top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%)
Czas w ruchu:661:57
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:137533 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:71.43 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 72.12 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:45 h
  • v średnia : 26.23 km/h
  • v max : 59.99 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 13 kwietnia 2014 • dodano: 13.04.2014 | Komentarze 27


    Czas rozpocząć kolejny, mój siódmy z rzędu sezon maratonowy.

    Dzień wcześniej miałem przerąbane – sobota znowu w pracy, a gdy ja zmęczony i od tygodnia niewyspany szykowałem ścigacza do chociaż godzinnego rozruchu to odkryłem oba koła w stanie rozcentrowania i tak zleciały dwie godziny serwisu.
    Nici z przejażdżki. Lipne są te fabryczne obręcze Syncrosa - kupię gotowe XT-ki albo ZTR Cresty i kropka.

    Dojazd na klasyczny już ścig w Dolsku przebiegł w towarzystwie Jarka i jego Anki. Rejestracja i odbiór numerka przebiegły bez większej kolejki. Trochę chłodno było i wiało, ale mi to nie przeszkadzało, jechać trzeba. Na miejscu sporo znanych twarzy, jak i masa ProGoggli, miły widok :) Rozgrzewka krótka typu pod górkę i w dół.
    Zeszłoroczne wyniki u Gogola miałem takie, że na luzie wpakowałem się do czołowego sektora wraz z Krzychem, Mariuszem i Wojtkiem.

    Zgrana paczka. Przybijamy żółwika :)
    Zgrana paczka. Przybijamy żółwika :) © JPbike


    No to start. Najpierw „honorowo” na Ryneczek i po tym start ostry. Przez chwilę próbuję uruchomić prędkość w liczniku, udało się, ale przez to spadam z czołówki na środek peletonu mega. Będzie ciężko przebić się do przodu, to pewne. Krzychu, Wojtek i Mariusz są przede mną. Na punkcie widokowym, na tamtejszych ostrych i piaszczystych zakrętasach robi się spory tłok, ale i tak nie ma przepychanki. Po wyjechaniu z tego tempo ostro wzrosło, tak pod 30-40 km/h, blat i ogień. Łapię plecy Mariusza i ciśniemy mocno, nawet na luźno posypanym tłuczniu wszyscy rwą do przodu jak diabli. No i nierówno formują się grupy, widocznie każdy robi swoje. Tętno moje szaleje jak w XC, a co dopiero nie minęło 20 km trasy, zaczynam mieć obawy o zapas sił na resztę mega. Olewam to i pruję dalej. Po dogonieniu grupki z josipem w składzie, klosiu stopniowo przesuwa się do przodu i ucieka, nie wytrzymuję ognistego tempa po wertepach i zostaję w grupie. I tak przez długi czas wspólnie napieramy, nawet pojedyncze sztuki doganiamy i wchłaniamy po drodze. Jadąc tędy przez dłuższy czas jestem w czołówce grupy, póki mam siły na to. Na długim wmordewindowym odcinku słabo jest ze zmianami, mocnych lokomotyw widocznie brak. Ponowny przejazd przez zakrętasowy punkt widokowy. Na zjeździe mijam Krzycha majstrującego przy kole, na jednym ostrym zakrętasie potykam się w piasku, po chwili przejeżdżam obok Mariusza, właśnie zabiera się do założenia dętki. Pech teamowych kolegów. Krzychu szybko nas dogania i równie szybko przejeżdżamy przez uliczki Dolska. Na niezłym podjeździe Krzychu znowu robi pitstop i zostaje za nami. Po dokręceniu do rozjazdu mini/mega, josip daje radę trzymać się moich pleców, po czym odpada na podjeździku. Od tego momentu (okolice 50 km trasy) to jadę już sam i zdany wyłącznie na własny power w nogach. Spożyte wcześniej trzy żele to za mało, czuję już zmęczenie, ale i tak udaje mi się utrzymać przyzwoite tempo, do tego na tym odcinku wyprzedzam ze 2-3 sztuki rywali. Znowu dogania mnie Krzychu i zadziwiająco łatwo odjeżdża – ten to ma nogę. Na ostatnich 8 km robi się gorąco w mojej części stawki, zza pleców jakaś grupka goni, dwóch załatwia mnie, włączam wszystkie rezerwy sił, jeden z VW prosi mnie o łyka z bidonu, nie odmawiam, 5 km, mikroskurcz się odzywa, 3 km, 1 km, jeszcze jeden mnie wyprzedza, piekielnie szybki zjazd, na którym brakło przełożenia i tuż przed ostatnim zakrętem pokonuję kolarza z Czaplinka i tak przy sporej prędkości wpadam na metę tuż za kolegą z VW.

    39/149
    - open mega
    14/57 - M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Górniak) - 21:41, do pudła M3 - 16:35.
    Trasa taka sama jak rok temu – poprawiłem własny czas o 3 minuty.

    31 (14 M2) - krzychuuu86 - 2:44:07 (kilka dopompowań)
    39 (14 M3) - JPbike - 2:45:38
    46 (16 M3) - klosiu - 2:47:37 (1 guma)
    77 (26 M2) - jasskulainen - 2:56:36
    95 (18 M4) - z3waza - 3:01:18
    119 (43 M3) - Marc - 3:13:23
    125 (45 M3) - josip - 3:14:31 (2 gumy)


    Moja grupa w akcji. Ciężko pracujemy na czubie
    Moja grupa w akcji. Ciężko pracujemy na czubie © JPbike


    Aerodynamicznie zjeżdżamy, tak pod 60 km/h
    Aerodynamicznie zjeżdżamy, tak pod 60 km/h © JPbike


    Ostry i piekielnie szybki finisz !
    Ostry i piekielnie szybki finisz ! © JPbike


    Puls – max 176, średni 163 - jak w XC
    Przewyższenie – 658 m




  • dystans : 63.71 km
  • teren : 52.00 km
  • czas : 02:13 h
  • v średnia : 28.74 km/h
  • v max : 46.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Łopuchowo

    Niedziela, 6 października 2013 • dodano: 06.10.2013 | Komentarze 15


    Ostatni maraton w sezonie 2013. Dzień przed ścigiem przeczytałem zeszłoroczną relację Wojtka i od razu wiedziałem że będzie to superszybka ścigania w peletonikach i tak właśnie było :)
    Po zajechaniu na miejsce i załatwieniu formalności wykonuję ponad 10 km rozgrzewkę na długim odcinku asfaltowym. Jest dość zimno, pochmurno, poniżej 10 stopni, jadę odziany na długo, czyli z rękawkami i nogawkami.
    Dzięki dobremu wynikowi w Suchym Lesie mogę startować z pierwszego sektora i to z trzeciego rzędu. No i stawka mega poszła. Na początek jazda za radiowozem na aż pięciokilometrowym odcinku asfaltowym. Staram się trzymać w peletonie tak, by po skręcie w teren Puszczy Zielonki podczepić się do czołowej grupy. Udało się :). Powoli przesuwam się do przodu i napieram tuż za Magdą Hałajczak. Na piaszczystym fragmencie wpadam w niedobry i kopny tor jazdy, co powoduje małe zamieszanie w stawce i zmuszony jestem z całych sił gonić czołową 18 osobową grupę m.in. z Lonką, Boberem, Seba Swatem, Witkiewiczem, itp., myślałem że i josip również w niej jest, kolegi teamowego jednak nie było. Strasznie ciężko idzie mi ta gonitwa, tętno szaleje, trwa to do ok. 10 km trasy i z ulgą dochodzę ogon czołowej grupy, mogę przez chwilę odsapnąć. W sumie fajne to przeżycie jechać w czołówce :). Tradycyjnie zadaję sobie pytanie: „jak długo dam radę tak ostro gnać z nimi po wertepach i piaskach Zielonki ?”. W miarę upływu kolejnych wertepiastych kaemów tempo zaczyna wzrastać, grupa często się rozciąga i ponownie skleja, widzę jak Lonka, Bober i reszta ostro cisną. Jako pierwszy odpada Jan Dymecki, następnie ja, stopniowo tracę kontakt wzrokowy z czołówką, zresztą nie dziwię się i jadę dalej swoje. Szkoda tylko że nie daję rady dojść Hałajczakowej, za "słaby" jestem ;). Od tego momentu napieram sam, póki nóżki podają. Na jednym odcinku z masą ściętych gałęzi jeden patyk wpada w kasetę i muszę się zatrzymać. Wypracowana przewaga nad następną grupą okazała się niezła. Pierwszą rundę, będącą zarazem metą mini kończę w samotności. Ponownie na długim asfaltowym odcinku, będącym również mijanką zauważam następną grupę m.in. z josipem, Hulajem i motywuję ich do większego wysiłku :). Cisnę sam dalej, od czasu do czasu spoglądając w plecy i nadal pusto za mną. W okolicy 45 km i zgodnie z przewidywaniem grupa 7-9 osobowa ze znanymi mi twarzami dochodzi mnie i podczepiam się. Początkowo jadę w ogonie, by odpocząć i zebrać resztki sił na finisz, po jakimś czasie mieszam się w peletoniku. Największe problemy sprawiają piaszczyste fragmenty, niektóre tak kopne że trzeba było zejść z bike’a i podbiec. Napieramy, napieramy, po drodze dublujemy miniowców, powoli zbliża się meta, zaczyna się robić gorąco i nie wiadomo czy ktoś wystrzeli. Nie wystrzelił nikt, uff :). Jeszcze na końcowym asfalcie, na 500 m przed kreską jadę w tyle, za josipem, uruchamiam zmagazynowane resztki powera, wyprzedzam kilka sztuk, z impetem wpadam na stadion i tam jeszcze jednego, może dwóch łykam i finiszuje jako trzeci (równo z tym drugim) z mojej grupy. Udany finisz, ściganina A.D. 2013 zakończona i można się obijać :)

    20/93 – open mega
    5/32 – M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 00:09:39, do M3 (Radek Lonka) – 00:08:25
    Wynik spoko, jazda spoko. Jeden bidon i brak żeli starczyło na dotarcie do mety bez kryzysu.
    Dla porównania - jakbym jechał mini to zająłbym odpowiednio 14 open i 3 M3 :)
    W roli kibica pojawił się nikt inny jak sam Jurek57 i super miło spędziliśmy czas.
    Aha ... w tomboli coś wygrałem - rejestrator samochodowy HD :)


    20 (5 M3) – JPbike – 2:13:39
    22 (6 M3) – josip – 2:13:40
    23 (3 M4) – Hulaj – 2:13:41
    37 (10 M2) – mlodzik – 2:19:58
    40 (11 M2) – jasskulainen – 2:20:36
    56 (20 M3) – kania76 – 2:32:00

    92 (2 K4) – JoannaZygmunta – 3:28:59

    Fotki by Mirek Sell.
    Moja grupa w akcji, tuż przed wpadnięciem na końcowy odcinek asfaltu © JPbike

    Ogień na finiszu ! © JPbike

    Puls – max 178, średni 156
    Przewyższenie – 330 m



  • dystans : 70.56 km
  • teren : 69.00 km
  • czas : 03:13 h
  • v średnia : 21.94 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Kaczmarek Electric Wolsztyn

    Niedziela, 29 września 2013 • dodano: 30.09.2013 | Komentarze 10


    Drugi start u Kaczmarka. W tym sezonie w tym cyklu o nic nie walczę, więc dla mnie to bardzo dobry trening na koniec sezonu :)
    Niewiele brakło abym znów musiał startować z ostatniego sektora, w porę zajrzałem na regulamin, wysłałem maila i dali mi dwójkę.
    Po zajechaniu na miejsce, w Wolsztynie przywitała nas piękna słoneczna pogoda i miły chłodek, wręcz idealne warunki do ścigania. W trakcie załatwiania formalności startowych obok mnie stał uśmiechnięty Marek Konwa, no to będzie pierwsze starcie JPbike vs Konwa :).
    Na miejscu zjawiło się mnóstwo znanych mi twarzy ścigantów, w tym paczka ProGoggli w składzie: josip, Maks, Marc, mlodzik, z3waza, oraz seba284.
    Pięciokilometrową rozgrzewkę wykonuję najpierw sam, a następnie z biniem (m.in. krótkie sprinty do 49 km/h).
    W sektorze, jak widać poniżej – ustawiamy się na tyłach dwójki i tak żeśmy sobie pogadali o tym i tamtym :)

    Fotka by ASGO team.
    A tutaj to biniu coś fajnego opowiada :) © JPbike

    O 11 start, najpierw czołowy sektor poszedł (m.in. josip, mlodzik i z3waza), po 2 minutach odpalili dwójkę. Początkowo po brukowanej promenadzie z dwoma mostkami, by po chwili wpaść na długi singiel. Start z tyłów sektora i brak miejsca do wyprzedzania robi swoje, trochę tam tracę i atakuję tylko gdy jest na to dogodny moment. Po wpadnięciu do większego lasu można pocisnąć, ciężko idzie przebijanie się do przodu bo nadal tłoczno i jak się później okazało – większość wyprzedzanych przeze mnie to sami miniowcy. Widocznie całe top 50 stawki mega znalazła się w pierwszym sektorze ...

    Fotki by Strefa Sportu.
    Sprawdziłem w wynikach - 90% widocznych na fotce to miniowcy © JPbike

    Dopóki jest power to całkiem dobrze napiera mi się po leśnych wertepach :) © JPbike

    Podczas napierania w tłoku, na fajnych leśnych singlach, interwałowych, jakich tutaj jest pod dostatkiem poprzedzający zawodnicy ładnie mnie przyblokowywują i omal nie wyglebiają na piasku lub korzonkach tuż przede mną. To ma być drugi sektor ? Ten stan trwa do 20 km trasy, czyli do momentu niepełnego rozciągnięcia stawki. Napierając tędy, zanotowałem super udaną akcję wykoszenia ze 10-15 osób za jednym zamachem – na jednym zjeździe jako jedyny wybrałem trudniejszy tor - w piachu :)

    Foto by Rafał Głuszak.
    JPbike - szaleniec zjazdowy :) © JPbike

    W okolicy ze 25 km, na stromym piaszczystym podejściu doganiam z3wazę i wypytuję o josipa – jest daleko z przodu. Cisnę póki power jest. Na każdym technicznym i krętym odcinku widocznie coś tam zyskuję, a na tych szerszych i płaskich duktach trzymam się kogoś lub grupki. I tak dojeżdżamy do rozjazdu mini/mega. Wcinam jedynego posiadanego żela. Na drugiej rundzie początkowo jedziemy we trzech, po jakimś czasie dogania nas jeden w teamowej koszulce (Szymon Gabryelczyk). Fragment tego odcinka jest zbyt płaski bym mógł zaatakować. Gdzieś po ujechaniu 43 km, na interwałach powoli doganiamy mlodzika. Na krętym odcinku podejmuję udany atak, dwóch odpada, Szymon daje radę i łapie koło, po krótkim czasie i mlodzik podczepia się do nas. I tak przez jakiś czas trzy teamowe sztuki jadą jeden za drugim. Na jednym podjeździe narzucam mocne tempo i udaje się uciec kolegom. Od tego momentu następuje mocne samotne napieranie. W okolicy 55-60 km zbliżam się do Jana Dymeckiego, a po chwili do Magdy Hałajczak (obietnica spełniona :)). Poza tym zaczynamy dublować ostatnich miniowców. No i stało się, na jakieś 5-10 km przed metą odezwał się ... K-R-Y-Z-Y-S, nogi przestały pracować pełną parą, dwóch nieznanych mnie załatwiło, Jan i Magda zaczęli znikać z pola widzenia, no nie, walczę dalej na oparach do końcowej kreski, którą mijam bez emocji. Pojedynek teamowy przegrałem z josipem o 4 minuty i 10 sekund.

    59/116 – open mega
    23/41 – M3

    Marek Konwa (zwycięzca open) wpakował mi 41 minut i 20 sekund straty :-/
    Do zwycięzcy M3 (Rafał Chmiel) straciłem 32 minut i 19 sekund.
    Obie straty masakryczne, wynik mnie nie zadowala. Poziom u Kaczmarka widocznie wysoki.
    Puszczanie mega z mini razem, nawet z 2 sektora, na takiej trasie z dużą ilością singli pokazało że mimo ciągłego wyprzedzania aż do rozjazdu miałem sporo wątpliwości odnośnie zajmowanego miejsca w stawce mega.

    Foto by DataSport.
    Metę mijam z opuszczoną głową i na oparach © JPbike

    Puls – max 175, średni 158
    Przewyższenie – 710 m



  • dystans : 80.26 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 05:24 h
  • v średnia : 14.86 km/h
  • v max : 61.01 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 21 września 2013 • dodano: 23.09.2013 | Komentarze 7


    Do Istebnej, na golonkowy finał zajechałem w piątek sam, co nie oznacza że byłem osamotniony towarzysko – zjawił się Kuba i obaj zakwaterowaliśmy się w tej samej noclegowni (dzięki Mariusz za namiary i pomoc w dotarciu). Tegoż przedstartowego dnia zaplanowałem krótki rekonesans z istebniańskimi korzonkami w roli głównej, ale wtedy zaczęło mżyć, pokropywać i do tego temperatura spadła w okolice 10 stopni. To nie koniec pogodowych zawirowań – po wizycie w biurze zawodów zauważyłem że trasę giga skrócili do zaledwie 61 km, a fragment z owymi korzonkami z wiadomego powodu (ślisko) został pominięty.

    Nazajutrz pogoda nie poprawiła się – chłodnawo, co jakiś czas przelotny deszczyk. Będzie błotko jak na Trophy.
    Oj, doskonale pamiętam jakie jest to beskidzkie błoto :) W trakcie śniadania okazuje się że w tej samej kwaterze nocują znajome twarze z mazowieckiej ziemi - o tym będzie w rozjazdowej relacji.
    W taką pogodę decyduję się odziać na długo (podkoszulek z długim, rękawki i nogawki). Poza tym gardło moje troszkę pobolewa, nie odpuszczę, muszę generalkę u GG zrobić i godnie zakończyć górskie ściganie w sezonie 2013.
    Na start zjeżdżamy w pochmurnej aurze, po mokrym. Już po kilometrze w butach i na tyłku robi się mokro.
    Na miejscu sporo znajomych, m.in. Iza. Po spojrzeniu na mapę ze zmienioną trasą okazuje się że ostatecznie giga ma 75 km (a u mnie w liczniku wyszło 80 km :)).

    Start punktualnie o 10-tej. Pierwsze asfaltowe km lekko pod górę przebiegają dostojnie i w sporym peletonie, jadę na przyzwoitej pozycji i czub z Piotrem Brzózką na czele mam w zasięgu wzroku. Powolna selekcja następuje od razu po wpadnięciu na beskidzki teren z dodatkiem błotka. Tętno 160-170, więc jest OK. Trochę problemów mamy z trakcją na dość stromych podjazdach (ładne buksowanko). Przez jakiś czas trzymam się blisko Adama i Piotra, więc na razie jest dobrze, ciekawie na jak długo ? :) Pierwsze zjazdy – tak jak się spodziewałem, błotne i śliskie, technika jazdy górą. Już po 10 km stawka giga solidnie się porozciągała. W okolicy 12-13 km ku mojemu zdumieniu okazuje się że przegapiłem strzałki i ze 500 m ujechałem na wprost, co powoduje że nagle znajduję tuż przed slecem i AdAmUsO. Grzecznie przepuszczam kolegów i jadę dalej swoje. W tym momencie pogoda się poprawia, słońce nawet przebija się zza chmur i oczom ukazują się jesienne beskidzkie arcywidoczki :) Na 18 km, gdzieś wysoko przede mną zatrzymuje się Tomek Pawelec i pyta o imbusy (zluzowane mocowanie siodełka), staję i w kilka chwil usuwamy usterkę. Podczas długiego zjeżdżania po błotku, w jednej koleinie nie wyrabiam się i gleba z walnięciem łokciem o ziemię zaliczona (siniak jest). Super stromy podjazd po płytach do Koniakowa idzie sprawnie, również sławne płyty na Ochodzitą pokonuję bez najmniejszego problemu i tradycyjnie w rynnie pośrodku. Zjazd z tymże góry idzie spoko i wpadamy na słowacką część trasy. Tam, na dość ciężkim podjeździe power mój troszkę osłabł, tracę kilka pozycji, wliczając w to przejazd wysoko położoną i arcywidokową polaną. Po zjechaniu skręt na długie strome podejście i myk słowackimi szuterkami z niezłą ilością błota. Dobrze że uświniony łańcuch nie zaciąga - sprawne zębatki w korbie to podstawa. W jednym miejscu ponownie jest długie strome podejście (nienawidzę tego) i jeden naderwany mostek. Po tym jedziemy czeskimi asfalcikami najpierw pod górę, a następnie zmienionym fragmentem długo w dół do przejścia granicznego z okazałym budynkiem i ponownie podjazdowo-zjazdowym asfalcikiem w stronę rzeki Olzy. Na tym odcinku jakoś zaczynam trochę odżywać, ale i tak tędy tracę dwie pozycje. Sławne korzonki jak wiadomo – zostały pominięte, za to mamy inną i niełatwą korzenną sekcyjkę ze schodami – zjeżdżam sprawnie. Na rozjeździe mega/giga (56 km) żaden z niebieskich mnie nie dochodzi i jest dobrze :) Na bufecie dostaję porcję żela i zaczynamy długą wspinaczkę zmienionym fragmentem podjazdowym w rejon Wielkiego Stożka (978 m). Początkowo przyjemnym i ubitym szutrem, a następnie skręt na niebieski szlak prowadzący na szczyt. Końcówka podjazdu masakryczna, z dużą ilością kamieni, błotka i do tego po strumyczku. Po drodze spożyty żel zaczął działać, jednego gościa załatwiam. Po podjechaniu myślę że teraz będzie długi zjazd, a tu po zjechaniu fajnym niebieskim niespodziewanie następuje skręt na czeski czerwony, do tego podjazdowy. Po drodze drwale pracowali i trzeba było pokonać trzy wielkie zwaliska pni. Wyprzedza mnie jeden z VW. W końcu zjazd. Błotny i dość szybki, tam mam znane problemiki z podsterownością, gość którego załatwiłem wcześniej, mnie pokonuje. Kawałek zjazdowego asfaltu i skręt na świetny singielek zakończony przejazdem przez potok po osie. Na koniec ponowne asfaltowe napieranie wzdłuż Olzy, jeszcze raz korzenna sekcyjka i jest meta. Wreszcie zmieściłem się w górskim top 50 open, była nawet szansa na top 40 (mój cel w sezonie), generalka u GG zaliczona, czas na browarki ;)

    42/82 – open giga
    19/34 – M3

    Strata do zwycięzcy (Piotr Brzózka) – 1:33:07, do M3 (Bogdan Czarnota) – 1:25:47
    Beskidzkie błoto mi niestraszne, trudne warunki to ja lubię. Sprzęt wszystko wytrzymał.
    Wynik spoko, jazda spoko, na tyle w tym sezonie mnie było stać.

    Generalkę M3 giga u GG zakończyłem na 18 pozycji.
    Natomiast w teamowej generalce giga wylądowaliśmy na 9 miejscu.

    Pure MTB w Beskidach ! © JPbike

    Fotka by Andrzej Doktor.
    Atakuję Ochodzitą. Jak zawsze - arcywidokowo tam :) © JPbike

    Foto by Pracownia Artystyczna Alfinity.
    Prawdziwi twardziele na giga walczą do końca :) © JPbike

    Puls – max 176, średni 152
    Przewyższenie – 2707 m



  • dystans : 99.90 km
  • teren : 97.00 km
  • czas : 04:28 h
  • v średnia : 22.37 km/h
  • v max : 45.64 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 14 września 2013 • dodano: 15.09.2013 | Komentarze 10


    Czwarty mój michałkowy start, na najprawdziwszym giga jakie da się zrobić na wielkopolskiej ziemi. Trasa na jubileuszowe, bo dziesiąte Michałki została poprowadzona w odwrotnym kierunku, poza początkowym i końcowym fragmentem.

    Dzień zaczął się pobudką o 5:30, śniadanie i jazda w deszczu pod chatę Marka. Stamtąd myk sto km jego furą do Wielenia. Po drodze pogoda się poprawiła.
    Na miejscu mnóstwo znajomych: JoannaZygmunta, daVe z Sylwią, duda, klosiu, krzychuuu86, MaciejBrace, mlodzik, Rodman, z3waza i jeszcze sporo znanych ścigantów.
    Formalności przedstartowe poszły sprawnie i czas zrobić rozgrzewkę (asfaltowe kilka km).
    W sektorze ustawiamy się gdzieś daleko, luzik, śmiechy i w końcu punktualnie o 10 start. Ledwo ujechaliśmy niecałe pół kilometra, a tu wielki stop całego peletonu, bo zamknęli szlaban kolejowy by przepuścić szynobus. Spowodowało to że wszyscy z mega i giga na mecie mieli zawyżony o kilka minut czas przejazdu. Po ruszeniu, na asfaltowym fragmencie napieram tak w okolicach 35-40 km/h, by przed wpadnięciem w wielki wertepiasty teren być jak najbliżej czuba. Poszło średnio. Pomykając w tłoku po leśnych ścieżkach, powolutku acz systematycznie przesuwam się do przodu i w zależności od ilości miejsca do wyprzedzania. Po ujechaniu 9 km rozjazd, od razu robi się prawie pusto i biorę się do roboty, czyli walki o jak najlepszy czas i wynik. Pierwsze 3 osoby wyprzedzam bez problemu na podjeździku, po tym następuje samotne parcie i kontrolowanie tętna by nie wypalić się. Klosia i Krzycha widzę przede mną ze kilkaset metrów, po krótkim czasie obaj mi stopniowo znikają z pola widzenia. W okolicy 15 km dochodzę gościa z M5 na 29” fullu (Aleksander M. ze Szczecina), który podczepia się do mnie i tak początkowo bardzo nierówno zaczynamy współpracować. Na 19 km mijamy defekciarza Sebastiana Swata. Pomykając dalej podejmuję wiele nieudanych ataków by urwać się od wspomnianego współtowarzysza, obaj gnamy po wertepach, piaskach, koleinach, korzonkach jak szaleni, po drodze jednego gościa załatwiamy. Facet z M5 na swoim fullu dosłownie wymiata na każdym zjeżdzie, i to tak że ja na swoim poczciwym 26” hardtailu muszę wyciskać z siebie dosłownie wszystko. W końcu wspólne tempo się stabilizuje i dochodzę do wniosku że te wcześniejsze ataki sporo sił mnie kosztowały, kryzys w każdej chwili może się odezwać. Na półmetku trasy, przy bufecie staję by zatankować bidon (obsługa na najwyższym poziomie), a ten z M5 pognał dalej. Po kilku kilometrach ponownie go doganiam i zaczynamy rozmawiać. Stary facet okazuje się być super miłym gościem, do tego stopnia że mógłby dla mnie być wzorem jak przejdę do kategorii M5 :) I tak pomykamy, pomykamy. Na 61 km dochodzimy Krzycha, debiutanta na giga, który na piaszczystym podjeździku się wywraca na bok i narzeka na skurcze. Zadaję mu pytanie odnośnie klosia – po odpowiedzi od razu dociera do mnie że znowu będzie masakryczna strata :( Na 63 km jest najbardziej stromy podjazd, singlowy i troszkę grząski. Aleksandrowi napęd zaszwankował i stanął, natomiast mi, mimo kiepskiego i zużytego bieżnika Racing Ralphów w całości udaje się podjechać, a Krzycha ponownie łapią skurcze i też staje. Po ujechaniu ze kilkuset metrów oglądam się za plecy – pustka. I tak od tego momentu następuje samotność długodystansowca, poza obsługą trasy nikogo nie widzę. W końcu kryzys zaczyna się odzywać i power mój słabnie :( I tak oto samotnie ujechałem ponad 20 km, po tym pan Aleksander z radością dochodzi mnie i pyta coś w rodzaju „dobrze się czujesz ?” :) Oczywiście powoduje to że jakoś trochę odżywam i siadam mu na koło, co z kolei sprawia że po ledwo 10 km wspólnego mocnego parcia łapie mnie skurcz i nici z wspólnego finiszu.
    Do mety, wliczając w to kartoflisko docieram bez rewelacji, ale zadowolony z uzyskania najlepszego jak dotychczas czasu przejazdu na michałkowym giga.

    20/53 – open giga
    7/16 – M3

    Strata do zwycięzcy (Bartosz Banach) – 0:42:33, do M3 (Krzysztof Krzywy) – 0:42:25
    Do klosia, team lidera ProGoggli straciłem 14 minut i 31 sekund.
    Natomiast do dekorowanego pudła zabrakło 10 minut i 30 sekund - kryzysik i słabsza końcówka zrobiły swoje.

    13 (5 M3) – klosiu – 4:13:34
    20 (7 M3) – JPbike – 4:28:05
    21 (4 M2) – krzychuuu86 – 4:29:21
    30 (5 M2) – Marc – 4:47:40
    31 (9 M4) – z3waza – 4:48:10
    51 (16 M3) – MaciejBrace – 6:15:58

    Foto by Rafał Głuszak.
    W akcji. Na kartoflisku :) © JPbike

    Już na mecie. Ładny medal dostałem :) © JPbike


    Pozostałe fotki z mojego aparatu, robione przez Asię i mnie są do obejrzenia w Picassie.


    Wracając autem do Poznania, Marc i ja byliśmy świadkami masakrycznie wyglądającego wypadku z udziałem klosia i MaciejaBrace – auto skasowane po walnięciu w drzewo, obu kolegów zabrano do szpitala, na szczęście nic poważnego nie stało się, czeka ich przerwa w rowerowaniu. Całe te zdarzenie (ponad 2 godziny na miejscu wypadku) spowodowało że do domu dotarłem bardzo późno i od razu padłem. Ciężki dzień, nóżki czułem.


    Puls – max 176, średni 155
    Przewyższenie – 873 m



  • dystans : 81.36 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 05:39 h
  • v średnia : 14.40 km/h
  • v max : 49.96 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Wałbrzych

    Sobota, 7 września 2013 • dodano: 08.09.2013 | Komentarze 7


    Po blisko trzech miesiącach powrót na golonkowe giga trasy, na moje miejsce.
    Na miejsce, do Wałbrzycha zajechaliśmy z naszej świetnej noclegowni w Ściegnach w trzyosobowym składzie ProGoggli – Mariusz, Marek i ja. Brakło nam czwartego teamowca. Wielka szkoda bo byłaby szansa na walkę o dekorowaną generalkę …
    Pogoda wspaniała, podczas rozgrzewki (zapoznanie się z końcówką) przekonuję się że w słońcu jest wręcz upalnie, no i tętno moje wysoko pika. Będzie ciężko.

    Foto by Bartek Sufin.
    Fajnie to postać przy linii swojego sektora :) © JPbike


    No to o 10:30 start. Od razu długi podjazd w stronę Chełmca. Stawka giga dostojnie się rozciąga, prawie wszystkie twarze przed i za mną znam. Tętno błyskawicznie poszybowało w okolice 170-178 bpm i do samego szczytu nie chciało spaść, mimo chwilowego zwolnienia i kamienistego fragmentu na pych. Dla mnie to przepalanko jak w XC. Podjeżdżając tędy na wąskim fragmencie wyprzedza mnie klosiu, trochę nieładnie bo prawie zajeżdża mi drogę. Wreszcie zjazd, trochę techniczny, błyskawicznie i od razu załatwiam paru osobników. Po tym przeplatanka raz wąskich, raz szerokich szutrówek i singli. Poza tradycyjnymi szaleństwami na zjazdach idzie mi przeciętnie, cały czas utrzymuję swoją pozycję, a na podjazdach minimalnie tracę (muszę nad tym popracować). Pomykając tamtędy, klosia przez dłuższy czas widzę przede mną, ten stan trwa do pierwszego bufetu, zatrzymuję się bo z niewiadomego powodu samopoczucie moje się pogorszyło. Od tego momentu jedzie się gorzej, stopniowo spadam w dół, mimo żeli, izotoników i wody poprawy przez długi czas nie widać. Na 31 km wyprzedza mnie lider mega. Kawałek dalej, na długim i luźno kamienistym zjeździe coś podejrzanie zarzuca przodem, znowu sporo tracę. Na 37 km zatrzymuję się i zauważam spory ubytek ciśnienia w przednim kole. No to mam kolejny maratonowy kapeć. Pięknie. Odechciewa mi się ścigania i bez pośpiechu zmieniam dętkę jakieś 12 minut. Po tym ląduję w ładnym ogonie giga. W dalszym ciągu jedzie się źle, tak słabo że do mety udaje się wyprzedzić zaledwie ze 5 osób z giga, do tego dochodzi ból głowy i karku. Zanim docieram do powtarzalnej pętli giga (rzadkość u gg) to myślę o wycofaniu się. Ostatecznie decyduję się ukończyć królewski dystans, bez napinki i tak dojechałem do mety.
    Wracając do trasy – podobnie jak rok temu i to mimo zupełnie zmienionej pętli mi się nie podobała, no poza paroma singlami i technicznymi zjazdami. Luźnych kamieni było tyle że nie wiem, a sporo stromych podjazdów okazało się praktycznie niepodjeżdżalnych przy takim stanie zmęczenia. Cóż, taki teren – taka trasa. Jechać trzeba.

    74/89 – open giga
    31/36 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (tradycyjnie Bogdan Czarnota) – 1:43:39
    Kłosiu wpakował mi miażdżące 35 minut !
    Jazda i wynik w moim wykonaniu – jedna wielka LIPA.

    Fotka by Ela Cirocka.
    Tu jeszcze dobrze mi się jedzie, później było włóczenie się na zgonie © JPbike

    Puls – max 178, średni 148
    Przewyższenie – 2590 m



  • dystans : 80.73 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 04:42 h
  • v średnia : 17.18 km/h
  • v max : 69.66 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Szklarska Poręba

    Sobota, 17 sierpnia 2013 • dodano: 18.08.2013 | Komentarze 8


    Grabkowy comeback po dwuletniej nieobecności w tym cyklu maratonowym. Tegoroczne osiągnięcia u Golonki mam takie że na dwa dni przed startem przydzielili mi świetny drugi sektor. Na start przyjechałem rowerem wraz z Mariuszem, wprost z noclegowni w Michałowicach (11 km) i dość wcześnie, więc można było sobie trochę powylegiwać na szrenickim stoku, na dolnej stacji wyciągu, skąd peleton mtb ruszał. Mariusz dostał trzeci sektor i zapowiada się niezła walka dwóch teamowych rówieśników :) Dość szybko, bo już na 30 min przed startem sektory się zapełniały. Start został opóźniony o 15 min, stałem, stałem w słońcu … No i wreszcie ruszyli. Na początek ze 300 metrowy podjazd po stoku narciarskim, długie stanie zrobiło swoje i ospale szło podjeżdżanie. Po tym skręt na szybkie szuterki. Tłoczno tam i ściganina ciśnie w tymanach kurzu. Przez kilka km nie idzie mi tak jak chciałbym. Po jakimś czasie łapię swój rytm i na jednym z pierwszych długich podjazdów zaczynam ładnie wyprzedzać nierozciągnięty peleton. Po chwili długi i bardzo szybki zjazd, tu pojawiają się problemy z trakcją na szybkich szutrowych łukach, sporo tracę. Winę zwalam na zużyte w połowie Racing Ralphy, a prawdziwą przyczynę tego stanu rzeczy odkryłem następnego dnia. Wpadamy w trawiasty zjazdowy półsingiel, wszyscy tam szarżują. Po rozjeździe mini i mega/giga trochę zluzowano, ciśniemy Drogą pod Reglami, przez stok Sośnika w stronę zielonego do Jagniątkowa. Ponownie robi się tłoczno, z czego większość to megowcy. Sam zjazd zielonym okazuje się sporym jak na Grabka zaskoczeniem – hardcore z masą kamulców i jednym aż 40 cm uskokiem (!! !! !!), zupełnie jak u Golonki. Problemik w tym że tam utworzył się korek i nie mogłem zaznać przyjemności zjazdowych. Po tym podjazd niebieskim (fragment pokonany na pych) i myk szuterkami w stronę znanego mi podjazdu na Dwa Mosty. Wspinając tędy stawka w końcu zaczyna się rozciągać. Ów szczyt zdobywam sprawnie w trzyosobowej grupce i korzystam z bufetu by zatankować. Po tym superszybki zjazd asfalcikiem i wpadamy w znany z maratonów w Karpaczu teren. Ku mojemu zdumieniu jazda tędy dostarcza masę frajdy, było gdzie się zmęczyć, jak i nacieszyć się techniczną jazdą, niektóre fragmenty to te same co podczas niedawnego Karpacza u GG, widocznie Grabek podniósł poziom trudności i kondycji. Napierając tędy raz mnie przyblokowano na malutkim korzennym uskoku, raz gdzieś tam dalej sporą grupą przegapiamy skręt i strata ze 2-3 minuty. Gdy zbliżam się do rozjazdu mega-giga to zaczynam czuć kryzysik, myślę wtedy o zjechaniu na mega. Chwilowe zwolnienie tempa jazdy, żel, batonik i wypicie izo ratują mnie i na 42 km zjeżdżam na drugą rundę słusznego dla mnie dystansu giga. Od razu pełny luz, wreszcie można jechać swoje. Ponowny podjazd na Dwa Mosty przebiega z prędkością średnio o 1 km/h niższą niż poprzednio. Podjeżdżając tędy zaczęło się dublowanko megowców. Na bufecie ponownie tankuję suche bidony i myk pokonać jeszcze raz z przyjemnością najlepszą cześć trasy. Sama frajda, nawet dwa ze trzy krótkie strome single podjazdowe (na pych) nie psują mi zabawy i jeszcze do tego wspomniany kryzysik zażegnałem. Jedzie się dobrze, do tego zaczynam wyprzedzać pojedyncze sztuki z giga. Po wjechaniu na odcinek Drogi pod Reglami prowadzący do mety nadal mocno kręcę korbą i coś tam widocznie zyskuję. W trakcie pokonywania pętelki przez Michałowice z bardzo fajnym zjazdem łapię gumę z tyłu, od razu zauważam centralnie wbity w oponę gwóźdź. Stało się to na 70-tym kilometrze, od razu biorę się na wymianę, pitstop zabiera 6 minut, kilka z giga mnie załatwia, klosia nie było widać. Ruszam i staram się odrabiać straty, co skutkuje na podjeździe skurczem, na szczęście krótkotrwałym. Myk szerokim szuterkiem w stronę mety, po drodze z dużą różnicą prędkości pokonuję tych z mega, ostatni podjazd i emocjonujący, choć krótki zjazd trasą enduro wprost na metę. Po zatrzymaniu patrzę na zegarek i liczę czas do przybycia klosia – mija kolejno 5 min, 10 min … :)

    36/64 – open giga
    10/23 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (nikt inny jak Bogdan Czarnota) – 1:19:44
    Wynik mógłby być lepszy, a to przez długie oczekiwanie na start, przez zgubkę, przez kapcioszka …
    Generalnie jestem zadowolony, szczególnie z bardzo fajnej trasy. Za rok jak będzie to tam wrócę :)
    Mariusz przyjechał ponad 15 minut za mną, też złapał kapcia i to na początku trasy.

    Fotka by Ela Cirocka
    Walka na trasie trwała do samego końca ! © JPbike


    W galerii bikelife docenili moje szaleństwa zjazdowe :)

    Foto by Piotr Macek
    Końcówka na fragmencie enduro. Gnam w dół na całego :) © JPbike

    Dwóch zatwardziałych po pasjonującej rywalizacji. Przegrany postawił browarka :) © JPbike

    Puls – max 170, średni 150
    Przewyższenie – 2344 m



  • dystans : 82.89 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:02 h
  • v średnia : 27.33 km/h
  • v max : 59.09 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Suchy Las

    Niedziela, 11 sierpnia 2013 • dodano: 11.08.2013 | Komentarze 13


    Maraton u Gogola w podpoznańskim Suchym Lesie to w tym sezonie najbliższy od domu wyścig. Skoro jest to trzeba być, by sprawdzić jak nogi zapodają po dwutygodniowej wyprawie. Na miejscu zjawiło się trochę znajomych – Dawid z Sylwią, Wojtek z Olą, Krzychu, Maciej, Paweł, Przemek i jeszcze sporo znanych twarzy. Dość krótką rozgrzewkę wykonałem z mlodzikiem i myk do sektora, z niewiadomego mi powodu startowałem z ostatniego (trzeciego). W edycji 2013 trasa została zmieniona – jedziemy odwrotnym kierunkiem z nowym fragmentem podjazdo-zjazdowym w okolicy nadwarciańskiego i Radojewa, oraz więcej km na poligonie. Ponad 80 km na mega robi wrażenie :)
    No i start, opóźniony o 15 min. Najpierw rundka „rozciągająca”, na której szybko i sprawnie przebijam się do przodu i bliziutko Lonki. Po chwili start ostry i następuje małe zamieszanie, bo czołówka zamiast skręcić w lewo gna na wprost, co powoduje że na prowadzenie stawki mega najpierw wychodzi … krzychuuu86 !!, a po krótkim czasie … JA !!!.
    Fajne uczucie :) Znając swoje możliwości na szybkich maratonach wiem że nie potrwa to długo. Faktycznie, po dwóch kilometrach liderowania dochodzi mnie czołowy peleton, po chwili skręcamy na betonowe płyty. Lonka, rasowe Rybki i paru innych mnie załatwiają na twardych przełożeniach. Następuje skręt na znany teren moraskich ścieżek. Na krótki czas wyprzedza mnie mlodzik, na moraskim podjeździe podczepiam się pod plecy Marka Witkiewicza i tak przez jakiś czas gnam za nim po krętych ścieżkach na szczyt wodociągów, po czym następuje nieznany mi, mocno wertepiasty zjazd do asfaltu, krótki podjazd i skręt na znany z zeszłego roku odcinek terenowy. Tworzy się kilkuosobowa grupa. Niestety, nadawane przez nich szalone tempo, tak średnio pod 35-40 km/h powoduje że tętno szaleje, zwalniam i czekam na następną grupkę. Długo czekam … Aż wreszcie po kilku km samotnego parcia dochodzi mnie dwóch i tak napieramy wspólnie ze zmianami przez pierwszą cześć nadwarciańskiego szlaku. Dość ostro, tak że poprzedzająca nas grupa zaczyna być w zasięgu. Skręt na nowy odcinek, podjazdowy do Radojewa, kawałek zjazdu rybką i ponownie wpadamy w nadwarciański teren z kilkoma małymi hopami. To właśnie tam doszliśmy poprzedzającą grupę, jak i nas dogania paru z Krzychem w składzie. W taki oto sposób utworzył się ze 12-13 osobowy peletonik, który pędził wspólnie przez bardzo długi czas. Poligonowa szosa, do ruin kościoła przebiega spoko i znów nowość – wpadamy w prawdziwy poligon z masą wertepów, hopek, kolein, błotnych kałuż itp. Pokonanie tego wszystkiego przy utrzymaniu mocnego tempa, jakie nadawała czołówka grupy powoduje że sporo sił ze mnie ubyło, z trudem utrzymuję się w ogonie. I tak kończymy pierwszą rundę. Początek drugiej rundy w dalszym ciągu pokonujemy wspólnie. Na pierwszej połowie nadwarciańskiego łapie nas przelotny deszcz, jeden odpada (chyba guma). Podczas pokonywania podjazdu do Radojewa łapią mnie w nogach pierwsze w sezonie skurcze :( Oczywiście powoduje to że zmuszony jestem odpuścić trochę, grupa mi odjeżdża. Trudno. Na szczycie okazuje się że dwóch powoli traci mocnego powera i tworzymy trzyosobową grupkę. Po zjechaniu z asfaltowej rybki zauważamy grzebiącego coś przy kole Radka Lonkę, który na drugiej części nadwarciańskiego bez problemu nas dogania i załatwia. Pomykając ponownie poligonową szosą każdemu z nas trzech widocznie zaczyna odzywać się zmęczenie mocnym parciem, już tylko ja i Janusz Przybysz jesteśmy w stanie dawać przyzwoite zmiany, a trzeci gość odpada zaraz po skręcie na dłuższe poligonowe wertepy. Trochę motywacji dodają nam dublowani miniowcy. W końcu meta, którą mijam bez emocji. Narastające zmęczenie ponad 80 kilometrowym mocnym gnaniem nie pozwoliło na mocny finisz.

    19/112 – open mega
    8/43 – M3

    Strata do zwycięzcy (Paweł Bober) – 0:15:16, do M3 (Andrzej Doktor) – 0:09:28
    Wynik spoko, jazda średnia – a to przez skurcze i problemy z utrzymaniem się w grupie.
    Tegoroczna trasa okazała się trudniejsza od zeszłorocznej, poza odwrotnym kierunkiem było więcej podjazdów i zjazdów, więcej poligonowego terenu, no i te ponad 80 km na mega to już coś.
    W roli kibica przyjechał niezniszczalny biker z Buku - Jurek :)

    15 (6 M2) – krzychuuu86 – 2:59:10
    19 (8 M3) – JPbike – 3:02:32
    31 (13 M3) – josip – 3:15:01
    47 (18 M2) – daVe – 3:19:47
    109 (42 M3) – MaciejBrace – 4:27:01

    Bikecrossmaraton Suchy Las 2013. Go JPbike ! © JPbike

    Puls – max 179, średni 159
    Przewyższenie – 705 m



  • dystans : 71.41 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 05:42 h
  • v średnia : 12.53 km/h
  • v max : 54.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Karpacz

    Sobota, 15 czerwca 2013 • dodano: 16.06.2013 | Komentarze 12


    Na golonkowy Karpacz, określany mianem „The best of MTB” zajechaliśmy by zmierzyć się z arcygórskim giga w siedmioosobowym składzie ProGoggli – daVe, duda, klosiu, Marc, toadi69 i ja, oraz Maks który po pamiętnym giga tym razem na mega.

    Po starcie, na pięciokilometrowym asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego dość szybko znajduję swoje i dość dobre miejsce w stawce. Skręcamy w teren i zaczynają się pierwsze szaleństwa zjazdowe, na razie po luźnym szuterku, czuć już swąd palonych klocków. Po tym podjazd wymagającą i kondycyjną ścieżką na Czoło. Między innymi wyprzedzam Wojtka Wiktora (cosik mu nie szło i dnf). Podjeżdżając, tworzy się długi sznur gigowców, a na końcówce zauważam za plecami klosia. Pora na techniczny zjazd zielonym do Borowic. Następuje szybka selekcja na dobrych i słabych zjazdowców. Gnam w dół jak wariat po kamieniach, po strumyku i przy tym łykam ze 10-15 osób. To były dla mnie doskonałe chwile :) Po zjechaniu zauważam że łańcuch czasem samoczynnie zmienia biegi. Trudno. Od tego momentu przez jakiś czas tasuję się z Damianem Pertkiem. Przy pierwszym bufecie stoi slec (jakiś problemik ?). Zjeżdżamy czerwonym z Grabowca. Dużo wykrzykników, kamieni i korzeni, zaszalałem :) Na końcówce zjazdu z błotnym strumykiem wyprzedza mnie slec (chyba duże koła dobrze mu służą), po chwili taki manewr robi ratownik na motocyklu, który przede mną wpada tylnym kołem w poślizg i gleba w błotku zaliczona :) Zjazd do Sosnówki spoko i z asfaltowymi fragmentami, po drodze mijam sporą wycieczkę rowerową. Następna i ciężka wspinaczka, skręt na nieznany mi odcinek. Przeskakujący łańcuch znów daje o sobie znać, nie jest dobrze. Gdzieś tam przy próbie wodno-błotnej przeprawy potykam się i spd-y uświnione :) Po chwili zaskoczenie – bardzo stroma ścianka w stylu XC, zjechana w całości. Po tym z łańcuchem jest coraz gorzej i w końcu, na 25 km trasy napęd odmawia posłuszeństwa, szybka diagnoza – z jednej strony ogniwo jest wygięte. Biorę się za serwis, który zabiera mi dokładnie 12 minut (sprawdziłem). Aż tyle ? Były problemy ze skuciem, kilka ogniw poszło do wywalenia, głupek ze mnie. Tym sposobem pożegnałem się z jakimś tam wynikiem. M.in. minęli mnie Maciej R., klosiu (pokazał okazałe rany), ktone i karmi. W końcu ruszam. Pomykając dość szybko po fajnych odcinkach odrabiam kilka pozycji i wjeżdżamy na asfaltową wspinaczkę na Dwa Mosty. Zaczynam czuć że właśnie kończy mi się dobry power :( Żele jakoś nie chcą działać, a może to zmęczenie górskim rowerowaniem od środy i piątkową wędrówką po Karkonoszach (15 km) ? Trudno, jadę dalej swoje. Czas na zjazd nowym odcinkiem. Masa kamieni na początkowych ze 100 m przerasta moje możliwości zjazdowe i schodzę. Dalej już mknę w dół między kamulcami i strumyczkiem, by na koniec zjechać na blacie szerokim szuterkiem. W sumie cała dodatkowa pętla giga okazała się bardzo wymagająca, szczególnie w pamięci utkwiły super single, kilka ciężkich podjazdów (niektóre z buta), jak i super techniczne zjazdy. Jadąc tędy, jedynie pojedyncze osoby z trudem udaje się dojść. Mijam Macieja R., który zgłasza problemy z tylną przerzutką. Po połączeniu z mega następuje jazda wraz z niebieskimi i powolne dublowanie. Wyprzedza mnie Ewelina Ortyl. Na podjeździe po równiutkim asfalciku trochę motywacji dodają wyprzedzani megowcy (m.in. magdafisz). Jakoś w dobrym samopoczuciu zdobywam szczyt. Po tym zaskakuje nieznany zjazd do Chomontowej, z masą kamieni i błotka. Większość zjeżdżam. Wspinaczka znanym szuterkiem na szczyt Chomontowej przebiega spoko i przy ciągłym wyprzedzaniu niebieskich. Pora na pure mtb, czyli zjazd żółtym. Po dokręceniu do hardcorowego odcinka i sprawnym zjechaniu kawałka zostaję przyblokowany przez kilku z mega i jakiś fragment po korzeniach w dół z buta. Szkoda, chciałem w całości zaszaleć … Gdy wreszcie zluzowano to można było rozwinąć swoje umiejętności zjazdowe – poszło super ! Jadąc dalej, powtarzalnym odcinkiem tasuję się z Eweliną i rozpoczynam ostatni ciężki podjazd – taki ciężki że mocno depcząc w pedały nie tylko łatwo łykam kolejnych niebieskich, ale i uciekam Ewelinie. Na poboczu ponownie spotykam Macieja R. (urwany hak i singla robi). Aż nagle, tuż przed koncówką podjazdu łańcuch nienajlepiej skuty nie wytrzymuje i zrywam go na ponad 5 km przed metą. Wtedy doszedłem znajomą z mega – to mamba. Nie chce mi się znowu kombinować ze skuwaniem i znając z zeszłego roku tą samą końcówkę od razu decyduję się na spacer z hulajnogą i zjeżdżaniem bez napędu. Po raz drugi żegnam się z walką o wynik. Spacerując i popychając oczywiście sporo tracę, jedynie na zjazdach mogę zaszaleć. Na koniec techniczne i zjazdowe agrafki z 3 ostrymi nawrotami – na jednym z nich znowu przez to same drzewo podpieram się podobnie jak rok temu, to wybija mnie z rytmu i sekcję z dużymi kamieniami odpuszczam. Jeszcze tylko stromo w dół po trawie z jednym uskokiem z sześcioma (!) wykrzyknikami - też odpuszczam zjazd. W końcu meta, którą przekraczam hulajnogą.

    89/131 – open giga
    35/49 – M3

    Strata do zwycięzcy (Bartek Janowski) – 1:42:56, do M3 (Mirek Borycki) – 1:28:09
    Wynik lipny, jazda średnia, a trasa godna określenia „The best of MTB”.
    Po analizie wyników i czasu z licznika – straciłem przez defekty i spacer ponad 20 minut …

    68 (28 M3) – klosiu – 5:23:20
    89 (35 M3) – JPbike – 5:42:58 (czas z licznika z uwzględnieniem spaceru - 5:25:37)
    100 (36 M2) – Marc – 6:04:49
    109 (37 M2) – daVe – 6:23:53
    129 (40 M2) – duda – 7:37:40
    130 (22 M4) – toadi69 – 7:47:52

    W teamowej generalce giga zajmujemy 7 miejsce - trzeba walczyć o szerokie pudło w Istebnej.

    I jeszcze coś – niemal na każdym golonkowym maratonie w Karpaczu zawsze coś się dzieje ze mną i ze sprzętem:
    - 2009 – na zjeździe rozwaliłem kolano
    - 2010 – złamałem przednią przerzutkę
    - 2011 – nie było mnie bo … obojczykowy rekonwalescent
    - 2012 – istne hardcore, pół trasy na jednym hamulcu (przednim), ładne szlify na uskoku przed metą
    - 2013 – defekty z łańcuchem
    Więc kiedy wreszcie uda mi się ten arcymaraton u stóp Karkonoszy pokonać sprawnie i z satysfakcją ?


    Foto by mugfull.
    Początek zjazdu zelonym do Borowic © JPbike


    A tutaj demonstruję swoje szaleństwa zjazdowe na końcówce zielonego do Borowic. Fotki by beatab.
    Ci goście za mną zostali świeżo wyprzedzeni przeze mnie © JPbike

    Szybka reakcja i wybór odpowiedniego toru zjazdu © JPbike

    No i widać że coś tam pięknie zyskuję. Lubię takie chwile :) © JPbike


    Fotka by Bartek Sufin.
    Zjazdy w Karpaczu są takie że zęby trza zaciskać :) © JPbike

    Foto by mugfull.
    Końcówka hardcorowego żółtego z Chomontowej. Pełne skupienie :) © JPbike


    I na koniec techniczne agrafki przed metą w moim wykonaniu. Fotki by Ela Cirocka.
    Zaczynam skręt na ciasnym nawrocie z korzonkami © JPbike

    Tutaj własnie o to drzewo podpieram i chwilunię później mam podpóreczkę © JPbike

    I jadę dalej. Bez łańcucha jak widać :) © JPbike


    Puls – max 174, średni 150 (bez spaceru 154)
    Przewyższenie – 2805 m (wg licznika)



  • dystans : 77.49 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 03:49 h
  • v średnia : 20.30 km/h
  • v max : 46.60 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Wyrzysk

    Niedziela, 2 czerwca 2013 • dodano: 02.06.2013 | Komentarze 14


    Poprzedniego dnia wieczorem, przygotowując ścigacza na maraton zauważyłem że korba ciężko się kręci. Suport do wymiany, jak dobrze mieć w zapasie. Poza tym po ostatnich problemach z zaciąganiem się łańcucha na customowych dwóch blatach zdecydowałem się na powrót do klasycznych trzech tarcz (44/32/24). Trochę się namęczyłem i w efekcie spać poszedłem po północy.

    Pobudka o 7, śniadanie (makaron z bananem) i myk najpierw do Tuczna, po mlodzika, którego zgarniam w drodze do Wyrzyska, na Mistrzostwa Wielkopolski w maratonie. Jadąc na zawody, okazało się że za późno wyruszyłem i nie sprawdziłem rzeczywistej odległości zarówno do Pawła, jak i do Wyrzyska. Jakby tego było mało, po drodze kilkakrotnie natrafiamy na remonty z ruchem wahadłowym i kolejne cenne minuty uciekają …

    I co ? Na miejsce zawodów w końcu udaje się dotrzeć na 12 minut przed startem mega. Paweł, który jedzie mini (startuje pół godziny później) od razu pobiegł do biura zapisać siebie i mnie, a ja w tym czasie w pośpiechu się przebieram i w efekcie na miejsce startu dojeżdżam w momencie gdy cała stawka mega odjechała jakieś 3 minuty wcześniej … Chwila gadki z sędzią i wskazuje mi drogę, więc samotnie ruszam w pogoń za peletonem.

    Na początek aż 4 km asfaltowy podjazd. Bez żadnej rozgrzewki jedzie mi się opornie, tętno cosik nie chce pracować jak należy. Skręt w teren, a tam zatrzymał się quad zamykający stawkę mega. Od razu długi podjazd prowadzący w rejon 192 metrowej Dębowej Góry. Pierwszą osobę dochodzę po 5 km gonitwy, a drugą jest Asia. Po niezłych opadach wiadomo – jest grząsko i sporo fragmentów z masą błota o konsystencji płynnego cementu i porównywalnego do warunków jakie można spotkać w Beskidach po opadach, lub pamiętnym deszczowym maratonie w Krakowie (2010) :) Napieram dalej po zmiennej nawierzchni (raz sucho, raz grząsko, raz tony błota), cały czas bez problemów łykam kolejne grupki i pojedyncze osoby, w tym Zbyszka. Podjeżdżając tędy po niezłym zboczu gór i z masą fajnych zakrętasów, trasa mnie pozytywnie zaskakuje, normalnie szok jak na Wielkopolskę. Na jednym błotnym łuku przesadzam z szybkością i z trudem się wybraniam z długiego uślizgu przednim kołem, a kawałek dalej na błotnym zjeździe wpadam w niedobry tor i błotna gleba zaliczona. Opony jednak mam niedobre na takie warunki (RR-y). Później jeszcze kolekcjonuję ze kilka potknięć i parę butowań – oczywiście przez tony błota. Po zjechaniu z tegoż odcinka stwierdzam jedno – istne Mountain Wielkopolska :) Fragment asfaltu, skręt na kolejny długi i porządny podjazd, po którym płynie niczym górski strumyk – pytam siebie: gdzie ja w ogóle jestem, w górach, czy u siebie ? :) Krótka końcówka podjazdu jest zbyt śliska i raczej nie do podjechania, a kawałek dalej ze 100 m kompletnie zatopiony w błocie i nieprzejezdny odcinek. Po tym dochodzę binia, a ten jakby przyspiesza i wyprzedza mnie na szybkim zjeździe. Pierwszy bufet, biorę wodę i banana (na kolejnych trzech robię to samo). Zaczynają się odkryte interwały z błotnymi fragmencikami, tam ponownie łykam binia i prę dalej do przodu, przy tym kolejne osoby padają moim łupem. Drugi bufet zlokalizowali przy pięknym pałacu. Doganiam kilkuosobową grupę z jednym znajomym (Maciej z Bydzi) i na piaszczystym podjeździe zostawiam ich za mną. Po kilku km widzę przed sobą teamową koszulkę – to jacgol, którego grzecznie wyprzedzam. Rozjazd mini/mega i myk na ponowną wspinaczkę w rejon Dębowej Góry. Przez kilka minut walczę ze zbliżającą się kolką wysiłkową. Tym razem przejazd tędy poszedł sprawnie, dwie osoby załatwione, wiedziałem gdzie zwolnić i zbutować przez błoto - ten odcinek dobrze zapamiętałem jak na mountain bikera przystało :) Po zjechaniu na asfaltowy fragment, stojący tam strażak przez kilka sekund i w ruchu opryskał mi strażackim wężem ubłocony napęd. Po chwili widzę przed sobą jospia, na ciężkim podjeździe gonię, kolega teamowy dzielnie walczy, dochodzę go tuż przed śliską końcówką podjazdu i dalej jadę swoje, póki nogi podają. Kawałek dalej załatwiam ostatniego z pokonanych przeze mnie rywali. Przy trzecim bufecie zauważam wracającego Lonkę (hak poszedł). Ponowny przejazd przez odkryte interwały przebiega już w samotności i przy tym zaczynam powoli dublować ogon mini. Po 65 km zaczyna się odzywać zmęczenie, w bidonach sucho, dwa żele poszły. I tak niezagrożony przez nikogo kręcę tak jak mogę w stronę mety. Niektórzy miejscowi w różnych miejscach bili mi brawa :) W końcu końcówka, dość ciekawie poprowadzona i całkiem zadowolony wpadam na metę.
    Okazało się że wg licznika trasa mega miała aż 77 km i prawie 1200 m w pionie !

    38/93 – open mega
    13/28 – M3

    Strata do zwycięzcy (Radek Tecław) – ponad 41 minut, do M3 (Zbychu Górski) – podobnie
    Jak na spóźniony start, wielkie wyprzedzanie i ciężką trasę - wg mnie wynik i jazda są spoko :)
    Nie będę ukrywał – chciałoby się więcej, gdyby nie spóźnienie i zupełny brak rozgrzewki …


    38 (13 M3) – JPbike – 3:49:53, czas z licznika dokładnie o 3 minuty krótszy
    40 (14 M3) – josip – 3:53:37
    58 (20 M3) – jacgol – 4:10:08
    60 (11 M4) – biniu – 4:11:47
    84 (15 M4) – toadi69 – 4:57:46

    93 (2 K4, gratki !) – JoannaZygmunta – 6:05:51

    Bikecrossmaraton Wyrzysk 2013. Ale błotooo ! © JPbike

    Po wyścigu. Całkiem zadowolony biker :) © JPbike


    Puls - max 186, średni 156
    Przewyższenie - 1191 m