top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 56.76 km
  • teren : 54.00 km
  • czas : 02:19 h
  • v średnia : 24.50 km/h
  • v max : 49.16 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 152 bpm, 85%
  • podjazdy : 444 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Binduga

    Niedziela, 2 lipca 2017 • dodano: 02.07.2017 | Komentarze 8


    Czwarty mój tegoroczny start w maratonie u Gogola, w Mściszewie przy nadwarciańskiej przystani kajakowej „Binduga“. Wczorajsze niemałe opady deszczu i przyjemna do ścigania temperatura na poziomie 18°C zapewniały troszkę błotną zabawę na trasie poprowadzonej przez urocze do mtb nadwarciańskie tereny.

    Unit Martombike Team wystawił trzyosobowy i chyba mocny skład - mnie, Dawida i Krzycha, akurat tylu do kompletnego zapunktowania dla drużynowej rywalizacji.

    Start miałem tym razem z najliczniejszego 2 sektora, a w jedynce ustawiła się garstka wycinaków. Stawka megowców nie dopisała liczebnie - mniej niż 100 osób, ja to nie znam powodu (chyba błoto, błoto ... :)).

    Po odpaleniu stawki nie idzie mi jak powinno, ospale przyspieszam i walczę o utrzymanie w peletonie. W efekcie na nadwarciański rollercoaster wjeżdżam w fatalnym dla mnie miejscu i koszmarnie ciężko idzie mi rozkręcanie się na całego. Wyprzedzają mnie m.in. Hałajczakowa i micor. Na szczęście dość szybko udaje mi się złapać swój rytm mtb i powoli zaczynam przebijanie się do przodu na krętym odcinku. Zaliczam nawet SUPER udaną akcję wykoszenia ze 10 rywali za jednym zamachem - po prostu jako jedyny pokonuję głęboką rynnę trudniejszym wariantem i to z pełnym rozpędem :). Po tym jeszcze kilka osób załatwiam (m.in. przejeżdżając centralnie przez kałużę) i w trakcie pokonywania pierwszego dłuższego podjazdu formuje się kilkuosobowa grupka. Dalej to z racji szerokich duktów i małej ilości podjazdów pomykamy wspólnie, współpracując. Błota niewiele, jeśli już to trafiają się krótkie fragmenciki na których tańcujemy, ale bez przesady. W pewnym momencie grupa moja powiększyła się do prawie 10 luda - jednego doszliśmy, kolejne dwie doszły nas (m.in. Hałajczakowa, cisnęła jak diabli). I w takim licznym składzie dokręcamy do głównej atrakcji Bindugi - przejazd przez Trojankę o głębokości po ośki kół. Zgodnie z moim założeniem - przed wjechaniem do wody (jako ostatni z grupki) zwolniłem by zrobić przede mną troszkę przestrzeni dla paparazzich z aparatami foto :). Wodny przejazd pokonałem sprawnie. Po tym szybko odrobiłem stratę do grupki i tak wspólnie kończymy pierwszą rundę. Już na pierwszych kilometrach drugiej rundy stwierdzam że czuję się nieźle, większego zmęczenia brak i uruchamiam swoje umiejętności pomykania po krętym odcinku mtb - wyprzedzam wszystkich współtowarzyszy jeszcze przed wjazdem na rollercoaster i gnam tędy na całego. Widoczna przewaga jest, to cieszy, tylko power w nogach mógłby być większy :). Po pokonaniu głębokiej rynny przede mną dwie sztuki rywali właśnie ruszało (chyba po kraksie albo defekciku) i tak dalej, do końca nadwarciańskiej zabawy ciśniemy w trójkę. Po wjechaniu na nudniejszą część pętli jeden młody nam ucieka, jeden z mojej wcześniejszej grupki dochodzi nas i tak formujemy trzyosobową grupeczkę, która współpracując dociera wspólnie do dojazdu do Trojanki, tam ponownie zwalniam bo nie mam po co cisnąć w trupa do mety i wiedziałem że żadnego bliskiego rywala z M4 ani widu ani słychu. I tak całkiem zadowolony docieram do mety.

    25/85 - open mega
    6/18 - M4

    Strata do zwycięzcy (Bartłomiej Oleszczuk) - 13:32 min, do M4 (Przemysław Mikołajczak) - 10:42 min
    Wynik spoczko, jazda spoczko (poza słabym początkiem), teamowa drużynówka - świetnie wypadliśmy :)

    Fotki by Hania Marczak i Sylwia (małżonka daVe'a).
    Start i pierwsze km trasy w moim wykonaniu wypadły słabo. Bywa
    Start i pierwsze km trasy w moim wykonaniu wypadły słabo. Bywa © JPbike

    Przejazd tędy to dla mnie frajda :)
    Przejazd tędy to dla mnie frajda :) © JPbike

    SPDy i skarpetki umyte, opony oczyszczone z błota i ciśniemy dalej :)
    SPDy i skarpetki umyte, opony oczyszczone z błota i ciśniemy dalej :) © JPbike





  • dystans : 73.43 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 03:12 h
  • v średnia : 22.95 km/h
  • v max : 40.15 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 155 bpm, 87%
  • podjazdy : 573 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Kargowa

    Niedziela, 25 czerwca 2017 • dodano: 25.06.2017 | Komentarze 12


    Kolejny, start w priorytetowym cyklu maratonowym dla mojego teamu. Tym razem w Wojnowie koło Kargowej. Dojazd i rozgrzewka przebiegły spoko, Również pogoda w pełni dopisała z idealną do ścigania temperaturą.

    Unit Martombike Team wystawił troszkę okrojony i trzyosobowy skład - mnie, Przemka i Marcina, zatem na mnie, jedynego gigowca spadł obowiązek bycia team leaderem :)

    Po „nieudanej“ (bo zjechałem na mega) Zielonej Górze moje obliczenia sektorowe wskazywały że spadłem do dwójki (i to ledwo), mimo tego po zajrzeniu na listę sektorową utrzymali mnie w jedynce - nie wiem jak to się stało, ale może być :)

    Nie cierpię długiego oczekiwania w bezruchu na start, zatem do zapełnionej jedynki wpakowałem się na same tyły, na 15 minut przed odpaleniem Elity. Po 2 minutach, czyli punktualnie odpalili nas. Początkowe ze 6 km trasy jest płaskie i typowy leśny dukt o szerokości na dwa rowery - zatem cały pierwszy sektor poszedł do przodu ostro, tak ostro i na bardzo wysokim poziomie zawodniczym, że jeszcze na 5 km trasy widziałem czub sektora. Mi oczywiście pozostało mocne parcie dosłownie na samym końcu jedynki, nie szkodzi i jechałem swoje. Po wjechaniu na właściwą rundę mtb o długości 20 km - na giga pokonywaną trzykrotnie powolutku się zaczęło rozciąganie stawki i powolne tasowanie. Trasa początkowo nie zaskakuje - nadal płasko przez klimatyczny lubuski las - jedynymi trudnościami są piasek i korzenie. Pomykałem tędy tuż za rywalem z M4 - Piotrem z Cellfastów (spoko kumpel) i jeszcze paroma gośćmi (większość gnało mini i mega). Po pokonaniu sekcji krótkich odcinków XC i długich prostych wpadamy na atrakcję w postaci toru chyba motocrossowego (też w stylu XC) umiejscowionego w żwirowni. Zanim tam wjechałem to po drodze był moment - Piotrek miał kraksę z młodym, co wykorzystałem i odjechałem mu na 30 sekund. Od tego momentu to pomykałem swoje na 100%. Trasa (1 runda) w dalszym ciągu nie była trudna - raz fajne single między drzewami, raz krótkie góra-dół, tylko 3 a może 4 porządne ścianki podjazdowe, stosunkowo długie i szerokie łączniki, a bufety nieźle umiejscowione, że przed każdym mogłem komfortowo wciąć żela i po tym popić wodą na każdej z trzech rund (na jednym bufecie wodę podała mi sama Paulina Bielińska). Po dokręceniu do rozjazdu połowa rywali z mojego punktu widzenia pognała do mety mini, druga połowa skręciła na 2 rundę mega. Jadąc tędy kontrolowałem sytuację za mną - Piotr i Artur Zarański (miał pitstopik) cały czas jechali ze 30-40 sek za mną. Samopoczucie moje było spoko, tylko czułem że powera nie mam zbyt wielkiego by cisnąć szybciej :). Gdy doszedłem dwie bikerki z Elity - Kasię H-M i Gosię Zellner - po manewrze wyprzedzenia obie podczepiły się do mojego tyłka :). Zaatakowałem na singielku, co wykorzystała Kasia by uciec Gosi - po tym był wspólny kciuk i myk dalej robić swoje. I tak aż do kolejnego rozjazdu w 95-100% robiłem swoje - nie wiem czy coś zyskałem czy coś straciłem. Po skręceniu na trzecią rundę w dalszym ciągu Piotr i Artur napierali blisko za mną. W końcu powoli narastające we mnie zmęczenie mocnym parciem spowodowało że doszli mnie i przez spory czas trzeciej rundy jechaliśmy wspólnie raz bliżej, raz dalej. Po wjechaniu na powrotną, nudną i płaską ze 5 km dojazdówkę do mety Cellfasty zaczęli mi uciekać, a mnie doszedł jeszcze Jerzy Kaźmierczak (czołgową kadencję miał). I tak dojechałem do mety, myśląc że podołałem zadaniu bycia team leaderem ... :)

    35/57 - open giga
    6/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 34:36 min, do M4 (Piotr Cibart) - 20:57 min
    Wynik na miarę moich możliwości, taką mam obecnie formę. Walczymy dalej do października !

    Foto by Renata Tyc.
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :)
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :) © JPbike

    Foto by Leszek Łopuszyński.
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :)
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :) © JPbike

    Foto by Janusz Zając.
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :)
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :) © JPbike

    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :)
    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :) © JPbike





  • dystans : 68.76 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:28 h
  • v średnia : 19.83 km/h
  • v max : 56.03 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 1149 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid Leszno

    Niedziela, 18 czerwca 2017 • dodano: 18.06.2017 | Komentarze 6


    Chyba pierwszy maraton w sezonie, który ukończyłem będąc zadowolonym :)

    Solid(nego) Leszna nie miałem w planach, ale wystartowałem z dwóch powodów - by odreagować za „nieudaną“ kaczmarkową Zieloną Górę sprzed tygodnia, no i nieźle zachęcił mnie do startu Marcin, który doskonale zna moje maratonowe upodobania odnośnie tras. Z racji późnej decyzji o starcie nie udało się załatwić odpowiedniego sektora dla mnie, w efekcie wiadomo - będzie start z samego końca, co z tego skoro w tym cyklu o nic nie walczę i zrobię sobie ekstra trening, a zwłaszcza że trasa okazała się super fajna :)

    Dojazd do Leszna spoko i na sporo przed czasem, odbiór numerka spoko, rozgrzewka też spoko. Pogodę i warunki na trasie mieliśmy niemal jak na zamówienie. Z Unitów to jedynie ja sam się zjawiłem (koledzy teamowi, mam nadzieję że nie zmarnowaliście treningowo niedzieli).

    Start miałem dosłownie z czarnej doopy, po co się pchać i czekać ze 40 minut przy linii? Mimo że to ostatni sektor - naoglądałem się wokoło i stwierdziłem że większość ma niezłe rowery, co mnie dziwiło ... Cóż, to nie sprzęt sam jeździ :) Fakt, gdy po paręnastu minutach po starcie jedynki udało się nam ruszyć to się zaczęła zabawa w wielkie wyprzedzanie. Początkowo nie szaleję i przebijam się stopniowo do przodu póki jest miejsce na takie manewry. Pierwsze problemy z wyprzedzaniem pojawiają się tuż przed końcem długiego płaskiego odcinka (6 km) - pięciu maruderów nie wiem czemu jechało w zestawie 2 po lewej i 3 po prawej i nawzajem się blokowali. Po skręcie na właściwe Pure MTB Wielkopolska się zaczęła cała frajda - same single w stylu XC, niezliczona ilosć zakrętasów, ciągle góra-dół, miłe łączniki, itp ... :) Dość szybko rozpoznaję że sporo owych odcinków to powtórka z kwietniowej Rydzyny. Nie napiszę o tym jak cierpiałem gdy na wąziutkich singlach jeden za drugim mnie blokowali (...). Myślę że przez takie straszne zamulanie poprzedzających sporo straciłem, co odbiło się na końcowym wyniku. Dość szybko pojawił się rozjazd mini i mega/giga - od tego momentu mogłem rozwinąć pełnię swoich ukochanych możliwości MTB :). Faktycznie przez cały czas kręcenia na dystansie mega stopniowo doganiałem i wyprzedzałem raz jednego, raz drugiego, raz jakieś grupeczki - niezależnie od tego czy było pod górę, w dół, półpłasko, itp. I tak napierając dalej nogi podawały i samopoczucie dopisywało aż miło :). Humoru nie zepsuły dwie spawy - na drugim bufecie stanąłem by wodę zatankować i na odcinku z niesprzyjającym wiatrem po „twardym“ (ddr wzdłuż szosy ze 2-3 km). W końcu skręcam na giga (2 runda). W dalszym ciągu jedzie mi się nieźle. Mając pustkę i frajdę na wąskich i technicznych singlach przekonuję się że na pierwszej rundzie sporo tędy straciłem (...). W sumie na odcinku od rozjazdu do ostatniego bufetu wyprzedziłem 6 rywali z giga - ten ostatni z charakterystyczną fryzurą a’la dred próbował mi siąść na kole i wtedy, na podjeździe sprawdziłem ile sił mi zostało w nogach - zostało tyle że błyskawicznie mu odjechałem w siną dal - kocham to :). W końcu, w okolicach 60 km trasy giga zaczęła mnie dopadać kolka wysiłkowa - jedyne co mogłem zrobić to troszkę zwolnić. I tak już będąc niezagrożony dojechałem na miarę swoich możliwości do mety, do której prowadziła ponad 5 kilometrowa płaska dojazdówka. Zadowolenie ogarnęło mnie po spojrzeniu na oficjalne wyniki - gdyby nie start z czarnej doopy i sporo stracone na blokowaniu mnie byłoby 3-5 miejsce w M4. Niemniej łyda przepalona i dobry trening zrobiony !

    34/48 - open giga
    8/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 39:50 min, do M4 (Maciej Zabłocki) - 24:45 min
    Najbardziej podoba mi fakt że cały giga maraton przejechałem swoje. Pomyśleć że na pierwszym międzyczasie giga (15 kilometr trasy) zajmowałem trzecią od końca pozycję - dobra robota, oby tak szło do końca sezonu :)

    Foto by KOMETA ŚREM.
    W akcji. Pełno tu zakrętasów w stylu XC - w sam raz dla mnie :)
    W akcji. Pełno tu zakrętasów w stylu XC - w sam raz dla mnie :) © JPbike

    Foto by Mirosław Mikołajczak.
    Piaszczysty zjazd wziąłem na maxa, stąd niepełna fotka :)
    Piaszczysty zjazd wziąłem na maxa, stąd niepełna fotka :) © JPbike






  • dystans : 49.63 km
  • teren : 46.00 km
  • czas : 02:27 h
  • v średnia : 20.26 km/h
  • v max : 53.80 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 1003 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Świdnica

    Niedziela, 11 czerwca 2017 • dodano: 11.06.2017 | Komentarze 9


    Generalnie nie ma co pisać emocjonującego, bo ów kolejny maraton u Kaczmarka w moim wykonaniu okazał się nieudany (nie do końca), no poza zapunktowaniem dla teamu. Albo i tak - w gogolowym Wyrzysku jechało mi się dobrze (mimo paru defektów) i odebrałem to jako początek polowania na fajne wyniki i co? kolejna lipa. Powodów jest sporo - od dawna największym wrogiem dla mnie, kolarza amatora jest praca fizyczna (nie dziwcie się że w obecnej firmie siedzę już 22 lata) , zresztą i wczoraj też kazali iść robić - kolejna lipa, bo jak tu się wyspać? (codziennie nieludzka pobudka o 5 rano), a powiadają że zarówno do treningów i wyścigów trzeba podchodzić będąc wypoczętym (...) A to że dzień przed wyścigiem wybrałem się na imprezkę i oglądanie meczu reprezentacji (powrót do domu po 23:30) to lepiej pomińmy ... :)

    A jednak coś relacyjkowo z maratonu napiszę :) Dojazd do Świdnicy pod Zieloną Górą (140 km) w samotności i ze znikomymi emocjami przedstartowymi. Rozgrzewka również bez emocji. Unici wystawili 4 sztuki - mnie, Adriana, Przemka i niespodziewanie Tomka od Martombike. Do 1 sektora wpakowałem się na 20 min przed planowanym startem - mimo tego już był zapełniony i pozostało mi ruszać z tyłów, do tego opóźnili start o 15 min - no ładnie, bo postaliśmy sobie w grzejącym słońcu i do tego spożyty kilkanaście min wcześniej izotoniczny żel przeznaczony na ogień startowy zdążył się strawić, kolejna lipa i rzygać mi chce się na te paskudne kaczmarkowe starty sektorowe wszystkich dystansów.

    Po ruszeniu kolejna lipa - mimo szerokiego i delikatnie podjazdowego asfaltu nie daję żadnej rady przebić się do przodu, w efekcie walczę by nie być ostatnim z 1 sektora. Po szybkim skręcie w teren troszkę solidnego błotka się znalazło i były delikatne korki. I tak utworzyła się kikunastoosobowa grupka "niedobitków" z ogona 1 sektora. Gdy tylko wjechaliśmy na właściwą pętlę pure MTB Lubuskie to trasa mnie mocno zaskoczyła - co chwila góra-dół, klimatyczny wielki las, fajne łączniki, dużo krętych singli, strasznie dobijające interwały, no i pełno korzonkowych odcinków (na wielu można było poskakać), jedyny słaby element - nie brakowało piachu. Po jakichś 20-30 minutach napierania coś tam zaczynam jechać, tasowałem się wtedy z Piotrem Wojdyło od Cellfastów (rywal z M4) i paroma innymi gośćmi. Trochę śmiesznie to wyglądało - to jeden, to drugi, to trzeci raz przyspiesza, raz zwalnia , raz wyprzedza że nie wiem już co robić na tych zabójczych interwałach :) Po jakimś czasie Piotr odjeżdża nam, dochodzimy Gosię Zellner wspomaganą przez kolegę - obaj nieźle cisną i w efekcie przez jakiś czas jedziemy razem i ... dogania nas stopniowo czub 2 sektora, myślę że chyba nici z fajnego wyniku na giga. Raz, na singlowym korzennym uskoku spada mi łańcuch z korby bo zapomniałem przed startem naprężyć wózek przerzutki, chwilowy pitstopik podczas którego wyprzedziło mnie kilka osób, z którymi wcześniej ciężko walczyłem na interwałach. Dalsza jazda to udaje mi się odrobić straty, wyprzedzić i stopniowo uciekać Gosi & koledze, ale i tak tasowania wtedy było mnóstwo (po twarzach wydawało mi się że niektórzy pogubili trasę). Trasa w dalszym ciągu zaskakuje mnie MTBowsko - same niezłe, interwałowe i ciężkie podjazdo-ścianki, no i techniczne zjazdy, sęk w tym że ciśnięcie tędy kosztuje sporo sił (...) W okolicy 30 km trasy coraz bardziej czuję ubytek sił w nogach i nie wiedzieć czemu utratę chęci na przejechanie giga. Gdy tylko doszedłem Kasię H-M (z Elity, startowali 2 min. przed nami) to owa utrata sił coraz bardziej się odzywa i na piaszczystym podjeździe na chwilę staję by złapać oddech, przy tym tracąc kolejne parę pozycji. Kolejna lipa i po dojechaniu do rozjazdu rezygnuję z królewskiego dystansu. Trudno, jeszcze nie wszystko stracone. Ową dojazdówkę do mety w dalszym ciągu ciekawie poprowadzili - raz w dół z singlami, raz szerokie szuterki, kilka podjazdów (słabo mi szło) i w końcu wpadam na metę będąc troszkę zniesmaczony że pojechałem mega. Co ciekawe - na wspomnianych ostatnich kilometrach od rozjazdu wyprzedziło mnie tylko dwóch, a spodziewałem się seryjnego wyprzedzania mnie. Zaraz po minięciu mety nie miałem ochoty ani na posiłek rege, ani na integrację z resztą Unitów (sorry chłopaki), tylko dokręciłem do auta, szybkie mycie, przebieranko, wpakowanie brudnego Scotta na pakę i myk do domu. Jedyny pozytyw - zaoszczędziłem 2 żele, hehe :)

    61/253 - open mega
    18/75 - M4

    Nie orientuję się w kaczmarkowym mega, ale wiem że dużo straciłem do zwycięzcy - 26 min (do M4 - 20 min).
    Pomyśleć że Piotr Wojdyło (widziałem go na jednym z długich podjazdów przed rozjazdem) zajął 3 miejsce M4 - gdy tylko spojrzałem na wyniki giga to krew mnie zalewała, a wystarczyło po prostu dojechać to giga po swojemu do mety i szerokie pudło byłoby pewne ...

    Foto by Janusz Zając.
    Na końcówce trasy mega. Fota ładna, ale czułem się nieswojo na tym średnim dystansie
    Na końcówce trasy mega. Fota ładna, ale czułem się wtedy nieswojo na tym średnim dystansie © JPbike





  • dystans : 55.45 km
  • teren : 50.00 km
  • czas : 02:32 h
  • v średnia : 21.89 km/h
  • v max : 48.76 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 1026 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Wyrzysk

    Niedziela, 28 maja 2017 • dodano: 28.05.2017 | Komentarze 12


    Trzeci z siedmiu zaplanowanych maratonów u Gogola. Tym razem w Wyrzysku, na lubianej i jednej z najbardziej górzystej trasie w Wielkopolsce. Dojazd z Maciejem, co gwarantowało dobry humor :). Unit Martombike Team wystawił komplet ścigantów, ponoć wyszło że wysoko plasujemy się w drużynowej klasyfikacji i warto powalczyć o teamowe pudło na koniec sezonu :). Rozgrzewka spoczko, powitania, pogaduchy i niespodziewanie dowiaduję że przydzielili mi 1 sektor - w efekcie startuję z drugiej linii, wraz z czołówką - fajna sprawa :).

    No i megowcy poszli. Z racji zmienionego początku trasy - wszyscy bez szarpań i dostojnie pokonują dość wąski polny odcinek, po czym skręt na troszkę długi asfacik - tędy również przejechaliśmy w peletonie i bez żadnych ataków, dla mnie to idealny początek wyścigu :). Po skręcie na właściwy i doskonale mi znany teren z dużą ilością podjazdów, zakrętasów, łuków i zjazdów się zaczęło mocne parcie i jedzie mi się tędy nawet nieźle, przede mną jest kilka dobrych nazwisk. Nagle odkrywam że jakaś spora gałązka utknęła między kasetą a przerzutką (...), nie chce mi się pitstopować - a to dlatego bo wiedziałem że jadę wysoko w stawce. W końcu się zatrzymuję, przepuszczam Dawida i Adriana, usuwam resztki badyla i jazda dalej. Nie ujechałem kilometra - a tu dopada mnie niemiła niespodzianka w postaci zgubionego bidona (tak, jechałem na jednym), no pięknie i chyba będzie lipa z dobrego wyniku. Po zjechaniu szybkim szuterkiem (kadencja u mnie ponad 100 rpm) i skręcie na asfalcik wyprzedzam Adriana i Artura Zarańskiego, po chwili odjeżdżam im, zerkam na korbę i ... znowu niemiłe zdarzenie - tarcza lata na boki, po chwili odkrywam że zgubiłem dwie śruby mocujące zębatkę. Wtedy, na najdłuższym i prawdziwie górskim podjeździe atakuje Wojtek i wyraźnie ucieka nam, a ja muszę stanąć i dokręcić dwie pozostałe śruby w korbie, nie jest łatwo bo jak przytrzymać z tyłu tzw kominy? W tym czasie wyprzedziła mnie spora grupka z Martą Gogolewską, dodatkowo sporo powietrza ściganckiego ze mnie zeszło i w efekcie po ruszeniu przez bardzo długi czas nie mogę dogonić wspomnianej grupki, nie wspominając już o braku płynów na pokładzie Scotta - bufety były dla mnie jak zbawienie. W okolicy rozjazdu znowu muszę pitstopować by ponownie dokręcić zębatkę - kolejna grupka mnie załatwiła, po ruszeniu kilka razy myślałem nawet by wycofać się z wyścigu. Jakby tego było mało - gdzieś tuż przed rozjazdem dopadła mnie duża dekoncentracja że przestrzeliłem zakręt - 200m na wprost i nawrotka, teraz to już jest fatalnie, mam dość przygód, chcę ... :). Całe szczęście - gdy tylko skręciłem na wymagający mtbowsko łącznik na drugą rundę mega - zaczynam jechać swoje i wreszcie załatwiać rywali. Zębatka w korbie jakoś się trzymała. I tak całą drugą rundę pokonałem przyzwoicie, po drodze wyprzedzając stopniowo około 10 osób, w tym kilka znanych mi kolegów (w tym Adriana), jedynie młody skubaniec trzymał się moich pleców raz bliżej raz dalej i wyprzedził mnie na kilka km przed metą, którą minąłem średnio zadowolony i nie wiedząc że przyjechałem na 34 miejscu open, nieźle jak na ilość przygód :).

    34/132 - open mega (ilość dnf - 12)
    9/34 - M4

    Strata do zwycięzcy (lokales Hubert Semczuk) - 23:38 min, do M4 (Przemo Mikołajczyk) - 15:41 min
    Analiza mojego czasu z licznika i oficjalnego wskazuje że przez pitstopowanie straciłem ze 3 - 4 minuty.
    Cóż ... liczyłem na top 6 w kategorii. Będzie ciężko, o dekorowaną generalkę u Gogola, ale nie poddam się :)

    Foto by Hubert Orliński.
    Wyrzysk 2017 - to był mój bardzo dobry początek wyścigu, szkoda tych niefajnych przygód
    Wyrzysk 2017 - to był mój bardzo dobry początek wyścigu, szkoda tylko tych niefajnych przygód ... © JPbike

    Foto by Hania Marczak.
    Na drugiej rundzie mega walka trwała do końca :)
    Na drugiej rundzie mega walka trwała do końca :) © JPbike

    Mam nauczkę na przyszłosć - sprawdzać dokręcenie śrub przed wyścigiem
    Mam nauczkę na przyszłość - sprawdzać dokręcenie śrub przed wyścigiem © JPbike





  • dystans : 21.75 km
  • teren : 21.75 km
  • czas : 01:18 h
  • v średnia : 16.73 km/h
  • v max : 36.35 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 159 bpm, 89%
  • podjazdy : 456 m
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Pniewy - Księże Góry

    Niedziela, 21 maja 2017 • dodano: 21.05.2017 | Komentarze 4


    Mistrzostwa Wielkopolski w kolarstwie górskim - od czasu gdy jeżdżę z pasją XC, to dla mnie punkt obowiązkowy i to niezależnie od posiadanej formy :)

    Ten sezon jeśli chodzi o kalendarz XC, wypada niestety słabiutko - tylko jedna taka impreza, w kultowej już miejscówce - w Księżych Górach, w Pniewach.

    W czwartek poprzedzający ów ścig dopadł mnie nieznaczny ból gardła i gorsze samopoczucie, co oczywiście spowodowało przerwę w zaplanowanych treningach i wielką niewiadomą jeśli chodzi o dyspozycję startową w dniu wyścigu. A ambicje miałem duże, zwłaszcza że rok temu wywalczyłem tytuł wicemistrzowski ... :)

    Z mojego teamu to przyszło mi samemu, ale godnie reprezentować barwy Unit Martombike Team. Rozgrzewka, powitania i pogaduszki ze znajomymi, przyglądanie się potencjalnym rywalom w mojej kategorii (są mocarze i będzie ciężko o wynik), ustawianie na starcie (bez wyczytywania nazwisk) i można ruszać. Do pokonania mamy 5 okrążeń na wymagających siły, skupienia i techniki rundach po 4 km, co daje ponad godzinną jazdę na 100-110%.

    Start z drugiej części stawki Mastersów i Juniorów Młodszych nie wyszedł mi. Nie czułem ani świeżości w łydach, ani będąc w pełni rozgrzanym, w efekcie w pierwszą techniczną sekcję wjeżdżam grubo poniżej oczekiwań, co chwila ktoś zwalnia i blokuje mnie. Mi też idzie ciężko wejście na właściwe obroty. Dopiero na drugiej połowie 1 okrążenia udaje mi się wyprzedzić grupkę tych co mnie spowalniali i po tym powoli łapię swój rytm (nadal poniżej oczekiwań). Na 2 okrążeniu, na piaszczystym zjeździe popełniam jedyny błąd - skutkujący potknięciem się i trzech rywali mnie wtedy załatwia (w tym Arek z Bydzi). Okrążenia 3,4 i 5 przebiegły następująco - złapałem swój rytm (wciąż gorszy od oczekiwanego), wyprzedziłem stopniowo i na ciężkich podjazdach kolejno 1, 2, 3, 4 i 5-go rywala i tak dojechałem do mety będąc średnio zadowolonym z przebiegu wyścigu. Napęd 1x10 spisał się znakomicie - niemal wszystkie zakresy w kasecie 11-40 były w użyciu na takich wymagających rundach XC.

    16/38 - open Masters + Juniorzy Młodsi
    5/8 - Masters II

    Strata do zwycięzcy open (Grzegorz Maleszka) - 10:40 min, do Masters II (Darek Drelak) - 7:53 min
    Wynik open spoczko, a w kategorii oczywiście poniżej oczekiwań.
    Pucharku nie ma, dekorowali trzech najlepszych pięknymi korbami, takimi na oko "odlanymi z brązu" ...

    Fotki autorstwa świetnego kolegi - Macieja :)
    Start z tyłów nie jest fajny. Tu to ustawiam coś w liczniku
    Start z tyłów nie jest fajny. Tu to ustawiam coś w liczniku © JPbike

    No tak, trzeba cisnąć na maxa :) Stylówa teamowa pasuje, chyba rękawiczki zmienię na czerwone :)
    No tak, trzeba cisnąć na maxa :) Stylówa teamowa pasuje, chyba rękawiczki zmienię na czerwone :) © JPbike

    Fakt, czyli Pniewy, Pasja, Wyzwanie i JPbike :)
    Fakt, czyli Pniewy, Pasja, Wyzwanie i JPbike :) © JPbike

    Technikę na
    Technikę na "beczkach" mam znakomitą że omal nie zmieściłem się w kadrze :) © JPbike





  • dystans : 74.29 km
  • czas : 02:27 h
  • v średnia : 30.32 km/h
  • v max : 49.04 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 133 bpm, 74%
  • podjazdy : 95 m
  • rower : Canyon Endurace
  • Kolarski Czwartek - debiut na Torze Poznań

    Czwartek, 11 maja 2017 • dodano: 11.05.2017 | Komentarze 9


    Po niezliczonej ilości zastanawiania się czy skusić się na debiut w szosowym Kolarskim Czwartku, w końcu przełamałem się i pojechałem na Tor Poznań. Nie było łatwo się ogarnąć, wiecie czemu - od 6 do 16 w robocie (fizycznej, non stop w ruchu), po tym szybko do domu, zero odpoczynku, obiad (barszcz z makaronem), wskok w wyprane po błotnej przeprawie w Mosinie teamowe portki i jazda oczywiście rowerem na oddalony o 7 km tor wyścigowy. Zdążyłem na sporo przed czasem. Luz. Ze 115 osobowej stawki szosonów (wliczając w to bikerki) rozpoznałem ledwo kilkanaście znanych twarzy, bo szosa to nie moja bajka. Z bliżej znanych kolegów to zjawili się Maciej i Grzesiek (kumpel Krzycha). Pozerkałem na rowery rasowych szosowców za 30000 zł - kosmos jakiś :).

    Dzięki Maciejowi dowiedziałem sie niemal wszystko na temat co i jak. Na okrążenie rozgrzewkowe trzeba było poczekać do 18 - w tym czasie trenowali motocykliści wyścigowi (na długiej prostej robili „rrrrrrr...“ w okolicy 200 km/h). Po kółku zapoznawczym od razu stwierdziłem że jak chce się być pro-szosonem to od startu do mety trzeba będzie kręcić na pełnym gazie, nawet zakręty można brać przy pełnej prędkości, no i wschodni wiatr będzie dawał popalić na najdłuższej prostej.

    W końcu o 18:15 start. Do pokonania mamy 12 rund po 4083 m. Z racji mojego zerowego doświadczenia w płaskich wyścigach na szosie i obawami o kraksę ruszam z tyłów stawki. Pierwszy kilometr przebiega w dużym peletonie dostojnie, bez szarpań - tak jak lubię :). Po tym stopniowo się zaczęło i szybko przede mną utworzyła się wielka grupa która niestety mi powoli ucieka, nie te progi. Już w połowie pierwszego kółka tworzę z paroma gośćmi kilkuosobową grupkę w której o dziwo na pierwszych kilku okrążeniach idzie mi dobrze, sporo razy będąc na czele nadawałem tempo, takie że po drodze zebraliśmy kilku co odpadli z czołówki. Najcięższa i bardzo nierówna współpraca następowała za każdym razem na najdłuższym wmordewindowym odcinku - to tam sporo sił zużywaliśmy. Na półmetku wyścigu w mojej grupie trochę się pozmieniało - kilku odpadło, coraz częściej robiły się odstępy, ja wciąż trzymałem się w czubie. Aż w końcu zostało nas czterech (raczej 2 + 2). Na 4 kółka przed końcem nastąpił nielubiany moment - dostajemy dubla, najpierw od trzech, a po kilku minutach od wielkiej grupy, do której nie udało się podczepić na ogon. Ostatnie dwa okrążenia pokonałem już samotnie i jako trzeci z mojej grupki. Udane treningowe przepalenie łydek. Jak uda się czasowo ogarnąć to za tydzień powtórka by znów przepalić łydę przed Mistrzostwami WLKP w Kolarstwie Górskim.

    Kilometraż zawiera dojazd, rozgrzewkę, wyścig, rozjazd i powrót.
    Dane z wyścigu (11 rund)
    dst - 44.83 km, czas - 1:10:52, średnia - 37.95 km/h, hr avg - 155 bpm, hr max - 170 bpm

    90/113 - open
    31/36 - M40+50

    Stwierdzam że szosowanie na torze wyścigowym jest spoko, ale wolę MTB :)
    Stwierdzam że szosowanie na torze wyścigowym jest spoko, ale wolę MTB :) © JPbike

    Fotki by Tomasz Szwajkowski.
    Początki były ciężkie, zresztą widać że ruszałem z tyłów
    Początki były ciężkie, zresztą widać że ruszałem z tyłów © JPbike

    Rytm złapałem i cisnę ile się da :)
    Rytm złapałem i cisnę ile się da :) © JPbike

    Ja nadaję tempo grupce - tego się nie spodziewałem :)
    Ja nadaję tempo grupce - tego się nie spodziewałem :) © JPbike

    Współpraca w grupce szła spoczko
    Współpraca w grupce szła spoczko © JPbike

    Mocna jazda trwała do końca
    Mocna jazda trwała do końca © JPbike






  • dystans : 63.89 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 02:35 h
  • v średnia : 24.73 km/h
  • v max : 47.02 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 581 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Mosina

    Niedziela, 7 maja 2017 • dodano: 08.05.2017 | Komentarze 13


    Drugi tegoroczny start u Gogola - tym razem na własnym podwórku treningowym. Trzy ostatnie dni poprzedzające ów wyścig były dla mnie ciężkie - 3x praca, zero treningów, do tego na dobitkę dzień przed składałem do 22-tej rower dla chrześniaczki na przyszłotygodniową komunię.

    W dzień poprzedzający maraton w WPN solidnie popadało - cieszyło mnie to nawet, bo trudne warunki MTB to ja lubię, do tego mój Scott nie jest już młodzieniaszkiem i można go katować w trupa :). W połączeniu z temperaturą poniżej 10°C gwarantowało to pewne podkłady błota. Tylko czy w dniu wyścigu będzie power w nogach czy nie ...

    Start tym razem z 2 sektora. Asfaltowy odcinek rozciągający stawkę przebiegł w dół z nerwówką - co chwilę trzeba było mocno hamować. Po skręcie na Pożegowską poszedł ogień, na szczyt wspiąłem się przyzwoicie i mając czub ze 100 metrów przede mną, zauważam że  Dawid i Wojtek jadą kilka/kilkanaście pozycji przede mną. No i zaczęło się taplanie w błotku, ale bez przesady. Zgodnie z przewidywaniem zaczęła się tworzyć spora grupa, w której znaleźli się wspomniani teamowi kumple. No to zabrałem się z nimi, niestety w ogonie, bo tempo jakie nadawali ci przede mną było niezłe, raz ktoś potykał się w błotnistej mazi, raz ktoś szarpał, itd. Po dojechaniu do nowego odcinka - pseudo sekcji XC w Szreniawie zauważam że trasę skrócili, zapewne z powodu błota, albo po prostu byłoby zbyt niebezpiecznie. Na tym odcinku nic w mojej części stawki się nie zmieniło, w dalszym ciągu jadę na ogonie. Na autostradzie do Jarosławieckiego widzę że dwóch gości poprzedzających mnie wyraźnie zaczęło odstawać od grupy, zresztą i ja też nie miałem już takiej ilości sił by przyspieszyć, czyli jednak tegoż dnia powera w nogach do mocnego parcia po płaskim nie było. Dalej to jedynie wyprzedziłem dwóch poprzedzających i próbowałem dogonić grupę, bez skutku i zaczęła mnie łapać kolka wysiłkowa. Na otwartym przed Trzebawem ostatecznie odpadłem i tak zakończyła się moja dobra jazda. No to lipa i pozostało mi robić swoje do mety. Na kolejnej autostradzie w stronę Góreckiego dogoniło mnie trzech (osobno). Na Janosiku jeden mnie przyblokował i z buta. Gdy kończyłem rundę to zauważyłem moich starych, uśmiech do mamy i taty zaliczony i myk dalej. Na drugiej rundzie, na odcinku do Szreniawy nic nie zmieniło się, pomykałem sam, na pseudo XC dwóch mnie załatwiło, po wyjechaniu z lasu na odcinek do Trzebawia dopadł mnie psychiczny dołek w postaci dogonienia mnie sporej grupy z Hałajczakową i kilka znanych kolegów w składzie - resztkami sił w nogach zabrałem się z nimi na ogonie i odpadłem na dojeździe do Janosika (już nawet nie próbowałem podjechać). I tak dojechałem sobie bez spiny do mety i będąc pięknie uwalonym błotem.
    Maraton w moim wykonaniu wypadł poniżej oczekiwań, ale bez tragedii i dzień był dobrze spędzony.

    47/110 - open mega
    13/26 - M4

    Strata do zwycięzcy (Michał Górniak) - 21:34 min, do M4 (Przemek Mikołajczyk) - 17:53 min.
    Brawa dla Krzycha (10 open), Dawida (29 open) i Wojtka (33 open) za dobrą jazdę !

    Fotki by Hania Marczak i moja (ostatnia).
    Na uphillu Pożegowska wykręciłem wtedy swoje personal record na góralu :)
    Na uphillu Pożegowska wykręciłem właśnie swoje personal record na góralu :) © JPbike

    Janosik mnie tegoż dnia pokonał 2x
    Janosik mnie tegoż dnia pokonał 2x ... © JPbike

    Dokumentacja jak wygladałem na kilometr przed metą :)
    Dokumentacja jak wyglądałem na kilometr przed metą :) © JPbike

    Cały urok błotnego MTB :)
    Cały urok błotnego MTB :) © JPbike





  • dystans : 79.13 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 03:47 h
  • v średnia : 20.92 km/h
  • v max : 55.42 km/h
  • hr max : 169 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 82%
  • podjazdy : 1256 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Żerków

    Niedziela, 30 kwietnia 2017 • dodano: 30.04.2017 | Komentarze 7


    Drugi start w priorytetowym cyklu dla mojego teamu. Lokalizacja nowa, a trasa częściowo mi znana, głównie z maratonu w Klęce i kibicowania na MP w XC. Dojazd na miejsce spoczko, w towarzystwie Wojtka. Unit Martombike Team zjawił się w komplecie. Na miejscu strasznie zimno było (poniżej 10°C), do tego chłodnawo powiewało, mimo tego decyduję się pościgać w krótkich spodenkach, krótkiej koszulce, rękawkach i bezrękawniku - komfort przez całą giga trasę miałem znośny.

    Rozgrzewka krótka (niespełna 3 km), ale konkretna bo na trasie XC. Po Rydzynie udało mi się utrzymać pierwszy sektor, który w Żerkowie okazał się dość liczny. No to start. Krzychu stojący obok mnie tradycyjnie szybko znika gdzieś z przodu (skusił się na giga i dołożył mi na mecie 23:13 min). Pierwszy km po asfalcie i od razu wpadamy na dłuższy teren. Pomykając tędy w strasznym tłoku jedzie się trochę nerwowo, co jakiś czas ktoś nas przystopowuje i powoduje spore mieszanie się w stawce, był tam wąski singiel zjazdowo-podjazdowy - w takim tłoku i z prędkością niższą od spacerowej to masakra i sporo czasu stracone, do tego szybko dogonił nas drugi sektor z widocznymi dla mnie Dawidem i Adrianem w składzie. Na domiar złego jeden koleś z VW bezsensownie wjeżdża w mój lewy bok, przy tym zahacza siodełkiem o moją linkę blokady skoku i łamiąc przy tym śrubę regulacyjną ($%!!&!%). Napierając dalej po całkiem fajnej trasie w mojej części stawki było parę tasowań (większość z mega). Ano, był nawet piękny turystyczny akcent w postaci rozległego wiosennego widoku z pokaźnego pagóra :). Gdy zbliżaliśmy się do premii lotnej usytuowanej na solidnym polnym wzniesieniu to doszła mnie grupka z Dawidem w składzie i od razu stwierdziłem że moje nogi nie podawają jak powinny, ani żele, ani odpoczynek od roweru poprzedniego dnia nie pomogły i czułem się wtedy bezradny by powalczyć o wynik na giga. Gdy dokręciliśmy do wymagającej sekcji XC (średnio mi poszło) to doszedł mnie Wojtek cisnący w stronę mety mega. Po minięciu rozjazdu to klasycznie zrobił się luz i każdy gigowiec był zdany na swoje możliwości. W dalszym ciągu za żadne skarby nogi me nie chciały pracować jak należy i toczyłem się po niezłym mtbowsko terenie jakoś - takoś, dobrze tylko że kryzysu nie było. Ogólnie cała druga runda przebiegła dla mnie gorzej od pierwszej, wyprzedziło mnie tędy stopniowo niemal 10 kolarzy, a ja tylko jednego. I tak dojechałem do mety bez emocji. A tam teamowe towarzystwo dopisało i można było zapomnieć o słabszym wyniku open.

    53/73 - open giga
    9/16 - M4

    Strata do zwycięzcy (Marek Konwa) - 53:15 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 28:52 min.
    O stracie open nie ma co gadać, a do M4 - niemal taka sama jak w Rydzynie.
    O ile dobrze policzyłem - sektor pierwszy utrzymany i to ledwo :)
    Teamowa generalka - awans na 9 miejsce !

    Przedstartowe chwile z team-leaderem :)
    Przedstartowe chwile z team-leaderem :) © JPbike

    Foto by Renata Tyc.
    Stary zatwardziały gigowiec w akcji :)
    Stary zatwardziały gigowiec w akcji :) © JPbike






  • dystans : 60.33 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 02:28 h
  • v średnia : 24.46 km/h
  • v max : 51.65 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 157 bpm, 88%
  • podjazdy : 600 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Dolsk

    Niedziela, 9 kwietnia 2017 • dodano: 09.04.2017 | Komentarze 6


    To już mój ósmy z rzędu start w klasycznej wielkopolskiej miejscówce maratonowej - w Dolsku, z miłymi pagórkami wokół. Aaa ... w zeszłorocznej relacji pisałem że w tegorocznej edycji prawdopodobnie nie wystartuję (słabe wyniki na otwarcie sezonu), a jednak nowy team, nowa motywacja i bardzo dobra do ścigania pogoda skusiły mnie do kolejnego startu u Gogola :)

    Dojazd na miejsce luzik, odbiór pakietu startowego luzik (dzięki Adrianie), wskok w obciski, rozgrzewka, powitania i pogaduchy z masą starszych i nowszych znajomych, wlot do 2 sektora, oczekiwanie na start i megowcy poszli !

    Unit Martombike Team wystawił trzy sztuki - mnie, Adriana i Krzycha.

    Pierwsze km lekko do góry spoko, nic nie tracę, pierwszy szeroki zjeżdzik w piachu - paru się wywala i sprawnie omijam małą kraksę. Następnie ku mojemu zdumieniu jadę w wielkiej ... czołowej grupie, trwa to do pierwszego podjeżdzika w lesie i zaczynają się pierwsze powolne tasowania. Na krótkim asfaltowym odcinku napieram w 8 osobowej grupce, mając w zasięgu wzroku całą czołówkę, mam wtedy wrażenie że ci z czuba jadą zbyt wolno. Po skręceniu w teren się zaczęło, mimo dobrego samopoczucia i odpowiedniego tętna nogi moje nie chcą dobrze podawać i w efekcie moja grupa zaczyna powoli uciekać (gdyby nie to - byłoby top 30 open). Dalej przez długi czas jadę sam, jednego rywala wyprzedzam i tuż za pomiarem czasu dogania mnie spora grupa z Adrianem w składzie, podczepiam się do nich. No i się zaczęło gigantyczne wyprzedzanie miniowców poczynając od ich ostatniego sektora - czułem się wtedy jakbym startował z ostatniego sektora u Kaczmarka lub Grabka :). W trakcie owego wyprzedzania warunki terenowe nie ułatwiały sprawy, bo napieraliśmy wtedy po tzw. łagodnym XC w pagórkowatym lesie - zbyt wąsko, raz grząsko, raz w chaszcze, przez piach, masę zeszłorocznych liści itp, generalnie było ciężko, ale przebijanie się naprzód szło sprawnie. Pomykając tędy, moja wielka grupa megowców się rozpadła, ja zostałem gdzieś w środku. Dopiero po rozjeździe zrobił się luz. Jadąc dalej pomykałem raz z jednym raz z drugim gościem - obaj lepsi ode mnie na płaskim, a ja lepszy od nich na pure mtb :). Na ok 10 km przed metą niestety koniec dobrego ścigania dla mnie - w dalszym ciągu mimo dobrego samopoczucia i równie dobrego tętna nogi już nie podawały jak należy, a szkoda bo byłby fajny dla mnie wynik na mecie. Po części winę zwalam na to że ścigałem się bez żeli. W efekcie straciłem od tędy do końcowej kreski ze kilkanaście miejsc open i kilka w M4. Wypada wspomnieć że kolejny raz jestem zadowolony z napędu 1x10, była nawet ścianka 19% (podjechana), natomiast gdybym musiał robić sprinterski finisz lekko z górki po asfalcie - na pewno przegrałbym bo zabrakłoby przełożeń tak pod 60 km/h, ale to nie moja bajka :)

    52/177 - open mega
    12/44 - M4

    Strata do zwycięzcy (Michał Górniak) - 19:40 min, do M4 (Darek Drelak, rywal z XC) - 12:41 min.
    Strata open do przełknięcia (po 3 browarach), do M4 dla mnie zadowalająca, powalczę o generalkę M4 :)
    A nasz team leader Krzychu ... zajął 4 open i wygrał M3 !

    Mamy pierwszy triumf w teamie. Gratsy dla Krzycha :)
    Mamy pierwszy triumf w teamie. Gratsy dla Krzycha :) © JPbike

    Fotki "w akcji" ... jak coś znajdę w gąszczu sieci.