kość. W teren skręcam mając komfortową pozycję. Na pierwszym zjeździe nabieram tempa, nie szarżuję. Podjazd na Czoło jest bardzo ciężki, wąski i są grząsko-błotne fragmenty, równie ciężko idzie mi podjeżdżanie, nie brakło butowania. Tędy zrównuję się z Kasią G. i tak tasując się docieramy do zjazdu sławnym zielonym po kamieniach wielkości AGD. Odtąd technicznie pomknąłem w dół, przy tym bez problemu wyprzedzam kolegę z Thule (Janusz P.) i Kasię. Nawet najgorszy uskok udaje mi się w końcu zjechać, w innym miejscu wybieram zły tor i muszę zejść. Po tym jazda w stronę znanego zjazdu z Grabowca, po drodze mijając bufet (ten sam 3x odwiedzany na giga). Ów techniczny zjazd czerwonym poszedł sprawnie, nierzadko trzeba było na podeszczowej wyrytej nawierzchni bardzo mocno zaciskać klamki hamulcowe. Po zjechaniu czas na jazdę typu góra-dół szuterkami, duktami i fragmentami asfaltu w okolicy Sosnówki. Gdzieś tam znów trzeba było butować stromo do góry, by po tym zjechać równie stromym singielkiem. Zjeżdżając tędy jeden gość przede mną się wywala i to tak że muszę przyhamować prawie do zera, do tego ocieram o jego rower co powoduje wybicie mnie z rytmu i zaliczam niezłą glebę z fikołkiem w krzaki, bez strat. Jadąc tędy i nierzadko pokonując grząsko-błotne odcinki praktycznie cały czas utrzymuję swoją pozycję. I tak docieram do super stromej ścianki zjazdowej – zjechana sprawnie, chwilami było ślisko że sunąłem w dół na zablokowanym tylnym kole. Po tym jakiś kilometr lub dwa asfaltu i skręt na dobrze mi znany teren w okolicach Przesieki. Na drugim bufecie obsługują mnie jak na pitstopie w F1 – tankują bidon i częstują owocami :) Wtedy zrównuję się z Arkiem S. i tak razem docieramy do klasyka – długiego podjazdu Chomontową. Ów podjazd idzie nam jakoś-takoś, trochę gadamy o formie i o trasie, dobrze że wtedy trafiliśmy na pochmurny fragment i słońce nie piekło. W pobliżu szczytu Arek bierze żela i mi powoli odjeżdża. Na górze wyprzedzam gościa w stroju Scotta. Po wjechaniu na grubo ponad 900 m czas na hardcorowy zjazd żółtym. Najpierw fragment w dół z kamieniami i rynną, po tym skręt na wypłaszczenie z błotno-kałużowym fragmentem (z buta). Jadąc tędy zauważam że przednie koło lata na boki – zacisk się poluzował, uff. W końcu właściwy zjazd. Górny fragment po sporych kamieniach i korzonkach, do tego po wczorajszych opadach okazuje się być jeszcze większym hardcorem, mimo to ryzykuję i od razu na mokrym korzeniu zaliczam nieprzyjemną glebę – kolano obtarte, zabolało i minęło kilka chwil zanim doszedłem do siebie. Kawałek schodzę, robię sikstop (za dużo piłem ?). I dalej już zjeżdżam sprawnie w dół, do Borowic. Czuję że kryzys, prawdopodobnie głodowy się zbliża, 4 zabrane żele niewiele pomogły. Po przejechaniu powtarzalnym fragmentem docieram do miejsca, gdzie Kowal (twórca trasy) kieruje mnie na 2 rundę giga. Na początek ponowny zjazd czerwonym z Grabowca – poszło jeszcze lepiej niż za pierwszym razem. I po zjechaniu tędy zaczynam powoli zdychać i stopniowo tracić pozycje. M.in. wyprzedza mnie wspomniana Kasia. Od 50 km, mimo słabej jazdy zaczynam dublować ogon mega. Na stromej ściance w rejonie DW Łokietek ze zdziwieniem zauważam zjeżdżającego przede mną w dół po stromiźnie gościa na monocyklu. Kolejny powtarzalny odcinek w okolicach Przesieki to ciągłe i powolne dublowanie niebieskich, jak i mnie pojedyncze sztuki z giga pokonują. Na bufecie robię z konieczności postój na owocowe żarcie, minimalnie pomogło i ruszam dalej by zmierzyć się drugi raz z Chomontową. Tym razem w słońcu, non stop młynek, bardzo ciężko idzie wspinaczka, mały kawałek stromizny muszę zbutować, bo źle ze mną. Nie poddaje się i reszta na szczyt wjechana, po drodze z minimalną prędkością wyprzedzam paru z mega, na ich twarzach widać zmęczenie i wolę walki. Ponowny ostry zjazd żółtym. Poziom zmęczenia i dekoncentracji powoduje że ponownie odpuszczam hardcorowy górny fragment i kawałek złażę. Po zjechaniu i pokonaniu 3x powtarzalnego odcinka to już zaczynam się włóczyć na zgonie, wyprzedza mnie dwóch ostatnich rywali z giga (w tym Janusz P.). W końcu zjazd w kierunku mety, fajny i dość szybki, by na koniec pokonać jeszcze jeden podjazd – tam już zdycham, tętno ledwo 135 i kolejne butowanie na szczyt mam w kolekcji. Stromy zjazd do Centrum Pulmonologii idzie bardzo dobrze, po tym już tylko dojazd do sławnych Agrafek. Pierwsza nawrotka OK, wyprzedzam dwóch z mega, na drugiej nawrotce wjeżdżam w świeżo wyrytą ścieżynkę i wpadam w poślizg z podpórką, na trzeciej, najtrudniejszej znów poślizg tyłu i muszę zejść, a kamienna sekcja sprawnie zjechana. Na koniec jeszcze tylko stromo w dół po trawie, pokaźny uskok odpuszczam, szlify na kolanie wystarczą, szkoda zaliczać kolejne :) I tak dojeżdżam bez emocji do mety, po drodze wyprzedzając turystyczny traktor z turystami :) Od razu wędruję do bufetu, a tam pożeram mnóstwo pomarańczy, lepiej mi, idę do myjki i w kolejce dzielę się wrażeniami z Izą, lecę szybko po makaron, który znika w oku mgnienia, jeszcze lepiej mi, myję średnio zabłoconego Scotta, spotykam się z Markiem i Mariuszem, czas wracać podjazdowo do kwatery na prysznic, zakup browarów na drogę i do Poznania.

    Aha, jak zdychałem na końcówce to wmawiałem sobie „nigdy więcej”, a zaledwie po kilkunastu minutach po przekroczeniu linii mety powiedziałbym głośno „za rok znów jadę to giga” – taki już jest ten urok ciężkich maratonów, gdzie satysfakcja z ukończenia JEST ! :)

    58/87 - open giga
    28/36 - M3

    Strata do zwycięzcy (Bartek Janowski) - 2:04:06, do M3 - 1:45:06
    Wynik mam gdzieś, ważniejsza jest frajda z pokonywania tylu trudnych odcinków !

    Foto by Ela Cirocka.
    MTB Marathon Karpacz 2014
    MTB Marathon Karpacz 2014 © JPbike

     
    Puls - max 171, średni 142
    Przewyższenie - 3050 m !




  • dystans : 19.49 km
  • teren : 19.49 km
  • czas : 01:06 h
  • v średnia : 17.72 km/h
  • v max : 37.06 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Pniewy

    Niedziela, 11 maja 2014 • dodano: 12.05.2014 | Komentarze 6


    Dwa mocne wyścigi rozgrywane dzień po dniu i do tego w różnych częściach kraju – tego w moim wykonaniu jeszcze nie było. Nazajutrz czułem jeszcze nóżki po giga w Złotym Stoku, śniadanie i dość wczesny wyjazd najpierw na działkę by umyć ścigacza (błotka w górach nie brakowało), po czym można było spoko dotrzeć do Księżych Gór na Mistrzostwa Wielkopolski w kolarstwie górskim. W ubiegłym roku, w błocie zmieliłem łańcuch i nie ukończyłem owych zawodów, kosztowało mnie to utratę podium w generalce (!), czas się z tym rozliczyć :)
    Na miejscu masa znanych twarzy z Thule Cup XC, jak i teamowi kumple – to josip, Marc (debiutant w XC), Rodman i startujący w Elicie krzychuuu86. W roli kibiców przyjechali moi rodzice, Jurek, Ola z dziećmi (od josipa) i Gosia z Kubusiem (od Krzycha) – wszystkim podobało się to kolarskie widowisko :)
    W trakcie wskoku w teamowe portki podszedł do mnie Marek Witkiewicz i mówił że w Połczynie krzyczał na mnie w momencie gdy zgubiłem trasę :) Po prostu jeszcze nie wiedział o moim niedosłuchu, widocznie jestem specyficznym kolarzem mtb :)
    Rozgrzewkę ograniczyłem do przejechania jednego okrążenia XC. Muszę przyznać że chłopaki z odjechani-team.pl wykonali kawał dobrej roboty – w porównaniu z zapoznaniem runda została uporządkowana, fragment zmieniony z krętym podjazdem i jednym stromym zjazdem, dobudowali jeszcze jedną sekcję z hopkami, a dla słabszych technicznie wyznaczyli bypassy, tuż przed metą powstał kamienny ogródek. Po dodaniu do tego niezliczonej ilości przeróżnych zakrętasów, podjazdów i zjazdów to mamy w sumie jedną z najfajniejszych tras XC w regionie. Jednym zdaniem – nigdzie nie było nudy i o to chodzi ! Do pokonania Mastersi mieli najpierw małe kółko rozciągające, niecałe pół rundy i w końcu pełne 4 okrążenia po 4.1 km każde. Wszystko dobrze przemyślane.
    Na starcie stoję w drugim rzędzie i widzę że konkurencja w mojej kategorii jest dość silna. Po odpaleniu od razu ogień i bardzo szybko znajduję się w swoim miejscu. Pierwsze kółko pokonuję sprawnie i przy powolnie rozciągającej się stawce. Tętno pracuje prawidłowo, samopoczucie mam niezłe, tylko tradycyjnie brakuje mi siły by móc przebijać się do przodu w kierunku podium … :) Na drugim kółku stopniowo dogania i wyprzedza mnie dwóch z mojej kategorii (startowali z końca). A trzecie i czwarte okrążenia to właściwie gnam sam najlepiej jak potrafię, przy tym kontroluję sytuację i cały czas podążam w nieznacznej odległości za jednym gościem w koszulce z kuszącym napisem „Browar Miłosław” :) I tak spoko dojeżdżam do mety jako teamowy lider Mastersów. Aha, trzeba wspomnieć że na każdym okrążeniu wszystkie przeszkody techniczne z hopami i kamieniami włącznie pokonywałem supersprawnie, radocha była i to jaka ! :)

    17/36 – open SuperMasters
    10/21 – Masters I

    Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 10:03, do pudła Masters I – 03:57
    Do osiągniętego wyniku i jazdy nie mam zastrzeżeń, na tyle mnie było stać.

    17 – JPbike – 1:06:25
    21 – josip – 1:08:47
    24 – Rodman – 1:10:38
    32 – Marc- 0:58:48 (dubel)

    Fotki by Jurek57, krzychuuu86, tata mój :)
    Elagancki lot i lądowanie. Lubię TO :)
    Elegancki lot i lądowanie. Lubię TO :) © JPbike


    Fragmencik otwartej przestrzeni, tu dmuchało :)
    Fragmencik otwartej przestrzeni, tu dmuchało :) © JPbike


    Pełno tu zakrętasów, tak ma być w prawdziwym XC !
    Pełno tu zakrętasów, tak ma być w prawdziwym XC ! © JPbike


    Jak widać, sporo sobie polatałem. Czadowo było :)
    Jak widać, sporo sobie polatałem. Czadowo było :) © JPbike


    Puls – max 176, średni 159
    Przewyższenie – 474 m



  • dystans : 61.01 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 04:11 h
  • v średnia : 14.58 km/h
  • v max : 58.03 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 10 maja 2014 • dodano: 10.05.2014 | Komentarze 16


    Trzydziesty mój golonko maraton i piąty w Złotym Stoku. Na miejsce zajechałem z młodzikiem i jego panną bezpośrednio (pobudka o 5:10). Do biura była kolejka by odebrać numerek, ale i tak udało się załatwić szybciej. Ów numerek jakoś inny od poprzednich, dość sztywny i z grubej pianki, no i brakuje na nim napisu „Powerade”, cóż, czasy i sponsorzy się zmieniają.
    Pogoda piękna na ściganie, słoneczna z niegroźnymi chmurami i kilkanaście stopni, o wietrze nie wspomnę bo w górach to się nie liczy :) Rozgrzewkę wykonuję dość krótką i witam się z masą znanych twarzy, po czym ładuję się do ostatniego sektora, a tam luzik i o 10:30 odpalili stawkę giga. Do pokonania „zaledwie” 60 km i „aż” 2400 m w pionie, do tego giga jedzie na rundach. Całą trasę znam na pamięć tak jakby to było moje własne górskie podwórko. Długi i porządny podjazd na Jawornik idzie sprawnie, kontroluję tętno by nie przekroczyć 170, błotnych fragmentów nie brakuje, najpierw wyprzedzam tych z ogona, później do dojechaniu na szczyt załatwiłem ze kilkanaście osób. Pierwszy zjazd, techniczny. Szeroka kiera i pośrednie koła pokazują swoje pazurki, frajda jest, jednego gościa na 29-erze bez problemu łykam (później okaże się że całą trasę się z nim tasowałem). I tak zjeżdżam, ostro zjeżdżam, tak że doganiam kolejnych i tu problemik – jest wąsko, kamieniście (jeden z VW pokaźnie wyglebił) i nie ma jak podjąć ataku, więc nie ryzykuję. Po zjechaniu do Orłowca drugi podjazd – szeroki i w wysokich partiach z gładkim szuterkiem (jak ten w Połczynie, hehe). Podjeżdżając tędy tempo się stabilizuje, odległość między poprzedzającymi a goniącymi jest stała, a na końcówce dogania mnie wspomniany gość na 29-erze (jakiś team z Gliwic), podczepiam się i tak dobijamy do szczytu, po czym następuje długi, szybki i szeroki zjazd (nuda dla mnie) do Lutyni. Po tym czas na najcięższy podjazd – na sławną Borówkową. Całość idzie sprawnie, chociaż tracę dwa oczka, a korzonki podjazdowe mój 27.5-er miło łyka :) Były nawet oklaski od turystów :) No i czas na równie sławny zjazd z 903 m szczytu. Pisali że ów techniczny korzonkowo – rockgardenowy zjazd podzieli chłopców i mężczyzn – tak rzeczywiście było ! Całość w moim wykonaniu elegancko i bez podpórki zjechana, 4 sztuki wyprzedzone (rywal na 29-erze, Maciek R. i jeszcze dwóch gości). Nie było łatwo, strasznie wytrzęsło, musiałem nawet cisnąć bo za mną kilka też dobrze radziło w zjeździe. No i prawie na samym dole spadł łańcuch, konieczny pitstopik i 3 oczka w dół. Bufet i w tym momencie, na 29 km trasy wyprzedza mnie lider mega (do rozjazdu ze 10 niebieskich mnie łyknęło, ładnie szli do góry). Ostatni podjazd w okolice Jawornika przed wjazdem na 2 rundę giga. Na dwóch superstromych miejscach poddaję się i robię butowanie, zresztą nie tylko ja, ale i pozostali, poza nadludźmi z mega. Pokonując 2 rundę giga, mam na trasie większy luz, na zjeździe do Orłowca mogę zaszaleć do chwili, gdy jeden mnie znów blokuje. No i zaczynamy dublować ogon mega. Długi i szeroki podjazd pokonuję dość dobrze, 2 oczka w górę, na szczycie ten rywal na 29-erze powoli dogania mnie, a na zjeździe do Lutyni gubię bidon. Drugi ciężki atak na Borówkową idzie równie sprawnie jak pierwszy, chociaż czuć ubytek sił. Znowu tasuję się z tym na 29-erze. Techniczny zjazd to ponownie pokaz moich umiejętności (będą fotki), ale i przyznam że jeden mnie tędy wyprzedził, widocznie nie jestem perfekcyjnym zjazdowcem. Po zjechaniu lekkie zdziwienie – wyprzedzają mnie Schondi z VW i Ania z ASE, co oznacza że daleko mi do górskiej formy, takiej jakiej chciałbym mieć. Na ostatnim podjeździe ponownie prawie wszyscy robimy butowanie w dwóch stromych miejscach i po tym czas na długi zjazd. Rywal na 29-erze znowu mnie wyprzedza i to na szybkim zjeździe (szkoda że nie technicznym) a na jedynym stromym fragmencie to Ania mnie blokuje i nici z ataku. Dalej pozostaje mi cisnąć na maxa w dół po szerokim szuterku. Anię wyprzedzam na łuku, a z rywalem na 29-erze się zrównuję, walimy w trupa, na zakręcie przed końcową kreską rywal zajeżdża mi odpowiedni tor i przegrywam z nim finisz, po czym nawet nie było ucisku dłoni.

    54/107 – open giga
    25/41 – M3

    Strata do zwycięzcy (Michal Kanera) – 1:13:23, do M3 – 1:03:43
    Wynik tradycyjny, strata tradycyjna, ogólnie nic nowego w mojej górskiej formie.
    Dość krótkie to giga w Złotym Stoku i to na rundach nie przypadło mi do gustu.
    Natomiast pierwszy górski test 27.5-era wypadł okazale, tylko te ciężkie koła … :)

    Startuję. Z ogona oczywiście :)
    Startuję. Z ogona oczywiście :) © JPbike


    Impresja zjazdowa (z Jawornika) :)
    Impresja zjazdowa (z Jawornika) :) © JPbike


    Puls – max 175, średni 155
    Przewyższenie – 2550 m



  • dystans : 85.19 km
  • teren : 83.00 km
  • czas : 03:57 h
  • v średnia : 21.57 km/h
  • v max : 53.65 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Połczyn-Zdrój

    Niedziela, 4 maja 2014 • dodano: 04.05.2014 | Komentarze 11


    Najodleglejszy od domu (200 km) start u Gogola – Połczyn Zdrój.
    Dojazd do uroczo położonego miasteczka wśród pokaźnych pagórów przebiega niestety w samotności i z dziwnym uczuciem bo tędy się jeździ nad morze, a nie na jakiś maraton daleko na północy :)
    Na miejscu panuje chłodek na poziomie 10°C i niegroźne chmury. Rejestracja, wskok w kolarskie portki i krótka rozgrzewka poszły spoko i bez stresu. Witam się z mlodzikiem i dostrzegam jasskulainena. Okazuje się że mam czołowy sektor, w którym panuje pełny luz i bez wahania staję … w pierwszej linii, obok mnie Dymecki, Lonka, mocne Rybki, itp., no i jest Kaiser :)
    No i poszli ! Na początek ledwo 1 km „honorowej” jazdy i ogień ! Twarde podłoże, jest lekko pod górkę, czołówka od razu gna tak pod 38-40 km/h, nie mogę wejść w obroty i trzymam się ledwo 34 km/h, powoli tracę kontakt i tyle z jazdy w czołówce, nie moje progi. To twarde szybko się skończyło i od razu wpadamy w potwornie wertepiasty podjazd po trawie, jeden przede mną zaczyna blokować, i atakuję po nieskoszonych chwastach, udanie. Po chwili spoglądam zza plecy – spora pusta przestrzeń i przede mną Lonka złapał kapcioszka (poradził z awarią i dogonił mnie). No i wpadamy w fajny singielek w równie fajnym wąwozie. Momentami nawierzchnia ma skośny poziom, niektórzy walczą z przyczepnością, a moje Rocket Rony nieźle radzą i większość z radochą przejeżdżam w siodle, poza przeskokiem przez bagnisty strumień. Tworzy się kilkuosobowa grupka i tak dalej napieramy ciągle raz do góry, raz w dół, po przeróżnych singlach, duktach, jak i gładkich szerokich szuterkach (zupełnie jak te w górach) – to wszystko mnie, nowicjusza w tych rejonach mocno i pozytywnie zaskakuje :) Na 11 km, po stromym zjeździe trzeba przejechać przez wąski mostek z krótkim najazdem, problem w tym że ów mostek leży prostopadle i obok zjazdu, dodatkowo zabezpieczony materacem by nie walnąć czołowo w niego, przy próbie wjechania na najazd nie wyrabiam się i zaliczam glebę, która po chwili poskutkowała obrzękiem na piszczeli wielkości połowy piłeczki pingpongowej (!). To nic, nie boli aż tak bardzo i pruję dalej. Owa grupka mi powoli ucieka, są za mocni dla mnie. Na końcówce długiego półpłaskiego szuterka dogania mnie Witkiewicz z innym gościem, po krótkiej wspólnej jeździe przekraczamy główną drogę (tak tą co jeździmy nad morze) i na podjeździe z betonowych płyt jakoś takoś udaje mi się im uciec, po czym następuje techniczna sekcja na stromym zboczu wzdłuż owej drogi i błyskawicznie uzyskuję tam sporą przewagę, że chyba na dobre zgubiłem Witkiewicza. Gnam dalej samotnie, głównie po leśnych, mocno interwałowych duktach i tak dojeżdżam do rozjazdu. Dogania mnie dwóch z czołówki (po defekcie). Na 40 km atrakcja … turystyczna, czyli przejazd przez przypałacowy teren (trawa i kocie łby) i „podziwianie” ładnego pałacu nad jeziorem plus bufet. Miły widok :) Po tym kolejny porządny podjazd – gładkie betonowe płyty i nachylenie ze 10%, to już góry ! Idzie mi sprawnie, tyle że po zjechaniu na zjazdowy wąwozik i pokonaniu piaszczystej ścianki na pych oraz dokręceniu leśnymi duktami do pewnej krzyżówki dezorientuję się i gubię trasę na jakieś 200-300 metrów, zawracam i w ten sposób tracę pozycję na rzecz Witkiewicza. Od tego momentu jest ciężko, co chwila góra-dół, jakiś zakręt, łuk, pościnkowe wertepy i koleiny, no i masa piachu. Pośrednie koła jakoś radzą. Do tego zza pleców widzę trzech rywali, z Dymeckim w roli głównej. Walczę, cały czas utrzymuję średnio bezpieczną przewagę. W okolicy 50 km kolejna atrakcja, znów turystyczna a nie wyścigowa – przejazd przez wyrobisko … bardzo jasnego piasku, takiego co mamy na nadmorskiej plaży. No, jak tędy przejechać, gdy koła zapadają na 10 cm ? Na pych jakieś 200 m plus pokonanie wspinaczki wydmiastą ścianką, oj bolało. Zaiste golonkowy poziom kondycji. Po tym fajny zjazd … a tam stoją ładne miejscowe dziewczyny (biegaczki chyba) zagapiłem się w nie tak, że znowu gubię trasę na kolejne 200 m i spadam aż 4 pozycje w dół :( Walczę dalej, na leśnych duktach dwie pozycje odzyskuję, na trasie leży dużo piachu, dobrze że wtedy jest lekko w dół. Po przekroczeniu 65 km jedzie się ciężej, mocno interwałowy charakter trasy daje w kość, no i stwierdzam że kilometraż się nie zgadza i będą darmowe Gogolokilometry jak u GG :) Po ponownym przekroczeniu głównej szosy doganiam na młynkowym podjeździe i załatwiam Dymeckiego, po krótkim czasie jeden z M4 mnie pokonuje. Długi i półpłaski szuterek, zaczynamy dublować ostatnie ogony mini. Po 75 km o zgrozo jakoś odżywam, podejmuję atak na tego z M4. Wpadamy na trawiasto-leśne singielki i szerokie kręte szuterki, by w końcu gnać alejką spacerową i parkowymi ścieżkami wprost na metę, na którą wjeżdżam ułamki sekund za tym z M4, po czym następuje ucisk dłoni.

    25/89 – open mega
    6/30 – M3

    Strata do zwycięzcy (Andrzej Kaiser) - 45:44, do pudła M3 – 21:25, grubo, to już wolę browara :)
    Mocno interwałowa trasa, z przeróżną nawierzchnią dała w kość tak że to bardzo dobry wstęp do prawdziwych gór.

    25 (6 M3) – JPbike – 3:57:26
    58 (19 M2) – jasskulainen – 4:37:19
    68 (21 M2) – mlodzik – 4:48:23

    Fotki by Mirek Sell, Piotr G.
    Pierwszy raz z pierwszej linii. Pasuję do czołówki MTB ? :)
    Pierwszy raz z pierwszej linii. Pasuję do czołówki MTB ? :) © JPbike

    Pierwsze kilometry. Ostrooo i nabieram tlenu :)
    Pierwsze kilometry. Ostrooo i nabieram tlenu :) © JPbike

    Samotnik na rozjeździe. Patrzę jak wygląda skręt na mega
    Samotnik na rozjeździe. Patrzę jak wygląda skręt na mega © JPbike

    Emocjonujący finisz. Zabrakło ze 50 m, bym wygrał z tym gościem
    Emocjonujący finisz. Zabrakło ze 50 m, bym wygrał z tym gościem © JPbike

    Puls – max 176, średni 155
    Przewyższenie – 1570 m



  • dystans : 72.12 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:45 h
  • v średnia : 26.23 km/h
  • v max : 59.99 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 13 kwietnia 2014 • dodano: 13.04.2014 | Komentarze 27


    Czas rozpocząć kolejny, mój siódmy z rzędu sezon maratonowy.

    Dzień wcześniej miałem przerąbane – sobota znowu w pracy, a gdy ja zmęczony i od tygodnia niewyspany szykowałem ścigacza do chociaż godzinnego rozruchu to odkryłem oba koła w stanie rozcentrowania i tak zleciały dwie godziny serwisu.
    Nici z przejażdżki. Lipne są te fabryczne obręcze Syncrosa - kupię gotowe XT-ki albo ZTR Cresty i kropka.

    Dojazd na klasyczny już ścig w Dolsku przebiegł w towarzystwie Jarka i jego Anki. Rejestracja i odbiór numerka przebiegły bez większej kolejki. Trochę chłodno było i wiało, ale mi to nie przeszkadzało, jechać trzeba. Na miejscu sporo znanych twarzy, jak i masa ProGoggli, miły widok :) Rozgrzewka krótka typu pod górkę i w dół.
    Zeszłoroczne wyniki u Gogola miałem takie, że na luzie wpakowałem się do czołowego sektora wraz z Krzychem, Mariuszem i Wojtkiem.

    Zgrana paczka. Przybijamy żółwika :)
    Zgrana paczka. Przybijamy żółwika :) © JPbike


    No to start. Najpierw „honorowo” na Ryneczek i po tym start ostry. Przez chwilę próbuję uruchomić prędkość w liczniku, udało się, ale przez to spadam z czołówki na środek peletonu mega. Będzie ciężko przebić się do przodu, to pewne. Krzychu, Wojtek i Mariusz są przede mną. Na punkcie widokowym, na tamtejszych ostrych i piaszczystych zakrętasach robi się spory tłok, ale i tak nie ma przepychanki. Po wyjechaniu z tego tempo ostro wzrosło, tak pod 30-40 km/h, blat i ogień. Łapię plecy Mariusza i ciśniemy mocno, nawet na luźno posypanym tłuczniu wszyscy rwą do przodu jak diabli. No i nierówno formują się grupy, widocznie każdy robi swoje. Tętno moje szaleje jak w XC, a co dopiero nie minęło 20 km trasy, zaczynam mieć obawy o zapas sił na resztę mega. Olewam to i pruję dalej. Po dogonieniu grupki z josipem w składzie, klosiu stopniowo przesuwa się do przodu i ucieka, nie wytrzymuję ognistego tempa po wertepach i zostaję w grupie. I tak przez długi czas wspólnie napieramy, nawet pojedyncze sztuki doganiamy i wchłaniamy po drodze. Jadąc tędy przez dłuższy czas jestem w czołówce grupy, póki mam siły na to. Na długim wmordewindowym odcinku słabo jest ze zmianami, mocnych lokomotyw widocznie brak. Ponowny przejazd przez zakrętasowy punkt widokowy. Na zjeździe mijam Krzycha majstrującego przy kole, na jednym ostrym zakrętasie potykam się w piasku, po chwili przejeżdżam obok Mariusza, właśnie zabiera się do założenia dętki. Pech teamowych kolegów. Krzychu szybko nas dogania i równie szybko przejeżdżamy przez uliczki Dolska. Na niezłym podjeździe Krzychu znowu robi pitstop i zostaje za nami. Po dokręceniu do rozjazdu mini/mega, josip daje radę trzymać się moich pleców, po czym odpada na podjeździku. Od tego momentu (okolice 50 km trasy) to jadę już sam i zdany wyłącznie na własny power w nogach. Spożyte wcześniej trzy żele to za mało, czuję już zmęczenie, ale i tak udaje mi się utrzymać przyzwoite tempo, do tego na tym odcinku wyprzedzam ze 2-3 sztuki rywali. Znowu dogania mnie Krzychu i zadziwiająco łatwo odjeżdża – ten to ma nogę. Na ostatnich 8 km robi się gorąco w mojej części stawki, zza pleców jakaś grupka goni, dwóch załatwia mnie, włączam wszystkie rezerwy sił, jeden z VW prosi mnie o łyka z bidonu, nie odmawiam, 5 km, mikroskurcz się odzywa, 3 km, 1 km, jeszcze jeden mnie wyprzedza, piekielnie szybki zjazd, na którym brakło przełożenia i tuż przed ostatnim zakrętem pokonuję kolarza z Czaplinka i tak przy sporej prędkości wpadam na metę tuż za kolegą z VW.

    39/149
    - open mega
    14/57 - M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Górniak) - 21:41, do pudła M3 - 16:35.
    Trasa taka sama jak rok temu – poprawiłem własny czas o 3 minuty.

    31 (14 M2) - krzychuuu86 - 2:44:07 (kilka dopompowań)
    39 (14 M3) - JPbike - 2:45:38
    46 (16 M3) - klosiu - 2:47:37 (1 guma)
    77 (26 M2) - jasskulainen - 2:56:36
    95 (18 M4) - z3waza - 3:01:18
    119 (43 M3) - Marc - 3:13:23
    125 (45 M3) - josip - 3:14:31 (2 gumy)


    Moja grupa w akcji. Ciężko pracujemy na czubie
    Moja grupa w akcji. Ciężko pracujemy na czubie © JPbike


    Aerodynamicznie zjeżdżamy, tak pod 60 km/h
    Aerodynamicznie zjeżdżamy, tak pod 60 km/h © JPbike


    Ostry i piekielnie szybki finisz !
    Ostry i piekielnie szybki finisz ! © JPbike


    Puls – max 176, średni 163 - jak w XC
    Przewyższenie – 658 m




  • dystans : 22.22 km
  • teren : 22.00 km
  • czas : 01:07 h
  • v średnia : 19.90 km/h
  • v max : 37.06 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Wągrowiec

    Niedziela, 6 kwietnia 2014 • dodano: 06.04.2014 | Komentarze 6


    Zaczęło się to co lubię – XC. W drodze do Wągrowca zgarnąłem Drogbasa i dojechaliśmy spoko. Również rejestracja poszła bardzo sprawnie. Z teamowych kumpli zjawiło się nas sporo - ja, jarekdrogbas, josip, klosiu i rysiu, oraz w Elicie wystartowali jasskulainen i krzychu, w sumie fajnie że chłopaki się przekonali do XC. Zjawił się również nasz świetny kolega - micor. Czas na godzinną rozgrzewkę. Wykonaliśmy dwa kontrolne kółka z niespełna 4 km pętelki, dla mnie nic nowego, zresztą dwa razy już tam startowałem. Pora na start. Dzięki niezłemu zeszłorocznemu miejscu w tym cyklu, ustawili mnie w drugim rzędzie. Stawka Mastersów przekroczyła sztuk ze 50. No i poszli, od razu blat i ogień, na rundce rozciągającej wokół stadionu wykorzystuję świetną stabilność mojego 27.5-era i dzięki temu na starcie praktycznie nic nie tracę, trzymam się swojego miejsca. Wpadamy na właściwą pętelkę, pokonywaną sześć razy. Stawka powoli się rozciąga, nikt mnie nie blokuje, po prostu idealnie jestem w swoim miejscu. Na pierwszym kółku grzecznie przepuszczam rasowe twarze mtb – Witkiewicza i Bobera. Tętno pracuje odpowiednio jak na XC, samopoczucie mam niezłe, tylko wyraźnie brakuje mi ważnej rzeczy – siły. Na drugim kółku widzę jak Drogbas walczy i przybliża się do mnie, chwilowo dosłownie ze 5-10 m za mną. W momencie po zjechaniu techniczną ścianką zauważam brak Jarka za mną, musiało się coś stać. Trzecie kółko, cisnę swoim rytmem, od tego momentu tasuję się z dwoma gośćmi (obu na mecie załatwiłem). No i nastał troszkę szokujący moment – to klosiu ciśnie jak diabli i przybliża się do mnie. Myślę sobie – ja taki słaby, czy Mariusz aż taki mocny jak na XC ? :) Od trzeciego kółka dublowanko w moim wykonaniu rozpoczęte. Nastała ostra jazda w wykonaniu JPbike'a i klosia. Na końcu czwartego kółka przede mną tworzy się mała grupka, delikatnie mnie przyblokowano, co wykorzystuje z rozpędu Mariusz i tak straciłem oczko. Piąte i szóste okrążenie to jazda łeb w łeb dwóch teamowych rówieśników. Uff, moje słabe zapasy sił z trudem nie pozwalają klosiowi uciec. Na ostatnim kółku jeden dublowany tak mnie blokuje na wąskim fragmencie z zakrętasami, co powoduje że wszystkie szanse na superfinisz z Mariuszem przepadają. Na metę wpadam bez rewelacji i kilka sekund za klosiem.
    I tak oto skończyła się moja teamowa dominacja na zawodach XC.

    12/54 – open SuperMasters
    8/29 – Masters I

    Strata do zwycięzcy open (Paweł Bober) - 7:05 , do pudła - 4:36

    7 (11 open) – klosiu – 1:06:57
    8 (12 open) – JPbike – 1:07:01
    11 (17 open) – Jarekdrogbas – 1:08:27
    14 (26 open) – josip – 1:11:17

    Wynik dla mnie spoko i bez rewelacji. Forma taka jak w zeszłym sezonie.
    Najbardziej cieszy to że ProGogglowcy prezentują mocno wyrównany poziom :)

    Fotki by micor, Mirek Sell i Hania Marczak.
    Start. Ostrooo do przodu !
    Start. Ostrooo do przodu ! © JPbike


    Zakrętasy, zawijasy, hopki - lubię to :)
    Zakrętasy, zawijasy, hopki - lubię to :) © JPbike


    Napieram i jednocześnie łapię głęboki oddech :)
    Napieram i jednocześnie łapię głęboki oddech :) © JPbike


    Moja mocna strona. Tu nie ma miejsca na błędy !
    Moja mocna strona. Tu nie ma miejsca na błędy ! © JPbike


    Dwie teamowe sztuki cisną, cisną ;)
    Dwie teamowe sztuki cisną, cisną ;) © JPbike


    Puls – max 178, średni 168
    Przewyższenie – 422 m



  • dystans : 20.45 km
  • teren : 20.00 km
  • czas : 01:02 h
  • v średnia : 19.79 km/h
  • v max : 33.68 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • VI Wyścig Przełajowy im. Marka i Zbyszka

    Niedziela, 9 marca 2014 • dodano: 09.03.2014 | Komentarze 10


    W końcu zdecydowałem się spróbować czegoś nowego – wyścigu przełajowego. Wspaniała słoneczna pogoda przyciągnęła na poznańskie Winogrady sporo kolarskiej braci, jak i kibiców. Z paczki teamowej zjawiło się nas trzech ścigantów – daVe, klosiu i JPbike, a w roli naszych wiernych kibiców wystąpili Joanna, Sylwia, Jurek, Marcin i Sebastian. Najwięcej obaw miałem z tym jak poradzę sobie z szybkim wyskokiem, biegiem po schodach i wskokiem na siodło – na rozgrzewce trochę śmiechu było :), po czym dość szybko opanowałem tą sztukę jak na rasowego bikera przystało.
    No i byłem ciekaw jak sprawdzę się w debiucie ściganckim na pośrednich kołach.
    Rundkę nieźle orgi ułożyli – na początek ostry i bardzo sztywny podjazd, dwa ostre zawijasy zjazdowe, pierwszy wbieg po schodach, sekcja zakrętów 90°, krótka rampa podjazdowo-zjadowa, sekcja po skarpach, nawroty, drugi wbieg na dość długich schodach, sekcja krótkich prostych z zakrętasami i nawrotami.
    Najpierw ruszyła 31 osobowa Elita z Dawidem w składzie, po krótkiej chwili puścili 48 Mastersów. Troszkę tłoczno było i mały bałaganik, bo poustawiali nas wg kolejności zapisów, co spowodowało że przez cały wyścig nie miałem pojęcia gdzie się znajduję w stawce. To nic, cisnę ile fabryka i pośrednie koła, oraz szeroka na 70 cm kiera dają :) Dość szybko łapię swój XC-owy rytm i odpowiednie tętno, powolutku, acz systematycznie wyprzedzam pojedyncze sztuki, póki starczy miejsca na takie manewry. Ze zdziwieniem zauważam że na schodowych podbiegach całkiem szybko i sprawnie daję radę. Mariusza widzę początkowo ze kilka-kilkanaście pozycji za mną. Szeroka kiera pokazuje pełnię swoich możliwości na wszelakich zakrętasach i daje mi znakomitą stabilność. Natomiast wspomniany sztywny i stromy podjazd prawie za każdym razem udaje mi się podjechać (2 razy przyblokowali mnie, 2 razy wyskoczył but z pedała - bloki do wymiany). Mijają kolejne kółka, w dalszym ciągu pomyka mi się dobrze, stopniowo wyprzedzam zarówno Mastersów, jak i wcześniej startujących tych z Elity. Najdłuższy pojedynek musiałem stoczyć z żywą legendą – Janem Dymeckim, którego udało się pokonać dopiero na dłuższym podbiegu po schodach. Ostatnie kółka, łapię taki rytm pedałowania i przerzucania biegów że całą pętelkę daje się pokonywać w całości na blaciku 38, zaczynam dublować, jeden Masters mnie wyprzedza, no i dostaję dubla od dwóch liderów Elity, powoli zbliżam się do kolegi teamowego Dawida, który mistrzowsko mnie przepuszcza, po tym cisnę dalej. Na ostatnim podbiegu łapią mnie w nogach mikroskurcze i już bez większych emocji osiągam metę. Całkiem zadowolony :)

    14/42 - open Masters
    23/70 - open Elita+Masters
    Strata do pudła - 2 min i 47 sekund.
    Ogólnie jest spoko, forma na XC praktycznie taka sama jak w zeszłym sezonie.

    Sztywny ten podjazd. Ja i 27.5-er dajemy radę :)
    Sztywny ten podjazd. Ja i 27.5-er dajemy radę :) © JPbike


    Bieganina z rowerem :)
    Bieganina z rowerem :) © JPbike


    A akcji na krótkiej rampie
    W akcji na krótkiej rampie © JPbike


    Po zawodach najpierw kiełbaska, herbatka i placek od orga, po tym pycha murzynek od Asi !
    No i oczywiście wesołe pogaduszki – dzień bardzo miło i z pasją spędzony :)

    Puls – max 180, średni 169
    Przewyższenie – 345 m




  • dystans : 63.71 km
  • teren : 52.00 km
  • czas : 02:13 h
  • v średnia : 28.74 km/h
  • v max : 46.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Łopuchowo

    Niedziela, 6 października 2013 • dodano: 06.10.2013 | Komentarze 15


    Ostatni maraton w sezonie 2013. Dzień przed ścigiem przeczytałem zeszłoroczną relację Wojtka i od razu wiedziałem że będzie to superszybka ścigania w peletonikach i tak właśnie było :)
    Po zajechaniu na miejsce i załatwieniu formalności wykonuję ponad 10 km rozgrzewkę na długim odcinku asfaltowym. Jest dość zimno, pochmurno, poniżej 10 stopni, jadę odziany na długo, czyli z rękawkami i nogawkami.
    Dzięki dobremu wynikowi w Suchym Lesie mogę startować z pierwszego sektora i to z trzeciego rzędu. No i stawka mega poszła. Na początek jazda za radiowozem na aż pięciokilometrowym odcinku asfaltowym. Staram się trzymać w peletonie tak, by po skręcie w teren Puszczy Zielonki podczepić się do czołowej grupy. Udało się :). Powoli przesuwam się do przodu i napieram tuż za Magdą Hałajczak. Na piaszczystym fragmencie wpadam w niedobry i kopny tor jazdy, co powoduje małe zamieszanie w stawce i zmuszony jestem z całych sił gonić czołową 18 osobową grupę m.in. z Lonką, Boberem, Seba Swatem, Witkiewiczem, itp., myślałem że i josip również w niej jest, kolegi teamowego jednak nie było. Strasznie ciężko idzie mi ta gonitwa, tętno szaleje, trwa to do ok. 10 km trasy i z ulgą dochodzę ogon czołowej grupy, mogę przez chwilę odsapnąć. W sumie fajne to przeżycie jechać w czołówce :). Tradycyjnie zadaję sobie pytanie: „jak długo dam radę tak ostro gnać z nimi po wertepach i piaskach Zielonki ?”. W miarę upływu kolejnych wertepiastych kaemów tempo zaczyna wzrastać, grupa często się rozciąga i ponownie skleja, widzę jak Lonka, Bober i reszta ostro cisną. Jako pierwszy odpada Jan Dymecki, następnie ja, stopniowo tracę kontakt wzrokowy z czołówką, zresztą nie dziwię się i jadę dalej swoje. Szkoda tylko że nie daję rady dojść Hałajczakowej, za "słaby" jestem ;). Od tego momentu napieram sam, póki nóżki podają. Na jednym odcinku z masą ściętych gałęzi jeden patyk wpada w kasetę i muszę się zatrzymać. Wypracowana przewaga nad następną grupą okazała się niezła. Pierwszą rundę, będącą zarazem metą mini kończę w samotności. Ponownie na długim asfaltowym odcinku, będącym również mijanką zauważam następną grupę m.in. z josipem, Hulajem i motywuję ich do większego wysiłku :). Cisnę sam dalej, od czasu do czasu spoglądając w plecy i nadal pusto za mną. W okolicy 45 km i zgodnie z przewidywaniem grupa 7-9 osobowa ze znanymi mi twarzami dochodzi mnie i podczepiam się. Początkowo jadę w ogonie, by odpocząć i zebrać resztki sił na finisz, po jakimś czasie mieszam się w peletoniku. Największe problemy sprawiają piaszczyste fragmenty, niektóre tak kopne że trzeba było zejść z bike’a i podbiec. Napieramy, napieramy, po drodze dublujemy miniowców, powoli zbliża się meta, zaczyna się robić gorąco i nie wiadomo czy ktoś wystrzeli. Nie wystrzelił nikt, uff :). Jeszcze na końcowym asfalcie, na 500 m przed kreską jadę w tyle, za josipem, uruchamiam zmagazynowane resztki powera, wyprzedzam kilka sztuk, z impetem wpadam na stadion i tam jeszcze jednego, może dwóch łykam i finiszuje jako trzeci (równo z tym drugim) z mojej grupy. Udany finisz, ściganina A.D. 2013 zakończona i można się obijać :)

    20/93 – open mega
    5/32 – M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 00:09:39, do M3 (Radek Lonka) – 00:08:25
    Wynik spoko, jazda spoko. Jeden bidon i brak żeli starczyło na dotarcie do mety bez kryzysu.
    Dla porównania - jakbym jechał mini to zająłbym odpowiednio 14 open i 3 M3 :)
    W roli kibica pojawił się nikt inny jak sam Jurek57 i super miło spędziliśmy czas.
    Aha ... w tomboli coś wygrałem - rejestrator samochodowy HD :)


    20 (5 M3) – JPbike – 2:13:39
    22 (6 M3) – josip – 2:13:40
    23 (3 M4) – Hulaj – 2:13:41
    37 (10 M2) – mlodzik – 2:19:58
    40 (11 M2) – jasskulainen – 2:20:36
    56 (20 M3) – kania76 – 2:32:00

    92 (2 K4) – JoannaZygmunta – 3:28:59

    Fotki by Mirek Sell.
    Moja grupa w akcji, tuż przed wpadnięciem na końcowy odcinek asfaltu © JPbike

    Ogień na finiszu ! © JPbike

    Puls – max 178, średni 156
    Przewyższenie – 330 m



  • dystans : 70.56 km
  • teren : 69.00 km
  • czas : 03:13 h
  • v średnia : 21.94 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Kaczmarek Electric Wolsztyn

    Niedziela, 29 września 2013 • dodano: 30.09.2013 | Komentarze 10


    Drugi start u Kaczmarka. W tym sezonie w tym cyklu o nic nie walczę, więc dla mnie to bardzo dobry trening na koniec sezonu :)
    Niewiele brakło abym znów musiał startować z ostatniego sektora, w porę zajrzałem na regulamin, wysłałem maila i dali mi dwójkę.
    Po zajechaniu na miejsce, w Wolsztynie przywitała nas piękna słoneczna pogoda i miły chłodek, wręcz idealne warunki do ścigania. W trakcie załatwiania formalności startowych obok mnie stał uśmiechnięty Marek Konwa, no to będzie pierwsze starcie JPbike vs Konwa :).
    Na miejscu zjawiło się mnóstwo znanych mi twarzy ścigantów, w tym paczka ProGoggli w składzie: josip, Maks, Marc, mlodzik, z3waza, oraz seba284.
    Pięciokilometrową rozgrzewkę wykonuję najpierw sam, a następnie z biniem (m.in. krótkie sprinty do 49 km/h).
    W sektorze, jak widać poniżej – ustawiamy się na tyłach dwójki i tak żeśmy sobie pogadali o tym i tamtym :)

    Fotka by ASGO team.
    A tutaj to biniu coś fajnego opowiada :) © JPbike

    O 11 start, najpierw czołowy sektor poszedł (m.in. josip, mlodzik i z3waza), po 2 minutach odpalili dwójkę. Początkowo po brukowanej promenadzie z dwoma mostkami, by po chwili wpaść na długi singiel. Start z tyłów sektora i brak miejsca do wyprzedzania robi swoje, trochę tam tracę i atakuję tylko gdy jest na to dogodny moment. Po wpadnięciu do większego lasu można pocisnąć, ciężko idzie przebijanie się do przodu bo nadal tłoczno i jak się później okazało – większość wyprzedzanych przeze mnie to sami miniowcy. Widocznie całe top 50 stawki mega znalazła się w pierwszym sektorze ...

    Fotki by Strefa Sportu.
    Sprawdziłem w wynikach - 90% widocznych na fotce to miniowcy © JPbike

    Dopóki jest power to całkiem dobrze napiera mi się po leśnych wertepach :) © JPbike

    Podczas napierania w tłoku, na fajnych leśnych singlach, interwałowych, jakich tutaj jest pod dostatkiem poprzedzający zawodnicy ładnie mnie przyblokowywują i omal nie wyglebiają na piasku lub korzonkach tuż przede mną. To ma być drugi sektor ? Ten stan trwa do 20 km trasy, czyli do momentu niepełnego rozciągnięcia stawki. Napierając tędy, zanotowałem super udaną akcję wykoszenia ze 10-15 osób za jednym zamachem – na jednym zjeździe jako jedyny wybrałem trudniejszy tor - w piachu :)

    Foto by Rafał Głuszak.
    JPbike - szaleniec zjazdowy :) © JPbike

    W okolicy ze 25 km, na stromym piaszczystym podejściu doganiam z3wazę i wypytuję o josipa – jest daleko z przodu. Cisnę póki power jest. Na każdym technicznym i krętym odcinku widocznie coś tam zyskuję, a na tych szerszych i płaskich duktach trzymam się kogoś lub grupki. I tak dojeżdżamy do rozjazdu mini/mega. Wcinam jedynego posiadanego żela. Na drugiej rundzie początkowo jedziemy we trzech, po jakimś czasie dogania nas jeden w teamowej koszulce (Szymon Gabryelczyk). Fragment tego odcinka jest zbyt płaski bym mógł zaatakować. Gdzieś po ujechaniu 43 km, na interwałach powoli doganiamy mlodzika. Na krętym odcinku podejmuję udany atak, dwóch odpada, Szymon daje radę i łapie koło, po krótkim czasie i mlodzik podczepia się do nas. I tak przez jakiś czas trzy teamowe sztuki jadą jeden za drugim. Na jednym podjeździe narzucam mocne tempo i udaje się uciec kolegom. Od tego momentu następuje mocne samotne napieranie. W okolicy 55-60 km zbliżam się do Jana Dymeckiego, a po chwili do Magdy Hałajczak (obietnica spełniona :)). Poza tym zaczynamy dublować ostatnich miniowców. No i stało się, na jakieś 5-10 km przed metą odezwał się ... K-R-Y-Z-Y-S, nogi przestały pracować pełną parą, dwóch nieznanych mnie załatwiło, Jan i Magda zaczęli znikać z pola widzenia, no nie, walczę dalej na oparach do końcowej kreski, którą mijam bez emocji. Pojedynek teamowy przegrałem z josipem o 4 minuty i 10 sekund.

    59/116 – open mega
    23/41 – M3

    Marek Konwa (zwycięzca open) wpakował mi 41 minut i 20 sekund straty :-/
    Do zwycięzcy M3 (Rafał Chmiel) straciłem 32 minut i 19 sekund.
    Obie straty masakryczne, wynik mnie nie zadowala. Poziom u Kaczmarka widocznie wysoki.
    Puszczanie mega z mini razem, nawet z 2 sektora, na takiej trasie z dużą ilością singli pokazało że mimo ciągłego wyprzedzania aż do rozjazdu miałem sporo wątpliwości odnośnie zajmowanego miejsca w stawce mega.

    Foto by DataSport.
    Metę mijam z opuszczoną głową i na oparach © JPbike

    Puls – max 175, średni 158
    Przewyższenie – 710 m



  • dystans : 80.26 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 05:24 h
  • v średnia : 14.86 km/h
  • v max : 61.01 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 21 września 2013 • dodano: 23.09.2013 | Komentarze 7


    Do Istebnej, na golonkowy finał zajechałem w piątek sam, co nie oznacza że byłem osamotniony towarzysko – zjawił się Kuba i obaj zakwaterowaliśmy się w tej samej noclegowni (dzięki Mariusz za namiary i pomoc w dotarciu). Tegoż przedstartowego dnia zaplanowałem krótki rekonesans z istebniańskimi korzonkami w roli głównej, ale wtedy zaczęło mżyć, pokropywać i do tego temperatura spadła w okolice 10 stopni. To nie koniec pogodowych zawirowań – po wizycie w biurze zawodów zauważyłem że trasę giga skrócili do zaledwie 61 km, a fragment z owymi korzonkami z wiadomego powodu (ślisko) został pominięty.

    Nazajutrz pogoda nie poprawiła się – chłodnawo, co jakiś czas przelotny deszczyk. Będzie błotko jak na Trophy.
    Oj, doskonale pamiętam jakie jest to beskidzkie błoto :) W trakcie śniadania okazuje się że w tej samej kwaterze nocują znajome twarze z mazowieckiej ziemi - o tym będzie w rozjazdowej relacji.
    W taką pogodę decyduję się odziać na długo (podkoszulek z długim, rękawki i nogawki). Poza tym gardło moje troszkę pobolewa, nie odpuszczę, muszę generalkę u GG zrobić i godnie zakończyć górskie ściganie w sezonie 2013.
    Na start zjeżdżamy w pochmurnej aurze, po mokrym. Już po kilometrze w butach i na tyłku robi się mokro.
    Na miejscu sporo znajomych, m.in. Iza. Po spojrzeniu na mapę ze zmienioną trasą okazuje się że ostatecznie giga ma 75 km (a u mnie w liczniku wyszło 80 km :)).

    Start punktualnie o 10-tej. Pierwsze asfaltowe km lekko pod górę przebiegają dostojnie i w sporym peletonie, jadę na przyzwoitej pozycji i czub z Piotrem Brzózką na czele mam w zasięgu wzroku. Powolna selekcja następuje od razu po wpadnięciu na beskidzki teren z dodatkiem błotka. Tętno 160-170, więc jest OK. Trochę problemów mamy z trakcją na dość stromych podjazdach (ładne buksowanko). Przez jakiś czas trzymam się blisko Adama i Piotra, więc na razie jest dobrze, ciekawie na jak długo ? :) Pierwsze zjazdy – tak jak się spodziewałem, błotne i śliskie, technika jazdy górą. Już po 10 km stawka giga solidnie się porozciągała. W okolicy 12-13 km ku mojemu zdumieniu okazuje się że przegapiłem strzałki i ze 500 m ujechałem na wprost, co powoduje że nagle znajduję tuż przed slecem i AdAmUsO. Grzecznie przepuszczam kolegów i jadę dalej swoje. W tym momencie pogoda się poprawia, słońce nawet przebija się zza chmur i oczom ukazują się jesienne beskidzkie arcywidoczki :) Na 18 km, gdzieś wysoko przede mną zatrzymuje się Tomek Pawelec i pyta o imbusy (zluzowane mocowanie siodełka), staję i w kilka chwil usuwamy usterkę. Podczas długiego zjeżdżania po błotku, w jednej koleinie nie wyrabiam się i gleba z walnięciem łokciem o ziemię zaliczona (siniak jest). Super stromy podjazd po płytach do Koniakowa idzie sprawnie, również sławne płyty na Ochodzitą pokonuję bez najmniejszego problemu i tradycyjnie w rynnie pośrodku. Zjazd z tymże góry idzie spoko i wpadamy na słowacką część trasy. Tam, na dość ciężkim podjeździe power mój troszkę osłabł, tracę kilka pozycji, wliczając w to przejazd wysoko położoną i arcywidokową polaną. Po zjechaniu skręt na długie strome podejście i myk słowackimi szuterkami z niezłą ilością błota. Dobrze że uświniony łańcuch nie zaciąga - sprawne zębatki w korbie to podstawa. W jednym miejscu ponownie jest długie strome podejście (nienawidzę tego) i jeden naderwany mostek. Po tym jedziemy czeskimi asfalcikami najpierw pod górę, a następnie zmienionym fragmentem długo w dół do przejścia granicznego z okazałym budynkiem i ponownie podjazdowo-zjazdowym asfalcikiem w stronę rzeki Olzy. Na tym odcinku jakoś zaczynam trochę odżywać, ale i tak tędy tracę dwie pozycje. Sławne korzonki jak wiadomo – zostały pominięte, za to mamy inną i niełatwą korzenną sekcyjkę ze schodami – zjeżdżam sprawnie. Na rozjeździe mega/giga (56 km) żaden z niebieskich mnie nie dochodzi i jest dobrze :) Na bufecie dostaję porcję żela i zaczynamy długą wspinaczkę zmienionym fragmentem podjazdowym w rejon Wielkiego Stożka (978 m). Początkowo przyjemnym i ubitym szutrem, a następnie skręt na niebieski szlak prowadzący na szczyt. Końcówka podjazdu masakryczna, z dużą ilością kamieni, błotka i do tego po strumyczku. Po drodze spożyty żel zaczął działać, jednego gościa załatwiam. Po podjechaniu myślę że teraz będzie długi zjazd, a tu po zjechaniu fajnym niebieskim niespodziewanie następuje skręt na czeski czerwony, do tego podjazdowy. Po drodze drwale pracowali i trzeba było pokonać trzy wielkie zwaliska pni. Wyprzedza mnie jeden z VW. W końcu zjazd. Błotny i dość szybki, tam mam znane problemiki z podsterownością, gość którego załatwiłem wcześniej, mnie pokonuje. Kawałek zjazdowego asfaltu i skręt na świetny singielek zakończony przejazdem przez potok po osie. Na koniec ponowne asfaltowe napieranie wzdłuż Olzy, jeszcze raz korzenna sekcyjka i jest meta. Wreszcie zmieściłem się w górskim top 50 open, była nawet szansa na top 40 (mój cel w sezonie), generalka u GG zaliczona, czas na browarki ;)

    42/82 – open giga
    19/34 – M3

    Strata do zwycięzcy (Piotr Brzózka) – 1:33:07, do M3 (Bogdan Czarnota) – 1:25:47
    Beskidzkie błoto mi niestraszne, trudne warunki to ja lubię. Sprzęt wszystko wytrzymał.
    Wynik spoko, jazda spoko, na tyle w tym sezonie mnie było stać.

    Generalkę M3 giga u GG zakończyłem na 18 pozycji.
    Natomiast w teamowej generalce giga wylądowaliśmy na 9 miejscu.

    Pure MTB w Beskidach ! © JPbike

    Fotka by Andrzej Doktor.
    Atakuję Ochodzitą. Jak zawsze - arcywidokowo tam :) © JPbike

    Foto by Pracownia Artystyczna Alfinity.
    Prawdziwi twardziele na giga walczą do końca :) © JPbike

    Puls – max 176, średni 152
    Przewyższenie – 2707 m