top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 172346.76 km
- w tym teren: 62573.10 km
- teren procentowo: 36.31 %
- v średnia: 22.72 km/h
- czas: 314d 07h 05m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156

Zrowerowane Gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

MTB Marathon

Dystans całkowity:2548.13 km (w terenie 2318.00 km; 90.97%)
Czas w ruchu:160:26
Średnia prędkość:15.88 km/h
Maksymalna prędkość:70.29 km/h
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:82.20 km i 5h 10m
Więcej statystyk
  • dystans : 79.14 km
  • teren : 77.00 km
  • czas : 05:41 h
  • v średnia : 13.92 km/h
  • v max : 57.17 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Wałbrzych

    Sobota, 19 maja 2012 • dodano: 21.05.2012 | Komentarze 11


    Dzień zaczął się pobudką o 4:15 rano. Do Wałbrzycha zajechałem bezpośrednio i zgarniając ze sobą Jarka. Dla regularnie startującego Gigowca nie jest to dobry wariant dojazdu i powrotu w dniu zawodów (250 km w jedną stronę), ale co zrobić gdy następnego dnia trzeba się zjawić na Komunii Chrześniaka ?
    Po zajechaniu na miejsce, uszykowaniu ścigacza, wskoku w kolarskie portki bardzo mało czasu zostało do startu (m.in. przez kolejkę do kibla). Troszkę stresu było i do tego zapomniałem zabrać rękawiczek (pościgałem się bez i nie było tak źle). No to pospiesznie i raptem 1 km przejechałem się rozgrzać, przy okazji i w locie przywitałem się z CheEvarą (gratki za podium :)) i szybki myk do 3 sektora i to na jego ogon. Po starcie ostrym (wznieciliśmy niezłe tymany kurzu) powolutku zacząłem się przesuwać do przodu, wyprzedzając m.in. klosia. Na drugim i wąskim podjeździe kątem oka wypatrzyłem Drogbasa stojącego poza ścieżką i pochylonego w stronę napędu (pech z przerzutką i łańcuchem), wąska leśna ścieżka i jazda w grupie nie pozwoliły mi na zatrzymanie się. Dalsza jazda, w stronę tunelu przebiegła spoko, stawka w której się znajdowałem powoli, acz systematycznie się rozciągała. Przejazd przez słabo oświetlony tunel początkowo wzbudził we mnie chwile grozy, po czym szybko się zaadaptowałem do tamtejszych warunków, chociaż obawy o kraksę były. Zaraz za tunelem pierwsze strome podejście. Kolejne podjazdy przeplatane zjazdami, właśnie na szczycie jednego z nich doszedł mnie Tomasz Jajonek (po defekcie) z jednym gościem z czołówki (też po defekcie) i razem pomknęliśmy ostro w dół po szerokim szutrze i z luźnymi kamieniami. Prędkości jakie osiągaliśmy znaczne, raz przez głęboką dziurę zachwiało mi równowagą. Na podjeździe na kulminację wysokościową (Jeleniec, 901 m) kręciło się w miarę dobrze, kliku osobników załatwiłem. Tuż przed szczytem następne i ciężkie podejście. Zjazd z tymże szczytu dość krótki i bardzo wąski, z kilkoma powalonymi drzewami. Na drugim bufecie wypatrzyłem sleca serwisującego swojego rumaka. Kolejny podjazd, już na pętli giga. Tam pojawił się pierwszy z wielu zapierający dech w piersiach arcywidoczek, aż się prosiło o zatrzymanie na fotki :) Dokręcając na szczyt dogoniłem Justynę Frączek. Pora na zjazd w rejon Sokołowiska – to było istne hardcore. Cały czas ostro w dół, dość wąsko, kilka agrafek, niezliczona ilość luźnych kamieni. Z trudem zjechałem, z trzema potknięciami przez luźne kamienie i następnie przez przyblokowanie poprzedzających zawodników. Nie będę oszukiwał – ten zjazd naprawdę wymagał najwyższych umiejętności technicznych. Zjeżdżając tamtędy wyprzedziłem w sumie 6 osób, w tym mistrzynię DH :) Następna wspinaczka, w stronę granicznego szlaku. Jechało się spoko, nogi w miarę podawały. Tamtejsze rejony dobrze zapamiętałem z Głuszycy sprzed dwóch lat. Na tamtym odcinku znalazły się 2 strome podejścia. Po pokonaniu wszystkich zsumowana ilość podejść na giga zaczynała mnie irytować. W okolicy 40-45 km zaczynał mnie łapać kryzys :( Mimo tego kręciłem twardo, po drodze wcinając resztki żelu. Do mijankowego bufetu, gdzie zarządziłem postój straciłem 4 pozycje. Po zjechaniu i połączeniu z mega trochę sił udało się odzyskać. Znalazłem się w stawce takiej, że co chwila wyprzedzałem niebieskich. Na wąskim i ciężkim podjeździe zrobiło się tłoczno i jakiś fragment z buta pokonałem, wtedy załatwiła mnie Justyna, a na stromej i krętej końcówce miałem dość spaceru i od razu wsiadłem na siodło i myk do góry. Po tym nastąpił fajny i długi singlowy trawers. Nie było łatwo tędy pomknąć szybko, nie wszyscy niebiescy ustępowali. Nagle i niespodziewanie coś na nierównościach zaczęło stukać w obręcz, ciśnienia w tylnym kole stopniowo ubywało :( Tamtejsze warunki nie pozwalały na postój i wymianę dętki, więc na resztkach powietrza udało się dokręcić do odrobinę szerszego miejsca i wziąłem się ze spokojem do roboty. Serwis poszedł spoko i bez napinki. W momencie gdy zacząłem zmieniać dętkę to obok mnie zatrzymała się dziewczyna z mega, z problemami napędowymi, szybko rzuciłem okiem i hak wykrzywiony na zewnątrz. Dokończyłem majstrowanie przy ogumieniu, a bikerka odkręciła swoją przerzutkę i kamieniem postarałem się w miarę naprostować hak i tak w sumie zleciało ponad 10 minut, oraz mniej więcej 10 pozycji w dół. Kręcąc dalej ostatnie 10 km to w dalszym ciągu dublowanie Megowców, ostatni ciężki fragment podjazdowy pokonany z buta i szybki myk do mety, którą minąłem bez emocji. Na mecie znajdowali się wszyscy kumple teamowi z wyjątkiem klosia, który jeszcze jechał i właśnie wtedy dotarło do mnie że Jarek musiał się wycofać z powodu defektu z napędem.

    77/153 – open giga
    34/58 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:42:44
    Gdyby nie kapeć na końcówce i kryzys w połowie trasy, byłoby lepiej ...

    77 (34 M3) – JPbike – 5:41:28 (1 guma, czas z licznika 5:27:22)
    131 (53 M3) – klosiu – 6:30:32
    DNF - Jarekdrogbas

    Na konkretnych podjazdach wyciskam z siebie sporo © JPbike

    Po jednej stronie zbocze góry, po drugiej przepaść - pełne MTB :) © JPbike

    Puls - max 179, średni 150
    Przewyższenie - 3154 m ! (masakra, muszę sprawdzić czy licznik nie oszukuje :))



  • dystans : 78.00 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 05:31 h
  • v średnia : 14.14 km/h
  • v max : 57.75 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 5 maja 2012 • dodano: 06.05.2012 | Komentarze 11


    Nareszcie nastało długo oczekiwane maratonowe ściganie w górach :)
    Po Murowanej Goślinie miałem zapewniony drugi sektor, a właściwie ledwo się zmieściłem. W oczekiwaniu na start było trochę emocji – a to dlatego bo stałem w czwartym rzędzie od linii startu, wszystko przez garstkę osób w jedynce. Fajnie wtedy widzieć czołówkę :) Przed startem miałem ustaloną z Drogbasem taktykę równomiernego rozłożenia sił. Po ruszeniu stawki Gigowców dość szybko rasowi mocarze zaczęli mnie wyprzedzać i również szybko, bo już na początku porządnego podjazdu na Jawornik Wielki znalazłem się w swoim miejscu, a właściwie przez większość wspinaczki jechałem za Justyną Frączek :) Jako że wspomniany i długi podjazd miałem doskonale obcykany to perfekcyjnie udało się całość podjechać z tętnem na poziomie 160 i przy tym nie tracąc zbytnio wiele pozycji. Po tym pierwszy i krótki techniczny zjazd, pokonany spoko, z jednym potknięciem przez zaczepienie gałązką o kierownicę (bez komplikacji). Dalej to długi i łagodny zjazd, czasem trzeba było dokręcać do niezłych prędkości. W okolicy 15-go kilometra, po wyboistej końcówce zjazdu łańcuch zakleszczył się w korbie tak mocno że w ogóle nie dało się kręcić. Zatrzymałem się, po chwili Jarek ochoczo zjechał i tak razem usiłowaliśmy usunąć usterkę. Udało się uruchomić napęd w Treku dopiero po kilku minutach i do tego po zdjęciu koła :( Sporo osób nas wtedy minęło, w tym klosiu. Po ruszeniu na drugi podjazd pora na odrabianie strat. Nie szło mi tak jak chciałbym. Jarek zaczął mi powolutku odskakiwać. Dalej do połowy trasy giga praktycznie nic ciekawego w moim wykonaniu nie działo się, jechałem sam, klika osobników udało się dojść i wyprzedzić. Na drugim bufecie krótki postój. W końcu na jednym z wielu i ciężkim podjeździe przede mną pojawiła się sylwetka klosia, który na płaszczyźnie wyraźnie przyspieszył i na krótki czas znikł mi z oczu. Mariusza udało się dojść na końcu leśnego zjazdu i tak dalej rozpocząłem bardzo ciężki podjazd na Przełęcz Jaworową. Młynkując tędy (nie wiem czy przełożenie 26/34 to jeszcze młynek :)) nagle dostrzegłem stojącego na poboczu Jarka z małym problemem (zgubił 2 śruby mocujące blat) i dalej znów jechaliśmy razem i blisko siebie, do szczytu. Czas na zjazd czerwonym do Orłowca, technicznym i również obcykanym kilka dni wcześniej. Oczywiście pomknąłem tędy w dół na całego i nagle mocno najpierw przodem, a następnie tyłem dobiłem o niezłej wielkości ostry kamień, tak mocno że tył podskoczył i jakieś 10 metrów jechałem na przednim kole, niewiele brakowało do otb, szybko zareagowałem, wychyliłem się za siodełko i chwile grozy za mną :) Po około 500 metrach mknięcia w dół okazało się że w tylnym kole kapeć złapany :( Zszedłem na bok i operacja wymiany dętki poszła sprawnie i ze spokojem, nawet dobitą dętkę zwinąłem tak by upchać ją do kieszonki. Raptem 20-30 osób mnie wtedy wyminęło, w tym klosiu i josip. Ruszyłem dalej i … po ujechaniu 200 metrów zjazdu kolejny kapeć, tym razem w przednim kole :( Oznaczało to dla mnie koniec walki o jakiś wynik i pozycję teamowego lidera, no chyba że kumplom przytrafi się defekt lub kryzys. Druga wymiana dętki również poszła sprawnie i ze spokojem, kolejne kilkanaście osób mnie załatwiło i wyczułem że znalazłem się w ogonie giga. W końcu udało się ruszyć, na końcu zjazdu, przy bufecie zatankowałem na full bidony i jazda. Kolejny długi podjazd, powolutku szło doganianie i wyprzedzanie pojedynczych zawodników. Na szczycie fajna i gładka szutrówka, na której można było rozwinąć konkretne prędkości (z rozsądkiem). Po zjechaniu do Lutyni czas na wspinaczkę, na kulminację wysokościową – Górę Borówkową. Całość, aż do samego szczytu podjechana, 3 osoby wyprzedzone i wreszcie coś technicznego - kamienisto-korzenny zjazd z tymże szczytu. Początek z wielkimi kamolcami pokonałem spoko by nie złapać kolejnej gumy, a następnie nie wytrzymałem wolnego tempa, poniosło mnie i zaszalałem na dających w kość korzennych wybojach i przy tym kolejne 2 osoby załatwione. W końcu ostatni i bardzo stromy podjazd, rok temu pchałem tędy bike’a a tegoż dnia w całości udało się go podjechać. Na tymże podjeździe kolejne kilka osób udało się wyprzedzić, w tym Tomka. Ostatni i długi zjazd do samej mety pokonałem już bez emocji, po drodze wyprzedzając jeszcze jedną osobę (Grega z OSOZ) i tak wpadłem na metę, po czym od razu poszedłem po darmowe PIWO ! :)

    112/166 – open giga
    49/73 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) – 1:45:40
    W sumie przez defekt i 2 kapcie straciłem 20-25 minut …
    Z jazdy i równomiernego rozłożenia sił jestem zadowolony, z wyniku już nie.
    Trasa okazała się bardziej kondycyjna niż techniczna, całość przejechałem bez kryzysu.

    80 (37 M3) – Jarekdrogbas – 5:05:01
    97 (42 M3) – klosiu – 5:19:17
    108 (47 M3) – josip – 5:25:52
    112 (49 M3) – JPbike – 5:31:11 (defekt z zakleszczonym łańcuchem i 2 gumy)
    142 (59 M3) – Jacgol – 6:16:19 (2 gumy)

    JPbike w akcji :) © JPbike

    Ostatni i stromy podjazd. Dałem radę ! © JPbike

    Puls – max 166, średni 146
    Przewyższenie – 2678 m



  • dystans : 114.50 km
  • teren : 112.00 km
  • czas : 04:52 h
  • v średnia : 23.53 km/h
  • v max : 49.96 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Niedziela, 15 kwietnia 2012 • dodano: 16.04.2012 | Komentarze 26


    Ten maraton w Murowanej Goślinie, inaugurujący golonkowy sezon 2012 w 85% poszedł po moich myślach, jakie miałem przed startem. Tak to już jest, jak się zna własny organizm i jego poziom wytrenowania w danym okresie.
    Po dojechaniu na miejsce i krótkiej rozgrzewce, pora ustawić się w swoim sektorze. Zanim wystartowaliśmy, przywitałem się z całą masą znajomych – miłe uczucie i jest ich sporo :) Pogoda nieciekawa, ledwo 10 stopni i praktycznie cały czas kropiło, nie wspomnę już o tym że wiało. Drogbas i Rodman ustawili się bliżej, a ja w połowie swojego sektora. Klosia, do tej pory niepokonanego w Murowanej Goślinie nigdzie nie było widać. No to o 10:45 nastąpił start. Do czasu gdy na nowej nadwarciańskiej pętli ścieżka się zwężyła wszyscy kręcili tak jak powinni – szybko i na właściwym poziomie. Jako pierwszy ze starych znajomych wyprzedził mnie AdAmUsO. Jazda przez cały i ciekawy odcinek nadwarciański w moim wykonaniu przebiegła spoko, bez ostrego szarżowania i dość szybko znalazłem swoje miejsce w stawce. Tętno pikało na poziomie 170. Ten świeżo wybudowany mostek nad Trojanką i palety postawione w kilku arcybłotnych miejscach to super sprawa. Jedyne co mi przeszkadzało na otwartych fragmentach to tradycyjnie wmordewind. Trochę tasowania było. Gdzieś tam, w okolicy 30 km poczułem znany mi ból w prawej części żeber i jedyne co pozostało – zwolniłem trochę. Pomogło. W momencie, gdy kończyłem odcinek mini to stopniowo zaczęła mnie wyprzedzać czołówka mega – dokładnie tak jak myślałem. Pocieszające jest to że różnica prędkości nieznaczna. Znaną piaskownicę z trudem udało się pokonać, raz ugrzęzłem, łańcuch nieźle się uświnił. Po tym czekała nas jazda po leśnych duktach Puszczy Zielonki. Ciągle kropiący deszczyk jednak nie pomógł w związaniu piaszczystych odcinków, ciężko szło, średnia powoli spadała. Po 40 km wyprzedził mnie ktone i jak się później okazało – przez całą resztę trasy kilka razy się tasowaliśmy :) Wreszcie kulminacja trasy, dokładnie w połowie pętli giga – sekcja XC wokół Dziewiczej Góry. Muszę przyznać że byłem w szoku, a to za sprawą doprowadzenia trasy pod znaną kolarską górę ciekawymi, wymagającymi singlami i ścieżkami o których nie wiedziałem że w ogóle tam są :) Były momenty że poprzedzający mnie zawodnicy, lepsi na płaskich odcinkach właśnie tam blokowali mnie – jak widać, technika i skupienie jest moją mocną stroną. No i najciekawszy dla mnie moment całego maratonu to podjazd killerem – podjechałem w całości, a wszyscy przede mną pchali, nawet z tego się uśmiałem :) Nie obyło się bez chwili napięcia - jeden gość z mega wolniej biegnący przede mną nie chciał przepuścić i wpadłem w piach pośrodku, Trek obrócił się natychmiast o 90 stopni, po czym z trudem i bez podpórki udało się wrócić na właściwą (prawą) stronę podjazdu i dalej już poszło OK. W jednym miejscu, na mijance zauważyłem Rodmana, zresztą nie wiem gdzie został wyprzedzony przeze mnie. Po pokonaniu sekcji XC, przed gigowcami nastało nudne i prawie 60 kilometrowe napieranie na przemian długimi prostymi, troszkę krętymi i interwałowymi leśnymi duktami. Początkowo jechałem sam i nie bardzo mi tędy szło – takowe odcinki mi nie służą. W jednym miejscu, na zakręcie zauważyłem cyckającego fotki mlodzika. Po pokonaniu 85 km potwierdziły się moje obawy – zmęczenie narastało, tętno coraz rzadziej przekraczało 150, coraz trudniej szło utrzymać swoje dotychczasowe tempo jazdy. No i najgorsze, zaczynały się odzywać skurcze. Natomiast zesztywniałe z przemoknięcia i zimna dłonie nie pozwalały na szybkie operowanie manetkami. Doszła mnie kilkuosobowa grupka z ktone w składzie, podłączyłem do nich i tak w ogonie dałem radę przejechać do przedostatniego bufetu (w sumie było kilka, zatrzymałem się na dwóch ostatnich). Po tym znów kręciłem sam. Po ponownym połączeniu z mega zaczęło się dublowanie niebieskich, a raczej pojedyncze sztuki - był to daleki ogon, różnica prędkości spora, mimo że jechałem już na resztkach sił. Ostatnie kilka km przejechałem, mając w bliskiej odległości przede mną ktone, któremu druga część giga również nie szła tak jak powinna. Dotarcie do mety przebiegło bez emocji, nie miałem już żadnych sił na sprinterski finisz z Tomkiem.
    Tuż za linią mety uciskałem się z Drogbasem – tym razem był najlepszy z ProGoggli.

    73/130 - open giga
    36/50 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 (Andrzej Kaiser) - 56 minut i 8 sekund.
    Jak dotąd to mój najlepszy wynik w Murowanej Goślinie na giga !
    Zarówno rok, jak i 2 lata temu z wielkim trudem zmieściłem się w top 100 open ...
    No ... w tomboli poszczęściło mi się - wylosowałem breloczek w kształcie tarczy hamulcowej :)

    Napieram pod górkę :) © JPbike

    Przeprawa przez strumyk MUSI BYĆ ! © JPbike

    Foto by TomexX
    Atak podjazdowy na killerze - w całości w siodle ! © JPbike

    Fotka autorstwa mlodzika, z jego galerii.
    Samotnik na nudnej pętli giga, nie przepadam za takimi odcinkami © JPbike

    Puls - max 179, średni 156
    Przewyższenie - 929 m



  • dystans : 79.19 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:59 h
  • v średnia : 15.89 km/h
  • v max : 62.26 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Międzygórze

    Sobota, 10 września 2011 • dodano: 12.09.2011 | Komentarze 18


    Udany powrót po kontuzji na swój słuszny i górski dystans :)

    Do Międzygórza wybrałem się na weekend w towarzystwie Djablicy, którą zgarnąłem z Wrocławia. Pierwotnie na mój golonkowy powrót po kontuzji planowałem start na mega, a jednak po sprawdzeniu siebie, zarówno treningowo, jak i podczas startu na własnym podwórku od razu zdecydowałem na swój słuszny dystans – GIGA. Nazajutrz w sobotę miałem mały dylemat – w co się ubrać, ponoć zapowiadali pogodę z temperaturą dochodzącą do 20 stopni, poza tym w wyższych patriach gór nie wiadomo jak będzie, więc w końcu wybrałem rzadko stosowaną przeze mnie opcję: podkoszulek z długim i na to krótki strój - jak się okazało wybór był idealny. Dość późno ruszyłem z noclegowni, przynajmniej dobrze się wyspałem. W sumie zrobiłem niewiele ponad kilometr rozgrzewki :) Przed wjazdem do sektora spotkałem mambę, klosia, mlodzika, po czym ustawiłem się obok golonkowego debiutanta na giga, czyli josipa, pogadaliśmy sobie. W oczekiwaniu na start dla mnie największym zaskoczeniem była znajoma sylwetka bikera w pomarańczowo-białym stroju – to był sam DMK77 ! Nie napiszę jak się cieszyłem z Jego obecności na wspólnym dystansie, bo w tym sezonie do tej pory nie mieliśmy okazji się porównać na którymś maratonie :) Oprócz Damiana spotkałem się z kumplami z SCS OSOZ – AdAmUsO, karmi, RafałCSC i slec. W sumie fajne to uczucie wrócić do ścigania po kontuzji na swoje miejsce, czyli wśród tych co mają wspólną pasję :) Cel był prosty – przejechać całą górską trasę najlepiej jak się da i bez kryzysu dotrzeć do mety. No i wypadało pokazać kto w EMED Racing Team zasługuje na miano górskiego lidera :) Trasa w Międzygórzu okazała się być identyczna z tą zeszłoroczną, czyli jedna z najłatwiejszych górskich golonkowych edycji ale … 2600 m w pionie oznacza że sporo wymaga kondycji.
    No, to start ! Ruszyłem bez ostrego ciśnięcia, by na dalszej części trasy nie dać się kryzysowi, no i już od jakiegoś czasu jeżdżę bez pulsometra, więc wszystkie podjazdy pokonywałem z pulsem „na czuja”. Na pierwszej podjazdowej serpentynie dostrzegłem klosia za mną, Damian widocznie nieźle radził do góry i powoli znikał mi z pola widzenia, no cóż trzeba jechać swoje.

    Na pierwszym długim podjeździe i to na czele peletonika :) © JPbike

    Pierwsze krótkie wypłaszczenie i zjazd – bez emocji i szybko w dół. Po czym rozpoczęła się seria długich podjazdów wraz z paroma zjazdami. Na tym odcinku powolutku zacząłem nabierać tempa i udało się kilku osobników wyprzedzić, na jednym szybkim zakręcie na zjeździe zbyt późno nacisnąłem klamki hamulcowe i pobocze zaliczone, na szczęście bez gleby. Gdzieś tam wypatrzyłem Damiana kończącego serwis (sztyca), po czym wsiadł i znów powolutku zaczął mi uciekać do góry :) Również i na tym odcinku plecy zaczęły się odzywać, w zeszłym roku z tym bywało gorzej, nie dałem się i na całej trasie eksperymentowałem z różnymi pozycjami na długich podjazdach – raz na stojąco i twardszym przełożeniu, raz zamiast trzymać rogów trzymałem kierownicę bliżej środka – pomogło częściowo. Na pierwszym bufecie postój, podobnie na pozostałych – słusznie i można było przez chwilkę rozciągnąć plecy. W końcu atak na kulminacje wysokościową – okolice Śnieżnika.

    W akcji, bliziutko Śnieżnika :) © JPbike

    Aż do schroniska pod Śnieżnikiem kręciłem sam, jedynie pojedyncze sylwetki zdawało się dostrzec. Wreszcie coś technicznego nastąpiło – zjazd czerwonym. Ten dość trudny odcinek najbardziej zapamiętałem z zeszłego roku i myknięcie w dół nie sprawiło mi żadnych większych problemów, tylko w dwóch miejscach ze sporym uskokiem wolałem nie ryzykować ze względu zrastający obojczyk. Dwie osoby udało się tędy wyprzedzić. W pewnym momencie, zauważyłem jadący przede mną czerwony Land Rover, trzeba było zwolnić bo okazało się że zawodnik miał wywrotkę, leżał, chyba coś z barkiem :( Dalszą cześć zjazdu, już mniej techniczną pokonałem szybko, trochę telepania było. Gdy kończył się zjazd to nagle przede mną pojawił się DMK77, przyspieszyłem i przez chwilę jechałem tuż za Nim, zamierzałem chwilę pogadać coś w stylu „jak tam ?”, właśnie zaczynał się skręt na kolejny długi podjazd i … łańcuch zakleszczył się w korbie, kilkanaście sekund postoju …

    Własny serwis na golonkowym poziomie, dobrze mieć kogoś do pomocy :) © JPbike

    Długi podjazd prowadzący do rozjazdu mega/giga przebiegł pod dyktando wyprzedzania zawodników mini i znów powoli zanikającego z pola widzenia Damiana, wyraźnie brakowało mi dobrego powera na długie podjazdy. Kolejny długi zjazd, już na pętli giga – cisnąłem ile się dało, mocno telepało, na tejże pętli sporo osób z kapciami mijałem. No i jadąc tamtędy stwierdziłem że od tych wybojów na zjazdach wypadła mi z kieszonki pompka :( W pewnym momencie, na widokowym wypłaszczeniu, przed kolejnym długim zjazdem doszedł do mnie slec, przez jakiś czas jechaliśmy razem, znów na końcu zjazdu dostrzegłem Damiana, wyraźnie narzekał podobnie jak ja na plecy. Po jakimś czasie puściłem sleca by zachować siły na ostatni długi podjazd, jak się okazało słusznie zrobiłem swoje. Na odcinku od ostatniego bufetu do ostatniego szczytu straciłem kilka pozycji. Natomiast w miejscu połączenia giga z mega nastąpiła identyczna powtórka z historii – napotkałem na Zbyszka, obaj o tym pamiętaliśmy i uśmiechnęliśmy się :) Przez wyboisty odcinek w okolicach Czarnej Góry ciężko się kręciło, mimo wypłaszczenia ledwo przekraczałem 20 km/h.

    Zdecydowanie wolę się męczyć w górach, no i te arcywidoczki :) © JPbike

    W końcu ostatni podjazd z jednym podejściem – stwierdziłem że za wolno podchodzę, nawet dublowany Megowiec mnie wyprzedził podczas marszu. Po tym wreszcie zjazd wprost do mety, trochę błotnistych fragmentów było, gdzieś tam wykręciłem v-max. Na tymże zjeździe nie było z kim powalczyć, poza dublowaniem kilku Megowców. Jeszcze ostatni krótki, acz stromy podjazd na którym JEDYNY raz użyłem młynka (26/34), na końcówce prawie doszedłem do jednego z Xboxa, z którym kilkakrotnie tasowaliśmy się na całej trasie. Po czym już tylko bezproblemowy techniczny zjeździk wprost na metę, którą przekroczyłem jako pierwszy z EMED’u na giga :)

    Klimatyczny przejazd w górskim lesie :) © JPbike

    JPbike taki już jest - wariat na zjazdach :) © JPbike

    Wyniki i porównania:

    50/118 – open giga
    21/45 – M3

    Czas przejazdu (4:59:03) identycznej trasy lepszy od zeszłorocznego o półtorej minuty (5:00:34) :)
    Strata do zwycięzcy giga (Janowski) – 1:12:36, do M3 (Czarnota) – 1:11:11
    DMK77 dołożył mi prawie 5 minut straty, jest lepiej niż rok temu bo wtedy wlał mi 6 minut :)

    EMED’owcy na giga
    50 (21 M3) – JPbike – 4:59:03
    54 (22 M3) – josip – 5:06:16
    57 (24 M3) – klosiu – 5:08:20
    82 (28 M2) – mlodzik – 5:31:35 (kapeć)
    88 (30 M2) – Maciej – 5:41:27


    Po maratonie tradycyjnie pora na bufet, makaron z sosem smakował, pogaduszki ze znajomymi, myjnia. Towarzyszyła mi Djablica, która pojawiła się w roli kibica. A największe uciski dostałem od Ryszarda – nawet sprawdził osobiście czy w jednym kawałku przejechałem to giga po kontuzji i z blachą w obojczyku :)

    Z Ryszardem :) Trochę błotka mamy na sobie :) © JPbike




  • dystans : 68.00 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 05:11 h
  • v średnia : 13.12 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Krynica Zdrój

    Sobota, 28 maja 2011 • dodano: 29.05.2011 | Komentarze 30


    Błotna i ciężka przeprawa przez góry – UDANA !

    Golonkowa Krynica Zdrój coraz śmielej staje się dla mnie jedną z najszczęśliwszych górskich rund, i do tego … najodleglejszą od domu. Dziś, po tamtejszym maratonie, na którym po raz trzeci wystartowałem mogę napisać że warto było wydać cztery stówki na dojazd i powrót (575 km w jedną stronę, 10 godzin jazdy autkiem), nie licząc kosztów noclegów, jedzenia i wpisowego. Dla mnie cykl MTB Marathon stał się już swoistego rodzaju uzależnieniem :)
    Dzień przed maratonem, późną porą zrobiłem pieszy rekonesans technicznej sekcji zjazdowej na Górze Parkowej – z racji że wtedy było ciepło i sucho, tamtejszy najbardziej stromy zjazd i jego sucha nawierzchnia nie zrobiły na mnie większego wrażenia :) kilku rekonesansowców napotkałem i trochę się zdziwiłem że tylko jeden zjechał – to rozumiem :)
    Gdy się zbudziłem to nad Krynicą wisiały niskie chmury, temperatura spadła do 12 stopni i trochę popadało – będzie błotniście i jak się okazało … CAŁA górska trasa taka była. Więc wytrawni technicy do boju ! Po 9-tej ruszyłem na rozgrzewkę na … Górę Parkową :) No i na stromym zjeździe zaliczyłem glebkę – po prostu nie zauważyłem ilości błotka i nastąpił uślizg tyłka Treka, troszkę się ubrudziłem :) Po zjechaniu w dół, przed startem, na głównym deptaku spotkałem paru znajomych, głównie tych żółto-czarnych – AdAmUsO, slec, Math86, RafalCSC, karmi, oraz stojąc w sektorze (trzecim) napotkałem na Arka. Na krótko przed odpaleniem Gigowców … lunęła ulewa i tak przez pierwsze 3 km zdążyliśmy się zmoknąć. Przy skręcie na podjazdowy czerwony szlak napotkał na mnie nicram i po chwili zniknął mi w tłumie. Na tym podjeździe biegnącym na Przełęcz Krzyżową kręciłem w miarę przyzwoitym tempem i bez problemu podjechałem po lekkim błotku, po drodze kilku wyprzedzając. Natomiast na krótkim, acz stromym zjeździe desperackim atakiem, bo w błotnej koleinie wyprzedziłem mistrzynię DH, Justynę F. :) Dalej to jazda po ciężkiej nawierzchni przeoranej przez traktory i ciągniki gąsienicowe lekko do góry, by po tym zacząć pierwszy długi zjazd szerokim i mokrym szutrem z błotnymi koleinami. Jako że na błotne maratony nie biorę okularów, nie dane mi było zjechać tamtędy na maxa, i do tego Trek często mi tańcował, zostałem wtedy wyprzedzony przez kilku rywali i jedną rywalkę. Nastał długi podjazd na kulminację trasy – na Jaworzynę (1114 m). Całość, w tym najbardziej stromy fragment podjechałem nieźle, nawet udało mi się powyprzedzać paru osobników. No … od tamtego momentu niektórzy mieli problemy z zaciągającym się łańcuchem – a ja na całej trasie ani razu nie miałem takiego problemu – zamontowanie najmniejszej zębatki 26 okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę, zresztą Math86, z którym jechałem większość podjazdu też takową miał i na mglistym szczycie Jaworzyny kciukiem potwierdził że wszystko gra. Po zdobyciu szczytu pora na zjazd, najpierw po polance z niebezpiecznym progiem (przeskoczyłem), a następnie super stromy (ponad 30%) i super grząski (gorszy niż w zeszłym roku) zjazd, na którym na początku zaliczyłem glebę (tył płynął i uciekł), później ilość grząskiego błota spowodowała że dwie podpórki zaliczyłem, by w końcu z satysfakcją zjechać do końca :) Gdy zrobiło się szerzej, nadal w dół gnałem, po kamieniach, mocno telepało, ręce ledwo czułem, zauważyłem na poboczu grupę ratowników okrywających kocem termicznym … Bogdana Czarnotę ! Ostro i niebezpiecznie musiało być. W tamtym momencie wyprzedził mnie Math86 – teraz już wiem że muszę swoją stajnię powiększyć o fulla :) Po wizycie przy bufecie (na każdym robiłem postój) kolejny podjazd, ciężki, bo grząski, gdzieś tam napotkałem sleca, serwisował coś, i po krótkim czasie mnie wyprzedził, po czym nastąpił zjazd w okolice rozjazdu mega/giga – najpierw zauważyłem że licznik padł i powędrował do kieszonki, a następnie jeden gość leżał przy poboczu – prawdopodobnie ostre otb przez śliski próg zaliczył, zapytałem się czy jest cały – żył i po chwili, jadąc dalej zauważyłem jadących do niego ratowników na quadach z noszami. Po drugim bufecie wspomniany rozjazd, Gigowcy pomknęli w dół czarnym szlakiem – technicznym i zaszalałem :) Po zjechaniu do Wierchomli i dokręceniu asfaltem na najniższy punkt trasy, zaczął się bardzo długi (7.6 km, 539 m w pionie) i bardzo ciężki bo niemal cały czas po grząskim błotku podjazd na Halę Łabowską (1040 m). Jechałem tamtędy niemal samotnie, praktycznie w całości na młynku i dwa może trzy najcięższe fragmenty wprowadzałem. Ponownie pojawiła się strefa górskich mgieł, zimno było, ubrany byłem odpowiednio, więc nie było tak źle. Dobijając końcówkę tegoż masakrycznego podjazdu stwierdziłem że sporo sił zużyłem … ale nie poddam się ! Po trzecim bufecie – interwałowy odcinek czerwonego szlaku z porządnym podjazdem na Runek (1080 m), gdzie giga łączyła się z mega. Jadąc tamtędy błota było trochę mniej i można było pocisnąć. Tak się złożyło że natrafiłem na megowców, którzy jechali podobnym tempem do mojego, albo ja kręciłem już słabiej przez wspomniany długi i ciężki podjazd. Natomiast na sporym fragmencie zjazdowym, biegnącym w okolice Słotwin, leżało takie śliskie błoto że Trek cały czas tańcował, opony (NN) osiągnęły ze 3 cali szerokości, na szybkim zakręcie nie wyrobiłem się i glebka w trawę zaliczona. Po zjechaniu do Słotwin – stromy podjazd po stoku narciarskim, całość podjechana. Ponowny zjazd – do Krynicy i początek ostatniego długiego podjazdu – na Huzary (860 m), nic ciekawego się nie działo, było ciężko i błotniście, kilku megowców mnie wyprzedziło – wtedy byłem pewien że jechałem już na resztkach sił. Na szczycie się zatrzymałem na siku (25 sekund) :) Ulżyło i zaszalałem na maxa zjeżdżając tamtędy :) W końcu czas się zemścić na pogromcy mojego sprzętu - kultową Górę Parkową (w 2009 na zjeździe wyskoczyła mi linka od tylnego v-braka i otb, a w 2010 na ciężkim podjeździe (obecnie pominiętym) zerwałem łańcuch). Po ostrym podjechaniu resztkami sił po dziurkowanych płytach betonowych się zaczęło … zaczynam zjeżdżać, dość szybko wybrałem tor mocno zabłoconego i wyrytego już zjazdu, wychylam się za siodełko, jadę w dół, jadę w dół i ZJECHAŁEM bez żadnego potknięcia ! Przy słynnej stromiźnie stało sporo ludzi, zarówno fotografów, ratowników, jak i obserwatorów i poczułem się jak gwiazda prawdziwego MTB, zapomniałem o zmęczeniu i dalszą techniczną sekcję włącznie ze zjazdem po schodach ostro i jak wariat pokonałem, by w końcu i z dużym zadowoleniem wpaść na metę :)
    Stojąc przy bufecie regeneracyjnym spotkałem mambę (nie startowała) i am70, oraz Zbyszka.
    Wtedy … rozpadało się na dobre :)
    Makaron z sosem całkiem mi smakował.
    Przy myjce, oddalonej o kilometr w końcu znalazł się czas, by pogadać z nicramem.
    Straty sprzętowe – znikome, nawet klocki mają się dobrze :)

    48/102 – open giga
    17/40 – M3

    To moje jak to tej pory najlepsze wyniki w golonkowym ściganiu w górach !
    Strata do zwycięzcy (Bartosz Janowski) – 1:18:15, do M3 (Tomasz Jajonek) – 1:08:22
    W Krynicy samotnie reprezentowałem EMED Racing Team, więc nie ma co porównywać wyników.

    Dopiero podczas brania prysznica zauważyłem że na obu łydkach pojawiło się trochę szlifów oraz podczas chodzenia po schodach czułem nogi – ostro było i niezłego powera dawałem na błotnej trasie :)


    W takiej ulewie przyszło nam startować ... © JPbike

    Napieram ! © JPbike

    Wysoko, w mglistym rejonie Jaworzyny ... © JPbike

    Zjazd z Parkowej - wykonuję poślizg kontrolowany :) © JPbike

    Wytrawny technik w błotnej akcji zjazdowej :) © JPbike

    JPbike w swoim żywiole :) © JPbike

    V max - ? (licznik padł)
    Puls - j.w.
    Przewyższenie - 2768 m (wg.orga)



  • dystans : 79.11 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:10 h
  • v średnia : 15.31 km/h
  • v max : 61.56 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 30 kwietnia 2011 • dodano: 04.05.2011 | Komentarze 19


    Prawdziwe MTB rozpoczęte … NARESZCIE !

    No, nie widywałem się z górami, ani nie miałem okazji tam potrenować przez ponad pół roku, czyli od ostatniego ścigania, w grabkowym Karpaczu ...

    Do Złotego Stoku, a dokładniej do pobliskiego Kozielna zajechaliśmy dzień wcześniej w licznym EMED-owskim składzie: JA, Jacgol, Jarekdrogbas z Agą, klosiu, Maks, mlodzik, Rodman i toadi69.
    Nazajutrz, sobotniego dzionka zastanawiałem się z Jarkiem, czy nie jechać na miejsce startu (10 km) swoimi rumakami w ramach rozgrzewki. Wybraliśmy auto, i tak po zajechaniu na tamtejszy Rynek i złożeniu rowerów nastąpiła rozgrzewkowa jazda we dwóch na pierwszy długi podjazd, dokręciliśmy na wysokość ponad 600 m, nie było łatwo, tętno spore … Po czym nawrót zjazdowy na start, ale … stwierdziłem że wypadły mi okularki, więc wolniutko w dół mknęliśmy, w końcu swoje uvexy znalazłem, myk w dół, czasu do startu coraz mniej ... nagle Drogbas złapał z przodu gumę, od razu dwuosobowa wymiana dętki (niecałe 5 minut) i w efekcie zjechaliśmy w dół na zapełnione już sektory startowe na kilka minut przed ruszeniem peletonu. Do drugiego sektora wlazłem przeskakując przez barierkę i troszkę podenerwowany zdążyłem się przywitać z mniej i bardziej znajomymi twarzami, w tym z AdAmUsO, karmi, RafałemCSC, slecem, oraz z lemurizą1972 podziwiającą start giga.
    Prognozy zapowiadały deszcz, a było słonecznie i dość ciepło. No tak … nastawiłem się głównie na jazdę w gorszych warunkach … na efekty zbyt ciepłego ubrania długo nie musiałem czekać …
    No i start. Na początek długi i niezły, bo aż 8 km podjazd, na którym zaczęła się selekcja, przez kilka km kręciłem do góry wraz z Jarkiem, po jakimś czasie, będąc już dość wysoko, na tamtejszej serpentynie stwierdziłem że oddaliłem się od Drogbasa, no cóż, w górach trzeba jechać swoje. Dobijając do szczytu, przez coraz bardziej palące się wiosenne słońce zacząłem się grzać, a miałem na sobie podkoszulek z krótkim i ciepłą bluzę … Trudno, kręciłem dalej swoje …

    Na pierwszym podjeżdzie © JPbike

    Pierwszy stromy zjazd singielkiem, którego dobrze pamiętałem z zeszłego roku (błoto, błoto) zjechałem jak na wytrawnego technika na luzie, tyle że … poprzedzający mnie Gość (też z BS) się wywrócił, nie zdążyłem zareagować i najechałem na leżący rower i kontrolowane OTB zaliczone :) Szybko się pozbierałem i okazało się że kierownica wraz z mostkiem się lekko przesunęła, zatrzymałem się kilometr dalej i jakaś niecała minutka zleciała mi na poprawie ...

    MTB Marathon Złoty Stok 2011 © JPbike

    Dalsza jazda do zjazdu do Lutyni, gdzie znajdował się drugi bufet (sekundka postoju) przebiegła dla mnie równym tempem, bez rewelacji i praktycznie cały czas na swojej pozycji. No i osławiony podjazd na kulminację wysokościową trasy – na Górę Borówkową (903 m) okazał się dla mnie testem młynka 26 ząbkowego, uff udało się całość podjechać, choć nie było łatwo, kilka osób mnie załatwiło, grzałem się, grzałem się … Wreszcie usiany korzeniami i kamieniami techniczny zjazd z tymże szczytu – pewnie nie muszę pisać że dobrze mi się mknęło w dół :) Tylko w jednym miejscu podparłem - źle wybrałem wtedy tor zjazdu między kamieniami, no i wytrzymałem niezłe telepanie tyłka swojego HT-a :)

    Techniczny fragment zjazdu z Borówkowej © JPbike

    Na 28 km rozjazd mega/giga i tam, przy bufecie, przy którym oczywiście się zatrzymałem moim oczom ukazał się niedowierzający widok – mlodzik mnie doszedł ! Widocznie był w dobrej dyspozycji, albo ja w słabej … :) Wtedy zaczęła się jazda 40 km odcinkiem giga biegnącym po czeskiej stronie, tak jak pisali – banalnym, bo głównie po szerokich szutrach, wyjątki jednak były, jak na Golonkę przystało :) Mlodzik wyprzedził mnie dość szybko i powoli znikał mi z oczu. Wtedy, od tamtego momentu nie szło mi już tak dobrze :( Wyjątek był – a właściwie na fajnym singielku zjazdowym … :) Dalej z wielkim trudem utrzymywałem swoją pozycję, trwało to do trzeciego bufetu, gdzie napełniłem bidon i wrzuciłem do kieszonki dwa żele. Na iście ciężkim i liściasto-grząskim podjeździe w wąwozie tak ciężko mi się wprowadzało … że rywale mnie na piechotę doganiali i wyprzedzali, raz stanąłem na chwilkę by spożyć wspomniane żele, niewiele pomogły. W okolicach 65 kilometra, na przedostatnim długim podjeździe dogonił mnie Tomek, którego właśnie poznałem, chwilę pogadaliśmy i kolejny miły rywal powoli znikał mi z oczu :) Po chwili ktoś usiadł mi na kole … to Drogbas - w końcu dogonił mnie i ucieszył się :) Dalej kręciliśmy razem i po ostatnim bufecie, którego obaj ominęliśmy rozpoczęliśmy podjazd z najbardziej stromym fragmentem ...

    Ostatni i cieżki podjazd. Ten za mną to ktone :) © JPbike

    ... na którym nie dałem rady podjechać i do tego stanowczo za wcześnie zsiadłem z rumaka, a Jarek mi odjechał. Spacerując wtedy pod górę przez chwilę pogadałem z napotkanym Megowcem – Ludomirem. W końcu nastąpił długi zjazd szerokimi szutrami wprost na metę, poza wyprzedzeniem dwóch niebieskich nic specjalnego się nie działo i z racji braku technicznych fragmentów zjazd nie przypadł mi do gustu – tylko myk, myk w dół, a na koniec zauważyłem że jeden Gigowiec mnie dogania, przyspieszyłem resztkami sił i w końcu z dużą szybkością wpadłem na metę.

    108/189 - open giga
    43/73 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 - Bogdana Czarnoty - 1:33:06

    Mlodzik dołożył mi 7 minut straty (gratki), drogbas prawie 3 (gratki), a klosiu po problemach ze sztycą przyjechał 21 minut za mną, natomiast Rodman jadący na specowym fullu zameldował się na mecie po 39 minutach za mną.

    Ze swojej jazdy na pierwszym tegorocznym górskim maratonie jestem średnio zadowolony – ponad pół roku niejeżdżenia po prawdziwie górskich stokach zrobiło swoje, dopiero się rozkręcam … :)
    Z osiągniętego wyniku nie jestem zadowolony, z drugiej strony widzę jaką ostrą mam konkurencję, która widocznie w większości dobrze przepracowała zimę …

    Po maratonie tradycyjnie – makaron, miłe spędzanie czasu w licznym gronie golonkowych znajomych, DARMOWE PIWO !, mycie rowerów, oczekiwanie na wyniki, i w końcu tombola, nic nie wygrałem, a Jarek wygrał przyrząd do czyszczenia napędu i … postanowił mnie tym obdarować :) Miło :)

    No i Grzegorz dotrzymał słowa – jeżeli zwycięzca mega pokona trasę poniżej 2 godzin to przejdzie dookoła rynku na czworakach – tak się stało i przy licznym aplauzie publiczności zadanie wykonał :)

    Zabierzów odpuszczam, następny start w Krynicy Zdrój - mam porachunki z tamtejszą Górą Parkową, która okazała się dla mnie dwukrotnie pogromcą mojego sprzętu i zamierzam się zemścić ! I to bez względu na pogodę !

    Puls – battery out …
    Przewyższenie – 2645 m



  • dystans : 83.90 km
  • teren : 63.00 km
  • czas : 02:54 h
  • v średnia : 28.93 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : Accent Tormenta 3
  • MTB Marathon Dolsk

    Sobota, 16 kwietnia 2011 • dodano: 16.04.2011 | Komentarze 23


    A jednak JPbike potrafi pocisnąć na płaskim i to z głową :)

    Przed drugą golonkową rundą zrobiłem taki eksperyment ze sztywniakiem – o tym pisałem. Pamiętając o częstych skurczach w Murowanej Goślinie od tygodnia prawie codziennie piłem sok wieloowocowy z magnezem – dziś, po zawodach mogę napisać że SPRAWDZIŁO SIĘ :)
    Po teleportacji do Dolska i tradycyjnym powitaniu oraz pogaduszkami z masą znajomych udaliśmy się na krótką rozgrzewkę – ostatnie opady napawały optymizmem i rzeczywiście piachu było trochę mniej niż dwa tygodnie temu. Pogoda również wspaniała do ścigania. Ponownie startowałem z trzeciego sektora, do dwójki zabrakło malutko – wszystko przez poluzowany zacisk sztycy w Murowanej :/ No i start. Ruszyłem … spokojniej, niż zazwyczaj i po pokonaniu pierwszego wzniesienia przede mną i za mną był luz, po chwili wyprzedził mnie mlodzik i gdzieś z przodu mi zwiał. Na szóstym kilometrze zauważyłem idącego poboczem Drogbasa – złapał gumę, nie miał zapasowej, ani pompki - co wtedy zrobiłem ? zatrzymałem się i jak na kolegę z teamu przystało dałem Mu swoją (miałem dwie), pompkę również (!!!) I tak odchudzony pognałem dalej nie martwiąc się tym że w przypadku złapania kapcia pewnie zmuszony byłbym się wycofać (o ile ktoś mi nie pomógłby). Po wpadnięciu na asfalt za cmentarzem bez najmniejszego problemu utworzyła się kilkuosobowa grupka, wraz ze mną i tak napieraliśmy do ponownego skrętu w teren, na którym, o dziwo oderwałem się od niej szybko i również szybko dogoniłem następną grupkę, w której znajdował się klosiu, zaatakowałem od razu na stojąco na niezłym podjeździku z pomiarem czasu i po chwili spojrzałem za plecy – klosiu przyspieszył i od tego momentu my, dwaj rówieśnicy stworzyliśmy SUPER pojedynek między sobą, który trwał do samego fascynującego finiszu na mecie. Ponownie asfalty, jechałem na zmianę z klosiem i jednym Gościem, szybko doszedliśmy mlodzika, dołączył do nas i na krótkim terenowym odcinku chłopaki mi … uciekli, nie wiem jakim cudem. Na pierwszym bufecie w locie Powerade wziąłem, słusznie bo cały maraton jechałem na jednym półlitrowym bidonie. Przez jakiś czas po asfalcie jechałem sam i zwolniłem troszkę, by mądrze dołączyć do następnej grupki i tak wspólnie wzorowo współpracując, ostro napieraliśmy, tak ostro że w pewnym momencie jak ja byłem na czele to … za szybko pocisnąłem ! A jadąc w ogonie miło mi się odpoczywało :) Na znanym mi północnym krańcu trasy, jadąc przez kolejny fragment terenu to JA narzuciłem szalone tempo w grupce, takie szalone że po ponownym napieraniu na asfalcie, tuż przed skrętem na dłuższy odcinek terenowy doszedliśmy do poprzedzającej grupki w składzie z klosiem i mlodzikiem – uśmiechnąłem się, miło :) Od tamtego momentu dość duża grupa zaczęła się rozrywać. Zauważyłem wtedy że mlodzik został z tyłu, szkoda, ważne że zapunktował dla teamu. Na drugim bufecie zrobiłem ultra krótki postój na banana i wodę, i od razu zacząłem gonić nieźle już rozerwaną grupę. Po chwili nastąpił tłok na trasie, czyli połączenie giga z … mini i od razu wielkie wyprzedzanie, w tym tłumie z trudem dostrzegałem Gigowców. Na jednym piaszczystym zjeżdziku, będąc szybciej rozpędzonym, przed ostrym skrętem wyprzedziłem klosia i tak dalej napierając ostro uzyskałem nad nim jakieś kilkanaście sekund przewagi. Cisnąłem, cisnąłem, ale nie na maksa, bo wiem że trzeba mieć siły na końcówkę, a Mariusz cały czas był w zasięgu wzroku za plecami :) Po przekroczeniu wiaduktu (Sportograf tam był) na podjeżdzie przycisnąłem na stojąco … jednak i to nie pomogło bo na asfaltowym zjeżdzie klosiu załapał się do grupki i dogonili mnie. Znów teren i znów Go wyprzedziłem :) Na rozjeździe giga 2 runda/meta spojrzałem na licznik i na swoją średnią … 29.45 km/h ! Istne szaleństwo ! Jadąc dalej pętlą powtarzalną znów uzyskałem jakąś przewagę nad klosiem, jak najbardziej starałem się rozsądnie gospodarować siłami, co mi się udawało, choć z wielkim trudem. A najbardziej się dziwiłem tym że na trasie było pusto, a gdzie są Megowcy ? Moje wątpliwości zostały rozwiane jadąc przez otwartą przestrzeń – zostałem wtedy wyprzedzony z przez sporą grupę walczącą o zwycięstwo na mega :) Różnica prędkości między nimi a mną nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia :) Oczywiście od razu zrobiłem dla liderów Mega miejsce. Po ponownym przekroczeniu wiaduktu i pokonaniu podjazdu tempo jazdy wzrosło – to wszystko przez szybkich Megowców, zarówno ja, jak i klosiu podczepiliśmy się osobno do grupek :) Znów zostałem dogoniony, Mariusz wyraźnie cisnął na maximum i zaczął się ode mnie oddalać wtedy pomyślałem sobie – DAWAJ Z SIEBIE WSZYSTKO ! Tętno szalało wysokimi wartościami i w końcu kilometr, 500m, 300m, 200m, zbliżyłem się do klosia, 100m ,50 m, staję i deptam w korbę na MAXIMUM jak potrafię i na tłocznym finiszu wyprzedziłem Mariusza o … 0.468 sekundy !
    No … zacięta walka na wysokim poziomie o pozycje była taka, że nie pamiętam niestety ile w sumie wyprzedziłem pozostałych Gigowców na pętli powtarzalnej :)
    Na mecie przez chwilę, z wrażeń i wysokiego średniego tętna nie mogłem dojść do siebie :D
    W końcu złożyliśmy sobie z Mariuszem i resztą Gigowców co walczyliśmy na końcówce gratulacje – miłe uczucie, taki jest właśnie golonkowy poziom :)
    Na mecie spotkałem Drogbasa – po złapaniu kapcia wrócił do bazy i wystartował na mini, zajmując 5 miejsce w M3, cieszę się że moja dętka i pompka okazała się Mu pomocne :)

    59/122 – open giga
    31/49 – M3

    Strata do zwycięzcy (Wojciech Halejak) 00:18:09, do M3 (Bogdan Czarnota) – 00:18:08 - najniższe jak do tej pory !

    Oczywiście jestem zadowolony, a najbardziej ze swojej jazdy – przez cały czas mimo wysokiego średniego tętna jechało mi się dobrze bo … pojechałem z głową !
    Żadnego skurczu, żadnego kryzysu nie miałem, no i odchudzony sztywniak się sprawdził :)


    Cisnę, cisnę ... :) © JPbike

    Podziwianie szalenie napierających liderów mega :) © JPbike

    Zacięta rywalizacja na podjeżdzie. Ten po lewej to goniący mnie klosiu :) © JPbike

    Ostatnie 100 m, ten na końcu czyli ja - za chwilę rozpocznie mocny atak ... :) © JPbike

    No właśnie - o taaaki kawałek wygrałem finisz :) © JPbike

    Teraz pora na to co czekam … GÓRY !

    Puls – max 181, średni 162 … oj, sporo !
    Przewyższenie – 488 m



  • dystans : 107.65 km
  • teren : 100.00 km
  • czas : 04:23 h
  • v średnia : 24.56 km/h
  • v max : 47.56 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Murowana Goślina

    Niedziela, 10 kwietnia 2011 • dodano: 10.04.2011 | Komentarze 29


    Inauguracja nie wyszła mi tak jak powinna …

    Golonkowe ściganie sezonu 2011 rozpoczęte !
    Do Murowanej Gośliny zajechałem na półtora godziny przed startem Gigowców. Pogoda była słoneczna, ale bardzo wietrzna. W tym sezonie przyszło mi reprezentować team EMED Racing Team, by walczyć nie tylko indywidualnie, ale i drużynowo. Na miejscu i podczas krótkiej rozgrzewki spotkałem prawie wszystkich znajomych, a resztę po zawodach, sporo ich jest, to bardzo miłe :)
    Do pustego sektora (trzeciego) wpadłem na jakieś 10 min przed startem wraz z Rodmanem i pogadaliśmy sobie stojąc tuż przy linii :) W jedynce i dwójce ludzi bardzo mało i przyszło mi startować zaledwie kilka rzędów od czołówki. No i start, po skręcie na piaszczysty odcinek cały czas trzymałem się lewej strony szosy i bez problemu szybko przejechałem przez tamtejszy szeroki piach. Po wpadnięciu do Puszczy Zielonki gnałem prawie na maxa i jadąc tamtędy zaczęły się tworzyć grupki, do jednej z nich dołączyłem. W pewnym momencie wleciałem w głęboki piach, potykając się i niewłaściwie podparłem stopę … złapał mnie lekki skurcz ! Już ? Nie jest dobrze, pomyślałem. Grupa mi uciekła i tak do wyjechania na otwartą przestrzeń dodatkowej pętli giga jechałem praktycznie samotnie, wcześniej wyprzedzili mnie slec i AdAmUsO, w końcu zostałem dogoniony przez kolejną grupę w której znajdowali się Drogbas i Rodman, dołączyłem do Nich i po chwili stwierdziłem że jakoś dziwnie i niewygodnie mi się kręci – okazało się że sztyca opadła o kilka cm w dół. Grupa mi uciekła na asfaltowym i silnie wmordewindowym odcinku. Nienawidzę ścigania po płaskim i w peletonie !!! Jasne, zmuszony byłem się zatrzymać, by poprawić sztycę (dwukrotnie !) i zostałem wtedy wyprzedzony przez klosia. Pech. Dalsza jazda do miejsca gdzie giga łączyła się z mega przebiegła ciężko, czołowy wind był taki że … (szkoda pisać). Przyznam że do miejsca połączenia giga z mega to ja byłem nierzadko wyprzedzany. Nie jest dobrze - tylko takie myśli miałem. Trudno, jechałem twardo dalej i bardzo często na granicy skurczów ! No i przez dłuższy czas narzekałem ja jakiś ból w okolicy brzucha i prawych żeber, który ustąpił dopiero, gdy zaczęło się bezustanne dublowanie Megowców (od 66 km). Dobijając do kulminacji trasy - Dziewiczej Góry miałem obawy, czy pokonywając tamtejsze strome zawijasy w stylu XC złapią mnie kolejne skurcze, uff, udało się całość podjechać i zjechać, po drodze sporo dublując niebieskich. JA CHCĘ W GÓRY !!! :) Ostatnie kilkanaście km to dalsze bezustanne dublowanie, w momencie, gdy wyprzedzałem Megowca Zbyszka (na 97 km) to złapał mnie najsilniejszy skurcz, nie zatrzymałem się, kręciłem dalej ! Widocznie coś źle zrobiłem w przygotowaniach :( Końcówka z wpadnięciem na metę to dla mnie nic ciekawego, nie było z kim robić finiszu bo od rozpoczęcia dublowania chyba żaden Gigowiec mnie nie wyprzedził.

    97/169 - open giga
    46/62 - M3

    Strata do zwycięzcy giga (Bartosz Banach) - 00:52:42, do M3 (Bogdan Czarnota) - 00:52:41

    Praktycznie wszyscy liczący się znajomi mnie objechali …
    Po raz kolejny potwierdziłem że nie jestem specjalistą od płaskich rund.

    Zarówno ze swojej jazdy jak i wyniku jestem NIEZADOWOLONY.
    Nie tak miała wyglądać inauguracja sezonu w moim wykonaniu. Trudno i tyle.

    Parę fotek autorstwa Winq, oraz Agi od Jarka.

    A jakże miło jest postać tuż przy linii :) © JPbike

    Przed startem jak zwykle humory dopisują :) © JPbike

    Fotka od Sportografu też jest - o dziwo, dali nam większe miniaturki :)

    W akcji na zawijasach wokół Dziewiczej :) © JPbike

    Atak na Dziewiczą Górę ! © JPbike

    Mimo mojej nienajlepszej jazdy po minięciu linii mety dzięki świetnym kumplom uśmiech nie znikł :) © JPbike

    Makaroniarze z EMEDU :) © JPbike

    Puls – max 179, średni 155
    Przewyższenie – 684 m



  • dystans : 80.54 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 05:48 h
  • v średnia : 13.89 km/h
  • v max : 70.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 25 września 2010 • dodano: 26.09.2010 | Komentarze 20


    Golonkowy finał z najcięższą dla mnie końcówką giga … ale UDANY !

    Końcówki maratonowych sezonów zawsze mnie ekscytują, nie inaczej było w Istebnej, szczególnie po michałkowym podium liczyłem na udany występ, cel osiągnąłem w 70%.
    Do tejże górskiej i przyjaznej kolarzom górskim miejscowości zajechałem wraz z Pawłem, którego górskie maratony coraz bardziej wciągają :) Podczas podróży jego furą mogliśmy przetestować mój wypasiony uchwyt na rower. Nocowaliśmy w mieście Adama Małysza. Pobudka o 7, nie czułem się dobrze wyspany, zarówno z powodu niewystarczającej ilości snu, jak i braku jakiegoś treningu w tygodniu miałem trochę obaw. Po dotarciu na miejsce startu i wypełnieniu kuponu na SX4 (niestety nie wygrałem) spotkałem sporo znajomych :
    - Izę – niesamowicie dzielna górska bikerka, która zakończyła golonkowe mega zmagania na 5 miejscu w K3 – GRATULACJE !
    - Damiana – tego świetnego kolegę nie trzeba przedstawiać - dla mnie Istebna była ostatnią szansą na chociaż jedyne w tym sezonie pokonanie go na suchym maratonie, dotychczas dwukrotnie wygrywałem z Nim w błocie :)
    - Adama – świetny kumpel, tym razem dochodzący do sprawności po krakowskim małym Evereście pojawił się w roli fotografa i dzięki Niemu mam fotki :)
    - Mariusza – członek elitarnej jednostki wielkopolskiego MTB i jeden z najwierniejszych uczestników golonkowych cykli, jakiego znam :)
    - Piotra – kumpel z SCS Racing Team – po finale musiałem uznać jego wyższość w klasyfikacji generalnej giga M3 – GRATKI !
    - Arka – fajnego kolegę, dzięki któremu współrywalizacja nabiera rumieńców :)

    No dobra, na 40 min przed startem ruszyłem z Pawłem i Mariuszem na krótką rozgrzewkę fragmentem odcinka giga i ujrzałem znany mi do tej pory z relacji i opowieści innych super stromy i super korzenny zjeżdzik tuż przed metą, trochę się przeraziłem, a najbardziej leżącym na dole pniem, który pewnie spowoduje lot przez kierownicę, albo niezły upadek. Sektory ze spokojem wypełniły się, spotkałem tam Zbyszka i życzyliśmy sobie powodzenia. Krótko po 10 start. Na początek prawie 5 km asfaltu lekko do góry i po części mi znanym z czerwcowego Trophy. Nie szalałem, jechaliśmy peletonem, by po skręcie w beskidzki teren zacząć właściwe ściganie. Ogólnie przez ten świetny odcinek, biegnący do pierwszego bufetu jechało mi się nieźle, stawka jakoś nierówno się rozciągała, widać że wszyscy cisnęli tak jak potrafili, no i był to fragment trasy na którym raz mnie wyprzedził Damian, raz podczas przejazdu przez strumyczek obaj się potknęliśmy obok siebie i jak się okazało na mecie, tyle go widziałem na trasie :) Dopiero po pierwszym bufecie, po którym zaczął się stromy podjazd biegnący na Ochodzitą (894 m) zaczęło się robić luźniej. Sam podjazd pokonałem nieźle jak na swoje możliwości, a szczególnie najwięcej powodów do zadowolenia miałem na końcówce po betonowych płytach, co rzadko mi się ostatnio zdarzało - znacznie oddaliłem się od rywali :) Natomiast na znanym mi z 3 etapu Trophy technicznym zjeździe na którym stał focący Adam cisnąłem do samego końca na maxa. Dalsza część świetnie poprowadzonej trasy biegła przez przygraniczne tereny Słowacji i Czech z całą masą urzekających beskidzkich widoków, tamtędy jechałem swoim i równym tempem. Co jakiś czas ktoś się pojawiał zarówno za mną, jak i przede mną. Gdzieś tam na którymś zjeździe, pewnie terenowym rozpędziłem się do 70.29 km/h. Momentami fruwałem na wybojach, raz na bardzo szybkim i szutrowym odcinku, na łuku nie zmieściłem się i wpadłem do rowu. Na szczęście nie było tam miękko i udało się bez OTB wydostać na ścieżkę. Na drugim bufecie obowiązkowo postój – owoce wcinałem i uzupełniłem bidon. Natomiast na bardzo stromym zjeździe po polanie klocki rozgrzały się tak mocno że skuteczność hamowania spadała. Po 50 km podczas pokonywania asfaltowego odcinka potwierdziły się moje obawy – stopniowo ogarniało mnie zmęczenie, powoli traciłem siły, plecy zaczęły pobolewać. Wtedy znajdowałem się na 50-60 pozycji w stawce Gigowców. Taką ciężko wypracowaną przewagę dalej będzie ciężko utrzymać, trudno, ale nie poddam się ! Na ok. 2 km przed rozjazdem chyba przez zmęczenie pojechałem prosto, mimo wyraźnych strzałek, nakazujących skręt w prawo i nawrotka kosztowała mnie jakieś 3 minuty, parę osób mnie wtedy załatwiło, myślałem nawet że wśród nich był i Damian. No i osławiony, techniczny fragment korzonkowej końcówki nastał. Dla Gigowców dwa razy przejeżdżany, stała tam cała masa kibiców i fotografów – zdecydowałem że zaryzykuję, niestety, jeden gość mnie przyblokował tuż przy stromiźnie i z buta zszedłem. Po skręceniu na pętlę giga stwierdziłem że kilometrów będzie więcej, jak na Golonkę przystało. Znajdował się tam trzeci bufet, postój zrobiłem i od tamtego momentu zaczęła się dla mnie jedna z najcięższych końcówek w sezonie. O ile pierwsze kilka km terenowego podjazdu pokonałem przyzwoitym tempem, to już dalej, było już tylko gorzej :( Po raz pierwszy na maratonach zdarzyło mi się wprowadzać po asfalcie. Natomiast dość wymagający i z masą kamieni podjazd na kulminację trasy – Kiczory (989 m) okazał się dla mnie heroiczną walką o utrzymanie pozycji, niestety, na 68 km złapał mnie skurcz (jedyny na trasie) i wtedy grupka mnie wyprzedziła. W końcu po wjechaniu na szczyt (kilka razy wprowadzałem) nastąpił długi i równie wymagający zjazd – cisnąłem w dół po kamieniach, masie korzeni, wybojach tyle ile się dało, by w końcu zmierzyć się z powtarzalną końcówką, na której pojawili się Megowcy. Niestety, sporo sił już straciłem, plecy dawały znać, fragment stromizny po trawie wprowadzałem, jeszcze dwóch Gigowców pokonało mnie, a wspomniany korzenny zjeżdzik ponownie z buta zszedłem. W końcu wpadłem na metę, nie wiedząc że moi znajomi rywale byli jeszcze na trasie ... :)
    Po ściganiu spotkałem również Dorotę i Artura.

    71/154 – open GIGA
    27/49 – M3

    Uff, całkiem przyzwoite miejsca – na miarę moich możliwości, choć mogło być lepiej :)
    Strata do zwycięzcy open – 1:50:20 (tak, ten z JBG2, Adrian Brzózka), M3 – 1:36:41

    Znajomi i ich straty do mnie:
    71 (27 M3) – JA :)
    74 (28 M3) – DMK77 - 52 sek
    76 (29 M3) – slec – 1 min, 44 sek
    106 (41 M2) – mlodzik – 32 min
    120 (39 M3) – karmi – 43 min
    133 (45 M3) – klosiu – ponad 1 godz

    Giga nie ukończyło 20 osób, w tym Arek i Math86.


    Sezon Powerade Suzuki MTB Marathon 2010 zaliczam do udanych :)
    Zaliczyłem w sumie 9 maratonów, jedynie odpuściłem Rabkę.

    Ogólnie w M3 giga zająłem 20 pozycję na 32 twardzieli, co ukończyli wymagane 7 startów.
    Team BIKEstats.pl zajął 42 miejsce na giga ze 156 sklasyfikowanych drużyn.

    Ruszamy ...
    Foto by Bolki
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    W akcji na pierwszym dłuższym zjeżdzie
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Końcówka podjazdu na Ochodzitą
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    JPbike ciśnie, ciśnie do góry :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na zjeździe z Ochodzitej :)
    Fotki autorstwa AdAmUsO
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Arcywidokowo ... :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB po słynnych istebniańskich korzonkach :)
    Fotka z galerii gracyan.strefa.pl
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Fajne ujęcie, tuż przed super stromym zjeżdzikiem :)
    Foto by MTB Marathon
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na początku pętli giga - tutaj już słabiej jechałem, ale dojechałem :)
    Fotka z galerii Katarzyny
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Puls – max 181, średni 155
    Przewyższenie – 2732 m



  • dystans : 103.50 km
  • teren : 85.00 km
  • czas : 06:06 h
  • v średnia : 16.97 km/h
  • v max : 59.62 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Kraków

    Sobota, 28 sierpnia 2010 • dodano: 30.08.2010 | Komentarze 25


    Niespodziewanie i arcybłotnie w TOP 50 :)

    Przed tym maratonem przez tydzień w ogóle nie trenowałem, po prostu brakło czasu i do tego masa roboty w pracy, a moje dojazdy do/z pracy to żaden trening.

    Do Krakowa zajechałem ekspresem w sobotę o 0:20 – podróż komfortowym Intercity zasuwającym z prędkością do 162 km/h (wg ekranu info w wagonie) z przesiadką w Warszawie (595 km) zajęła mi równe 6 godzin, nieźle :)

    Miejsce noclegowe miałem załatwione dzięki Robertowi, więc po dotarciu do celu dość szybko poszedłem spać, by zbudzić się o 7:30, zjeść śniadanie, uszykować ścigacza, wskoczyć w czyściutkie BS-owe widzianko i zamierzałem o 9-tej udać się na rozgrzewkę, a tu nagle rozpadało się … Błoto na trasie w 100% zapewnione, będzie ciekawie – o tym wiedziałem, zresztą ubiegłoroczny tutejszy start u Grabka też odbywał się w błotnych warunkach :)

    Ruszyłem, gdy deszcz osłabł i na Błonia dotarłem na 15 min przed startem. Na miejscu spotkałem mnóstwo znajomych : Dorotę, Izę, Adama, Arka, Artura, Damiana, Mariusza, Marka, Mateusza, Piotra i jeszcze paru innych mniej znanych, w tym kolegę z teamu LG, który w Krynicy mnie podholował do mety i zapytał czy mam nowy łańcuch :)

    Na chwilę przed startem przestało padać. No i twardziele wystartowali, od samego początku zaczęło się wielkie błotne chlapowisko po Błoniach, po 500 m tyłek miałem już mokry :) Początkowe kilka km biegły po asfalcie, rozpadało się na dobre i tak z przerwami ten pogodowy stan trwał prawie do samej mety. Do czasu wpadnięcia w teren jechałem dość szybko, czołówkę miałem w zasięgu wzroku. Zaczęła się błotna zabawa w mocno interwałowym terenie, szło mi nieźle, jechałem równym tempem. Gdzieś przed pierwszym bufetem (w ruchu łyk Powerade) wyprzedziłem sleca – oznaczało to że wtedy wszystkich znajomych rywali miałem za plecami. Dalsza błotno-deszczowa jazda to powolne rozciąganie stawki, jak i pokaz umiejętności jazdy na śliskim terenie, jechałem wtedy do drugiego bufetu praktycznie samotnie, najlepiej szło mi na wąskich i trudnych odcinkach. Również i na tym odcinku zaczęły się obawy o hamulce – na zjazdach z tyłu dochodziło straszne skrzypienie - od razu przypomniałem sobie ubiegłoroczną Szczawnicę i wiedziałem co mnie będzie czekać na dalszej części trasy. Od momentu, gdy klamka tylnego hamulca szybko się zbliżała do chwytów podjąłem decyzję o rezygnacji z szaleństw na zjazdach, trudno, ważniejsze jest ukończenie, a do mety jeszcze ponad 70 km … Na szczęście z przodu klocki trzymały się całkiem. Po dotarciu do drugiego bufetu, na którym zrobiłem krótki postój dogonił mnie slec. Na 39 km rozjazd mega/giga – całą dodatkową pętlę giga przejechałem ze … slecem :) Ogólnie było tak: na łatwiejszych odcinkach był ode mnie wyraźnie szybszy, co jakiś czas się zatrzymywał – jakieś problemy miał z napędem, a ja cały czas jechałem równo i bez wariactw. Z ciekawych dla mnie momentów na giga pętli było zaliczenie na stromym i bardzo śliskim acz krótkim zjeździe nieefektownego upadku będąc jeszcze wpiętym – wtedy klocki tylnego hamulca zakończyły żywot (na 50 km). Od tamtego momentu oznaczało to dla mnie zdobywanie nowego doświadczenia – jazdy po masie błota mając jedynie w pół sprawny przedni hamulec – przekonałem się że na zjazdach to ciężka sztuka, więc zjeżdżałem znacznie wolniej. Nie brakowało masy potknięć – raz wpadłem w wąwozie w rów i gleba z szorowaniem swoim bokiem ściany wąwozu zaliczona, no i gdzieś tam był strumyk do kolan – pokonałem go w bród, niosąc bika. Znając Golonkę – wiedziałem że podjazdy na ponad 300 metrowe wzniesienia będą poprowadzone najdłuższymi z możliwych wariantów i tak było, niektóre dawały w kość, niektóre trzeba było z buta pokonywać. Po trzecim bufecie, gdzie wraz z slecem urządziliśmy dłuższy postój (wciąłem żel) zapytałem go czy ma hamulce – stwierdził że ma blachę. Po jakimś czasie kręcąc mocno poczułem zbliżający się skurcz, więc zwolniłem, tempo jazdy nieznacznie spadło, kilku gigowców mnie wyprzedziło, slec odjechał, to nic, nie przejąłem się tym, jechałem dalej swoje, od czasu do czasu spoglądając za plecy czy nie jedzie za mną Damian. Po połączeniu z Megowcami to już tylko tradycyjne dublowanie, w tym gronie była mamba. Wspomnę również że zaliczyłem lot przez kierownicę na stromym i po raz kolejny piszę – śliskim zjeżdziku z nieprzyjemnym lądowaniem – pojawiły się szlify na prawym biodrze i coś troszkę zabolało w prawej części żeber, oprócz tego raz nie zapanowałem w błocie nad utrzymaniem równowagi – wleciałem w zielsko o wysokości ponad metra. Po wpadnięciu na końcowe, arcybłotne kilometry w terenie trochę tłoczno się zrobiło i bardzo ślisko – wszystko tamtejsze przejechałem/zjechałem i w końcu ponowny przejazd przez totalnie przeorane Błonia i zadowolony wpadłem na metę, nie wiedząc na którym miejscu przyjechałem.

    Okazało się że w końcu i dość niespodziewanie spełniłem swoje tegoroczne marzenie u Golonki – chociaż raz w top 50 open, i to w takich trudnych warunkach, które dla mnie są niestraszne :)

    41/119 - open giga
    19/47 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 (Kaiser) - 1:39:02
    Piotr (slec) przyjechał 7 minut przede mną
    Damian - 3 minuty za mną
    Adam 1 godz i 27 min za mną
    Arek, klosiu, Marc, Math86 – nie ukończyli …

    Po zawodach spotkałem również Daniela i Przemka – podzieliliśmy się wrażeniami :)
    Swojego Treka, który dzielnie zniósł (oprócz klocków) błotne trudy ścigania na ponad 100 km trasie udało się umyć po prawie godzinie stania w kolejce do myjni i trzęsłem się z zimna, na szczęście czasem zza chmur wychodziło słońce.

    O tym że był to bardzo trudny maraton – świadczy że w wynikach giga widnieje aż 40 osób co nie dojechali do mety, lub DNF/DSQ …

    W generalce M3 giga zajmuję 14 pozycję – liczone jest 7 najlepszych wyników.
    Maraton w Rabce z żalem odpuszczam – brak czasu i szybkiego transportu …
    Teraz już tylko pozostał wielki finał w Istebnej :)

    Na trasie, już nieźle uwalony … :)
    Fotka z galerii Krzyśka
    MTB Marathon Kraków 2010 © JPbike

    Taka błotna zabawa to dla mnie frajda :)
    MTB Marathon Kraków 2010 © JPbike

    Większość z relacjonujących ten błotny maraton wrzuciła fotki pokazujące klocki po zawodach – więc i moje też można zobaczyć:

    Tył – (Shimano XTR) tu chyba wszystkich przebiłem :D
    Tylne klocki po maratonie ... © JPbike

    Przód – (BBB) dały radę i dzięki nim dojechałem do mety w jednym kawałku :)
    Przednie klocki po maratonie ... © JPbike

    Puls – max 179, średni 148
    Przewyższenie – 2093 m