top2011

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski
Info o mnie.

- przejechane: 184330.57 km
- w tym teren: 66484.10 km
- teren procentowo: 36.07 %
- v średnia: 22.60 km/h
- czas: 338d 00h 31m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156 tn-IMG-6357

Zrowerowane gminy



Archiwum 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

w górach

Dystans całkowity:20401.16 km (w terenie 9232.00 km; 45.25%)
Czas w ruchu:1212:21
Średnia prędkość:16.79 km/h
Maksymalna prędkość:83.56 km/h
Suma podjazdów:271622 m
Maks. tętno maksymalne:179 (102 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:3943 kcal
Liczba aktywności:313
Średnio na aktywność:65.18 km i 3h 53m
Więcej statystyk
  • dystans : 49.57 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 04:10 h
  • v średnia : 11.90 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Krynica Zdrój - objazd pętli mega

    Czwartek, 2 lipca 2009 • dodano: 02.07.2009 | Komentarze 5


    Wyruszyłem na trasę po 10-tej, wcześniej rozmawiałem z właścicielem noclegowni, który zjeździł rowerem wszystkie okoliczne ścieżki i doradził mi na mapie z przebiegiem trasy, gdzie znajdują się trudne fragmenty … :)
    No więc … początek (nie licząc przejazdu ulicą) to niezły podjazd czerwonym szlakiem – tam nastąpi selekcja :) Po jakims czasie spotkałem tam dwie trenujące bikerki … wprowadzały swoje rowerki – więc stromo było. Przy żółtym szlaku, już w wyższych patriach zauważyłem że trasa już była oznakowana, choć nie całkowicie … Zaczęło się robić błotniście, na szczęście częściowo, po chwili kręciłem już leśnym duktem typu: lekko do góry, na krańcu nawrót 180 stopni i pierwszy dłuższy zjazd najpierw szutrowy i następnie kawałek asfaltowy (było tam mokro, więc miejscowo popadało). Po zjeździe nastąpił skręt w prawo i początek długiego, momentami stromego, drobno-kamienistego podjazdu na Jaworzynę (1114 m). Na szczycie zrobiłem przerwę na naleśniki z serem i bananami – mniam :) Od Jaworzyny zaczyna się zjazd, niestraszny, ale … niestety gdzieś tam zgubiłem trasę (brak oznakowania) i w efekcie dojechałem kamienisto-korzennym podjazdem do krzyżówki czerwonego z niebieskim, więc kilkukilometrowy zachodni kraniec trasy pozostanie do dnia maratonu dla mnie tajemnicą :) Natomiast zjazd (niezbyt stromy) tym niebieskim to już odrobinę techniczna sprawa … no kamienie, korzenie i masa błota, czasem głębokiego – kilka razy mnie zatrzymało z rozpędu :) Po jakimś czasie trasa ponownie łączy się żółtym szlakiem – biegnącym po wyższych patriach i interwałowym. I znów znalazło się oznakowanie organizatora :) Więc po strzałkach przez polanę zjechałem do Krynicy, wpadłem do Żabki na lodzika, pepsi, banana i ruszyłem na podbój wschodniego odcinka pętli mega. Od razu podjazdem, aż do żółtego szlaku, który biegnie przez las, po drodze jest kilka dających w kość podjazdów, większość szlaku przejezdna, czasem błoto. Strzałki doprowadziły mnie do miejsca rozjazdu Mini, Mega i Giga. Od tamtej chwili zaczęło się … najpierw stromy zjazd, i jazda w okolice Góry Parkowej … Organizator urządzi tam zapewnie "niespodzianki" zapewnie będą bardzo strome zjeżdziki i podjazd po torze saneczkowym ... :)
    Na koniec zjechałem po parkowej ścieżce do Krynicy, umyłem rower od błota w Kryniczance (potoku) i do noclegowni wróciłem.

    Fragment pierwszego podjazdu


    Niezły podjazd na Jaworzynę - tam w oddali na górze to szczyt :)


    Milka przy schronisku :)))


    Na Jaworzynie


    Panoramka ze szczytu :)


    Początek zjazdu ...


    Korzenny podjazd ...


    Kamienisty zjazd na niebieskim szlaku ...


    ... przybywa błota :)
    Tutaj koła zapadały na głębokość 10 cm ...


    Kulminacja ilości błota :)


    Rozjazd Mini, Mega i Giga


    Podjazd po torze saneczkowym na stokach Góry Parkowej


    Moja średnia mówi jedno - trasa mega bardziej wymaga odpowiedniego przygotowania kondycyjnego … :)
    Poza tym dużo postojów na trasie robiłem ...

    V max – 50.61 km/h

    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 71.54 km
  • teren : 68.00 km
  • czas : 05:48 h
  • v średnia : 12.33 km/h
  • v max : 60.43 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • MTB Marathon Szczawnica

    Sobota, 30 maja 2009 • dodano: 30.05.2009 | Komentarze 21


    Moje pierwsze w pełni górskie GIGA i zwieńczenie wspaniałego tygodniowego urlopu w Szczawnicy :)

    Dzień przed maratonem nie jeździłem, wyczyściłem bika, założyłem oponki z klockami. Pobudka o 6:30, solidne śniadanko i poszedłem zamocować numerek startowy. Wyruszyłem z noclegowni po 8 i udałem się na rozgrzewkę do Jaworek, troszkę zimno było o tej porze. Na miejsce startu zjawiłem się o 9:30, strasznie błotniście tam było. Pogoda zaczęła się poprawiać, słońce też od czasu do czasu wychodziło zza chmur. W sektorze (trzecim) ustawiłem się bez pośpiechu i gdzieś w połowie. Ruszyliśmy o 10, wszyscy Gigowcy bez szaleństw kręcili pierwsze kilometry po szczawnickiej ulicy. No i skręciliśmy na długi, szeroki i szutrowy podjazd o znośnym nachyleniu prowadzący w okolice Przechyby (1175m) i wtedy zaczęła się powolna selekcja, każdy jechał swoim tempem. A Ja ? oczywiście brnąłem do góry, kręciłem tak, jak mogłem, niewielu udało mi się wyprzedzić, jak i mnie też raptem kilku wyprzedziło, spoczko, bo to moje pierwsze górskie giga. Po 7 km zaczęło się robić błotniście i … leżał śnieg. Po 11 km następuje pierwszy, dość krótki zjazd, przez coraz większą ilość błota i śniegu zaczęło mi zarzucać, zjeżdżałem ostrożnie by nie wpaść w błotne koleiny. Później do 21 kilometra trasy, gdzie był pierwszy bufet to seria kilku średniej długości niezłych podjazdo-zjazdów, ciężko się kręciło po miękkim błotku i byłem już solidnie uwalony, zdjąłem i schowałem przezroczyste okularki, które zbyt szybko parowały na podjazdach a na zjazdach chlap, chlap. Przy bufecie chwyciłem tylko Powerade i jazda, wtedy łańcuch zaczął się stopniowo zaciągać na młynku, na szczęście nie było aż tak źle. Na kolejnym długim podjeździe stwierdziłem, że klocki hamulcowe niesamowicie szybko się ścierały, napiąłem linki, nie zsiadając z rowerka. Ciekawie, czy dotrwają do końca trasy … Na około 28 km nastąpił rozjazd mega/giga (skręt na czerwony szlak pieszy), potem kamienisty i już tradycyjnie błotnisty podjazd, a dokładnie na 30 kilometrze wpadłem w koleinę i zaliczyłem glebę całym prawym bokiem w błotną kałużę, zażywając kąpieli, przynajmniej część potu zmyłem :) Po chwili trzeba było wnosić rowerki na plecach, jakieś 200 metrów do góry po wielkich kamieniach, nie pisząc już o ilości błota. Gdy pojawił się przejezdny odcinek, strasznie wysoko było, nastąpił skręt z czerwonego na niebieski szlak, który już znałem dzięki wypadzie z GraLo. Ten wąski, kamienisty zjazd zaczął się robić arcytrudny, arcytechniczny, błotko i spływająca woda spowodowały że kilkukilometrowy bardzo stromy zjazd zamienił się w błotną ślizgawkę. Co się ze mną działo ? :) Ilość zsiadania przekroczyła ze 10 razy, kilka potknięć, kolano znowu obtarłem, zaliczyłem niegroźne OTB w krzaki, klocki hamulcowe szybko kończyły swój żywot. Słowem: masakra, ale przeżyłem i jestem bogatszy o kolejne doświadczenie :) Wspomnę jeszcze, że na tym zjeździe wyprzedziły mnie dwie bikerki, w tym Justyna Frączek, którą miałem okazję jeszcze kilka razy spotkać na trasie, ale po kolei. Następnie to już szybki szutrowo-asfaltowy zjazd do Rytra (najniższy punkt trasy) i tam nagle nawrót i początek najdłuższego podjazdu na całej giga trasie, ponad 11 km non stop do góry w okolice Wielkiego Rogacza (1182m). Zanim procenty nachylenia zaczęły rosnąć, po 40 km pojawił się drugi bufet, zatrzymałem się na banana, ciastka, i Powerade, stała tam wspomniana Justyna, polewała wodą mocno rozgrzane tarcze. Ten długi, szeroki i szutrowy podjazd okazał się najcięższym na całej trasie, w większości dało się jechać na najmniejszej tarczy korby. Oczywiście wjechałem, nawet trzech bikerów dogoniłem i wyprzedziłem. Niestety tuż przy szczycie znów był koszmarny i bardzo stromy podjazd, więc wszyscy, wraz ze mną wprowadzali swoje rumaki. W końcu znalazłem się ponownie bardzo wysoko, pięknie widać było stamtąd Tatry, słowem: arcywidokowo :) No dobra, wróćmy do ścigania – po 55 km pętla giga łączyła się ponownie z mega i zaczęło się dublowanie wolniejszych Megowców, którzy startowali godzinę później od Gigowców. Nastąpił dość długi i kamienisty zjazd w większości biegnący przez otwartą przestrzeń, dość szybko zjechałem, choć z obawami o zużyte okładziny, czułem wtedy swąd palonych klocków, a klamki już prawie dotykały chwytów. I tak zjechałem tak do Jaworek, gdzie się rankiem rozgrzewałem. Na 60 km ostatni bufet, też postój zaliczyłem i wciąłem banana, rodzynki i picie, znów tam spotkałem Justynę i ponownie polewającą wodą tarcze hamulcowe – musiała dać niezły wycisk na zjazdach. Nie pamiętam już gdzie mnie znów wyprzedziła, pewnie dużo miałem wrażeń :) Zaraz za tym ostatnim bufecie nastąpił dość stromy drobno kamienisty solidny podjazd, na dwóch ostrych stromiznach niestety po raz kolejny zsiadłem z rowerka i tak większość taszczyła swoje maszyny do góry, aż do polany za schroniskiem „Pod Durbaszką” (850m). Od tamtej chwili już tylko szybki zjazd (v max) po polanie wprost do Szczawnicy. Oj, to nie koniec, pojawił się stromy zjazd, po którym płynął błotny strumyk – tam zaliczyłem ostatnią glebę i po raz ostatni wyprzedziła mnie Justyna (uśmiechnęliśmy się nawzajem) :) Po zjechaniu do Szczawnicy kolejna niespodzianka – naprawdę ostatni podjazd po spływającym błocie, jedynym sposobem na wjechanie było pchanie. Nareszcie ostatni zjazd, znów zaskoczenie bo biegł po stromej nartostradzie, a ja już prawie kompletnie bez hamulców, uff, zjechałem :) Na koniec, tuż przed metą ostatnia przeprawa – czyli przejazd przez szeroki na ok. 15 m Grajcarek (górski potok) o głębokości ponad suport, fajnie :) I w końcu wpadłem na błotnistą metę nieźle uwalony i już bez hamulców.
    Pokonana suma podjazdów: 2655 m !

    87/155 – open GIGA
    32/60 – M3

    Co do zadowolenia z pierwszego górskiego Giga – najbardziej mnie cieszy ukończenie takiej arcytrudnej (średnia mówi sama za siebie), błotnej przeprawy przez góry Beskidu Sądeckiego. A wynik to sprawa drugorzędna, ale i tak biorąc pod uwagę ilość zsiadania, pchania, zaliczonych gleb, potknięć ... to zadowolony jestem :)

    Podczas porannej rozgrzewki ...


    Czyściutki mój rowerek :)


    Błotnista strefa startu i mety


    To właśnie ta opisana przeprawa przez potok tuż przed metą


    Na pierwszych kilometrach po starcie wzdłuż Grajcarka


    Nawet z pozoru takie niewielkie błoto sprawiało trudności w manewrowaniu


    Błotny problemik z zaciągającym się łańcuchem na rozjeździe mega/giga
    Nooo ... i troszkę śniegu widać !


    Na ostatnim długim i stromym podjeździe ... arcywidokowym :)


    Latać i lądować na rowerku też potrafię ... i lubię :)))


    Super impresja aerodynamicznej pozycji mountainbikera i z Tartami w tle :)


    Po zawodach. Widok ścigacza z przodu ...


    ... i od tyłu :)




  • dystans : 66.24 km
  • teren : 12.00 km
  • czas : 02:54 h
  • v średnia : 22.84 km/h
  • v max : 65.08 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Przez Słowację i do Białej Wody

    Czwartek, 28 maja 2009 • dodano: 28.05.2009 | Komentarze 4


    Tegoż dnia do Szczawnicy przyjechał na wspólne kręcenie ze mną Robert znany na BS jako robin z Krakowa. Pobudka o 7, szybkie śniadanie i już 40 minut później po powitaniu z Nim w centrum Szczawnicy kręciliśmy razem. Ruszyliśmy najpierw do granicy ze Słowacją piękną ścieżką biegnącą wzdłuż Dunajca, o tak wczesnej porze była pusta, więc fajnie się nam kręciło wśród Pienin. Po przekroczeniu granicy obraliśmy kierunek na Lesnicę, a następnie po pokonaniu niezłego podjazdu (12%) odpoczęliśmy na przełęczy (720m) i ostro zjechaliśmy w dół. Po dotarciu przez Haligovce do Czerwonego Klasztoru, gdzie zrobiliśmy postój na fotki, ruszyliśmy na czerwony szlak – wspomnianą ścieżkę wzdłuż Dunajca, pięknie tam :)
    Po powrocie do Szczawnicy zatrzymaliśmy się przy Dunajcu na kawę, robinowi zostało jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem zaciągnąć do rezerwatu Biała Woda, gdzie byłem dnia poprzedniego. Robertowi się spodobało i zapewne jeszcze tam wróci. Na koniec jeszcze raz przejechaliśmy fragment ścieżki wzdłuż Dunajca, zaczynał się wtedy ruch, jak i spływy flisackie. Zwieńczeniem wycieczki były lodziki :)

    Na granicy ze Słowacją


    Robin i JPbike :)


    W Słowacji


    Na mnie taki znak nie zrobił większego wrażenia ... a na robinie - widać :)


    Pięknie ... :)


    Początek zjazdu na którym wycisnęliśmy v-max


    W Czerwonym Klasztorze. Widok na Trzy Korony


    Dunajec w pełnej krasie


    Wodospadzik :)


    Dzięki Robercie za wizytę w Szczawnicy, miło było Cię poznać, pokręcić wspólnie i do następnego !



  • dystans : 25.24 km
  • teren : 12.00 km
  • czas : 01:22 h
  • v średnia : 18.47 km/h
  • v max : 56.22 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Do Białej Wody

    Środa, 27 maja 2009 • dodano: 28.05.2009 | Komentarze 0


    Prognozy pogodowe na ten dzień nie były ciekawe, zapowiadały deszcz, od rana było duże zachmurzenie. Na rower oczywiście wsiadłem :)
    Początkowo zaplanowałem kolejne zapoznanie się z maratonową trasą, dodatkowo zamierzałem dokręcić w większości górskim terenem wzdłuż granicy polsko – słowackiej do Piwnicznej-Zdrój. Nici wyszły z planowanej trasy, dojechałem asfaltem do Jaworek, pomijając w Szczawnicy skręt na rowerowy szlak, w ogóle nie zauważyłem symbolu rowerka, gdzie te oznakowanie ? Dalej terenem do Rezerwatu Biała Woda (1,50 zł za wstęp), trzymając się żółtego szlaku, pieszego, acz przyjemnego. Następnie zgubiłem kompletnie szlak, jadąc szeroką szosą do góry, która po jakimś czasie się skończyła, zaczęło drobno padać, więc zawróciłem i dojechałem do miejsca, gdzie zgubiłem żółty szlak. Wtedy rozpadało się na dobre. Miałem trochę szczęścia bo była tam zamknięta drewniana Bacówka z tarasem, schroniłem się tam i przeczekałem jakieś 30 min. Wciąż padało i robiło się chłodno, zdecydowałem wrócić w deszczu do noclegowni. Dobrze że było z górki. Zimno mi się robiło i rozgrzałem się na 500 metrowym solidnym podjeździe (chyba 20-25%) do miejsca zakwaterowania i od razu czas na ciepłą herbatkę i suszenie ciuchów i SPD-ów ...
    A jednak, przynajmniej troszkę po górach pojeździłem, więc dzień nie był stracony rowerowo.

    Już w rezerwacie "Biała Woda"


    Takie strumyki wolę pokonywać w bród :)


    A jednak zgubka właściwej drogi nie była taka zła ...


    Właśnie w tej zamkniętej bacówce się schroniłem na tarasie przed deszczem na jakiś czas


    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 25.16 km
  • teren : 21.00 km
  • czas : 01:38 h
  • v średnia : 15.40 km/h
  • v max : 47.85 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Późną porą na Przechybę

    Wtorek, 26 maja 2009 • dodano: 01.06.2009 | Komentarze 5


    Po wspaniałej wycieczce z Karoliną i powrocie do Szczawnicy miałem jeszcze siły i ochotę na wjazd od mojej strony terenem na Przechybę (1175m) :)
    Wyruszyłem po posileniu się o 18. Już na pierwszym rozwidleniu dróg zapomniałem że szlak rowerowy, zresztą słabo oznakowany, biegnie prosto, a skręciłem w prawo, trzymając się niebieskiego szlaku … pieszego :) Po kilku km właśnie zaczęło się. A jednak dałem radę. Po ponownym styku z rowerowym szlakiem kręciłem swoim tempem do góry, nachylenie było znośne i na środkowym blacie dało się jechać, a ostatnie 2 km były dość strome i najważniejsze, że przejezdne. Na szczyt wjechałem o 19:25, słońce wisiało dość nisko, jeszcze nigdy o tej porze nie byłem tak wysoko :) Wdrapałem się jeszcze na punkt widokowy, robiło się chłodno, więc czas wracać. Nastąpił mega długi zjazd wprost do mojej noclegowni, no prawie w całości zjazd, bo w górnych partiach były jeszcze dwa krótkie podjazdy. Sam długi zjazd był łagodny, szutrowy, fragmentami brukowany, sporo łuków i parę zakrętów. Na miejsce zajechałem po 20. Dzięki temu wjazdowi i zjazdowi zaliczyłem kolejne zapoznanie z trasą maratonu.

    Późnopopołudniowe nisko wiszące słońce daje w górach ciekawe efekty :)


    Na niebieskim szlaku pieszym - początkowo przejezdnym ...


    A po jakimś czasie ... zamieniłem się w pieszego turystę :)
    Na szczęście tylko przez kilometr ... choć dość stromy ...


    Schronisko na Przechybie


    Widoczek na północ z punktu widokowego, godzina 19:30


    Długi, szutrowo - kamienisty zjazd


    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 45.46 km
  • teren : 15.00 km
  • czas : 02:21 h
  • v średnia : 19.34 km/h
  • v max : 57.84 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Z Karlą na Jaworze :)

    Wtorek, 26 maja 2009 • dodano: 26.05.2009 | Komentarze 5


    W ten prawdziwie piękny, prawie letni dzionek nadszedł dla mnie czas na pokręcenie z Karoliną, znaną nam wszystkim jako karla76 :)
    Po dotarciu na umówione miejsce w Nowym Sączu nastąpiło sympatyczne powitanie z Nią, włączyłem pulsometr - od razu tętno 200 - co się dzieje ? Chyba bikerki tak na mnie działają :) Ruszyliśmy i obieramy kierunek na Ptaszkową, po drodze sobie mile gaworząc, humory nam dopisywały :) Później nastąpił skręt w teren, a tu nagle pojawił się bardzo stromy podjazd po stoku narciarskim z wyciągiem – bez większych problemów wjechałem, a Karla, która przez część trawiastego podjazdu wprowadzała Centusia (kręciła po chorobowym, więc zrozumiałe) dała mi brawa na górze – to miłe i bardzo cieszy :) Skąd ja mam tyle siły ? Przecież jestem z półpłaskiej Wielkopolski ... Od tego górnego punktu stoku zaczęła się terenowa jazda po przyjemnym szuterku do góry na Jaworze, jechało się super, miałem nawet czas na robienie fotek Karolinie. Po wjechaniu na szczyt weszliśmy na metalową wieżę widokową – super tam widoczki :) Po odpoczynku nadszedł czas na zjazd niebieskim szlakiem, dość stromy, usiany kamieniami, wąwozikami, liśćmi, korzeniami, powalonymi gałęziami – te przeszkody spowodowały, że nie dało się w całości zjechać. Karla zaliczyła niegroźną glebkę i wylądowała w liściach :) Następnie to już szybki zjazd asfaltem, po jakimś czasie Karla się zatrzymuje i pyta mnie czy chcę jeszcze na podjazd – mówię TAK i jak szalony pognałem do góry (niezła stromizna), zatrzymałem się przy przydrożnej kapliczce na fotkę. Po osiągnięciu kulminacji podjazdu już tylko fajny zjazd do miejsca, gdzie stało moje autko. Zanim wyruszyłem do Szczawnicy to wpadliśmy jeszcze obowiązkowo na lodziki :)

    Karla76 i JPbike - jak widać humory mieliśmy świetne :)


    Pozazdrościć ... (wiadomo komu) :D


    Karla atakuje podjazd po stoku narciarskim :)


    Na górze koniecznie trzeba było uczcić wjazd taką oto fotką :)


    Początek podjazdu na Jaworze ...


    Karolina świetnie daje radę - prawdziwie górska bikerka :)


    Oj … jak fajnie mi się z Tobą jechało :)


    Na wieży widokowej w Jaworzu :)


    Właśnie po to się jeździ w góry !


    Na dość stromym zjeździe z Jaworza


    Przeszkody też były ...


    Karolina podjeżdża na solidnym i pięknie widokowym podjeździe ...


    ... i nadal podjeżdża :)


    Wielkie dzięki Karolinko za taką arcyfajną wycieczkę w góry – chcę więcej takich :)



  • dystans : 120.66 km
  • teren : 12.00 km
  • czas : 05:17 h
  • v średnia : 22.84 km/h
  • v max : 54.69 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Z GraLo na Przechybę

    Poniedziałek, 25 maja 2009 • dodano: 25.05.2009 | Komentarze 4


    Pierwszego dnia mojego urlopu w Szczawnicy postanowiłem wybrać się z Darkiem - na BS znany jako GraLo z Nowego Sącza. Na miejsce spotkania w Gołkowicach Dolnych zajechałem dość szybko drogą wzdłuż Dunajca (37 km i 1:18 godz). Ruszyliśmy do góry, początkowo niezbyt stromo, robiąc krótką przerwę na parkingu w Gaboniu, odtąd zrobiło się dość stromo, a po dotarciu do Doliny Jaworzynki (880m) Darek powoli zaczął mi zostawać w tyle. Nogi nieźle podawały do góry - to cieszy :) Po przekroczeniu 1000m zwolniłem troszkę, nie było sensu szaleć i znów kręciliśmy razem, by po chwili, na końcowym fragmencie ponownie odskoczyć koledze :) I tak wjechaliśmy, przy schronisku odpoczynek. Następnie po spojrzeniu na mapę z trasą sobotniego maratonu ruszyliśmy na zjazd niebieskim szlakiem do Rytra. Oj działo się, co mam napisać na temat wrażeń z tego zjazdu – dla prawdziwych twardzieli, tyle sporych kamieni, nieźle trzęsło kierownicą, niesamowita stromizna, strasznie wąsko ... Prawe kolano lekko obtarłem, aż sam byłem zaskoczony ! Zjeżdżałem tędy na semislickach ! Gdy pojawił się szeroki szuter prowadzący do Rytra to od tej chwili droga powrotna przebiegła spoko i dojechaliśmy do ronda przed Nowym Sączem i tam każdy w swoją drogę. Po drodze zatrzymałem się na lodzika i pepsi.

    JPbike i GraLo na parkingu w Gaboniu :)


    Chwilowy postój. Darek napełnia bidon wodą ze źródełka


    Dawaj GraLo ... szczyt tuż, tuż :)


    Nasze rumaki podczas odpoczynku przy schronisku na Przechybie


    Na pięknym widokowo fragmencie trudnego zjazdu niebieskim szlakiem :)


    Tu, przy tym mostku skończył się trudny zjazd ...
    Zadowoleni zatrzymaliśmy się na wymianę wrażeń, jak i zmyłem w strumyku lekko obtarte prawe kolano :)


    Po szybkim zjeździe ukazał się taki oto widok na zamek w Rytrze


    Przerwa podczas drogi powrotnej do Szczawnicy ...
    Widok z mostu nad Dunajcem - ta wieżyczka w oddali to oczywiście Przechyba :)


    Wielkie dzięki Darku za wspólną wycieczkę i do następnego !

    Puls – pulsometr zwariował, pokazał max 227, a na płaskim czasem 209 :)



  • dystans : 53.37 km
  • teren : 51.00 km
  • czas : 02:40 h
  • v średnia : 20.01 km/h
  • v max : 59.10 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Bikemaraton Boguszów-Gorce

    Sobota, 9 maja 2009 • dodano: 10.05.2009 | Komentarze 9


    Oj … pobudka o … 3-ciej. Zajechałem o 7:30 do Boguszowa-Gorce - ładnie położone miasteczko i od razu udałem się odebrać numer startowy do biura zawodów, które znajdowało się na najwyżej położonym stadionie w Polsce (650 m) Na parkingu bez pośpiechu złożyłem rower, troszkę pogadałem ze starszym facetem – chwalił mój rower :) Po 9-tej wyruszyłem się rozgrzać na okoliczną zalesioną górkę i wróciłem na stadion – po drodze niezły był podjazd. Jako że tutaj inaugurowałem sezon u Grabka, który po raz pierwszy wprowadził start sektorowy przypadł mi znów ostatni (szósty) sektor. W sektorze ustawiłem się już o 10:20 i dość blisko z przodu. Czekając na start, tradycyjnie już rozglądałem się na pozostałych w sektorze – większość to sami amatorzy, dopatrzyłem się nawet babci bikerki :)
    Po 11-tej ruszyliśmy – każdy sektor startował co 2 minuty. Ruszyłem spokojnie - wolałem nie ryzykować ze względu na to, że rana na kolanie jeszcze się nie zagoiła. Początek trasy już z górki – większość ostro kręciła - wiadomo ... Na pierwszym podjeździe, gdzie leżało sporo luźnych kamieni działo się, zacząłem wtedy wyprzedzanie, które trwało prawie do mety. Po pierwszym bufecie, gdzie w ruchu wziąłem pół banana, a kubka z piciem nie uchwyciłem - nastąpił mega długi szutrowy zjazd - pięknie poprowadzony w lesie po zboczach stromych górek – nieźle i szybko w dół zsunąłem, później kawałek szybkiej jazdy asfaltem i kolejny dość długi, leśny podjazd – niezbyt stromy (wyjątki były) i dało mi się go pokonać na środkowym blacie i szło mi nieźle, nie wspominając o ciągłym wyprzedzaniu na podjazdach. W połowie trasy był najbardziej stromy około 200 metrowy podjazd – zrobił się wtedy zator i wszyscy z buta go pokonali – ja również. Później trasa biegła na przemian w dół i w górę – w obu przypadkach niezbyt stromo i w dalszym ciągu pięknie biegnącą po zboczach zalesionych górek. Na krótkim, półpłaskim odcinku sięgnąłem do kieszonki po żel, który po części rozlał mi się na klamkach – kokpit zrobił się wtedy kleisty :) Na drugim i trzecim bufecie również nie stanąłem – tylko po łyku wody i pół banana spożytego w ruchu. Zaraz po tym ostatnim bufecie, który znajdował się w połowie długiego podjazdu, który zdawał się nie mieć końca - zaczął się lekki kryzys – nogi nie podawały tak jak powinny :( Widocznie ostro cisnąłem na długich podjazdach, więc zwolniłem trochę. Ostatni długi zjazd, który biegł przez otwartą przestrzeń przejechałem prawie bez kręcenia korbą i podążałem do mety starając się utrzymać tempo. Ciężko było, trzymałem się wtedy na kole jednego zawodnika. Ostatnie 2 km to stromy podjeździk, płasko po zboczu górki i ostatni podjazd wprost na stadion – oczywiście wszędzie wjechałem i w końcu meta.

    114/510 open MEGA
    45/191 – M3

    Gdyby nie wspomniany lekki kryzys – wynik mógłby być lepszy, zwłaszcza że ostatni punkt kontrolny (z trzech) mijałem jako 99-ty ... Ale co tam – jak na start z ostatniego sektora i liczbę zawodników (i zawodniczek) na dystansie mega po raz kolejny jestem zadowolony.
    Zresztą wiadomo - na maratonach startuję dla przyjemności :)
    No i jeszcze jedno – po raz pierwszy wystartowałem pod szyldem BikeStats.pl !

    Co do trasy – dość łatwa, przyjemna, w znacznej większości biegła po zalesionych zboczach gór. Nawierzchnia była również spoczko – szerokie szutry, drobne kamienie, trochę porozrzucanych gałęzi, oczywiście jak to bywa na maratonach - były i trudne fragmenty. Jednym zdaniem: maraton dla każdego.

    Miejsce startu i mety na stadionie w Boguszowie-Gorce


    Na bufecie ... mniam, mniam ...
    Ale tam narobili bałaganu, jak po imprezie :)


    Niezła gonitwa w tymanach kurzu ... :)


    Tuż przed metą ... no prawie bo za chwilę jeszcze jeden podjeżdzik ...


    Już po maratonie - mój posiłek regeneracyjny :)
    Numer startowy odpowiedni do mojego rocznika z jedynką - zarezerwowałem sobie wcześniej


    Puls – max … 201 ? (taką wartość pulsometr pokazał na … zjeżdzie), średni 160



  • dystans : 43.42 km
  • teren : 17.00 km
  • czas : 02:19 h
  • v średnia : 18.74 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • Wycieczka w Karkonosze po maratonie

    Sobota, 2 maja 2009 • dodano: 04.05.2009 | Komentarze 9


    Noc na polu namiotowym w Miłkowie była dość chłodna (5 st.C) ... tak spałem w namiocie i jakoś się dało wytrzymać :) Pomaratonowa rana na kolanie zaczęła mi przeszkadzać w zginaniu nogi ... trudno, nie odpuszczę jakiegoś górskiego kręcenia - po to tu w Karkonosze przyjechałem :)
    Jechało mi się raczej przeciętnie ... wiadomo co się dzieje z bikerem dzień po zawodach, dużo postojów robiłem, super widoczki miałem na focenie :)

    Trasa: Karpacz - Karpacz Górny - podjazd i zjazd Drogą Chomontową - Droga Sudecka - Droga Celna - Droga na Dwa Mosty (kamienisty zjazd) - Droga pod Reglami (szlak ER2) - Przesieka - Podgórzyn - Sosnówka - Miłków - Karpacz

    Panoramka z Karpacza Górnego :)


    Na Drodze Chomontowej ...


    Widoczek ze skałek :)


    Dojeżdżam na szczyt ...


    Panoramka z najwyższego punktu Drogi Chomontowej (955m) ... jak pięknie :)))


    A teraz ostry zjazd po szutrze ... 61.70 km/h :)))


    No właśnie - fragment najdłuższego podjazdu wczorajszego maratonu ...


    Następnie podjeżdżałem Drogą Sudecką i zatrzymałem się na batonika w miejscu, gdzie zaczyna się najtrudniejszy w Polsce podjazd na Przełęcz Karkonoską ... sporo piechurów tam się wybierało. Poza tym natrafiłem też na jakieś zmagania szosowców :)

    Resztki śniegu na Drodze Celnej ... ponoć podobną okazję miałem dokładnie rok temu :)


    Widoczkowy zjazd po kamienistym szuterku na Drodze na Dwa Mosty :)


    Dalej już skręciłem na znany mi szlak ER2 i przez Przesiekę fajnie zjechałem asfaltem do Sosnówki, po drodze z przeciwka wspomniani szosowcy podjeżdżali :)
    Póżniej przez Miłków dotarłem do Karpacza (podjazd), gdzie stało auto i do Poznania ...

    Ostatni postój po długim zjeździe, w Sosnówce ...


    V max - 61.70 km/h
    Puls - max 171, średni 128

    Kategoria w górach, do 50 km


  • dystans : 46.39 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 02:45 h
  • v średnia : 16.87 km/h
  • v max : 59.68 km/h
  • rower : Accent Tormenta 1
  • MTB Marathon Karpacz

    Piątek, 1 maja 2009 • dodano: 03.05.2009 | Komentarze 11


    Nadszedł w końcu oczekiwany przeze mnie czas na prawdziwie górski maraton. Wyjechałem z domu o 5-tej i zajechałem do Karpacza o 9-tej. Po zaparkowaniu auta poszedłem na miejsce zawodów sprawdzić klasyfikację sektorową – znalazłem siebie w drugim sektorze (z trzech) więc będę startował bliziutko czołówki – pierwszy raz w wyższym sektorze :) Poza tym zauważyłem sporą kolejkę na zapisy – większość właśnie tutaj zaczynała golonkowy cykl i z powodu zbyt dużej kolejki start dystansu Giga opóźnił się o 30 min. Kręcąc się po stadionie (świetne miejsce startu) jeszcze w cywilnym stroju dostałem smsika od Jarka typu: gdzie jesteś ... napotkałem Go rozgrzewającego się na ulicy, gdy wracałem do auta się przebrać i po swojego wyścigowego górala. Po wskoczeniu w kolarskie ciuszki wraz z Jarkiem pokręciłem się rozgrzać kilka km typu: podjeździk – zjazd – podjazd. Piękna słoneczna pogoda panowała, kilkanaście stopni Celsjusza, a w noc poprzedzającą dzień maratonu w Karpaczu troszkę napadało – ciekawiło mnie to czy trasa będzie błotnista ... Zjawiło się około 820 zawodniczek i zawodników. Po ustawieniu się w drugim sektorze stanąłem przy samej linii - nie było tam zbyt wielu, raptem kilkadziesiąt – a pierwszy sektor przez długi czas tkwił pusty – gdzie się podziali liderzy ? W końcu się pojawili – było ich znacznie mniej, niż nas. A trzeci sektor, gdzie tkwił widoczny na pierwszym planie Jarek zdawał się nie mieć końca. Nooo i ... START – wszystkie sektory wystartowały wspólnie (oczywiście odpowiednio poustawiane) i zaczął się doskonale mi znany ponad pięciokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego – czołówka odjechała, a mi szło do góry raczej przeciętnie, niezbyt dużo traciłem – widocznie ciągle mi za mało górskiego kręcenia ... ostatni raz jeździłem w górach podczas wrześniowego bikemaratonu u Grabka, zresztą mi, na co dzień ciężko pracującemu fizycznie facetowi niełatwo znaleźć czas na górskie treningi ...
    Gdy skończył się asfalt to nastąpił trudny technicznie zjazd, było tłoczno, ciasno, ciężko o wyprzedzanie, raz wznieciliśmy wielką tymanę kurzu – przez chwilę prawie nic nie widziałem ... emocje rosły do pewnej chwili – a mianowicie po przejechaniu ok. 9 km na bardzo kamienistym zjeździe chciałem paru zawodników wyprzedzić – zjechałem na prawo i nagle widzę wystające spod ziemi 20 cm kamienie, próbowałem je przeskoczyć, nic z tego i niezła GLEBA przy ok. 30-35 km/h, gdy upadłem to jeszcze jeden zawodnik o mnie się potknął, szybko się pozbierał i uciekł, a ja wstałem i sprawdziłem szkody: obtarte lewe kolano, lekkie ranki na nodze i lewym łokciu – a rower cały, oprócz przesuniętego pionowo do góry lewego rogu na kierownicy ... Kręciłem dalej, próbując przez 2 km w czasie jazdy przesunąć do właściwej pozycji lewy róg – nie dało się i zatrzymałem się na kamienistym podjeździe, sięgnąłem do kieszonki po imbusa i po 30 sekundach własnego pit stopu pojechałem dalej. Trochę już straciłem, ale co tam, nie poddawałem się. Rana na kolanie zaczęła szczypać – zrezygnowałem wtedy z wycisku i od tej chwili cel był jeden – dojechać do mety najlepiej, jak się da. W dalszym ciągu na trasie czyhały przeróżne techniczne odcinki – cała masa sporych kamieni, sporo trzęsło kierownicą, seria stromych podjazdo - zjazdów, czasem niesamowicie stromych, no takich że nieraz trzeba było pchać rowerki, a najbardziej mi utknęły w pamięci te trudne, kamieniste zjazdy – łatwo było wtedy o wywrotkę przez przednie koło. Były również przeprawy przez strumyki – tam właśnie leżało najwięcej błotka, zaraz za jednym potokiem zaliczyłem glebę – znów przez duże kamienie, bilans: prawa ręka zażyła kąpieli w czarnym błocie :) Na pierwszych dwóch bufetach zatrzymywałem się – w obu przypadkach brałem pół banana i dwa kubki: z Powerade i z wodą – tym z wodą polewałem ranę na kolanie, a na trzecim bufecie, już bez postoju i tylko kubek z wodą – pół łyka i resztę na ranę. Zaraz za ostatnim bufecie (po 33 km) zaczął się najdłuższy podjazd tegoż maratonu – dobrze mi znaną Drogą Chomontową na najwyższy punkt trasy (955 m) – cały czas ledwo 10 km/h ... udało mi się kilku wyprzedzić na tym ciężkim podjeździe. Po dość długim, szybkim i kamienistym zjeździe z tegoż punktu podążałem już bez większych szaleństw do mety, gdzie tuż przy stadionie zamiast prosto zjechać trzeba było przejechać po trawniku kilka ostrych zakrętów typu XC ...
    Po przekroczeniu mety chwilkę odpocząłem i udałem się do ambulansu – zmyli mi ranę na kolanie, poszedłem zjeść makaron z sosem chyba pomidorowym – całkiem mi smakował.
    Po jakimś czasie spotkałem się z Jarkiem i jego dziewczyną, pozamienialiśmy się wrażeniami z maratonu – Jarek zajął trzecie miejsce w swojej kat. M2 na dystansie Mini (4-te w open) – wielkie gratulacje !!!

    I jeszcze coś odnośnie całej trasy – facet (znawca karkonoskich terenów), który układał tą trasę doskonale wiedział co robi – spore podjazdy, masa przeróżnej wielkości kamieni, ostre zjazdy pełne kolein, korzeni, kamieni, przeprawy przez górskie strumyki – zupełnie jak na wzór esencji maratonów MTB. Ci którzy przejechali po raz pierwszy taką trudną trasę mieli okazję w pełni poczuć się prawdziwym zawodnikiem MTB-u – mnie również to cieszy

    110/531 – open MEGA
    31/176 – M3

    Co tu pisać na temat moich wyników – jak na trudną górską trasę, jazdę przez większość trasy z obtartym kolanem, postojem serwisowym … jestem MEGA zadowolony :)))

    Stadion sportowy w Karpaczu – miejsce startu i mety


    Za chwilę wybieramy się na swoje sektory startowe


    Podczas pierwszego zjazdu ... tuż przed wspomnianą glebą


    Na długim podjeździe na Drodze Chomontowej


    Dawaj JPbike !!! :)


    Widać moje obtarte kolano ...


    Na ostatnim długim zjeździe


    Ostatni podjazd na kilkaset metrów przed metą


    Moje obtarte kolano po wizycie w przymaratonowym ambulansie, wcześniej wyglądało gorzej


    Pamiątkowa fotka z Andrzejem Kaiserem :)


    Już po dekoracji ... Jarek z medalem :)


    Puls – max … 210 ? (pulsometr coś nawalił), średni 159