top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%)
Czas w ruchu:661:57
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:137533 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:71.43 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 49.63 km
  • teren : 46.00 km
  • czas : 02:27 h
  • v średnia : 20.26 km/h
  • v max : 53.80 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 1003 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Świdnica

    Niedziela, 11 czerwca 2017 • dodano: 11.06.2017 | Komentarze 9


    Generalnie nie ma co pisać emocjonującego, bo ów kolejny maraton u Kaczmarka w moim wykonaniu okazał się nieudany (nie do końca), no poza zapunktowaniem dla teamu. Albo i tak - w gogolowym Wyrzysku jechało mi się dobrze (mimo paru defektów) i odebrałem to jako początek polowania na fajne wyniki i co? kolejna lipa. Powodów jest sporo - od dawna największym wrogiem dla mnie, kolarza amatora jest praca fizyczna (nie dziwcie się że w obecnej firmie siedzę już 22 lata) , zresztą i wczoraj też kazali iść robić - kolejna lipa, bo jak tu się wyspać? (codziennie nieludzka pobudka o 5 rano), a powiadają że zarówno do treningów i wyścigów trzeba podchodzić będąc wypoczętym (...) A to że dzień przed wyścigiem wybrałem się na imprezkę i oglądanie meczu reprezentacji (powrót do domu po 23:30) to lepiej pomińmy ... :)

    A jednak coś relacyjkowo z maratonu napiszę :) Dojazd do Świdnicy pod Zieloną Górą (140 km) w samotności i ze znikomymi emocjami przedstartowymi. Rozgrzewka również bez emocji. Unici wystawili 4 sztuki - mnie, Adriana, Przemka i niespodziewanie Tomka od Martombike. Do 1 sektora wpakowałem się na 20 min przed planowanym startem - mimo tego już był zapełniony i pozostało mi ruszać z tyłów, do tego opóźnili start o 15 min - no ładnie, bo postaliśmy sobie w grzejącym słońcu i do tego spożyty kilkanaście min wcześniej izotoniczny żel przeznaczony na ogień startowy zdążył się strawić, kolejna lipa i rzygać mi chce się na te paskudne kaczmarkowe starty sektorowe wszystkich dystansów.

    Po ruszeniu kolejna lipa - mimo szerokiego i delikatnie podjazdowego asfaltu nie daję żadnej rady przebić się do przodu, w efekcie walczę by nie być ostatnim z 1 sektora. Po szybkim skręcie w teren troszkę solidnego błotka się znalazło i były delikatne korki. I tak utworzyła się kikunastoosobowa grupka "niedobitków" z ogona 1 sektora. Gdy tylko wjechaliśmy na właściwą pętlę pure MTB Lubuskie to trasa mnie mocno zaskoczyła - co chwila góra-dół, klimatyczny wielki las, fajne łączniki, dużo krętych singli, strasznie dobijające interwały, no i pełno korzonkowych odcinków (na wielu można było poskakać), jedyny słaby element - nie brakowało piachu. Po jakichś 20-30 minutach napierania coś tam zaczynam jechać, tasowałem się wtedy z Piotrem Wojdyło od Cellfastów (rywal z M4) i paroma innymi gośćmi. Trochę śmiesznie to wyglądało - to jeden, to drugi, to trzeci raz przyspiesza, raz zwalnia , raz wyprzedza że nie wiem już co robić na tych zabójczych interwałach :) Po jakimś czasie Piotr odjeżdża nam, dochodzimy Gosię Zellner wspomaganą przez kolegę - obaj nieźle cisną i w efekcie przez jakiś czas jedziemy razem i ... dogania nas stopniowo czub 2 sektora, myślę że chyba nici z fajnego wyniku na giga. Raz, na singlowym korzennym uskoku spada mi łańcuch z korby bo zapomniałem przed startem naprężyć wózek przerzutki, chwilowy pitstopik podczas którego wyprzedziło mnie kilka osób, z którymi wcześniej ciężko walczyłem na interwałach. Dalsza jazda to udaje mi się odrobić straty, wyprzedzić i stopniowo uciekać Gosi & koledze, ale i tak tasowania wtedy było mnóstwo (po twarzach wydawało mi się że niektórzy pogubili trasę). Trasa w dalszym ciągu zaskakuje mnie MTBowsko - same niezłe, interwałowe i ciężkie podjazdo-ścianki, no i techniczne zjazdy, sęk w tym że ciśnięcie tędy kosztuje sporo sił (...) W okolicy 30 km trasy coraz bardziej czuję ubytek sił w nogach i nie wiedzieć czemu utratę chęci na przejechanie giga. Gdy tylko doszedłem Kasię H-M (z Elity, startowali 2 min. przed nami) to owa utrata sił coraz bardziej się odzywa i na piaszczystym podjeździe na chwilę staję by złapać oddech, przy tym tracąc kolejne parę pozycji. Kolejna lipa i po dojechaniu do rozjazdu rezygnuję z królewskiego dystansu. Trudno, jeszcze nie wszystko stracone. Ową dojazdówkę do mety w dalszym ciągu ciekawie poprowadzili - raz w dół z singlami, raz szerokie szuterki, kilka podjazdów (słabo mi szło) i w końcu wpadam na metę będąc troszkę zniesmaczony że pojechałem mega. Co ciekawe - na wspomnianych ostatnich kilometrach od rozjazdu wyprzedziło mnie tylko dwóch, a spodziewałem się seryjnego wyprzedzania mnie. Zaraz po minięciu mety nie miałem ochoty ani na posiłek rege, ani na integrację z resztą Unitów (sorry chłopaki), tylko dokręciłem do auta, szybkie mycie, przebieranko, wpakowanie brudnego Scotta na pakę i myk do domu. Jedyny pozytyw - zaoszczędziłem 2 żele, hehe :)

    61/253 - open mega
    18/75 - M4

    Nie orientuję się w kaczmarkowym mega, ale wiem że dużo straciłem do zwycięzcy - 26 min (do M4 - 20 min).
    Pomyśleć że Piotr Wojdyło (widziałem go na jednym z długich podjazdów przed rozjazdem) zajął 3 miejsce M4 - gdy tylko spojrzałem na wyniki giga to krew mnie zalewała, a wystarczyło po prostu dojechać to giga po swojemu do mety i szerokie pudło byłoby pewne ...

    Foto by Janusz Zając.
    Na końcówce trasy mega. Fota ładna, ale czułem się nieswojo na tym średnim dystansie
    Na końcówce trasy mega. Fota ładna, ale czułem się wtedy nieswojo na tym średnim dystansie © JPbike





  • dystans : 55.45 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:32 h
  • v średnia : 21.89 km/h
  • v max : 48.76 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 1026 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Wyrzysk

    Niedziela, 28 maja 2017 • dodano: 28.05.2017 | Komentarze 12


    Trzeci z siedmiu zaplanowanych maratonów u Gogola. Tym razem w Wyrzysku, na lubianej i jednej z najbardziej górzystej trasie w Wielkopolsce. Dojazd z Maciejem, co gwarantowało dobry humor :). Unit Martombike Team wystawił komplet ścigantów, ponoć wyszło że wysoko plasujemy się w drużynowej klasyfikacji i warto powalczyć o teamowe pudło na koniec sezonu :). Rozgrzewka spoczko, powitania, pogaduchy i niespodziewanie dowiaduję że przydzielili mi 1 sektor - w efekcie startuję z drugiej linii, wraz z czołówką - fajna sprawa :).

    No i megowcy poszli. Z racji zmienionego początku trasy - wszyscy bez szarpań i dostojnie pokonują dość wąski polny odcinek, po czym skręt na troszkę długi asfacik - tędy również przejechaliśmy w peletonie i bez żadnych ataków, dla mnie to idealny początek wyścigu :). Po skręcie na właściwy i doskonale mi znany teren z dużą ilością podjazdów, zakrętasów, łuków i zjazdów się zaczęło mocne parcie i jedzie mi się tędy nawet nieźle, przede mną jest kilka dobrych nazwisk. Nagle odkrywam że jakaś spora gałązka utknęła między kasetą a przerzutką (...), nie chce mi się pitstopować - a to dlatego bo wiedziałem że jadę wysoko w stawce. W końcu się zatrzymuję, przepuszczam Dawida i Adriana, usuwam resztki badyla i jazda dalej. Nie ujechałem kilometra - a tu dopada mnie niemiła niespodzianka w postaci zgubionego bidona (tak, jechałem na jednym), no pięknie i chyba będzie lipa z dobrego wyniku. Po zjechaniu szybkim szuterkiem (kadencja u mnie ponad 100 rpm) i skręcie na asfalcik wyprzedzam Adriana i Artura Zarańskiego, po chwili odjeżdżam im, zerkam na korbę i ... znowu niemiłe zdarzenie - tarcza lata na boki, po chwili odkrywam że zgubiłem dwie śruby mocujące zębatkę. Wtedy, na najdłuższym i prawdziwie górskim podjeździe atakuje Wojtek i wyraźnie ucieka nam, a ja muszę stanąć i dokręcić dwie pozostałe śruby w korbie, nie jest łatwo bo jak przytrzymać z tyłu tzw kominy? W tym czasie wyprzedziła mnie spora grupka z Martą Gogolewską, dodatkowo sporo powietrza ściganckiego ze mnie zeszło i w efekcie po ruszeniu przez bardzo długi czas nie mogę dogonić wspomnianej grupki, nie wspominając już o braku płynów na pokładzie Scotta - bufety były dla mnie jak zbawienie. W okolicy rozjazdu znowu muszę pitstopować by ponownie dokręcić zębatkę - kolejna grupka mnie załatwiła, po ruszeniu kilka razy myślałem nawet by wycofać się z wyścigu. Jakby tego było mało - gdzieś tuż przed rozjazdem dopadła mnie duża dekoncentracja że przestrzeliłem zakręt - 200m na wprost i nawrotka, teraz to już jest fatalnie, mam dość przygód, chcę ... :). Całe szczęście - gdy tylko skręciłem na wymagający mtbowsko łącznik na drugą rundę mega - zaczynam jechać swoje i wreszcie załatwiać rywali. Zębatka w korbie jakoś się trzymała. I tak całą drugą rundę pokonałem przyzwoicie, po drodze wyprzedzając stopniowo około 10 osób, w tym kilka znanych mi kolegów (w tym Adriana), jedynie młody skubaniec trzymał się moich pleców raz bliżej raz dalej i wyprzedził mnie na kilka km przed metą, którą minąłem średnio zadowolony i nie wiedząc że przyjechałem na 34 miejscu open, nieźle jak na ilość przygód :).

    34/132 - open mega (ilość dnf - 12)
    9/34 - M4

    Strata do zwycięzcy (lokales Hubert Semczuk) - 23:38 min, do M4 (Przemo Mikołajczyk) - 15:41 min
    Analiza mojego czasu z licznika i oficjalnego wskazuje że przez pitstopowanie straciłem ze 3 - 4 minuty.
    Cóż ... liczyłem na top 6 w kategorii. Będzie ciężko, o dekorowaną generalkę u Gogola, ale nie poddam się :)

    Foto by Hubert Orliński.
    Wyrzysk 2017 - to był mój bardzo dobry początek wyścigu, szkoda tych niefajnych przygód
    Wyrzysk 2017 - to był mój bardzo dobry początek wyścigu, szkoda tylko tych niefajnych przygód ... © JPbike

    Foto by Hania Marczak.
    Na drugiej rundzie mega walka trwała do końca :)
    Na drugiej rundzie mega walka trwała do końca :) © JPbike

    Mam nauczkę na przyszłosć - sprawdzać dokręcenie śrub przed wyścigiem
    Mam nauczkę na przyszłość - sprawdzać dokręcenie śrub przed wyścigiem © JPbike





  • dystans : 63.89 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:35 h
  • v średnia : 24.73 km/h
  • v max : 47.02 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 581 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Mosina

    Niedziela, 7 maja 2017 • dodano: 08.05.2017 | Komentarze 13


    Drugi tegoroczny start u Gogola - tym razem na własnym podwórku treningowym. Trzy ostatnie dni poprzedzające ów wyścig były dla mnie ciężkie - 3x praca, zero treningów, do tego na dobitkę dzień przed składałem do 22-tej rower dla chrześniaczki na przyszłotygodniową komunię.

    W dzień poprzedzający maraton w WPN solidnie popadało - cieszyło mnie to nawet, bo trudne warunki MTB to ja lubię, do tego mój Scott nie jest już młodzieniaszkiem i można go katować w trupa :). W połączeniu z temperaturą poniżej 10°C gwarantowało to pewne podkłady błota. Tylko czy w dniu wyścigu będzie power w nogach czy nie ...

    Start tym razem z 2 sektora. Asfaltowy odcinek rozciągający stawkę przebiegł w dół z nerwówką - co chwilę trzeba było mocno hamować. Po skręcie na Pożegowską poszedł ogień, na szczyt wspiąłem się przyzwoicie i mając czub ze 100 metrów przede mną, zauważam że  Dawid i Wojtek jadą kilka/kilkanaście pozycji przede mną. No i zaczęło się taplanie w błotku, ale bez przesady. Zgodnie z przewidywaniem zaczęła się tworzyć spora grupa, w której znaleźli się wspomniani teamowi kumple. No to zabrałem się z nimi, niestety w ogonie, bo tempo jakie nadawali ci przede mną było niezłe, raz ktoś potykał się w błotnistej mazi, raz ktoś szarpał, itd. Po dojechaniu do nowego odcinka - pseudo sekcji XC w Szreniawie zauważam że trasę skrócili, zapewne z powodu błota, albo po prostu byłoby zbyt niebezpiecznie. Na tym odcinku nic w mojej części stawki się nie zmieniło, w dalszym ciągu jadę na ogonie. Na autostradzie do Jarosławieckiego widzę że dwóch gości poprzedzających mnie wyraźnie zaczęło odstawać od grupy, zresztą i ja też nie miałem już takiej ilości sił by przyspieszyć, czyli jednak tegoż dnia powera w nogach do mocnego parcia po płaskim nie było. Dalej to jedynie wyprzedziłem dwóch poprzedzających i próbowałem dogonić grupę, bez skutku i zaczęła mnie łapać kolka wysiłkowa. Na otwartym przed Trzebawem ostatecznie odpadłem i tak zakończyła się moja dobra jazda. No to lipa i pozostało mi robić swoje do mety. Na kolejnej autostradzie w stronę Góreckiego dogoniło mnie trzech (osobno). Na Janosiku jeden mnie przyblokował i z buta. Gdy kończyłem rundę to zauważyłem moich starych, uśmiech do mamy i taty zaliczony i myk dalej. Na drugiej rundzie, na odcinku do Szreniawy nic nie zmieniło się, pomykałem sam, na pseudo XC dwóch mnie załatwiło, po wyjechaniu z lasu na odcinek do Trzebawia dopadł mnie psychiczny dołek w postaci dogonienia mnie sporej grupy z Hałajczakową i kilka znanych kolegów w składzie - resztkami sił w nogach zabrałem się z nimi na ogonie i odpadłem na dojeździe do Janosika (już nawet nie próbowałem podjechać). I tak dojechałem sobie bez spiny do mety i będąc pięknie uwalonym błotem.
    Maraton w moim wykonaniu wypadł poniżej oczekiwań, ale bez tragedii i dzień był dobrze spędzony.

    47/110 - open mega
    13/26 - M4

    Strata do zwycięzcy (Michał Górniak) - 21:34 min, do M4 (Przemek Mikołajczyk) - 17:53 min.
    Brawa dla Krzycha (10 open), Dawida (29 open) i Wojtka (33 open) za dobrą jazdę !

    Fotki by Hania Marczak i moja (ostatnia).
    Na uphillu Pożegowska wykręciłem wtedy swoje personal record na góralu :)
    Na uphillu Pożegowska wykręciłem właśnie swoje personal record na góralu :) © JPbike

    Janosik mnie tegoż dnia pokonał 2x
    Janosik mnie tegoż dnia pokonał 2x ... © JPbike

    Dokumentacja jak wygladałem na kilometr przed metą :)
    Dokumentacja jak wyglądałem na kilometr przed metą :) © JPbike

    Cały urok błotnego MTB :)
    Cały urok błotnego MTB :) © JPbike





  • dystans : 79.13 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 03:47 h
  • v średnia : 20.92 km/h
  • v max : 55.42 km/h
  • hr max : 169 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 82%
  • podjazdy : 1256 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Żerków

    Niedziela, 30 kwietnia 2017 • dodano: 30.04.2017 | Komentarze 7


    Drugi start w priorytetowym cyklu dla mojego teamu. Lokalizacja nowa, a trasa częściowo mi znana, głównie z maratonu w Klęce i kibicowania na MP w XC. Dojazd na miejsce spoczko, w towarzystwie Wojtka. Unit Martombike Team zjawił się w komplecie. Na miejscu strasznie zimno było (poniżej 10°C), do tego chłodnawo powiewało, mimo tego decyduję się pościgać w krótkich spodenkach, krótkiej koszulce, rękawkach i bezrękawniku - komfort przez całą giga trasę miałem znośny.

    Rozgrzewka krótka (niespełna 3 km), ale konkretna bo na trasie XC. Po Rydzynie udało mi się utrzymać pierwszy sektor, który w Żerkowie okazał się dość liczny. No to start. Krzychu stojący obok mnie tradycyjnie szybko znika gdzieś z przodu (skusił się na giga i dołożył mi na mecie 23:13 min). Pierwszy km po asfalcie i od razu wpadamy na dłuższy teren. Pomykając tędy w strasznym tłoku jedzie się trochę nerwowo, co jakiś czas ktoś nas przystopowuje i powoduje spore mieszanie się w stawce, był tam wąski singiel zjazdowo-podjazdowy - w takim tłoku i z prędkością niższą od spacerowej to masakra i sporo czasu stracone, do tego szybko dogonił nas drugi sektor z widocznymi dla mnie Dawidem i Adrianem w składzie. Na domiar złego jeden koleś z VW bezsensownie wjeżdża w mój lewy bok, przy tym zahacza siodełkiem o moją linkę blokady skoku i łamiąc przy tym śrubę regulacyjną ($%!!&!%). Napierając dalej po całkiem fajnej trasie w mojej części stawki było parę tasowań (większość z mega). Ano, był nawet piękny turystyczny akcent w postaci rozległego wiosennego widoku z pokaźnego pagóra :). Gdy zbliżaliśmy się do premii lotnej usytuowanej na solidnym polnym wzniesieniu to doszła mnie grupka z Dawidem w składzie i od razu stwierdziłem że moje nogi nie podawają jak powinny, ani żele, ani odpoczynek od roweru poprzedniego dnia nie pomogły i czułem się wtedy bezradny by powalczyć o wynik na giga. Gdy dokręciliśmy do wymagającej sekcji XC (średnio mi poszło) to doszedł mnie Wojtek cisnący w stronę mety mega. Po minięciu rozjazdu to klasycznie zrobił się luz i każdy gigowiec był zdany na swoje możliwości. W dalszym ciągu za żadne skarby nogi me nie chciały pracować jak należy i toczyłem się po niezłym mtbowsko terenie jakoś - takoś, dobrze tylko że kryzysu nie było. Ogólnie cała druga runda przebiegła dla mnie gorzej od pierwszej, wyprzedziło mnie tędy stopniowo niemal 10 kolarzy, a ja tylko jednego. I tak dojechałem do mety bez emocji. A tam teamowe towarzystwo dopisało i można było zapomnieć o słabszym wyniku open.

    53/73 - open giga
    9/16 - M4

    Strata do zwycięzcy (Marek Konwa) - 53:15 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 28:52 min.
    O stracie open nie ma co gadać, a do M4 - niemal taka sama jak w Rydzynie.
    O ile dobrze policzyłem - sektor pierwszy utrzymany i to ledwo :)
    Teamowa generalka - awans na 9 miejsce !

    Przedstartowe chwile z team-leaderem :)
    Przedstartowe chwile z team-leaderem :) © JPbike

    Foto by Renata Tyc.
    Stary zatwardziały gigowiec w akcji :)
    Stary zatwardziały gigowiec w akcji :) © JPbike






  • dystans : 60.33 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 02:28 h
  • v średnia : 24.46 km/h
  • v max : 51.65 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 157 bpm, 88%
  • podjazdy : 600 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 9 kwietnia 2017 • dodano: 09.04.2017 | Komentarze 6


    To już mój ósmy z rzędu start w klasycznej wielkopolskiej miejscówce maratonowej - w Dolsku, z miłymi pagórkami wokół. Aaa ... w zeszłorocznej relacji pisałem że w tegorocznej edycji prawdopodobnie nie wystartuję (słabe wyniki na otwarcie sezonu), a jednak nowy team, nowa motywacja i bardzo dobra do ścigania pogoda skusiły mnie do kolejnego startu u Gogola :)

    Dojazd na miejsce luzik, odbiór pakietu startowego luzik (dzięki Adrianie), wskok w obciski, rozgrzewka, powitania i pogaduchy z masą starszych i nowszych znajomych, wlot do 2 sektora, oczekiwanie na start i megowcy poszli !

    Unit Martombike Team wystawił trzy sztuki - mnie, Adriana i Krzycha.

    Pierwsze km lekko do góry spoko, nic nie tracę, pierwszy szeroki zjeżdzik w piachu - paru się wywala i sprawnie omijam małą kraksę. Następnie ku mojemu zdumieniu jadę w wielkiej ... czołowej grupie, trwa to do pierwszego podjeżdzika w lesie i zaczynają się pierwsze powolne tasowania. Na krótkim asfaltowym odcinku napieram w 8 osobowej grupce, mając w zasięgu wzroku całą czołówkę, mam wtedy wrażenie że ci z czuba jadą zbyt wolno. Po skręceniu w teren się zaczęło, mimo dobrego samopoczucia i odpowiedniego tętna nogi moje nie chcą dobrze podawać i w efekcie moja grupa zaczyna powoli uciekać (gdyby nie to - byłoby top 30 open). Dalej przez długi czas jadę sam, jednego rywala wyprzedzam i tuż za pomiarem czasu dogania mnie spora grupa z Adrianem w składzie, podczepiam się do nich. No i się zaczęło gigantyczne wyprzedzanie miniowców poczynając od ich ostatniego sektora - czułem się wtedy jakbym startował z ostatniego sektora u Kaczmarka lub Grabka :). W trakcie owego wyprzedzania warunki terenowe nie ułatwiały sprawy, bo napieraliśmy wtedy po tzw. łagodnym XC w pagórkowatym lesie - zbyt wąsko, raz grząsko, raz w chaszcze, przez piach, masę zeszłorocznych liści itp, generalnie było ciężko, ale przebijanie się naprzód szło sprawnie. Pomykając tędy, moja wielka grupa megowców się rozpadła, ja zostałem gdzieś w środku. Dopiero po rozjeździe zrobił się luz. Jadąc dalej pomykałem raz z jednym raz z drugim gościem - obaj lepsi ode mnie na płaskim, a ja lepszy od nich na pure mtb :). Na ok 10 km przed metą niestety koniec dobrego ścigania dla mnie - w dalszym ciągu mimo dobrego samopoczucia i równie dobrego tętna nogi już nie podawały jak należy, a szkoda bo byłby fajny dla mnie wynik na mecie. Po części winę zwalam na to że ścigałem się bez żeli. W efekcie straciłem od tędy do końcowej kreski ze kilkanaście miejsc open i kilka w M4. Wypada wspomnieć że kolejny raz jestem zadowolony z napędu 1x10, była nawet ścianka 19% (podjechana), natomiast gdybym musiał robić sprinterski finisz lekko z górki po asfalcie - na pewno przegrałbym bo zabrakłoby przełożeń tak pod 60 km/h, ale to nie moja bajka :)

    52/177 - open mega
    12/44 - M4

    Strata do zwycięzcy (Michał Górniak) - 19:40 min, do M4 (Darek Drelak, rywal z XC) - 12:41 min.
    Strata open do przełknięcia (po 3 browarach), do M4 dla mnie zadowalająca, powalczę o generalkę M4 :)
    A nasz team leader Krzychu ... zajął 4 open i wygrał M3 !

    Mamy pierwszy triumf w teamie. Gratsy dla Krzycha :)
    Mamy pierwszy triumf w teamie. Gratsy dla Krzycha :) © JPbike

    Fotki "w akcji" ... jak coś znajdę w gąszczu sieci.





  • dystans : 77.77 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 03:41 h
  • v średnia : 21.11 km/h
  • v max : 43.79 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 155 bpm, 87%
  • podjazdy : 1179 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Rydzyna

    Niedziela, 2 kwietnia 2017 • dodano: 02.04.2017 | Komentarze 10


    Ano, właśnie zaczął się mój dziesiąty z rzędu sezon wyścigowy.

    W tym sezonie starzy, świetni i sprawdzeni kumple zwerbowali mnie do nowo powstałego teamu - Unit Martombike Team. Ustalono że priorytetem są starty w cyklu Kaczmarek Electric wliczając w to walkę o jak najlepsze miejsce w drużynowej generalce.

    Ostatnio w tym cyklu startowałem pod koniec sezonu 2013 (Wolsztyn). Od dawna nie przepadam za wspólnym startem wszystkich dystansów i by nie startować z samego końca licznej kaczmarkowej stawki załatwiono mi 1 sektor. Dojazd na miejsce, przy okazałym zamku w Rydzynie (byłem tam turystycznie) i odbiór pakietu startowego poszły spoko. Pogoda w pełni dopisała - piękne słońce i przyjemne ciepełko że można kręcić odzianym na krótko, jedynie zachodni wiatr troszkę dawał znać.

    Z teamowych kumpli zjawili się prócz mnie (jadę giga), Krzychu (mega), David (mega), Wojtek (mega) i Przemek (mega). No to start. Krzychu stojący obok mnie w połowie 1 sektora pognał jak pocisk i tyle go widziałem tegoż dnia. Po pokonaniu ze 200 m ostre hamowanie - ktoś nie poradził w piachu. I tak następuje bardzo długie napieranie po płaskim i szerokim - wyprzedza mnie David. Nie daję rady dospawać się do licznej poprzedzającej grupy i jadę dalej swoje z paroma osobnikami aż 13 km - tyle liczyła znienawidzona przeze mnie płaska dojazdówka do dużo ciekawszej sekcji z góreczkami. No i się zaczęło prawdziwe pure mtb Wielkopolska - cały czas na przemian góra - dół, kilka(naście?) fajnych, krętych i wertepiastych sekcji XC, niektóre dość techniczne - w sam raz dla mnie :). Pomykając tędy raz robiło się tłoczno, raz luzowano, raz ktoś gorszy technicznie mnie blokował, no i tędy cały czas jechał blisko za mną Wojtek, czyli formę tradycyjnie mamy podobną :). Był taki moment że jeden gość w stroju CCC przede mną wywinął orła (przez korzeń). Na kilka km przed rozjazdem mega/giga Wojtek przyspieszył i wraz z paroma gośćmi powolutku mi zwiewali z pola widzenia, w sumie nic dziwnego, bo mnie czekało jeszcze jedno pokonanie ze 25 kilometrowej sekcji MTB. Faktycznie, na rozjeździe, w mojej części stawki tak na oko ze 95% (!) kolarskiej wiary skręciło na mega i od tego momentu miałem full luz i w 100% mogłem robić swoje bez presji, bez stresu :). Generalnie całą drugą rundę pokonałem sam, bez większych problemów, nowy napęd 1x10 doskonale się spisywał, nawet na ściankach 18%. Początkowo przez długi czas miałem jednego gościa przede mną w zasięgu wzroku, a następnie narastające zmęczenie spowodowało że na końcówce sekcji MTB doszło mnie dwóch. I tak pozostała mi jeszcze do pokonania ta strasznie długa i strasznie płaska powrotówka do mety. O dziwo kręciło mi się tędy nie najgorzej, jednego rywala załatwiłem i tak już mając bezpieczną przewagę dotarłem bez kryzysu do mety. Ogólnie to była spoko inauguracja maratonowa w moim giga wykonaniu :)

    40/69 - open giga
    9/18 - M4

    Strata do zwycięzcy giga (Adam Adamkiewicz) - 42:49 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 28:15 min
    Poziom u Kaczmarka wysoki. W drużynowej generalce od razu wskoczyliśmy do top 10 :)

    W akcji na sekcji XC. Coś dla mnie :)
    W akcji na sekcji XC. Coś dla mnie :) © JPbike





  • dystans : 42.73 km
  • teren : 42.00 km
  • czas : 01:52 h
  • v średnia : 22.89 km/h
  • v max : 40.44 km/h
  • podjazdy : 96 m
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Wiórek

    Sobota, 1 października 2016 • dodano: 02.10.2016 | Komentarze 4


    Nieplanowany start. Kilka dni temu mąż kuzynki (Suwik) postanowił zadebiutować w wyścigu MTB i zapytał mnie czy będę we Wiórku, nie wypada odmówić i skusiłem się na taki kameralny maratonik poprowadzony przez nadwarciańskie dukty i okoliczny las.
    Dojazd na miejsce rowerowy, spoko rejestracja, powitania i pogaduszki ze znajomymi, m.in. Asia i Marcin z córkami, Rafał z Erki, Daniel z GKKG, Ryszard nie tylko od Rybek i jeszcze paru innych.
    Po tym zapoznanie z Suwikiem początku trasy i można startować.
    Ustawienie w sektorze trochę chaotyczne - nie wiem kto nakazał nam pokręcić tam i skręcić w stronę linii startu/mety, przez to wylądowałem gdzieś w drugiej połowie stawki, no to chyba mam pozamiatane, bo na trasie leży pełno piaszczystych odcinków i będzie ciężko się przebijać.
    No to start. Jeszcze przed minięciem kreski startowej bezsensownie przyblokowali mnie i faktycznie zauważam że mam pełno roboty by znaleźć się w swoim miejscu stawki. Już na pierwszym zakręcie po długiej prostej widzę że sporo straciłem. Nie mam wyjścia i zmuszony jestem pruć do przodu z pełną mocą i atakować gdzie się da. Pomykając tędy niemało luda zalicza potknięcia w piachu. Zbytnio nie przejmuję się tym że taka ostra jazda zapewne spowoduje ubytek powera w drugiej części trasy (doświadczenie w tym mam). I tak kolejno wyprzedzam, wyprzedzam. Po pokonaniu 15 km trasy, po samopoczuciu czuję że więcej nie zdziałam - w tym momencie wyprzedziłem trzech z krótszej pętli (wszyscy stanęli na pudle). Płaska trasa z mini interwałami, masą piaszczystych odcinków i setką wertepów nie ułatwiała mi sprawy w szybkim pomykaniu i odrabianiu strat. Przyznam nawet że ostatni raz byłem na rowerze we wtorek w ... Karkonoszach i zdążyłem zapomnieć o piachach :). Pierwszą rundę mijam z czasem dającym na krótszej pętli ... 6 miejsce open :). Już na początku drugiej pętli dogania i wyprzedza mnie dwóch, w tym znany mi kolega z mojego rocznika, to nic, jadę dalej swoje. Jak się okazuje - całą drugą pętlę pokonuję całkiem nieźle i całkiem sprawnie, do tego dwóch rywali udaje się pokonać bez problemów, nie pisząc o tym że praktycznie przez cały czas mam przede mną na oku 3 osoby, tym wspomniany kolega z mojego rocznika (z MedBike). Na kilka km przed metą niespodziewanie wyprzedza mnie Daniel z GKKG, ten to wyraźnie ma dobry dzień. I tak już bez spiny docieram do końcowej kreski. 

    13/66 - open
    2/14 - M50

    Strata do zwycięzcy (Wojtek Polcyn) - lekko ponad 10 minut.
    Do zwycięstwa w kategorii straciłem ... 37 sekund.
    Jak na nienastawienie bojowe i ciężkie przebijanie się - poszło mi nieźle :)

    Foto by Joanna Horemska, MedBike.
    Dyskusja przedstartowa z Suwikiem :)
    Dyskusja przedstartowa z Suwikiem :) © JPbike

    Start niestety z tyłów i cała naprzód !
    Start niestety z tyłów i cała naprzód ! © JPbike

    Tak sobie napieram w lesie :)
    Tak sobie napieram w lesie :) © JPbike

    Miłe chwile :) Stautetka w postaci srebrnej szprychy bardzo oryginalna :)
    Miłe chwile :) Statuetka w postaci srebrnej szprychy bardzo oryginalna :) © JPbike






  • dystans : 48.07 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 02:26 h
  • v średnia : 19.75 km/h
  • v max : 68.02 km/h
  • podjazdy : 1463 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem przez Karkonosze, Szklarska Poręba - Karpacz

    Niedziela, 25 września 2016 • dodano: 25.09.2016 | Komentarze 9


    Planując starty w sezonie 2016 jakoś tak wyszło że nie udało mi się zapisać na wrześniowy Uphill na Śnieżkę organizowany przez Rotary Club, zamiast tego bez wahania skusiłem się na ich kolejną imprezę rowerową „Rowerem przez Karkonosze“ z trasą ze startem w Szklarskiej Porębie a metą w Karpaczu (50 km).

    Z logistyką, by dojechać w rześki poranek na miejsce startu z noclegowni w Karpaczu nie miałem najmniejszego problemu - towarzyszyli mi rodzice :)

    Rejestracja, przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę przebiegła sprawnie i szybko, wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka (czuję że nóżki mam wypoczęte i głodne podjazdów) i w oczekiwaniu na odpalenie niespełna 140 osobowej stawki znalazłem jeszcze czas na cappuccino :)

    W sektorze i na pełnym luzie ustawiam się w drugim rzędzie. Rozpoznaję ledwo kilka znanych twarzy, no to myślę sobie że będzie szansa na wynik w górach :) No i o 10 start. Od razu nogi podają, co mnie trochę dziwi (w tygodniu zrobiłem tylko jeden tlenik). Dość szybko, na pierwszym podjeździe przede mną formuje się kilkuosobowa czołowa grupka, a za mną jedzie dwóch i spora przestrzeń :) Na pierwszym zjeździe z dużą ilością ostrych kamieni mijam pierwszego defekciarza, kolejnego parę km dalej (obaj problemy z ogumieniem). I tak dalej zasuwam zarówno pod górę, jak i w dół po przyjemnych karkonoskich szuterkach wraz z dwoma gośćmi - po jakimś czasie, na długim podjeździe obaj nie wytrzymują mojego tempa i jadę dalej sam. Zaczął się kolejny i długi podjazd w stronę Petrowki (na 1044m) - jedzie mi się tedy bardzo dobrze, z tą różnicą że dogania mnie znana kobieca twarz (Aleksandra Podgórska) i jeden kolega z którym chwilę gadam (na temat niezłego tempa Oli, miejsca w stawce open i długości trasy). Pora na najdłuższy zjazd, szeroki i dość wymagający przez ilość kamieni i wysokich na 10 cm progów odwadniających - dla mnie spoko, wyprzedzam wspomnianego kolegę, a na dole przybliżam się do Oli. Po tym trochę półpłaskich szutrów i kolejne uphilowanie - kolega i Ola widocznie mają lepsze możliwości podjazdowe ode mnie i powolutku, na znanej Drodze na Dwa Mosty mi uciekają. Podjeżdżając tędy zaczynam kontrolować sytuację - za mną i ze sporej odległości dostrzegam jednego rywala, no to spoko, bo wiem że od startu jadę w top 10 open. Po szybkim zjechaniu wpadam na doskonale mi znane z tutejszych maratonów odcinki - całość przejeżdżam szybko i sprawnie, po drodze mijam wesołą i głośno kibicującą mi grupę emerytów :) Po (ponownym) wjechaniu na Drogę Sudecką to został do pokonania jeszcze jeden ciężki i o zgrozo asfaltowy podjazd w stronę górnych partii sławnej Drogi Chomontowej - pokonany sprawnie i z bezpieczną przewagą nad rywalem. Na Chomontowej jeszcze kawałek podjazdu i stamtąd już tylko zjazd tejże drogą w stronę mety, w Karpaczu Górnym, przy DW Stokrotka. Gdy tylko przekroczyłem kreskę to po pierwsze - zdziwił mnie czas przejazdu (poniżej 2:30h, a myślałem że będą okolice 3h), po drugie - dowiaduję się z szokiem że jestem TRZECI OPEN wśród facetów, o wygranej w kategorii ponad czterdziestolatków nie wspominając :)

    4/134 - open (sami faceci - 3/127)
    1/48 - M40

    Strata do zwycięzcy open (Filip Helta) - 22:05 min
    Trasa była przyjemna, głównie kondycyjna i bez technicznych fajerwerków rodem z Golonki :)

    Start oczywiście mam z czuba
    Start oczywiście mam z czuba © JPbike

    Właśnie i radośnie mijam metę :)
    Właśnie i radośnie mijam metę :) © JPbike

    Historyczna chwila w moim życiorysie - TRZECI OPEN !
    Historyczna chwila w moim życiorysie - TRZECI OPEN ! © JPbike

    To też trzeba pokazać - druga w sezonie wygrana w kategorii :)
    To też trzeba pokazać - druga w sezonie wygrana w kategorii :) © JPbike



    Na koniec przyznaję że znając siebie - po prostu miałem dobry dzień na solidne ściganie :)




  • dystans : 87.57 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 06:06 h
  • v średnia : 14.36 km/h
  • v max : 49.88 km/h
  • hr max : 166 bpm, 92%
  • hr avg : 142 bpm, 79%
  • podjazdy : 2635 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton Jelenia Góra

    Niedziela, 11 września 2016 • dodano: 13.09.2016 | Komentarze 5


    Mistrzostwa Polski w maratonie, zatem będzie okazja, by sprawdzić siebie w porównaniu z nie tylko krajową czołówką MTB, bo ów maraton, organizowany przez Grabka został wpisany do prestiżowej UCI Marathon Series.

    Po pobudce na kempingu (średnio się wyspałem), śniadaniu i zwinięciu obozowiska wraz z Dawidem udałem się do Jeleniej Góry, a Drogbas (nie startował) postanowił że pokręci sobie po oznakowanej trasie i przy tym popatrzy, pokibicuje i pofoci.

    Start mieliśmy spod samego centrum - na Plac Ratuszowy dojechaliśmy na 20 min przed startem i od razu zaskakuje nas pokaźny tłum, przeszło 1300 kolarskiej wiary :). Grabek przydzielił mi tradycyjnie 2 sektor - okazuje się że bardzo szybko się zapełnił i będę musiał startować z poza barierek (prócz mnie jeszcze sporo ścigantów tędy zaczynało wyścig).
    Krótkie przemówienie miejscowych włodarzy i samej Mai, lekkie opóźnienie i można ruszać. Najpierw Elita, po krótkim czasie odpalili 1 sektor (z micorem) i w końcu czas na tłoczny 2 sektor - gdy wreszcie wjechałem wewnątrz barierek to Ci z przodu byli już daleko, no to pozamiatane. Mijam pierwszą kraksę. Pierwsze kilometry pokonujemy po ulicach Jeleniej Góry w stronę Karpacza i po chwili wpadamy na asfaltową ścieżkę rowerową. Gnając tamtędy powolutku wyprzedzam kolejnych, póki starczy miejsca na takie manewry. Pierwsze 15 km to jazda asfaltami i szutrami wśród widokowych pól i wiosek. Jedzie mi się spoko, w dalszym ciągu powoli, acz stopniowo wyprzedzam kolejnych (m.in. micora). Jedynie co mnie zastanawia, to nie wiem gdzie znajduję się w stawce, bo w tym ogólnopolskim cyklu ciężko kogoś znajomego rozpoznać. Zanim wjechaliśmy w porządne góry (Rudawy Janowickie) to raz się zakorkowało - przez banalną przeszkodę o szerokości na jeden rower :). Tuż przed najstromszym podjazdem („łopata“, momentami 20%) dwukrotnie mijam focącego Drogbasa. Ów podjazd wszedł mi sprawnie i bez utraty pozycji, zapewne dlatego że go zapamiętałem z zeszłego roku. W końcu się zaczęła prawdziwa górska jazda, rozkręciłem się na dobre. Na 26 km rozjazd mega/giga i nareszcie miło się zluzowało na trasie. Pierwsze km na dodatkowej pętli giga to najpierw wspinaczka na ponad 800 m, wyprzedzam dwóch i następuje długi zjazd, oczywiście z dodatkiem techniki - zaszalałem i kolejne dwie sztuki rywali załatwione. Myślę sobie że jest dobrze, dużo piję na trasie, ale obawy i są, bo doświadczenie i mój niemal bezzmienny poziom wytrenowania podpowiadają mi że wraz z upływem mocno pokonywanych górskich terenowych km-ów w każdej chwili może nastąpić nagły ubytek powera. Dalsza jazda po fajnie poprowadzonej trasie (raz podjazd, raz zjazd, czasem single, czasem trudne kamieniste zjazdy, czasem wypych na stromych fragmentach) przebiega dla mnie spoko, kilka kolejnych osób wyprzedzam, aż na półmetku giga (po 45 km) czuję wcześniejsze obawy i faktycznie zaczyna mi się ciężej kręcić, czyli następuje dla mnie koniec dobrej jazdy, a szkoda ... W pewnym momencie bidony mam puste, a chce mi się pić - nie czekając aż dotrę do kolejnego bufetu, przy strumyku poprzedzonym niezjeżdżalną ścianką tankuję bidon (prócz mnie jeszcze kilka osób robi to samo). Poczynając od drugi raz pokonywanej „łopaty“ (uff, wjechałem) to ze smutkiem zaczynam powoli i stopniowo tracić ładnie zdobyte wcześniej pozycje :(. Im dalej, tym gorzej ze mną, postoje przy ostatnich bufetach nie pomagają, a ciężkie podjazdy jeszcze nie skończyły się, do tego zmęczenie utrudnia mi sprawne zjeżdżanie z odpowiednią techniką (kilka potknięć zaliczyłem). Były takie myślowe momenty że gdzieś tam napotkam na Drogbasa, co mnie podratuje np. browarem :), a ten wolał oglądać czołówkę giga i ich wyczyny na zjazdach, po czym zwiał wraz z nimi w stronę mety. Włócząc się dalej siłą woli, okazuje się jednak, że nie jestem sam co walczy z sobą - było kilka tasowań z niedobitkami, jak i parę osób się zatrzymało na poboczu. W końcu, na jakieś 10 km przed metą górska jazda ustąpiła półpłaskiej dojazdówce w stronę Parku Paulinum - nadal słabo tędy jechałem, kolejne kilka miejsc w dół i tak po ponad 6 godzinach spędzonych na godnej Mistrzostw Polski trasie dojeżdżam do mety - a tam ani Drogbas, ani Micor nie czekali na mnie przy końcowej kresce, tylko sączyli sobie w miłym miejscu kolejne piwko i właśnie trwała dekoracja najlepszych ...

    146/182 - open giga
    19/24 - M4

    Strata do zwycięzcy open ... ponad 2 godziny, do M4 - ponad godzinę ...
    Znając siebie - można było się spodziewać takiego słabego wyniku przy takiej silnej obsadzie.
    Analizowałem wyniki na giga i wiem że nawet bez kryzysu osiągnąłbym ledwo 100 pozycję ...

    Tylko jedna fotka - cyknął Drogbas, a na dalszej pętli giga do mety nie spotkałem żadnego fotografa ...
    Zaraz się zacznie ta osławiona i stroma
    Zaraz się zacznie ta osławiona i stroma "łopata" :) © JPbike



    Mimo wszystko - te dwa dni zaliczam do tych fajnie spędzonych w górach - dzięki chłopaki :)




  • dystans : 63.01 km
  • teren : 58.00 km
  • czas : 02:49 h
  • v średnia : 22.37 km/h
  • v max : 47.97 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 156 bpm, 87%
  • podjazdy : 607 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Klęka MTB Maraton

    Sobota, 3 września 2016 • dodano: 05.09.2016 | Komentarze 13


    Do Klęki, na maraton organizowany przez znajomą mi rowerową parę - Bożenę i Piotra Łąckich i ich przyjaciół wybrałem się tak po prostu, by miło zaliczyć kolejny wyścig :)

    Po dotarciu od razu zaskoczyła mnie świetna organizacja i miła obsługa. Powitania, pogaduszki ze znajomymi, wskok w kolarskie portki i czas na rozgrzewkę - sprawdzałem początek i koniec trasy. Z teamowej paczki - prócz mnie zjawili się Asia (kibic i fotograf) i Marcin (mini).

    Przed wpadnięciem do sektora wypatruję znanych mi rywali z M4 - zauważam Przemysława Mikołajczyka (ex pro-szosowiec), który jednak skusił się na mini, no to od razu czuję że mam szansę na pudło :). Oczekiwanie na odpalenie dość kameralnej stawki mega (mniej niż 50 osób), przybijanie żółwików z kolegami od Erki, przyglądanie się ilości znanych kolarsko osobistości i można ruszać. Na początek długa szutrowa prosta. Zaczyna się produkcja kurzu spod kół :). Znani mocarze szybko tworzą czołową grupę, przez 2 km mam ich dość blisko przede mną, po czym mądrze postanawiam jechać swoje i już przed pierwszym skrętem w konkretny teren z dużą ilością piachu tworzymy pięcioosobową grupkę - jednego rozpoznaję (Jerzy Kaźmierczak z M5), dwóch ze Strefasportu.pl i jeden mi nieznany. Pierwsza część pętli - leśny, interwałowy, kręty, z dodatkiem fajnych singli i wąwozów odcinek miło mnie zaskakuje - jedzie mi się tędy dobrze, pomijając jedynie walkę o jak najlepszą przyczepność w piachu. Ten nieznany mi gość dość szybko nie wytrzymuje naszego tempa na solidnych wertepach i odpada. Postanawiam że przez całą pierwszą rundę nie będę podejmował żadnych ataków i kontrolował sytuację, póki ktoś z mega nas nie dogoni (nie dogonił nikt :)). Na 16 km wyprzedza nas zwycięzca mini (Michał Górniak, startowali 5 min po mega), a następnych dwóch (wspomniany Mikołajczyk i jeden z Greenbike) zrobili to dopiero po 25 km, czyli dobrym tempem zasuwaliśmy. Druga część pętli była nie mniej ciekawa krajobrazowo - zawierała przelotówki, jazdę po nadwarciańskim wale (wiało z przedniego boku), jak i miły fragment kręciliśmy tuż przy brzegu Warty. Duże wrażenie zrobiła na mnie praca organizatorów szykujących trasę - zarośnięte chaszczami i trawą fragmenty tak pięknie i szeroko wykosili, normalnie miły szok :). No dobra, wróćmy do ścigania. Zatem w okolicach 30 km, tuż przed wpadnięciem na 2 rundę mega, na szerokim szuterku naszej grupce przyszło pomykać wśród licznej stawki uczestników Parady Rodzinnej - fajny widok :). No to ponownie pokonujemy najfajniejszą mtbowsko część pętli. Zaczynam wyczuwać że dość wymagająca trasa wyraźnie dała w kość moim współtowarzyszom, szczególnie na podjazdach i tych trudniejszych zjazdach to ja wysuwam się na czoło grupki - oczywiście wykorzystuję to, ale bez przesady. W końcu kolega ze Strefasportu.pl (zastanawiałem się czy z jest M4 czy z M5 - z tej drugiej) słabnie i gubimy go. Na bufecie, przed ponownym wjazdem na wały muszę stanąć, by zatankować pusty i jedyny bidon, po czym bez problemu doganiam pozostałych dwóch współtowarzyszy. Po ujechaniu paru km, drugi kolarz ze Strefasportu.pl (M3) zwalnia (dopadły go skurcze, po wyścigu pogadałem z nim), i tak zostałem z Jerzym, który wyraźnie zachował więcej sił i na kilka km przed metą zaczął powolutku mi się oddalać. W końcu i mnie dopada stopniowe zmęczenie, ale bez tragedii i z pełną kontrolą dojeżdżam do mety, a tam od razu dowiaduję że jestem 8 open. SZOK ! :)

    8/42 - open mega
    1/9 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 17:49 min
    Zatem po 125 dniach wyścigowych w końcu coś tam wygrałem, fajne to uczucie :)

    Fotki by Joanna Horemska, Grażyna Kaźmierczak.
    Moja grupka w akcji. Początek 2 rundy mega
    Moja grupka w akcji. Początek 2 rundy mega © JPbike

    Ósmy zawodnik open - zadowolenie jest :)
    Ósmy zawodnik open - zadowolenie JEST :) © JPbike

    Cierpliwie czekałem kilka lat na taki moment i doczekałem się :)
    Cierpliwie czekałem kilka lat na taki moment i doczekałem się :) © JPbike

    Dumny JPbike z pucharkiem zawierającym cyferkę PIERWSZY :)
    Dumny JPbike z pucharkiem zawierającym cyferkę PIERWSZY :) © JPbike