Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m
Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1124
do 50 km - 1215
do/z pracy - 277
dron - 60
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 47
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 287
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 66
ponad 100 km - 233
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 91
Solid MTB - 30
sprzęt - 45
szoska - 439
Uphill race - 8
w górach - 299
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 389
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20
Black Peak
Canyon Endurace
Scott Scale 740
Sztywna Biria
archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2024, Listopad - 5 - 2
2024, Październik - 9 - 17
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 93
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 94
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14
Wpisy archiwalne w kategorii
dzień wyścigowy
Dystans całkowity: | 15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%) |
Czas w ruchu: | 833:26 |
Średnia prędkość: | 18.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.88 km/h |
Suma podjazdów: | 201748 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (95 %) |
Suma kalorii: | 15145 kcal |
Liczba aktywności: | 249 |
Średnio na aktywność: | 61.38 km i 3h 20m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 maja 2009 • dodano: 30.05.2009 | Komentarze 21
Moje pierwsze w pełni górskie GIGA i zwieńczenie wspaniałego tygodniowego urlopu w Szczawnicy :)
Dzień przed maratonem nie jeździłem, wyczyściłem bika, założyłem oponki z klockami. Pobudka o 6:30, solidne śniadanko i poszedłem zamocować numerek startowy. Wyruszyłem z noclegowni po 8 i udałem się na rozgrzewkę do Jaworek, troszkę zimno było o tej porze. Na miejsce startu zjawiłem się o 9:30, strasznie błotniście tam było. Pogoda zaczęła się poprawiać, słońce też od czasu do czasu wychodziło zza chmur. W sektorze (trzecim) ustawiłem się bez pośpiechu i gdzieś w połowie. Ruszyliśmy o 10, wszyscy Gigowcy bez szaleństw kręcili pierwsze kilometry po szczawnickiej ulicy. No i skręciliśmy na długi, szeroki i szutrowy podjazd o znośnym nachyleniu prowadzący w okolice Przechyby (1175m) i wtedy zaczęła się powolna selekcja, każdy jechał swoim tempem. A Ja ? oczywiście brnąłem do góry, kręciłem tak, jak mogłem, niewielu udało mi się wyprzedzić, jak i mnie też raptem kilku wyprzedziło, spoczko, bo to moje pierwsze górskie giga. Po 7 km zaczęło się robić błotniście i … leżał śnieg. Po 11 km następuje pierwszy, dość krótki zjazd, przez coraz większą ilość błota i śniegu zaczęło mi zarzucać, zjeżdżałem ostrożnie by nie wpaść w błotne koleiny. Później do 21 kilometra trasy, gdzie był pierwszy bufet to seria kilku średniej długości niezłych podjazdo-zjazdów, ciężko się kręciło po miękkim błotku i byłem już solidnie uwalony, zdjąłem i schowałem przezroczyste okularki, które zbyt szybko parowały na podjazdach a na zjazdach chlap, chlap. Przy bufecie chwyciłem tylko Powerade i jazda, wtedy łańcuch zaczął się stopniowo zaciągać na młynku, na szczęście nie było aż tak źle. Na kolejnym długim podjeździe stwierdziłem, że klocki hamulcowe niesamowicie szybko się ścierały, napiąłem linki, nie zsiadając z rowerka. Ciekawie, czy dotrwają do końca trasy … Na około 28 km nastąpił rozjazd mega/giga (skręt na czerwony szlak pieszy), potem kamienisty i już tradycyjnie błotnisty podjazd, a dokładnie na 30 kilometrze wpadłem w koleinę i zaliczyłem glebę całym prawym bokiem w błotną kałużę, zażywając kąpieli, przynajmniej część potu zmyłem :) Po chwili trzeba było wnosić rowerki na plecach, jakieś 200 metrów do góry po wielkich kamieniach, nie pisząc już o ilości błota. Gdy pojawił się przejezdny odcinek, strasznie wysoko było, nastąpił skręt z czerwonego na niebieski szlak, który już znałem dzięki wypadzie z GraLo. Ten wąski, kamienisty zjazd zaczął się robić arcytrudny, arcytechniczny, błotko i spływająca woda spowodowały że kilkukilometrowy bardzo stromy zjazd zamienił się w błotną ślizgawkę. Co się ze mną działo ? :) Ilość zsiadania przekroczyła ze 10 razy, kilka potknięć, kolano znowu obtarłem, zaliczyłem niegroźne OTB w krzaki, klocki hamulcowe szybko kończyły swój żywot. Słowem: masakra, ale przeżyłem i jestem bogatszy o kolejne doświadczenie :) Wspomnę jeszcze, że na tym zjeździe wyprzedziły mnie dwie bikerki, w tym Justyna Frączek, którą miałem okazję jeszcze kilka razy spotkać na trasie, ale po kolei. Następnie to już szybki szutrowo-asfaltowy zjazd do Rytra (najniższy punkt trasy) i tam nagle nawrót i początek najdłuższego podjazdu na całej giga trasie, ponad 11 km non stop do góry w okolice Wielkiego Rogacza (1182m). Zanim procenty nachylenia zaczęły rosnąć, po 40 km pojawił się drugi bufet, zatrzymałem się na banana, ciastka, i Powerade, stała tam wspomniana Justyna, polewała wodą mocno rozgrzane tarcze. Ten długi, szeroki i szutrowy podjazd okazał się najcięższym na całej trasie, w większości dało się jechać na najmniejszej tarczy korby. Oczywiście wjechałem, nawet trzech bikerów dogoniłem i wyprzedziłem. Niestety tuż przy szczycie znów był koszmarny i bardzo stromy podjazd, więc wszyscy, wraz ze mną wprowadzali swoje rumaki. W końcu znalazłem się ponownie bardzo wysoko, pięknie widać było stamtąd Tatry, słowem: arcywidokowo :) No dobra, wróćmy do ścigania – po 55 km pętla giga łączyła się ponownie z mega i zaczęło się dublowanie wolniejszych Megowców, którzy startowali godzinę później od Gigowców. Nastąpił dość długi i kamienisty zjazd w większości biegnący przez otwartą przestrzeń, dość szybko zjechałem, choć z obawami o zużyte okładziny, czułem wtedy swąd palonych klocków, a klamki już prawie dotykały chwytów. I tak zjechałem tak do Jaworek, gdzie się rankiem rozgrzewałem. Na 60 km ostatni bufet, też postój zaliczyłem i wciąłem banana, rodzynki i picie, znów tam spotkałem Justynę i ponownie polewającą wodą tarcze hamulcowe – musiała dać niezły wycisk na zjazdach. Nie pamiętam już gdzie mnie znów wyprzedziła, pewnie dużo miałem wrażeń :) Zaraz za tym ostatnim bufecie nastąpił dość stromy drobno kamienisty solidny podjazd, na dwóch ostrych stromiznach niestety po raz kolejny zsiadłem z rowerka i tak większość taszczyła swoje maszyny do góry, aż do polany za schroniskiem „Pod Durbaszką” (850m). Od tamtej chwili już tylko szybki zjazd (v max) po polanie wprost do Szczawnicy. Oj, to nie koniec, pojawił się stromy zjazd, po którym płynął błotny strumyk – tam zaliczyłem ostatnią glebę i po raz ostatni wyprzedziła mnie Justyna (uśmiechnęliśmy się nawzajem) :) Po zjechaniu do Szczawnicy kolejna niespodzianka – naprawdę ostatni podjazd po spływającym błocie, jedynym sposobem na wjechanie było pchanie. Nareszcie ostatni zjazd, znów zaskoczenie bo biegł po stromej nartostradzie, a ja już prawie kompletnie bez hamulców, uff, zjechałem :) Na koniec, tuż przed metą ostatnia przeprawa – czyli przejazd przez szeroki na ok. 15 m Grajcarek (górski potok) o głębokości ponad suport, fajnie :) I w końcu wpadłem na błotnistą metę nieźle uwalony i już bez hamulców.
Pokonana suma podjazdów: 2655 m !
87/155 – open GIGA
32/60 – M3
Co do zadowolenia z pierwszego górskiego Giga – najbardziej mnie cieszy ukończenie takiej arcytrudnej (średnia mówi sama za siebie), błotnej przeprawy przez góry Beskidu Sądeckiego. A wynik to sprawa drugorzędna, ale i tak biorąc pod uwagę ilość zsiadania, pchania, zaliczonych gleb, potknięć ... to zadowolony jestem :)
Podczas porannej rozgrzewki ...
Czyściutki mój rowerek :)
Błotnista strefa startu i mety
To właśnie ta opisana przeprawa przez potok tuż przed metą
Na pierwszych kilometrach po starcie wzdłuż Grajcarka
Nawet z pozoru takie niewielkie błoto sprawiało trudności w manewrowaniu
Błotny problemik z zaciągającym się łańcuchem na rozjeździe mega/giga
Nooo ... i troszkę śniegu widać !
Na ostatnim długim i stromym podjeździe ... arcywidokowym :)
Latać i lądować na rowerku też potrafię ... i lubię :)))
Super impresja aerodynamicznej pozycji mountainbikera i z Tartami w tle :)
Po zawodach. Widok ścigacza z przodu ...
... i od tyłu :)
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Sobota, 9 maja 2009 • dodano: 10.05.2009 | Komentarze 9
Oj … pobudka o … 3-ciej. Zajechałem o 7:30 do Boguszowa-Gorce - ładnie położone miasteczko i od razu udałem się odebrać numer startowy do biura zawodów, które znajdowało się na najwyżej położonym stadionie w Polsce (650 m) Na parkingu bez pośpiechu złożyłem rower, troszkę pogadałem ze starszym facetem – chwalił mój rower :) Po 9-tej wyruszyłem się rozgrzać na okoliczną zalesioną górkę i wróciłem na stadion – po drodze niezły był podjazd. Jako że tutaj inaugurowałem sezon u Grabka, który po raz pierwszy wprowadził start sektorowy przypadł mi znów ostatni (szósty) sektor. W sektorze ustawiłem się już o 10:20 i dość blisko z przodu. Czekając na start, tradycyjnie już rozglądałem się na pozostałych w sektorze – większość to sami amatorzy, dopatrzyłem się nawet babci bikerki :)
Po 11-tej ruszyliśmy – każdy sektor startował co 2 minuty. Ruszyłem spokojnie - wolałem nie ryzykować ze względu na to, że rana na kolanie jeszcze się nie zagoiła. Początek trasy już z górki – większość ostro kręciła - wiadomo ... Na pierwszym podjeździe, gdzie leżało sporo luźnych kamieni działo się, zacząłem wtedy wyprzedzanie, które trwało prawie do mety. Po pierwszym bufecie, gdzie w ruchu wziąłem pół banana, a kubka z piciem nie uchwyciłem - nastąpił mega długi szutrowy zjazd - pięknie poprowadzony w lesie po zboczach stromych górek – nieźle i szybko w dół zsunąłem, później kawałek szybkiej jazdy asfaltem i kolejny dość długi, leśny podjazd – niezbyt stromy (wyjątki były) i dało mi się go pokonać na środkowym blacie i szło mi nieźle, nie wspominając o ciągłym wyprzedzaniu na podjazdach. W połowie trasy był najbardziej stromy około 200 metrowy podjazd – zrobił się wtedy zator i wszyscy z buta go pokonali – ja również. Później trasa biegła na przemian w dół i w górę – w obu przypadkach niezbyt stromo i w dalszym ciągu pięknie biegnącą po zboczach zalesionych górek. Na krótkim, półpłaskim odcinku sięgnąłem do kieszonki po żel, który po części rozlał mi się na klamkach – kokpit zrobił się wtedy kleisty :) Na drugim i trzecim bufecie również nie stanąłem – tylko po łyku wody i pół banana spożytego w ruchu. Zaraz po tym ostatnim bufecie, który znajdował się w połowie długiego podjazdu, który zdawał się nie mieć końca - zaczął się lekki kryzys – nogi nie podawały tak jak powinny :( Widocznie ostro cisnąłem na długich podjazdach, więc zwolniłem trochę. Ostatni długi zjazd, który biegł przez otwartą przestrzeń przejechałem prawie bez kręcenia korbą i podążałem do mety starając się utrzymać tempo. Ciężko było, trzymałem się wtedy na kole jednego zawodnika. Ostatnie 2 km to stromy podjeździk, płasko po zboczu górki i ostatni podjazd wprost na stadion – oczywiście wszędzie wjechałem i w końcu meta.
114/510 open MEGA
45/191 – M3
Gdyby nie wspomniany lekki kryzys – wynik mógłby być lepszy, zwłaszcza że ostatni punkt kontrolny (z trzech) mijałem jako 99-ty ... Ale co tam – jak na start z ostatniego sektora i liczbę zawodników (i zawodniczek) na dystansie mega po raz kolejny jestem zadowolony.
Zresztą wiadomo - na maratonach startuję dla przyjemności :)
No i jeszcze jedno – po raz pierwszy wystartowałem pod szyldem BikeStats.pl !
Co do trasy – dość łatwa, przyjemna, w znacznej większości biegła po zalesionych zboczach gór. Nawierzchnia była również spoczko – szerokie szutry, drobne kamienie, trochę porozrzucanych gałęzi, oczywiście jak to bywa na maratonach - były i trudne fragmenty. Jednym zdaniem: maraton dla każdego.
Miejsce startu i mety na stadionie w Boguszowie-Gorce
Na bufecie ... mniam, mniam ...
Ale tam narobili bałaganu, jak po imprezie :)
Niezła gonitwa w tymanach kurzu ... :)
Tuż przed metą ... no prawie bo za chwilę jeszcze jeden podjeżdzik ...
Już po maratonie - mój posiłek regeneracyjny :)
Numer startowy odpowiedni do mojego rocznika z jedynką - zarezerwowałem sobie wcześniej
Puls – max … 201 ? (taką wartość pulsometr pokazał na … zjeżdzie), średni 160
Kategoria maratony, w górach, Bike Maraton, dzień wyścigowy
Piątek, 1 maja 2009 • dodano: 03.05.2009 | Komentarze 11
Nadszedł w końcu oczekiwany przeze mnie czas na prawdziwie górski maraton. Wyjechałem z domu o 5-tej i zajechałem do Karpacza o 9-tej. Po zaparkowaniu auta poszedłem na miejsce zawodów sprawdzić klasyfikację sektorową – znalazłem siebie w drugim sektorze (z trzech) więc będę startował bliziutko czołówki – pierwszy raz w wyższym sektorze :) Poza tym zauważyłem sporą kolejkę na zapisy – większość właśnie tutaj zaczynała golonkowy cykl i z powodu zbyt dużej kolejki start dystansu Giga opóźnił się o 30 min. Kręcąc się po stadionie (świetne miejsce startu) jeszcze w cywilnym stroju dostałem smsika od Jarka typu: gdzie jesteś ... napotkałem Go rozgrzewającego się na ulicy, gdy wracałem do auta się przebrać i po swojego wyścigowego górala. Po wskoczeniu w kolarskie ciuszki wraz z Jarkiem pokręciłem się rozgrzać kilka km typu: podjeździk – zjazd – podjazd. Piękna słoneczna pogoda panowała, kilkanaście stopni Celsjusza, a w noc poprzedzającą dzień maratonu w Karpaczu troszkę napadało – ciekawiło mnie to czy trasa będzie błotnista ... Zjawiło się około 820 zawodniczek i zawodników. Po ustawieniu się w drugim sektorze stanąłem przy samej linii - nie było tam zbyt wielu, raptem kilkadziesiąt – a pierwszy sektor przez długi czas tkwił pusty – gdzie się podziali liderzy ? W końcu się pojawili – było ich znacznie mniej, niż nas. A trzeci sektor, gdzie tkwił widoczny na pierwszym planie Jarek zdawał się nie mieć końca. Nooo i ... START – wszystkie sektory wystartowały wspólnie (oczywiście odpowiednio poustawiane) i zaczął się doskonale mi znany ponad pięciokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego – czołówka odjechała, a mi szło do góry raczej przeciętnie, niezbyt dużo traciłem – widocznie ciągle mi za mało górskiego kręcenia ... ostatni raz jeździłem w górach podczas wrześniowego bikemaratonu u Grabka, zresztą mi, na co dzień ciężko pracującemu fizycznie facetowi niełatwo znaleźć czas na górskie treningi ...
Gdy skończył się asfalt to nastąpił trudny technicznie zjazd, było tłoczno, ciasno, ciężko o wyprzedzanie, raz wznieciliśmy wielką tymanę kurzu – przez chwilę prawie nic nie widziałem ... emocje rosły do pewnej chwili – a mianowicie po przejechaniu ok. 9 km na bardzo kamienistym zjeździe chciałem paru zawodników wyprzedzić – zjechałem na prawo i nagle widzę wystające spod ziemi 20 cm kamienie, próbowałem je przeskoczyć, nic z tego i niezła GLEBA przy ok. 30-35 km/h, gdy upadłem to jeszcze jeden zawodnik o mnie się potknął, szybko się pozbierał i uciekł, a ja wstałem i sprawdziłem szkody: obtarte lewe kolano, lekkie ranki na nodze i lewym łokciu – a rower cały, oprócz przesuniętego pionowo do góry lewego rogu na kierownicy ... Kręciłem dalej, próbując przez 2 km w czasie jazdy przesunąć do właściwej pozycji lewy róg – nie dało się i zatrzymałem się na kamienistym podjeździe, sięgnąłem do kieszonki po imbusa i po 30 sekundach własnego pit stopu pojechałem dalej. Trochę już straciłem, ale co tam, nie poddawałem się. Rana na kolanie zaczęła szczypać – zrezygnowałem wtedy z wycisku i od tej chwili cel był jeden – dojechać do mety najlepiej, jak się da. W dalszym ciągu na trasie czyhały przeróżne techniczne odcinki – cała masa sporych kamieni, sporo trzęsło kierownicą, seria stromych podjazdo - zjazdów, czasem niesamowicie stromych, no takich że nieraz trzeba było pchać rowerki, a najbardziej mi utknęły w pamięci te trudne, kamieniste zjazdy – łatwo było wtedy o wywrotkę przez przednie koło. Były również przeprawy przez strumyki – tam właśnie leżało najwięcej błotka, zaraz za jednym potokiem zaliczyłem glebę – znów przez duże kamienie, bilans: prawa ręka zażyła kąpieli w czarnym błocie :) Na pierwszych dwóch bufetach zatrzymywałem się – w obu przypadkach brałem pół banana i dwa kubki: z Powerade i z wodą – tym z wodą polewałem ranę na kolanie, a na trzecim bufecie, już bez postoju i tylko kubek z wodą – pół łyka i resztę na ranę. Zaraz za ostatnim bufecie (po 33 km) zaczął się najdłuższy podjazd tegoż maratonu – dobrze mi znaną Drogą Chomontową na najwyższy punkt trasy (955 m) – cały czas ledwo 10 km/h ... udało mi się kilku wyprzedzić na tym ciężkim podjeździe. Po dość długim, szybkim i kamienistym zjeździe z tegoż punktu podążałem już bez większych szaleństw do mety, gdzie tuż przy stadionie zamiast prosto zjechać trzeba było przejechać po trawniku kilka ostrych zakrętów typu XC ...
Po przekroczeniu mety chwilkę odpocząłem i udałem się do ambulansu – zmyli mi ranę na kolanie, poszedłem zjeść makaron z sosem chyba pomidorowym – całkiem mi smakował.
Po jakimś czasie spotkałem się z Jarkiem i jego dziewczyną, pozamienialiśmy się wrażeniami z maratonu – Jarek zajął trzecie miejsce w swojej kat. M2 na dystansie Mini (4-te w open) – wielkie gratulacje !!!
I jeszcze coś odnośnie całej trasy – facet (znawca karkonoskich terenów), który układał tą trasę doskonale wiedział co robi – spore podjazdy, masa przeróżnej wielkości kamieni, ostre zjazdy pełne kolein, korzeni, kamieni, przeprawy przez górskie strumyki – zupełnie jak na wzór esencji maratonów MTB. Ci którzy przejechali po raz pierwszy taką trudną trasę mieli okazję w pełni poczuć się prawdziwym zawodnikiem MTB-u – mnie również to cieszy
110/531 – open MEGA
31/176 – M3
Co tu pisać na temat moich wyników – jak na trudną górską trasę, jazdę przez większość trasy z obtartym kolanem, postojem serwisowym … jestem MEGA zadowolony :)))
Stadion sportowy w Karpaczu – miejsce startu i mety
Za chwilę wybieramy się na swoje sektory startowe
Podczas pierwszego zjazdu ... tuż przed wspomnianą glebą
Na długim podjeździe na Drodze Chomontowej
Dawaj JPbike !!! :)
Widać moje obtarte kolano ...
Na ostatnim długim zjeździe
Ostatni podjazd na kilkaset metrów przed metą
Moje obtarte kolano po wizycie w przymaratonowym ambulansie, wcześniej wyglądało gorzej
Pamiątkowa fotka z Andrzejem Kaiserem :)
Już po dekoracji ... Jarek z medalem :)
Puls – max … 210 ? (pulsometr coś nawalił), średni 159
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Niedziela, 19 kwietnia 2009 • dodano: 19.04.2009 | Komentarze 21
Ten pierwszy tegoroczny golonkowy maraton w skrócie tak określę:
1. Jedna wielka szybka leśna runda … niezła na początek sezonu
2. Najdłuższe Mega w kraju (73 km wg licznika)
Pobudka o 7-mej, patrzę na termometr: 2 stopnie ciepła i piękne bezchmurne niebo. Po śniadanku wsiadłem na trenażer i 25 minut rozgrzewałem nogi – niezła sprawa :) Wyruszyłem po 9-tej i do Murowanej Gośliny, zaparkowałem auto na wielkim trawiastym parkingu i udałem się na krótką rozgrzewkę, przy okazji szukając Dawida i którego jednak nie wypatrzyłem, więc rozgrzewałem się dalej i udałem się na swój sektor startowy (trzeci z trzech). Stałem, stałem, rozglądałem sobie wokoło i uświadomiłem sobie że ustawiłem się w połowie najliczniejszego (ostatniego) sektora – zastanawiałem się również ile będzie wyprzedzania, jak to było ostatnio podczas łódzkiego maratonu.
Nastąpił start ... spokojnie i szybko przejechałem króciutki asfaltowy odcinek i od razu skręt w piach ... no nieźle się wtedy działo – sporo osób miało problemy z przejechaniem, a mi takie przeszkody nie sprawiły większych problemów (ogólnie na całej trasie było sporo piachu). Po szybkim wjechaniu do Puszczy Zielonki od razu było wiadomo: będzie to jedna wielka i szybka runda przez las. W pierwszej połowie kręciłem korbą niezbyt mocno, no cóż trzeba odpowiednio rozłożyć siły na taki dystans. A propos wyprzedzania - udawało mi się sporo razy, choć powoli powyprzedzać, a ogólnie było tak: często doganiałem kogoś i przez kilka minut siadałem mu na kole i atak ... :) Zresztą i ja też na całej trasie byłem wyprzedzany przez nielicznych, a najczęściej na końcówce trasy przez grupę najlepszych Gigowców, którzy startowali godzinę wcześniej, więc nie miałem żadnych zmartwień. Pierwszy bufet pojawił się po 30 km, zatrzymałem się chwilkę na łyk izotonika i banan spożyty w ruchu. A drugi bufet był po 50 km – już bez postoju i tylko szybki łyk Powerade. No i w końcu po 55 km nastąpiła kulminacja całej trasy, czyli kilka dość stromych podjeździków w rejonie najwyższej górki Puszczy Zielonki – Dziewiczej Góry (142 m). Podczas pokonywania tego drugiego stromego podjeżdżika zaczęły mnie łapać skurcze w nogach, musiałem wtedy zwolnić i tylko dzięki temu że jestem twardym zawodnikiem wjechałem wszędzie bez zsiadania. Chyba mi nie służy długa, szybka jazda po płaskim i tu nagle gdzieś w końcówce strome podjeździki. Natomiast na jednym stromym i piaszczystym zjeździe zwanym "killerem" dosłownie zaszalałem, a reszta ostrożnie zjeżdżała poboczem, lub schodziła. Na pagóreczkowatej końcówce trochę przycisnąłem, jechałem już samotnie, prawie nie widziałem kogoś przed/za mną. Do mety dotarłem bez wariactw i zastanawiając się nad wynikiem.
Po posileniu się w bufecie, gdzie serwowali ryż z sosem, owoce i picie spotkałem w końcu Dawida, który po sprawdzeniu wyników okazał się lepszy ode mnie o 4 minuty – uff nieźle mi poszło :)
87/484 – open MEGA
29/156 – M3
Gdy sam spojrzałem na te wyniki to od razu się zdziwiłem, myślałem że przyjechałem na metę gdzieś ok. 150-tki ...
A tu spora niespodzianka w postaci moich najlepszych jak do tej pory wyników :)
Do domu wróciłem z uśmiechem na twarzy – TAK TRZYMAĆ !!!
JPbike w akcji :)
Singletrack gdzieś w rejonie Dziewiczej Góry ...
Na piaszczystym zjeździe ... KILLER !
Wyjazd na otwartą przestrzeń ... nie pamiętam gdzie ...
Puls - max 179, średni 159
Kategoria maratony, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Niedziela, 5 kwietnia 2009 • dodano: 05.04.2009 | Komentarze 20
Udany debiut na dystansie GIGA i jedno wielkie non-stop wyprzedzanie :)
Wstałem o 4 rano. Wyruszyłem autem do Łodzi o 5-tej, na miejsce zawodów zajechałem z odrobiną błądzenia, ale zajechałem. Wspaniała była pogoda – słonecznie i z temperaturą na poziomie 20 st.C, choć troszkę wiało z zachodu. W biurze zawodów bez większej kolejki się zapisuję. Na parkingu spokojnie składam rower, wskakuję w ciuszki i przyjeżdża Damian :) oraz reszta bikerów, co poznałem podczas treningu w KPN-ie. Po powitaniu z Nimi jadę się chwilkę rozruszyć i jedziemy do miejsca startu oddalonego o kilometr … Wystartowało ponad 1200 zawodniczek i zawodników. Oczekiwanie i następuje start sektorowy (co minutę startują kolejne sektory). Damian startuje z 3-go sektora a ja jako debiutant na Mazovii z dziesiątego na ... dziesięć sektorów :) Zanim wystartowałem to rozglądałem się na pozostałych w „moim” sektorze – połowa to rekreacyjni rowerzyści, nie brakowało zwykłych miejskich maszyn z pełnymi błotnikami, a druga połowa to podobni do mnie „pół-zawodowcy” nawet kilku na ... kolarkach :)
No i teraz wrażenia ze ścigania. Od startu narzuciłem niezłe tempo, niemal od początku wyprzedzałem każdego, którego się dało. Już na pierwszym skręcie w teren zaczyna się cała masa podjeżdżików i zjeżdżików. Dwa bardzo strome podjeździki na początku trasy pokonałem z buta bo tłoczno było, a później okazało się że było to jedyne zsiadanie z rowerka, nie licząc jednego ultra króciutkiego stop and go przy bufecie i jednej przeprawy na niby mostku o szerokości ok. 40 cm. Zanim dotarłem do miejsca rozjazdu Mega/Giga sporo rozmyślałem się na który dystans jechać. Jadę GIGA !! Po rozjeździe (ok. 25-30 km) wyprzedza mnie ostatni zawodnik - jak się później okazało, w sumie na oko na całej trasie wyprzedziło mnie ok. 15-20 zawodników i wtedy okazuje się że moje zimowo-wczesnowiosenne treningi (1800 km) nie poszły na marne :) Kręciłem twardo, powoli doganiałem jednego za drugim, wyprzedzałem wszędzie, gdzie się dało, nawet z górki po piachu, na single trackach też, raz ktoś próbował mi siadać na kole i po kilometrze już za plecami nie widziałem ich :) Po ok.55 km teren staje się coraz wymagający – same długie interwały, wtedy doganiałem i szybko wyprzedzałem znacznie wolniejszych Megowców. No ... mając na liczniku wykręcone ponad 70 km ktoś mi dotyka plecy - Damian :) Zdziwiłem się że znalazł za moimi plecami - a startował kilka minut wcześniej przede mną. Końcówka to nadal długie interwały ze paroma również bardzo stromymi podjeździkami – co wtedy widziałem ? Wszyscy przede mną pchali resztkami sił swoje rowerki a ja kręcę do góry :) Do mety dojechałem oczywiście zadowolony :)
Cała trasa okazała się bardziej wymagająca (profil giga), niż się spodziewałem, dałem radę, to mnie cieszy i motywuje do dalszych startów :)
122/275 - open GIGA
43/96 - M3
Dzięki tym miejscom awansowałem z 10-go sektora na 4-ty :)
Gdzieś na wysoczyźnie ... uciekam rywalom :P
Na powrotnej pętli, twardo nadal pomykałem :)
Meta tuż, tuż
Już po maratonie, oceńcie czy wyglądam na zmęczonego po 80 km ścigania :)
Meta Mazovii, fotka z rozgrzewki
Puls - max 183, średni 158
Kategoria maratony, dzień wyścigowy
Sobota, 13 września 2008 • dodano: 15.09.2008 | Komentarze 7
MIO FUJIFILM BIKEMARATON - Karpacz
Obudziłem się o 7.30 i zaglądam na termometr ... niewiele ponad 3 st.C !
Dobrze, że niebo było pogodne i słońce powoli przygrzewało. Po śniadaniu ruszyłem na podjazd do Orlinka się troszkę rozruszyć i zjechałem na miejsce startu, gdzie pokręciłem sobie po stadionie i udałem się na swój sektor startowy. Start nastąpił punktualnie o 11-tej – najpierw wystartowali liderzy i liderki klasyfikacji a następnie w odstępie kilku minut kolejno M2, moja M3 wspólnie z M4 i na końcu M1 z M5 wraz z wszystkimi Kobietkami. Jak zwykle wszyscy ostro do przodu gnali, tak że narobiliśmy sporo stadionowego kurzu takiego że przez chwilę ciężko mi było oddychać :) No i zaczął się podjazd główną ulicą do Karpacza Górnego. Moje tętno od razu skoczyło do poziomu 160 - 170. Nie szło mi do góry tak, jak bym chciał - ciągle mi za mało jeżdżenia po górach. Gdy dojechałem do miejsca, gdzie mieszkałem to mijałem rodziców mi kibicujących - spojrzenie synka gnającego w peletonie do góry – bezcenne :) Następnie skręciliśmy na kolejny podjazd – na Drogę Chomontową (piękne widoczki) i w połowie zaczął się szutrowy zjazd, na którym rozpędziłem się do 65 km/h i zacząłem wyprzedzać. Gdy skończył się zjazd (w ostatniej chwili wyhamowałem) to zaczął się kolejny podjazd po asfaltowej Drodze Sudeckiej, gdzie zacząłem się rozkręcać i szło mi już lepiej do góry. Dotarliśmy do miejsca rozjazdu mini i mega/giga. A dalej króciutki i ostry zjazd i skręt na Celną Drogę – po raz kolejny podjazd, na którym jechałem już identycznym tempem jak wszyscy. No i zaczął się trudny zjazd w terenie i po kamieniach – ilość tych, co łapali kapcia rosła. Było wtedy dość wąsko oraz sporo luźnych i znacznie wystających kamieni (skoki były) i brakowało dogodnych miejsc do wyprzedzania na zjazdach, z trudem mi udawało się kogoś powyprzedzać. Pierwszy punkt kontrolny mijałem jako 113-ty. Następnie zaczęła się prawdziwa jazda - cała seria podjazdów i zjazdów, czasem fragmentami asfaltowymi, czasem po trawie – kilka takich stromych że wszyscy pchali do góry rowerki (ja też) :) Raz mi łańcuch wleciał między kasetę a szprychy (straciłem 5 sekund na naprawie) Co chwila był jakiś niespodziewany skręt. Oznakowanie trasy było świetne i ani razu nie straciłem orientacji. Na drugim punkcie kontrolnym byłem 110-ty. Ostatnie kilkanaście kilometrów to w dalszym ciągu jazda raz do góry, raz w dół, po różnej nawierzchni. Wyciskałem z siebie tyle, ile się dało - czego efektem było dotarcie do mety o 10 oczek w górę :)
Po przekroczeniu mety i uzupełnieniu spalonych kalorii (prawie 2000) nie byłem aż tak bardzo zmęczony :) Po odebraniu dyplomu udałem się na podjazd do Karpacza Górnego, gdzie mieszkałem i łyknąłem piwko na tarasie wypatrując ... szczyt Śnieżki :)
100/382 - open MEGA
40/137 - M3
Oczywiście z wyniku i ze wspaniałej górskiej trasy jestem zadowolony !
Teren ... górski teren ... Wyciskałem z siebie sporo !
Już po minięciu linii mety :)
Kategoria maratony, w górach, Bike Maraton, dzień wyścigowy
Niedziela, 17 sierpnia 2008 • dodano: 18.08.2008 | Komentarze 6
MIO FUJIFILM BIKEMARATON - Poznań
Pobudka w dniu zawodów nastąpiła zgodnie z moim planem, zaglądam zza okno - nadal mokro, ale nie pada, więc zapewne będzie błotny maraton :) Po śniadaniu wlazłem w pięknie wyprane (ręcznie) ciuszki kolarskie. I ruszyłem rowerem nad Maltę (12 km od domku), gdzie troszkę się porozruszałem i udałem się na swój sektor startowy M3. Na starcie pojawiło się około 800 uczestników i uczestniczek. Start nastąpił po 11 – najpierw wystartowali liderzy i liderki klasyfikacji a następnie bikerzy z M2 i następnie moja kategoria. Wszyscy ostro do przodu zasuwali na początkowych kilometrach, grubo powyżej 30 km/h, a ja z trudem dotrzymywałem im kroku, tętno miałem spore ... Po jakimś czasie padła mi bateria w pulsometrze. Po kilku km dogoniłem najwolniejszych z M2, a następnie zaczęło drobno padać (dość krótko). Nadal cała stawka ostro do przodu gnała ... ja też :) (ponad 40 km/h i wiatr w plecy) No i zacząłem powoli wyprzedzać. Na pierwszym bufecie sięgnąłem po kubek z wodą. Na pierwszym punkcie kontrolnym byłem 108-ty. Następnie, gdy wjechaliśmy do większego lasu to ilość błotka oblepiającego mnie i mojego bika rosła w zastraszającym tempie, przez błotne kałuże przejeżdżałem no prawie w nieskończoność. Ba, nawet te "przeszkody” posłużyły mi do wyprzedzania innych przy pełnej szybkości z efektownym opluskiwaniem :) Jadąc przez leśną ścieżkę większość jechała już pojedynczo, lub małymi grupkami. Na drugim bufecie sięgnąłem po izotonika. Gdy dojechałem na kraniec pętli to wiedziałem że ten powrotny odcinek będzie najcięższy z racji sporego wmordewinda, no i jazdy przez pola i tez tak się stało. Miałem szczęście bo wyprzedzała mnie wtedy mała grupka tych z M4, udało mi się złapać ich niezłe tempo i tak na ogonie jechałem przez większość tego ciężkiego odcinka. Na drugim punkcie kontrolnym byłem 99-ty, po chwili grupka, za którą jechałem mi uciekła. Następnie wjechaliśmy na prawdziwy teren nasycony jednym stromym zjeżdzikiem i niesamowitą ilością błota, takiego , że koła zapadały na 5 cm głębokości – przez te wszystkie błotne tereny przejechałem bez problemów. Na ostatnich kilometrach zaczęło mi powoli brakować sił w nogach, jechałem już w pojedynkę i tak dojechałem zadowolony i pięknie uwalony błotkiem do mety :)
Na mecie nie zabrakło moich najwierniejszych kibiców – czyli siostrzenicy Oliwki i jej rodziców - wielkie dzięki :)
97/364 open MEGA
32/89 M3
Na początkowych kilometrach. Szalone tempo, wygląda na to jakbym był na prowadzeniu :)
Błotnisty i stromy zjazd ...
Do mety kilka km ...
META :)
Oliwka już ćwiczy picie z bidonu :)
Takiej fotki pięknie ubłoconego rowerka nie mogło zabraknąć :)
Kategoria maratony, Bike Maraton, dzień wyścigowy
Niedziela, 3 sierpnia 2008 • dodano: 04.08.2008 | Komentarze 23
Dane wyjazdu dotyczą tylko samego wjazdu na Śnieżkę od startu.
Zaczęło się tak: troszkę się zaspałem. Wyruszyłem autem do Karpacza o 6-tej rano i na miejscu byłem po 10. Złożyłem bika, wlazłem w kolarskie ciuszki i w drogę do biura zawodów które znajdowało się na dole skoczni Orlinek, o tym nie wiedziałem ... a zajechałem na górę skoczni :) No i zszedłem na dół po stromych schodach skoczni, taszcząc rower na plecach. Przy biurze zawodów niezła kolejka na zapisy ... ciekawie czy zdążę na czas ? W końcu udało mi się zapisać jako jeden z ostatnich zawodników, dostałem numer 443. Natychmiast po zaczepieniu numerku startowego szybkim tempem zjechałem na miejsce startu, które było w centrum Karpacza. Prawie wszyscy uczestnicy byli na miejscu, peleton sięgał 100 m długości :) W sumie wystartowało 458 zawodników i zawodniczek - SZOK !
Start nastąpił krótko po 12. Startując z końca stawki ruszyłem spoko, następnie po kilometrze, gdy peleton zaczął się powoli rozpadać to zacząłem brnąć do góry swoim stałym tempem, powoli wyprzedzałem jednego za drugim, a gdy wjechaliśmy na brukowaną drogę prowadzącą do kościółka Wang (stromizna spora !) to pierwsi zaczęli schodzić ze swoich rowerów, a ja ciągle do góry zasuwałem do góry na przełożeniu 22/34 :) Po wjechaniu na nierówną, brukowano-kamienistą drogę KPN-u nadal jechałem swoim tempem i nadal wyprzedzałem kolejnych, mijałem pierwszych defekciarzy. Tętno utrzymywało się na poziomie 160-170. Dobrze że miałem w jednym bidonie izotonika a w drugim wodę i od czasu do czasu przyjemnie powiało. Gdy dojechałem do schroniska Strzecha Akademicka, to dogoniłem malutką grupkę, którą oczywiście powoli powyprzedzałem – ale to fajne uczucie ciągle kogoś wyprzedzać :) Później nastąpił krótki ale szybki zjazd do Równi Pod Śnieżką i w końcu atak na samą Śnieżkę. Te 2 ostatnie kilometry na szczyt były najcięższe, cały czas na przełożeniu 22/34 z wysoką kadencją, a na samej morderczej końcówce wspaniali kibice-turyści z oklaskami byli.. No i WJECHAŁEM !!! Ostatecznie na mecie byłem 244-ty na 458 startujących i 58-ty w swojej kategorii M3 (na 116 uczestników) a startowałem gdzieś z końca stawki ... :)
Na szczycie było jakieś 10 - 15 stopni, zimno. Zjadłem kawałek pomarańczy, batonika, wypiłem izotonika, popstrykałem troszkę fotek i gdy wjechał ostatni zawodnik to nastąpił zjazd w kolumnie za autem straży granicznej. Reszta to zobaczcie foteczki (niektóre fotki robiłem miesiąc temu) :)
Ogólnie jestem BARDZO zadowolony z wjechania na szczyt, tym bardziej że uczyniłem to bez zsiadania z bika i to nawet na najbardziej stromych odcinkach. Za rok ponownie biorę udział :)
Wielkie podziękowania dla Karli, oraz mojej siostruni i jej rodzinki za mocne trzymanie kciuków :)
Końcówka zawodników na starcie, stąd startowałem
Początkowe kilka km biegły ulicami Karpacza oczywiście do góry
No fajnie, znów obfociłem bikerki :)
Jedyny i dość krótki odcinek, gdzie nie trzęsło nierównościami, chwilę później jest krótki, kamienisto-brukowany i szybki zjazd na którym wyciska się prędkość maksymalną i to po kamieniach ...
Na szczyt jeszcze 400 m ...
Takiego zdjęcia na szczycie Śnieżki z moim numerkiem startowym nie mogło tutaj zabraknąć :)
Wszyscy ze swoimi rowerami się zmieściliśmy na Śnieżce :)
Zwycięzca Uphillu - Marek Galiński
Szykowanie się do trzęsowiskowego zjazdu ...
No i jedziemy w dół. Tutaj kawałek dalej jednemu złamała się kierownica, zranił się odrobinę i zabrali go na dół GOPR-owcy w pomarańczowym Honkerze
Również i takiej ślicznej foteczki nie mogło zabraknąć :)
Po takich kamieniach jechaliśmy, cały czas niesamowicie trzęsło ...
Ilości defekciarzy na zjeździe po kamieniach naliczyłem się ze ponad 20 - głównie łapali kapcia, musiał to być test wytrzymałości ...
Po odebraniu pamiątkowego T-shirta i dyplomu dość niespodziewanie zjawił się przy mnie mój najwierniejszy kibic :)
Oliwce i jej rodzicom bardzo dziękuję za zrobienie mi niespodzianki :)
Jak widzicie :) Zapewne w przyszłości namówię ją do zarejestrowania na BS :)
Kategoria w górach, Uphill race, wysokie szczyty, dzień wyścigowy
Sobota, 17 maja 2008 • dodano: 26.05.2008 | Komentarze 2
Przedostatniego dnia pobytu we Frankfurcie nad Menem i okolicach wystartowałem w lokalnym maratonie. Dla mnie był to życiowy debiut, do tego daleko poza granicami PL :) Trasa okazała się super, do pokonania była 1000-metrowa różnica wzniesień. Od samego startu w Oberursel zaczęła się seria podjazdów prowadząca w okolice najwyższego szczytu (Grosse Feldberg, 879 m) - dałem radę, chociaż nie aż tak dobrze jak bym chciał - będę musiał zwiększyć treningi na podjazdach. Następnie trasa biegła raz w dół, raz płasko, raz znów jakiś podjeżdzik, potem seria trudnych technicznie zjazdów - korzenie, kamienie, śliski szuter, ostre zakręty. Na kilka km przed metą znów ciężki podjazd. Na koniec krótki asfaltowy zjazd do Oberursel. Na metę przyjechałem między 20 a 30-tką z ponad 200 startujących (wyniki nie były liczone) :)
Mój numer startowy :)
W oczekiwaniu na gotowość do startu ...
Linia startu / mety w Oberursel, u podnóża gór Hoch Taunus
Sprawdzanie sprzętu ...
Na kilka minut przed startem ...
3 ... 2 ...1 ...
... START !!! :)
W akcji podczas pokonywania podjazdu ...
... i już prawie na mecie :)
Udany debiut :)
W oczekiwaniu na ...
... dyplomik ukończenia :)
Moje nagrody ( oprócz kasku ) :)
Mój manager i fotograf :)
Fotka z miejscowym zawodowcem, który przyjechał na metę jako pierwszy.
Pełnia techniki rowerowej na najwyższym poziomie ...
... jak i skomplikowanych zawieszeń ...
Kategoria w górach, poza PL, maratony, dzień wyścigowy