Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m
Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1120
do 50 km - 1213
do/z pracy - 277
dron - 60
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 47
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 287
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 66
ponad 100 km - 232
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 89
Solid MTB - 30
sprzęt - 44
szoska - 435
Uphill race - 8
w górach - 297
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 389
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20
Black Peak
Canyon Endurace
Scott Scale 740
Sztywna Biria
archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2024, Październik - 7 - 13
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 93
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 94
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14
Wpisy archiwalne w kategorii
maratony
Dystans całkowity: | 12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%) |
Czas w ruchu: | 661:57 |
Średnia prędkość: | 19.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.88 km/h |
Suma podjazdów: | 137533 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 160 (90 %) |
Suma kalorii: | 12445 kcal |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 71.43 km i 3h 43m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 12 lipca 2015 • dodano: 12.07.2015 | Komentarze 6
Tak na serio to jeszcze na 3 godziny przed startem wahałem się czy w ogóle wystartować w Bindudze. Wszystko przez to że ani w piątek, ani w sobotę nie udało się zrobić zaplanowanej przepałki i spokojnego tlenika. Bo w piątek po robocie … ucinałem drzemkę bagatela aż do 21-tej :), a w sobotę wreszcie zabrałem się do naprawy hamulca, a dokładniej wymiany pozaseryjnych Deore na wypaśne XT-ki z radiatorkami, problemik w tym że przewody trzeba było skrócić, no właśnie przy odpowietrzaniu spędziłem mnóstwo czasu … Do tego wymieniłem stery – dolne łożysko szwankowało. Generalnie po półtora roku od zakupu Scotta Scale 740 dochodzę do wniosku że niedobrego górala wybrałem. Zatem nigdy więcej nie kupię gotowca do MTB, wole składać samodzielnie.
No dobra, sorki za marudzenie. Takie życie. A poniżej parę słów o wyścigu nad Wartą.
Na miejsce zajeżdżam na godzinę przed startem mega, muszę postać w kolejce by opałcić, w efekcie na rozgrzewkę mam niespełna 30 min. Do tego zaraz po ruszeniu … urywam czujnik prędkości. Ładne przedstartowe chwile … Ujechałem rozgrzewkowo ledwo 2 km. Całe szczęście że w liczniku jest gps i na jego podstawie Rox 10.0 automatycznie zaczął zliczać kilometraż.
W sektorze (nadal pierwszym) ustawiam się obok Krzycha, trochę gadamy i można ruszać. Na początek ze 3 km runda rozciągająca, tumany kurzu ogromne, poszło średnio, ale i tak cały czas czub peletonu mam na oku. Wpadamy na właściwą trasę, na kręty i po bandach odcinek nadwarciański, na którym jadę zachowawczo, w grupce, nie szarżuję na maxa bo nie czuję się w pełni sił. Raz przeżywam chwile grozy – młody od rybek na łuku wpadł w poślizg i omal go nie przejechałem. Na końcu owego odcinka grupa nasza się powiększyła do około 10 osób i będąc rozpędzona … przegapia skręt w głąb lądu. Jechałem wtedy na ogonie i zorientowałem się że coś nie tak dopiero po 2-3 km dalej. Informuję o tym współtowarzyszom, ponieważ dobrze znam tamte okolice – zamiast nawrotki decyduję się jechać na wprost, aż do Łukowa i stamtąd wpaść na długą prostą, na dalszą cześć trasy (patrz mapka gps), współtowarzysze robią to samo co ja. Mimo że nadłożyliśmy ze 1 km trasy (może więcej, bo dystans gps z licznika kłamie), to wpadamy na właściwą część trasy równo zawodnikami z top 20 open na mega … No nieźle :). Nawet Krzychu znalazł się za mną i informuje o tym że chwilunię wcześniej była bramka pomiaru czasu. By uniknąć dnf i kary (?) - ja i dwóch kolegów z Thule zawracamy, by ją zaliczyć, a mijający nas z przeciwka kolejni czołowi zawodnicy i obsługa bufetu nie ukrywała zdziwienia, i to jakiego :). Pokręcone to wszystko, ale co zrobić, bywa i tak. Dalsza jazda przebiega ponownie z kolegami z Thule, po drodze zgarniamy Mateusza Nowickiego. Trojankę pokonywaną w bród za pierwszym razem elegancko przejeżdżam, po tym nawet pokaźny piach w 95% udaje się przejechać, nawet zyskuję przewagę ! (technika górą). Pierwszą rundę kończę wraz z Januszem Przybyszem i tak dalej jedziemy wspólnie przez niemal cały nadwarciański OS – dla mnie frajda. Po drodze, na bandzie raz wybija mnie z rytmu i wjechałem w krzaczki :). W pewnym momencie dwóch (może trzech) nas dogania, Janusz łapie mocne koło i ucieka, a ja od tego momentu walczę sam. Idzie mi średnio, ale nic nie tracę, ani nic nie zyskuję. Na długich prostych zaczynam się nudzić i tracę chęci do ścigania, nawet szybkie dublowanie miniowców nie poprawia humoru. Na 7 km przed metą tracę kolejno 4 pozycje (w tym Jaskółka mnie załatwia, gratki). Rzeczka w bród ponownie sprawnie przejechana (frajda i ładne foto ważniejsze od uwalania napędu), po tym piach muszę przebiec bo Ci z mini przyblokowali mnie. I tak już niezagrożony wpadam ot tak sobie na metę. Średni maraton w moim wykonaniu. Teamowa paczka nie dopisała liczebnie - prócz mnie i Krzycha ścigał się Marcin, była również Asia w roli kibica.
40/128 - open mega
14/48 – M3
Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) – 20:38, do M3 (Tomek Jaworski) – 13:47 min
Praktycznie już odpadłem w walce o drugą z rzędu dekorowaną generalkę w M3.
Skoki (wyrwę się wtedy gdzieś w góry) i chyba Suchy Las (za szybko tam) odpuszczam.
Fotki by Joanna Horemska, Julian Król, Adrian Kanzas.
Start ostry © JPbike
W akcji na nadwarciańskim OS-ie © JPbike
Super atrakcja Bindugi :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Niedziela, 28 czerwca 2015 • dodano: 28.06.2015 | Komentarze 21
- dojazd nietypowy - kto jeszcze jeździ rowerem ponad 20 km na zawody ?
- start mega - opóźniony, więc po co się spinałem na dojazdówce ?
- pierwsze km spoko za autem orga i poszedł ogień na ul. Pożegowskiej
- ów podjazd to tragedia w moim wykonaniu – nogi nie chciały podawać :(
- i tak od razu spadam mnóstwo pozycji w dół, po tym ostre parcie w wielkiej grupie
- do pierwszego pomiaru czasu nadal ogień i nadal wielka grupa się trzyma
- na „autostradzie” do Jarosławieckiego strava informuje że mam KOM (avs 40 km/h)
- nudny przelot wśród pól przez Trzebaw – nadal w wielkiej grupie
- po skręcie na Pierścień i paru km dalej coś niedobrego ze mną się dzieje, moc spada
- spadam na ogon grupy i walczę, a nie minęła jeszcze godzina od startu …
- „Janosik” – jadąc w ogonie wszyscy poprzedzający przyblokowali mnie … Co z wami ?
- po tym zamieszanie w stawce, wyprzedza nas czołówka mega, pewnie pobłądzili
- na finałowym podjeździe tracę kontakt z moją grupą, chyba koniec dobrej jazdy dla mnie :(
- „atrakcja” w postaci fragmencika XC – bez rewelacji, bez jazdy na 100%
- wjazd na 2 rundę – początkowo kilka km samotnie gnam
- wzdłuż Greiserówki dogania mnie mocna grupa co pobłądzili, udanie podczepiam się
- tempo zabójcze, daję radę gnać za nimi i pojawił się cień szansy na dogonienie mojej grupy
- a jednak w połowie „autostrady” nie wytrzymuję i ostatecznie odpadam z walki o wynik
- ponieważ coś stukało w przednim kole, muszę stanąć – czujnik prędkości się przesunął
- ponownie nudnawo i wmordewindowo przez Trzebaw – w całości samotnie
- na pierścieniowym odcinku kolejna utrata oczek, i to spora … Mam dość, chcę piwa !
- „Janosik” sprawnie podjechany
- ostatni podjazd słabiutko i równie słabiutko wjeżdżam na metę
- wyprzedzili mnie Krzychu, Wojtek, Paweł i nawet Mariusz – zadowoleni ? :)
- generalnie to był mój najgorszy wyścig w sezonie, gorzej już nie może być !
- za metą nawet nie zatrzymałem się, tylko pognałem do domu i tyle.
56/154 - open mega
19/61 - M3
Strata do zwycięzcy (Paweł Górniak) - 12:39, do M3 (Rafał Szturo) - 10:28
Poziom u Gogola taki że (chyba) już czas pożegnać się z obroną dekorowanej generalki M3 ...
Fotki by Hania Marczak.
Szczyt ul. Pożegowskiej. Widać że ciężko było złapać oddech © JPbike
Końcowka mega. Tu to uśmiecham się do pani fotograf :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Niedziela, 21 czerwca 2015 • dodano: 23.06.2015 | Komentarze 9
Mój dzień wyścigowy nr 100 !
Pojechałem do Jeleniej Góry na giga u Grabka, bo jak na "Sierotę po Golonce" przystało – bardzo cierpię brakiem górskich przepraw MTB u GG :).
Pobudka o 8, słabo się wyspałem, bo okazało się że w hoteliku nie włączyli ogrzewania, co przy temperaturze zewnętrznej poniżej 10°C w pokoju ledwo było 18°C. Od razu pierwsze myśli o tym że jubileuszowy wyścig nie pójdzie dobrze …
Po zajechaniu do Parku Paulinum i zrobieniu krótkiej rozgrzewki bez problemu wypatruję same asy polskiego MTB, sporo ich się zjawiło. Jest nawet Maja i Ania od Krossa. W sumie nic dziwnego, bo to kolejna edycja PP w maratonie, a wkrótce są MŚ w maratonie.
Grabek przydzielił mi 2 sektor. Może być. Tyle że w oczekiwaniu na start okazuje się że ów sektor jest za mały by pomieścić wszystkich, w efekcie startuję z poza barierek.
Sam start zaskoczył wszystkich z ponad 1100 startujących, bo zamiast tradycyjnie puszczać sektory z 1-3 min. przerwami puścili nas wszystkich od razu. Całe szczęście że nie było tak źle – najpierw dwupasmówka tam i nawrotka (niektórzy skracali…), po tym skręt w teren, dość szeroki, więc zatorów w moim przypadku nie było.
Na 3 km wyprzedzam … Maję i Anię :). Pierwsze 10 km to troszkę nudnawy przelot głównie polami i wioskami w stronę Rudaw (nie było mnie jeszcze tam). Tędy pomykamy małymi grupkami. Po nocnych i porannych opadach błotka nie brakowało, zatem dość szybko następuje taplanie i oblepianie wiadomo czym siebie i rumaka :). Okulary wędrują do kieszonki. I tak pomykamy, tasujemy się. Pierwsze podjazdy nie powalają i wchodzą mi spoko. Mija 15-20 km, zastanawiam się gdzie te obiecane 2300 m w pionie na giga ? :). Aż nagle zaskakuje nas długi podjazd zwany Łopatą, początkowo miłym szuterkiem, a końcówka ze 600m to nówka asfalcik i masakryczna ściana o nachyleniu max 20%, oj było bardzo ciężko, ale podjechane. Po tym skręt na dodatkową pętlę giga, która mocno mnie zaskakuje. Początek to wysoko położony odcinek po ciężkiej poopadowej nawierzchni, po tym ewenement jak na Grabka – wyjątkowo długi i techniczny zjazd. Z radochą zaszalałem i błyskawicznie uzyskuję jakąś przewagę. Po zjechaniu to następuje prawdziwa górska jazda. Okazuje się że na podjazdach nie radzę tak dobrze jakbym chciał, kilka sztuk powolutku i stopniowo mnie wtedy wyprzedza. W sumie konkretna dodatkowa 20 km pętla giga poszła sprawnie. Sporo błotnych odcinków i kamienistych zjazdów trzeba było pokonywać. Oponki WCS Shield średnio dawały radę w błotku. W pamięci utknęły mi momenty, jak na trudnych zjazdach wyprzedzałem gościa na wypasionym fullu Scott Spark 27.5 RC – zjeżdżał słabo, że chyba bał się najdrobniejszej ryski na karbonowym cudzie za grubą kasę :).
W końcu ponownie wpadamy na pętlę mega, by najpierw jeszcze raz pokonać Łopatę. Oj, było jeszcze ciężej, z najwyższym trudem udało się podjechać. Po tym, czyli po 50 km zacząłem powoli czuć ubytek powera i narastające zmęczenie, 4 żele niewiele pomogły, widocznie mści się brak długich treningów, brak jazd w górach, no i niewyspanie. Wyprzedza mnie wtedy kumpel z OSOZ (Adam), a na ciężkim podjeździe na najwyższy punkt (przeszło 900 m) załatwiają mnie dwie bikerki (2 i 3 miejsce open). Po tym arcytechniczny, choć odrobinę krótki zjazd po sporych i mokrych kamieniach i korzeniach. Poziom zmęczenia i dekoncentracji powoduje że nie nadążam za wyborem slalomowego toru jazdy i centralne wjeżdżam w pokaźny głazik i OTB zaliczone (bez komplikacji, jedynie siodełko się odchyliło, uff). No i stopniowe dublowanko megowców się zaczęło. Dalszą część trasy przez zmęczenie słabo zapamiętałem, ale wiem że nadal było sporo fajnych przejazdów wśród górek, pagórów, no i masy błota :). Pamiętam również że dwa razy musiałem się zatrzymać by poprawić (dokręcić) odchylone siodełko, jak i ponownie mijałem Adama (czyścił uświniony łańcuch). Ostatnie 10 km to ponownie nudne pomykanie bez przewyższeń wśród pól i wiosek. Tam utraciłem kolejne kilka miejsc open. W końcu docieram do Parku Paulinum, ale najpierw pokaźna błotna przeszkoda – rów wypełniony błotnistą mazią po ośki, w który wjeżdżam z impetem, po tym „atrakcja”, czyli ponad kilometrowy fragment wczorajszej pętelki XC z mokrymi korzeniami i jedną błotną ścianką – byłem już ujechany że glebka tam była :). No i jest meta, a tam podchodzi do mnie Paweł (jechał mega) i pyta chyba coś w rodzaju „co tak długo ?” :)
Pierwsze myśli … „nigdy więcej” … Mija kilkanaście minut … „jadę następne giga w górach” … :)
97/162 - open giga
34/58 - M3
Strata do zwycięzcy (Piotr Brzózka) - 1:27.54, do M3 - 1:06:08
Międzyczasy wskazują że jechałem w okolicy 82-85 pozycji, czyli środek krajowej stawki MTB, średniak ze mnie.
Foto by Kasia Rokosz, Velonews.pl, Tomasz Tomes.
Pierwsze kilometry. Tłoczno i błotniście © JPbike
Napieram. Bez błota nie ma zabawy MTB :) © JPbike
Paskudny ten błotny rów. Urok MTB :) © JPbike
Kategoria Bike Maraton, maratony, w górach, dzień wyścigowy
Niedziela, 31 maja 2015 • dodano: 01.06.2015 | Komentarze 5
Gdyby nie to że na ok. 50 km trasy poczułem stopniowy ubytek powera w nogach, to byłby mój jeden z lepszych maratonów w karierze … Trudno, bywa i tak, albo mój poziom wytrenowania na dłuższe dystanse jeszcze nie ten.
No dobra, troszkę zrelacjonuję.
Do pięknie położonego wśród pokaźnych pagórów i doliny Noteci - Wyrzyska zajechałem z Maciejem. Czasu ma rozgrzewkę mieliśmy sporo. Start z 2 sektora i opóźniony 15 min. Pierwszy i asfaltowy podjazd pokonany sprawnie, wyprzedza mnie Krzychu i stopniowo ucieka, ten to ma moc. Od razu wpadamy w najfajniejszy odcinek – kręte dukty typu góra-dół-lewo-prawo na zboczu Dębowej Góry. Szybko złapałem swój rytm i ku mojemu zdziwieniu odskakuję od rywali, uzyskuję małą przewagę i aż do długiego zjazdu do asfaltu gnam samotnie. Świeżo założone nowe oponki na bezdętkach spisują się rewelacyjnie. Na asfalcikowym i wmordewindowym fragmencie mądrze zwalniam, doganiają mnie Arek Suś, Tomek Urbanowicz, Rafał Tomasiewicz i na najdłuższym podjeździe (ewenement jak na Wielkopolskę) tworzymy grupę. Po krótkim czasie stopniowo doganiają nas Wojtek, Piotr Niewiada i jeszcze kilku gości. Po pierwszym bufecie wychodzę na czoło grupy, ostro gnam przez spory odcinek wśród pól i przy tym ciągnę współtowarzyszy grupy. Po drodze zgarniamy Mateusza Mroza (ex pro szoson !). Po wjechaniu na leśny odcinek wyprzedza nas jeden mocny z Agrochestu i zaczyna uciekać. Ponieważ kręciło mi się wtedy świetnie na czubie grupy, to podejmuję udany atak oderwania się i podczepienia pod plecy Agrochestu. Przez ten manewr tempo oczywiście wzrosło, parliśmy jeden za drugim niemal na limicie. Po drodze dogoniliśmy dwóch gości, którzy chyba nie wytrzymali tempa czołówki. Ponownie przejeżdżany superfajny i super kręty odcinek pokonujemy sprawnie i w trzech. W pewnym momencie widzę że dogania nas kilku, a wydawało mi się że jechaliśmy mocno :). Faktycznie, po ponownym zjechaniu do asfaltu doszli nas: jeden z ASGO, Jan Zozuliński i Mateusz Mróz. O ile drugi raz przejeżdżany najdłuższy podjazd pokonujemy wspólnie, a gość z Agrochestu odpadł, to dalej zaczynam czuć utratę powera w nogach. Udaje mi się jeszcze wyprzedzić Marka Replińskiego. Dalej to już zaczyna się dla mnie walka o utrzymanie pozycji i stopniowe dublowanie miniowców. Owa walka była nieskuteczna, na tym odcinku do mety wyprzedziło mnie stopniowo w sumie 7 rywali. W końcu osiągam metę średnio zadowolony. Policzyłem że przez wspomniany ubytek powera straciłem najwyżej 4-5 minut na ostatnich 16 km.
35/116 - open mega
17/45 - M3
Strata do zwycięzcy (Bartek Kołodziejczyk) - 21:33 min, do M3 (Rafał Szturo) - 20:19 min
Wynik taki że ciasno zrobiło się w stawce M3, ciężko będzie chociaż obronić 6 miejsce w generalce ...
21 (7 M2) - krzychuuu86 - 2:33:26
35 (17 M3) - JPbike - 2:40:21
37 (18 M3) - josip - 2:41:39
62 (27 M3) - mlodzik - 2:51:25
63 (18 M4) - z3waza - 2:51:26
W akcji na najdłuższym podjeździe © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Niedziela, 3 maja 2015 • dodano: 04.05.2015 | Komentarze 10
W końcu coś co lubię najbardziej - prawdziwe giga :). W tym sezonie najodleglejszy od domu (200 km) maraton organizowany przez Gogola był rundą Pucharu Polski, zatem ściganie z krajową czołówką MTB mamy zagwarantowane. Dojazd na miejsce przebiegł spoko i w towarzystwie Ani i Drogbasa. Rejestracja w biurze bez kolejki i przypadł mi najwyższy w stawce giga numerek (42 - tyle dokładnie wystartowało na królewskim dystansie, w tym 3 kobiety). Z racji startu giga o 10, czasu na rozgrzewkę brakowało (ledwo 1 km).
Na starcie z przodu same asy polskiego MTB - np. niemal komplet ekipy JBG2, no to mamy pozamiatane, myśli miałem jedne - nie być ostatnim na mecie, w 100% robić swoje i ukończyć z satysfakcją te ciężkie 95 km i ponad 1700 m w pionie.
Na temat świetnej, pięknej krajobrazowo i wymagającej trasy (cały czas góra - dół, niemal zupełnie jak w górach) to nie muszę pisać bo startowałem tam w zeszłym roku. Dodam jedynie że w obecnej edycji mieliśmy piękną słoneczną pogodę, błotka po opadach nie brakowało, co poza dłuższym o 10 km dystansie podniosło poziom trudności, zresztą do tego byłem przygotowany psychicznie :).
Zaraz po starcie czołówka nadała takie piekielne tempo że już na pierwszym podjeździe nie było ich widać. Na jednym z pierwszych zjazdów wypadł mi bidon i musiałem stanąć. Drogbasowi poszło lepiej i znikł mi gdzieś z przodu. Pierwsze parę km to pomykanie z kilkoma osobami, m.in Andrzejem Jackowskim i Arkiem Susiem. Po pewnym czasie zostałem sam za nimi, bo przez bardzo długi czas nie mogłem wejść na swoje wyścigowe obroty. W głowie różne myśli typu: "Śrem to był zły pomysł ?", "Czy ja dobrze czy źle trenuję ?", "Może rozkręcę się wreszcie ...". Doszedł mnie Rafał Tomasiewicz z BTS i od tego momentu jechałem raz bliżej, raz dalej za nim. Odcinek ten nierzadko porządnie dawał nam w kość, raz śliskie błoto, raz koleiny o głębokości dochodzącej do 40 cm (!), no i nierzadko trafiały się nieprzejezdne fragmenty i był wypych/przenoszenie z taplaniem w błotku :). Jadąc tędy cały czas nikogo przed i za nami. Aż wreszcie dopiero po 50 km złapałem swój maratonowy rytm, wyprzedziłem Rafała i pomknąłem sam do przodu. Utracone minuty w pierwszej połowie giga sporo mnie kosztowały i to tak że do mety tylko jednego gigowca udało się wyprzedzić (zresztą gość się zatrzymał by odpocząć, czyli było ciężko). Po 70 km dublowanie megowców się zaczęło, w moim przypadku łyknąłem ze 15 osób. Raz udało się zabłądzić i minutka w dół. Do mety dojechałem bez emocji, cieszyła mnie satysfakcja z ukończenia ciężkiego giga bez kryzysu, dostałem nawet brawa od miejscowych włodarzy :)
29/39 - open giga
6/9 - M3
Strata do zwycięzcy (Mariusz Kozak) - 1:13:50, do M3 (Przemek Ebertowski) - 1:01:12, przepaść !
W sumie nie było tak źle, wiadomo że na takim ciężkim giga jeżdżą najlepsi i twardziele.
JPbike vs Drogbas - moje straty
1 międzyczas - 9:57 min
2 międzyczas - 11:40 min
meta - 11:19 min, czyli końcówkę miałem dobrą, hura ! :)
Foto by Piotr G. Ujęć z trasy ze mną brak, a szkoda ...
Przed startem. Jak widać - perspektywa 4-5 godz jazdy w terenie mnie cieszy :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Piątek, 1 maja 2015 • dodano: 01.05.2015 | Komentarze 5
Treningowy start. Dojazd spoko (w deszczyku), rejestracja też spoko. Dzień wcześniej przegapiłem info o przydziale sektorów, co oczywiście spowodowało że znowu muszę startować z czarnej dupy. E tam, dobrze że ten lokalny maraton potraktowałem jako treningowe przepalenie łydek przed giga w Połczynie-Zdroju. Przed startem pogaduszki ze Zbyszkiem i Jackiem, po tym można ruszać. Nawet nie zauważyłem kiedy czołówka wystartowała - efekt był taki że gdy wjeżdżałem w pierwszy zakręt to już nie było widać najlepszych. Do tego pierwszy pomiar czasu ulokowali już na 2 km (rozjazd) - tam do pierwszego straciłem aż 2.24 min (!). No to papa dobry wynik, jedziemy swoje. O tym co się działo w trakcie mojego przebijania się z tyłów - na pierwszym kółku miałem co robić, było ciężko łapać dogodne momenty do wyprzedzania, raz przeszkadzał piach, raz zbyt wąsko, raz doskwierał mi brak mocy na długich prostych, a technikę jaką prezentowali ci z tylnych sektorów ... co tu dużo pisać :). Z teamowych kumpli - na pierwszym kółku mega właściwie łyknąłem wszystkich, najdłużej trwało dogonienie Marcina. Drugie kółko to pełny luz na całkiem niezłej trasie. Tak się złożyło że kilka km za pomiarem czasu dogoniłem Kasię od rybek, która z kolei właśnie na całym drugim kółku miała teamową pomoc od ... zwycięzcy mini, Michała Górniaka, który postanowił sobie zrobić taki oto rozjeździk. Faktycznie, na dłuższych prostych nieźle zasuwali, ciężko mi było utrzymać koło, a gdy tylko pojawiały się kręte single i ciężkie podjeżdziki to ja wysuwałem się na czoło, zresztą nie było łatwo, bo Michał nieźle mnie naciskał do mocnego deptania w korbę, co poskutkowało nadprogramowo szybkim biciem mojego 40-letniego serducha :). I tak po drodze dogoniliśmy czterech gości, na kilka km przed metą zaczęła się walka. Strumyk przed metą przejechałem bez problemów, po chwili na piaszczystym zjazdowym fragmencie pętelki DH gość przede mną się wystraszył stromizny i przyblokował mnie tak niefortunnie że musiałem się ratować przed glebką (lub otb), poskutkowało to przesunięciem się siodełka pionowo w górę. Przez to był pitstop i poprawa siodła - kosztowało mnie to utratę kilku pozycji na mecie.
31/89 - open mega
18/44 - M3
Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Maciej Kasprzak) - 23:42 min
Ciekawe tylko ile straciłem na tym niefajnym przebijaniu się z tyłów stawki ...
Ogólnie treningowy wyścig był spoko, w niedzielę zobaczymy co z tego wyniknie :)
Fotki by Joanna Horemska, Marek Grześ.
Startujemy. W moim przypadku na pełnym luzie :P © JPbike
Przebijanie się z ogona stawki to ciężka sprawa © JPbike
Takich fajnych zjeżdzików nie spodziewałem się w Śremie. Brawa dla organizatorów ! © JPbike
Finiszujemy. Troszkę za krótki ten ścig był :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, maratony, Solid MTB
Niedziela, 12 kwietnia 2015 • dodano: 12.04.2015 | Komentarze 17
Dojazd na maratonową inaugurację przebiegł w towarzystwie Macieja. Jako że dzień wcześniej odebrałem parę numerków, nie musieliśmy się sprężać przedstartowo. Zatem wskok w kolarskie portki i jazda na rozgrzewkę. Z teamu sporo nas się zjawiło – Asia (kibic), Olga (kibic), Sylwia (mini), Adrian, Dawid, Jarek, Paweł (mini), Mariusz, Marcin, Wojtek i ja. Pogodę mieliśmy typowo wielkopolsko - kwietniową, czyli słońce i wiatr, było nieco ponad 10°C.
Jako że w zeszłym sezonie byłem szósty w generalce M3, to na luziku wpakowałem się do elitarnego 1 sektora i uciąłem sobie pogawędkę z Arkiem z Bydzi. Ów pierwszy sektor niewiele mógł zdziałać, by mieć dobrą pozycję na pierwszych kilometrach bo najpierw trzeba było zrobić „honorową” rundkę na rynek. Jadąc tędy tradycyjnie nerwowo było, raz ostro, raz hamowanie, raz ktoś się spinał i wjeżdżał między koła, a Ci z tyłów za wszelką cenę chcieli znaleźć się z przodu. W końcu start. Na początek podjazd na punkt widokowy. Drogbas błyskawicznie przebił się z tyłów stawki i podążał zgodnie z planem tuż za mną. Doświadczenie podpowiadało mi abym nie szarżował bo łatwo w tym tłoku o kraksę. Nie trzeba było długo czekać na widowiskową i identyczną jak na szosowych finiszach kraksę – tym razem ofiarą był Michał – spiął się z gościem z Colexa i omal nie przeleciał przez metalowe barierki, całe szczęście że skończyło się na obtarciach i obaj dotarli do mety. Po pokonaniu pseudo sekcji XC na górce, się zaczęło wraz z jadącym przede mną Drogbasem wspólne przebijanie się do przodu i tworzenie grupek. Raz, przy mocnym depnięciu wyskoczył mi but i rana na piszczeli zaliczona. I tak gnając dalej, utworzyła się spora grupa. Po jakimś czasie stwierdziłem że nie radzę dobrze na czubie, a Jarek widocznie był w lepszej dyspozycji, bo jechał z przodu. I tak właśnie się zaczęła dla mnie męczarnia w utrzymaniu się w grupie. Bywało i tak że parę razy spora grupa się rozdzielała i po jakimś czasie ponownie sklejała, albo sam musiałem doganiać. Walczyłem jak mogłem. Przy pierwszym bufecie zauważyłem znajomego kibica – to Darek. Na asfaltowym odcinku i ze sprzyjającym wiatrem podjąłem jedyny najbardziej udany atak w postaci przeskoczenia z grupki ogonowej do grupki czołowej – pozycja czasowca, 50 km/h na liczniku i zadanie wykonane tuż przed skrętem na terenowy podjeździk :). Po średnio udanym przejeździe przez sekcję takich tam interwałów zaczęła się orka pod wiatr. Najpierw trochę lasu, dawałem zmiany w kilkuosobowej grupce, po tym skoczyliśmy na otwarty asfalt i trzeba było współpracować, średnio nam szło. No i wtedy Drogbas wraz ze swoją grupką zaczął się oddalać. Pomykając tamtą częścią trasy trzeba wspomnieć o niemałej ilości tych z czołówki co łapali kapcia. Ponownie przejazd pseudo sekcją XC – tam zauważyłem że na podjazdach jestem najgorszy z grupki :( (przynajmniej wiem o zaległościach w treningach). Po przelocie na zachodnią część trasy zacząłem powolutku tracić powera w nogach i w końcu odpadłem z grupki po przejechaniu ok. 50 km trasy. I tak zacząłem samotne parcie przez wertepiasto - piaszczysty las, trwało to dość długo, co mnie nawet troszkę dziwiło, do tego dogoniłem dwóch z czołówki co chyba zdychali. Na pewnym zakręcie zauważyłem brak obstawy, a tam na wprost w oddali widać było mknących paru kolarzy, nawet dobrze znałem tamto miejsce – w ten sposób można było nielegalnie skrócić trasę aż kilka km !. W końcu doszła mnie grupa, w której znajdował się niespodziewanie Dawid, podczepiłem się i tak na ogonie niełatwo utrzymałem się z nimi do asfaltowego szczytu podjazdu za wiaduktem kolejowym. Dalej znów brakło mocy w nogach, nawet tylny wiatr nie pomagał i znów parłem sam, jednego udało się łyknąć. Na 2.5 km przed metą widocznie przegapiłem strzałkę co spowodowało nadłożenie dodatkowych ze 400 – 500 metrów, zresztą dwóch gości za mną zrobiło to samo. No i wpadliśmy na miniowców, sporo ich było. Po drodze mijałem spacerującego do mety z kapciem Mariusza. Ostatni podjazd, wyprzedził mnie jeden, asfaltowy zjazd w dół i jest meta, na której satysfakcji niestety brakowało.
79/185 – open mega
25/65 – M3
Strata do zwycięzcy (Paweł Górniak) – 22:08, do M3 (Maciej Kasprzak) – podobnie.
Trasa ta sama co rok temu, mój czas lepszy tylko o minutkę, a miejsca znacznie gorsze ... :(
Kwietniowa forma jest taka sama jak rok temu, nawet strata do zwycięzcy jest niemal identyczna jak w Dolsku 2014.
57 (15 M3) – Jarekdrogbas – 2:39:59
67 (23 M2) – daVe – 2:42:29
79 (25 M3) – JPbike – 2:44:34
96 (31 M3) – josip – 2:48:48
106 (27 M4) - z3waza - 2:51:20
146 (42 M2) – duda – 3:05:21 (guma)
148 (56 M3) – blindman – 3:06:18
Fotki by: mikadarek, Mirek Sell, Joanna Horemska i fan-klub Drogbasa :)
Pozdrowienia z trasy. Mam się dobrze, ale i tak muszę ostro gnać :) © JPbike
Element do poprawienia by nie podjeżdżać ostatni :) © JPbike
Jadąc w grupkach to niestety tegoż dnia nie szło mi dobrze © JPbike
Świeżo po przekroczeniu mety ... © JPbike
Chwila dla fotoreporterów :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Niedziela, 1 marca 2015 • dodano: 01.03.2015 | Komentarze 12
Mamy początek marca, a ja już na wyścigowym koncie mam 3 wyścigi, no nieźle, więc do października być może zapowiada się bicie osobistego rekordu w ilości startów w sezonie, a do setnego dnia wyścigowego w karierze zostało mi już kilka wyścigów :)
Tegoż dnia GKKG po 6-letniej przerwie wrócił do organizowania tytułowej ściganiny, w znanym ośrodku wypoczynkowym w Skorzęcinie, dawno mnie tam nie było, zresztą podczas swoich nastoletnich czasów nierzadko tam bywałem, w 1993r. zabrałem nawet swój rower z dwoma bagażnikami i woziłem dzieciaki, to były czasy :).
Dojazd do Skorzęcina przebiegł w miłej atmosferze, bo w towarzystwie wracającego do ścigania Jarka i jego Ani. Nie mieliśmy dużych problemów w upchaniu do środka starego VW Golfa dwóch rasowych rowerów i trzech osób. Ogólnie było wesoło i tak miało być :).
Na miejscu przywitał nas piękny las wokół, częściowo zamarznięte jezioro i wspaniała słoneczna pogoda ze znośnym chłodkiem. Określenie „Winter Race” było tylko z nazwy, bo cała niespełna 15 km urokliwie poprowadzona pętla w całości była suchutka, ba, nawet kilka fragmentów mieliśmy piaszczystych.
Zjawiło się sporo znajomych twarzy, teamowa paczka dopisała - Asia, Sylwia, Dawid, Jarek, Marcin, Wojtek z Olą i dzieciakami, i ja. Znane i mniej znane osobistości z BS też były, m.in. Jakub, Marcin i jeszcze kilka wymieniałbym. Również i moi rodzice wpadli pokibicować :).
Po krótkiej rozgrzewce czas na wspólną fotkę, redaktor Kurek też był i startował, fajnie tak postać wśród kolarskiej braci, jak w wielkiej rodzinie i z uśmiechem :)
W południe pora na start. Wszyscy wspólnie. Najpierw honorowo, bez napinki i nagle stop przed wjazdem na leśny dukt, po tym można było się ścigać. Tak się złożyło że znalazłem się w niefortunnym miejscu peletonu, za daleko od czołówki i od razu musiałem jechać na maxa jak w XC. Tętno szalało i pulsometr zwariował, pokazując początkowo ponad 200 bpm :). Ciężko szło przebijanie się do przodu, rozgrzewka okazała się za krótka, albo ja niewyspany, albo … :). Dosyć długo nie mogłem złapać swojego maratonowego rytmu. W końcu coś tam zacząłem jechać swoje i przez jakiś czas miałem kontakt wzrokowy ze sporą czołową grupą, w której znaleźli się nawet Jarek i Dawid, a kilka miejsc przede mną jechał Wojtek. Po chwili doszedł nas i Marcin, wyprzedził mnie, co oznaczało że wtedy byłem ostatni z teamu :/. Nie trwało to długo, bo na jakimś piaszczysto-koleinowatym fragmencie mieliśmy gorący moment - jeden gość w jaskrawym stroju się wywalił, po nim wyglebił Marcin, a mi z najwyższym trudem udało się wyhamować i uniknąć kraksy. Ta sytuacja spowodowała że znowu musiałem na całego gonić poprzedzających i już na dobre straciłem kontakt z czołówką. Wtedy dopiero zacząłem się rozkręcać i jechać swoim rytmem. Doszedłem najpierw Wojtka, po tym stopniowo dogoniliśmy paru innych – tak oto utworzyła się grupa, która dotrwała niemal do samej mety. Na końcówce pętli znajdowały się ciekawe fragmenty typu góra-dół, ciężko mi wchodziły podjazdy - przekonałem się właśnie tam, jakie mam braki w treningach :). Natomiast niemal całą drugą rundę to gnaliśmy wspólnie, zmiany były ospałe i nierówne, to ja najczęściej byłem na czubie i nadawałem tempo grupie. Cały czas ze 100-200 m przed nami znajdowały się sylwetki Dawida i Jarka – obu teamowych kolegów jednak nie udało się dojść. Na interwałowej końcówce doszli nas Marcin i Daniel Lorenz, dalej wiadomo – nastała walka, którą wygra ten co zachował więcej sił. Ja zachowałem, i tak końcową kreskę przekroczyłem wraz z dwoma gośćmi, nawet na finiszu nie musiałem tzw „wypluwać płuc” :). Zaraz po mecie, po swoim niezłym samopoczuciu stwierdziłem: „szkoda że to już koniec, przejechałbym jeszcze ze 1-2 pętle”, cóż, stary mega-gigowiec ze mnie :).
17/76 - open Elita/Masters
13/58 - Elita (to już ostatni rok w elitarnej stawce :))
13 (10 Elita)- Jarekdrogbas - 1:01:12
14 (11 Elita) - daVe - 1:01:16
17 (13 Elita) - JPbike - 1:01:28
20 (15 Elita) - josip - 1:01:32
21 (6 Masters) - z3waza - 1:01:33
No, chłopaki z ProGoggli świetnie się spisali - to widać po czasach :)
Strata do zwycięzcy Elity (Sławek Spławski) - 4 minuty i 59 sekund.
Garść fotek by mój tata, JoannaZygmunta, Daniel Curul.
Taki fajny skład ProGoggli pokazał się z jak najlepszej strony :) © JPbike
Chwile przedstartowe. Kurek nawet coś tam wspomniał o nas :) © JPbike
Początki tworzenia grupki. Tu josip korzysta z mojego małego tunelu aero :) © JPbike
To już na 2 rundzie. Widać kto tutaj rządzi :) © JPbike
Go, go, go :) Może konkurs na najładniejsze łydki ? :) © JPbike
Mój finisz. Ci dwaj przede mną walą w trupa, a ja pitu pitu :) © JPbike
Po wyścigu zachowałem tyle sił, że z szybko i z radochą uniosłem ręce :) © JPbike
Podsumowując – fajnie spędzony dzień, po tym czuję że żyję, oby tak dalej … :)
Kategoria dzień wyścigowy, maratony
Niedziela, 5 października 2014 • dodano: 06.10.2014 | Komentarze 5
Na ostatni tegoroczny maraton u Gogola udałem się z misją wywalczenia dekorowanego miejsca w generalce. Dojazd na miejsce z Maciejem i sporo przed czasem. Rozgrzewkę zacząłem na godzinę przed startem, dość chłodnawo było, ważne że październikowe słoneczko miło przygrzewało. Z teamowej paczki zjawiło się nas niemało - Asia, Jacek, Marcin, Marek, Wojtek, Zbyszek i Zbyszek, dodajmy do tego naszych kibiców w postaci Oli, moich rodziców i znakomitego Jurka.
Stojąc w luźnym pierwszym sektorze bacznie wypatruję obecnych rywali walczących o generalkę - są wszyscy co zajmują miejsca przede mną, a z tych co jeszcze mogą mi dokopać to zjawiło się jedynie trzech mniej-więcej na moim poziomie - Dawid z GKKG, Artur z XC-MTB i Rafał J., uff, ulżyło mi :)
Taktyka na piekielnie szybki wyścig jest prosta - jak najdłużej i w trupa utrzymać się jak najbliżej czołówki, później walczyć tak by straty czasowe na mecie były jak najmniejsze.
Po ruszeniu i paru asfaltowych km udaje mi się załapać do czołowej grupy - niemal wszystkich znam z widzenia. Tempo oczywiście konkretne, no takie że z trudem daję radę jechać z tętnem 170-180 w ogonie i dwa razy omal nie odpadłem. Raz gdy muszę z Rafałem z całych sił ponownie gonić czołówkę, przed nami w poprzek drogi przebiegają trzy sarenki. Po 19-20 km takiego mocnego napierania w czołowej grupie powoli zaczynam odstawać i równie powolutku tracę kontakt z czołówką. Jeszcze nie nadszedł czas na te wysokie progi, zresztą taka jazda w czołowej grupie dla mnie to było duże osiągnięcie. Po krótkim czasie i jakieś 100 m przede mną kilku też odpada z czuba - jeden młody, Artur i Rafał, więc sytuację mam pod kontrolą. Na końcowym asfalcie zauważam że dogania mnie spora grupa. I tak w pojedynkę kończę pierwszą rundę (31 km) z niezłym czasem - 59:37, po czym mądrze zwalniam, biorę żela i zostaję wchłonięty przez sporą grupę, w której jadą m.in josip, z3waza i biniu. Początkowo wiozę się w tyłach grupy, po czym stwierdzam że Ci współtowarzysze jadą za wolno jak dla mnie. Bez wahania przesuwam się na czub i daję nawet kilka mocnych zmian, niektóre powodują rozrywanie peletonika :) Łatwa, płaska trasa z twardą nawierzchnią i paroma zmarszczkami nie pozwala na jakiś atak by się urwać. Nawet piaszczyste fragmenciki na niewiele zdają, chociaż pod koniec zauważyłem że grupa się skurczyła. I tak docieramy wspólnie na końcowy asfalt, a tam żaden z nas nie jest w stanie wystrzelić z procy, wszyscy dajemy z siebie full mocy, a ta paskudna nawrotka na stadion nie pozwala na super finisz. Na metę wjeżdżam szósty w czubie grupy i jako teamowy lider.
22/132 - open mega
11/56 - M3
Strata do zwycięzcy jak i M3 (Mateusz Mróz) - 9:06, do pudła - 8:14
Zatem komplet 8 maratonów u Gogola w sezonie 2014 zaliczony.
W generalce chyba jestem 6-ty, czekam na oficjalną tabelę ... :)
22 (11 M3) - JPbike - 2:02:48
24 (12 M3) - josip - 2:02:52
32 (6 M4) - z3waza - 2:04:17
54 (24 M3) - jacgol - 2:11:18
58 (26 M3) - zbych741 - 2:11:35
60 (28 M3) - Marc - 2:12:01
106 (16 M4) - toadi69 - 2:32:12
130 (1 K4) - JoannaZygmunta - 3:11:04
Foto by Tomasz Szwajkowski.
Końcówka pierwszej rundy. Walczę w pojedynkę © JPbike
Foto by XC-MTB.info.
Pracuję na czubie. Płasko, szybko, w peletonie - takie to Łopuchowo :) © JPbike
Puls - max 181, średni 162
Przewyższenie - 494 m
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, maratony
Sobota, 20 września 2014 • dodano: 21.09.2014 | Komentarze 8
Piąte z rzędu Michałki. Dojazd do Wielenia spoko i z Maciejem. Zapisy również poszły sprawnie. Zjawiła się bardzo liczna stawka ProGoggli, aż roiło się czerwienią :).
Po rozgrzewce pakujemy się do tyłów okazałej stawki mega i giga. Po starcie ostrym od razu przebijam się z ogona do przodu, josip też i po skręcie w wertepiasty teren obaj się zrównujemy, gnamy ostro w niemałym tłoku i przy każdej okazji przesuwamy się do przodu. Dawno tak dobrego samopoczucia i stabilnego tętna bez szarpań nie miałem na pierwszych km. W końcu dochodzę znane twarze i tworzy się grupa, jest w niej i daVe. Gnamy, gnamy, doganiamy Rodmana. W pewnej chwili, na podjeżdżiku podejmuję udany atak i odrywam się od grupy, jedynie daVe łapie moje plecy i my dwaj uciekamy, współpracując. I tak docieramy do rozjazdu mega/giga, przybijamy piona i każdy na swój dystans. Mijam Alexa Dorożałę (urwany hak). Po ciężkim podjeździe nie zauważam skrętu na singielek, w efekcie wjeżdżam ze 200-300 m nie tam gdzie trzeba, jadący chwilę za mną Staszek Walkowiak i po następnej chwili josip robią to samo :). Gdy tylko stamtąd się wydostajemy to dogania nas grupka z braćmi Niewiada, Łukasz z Fogta, Rafał z BTS i Arek Suś. Wiem dobrze że na całej dodatkowej pętli giga to trzeba jechać swoje, chyba że znajdzie się ktoś na równym poziomie i też tak się stało. Dość szybko udany atak z grupki podjęły dwie sztuki - ja i Arek, obaj to starzy wyjadacze ciężkich golonkowych tras. I tak dalej mocno współpracując uzyskujemy ze kilka minut przewagi. Po drodze załatwiamy jednego który omal nie przegapił skrętu dokładnie tam gdzie ja z mlodzikiem w 2011. Arek, jadący na fullu 29" każdą większą nierówność wykorzystywał do efektownych hopek - fajny widok. Gdzieś w lesie mój towarzysz zawahał nad kierunkiem jazdy mimo że dobrze jechaliśmy - ponieśliśmy stratę ze pół minuty. Po przekroczeniu półmetka i pokonaniu najdłuższej prostej przed nami pojawiają się dwie sylwetki gigowców. Raz nie wytrzymuję mocnego tempa Arka i przez jakiś czas jadę dużym odstępem za nim. Gdy pokonaliśmy ciężki i wąski odcinek w leśnym zagłębieniu to kuszeni dogonieniem dwóch gości skręciliśmy tam gdzie oni, po chwili oznakowanie znikło i w efekcie ujechaliśmy ze kilometr nie tam gdzie powinno i to z pagórami, a ci dwaj goście pojechali jeszcze dalej. Po nawrotce i wróceniu na właściwy kierunek obaj zastanawiamy się ile czasu straciliśmy, pewnie jakieś 5 min w dół. Na rozległej i widokowej polance pozdrawiamy orającego pole rolnika w wypasionym traktorze :). Powoli czuję zmęczenie, coraz trudniej utrzymać koło Arka. Po jakimś czasie dogania nas jeden z GKKG, ten co wcześniej też zabłądził, Arek łapie jego koło i dla mnie zaczęła się samotność długodystansowca. Na ostatnim bufecie muszę pitstopować by zatankować suchy bidon. Jadąc dalej, wyprzedzamy jednego z kryzysem. Kolejna ciężka leśna i wertepiasta sekcja - zauważam że kolega z GKKG słabnie, po chwili mijam Jana Zozulińskiego (skuwa łańcuch). Ostatnie 15 km to najpierw Zozuliński odrabia straty, a ja wyprzedzam tego z GKKG. Na ostatnim leśnym odcinku dubluję ostatniego z mega. Natomiast przejazd długim i nudnym szutrem do Wielenia to walczę już resztkami sił, bo wiem że znacznie poprawię swój czas na giga. Jeszcze tylko to paskudne nawierzchniowo kartoflisko, tam łapie mnie skurcz, myk wokół stadionu i w końcu meta.
29/56 - open giga
12/24 - M3
Strata do zwycięzcy (Andrzej Kaiser) - 48:12, do M3 (Zbigniew Górski) - 38:15, do pudła M3 - 21:20
Na obecnej trasie poprawiłem swój najlepszy czas z 2011 o 17 minut - wliczając w to kilka pogubień !
Postępy jakieś są, tylko czemu miejsca coraz słabsze ? No nie wiem ...
24 (9 M3) - josip - 4:14:25
29 (12 M3) - JPbike - 4:19:22
40 (18 M3) - Marc - 4:52:04
Reszta teamu skoczyła na mega, a na mini Asia i Sylwia zdobyły pudła !
Fotki by Anna Olszańska, Adrian Kanas.
Teamowa współpraca. My to jesteśmy mocni na podjazdach :) © JPbike
Finiszujemy ! © JPbike
Puls - max 176, średni 157
Przewyższenie - 1015 m
Kategoria dzień wyścigowy, maratony