top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%)
Czas w ruchu:661:57
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:137533 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:71.43 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 98.32 km
  • teren : 95.00 km
  • czas : 03:56 h
  • v średnia : 25.00 km/h
  • v max : 47.87 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 845 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 23 września 2017 • dodano: 23.09.2017 | Komentarze 11


    Moje siódme Michałki, zawsze na giga, a co ? :)
    Dojazd do Wielenia z Maciejem. Rejestracja, odbiór pakietu (skarpetki i bidon), wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka i myk ustawić się na starcie. Unit Martombike Team wystawił trzy sztuki - mnie, Adriana (debiut na giga) i Wojtka (mega). Pogoda na miejscu słaba (pełne zachmurzenie, zapowiadany popołudniowy deszcz i jakieś 13°C), ale dla kolarzy nie mająca znaczenia - się przyjechało na zawody to jechać trzeba i już :)

    Punkt 10-ta start. Już po pierwszych 100m widzę że Adrian się zatrzymuje (spadł łańcuch). Krótka asfaltowa dojazdówka do lasu przebiega dostojnie i bez problemów trzymam się 1/3 stawki mega/giga. Skręt w wielki las i się zaczęło mocne napieranie po milionie wertepów z domieszką piaszczystego podłoża (ostatnie opady niewiele pomogły). Do rozjazdu (9 km) jest tłoczno, jadę swoje i nie podejmuję żadnych ataków, czuję się świetnie (nic dziwnego skoro od tygodnia jestem na urlopie, wypoczęty, wyspany). Aha, do rozjazdu pomykam tuż za Wojtkiem, który jedzie mega (przyznaję że nie wiedziałem o tym). Po skręcie na królewski dystans się zluzowało, wyprzedzam najpierw Arka z Bydzi, po chwili przegania mnie Daniel Lorenz i dodatkowo jeszcze z trzema gośćmi tak tworzymy grupkę, która nieźle ciśnie. Pomykając tędy szybko zrobiłem kalkulację rywali z M4 - o ile Kaiser i chłopaki z Baltic Home są poza moim zasięgiem to w najlepszym wypadku mogę liczyć na czwarte miejsce w kategorii. I tak ciśniemy, ciśniemy, aż nagle zaskakuje mnie sytuacja na ściance podjazdowej - o dziwo, doganiamy poprzedzającą nas grupkę w której jadą znane i mocne nazwiska (m.in. Zozuliński, Jackowski, Młody Kycler), zauważam również że wszyscy przede mną słabiej radzą z techniką, a lepiej z szybką jazdą po „płaskim“. Akurat pokonywaliśmy ciężki nawierzchniowo odcinek - powoduje to rozpad grupy na dwie części. Ku mojej uciesze utrzymałem się w tej szybszej. I tak osiem sztuk pomyka wspólnie kolejne leśno - wertepiasto - piaszczyste kilometry. Tempo jest mocne, częściej jadę na ogonie. Nagle zakleszcza mi się łańcuch w korbie w nietypowy sposób i muszę stanąć, oczywiście powoduje to że grupa moja odjeżdża mi i po ruszeniu rozpoczynam samotną pogoń za nimi. Idzie mi bardzo ciężko, staram się rozsądnie gospodarować siłami, ponoć nie minęła jeszcze połowa giga, cały czas odległość jest spora i nie zmniejsza się, zaczynam wątpić czy dogonię ich. Znów szczęście w postaci technicznego fragmentu mi dopisuje - prawie doganiam moją grupkę, by ostatecznie po paru km i minięciu bufetu ich dojść. Po podczepieniu do ogona o dziwo nie czuję się zajechanym samotną gonitwą, przez jakiś czas odpoczywam, sprawdzam średnią prędkość - ponad 25 km/h, a to dla mnie szok i zapowiada się życiowy dotąd czas na Michałkach. I tak wspólnie dobijamy do półmetka giga, po tym się zaczęły drobne rozszady w grupce - gdy na czele znalazł się masters z FSD (zwycięzca M5) to tempo na długich prostych tak wzrosło że odpadają: ja, Lorenz i Jackowski. Po chwili i mając wciąż dobre samopoczucie i żadnych kryzysowych odznak, wyprzedzam na interwałowym odcinku wspomnianych kolegów i od tego momentu pomykam samotnie do mety. Mocarze z mojej grupki niestety uciekli, przede mną w odległości ze 100 m został jeden gość. Na solidnych wertepach zjazdowych mam problemy ze spadającym łańcuchem - prowadnica nie zdaje egzaminu i się przesunęła, w efekcie aż trzykrotnie muszę robić parosekundowe pitstopiki, na szczęście wypracowałem wtedy sporą przewagę i nikt mi nie zagroził. Ostatnie kilometry to pełna kontrola sytuacji, paskudne nawierzchniowo kartoflisko, okrążenie stadionu i na mecie jest życiowy, wymarzony czas na michałkowym giga, czyli poniżej 4 godzin :)

    13/55 - open giga
    5/19 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 28:03 min, do M4 (Andrzej Kaiser) - 27:43 min.

    Foto by MedBike.
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą © JPbike

    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :)
    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :) © JPbike





  • dystans : 40.05 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 01:49 h
  • v średnia : 22.05 km/h
  • v max : 69.04 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 986 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem przez Karkonosze - 2 edycja

    Niedziela, 17 września 2017 • dodano: 17.09.2017 | Komentarze 6


    Druga edycja charytatywnego maratonu organizowanego przez Rotary Club na moich ulubionych górskich rewirach - w Karkonoszach. Rok temu zaliczyłem tam życiówkę (4 open i 1 M4) - to wystarczyło by z radochą oczekiwać startu w kolejnej edycji i miło byłoby powtórzyć ów sukcesik :)

    Dzień przed zawodami w Karpaczu solidnie popadało i ochłodziło się do poziomu 10°C. Poranek wita nas piękną pogodą (później pochmurną) i znośnym chłodkiem. Jako że start jest w górnej części Karpacza to bez zastanawiania zrobiłem rozgrzewkę w postaci uphillowego dojazdu z noclegowni - parokrotnie musiałem zwalniać bo tętno zbliżało się do maratonowych wartości :)

    Na miejscu startu spotykam Zbyszka i Patryka od ERki, panuje spokojna atmosfera, żadnych barierek, zero spiny, po prostu po odprawie ruszamy na właściwy start - na początek Drogi Chomontowej. Ustawiam się w 1/3 stawki. Po przyjrzeniu się potencjalnym rywalom to ze znanej czołówki rozpoznaję jednego - Michał Ficek, czyli jest szansa na super wynik w moim wykonaniu. No i poszli. Na początek krótki, acz troszkę konkretny podjazd na szczyt Chomontowej. Będąc całkiem rozgrzanym i mając na koncie tylko jeden trening w tygodniu to jadę swoje i powolutku, acz stopniowo wyprzedzam i kolejne oczka w górę zdobywam. Tuż przed szczytem zauważam przed sobą ze 10-15 osób z czuba, czyli jest nieźle. Pora na długi, szybki i szutrowy zjazd - pognałem na maxa, rozpędzając się niemal do 70 km/h (po powrocie i zgraniu danych strava mnie zaskoczyła że zdobyłem tam KOMa!) i do tego wyprzedzając dwóch rywali (w tym Patryka). Po zjechaniu jeden defekciarz mijany i trochę podjeżdżania asfaltową Drogą Sudecką (bez zmian w rywalizacji). Po tym troszeczkę technicznego zjazdu (jeden masters solidnie przyglebił) i czas na podjazd starym asfaltem na Dwa Mosty - zostałem wyprzedzony przez dwóch (w tym Patryka), jak i ja sam znacznie przybliżyłem się do poprzedzającej grupki. Po wjechaniu zjazd asfaltowo - szutrowo - kamienisto - błotnisty, nachylenie nie powala (ledwo 45 km/h), zjeżdżam z głową i bez szaleństw, a w dolnej części zjazdu mam przed sobą dwóch kolegów (Radek od Rybek i znów Patryk), po czym doganiam ich, tworzymy grupkę i następuje długa, miła sekcja podgórskich szuterków raz długo do góry, raz długo w dół. Wychodzi na to że my trzej jesteśmy skazani na współpracę - każdy z nas próbował ataków i za każdym razem nieudanych. W końcu, po przejechaniu ze 28 km trasy coś zaczęło się dziać - dochodzi nas kolega z ERki (Jarek), do szczytu długiego podjazdu jedziemy w czwórkę, a na długim zjeździe z łukami przekonuję się że moi towarzysze gorzej radzą z szybką techniką zjazdową. Jarek zostaje z tyłu, znając końcówkę trasy (będzie jeszcze jeden podjazd) decyduję się nie atakować i troszkę odpocząć, by spróbować na końcowym podjeździe. I tak wraz z Patrykiem i Radkiem wspólnie zjeżdżamy i pokonujemy odcinek góra - dół, za nami dwóch rywali próbowało nas dojść, a my mocno pedałując nie daliśmy się pokonać. W końcu ostatni dłuższy podjazd - wychodzę na czub, pokonujemy krótką ściankę i mimo że nie cisnę pod górę w 100% to zaczynam wyraźnie odjeżdżać Radkowi i Patrykowi, na szczycie uzyskuję ze półminutową przewagę, krótki zjazd, krótki podjazd i jest zjazd po stoku narciarskim do mety w Szklarskiej Porębie. To był mój bardzo udany maraton :)

    9/82 - open
    1/31 - M40

    Strata do zwycięzcy open (Michał Ficek) - 17:48 min

    Fotki by Korona Karkonoszy i mój tata.
    Moja grupka w akcji
    Moja grupka w akcji © JPbike

    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :)
    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :) © JPbike

    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :)
    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :) © JPbike





  • dystans : 74.88 km
  • teren : 68.00 km
  • czas : 03:16 h
  • v średnia : 22.92 km/h
  • v max : 45.83 km/h
  • hr max : 174 bpm, 97%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 798 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Nowa Sól

    Niedziela, 3 września 2017 • dodano: 03.09.2017 | Komentarze 7


    Przedostatni kaczmarkowy maraton. Dojazd do Nowej Soli w towarzystwie Dawida i Wojtka zleciał miło i szybko. Po wskoku w teamowe portki robię dość krótką rozgrzewkę (niespełna 3 km) i dość wczesny jak dla mnie myk do 2 sektora (zasługa olbrzymiej straty w górskim Dziwiszowie). W oczekiwaniu na start (opóźniony 10 min) można było pogadać o tym i tamtym z Adrianem i Wojtkiem.

    Po ruszeniu i przekroczeniu mostu od razu znajduję swoje miejsce w peletonie. Ciśniemy wtedy przez spory odcinek po nadodrzańskim wale, a następnie polnymi wertepami. Od czasu do czasu podejmuję krótkie i skuteczne ataki. Kilka razy robię za niezłą lokomotywę, w dodatku pod wiatr (!), co mnie troszkę dziwi, ale pewnie to zasługa „świeżych“ łydek (w tygodniu zrobiłem tylko dwa 1h tleniki). Gdy po dosyć długiej i nudnej dojazdówce w końcu wpadamy w ciekawszy, leśny, kręty i pofałdowany teren to się zaczęła właściwa rywalizacja MTB. Co chwila ktoś z grupki mnie wyprzedza, co chwila to ja wyprzedzam, co chwila odległości między rywalami się oddalają i zbliżają - taki stan trwa dość długo. W końcu, po wjechaniu na bardzo fajny, długi i z troszkę ciężką nawierzchnią singielek się porozciągało i w moim zasięgu wzroku za mną zostało kilka rywali (większość z mega). Po pokonaniu ze 25 km trasy czuję osłabienie powera, kilka kolarzy stopniowo mnie wyprzedza (w tym josip). Po tym wpadamy na serię długich leśnych prostych (nuda poza miłym leśnym klimatem). Gdy tylko na 37 km skręcam na 2 rundę to czuję że odżywam i rozkręciłem się na całego. Faktycznie, przez całą 2 rundę nieźle mi się pomykało, samopoczucie cały czas dobre, udało się bez problemu wyprzedzić dwóch gigowców, jak i dojść sylwetki Wojtka, tak na 200-300 m przede mną, tylko cosik cały czas nie mogłem go dojść - czyli power w nogach nie ten jaki bym chciał mieć. W miarę zbliżania się końca 2 rundy to następuje zaskoczenie - dogania mnie i wyprzedza 69-letni kolarz z Czaplinka (!). Po wjechaniu na długą i płaską powrotówkę (blisko 10 km) to podejmuję samotny atak póki kryzysowych chwil nie wyczuwam - na długim asfalciku pozycja czasowca i poniżej 35 km/h nie spada, cały czas widzę ze 200-300 m przede mną trzech kolarzy, nie idzie zmniejszyć do nich dystansu, trudno, a za mną pustka. Jeszcze tylko paskudne polne wertepy, nadodrzański wał, wyprzedzam jednego, wąski mostek i jest meta.

    53/67 - open giga
    7/13 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 37:33 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 23:38 min
    Strata do szerokiego dekorowanego pudła - CZTERY SEKUNDY ...

    Fotki by Tygodnik Krąg, Janusz Zając, Piotr Łabaziewicz.
    Początek trasy. Wbrew pozorom nie jechałem tu sam, tylko podjąłem udaną ucieczkę z grupki :)
    Początek trasy. Wbrew pozorom nie jechałem tu sam, tylko podjąłem udaną ucieczkę z grupki :) © JPbike

    Takich sytuacji nie brakowało (podjazd max 17%) :)
    Takich sytuacji nie brakowało (podjazd max 17%) :) © JPbike

    W akcji. To był spoko maraton
    W akcji. To był spoko maraton © JPbike





  • dystans : 58.95 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:50 h
  • v średnia : 20.81 km/h
  • v max : 44.92 km/h
  • hr max : 169 bpm, 94%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 765 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid Bodzyniewo

    Niedziela, 27 sierpnia 2017 • dodano: 27.08.2017 | Komentarze 4


    Nieplanowany start. Po Solid(nym) Lesznie tak mi się spodobał sposób w jaki organizatorzy układają trasy - wyciskają z danego terenu dosłownie wszystko co związane jest z prawdziwym MTB i to mi wystarczyło by bez wahania udać się na ich kolejny maraton póki nie mam krzyżujących terminowo innych priorytetowych startów.

    Dojazd do Bodzyniewa (wioska między Śremem a Dolskiem) spoko i na sporo przed czasem. Ze spokojem mogłem zdobić długą rozgrzewkę, w trakcie której zapoznałem się z pierwszymi i ostatnimi km trasy. Po moim „wyczynie“ z wspomnianego Leszna (start z samego końca stawki) przypadł mi 2 sektor, a właściwie jego ogon.

    Start kilka minut po odpaleniu jedynki. Na początek czeka nas 3 km prostej, niefajnej, szerokiej i polnej szutrówki z paroma solidnie piaszczystymi fragmentami plus silny tylnoboczny wiatr - nie szarżuję i jadę swoje w tym nieznacznym tłoku wszystkich dystansów. Póki stawka zaczyna się rozciągać to powolutku przebijam się kolejne oczka do przodu. Gdy tylko skręciliśmy w duży leśny teren to trasa nas zaskakuje - co chwila zakręt, podjazd, zjazd, zakręt, singiel, zawijasy itp - czyli coś dla mnie, problem w tym że co chwila mnie blokują na trudniejszych i wąskich odcinkach - trudno i trochę tam wycierpiałem. Po dokręceniu do fajnego singla przy uroczym Jeziorze Cichowo zaskakują mnie dwie strome ścianki zjazdowe, szczególnie ta druga, piaszczysta wymagała odpowiedniej techniki - znów coś dla mnie i oczywiście sprawnie zjechałem, a obok mnie dwóch gości potknęło się. Po tym następuje krótka i szybka teleportacja na znane mi z maratonów w Dolsku polno-leśne dukty. Tworzymy paroosobową grupkę, z którą wraz z kilkoma moimi potknięciami (o tym poniżej) zaliczam cały odcinek do rozjazdu mega/giga (wszyscy pognali na mega). Wspominając owe znane dolskie odcinki to szybko przekonuję się że organizatorzy z Solida dosłownie solidnie się napracowali - zamiast długich prostych, których się spodziewałem, co chwilę mamy skręt, podjazd, zjazd, krótkie proste, masę dzikich singielków, dużo wertepów, trochę solidnego piachu, znalazły się nawet dwie ciężkie ścianki podjazdowe (max 22%). No dobra, teraz o moich potknięciach - raz, gdy zaczynałem uciekać towarzyszom z grupki to na piaszczystym zjeżdziku tak solidnie mnie wybiło że zaliczyłem klasycznego OTB z lądowaniem w kolczaste krzaczory (dziura w spodenkach zaliczona), po tym zdarzeniu jeszcze muszę wyciągnąć dużą gałązkę z przerzutki i znów muszę gonić grupkę (już porozciąganą). Natomiast drugie potkniecie to trafia się ponownie na szybkim, prostym i piaszczystym odcinku - zakopałem się i było stop and go. Prócz tego te ostre i niespodziewane skręty mnie nieraz wybijały z rytmu. Po dokręceniu do rozjazdu i skręceniu na giga następuje prawie pustka przede mną i za mną, czyli klasyczna samotność długodystansowca. Na odcinku dojazdowym do 2 rundy bardzo przeszkadzał centralny wmordewind. We wiosce Łagowo jest fajny podjazd asfaltowo-kocie łby, co prawda krótki, ale kibicujący mieszkańcy dodawali motywacji - jeden facet machał narodową flagą i krzyczał „BRAWO“ :) Na drugiej rundzie, którą pokonuję już dostojnie i bez błędów, doganiam jednego gościa, który przez jakiś czas jedzie ze mną i uciekam mu. Na około 12 km przed metą zaczynam dublować ostatnich megowców, po jakimś czasie wyprzedza mnie młody (Maciej Kycler, startował z tyłów), po wjechaniu na wspomnianą na początku ścigu paskudną 3 km polną powrotówkę i walcząc z przednio-bocznym wiatrem zostałem pokonany przez jeszcze jednego (niestety z M4) i w końcu wpadam na metę. Solidne było to giga, chociaż troszkę krótkie. Udany mocny trening zrobiony !

    20/28 - open giga
    5/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 26:01 min, do M4 (Piotr Cibart) - 17:01 min
    Strata do pudła - 3:57 min, dałoby się to zdobyć gdybym wystartował z czuba sektora i nie zaliczał potknięć :)

    Foto by Robert Dakowski.
    Ścianka zjazdowa. Mistrz techniki w swoim żywiole :)
    Ścianka zjazdowa. Mistrz techniki w swoim żywiole :) © JPbike





  • dystans : 46.58 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 01:48 h
  • v średnia : 25.88 km/h
  • v max : 46.19 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 158 bpm, 88%
  • podjazdy : 406 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Pobiedziska

    Niedziela, 20 sierpnia 2017 • dodano: 20.08.2017 | Komentarze 9


    Pobiedziska, miasto w którym mieszka moja ulubiona rowerowa para - Asia z Marcinem, tym razem zadebiutowało na mapie maratonów u Gogola. Pierwotnie 56 km trasa zapowiadała się świetnie, gdyby nie ostatnie skutki burz, nawałnic i wichur które spowodowały że ostatecznie organizatorzy skrócili trasę mega do 45 km. To z kolei spowodowało że na miejsce startu zdecydowałem udać się prosto spod domu rowerem (równe 40 km). Wyszła fajna rozgrzewka, która w połączeniu z wyścigiem i powrotem zsumowała niedzielny kilometraż do świetnych 139 km - pora zbudować formę na ostatnie wyścigi w sezonie - nie mam zamiaru tanio sprzedać skóry :)

    Mój team, Unit Martombike Team wystawił ... jedną sztukę, czyli oczywiście mnie :) Powitania, pogaduszki z kumplami i myk do 1 sektora. Tym razem puszczali nas nietypowo, bo po kilkanaście sztuk w 30 sekundowych odstępach - wszystko po to że na pierwszych km po skręcie w teren jest singiel (OS Z3wazy). Moim zdaniem słuszna decyzja, bo w przeciwnym przypadku byłoby olbrzymie zakorkowanie. Ja klasycznie ruszyłem w ostatniej grupce pierwszo-sektorowców. Zastanawiało mnie tylko czy prawidłowo będą mierzyć wszystkim czasy, bo na mecie okazało się że czas z licznika mam 2 minuty lepszy od oficjalnego - drobiazg dla mnie, zresztą z walki o dekorowaną generalkę M4 wypadłem już po Mosinie, bo konkurencję w kategorii mam silną.

    I tak po ruszeniu od razu mogłem robić swoje. Dzięki długiej, bo bagatela aż 48 km rozgrzewce kręciłem z rozgrzanymi mięśniami, ale szybko przekonałem się że powera w nogach by przebić się na czub grupki wyraźnie mi brakuje i w efekcie cały czas cisnę w ogonie grupki (nie ostatni). Na solidnym singlowym wertepie zaliczam jeden z dwóch kluczowych momentów w wyścigu - spada mi łańcuch z blacika (pora założyć prowadnicę). Dalej to przede mną zrobiła się przestrzeń, gonię, gonię jak mogę i nie daję rady dogonić towarzyszy z grupki, do tego na otwartej przestrzeni szybko dostrzegam goniącą mnie grupę z czuba 2 sektora. Trasa okazuje się po części mi znajoma - raz z poznańskiego bikemaratonu, raz z Mistrzostw Pobiedzisk XC, raz z kostrzyńskiego maratonu. Na szczycie Kociałkowej Górki miły moment - ogniście kibicuje mi seba. Na najdłuższej otwartej prostej doganiam bikerkę z Rooweromani, proponuję koło i tak zrobiła. Razem dokręcamy do bufetu, dogania nas młody ze Strefysportu.pl, zaczyna się troszkę techniczna sekcja zjazdowo-podjazdowa, cisnę swoje, coś tam zyskuję. Na odcinku wokół pięknego Brzostka sporo się działo - dogania mnie jeden, a za mną zauważam że blisko jedzie spora grupa, nie zamierzam łatwo się poddać i walczę jak mogę. Urozmaicony teren PK Promno mi sprzyja i to tak że tworzymy czteroosobową grupkę (ja, wspomniany jeden, dwóch ze Strefysportu.pl) i współpracując skutecznie uciekamy reszcie, szczególnie ja sam mocno i na czubie zapracowałem się na szybkim odcinku, tuż przed wjazdem na 2 rundę mega. Na sławnym „OS Z3wazy“ przewagę powiększyliśmy. I tak dalej kilkanaście km-ów 2 rundy przebiegły wspólnie ze wspomnianymi towarzyszami. W rejonie Kociej lekkie zaskoczenie - doganiamy trzech (w tym Mateusza Mroza, który jednak ciągnął swojego kolegę z teamu). I tak powiększona grupa ciśnie dalej, od czasu do czasu się rozciąga i ponownie skleja (sprawka mocnej łydy Mroza). No i zaliczam drugi kluczowy moment - nad Brzostkiem znów spada mi łańcuch (znam już przyczynę), mimo że z defekcikiem poradziłem sobie w parę sekund to dalej nie daję rady dogonić współtowarzyszy, po prostu troszkę powietrza ze mnie zeszło, trudno. Się zaczęło coraz liczniejsze wyprzedzanie miniowców, na ostatniej długiej prostej walczę już z trudem, przy szybkości ze 35 km/h jeszcze dwóch z mega mnie załatwia i w końcu wpadam na metę. Okazuje się że przez te stopniowe i grupkowe puszczanie zawodników trochę bałaganu z końcowymi wynikami się porobiło.

    48/127 - open mega
    13/27 - M4

    Strata do zwycięzcy (Hubert Semczuk) - 11:07 min, do M4 (Marcin Sapa, ex szosowiec) - 10:48 min
    Strata open najniższa w sezonie, ale z czego tu się cieszyć na takim dość szybkim i krótkim mega ?

    Foto by Joanna Horemska, Hania Marczak, Jacek Głowacki.
    Przedstartowe chwile. Uśmiech do pani fotograf (Asi) :)
    Przedstartowe chwile. Uśmiech do pani fotograf (Asi) :) © JPbike

    Start. Od razu poszedł ogień !
    Start. Od razu poszedł ogień ! © JPbike

    Tam gdzie PURE MTB to atakuję na całego :)
    Tam gdzie PURE MTB to atakuję na całego :) © JPbike

    Gruppen współpraca na 2 rundzie mega
    Gruppen współpraca na 2 rundzie mega © JPbike

    Filmik z ostrego zakrętu na 2 rundzie mega (goniłem wtedy grupkę) autorstwa kibicującego seby.






  • dystans : 60.93 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 04:45 h
  • v średnia : 12.83 km/h
  • v max : 56.78 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 145 bpm, 81%
  • podjazdy : 2526 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Dziwiszów

    Niedziela, 13 sierpnia 2017 • dodano: 15.08.2017 | Komentarze 7


    W końcu cykl Kaczmarek Electric MTB organizujący maratony głównie na terenie Wielkopolski i Lubuskiego odważył się na słuszny krok - w prawdziwych górach. Tym razem w nowej lokalizacji, w Dziwiszowie koło Jeleniej Góry, a właściwie na rozległej górskiej polanie, przy stacji narciarskiej Łysa Góra. Po tamtejszych Górach Kaczawskich, którędy poprowadzili trasę, do tej pory kręciłem terenowo tylko raz, pora to nadrobić :)

    Tegoż dnia Unit Martombike Team wystawił liczny skład - mnie, Adriana, Wojtka, Przemysława, Marcina i Tomka, nawet w miasteczku zawodów zjawiło rzucające się w oczy stoisko Martombike, producenta naszych świetnych kolarskich ciuszków. Pogoda w 100% dopisała kolarsko, zarówno pod względem temperatury, nasłonecznienia i chmurek.

    Na temat przedwyścigowych opisów trasy różnych autorów, to żaden na mnie nie zrobił wrażenia poza tym że giga ma do pokonania „zaledwie“ 60 km i pokaźne 2300 m podjazdów (mi wyszło jeszcze więcej, o tym w opisie).

    Rozgrzewkę odbyłem krótką (5 km) ale wystarczającą. Jako jedyny z teamu startowałem z pierwszego sektora, a tradycyjnie już z jego ogona, zresztą czekanie ze 40 min w czubie jest dla mnie bez sensu. Po ruszeniu od razu solidny i krótki podjazd na ... najwyższy punkt trasy. Jadę swoje, nic nie tracę, ani nic nie zyskuje, zauważam że nie jadę ostatni z jedynki - za mną jest kilkanaście osób. Po wjechaniu na kaczawski teren się zaczęła zabawa MTB. W mojej części stawki szybko się porozciągało i od razu mogłem robić swoje górskie umiejętności, na podjazdach szło przeciętnie, a na tych trudniejszych zjazdach z dodatkiem błotka - póki szerokość ścieżki pozwalała to szybko przebijałem się do przodu. Problemy z trakcją na błotnych odcinkach sprawiały mi tylko nieodpowiednie i starte w połowie Racing Ralphy - w sumie na całym giga zaliczyłem mnóstwo poślizgów i zero gleb, chociaż momenty były.
    Aż tak kolorowo na pierwszych km nie było - kilka razy mnie przyblokowywali i zgodnie z moimi przewidywaniami szybko doszli nas ci z dwójki. Po zjechaniu na miły i widokowy szuterek głównie podjazdowy z domieszką starego asfalcika dogania mnie Adrian, pyta „jak tam“, mówię że dopiero się rozkręcam i faktycznie cały ów szeroki odcinek pokonujemy razem, trochę gaworzymy, kilka rywali załatwiamy, po drodze podziwiając widoczki :). Zauważam również że i Wojtek jedzie blisko za nami, to daje mi do myślenia że tegoż dnia nie będzie z mojej strony super wyniku. Na szczycie, będącym rozjazdem mini wcinam pierwszego z czterech żeli, Adrian ku mojemu zdumieniu gna w dół tak, że mi odjeżdża, po chwili wpadamy na superbłotny fragment z koleinami - było tyle tańcowania że ostatecznie tracę kontakt (nie wzrokowy) z kolegą teamowym. Po tym sekcja zjazdowo - asfaltowo (wioska) - podjazdowa i wpadamy na długi, superciężki (max 22%), trawiasty podjazd na arcywidokową Górę Szybowcową (lotnisko). Na moim 1x10 (34/40) z trudem udało się całość podjechać. Podjeżdżając tędy zarówno przede mną widziałem grupkę z Adrianem, jak i za mną z Wojtkiem - obaj w odległości ze 100m ode mnie. Na szczycie bufet, samoloty, widoczki i czas na zjazd - tak się zdekoncentrowałem że nie zauważyłem skrętu w las i w efekcie zjechałem kilkaset metrów wprost po polanie dół ... Oczywiście po zorientowaniu się że jadę nie tędy następuje nawrotka, muszę zrobić wypych i przewyższenia u mnie wzrosły. Okazuje się że nie jestem sam co się tędy gubi - w trakcie wypychu jeszcze dwie osoby robią to samo, poza tym mogłem popatrzeć jak Przemysław podjeżdża w licznej grupce. Gdy do końca wypychu zostało mi ze 50m to Wojtek właśnie wjeżdżał we właściwy skręt. I tak ładne ciężko wypracowane kilka minut straciłem. Po wjechaniu na właściwą ścieżkę wtapiam się w kilkuosobową grupkę i po pokonaniu odcinka przez las oczom ukazał się arcywidokowy zjazd, choć z ciężką nawierzchnią (wykoszone chaszcze z wertepami). Zjechane sprawnie, z jednym momentem bliskim OTB. Kolejny podjazd z fragmentem do wypychu, znów kawałek ciężkiej nawierzchniowo polany i czas na techniczny zjazd (stara rowerowa trasa DH) - zaszalałem co poskutkowało ucieczką z grupki, dogoniłem Wojtka (akurat glebnął na skośnym korzeniu), no i zaliczyłem lekkie „puk“ w drzewo (przez rozsypane kamienie). Na dolnej części zjazdu ponownie paskudne wykoszone chaszcze nie ułatwiały sprawy - zaliczone dwa postoje bo spadł mi łańcuch i znów muszę gonić wspomnianą grupkę z josipem. Skutecznie poszło. Po tym gruppen podjazd dość wąski, leśny i przyjemny z ostrą końcówką prowadzący ponownie na Górę Szybowcową. Wyprzedził mnie wtedy mocny rywal z M4 - M. Zabłocki z VW (po defekcie). Po wjechaniu, na mijance zauważam kilka znanych twarzy z czołówki - czyli giga ponownie będzie wjeżdżało na lotnisko po tej ciężkiej trawie (w sumie czterokrotnie zdobywaliśmy ową górę). Techniczny zjazd z tędy poszedł sprawnie i długo oczekiwany rozjazd mega/giga - z mojej grupki dwóch skręciło na ten cięższy dystansicho, z czego jeden po 2 km ... zawrócił :) I tak nastąpiła jazda po znanych mi już ścieżkach, w większości pomykałem już sam. Zastanawiało mnie tyko gdzie jest Wojtek - wypatrzyłem go za mną po paru km na dłuższym podjeździe na odkrytym terenie. Stopniowo czułem narastające zmęczenie, ubytek powera i mikroskurcze w nogach - brak spożytego przed startem magnezu z B6 zrobiło swoje. W końcu wspomniany trawiasty podjazd - niestety, odcinek z największą stromizną zbutowałem. Na następny ciężki górski maraton zmodyfikuję napęd na lżejsze przełożenia (32/46), zresztą już w Alpach przekonałem się o tym. Kolejne gigowskie kilometry poszły sprawnie, aż w końcu na końcówce zjazdu doszedłem dwie znane mi sylwetki - kolega z Cellfastu i Kasię H.M. Gdy tylko zaczął się ostatni podjazd na lotniskową górę to zaatakował mnie skurcz w prawej nodze, tak silny że musiałem na minutkę stanąć, tracąc przy tym jedną pozycję. Później wyprzedził mnie jeszcze jeden gość, zostałem dogoniony przez josipa, któremu po technicznym zjeździe poinformowałem o moich skurczach i by jechał dalej swoje - tak zrobił. W tamtym momencie pokonywaliśmy przedostatni podjazd, trochę rywalizacyjnie się zrobiło - wyprzedzamy ostatniego z mega, z zaskoczenia i niewiadomo skąd załatwia nas Gosia Zellner, Wojtek widocznie wyciska z siebie ostatnie podkłady sił, a ja będąc już solidnie zmęczony doganiam i wyprzedzam jednego rywala. Jeszcze tylko potwornie śliski i superbłotny płaski fragment i na koniec podjazd z zawijasami po stoku narciarskim, byłem tam gorąco dopingowany przez teamową wiarę i w końcu szczytowy wjazd na metę. Oj, było ciężko, ale dostałem w kość tak jak chciałem :)

    54/62 - open giga
    7/11 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 1:24:47 godz, do M4 (Tomek Jaworski) - 53:27 min
    Poziom na giga u Kaczmarka jest kosmiczny, co przy mojej fizycznej pracy nawet nie zbliżę się do połowy stawki ...
    Strata do szerokiego pudła - 13:19 min, grubo, zatem gdybania nie będzie i z radochą otwieram litrowy browar :)

    Fotki by DGR Racing Team, Karolina Zając, Foto MTB.
    Start. Nie ostatni z pierwszego sekrota ruszałem :)
    Start. Nie ostatni z pierwszego sektora ruszałem © JPbike

    W akcji. Trochę błotka tam było :)
    W akcji. Trochę błotka tam było :) © JPbike

    Nie ma to jak teamowy doping na końcowych i podjazdowych metrach :)
    Nie ma to jak teamowy doping na końcowych i podjazdowych metrach :) © JPbike

    Jest meta. Nie pamiętam czy kiedykolwiek miałem maraton z metą na górce :)
    Jest meta. Nie pamiętam czy kiedykolwiek miałem maraton z metą na górce :) © JPbike

    Dokumentacja jakby ktoś pytał o ilosć błota :)
    Dokumentacja jakby ktoś pytał o ilość błota :) © JPbike





  • dystans : 83.77 km
  • teren : 83.77 km
  • czas : 04:11 h
  • v średnia : 20.02 km/h
  • v max : 52.19 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 82%
  • podjazdy : 1448 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Strzelce Krajeńskie

    Niedziela, 9 lipca 2017 • dodano: 09.07.2017 | Komentarze 8


    Kolejny kaczmarkowy start. Miejscówka nowa - wypoczynkowe miasteczko nad jeziorami - Długie w pobliżu Strzelc Krajeńskich. Jednym z budowniczych trasy był znany w światku MTB Rafał Chmiel, co za tym idzie - można było się spodziewać ciężkiej trasy - w 100% tak było i po dojechaniu do mety jestem dumny że jeżdżę królewski dystans - samo ukończenie takich ciężkich tras daje mi tyle satysfakcji że chce się żyć i dalej walczyć :)

    Dojazd w towarzystwie Team Leadera przebiegł spoczko. Po zaparkowaniu auta oczom naszym ukazała się piękna okolica - lasy, jeziora i pełno solidnych zalesionych góreczek. Rozgrzewkę niestety zrobiliśmy zbyt krótką (brak czasu i sektor już był zapełniony). No to punktualny start, z tyłów 1 sektora oczywiście. Na początek bardzo szeroka i twarda szutrówka z krótkim podjazdem - Krzychu pognał do przodu jak sterowalny pocisk i tyle go widziałem na trasie :). Mi niestety idzie tędy fatalnie i w pierwszy skręt w wielki leśny teren wjeżdżam jako przedostatni z pierwszego sektora. Nie przejmuję się tym bo znam kosmiczny poziom u Kaczmarka i jadę swoje. Mija kilka km, udaje mi się kilka osób wyprzedzić i na wertepiastym zjeździe spada mi łańcuch z korby (znowu zapomniałem przełączyć wózek przerzutki na twardo) - pitstop i znowu muszę zaczynać maraton jako przedostatni z 1 sektora. Na 8 kilometrze trasy dopada mnie pierwsze lekkie zmartwienie - zaczynają mnie stopniowo wyprzedzać konie z 2 sektora (do rozjazdu mega/giga, aż na 50 km trasy załatwiło mnie ok 20-25 kolarskiej dwusektorowej wiary, zresztą większość jechała mega). Trasa początkowo mnie nie zaskakuje bo przewyższenia na razie nie powalają - okazuje się że najpierw pokonywaliśmy niemal całe mini (łatwizna i dość szybka). Gdy tylko skręciliśmy na mega to się zaczęła cała zabawa MTB - masa odcinków z solidnymi podjazdami i ostrymi zjazdami, większość to szerokie leśne dukty, czasem trafiały się ciekawe choć krótkie single, były nawet fajne sinusoidy, jak i nudne długie proste. Pomykając tędy przez jakiś czas nieźle mi szło i początkowo gnałem w 3 osobowej grupce, następnie gdy tylko zbliżał się rozjazd to mi uciekli, poczułem że tegoż dnia nie jestem w optymalnej dyspozycji, ale i tak troszkę tasowania w mojej części stawki nie brakowało. Nie powinienem napisać że kilka razy myślałem by skręcić na mega ... Siła woli i chęć ukończenia wymaganych do generalki na giga 7 startów zwyciężyły i mimo sporego osłabienia powera po skręcie na ciężką drugą rundę jakoś radziłem sobie dalej. W sumie cała druga runda to samotność długodystansowca i ciężka walka z samym sobą, no poza dwoma wyjątkami - na początku 2 rundy wyprzedził mnie jeden z Agrochestu, gdzieś tam dalej dekoncentracja zmęczeniowa spowodowała że przegapiłem skręt i ze 1-1.5 km nadłożyłem, przez to jeden mnie pokonał - próbowałem dogonić i niestety nie udało się. Metę minąłem spoczko i bez emocji - a tam Przemek zaczynał się martwić bo cosik długo mnie nie było :)

    41/45 - open giga (nie dziwię się, bo wielu zjechało na mega, oj było ciężko)
    6/6 - M4 (cóż... plan minimum wykonany - to cieszy :))

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 1:01:26 godz (masakra), do M4 (Piotr Cibart) - 38:23 min
    Team Leader przyjechał 30:10 min przede mną - zrobił swoje i myślę że ujdzie mi po 2 browarach :)
    No i wypada napisać że przed ścigiem założyłem się że pokonam rywala M4 - Piotrka Wojdyło - nie udało się.
    Żadnego gdybania nie ma i nie będzie - medal jest i teraz pora na urlopową przerwę od ścigania :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz, Renata Tyc i Team Leader.
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej ... © JPbike

    Oj, zdaje się że mowiłem po cichu że ciężkie to giga
    Oj, zdaje się że mówiłem tam po cichu że ciężkie to giga ...© JPbike

    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka
    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka "6" mnie lubi :) © JPbike





  • dystans : 56.76 km
  • teren : 54.00 km
  • czas : 02:19 h
  • v średnia : 24.50 km/h
  • v max : 49.16 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 152 bpm, 85%
  • podjazdy : 444 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Binduga

    Niedziela, 2 lipca 2017 • dodano: 02.07.2017 | Komentarze 8


    Czwarty mój tegoroczny start w maratonie u Gogola, w Mściszewie przy nadwarciańskiej przystani kajakowej „Binduga“. Wczorajsze niemałe opady deszczu i przyjemna do ścigania temperatura na poziomie 18°C zapewniały troszkę błotną zabawę na trasie poprowadzonej przez urocze do mtb nadwarciańskie tereny.

    Unit Martombike Team wystawił trzyosobowy i chyba mocny skład - mnie, Dawida i Krzycha, akurat tylu do kompletnego zapunktowania dla drużynowej rywalizacji.

    Start miałem tym razem z najliczniejszego 2 sektora, a w jedynce ustawiła się garstka wycinaków. Stawka megowców nie dopisała liczebnie - mniej niż 100 osób, ja to nie znam powodu (chyba błoto, błoto ... :)).

    Po odpaleniu stawki nie idzie mi jak powinno, ospale przyspieszam i walczę o utrzymanie w peletonie. W efekcie na nadwarciański rollercoaster wjeżdżam w fatalnym dla mnie miejscu i koszmarnie ciężko idzie mi rozkręcanie się na całego. Wyprzedzają mnie m.in. Hałajczakowa i micor. Na szczęście dość szybko udaje mi się złapać swój rytm mtb i powoli zaczynam przebijanie się do przodu na krętym odcinku. Zaliczam nawet SUPER udaną akcję wykoszenia ze 10 rywali za jednym zamachem - po prostu jako jedyny pokonuję głęboką rynnę trudniejszym wariantem i to z pełnym rozpędem :). Po tym jeszcze kilka osób załatwiam (m.in. przejeżdżając centralnie przez kałużę) i w trakcie pokonywania pierwszego dłuższego podjazdu formuje się kilkuosobowa grupka. Dalej to z racji szerokich duktów i małej ilości podjazdów pomykamy wspólnie, współpracując. Błota niewiele, jeśli już to trafiają się krótkie fragmenciki na których tańcujemy, ale bez przesady. W pewnym momencie grupa moja powiększyła się do prawie 10 luda - jednego doszliśmy, kolejne dwie doszły nas (m.in. Hałajczakowa, cisnęła jak diabli). I w takim licznym składzie dokręcamy do głównej atrakcji Bindugi - przejazd przez Trojankę o głębokości po ośki kół. Zgodnie z moim założeniem - przed wjechaniem do wody (jako ostatni z grupki) zwolniłem by zrobić przede mną troszkę przestrzeni dla paparazzich z aparatami foto :). Wodny przejazd pokonałem sprawnie. Po tym szybko odrobiłem stratę do grupki i tak wspólnie kończymy pierwszą rundę. Już na pierwszych kilometrach drugiej rundy stwierdzam że czuję się nieźle, większego zmęczenia brak i uruchamiam swoje umiejętności pomykania po krętym odcinku mtb - wyprzedzam wszystkich współtowarzyszy jeszcze przed wjazdem na rollercoaster i gnam tędy na całego. Widoczna przewaga jest, to cieszy, tylko power w nogach mógłby być większy :). Po pokonaniu głębokiej rynny przede mną dwie sztuki rywali właśnie ruszało (chyba po kraksie albo defekciku) i tak dalej, do końca nadwarciańskiej zabawy ciśniemy w trójkę. Po wjechaniu na nudniejszą część pętli jeden młody nam ucieka, jeden z mojej wcześniejszej grupki dochodzi nas i tak formujemy trzyosobową grupeczkę, która współpracując dociera wspólnie do dojazdu do Trojanki, tam ponownie zwalniam bo nie mam po co cisnąć w trupa do mety i wiedziałem że żadnego bliskiego rywala z M4 ani widu ani słychu. I tak całkiem zadowolony docieram do mety.

    25/85 - open mega
    6/18 - M4

    Strata do zwycięzcy (Bartłomiej Oleszczuk) - 13:32 min, do M4 (Przemysław Mikołajczak) - 10:42 min
    Wynik spoczko, jazda spoczko (poza słabym początkiem), teamowa drużynówka - świetnie wypadliśmy :)

    Fotki by Hania Marczak i Sylwia (małżonka daVe'a).
    Start i pierwsze km trasy w moim wykonaniu wypadły słabo. Bywa
    Start i pierwsze km trasy w moim wykonaniu wypadły słabo. Bywa © JPbike

    Przejazd tędy to dla mnie frajda :)
    Przejazd tędy to dla mnie frajda :) © JPbike

    SPDy i skarpetki umyte, opony oczyszczone z błota i ciśniemy dalej :)
    SPDy i skarpetki umyte, opony oczyszczone z błota i ciśniemy dalej :) © JPbike





  • dystans : 73.43 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 03:12 h
  • v średnia : 22.95 km/h
  • v max : 40.15 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 155 bpm, 87%
  • podjazdy : 573 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Kargowa

    Niedziela, 25 czerwca 2017 • dodano: 25.06.2017 | Komentarze 12


    Kolejny, start w priorytetowym cyklu maratonowym dla mojego teamu. Tym razem w Wojnowie koło Kargowej. Dojazd i rozgrzewka przebiegły spoko, Również pogoda w pełni dopisała z idealną do ścigania temperaturą.

    Unit Martombike Team wystawił troszkę okrojony i trzyosobowy skład - mnie, Przemka i Marcina, zatem na mnie, jedynego gigowca spadł obowiązek bycia team leaderem :)

    Po „nieudanej“ (bo zjechałem na mega) Zielonej Górze moje obliczenia sektorowe wskazywały że spadłem do dwójki (i to ledwo), mimo tego po zajrzeniu na listę sektorową utrzymali mnie w jedynce - nie wiem jak to się stało, ale może być :)

    Nie cierpię długiego oczekiwania w bezruchu na start, zatem do zapełnionej jedynki wpakowałem się na same tyły, na 15 minut przed odpaleniem Elity. Po 2 minutach, czyli punktualnie odpalili nas. Początkowe ze 6 km trasy jest płaskie i typowy leśny dukt o szerokości na dwa rowery - zatem cały pierwszy sektor poszedł do przodu ostro, tak ostro i na bardzo wysokim poziomie zawodniczym, że jeszcze na 5 km trasy widziałem czub sektora. Mi oczywiście pozostało mocne parcie dosłownie na samym końcu jedynki, nie szkodzi i jechałem swoje. Po wjechaniu na właściwą rundę mtb o długości 20 km - na giga pokonywaną trzykrotnie powolutku się zaczęło rozciąganie stawki i powolne tasowanie. Trasa początkowo nie zaskakuje - nadal płasko przez klimatyczny lubuski las - jedynymi trudnościami są piasek i korzenie. Pomykałem tędy tuż za rywalem z M4 - Piotrem z Cellfastów (spoko kumpel) i jeszcze paroma gośćmi (większość gnało mini i mega). Po pokonaniu sekcji krótkich odcinków XC i długich prostych wpadamy na atrakcję w postaci toru chyba motocrossowego (też w stylu XC) umiejscowionego w żwirowni. Zanim tam wjechałem to po drodze był moment - Piotrek miał kraksę z młodym, co wykorzystałem i odjechałem mu na 30 sekund. Od tego momentu to pomykałem swoje na 100%. Trasa (1 runda) w dalszym ciągu nie była trudna - raz fajne single między drzewami, raz krótkie góra-dół, tylko 3 a może 4 porządne ścianki podjazdowe, stosunkowo długie i szerokie łączniki, a bufety nieźle umiejscowione, że przed każdym mogłem komfortowo wciąć żela i po tym popić wodą na każdej z trzech rund (na jednym bufecie wodę podała mi sama Paulina Bielińska). Po dokręceniu do rozjazdu połowa rywali z mojego punktu widzenia pognała do mety mini, druga połowa skręciła na 2 rundę mega. Jadąc tędy kontrolowałem sytuację za mną - Piotr i Artur Zarański (miał pitstopik) cały czas jechali ze 30-40 sek za mną. Samopoczucie moje było spoko, tylko czułem że powera nie mam zbyt wielkiego by cisnąć szybciej :). Gdy doszedłem dwie bikerki z Elity - Kasię H-M i Gosię Zellner - po manewrze wyprzedzenia obie podczepiły się do mojego tyłka :). Zaatakowałem na singielku, co wykorzystała Kasia by uciec Gosi - po tym był wspólny kciuk i myk dalej robić swoje. I tak aż do kolejnego rozjazdu w 95-100% robiłem swoje - nie wiem czy coś zyskałem czy coś straciłem. Po skręceniu na trzecią rundę w dalszym ciągu Piotr i Artur napierali blisko za mną. W końcu powoli narastające we mnie zmęczenie mocnym parciem spowodowało że doszli mnie i przez spory czas trzeciej rundy jechaliśmy wspólnie raz bliżej, raz dalej. Po wjechaniu na powrotną, nudną i płaską ze 5 km dojazdówkę do mety Cellfasty zaczęli mi uciekać, a mnie doszedł jeszcze Jerzy Kaźmierczak (czołgową kadencję miał). I tak dojechałem do mety, myśląc że podołałem zadaniu bycia team leaderem ... :)

    35/57 - open giga
    6/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 34:36 min, do M4 (Piotr Cibart) - 20:57 min
    Wynik na miarę moich możliwości, taką mam obecnie formę. Walczymy dalej do października !

    Foto by Renata Tyc.
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :)
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :) © JPbike

    Foto by Leszek Łopuszyński.
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :)
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :) © JPbike

    Foto by Janusz Zając.
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :)
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :) © JPbike

    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :)
    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :) © JPbike





  • dystans : 68.76 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:28 h
  • v średnia : 19.83 km/h
  • v max : 56.03 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 1149 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid Leszno

    Niedziela, 18 czerwca 2017 • dodano: 18.06.2017 | Komentarze 6


    Chyba pierwszy maraton w sezonie, który ukończyłem będąc zadowolonym :)

    Solid(nego) Leszna nie miałem w planach, ale wystartowałem z dwóch powodów - by odreagować za „nieudaną“ kaczmarkową Zieloną Górę sprzed tygodnia, no i nieźle zachęcił mnie do startu Marcin, który doskonale zna moje maratonowe upodobania odnośnie tras. Z racji późnej decyzji o starcie nie udało się załatwić odpowiedniego sektora dla mnie, w efekcie wiadomo - będzie start z samego końca, co z tego skoro w tym cyklu o nic nie walczę i zrobię sobie ekstra trening, a zwłaszcza że trasa okazała się super fajna :)

    Dojazd do Leszna spoko i na sporo przed czasem, odbiór numerka spoko, rozgrzewka też spoko. Pogodę i warunki na trasie mieliśmy niemal jak na zamówienie. Z Unitów to jedynie ja sam się zjawiłem (koledzy teamowi, mam nadzieję że nie zmarnowaliście treningowo niedzieli).

    Start miałem dosłownie z czarnej doopy, po co się pchać i czekać ze 40 minut przy linii? Mimo że to ostatni sektor - naoglądałem się wokoło i stwierdziłem że większość ma niezłe rowery, co mnie dziwiło ... Cóż, to nie sprzęt sam jeździ :) Fakt, gdy po paręnastu minutach po starcie jedynki udało się nam ruszyć to się zaczęła zabawa w wielkie wyprzedzanie. Początkowo nie szaleję i przebijam się stopniowo do przodu póki jest miejsce na takie manewry. Pierwsze problemy z wyprzedzaniem pojawiają się tuż przed końcem długiego płaskiego odcinka (6 km) - pięciu maruderów nie wiem czemu jechało w zestawie 2 po lewej i 3 po prawej i nawzajem się blokowali. Po skręcie na właściwe Pure MTB Wielkopolska się zaczęła cała frajda - same single w stylu XC, niezliczona ilosć zakrętasów, ciągle góra-dół, miłe łączniki, itp ... :) Dość szybko rozpoznaję że sporo owych odcinków to powtórka z kwietniowej Rydzyny. Nie napiszę o tym jak cierpiałem gdy na wąziutkich singlach jeden za drugim mnie blokowali (...). Myślę że przez takie straszne zamulanie poprzedzających sporo straciłem, co odbiło się na końcowym wyniku. Dość szybko pojawił się rozjazd mini i mega/giga - od tego momentu mogłem rozwinąć pełnię swoich ukochanych możliwości MTB :). Faktycznie przez cały czas kręcenia na dystansie mega stopniowo doganiałem i wyprzedzałem raz jednego, raz drugiego, raz jakieś grupeczki - niezależnie od tego czy było pod górę, w dół, półpłasko, itp. I tak napierając dalej nogi podawały i samopoczucie dopisywało aż miło :). Humoru nie zepsuły dwie spawy - na drugim bufecie stanąłem by wodę zatankować i na odcinku z niesprzyjającym wiatrem po „twardym“ (ddr wzdłuż szosy ze 2-3 km). W końcu skręcam na giga (2 runda). W dalszym ciągu jedzie mi się nieźle. Mając pustkę i frajdę na wąskich i technicznych singlach przekonuję się że na pierwszej rundzie sporo tędy straciłem (...). W sumie na odcinku od rozjazdu do ostatniego bufetu wyprzedziłem 6 rywali z giga - ten ostatni z charakterystyczną fryzurą a’la dred próbował mi siąść na kole i wtedy, na podjeździe sprawdziłem ile sił mi zostało w nogach - zostało tyle że błyskawicznie mu odjechałem w siną dal - kocham to :). W końcu, w okolicach 60 km trasy giga zaczęła mnie dopadać kolka wysiłkowa - jedyne co mogłem zrobić to troszkę zwolnić. I tak już będąc niezagrożony dojechałem na miarę swoich możliwości do mety, do której prowadziła ponad 5 kilometrowa płaska dojazdówka. Zadowolenie ogarnęło mnie po spojrzeniu na oficjalne wyniki - gdyby nie start z czarnej doopy i sporo stracone na blokowaniu mnie byłoby 3-5 miejsce w M4. Niemniej łyda przepalona i dobry trening zrobiony !

    34/48 - open giga
    8/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 39:50 min, do M4 (Maciej Zabłocki) - 24:45 min
    Najbardziej podoba mi fakt że cały giga maraton przejechałem swoje. Pomyśleć że na pierwszym międzyczasie giga (15 kilometr trasy) zajmowałem trzecią od końca pozycję - dobra robota, oby tak szło do końca sezonu :)

    Foto by KOMETA ŚREM.
    W akcji. Pełno tu zakrętasów w stylu XC - w sam raz dla mnie :)
    W akcji. Pełno tu zakrętasów w stylu XC - w sam raz dla mnie :) © JPbike

    Foto by Mirosław Mikołajczak.
    Piaszczysty zjazd wziąłem na maxa, stąd niepełna fotka :)
    Piaszczysty zjazd wziąłem na maxa, stąd niepełna fotka :) © JPbike