top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177685.47 km
- w tym teren: 64443.10 km
- teren procentowo: 36.27 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 15h 28m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

dzień wyścigowy

Dystans całkowity:15284.10 km (w terenie 13860.43 km; 90.69%)
Czas w ruchu:833:26
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:201748 m
Maks. tętno maksymalne:180 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (95 %)
Suma kalorii:15145 kcal
Liczba aktywności:249
Średnio na aktywność:61.38 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • dystans : 65.02 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:11 h
  • v średnia : 20.43 km/h
  • v max : 48.73 km/h
  • hr max : 167 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 83%
  • podjazdy : 911 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid MTB - Mchy

    Niedziela, 22 kwietnia 2018 • dodano: 22.04.2018 | Komentarze 8


    Startując w zeszłym sezonie w dwóch maratonach z cyklu Solid MTB Maraton spodobały mi się ich trasy - wyciskają z danego terenu wszystko co najlepsze do MTB, że w obecnym sezonie postanowiłem częściej u nich startować i zapolować o generalkę M4 giga.

    O maratonie w Mchach nie ma co szczegółowo się rozpisywać - słaby wynik na mecie mnie zaskoczył, mimo że jechało mi się całkiem, całkiem, nawet kryzysu nie było, wszystkie ścianki (max 20%) bez problemów podjechane sprawnie ...

    Więc będzie skrócona relacyjka.
    - dojazd spoczko, rejestracja bez kolejki, miłe powitania z masą znajomych
    - orgi przydzielili mi 2 sektor, w sam raz dla mnie
    - start i pierwsze km przebiegły bez rewelacji, w ogonie 2 sektora, mocy brak :(
    - trasa fajna, choć wymagająca i z całą masą interwałów z zakrętasami
    - do rozjazdu mega/giga trochę tasowań było - częściej byłem wyprzedzany
    - techniczne singielki mi spoko poszły, a przy "!!!" od razu mnie blokowali
    - przejazd przez tor do aut 4x4 - odżyło wspomnienie z tamtejszego wyścigu XC
    - na rozjeździe mega/giga (37 km) mnóstwo wiary skręciło na mega
    - po wjechaniu na giga - klasyczna samotność długodystansowca, mocy brak :(
    - trzech gigowców mnie załatwiło, z tym trzecim walczyłem do końca, bez skutku
    - dojazd do mety właściwie bez emocji i bez historii

    56/68 - open giga
    17/18 - M4 - tego nie spodziewałem się...

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 41:55 min,  do M4 (Piotr Cibart) - 29:03 min
    Z Unit Martombike Teamu startowali ja i Krzychu - wlał mi 26:01 min - masakra vol.2 :)
    Jak tak dalej pójdzie to pier!#&! maratony, wracam do ambitnej turystyki i weekendów w górach :D

    Re-live transmisja z przebiegu trasy (jak zawsze podobają mi się te zawijasy i non stop góra-dół) - KLIK.

    Foto by Piotr Jamróg.
    Na pierwszych 2 km więcej niż trochę kurzyło :)
    Na pierwszych 2 km więcej niż trochę kurzyło :) © JPbike

    Foto by Powerpasjanie.
    Widać że lekko nie było
    Widać że lekko nie było © JPbike





  • dystans : 81.04 km
  • teren : 77.00 km
  • czas : 03:56 h
  • v średnia : 20.60 km/h
  • v max : 45.75 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 154 bpm, 87%
  • podjazdy : 1194 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Rydzyna

    Niedziela, 15 kwietnia 2018 • dodano: 16.04.2018 | Komentarze 5


    Mój jedenasty sezon wyścigowy rozpoczęty. W tym sezonie ponownie reprezentuję barwy Unit Martombike Teamu i ponownie naszym priorytetem są starty w cyklu Kaczmarek Electric MTB.

    Na ów pierwszy maraton team wystawił niemal cały skład - mnie, Adriana, Grześka (nowy nabytek), Krzycha, Marcina, Przemysława, Staszka (nowy nabytek) i Wojtka, zabrakło tylko Dawida (został tatą).

    Jako że to mój pierwszy maraton w sezonie to nie byłem pewien gdzie po zimowej przerwie znajduje się moje miejsce w stawce. Rozgrzewka krótka i wskok do 1 sektora, a właściwie na samych jego tyłach i jeszcze okazuje się że ów sektor licznie się zapełnił i zmuszeni byliśmy startować z poza barierek. Start opóźnili o 25 minut i było troszkę czekania.

    W końcu ruszyli. Pierwsze kilometry zleciały pomykając w ogonie pierwszosektorowego peletonu i wszyscy bardzo mocno cisnęli w tumanach kurzu wytworzonego przez czub. Krzychu, Grzesiek i chyba Staszek (nie widziałem go) szybko mi zanikali z pola widzenia, a ze mną został Wojtek (parliśmy w rozciągniętej grupce). Równie szybko dochodzę do wniosku że forma moja jest niemal identyczna z zeszłoroczną inauguracją (również w Rydzynie), czyli nic nowego. I tak płaska dojazdówka do sekcji Pure MTB Wielkopolska liczyła bagatela aż 17 km - w mojej części stawki nic ciekawego nie wydarzyło się, jechałem na ogonie grupki bo „płaskacze“ to nie moja bajka. Jako że trasa była prawie identyczna z zeszłoroczną to wiedziałem co nas czekało - na giga pokonywana dwukrotnie dwudziestoparo kilometrowa zabawa MTB na singlach, sekcjach XC, podjazdach, zjazdach, nawet dropiki się znalazły, do tego krótkie łączniki pomiędzy sekcjami. O ile na technicznych odcinkach nie miałem problemów, to na całej pierwszej rundzie niestety nie jechało mi się najlepiej - mocy w nogach brakło by atakować, często byłem blokowany przez gorzej radzących z techniką zarówno na podjazdach jak i zjazdach. Na 22 km trasy doszedł mnie startujący z 2 sektora Adrian, a po krótkim czasie jechał za mną kolega z poprzedniego teamu (Paweł, też jedzie giga). Dalsza jazda w trakcie 1 rundy to Wojtek widocznie mi troszkę odjechał, a u mnie było trochę tasowań z parunastoma gośćmi, raz udanych raz nieudanych. Przed rozjazdem na chwilkę zwolniłem by spożyć kolejnego żela i wtedy paroosobowa grupka gigowców m.in. z Pawłem, Arturem i Piotrem (od Cellfastów) mi odjechała, na szczęście po wjechaniu na 2 rundę szybko ich dogoniłem bo widocznie trudniejszy teren mi służy. Dalsza jazda to ponownie było kilka tasowań, Paweł uciekł, wyprzedziłem kilka osób, w tym Artura i Piotra (Cellfasty), jak i mnie załatwiły stopniowo ze 3 inne osoby i widocznie zacząłem doganiać Wojtka. No i zaczęły mnie dopadać mikroskurcze w nogach, raz na korzeniu podjazdowym wyglebiłem. Na jednym z ostatnich technicznych odcinków zauważamy spacerującego z rowerem Staszka - przebita opona, wykrzywiona tylna przerzutka, Wojtek zostawia mu telefon i mkniemy dalej. Po wjechaniu na przydługawą płaską powrotówkę w stronę mety początkowo kręciliśmy w odstępie ze 50m, po czym podjęliśmy decyzję o współpracy do końcowej kreski. Na ostatnich km widzimy Pawła - dojście go nic nie dałoby nam bo startował z 2 sektora. Natomiast ostatnia prosta to nie decyduję się na sprinterski finisz z Wojtkiem - kolega teamowy solidnie tegoż dnia się napracował by po defekcie Staszka zapunktować dla teamu i wjeżdżam na metę 2 sekundy za nim. Spoko giga maraton jak na początek sezonu, obyło się bez kryzysu - nowe żele od Unit dały radę :)

    58/72 - open giga
    8/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Marek Konwa) - 57:49 min, do M4 (Krzychu Katarzyński) - 29:53 min
    Zmniejszenie straty do Konwy to sfera marzeń, a strata do pierwszego w M4 - prawie taka jak rok temu.
    Najlepszy z naszego teamu - Krzychu dołożył mi na kresce 29:50 min - masakra :)
    Drużynowo zajęliśmy dobre 5-6 miejsce (do potwierdzenia), chociaż ja nie zapunktowałem.

    Wirtualny przebieg trasy (fajnie wyszły te niezliczone zakrętasy) na Relive - KLIK

    Foto by Renata Tyc.
    W akcji na ciężkich sekcjach. Lubię tak dostać w kość :)
    W akcji na ciężkich sekcjach. Lubię tak dostać w kość :) © JPbike

    Foto by Piotr Łabaziewicz.
    Ach, te zjazdy czyli jeden z moich żywiołów MTB :)
    Ach te zjazdy, czyli jeden z moich żywiołów MTB :) © JPbike





  • dystans : 77.85 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 03:26 h
  • v średnia : 22.67 km/h
  • v max : 45.88 km/h
  • hr max : 171 bpm, 96%
  • hr avg : 151 bpm, 84%
  • podjazdy : 720 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Wolsztyn

    Niedziela, 1 października 2017 • dodano: 02.10.2017 | Komentarze 11


    Finał Kaczmarek Electric MTB 2017 - priorytetowego cyklu dla mojego teamu. Miejscówka i częściowo trasa mi znane, bo startowałem raz w Wolsztynie (2013). Tegoż dnia pogoda nam, wszystkim uczestnikom, osobom towarzyszącym i organizatorom sprawiła piękną słoneczną aurę, do tego temperatura skoczyła do wartości pozwalających jazdę na krótko - w październiku :)

    Po rozgrzewce i klasycznym już wskoku do tyłów 1 sektora witam się z kompletem teamowych kolegów - Adrianem, Dawidem, Krzysztofem i Wojtkiem, natomiast Marcin i Przemysław startowali z kolejnych sektorów. Super sprawa zjawić się w komplecie :)

    Mijający ciężki tydzień i spore niewyspanie (od poniedziałku do soboty w robocie) nie dawały mi komfortu psychicznego i zastanawiałem się czy nogi będą podawać czy nie ...
    Jedyne co muszę w 100% zrobić - ukończyć to giga by wskoczyć na szerokie dekorowane pudło w generalce, jednak i to mi nie wystarczało, więc zdecydowałem że w 100% pojadę swoje i najlepiej jak potrafię :)

    No i poszli. Pierwsze kilometry trasy są wąskie, zawierające deptak, mostek i singielek nadjeziorny. Zarówno ja i koledzy z teamu pomykaliśmy tędy w ogonie 1 sektora, tempo od razu niezłe, na mostku się zakotłowało, by na singielku pocisnąć pełną parą i faktycznie od tego momentu bez przerwy trzeba było bardzo mocno pedałować po leśno - nadjeziornych wertepach, by utrzymać się w peletonie. Początkowo bardzo szybki i płaski ze zmarszczkami odcinek trasy nie pozwala mi osiągnąć satysfakcjonującej jazdy, albo wszyscy mają dobry poziom i ciężko przebić się kolejne oczka wyżej. I tak mijają kolejne km w grupkach, do czasu gdy zaczynają się pierwsze selekcje w stawce. Jadę swoje, powolutku udaje mi się przebijać do przodu, przede mną blisko mam Adriana (z całym szacunkiem bo jedzie giga wyprzedziłem go), ze 100 m przede mną pomykają w grupce Dawid i Wojtek. Się zaczęły dużo ciekawsze odcinki - na przemian leśne i kręte góra-dół poprzeplatane płaskimi dojazdówkami o znośnej dla mnie długości. Przez kilka minut przeżywam tam chwile niepokoju bo spod przedniego koła pryska mleczko, w końcu się uszczelniło i nie tracąc przy tym dużo ciśnienia, uff. Pomykając dalej idzie mi nieźle, ale power w nogach jest poniżej oczekiwań bo cały czas nie mogę dojść poprzedzającej mnie grupki z Dawidem, Wojtkiem i Arturem Zarańskim w składzie. Gdy na końcu płaskiej dojazdówki wreszcie udaje mi się to zrobić to na piaszczystym zakręcie ktoś mocno przyhamowuje i prawie wjeżdżam w tył roweru Jerzego Kaźmierczaka (na szczęście nic i nikt nie ucierpiał) - powoduje to rozpad tyłów grupki i znowu muszę samotnie gonić teamowych kolegów. Ogólnie jest tak - na płaskich dojazdówkach grupka mi ucieka, a na krętych i interwałowych odcinkach to ja ich doganiam, czyli w sumie typowa sytuacja dla mnie, mtbowca z krwi i kości :)
    Na 30 km następuje nieprzewidziane zdarzenie ze mną - znajduje się tam nietypowa krzyżówka rozjazdowa, mimo że właściwa trasa prowadzi prosto, jest nawet obsługa, to kątem oka dostrzegam z prawej napis „giga“ ze strzałką - świadomie skręcam i dopiero po ujechaniu ze paruset metrów długą szeroką prostą zorientowałem się że nie widzę grupki przede mną - zatem nawrotka i ładne parę minut stracone :(
    Po wjechaniu na właściwą trasę i będąc troszkę !!@#$%! okazuje się że na jakiś czas mieszamy się z tyłami mini i zrobiło się trochę wyprzedzania z dużą różnicą prędkości. Raz spadł mi łańcuch. Zastanawiało mnie również czy w ogóle jadę dobrze, czy znowu pomyliłem trasę - jak dogoniłem jednego co cisnął nieznacznie wolniej ode mnie (megowiec) to się uspokoiłem i faktycznie na 40 km nastąpił rozjazd giga - po skręceniu się zaczęła dla mnie typowa samotność długodystansowca.
    Kręcę dalej swoje, po kilku km dostrzegam gigowca, bez problemu go doganiam i wyprzedzam na ciężkim podjeździe, następnie na fajnym i wąskim odcinku kolejne dwie sztuki łykam (Hałajczakowa i Zbigniew Górski - obaj z elity). I tak cisnę po lesie najlepiej jak mogę i niestety czując przy tym powoli narastające zmęczenie samotną gonitwą. Po jakimś czasie widzę przede mną trzy koszulki Eurobajków, wyprzedza mnie jeden niewiadomo skąd i tak razem doganiamy i wyprzedzamy te trzy sztuki - okazuje się że to Gosia Zellner z „obstawą“, w dodatku z elity, no dobra, jeden jest z M2 :)
    Ostatnie 10 km przebiega już (prawie) bez historii. Kolega który mnie wyprzedził, w ślimaczym tempie zaczyna mi odjeżdżać, u mnie power w nogach już się skończył. Paskudny bagnisty odcinek jakoś pokonuję w siodle (poza końcowymi 20m), jeszcze tyko przyjemny nadjeziorny odcinek i tu małe zaskoczenie - wspomniany kolega jedzie w przeciwnym kierunku, co jest? Okazuje się że oznakowanie trasy na tamtym fragmencie było słabe i myślał że przegapił rozwidlenie - w efekcie wpadam na metę przed nim, ale niestety w wynikach jest przede mną bo kolega (z M3) startował z niższego sektora.

    45/67 - open giga
    8/14 - M4

    Strata do zwycięzcy (Grzegorz Grabarek) - 40:08 min, do M4 (Piotr Cibart) - 24:57 min
    Dawid i Wojtek przyjechali 3 min przede mną, gdyby nie to moje zabłądzenie ...

    W klasyfikacji generalnej M4 giga zgodnie z przewidywaniem zająłem dekorowane 6 miejsce.
    Drużynówka - Unit Martombike Team zajął w debiutanckim sezonie 9 miejsce - dobra robota chłopaki !

    Foto by Renata Tyc, Janusz Zając, Kacper Łosiak, Przemek Zając.
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień © JPbike

    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :)
    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :) © JPbike

    Samotność długodystansowca, dajemy radę !
    Samotność długodystansowca, dajemy radę ! © JPbike

    Dobijam do mety. Troszkę ujechany
    Dobijam do mety. Troszeczkę ujechany © JPbike

    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :)
    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :) © JPbike

    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :)
    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :) © JPbike





  • dystans : 98.32 km
  • teren : 95.00 km
  • czas : 03:56 h
  • v średnia : 25.00 km/h
  • v max : 47.87 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 845 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 23 września 2017 • dodano: 23.09.2017 | Komentarze 11


    Moje siódme Michałki, zawsze na giga, a co ? :)
    Dojazd do Wielenia z Maciejem. Rejestracja, odbiór pakietu (skarpetki i bidon), wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka i myk ustawić się na starcie. Unit Martombike Team wystawił trzy sztuki - mnie, Adriana (debiut na giga) i Wojtka (mega). Pogoda na miejscu słaba (pełne zachmurzenie, zapowiadany popołudniowy deszcz i jakieś 13°C), ale dla kolarzy nie mająca znaczenia - się przyjechało na zawody to jechać trzeba i już :)

    Punkt 10-ta start. Już po pierwszych 100m widzę że Adrian się zatrzymuje (spadł łańcuch). Krótka asfaltowa dojazdówka do lasu przebiega dostojnie i bez problemów trzymam się 1/3 stawki mega/giga. Skręt w wielki las i się zaczęło mocne napieranie po milionie wertepów z domieszką piaszczystego podłoża (ostatnie opady niewiele pomogły). Do rozjazdu (9 km) jest tłoczno, jadę swoje i nie podejmuję żadnych ataków, czuję się świetnie (nic dziwnego skoro od tygodnia jestem na urlopie, wypoczęty, wyspany). Aha, do rozjazdu pomykam tuż za Wojtkiem, który jedzie mega (przyznaję że nie wiedziałem o tym). Po skręcie na królewski dystans się zluzowało, wyprzedzam najpierw Arka z Bydzi, po chwili przegania mnie Daniel Lorenz i dodatkowo jeszcze z trzema gośćmi tak tworzymy grupkę, która nieźle ciśnie. Pomykając tędy szybko zrobiłem kalkulację rywali z M4 - o ile Kaiser i chłopaki z Baltic Home są poza moim zasięgiem to w najlepszym wypadku mogę liczyć na czwarte miejsce w kategorii. I tak ciśniemy, ciśniemy, aż nagle zaskakuje mnie sytuacja na ściance podjazdowej - o dziwo, doganiamy poprzedzającą nas grupkę w której jadą znane i mocne nazwiska (m.in. Zozuliński, Jackowski, Młody Kycler), zauważam również że wszyscy przede mną słabiej radzą z techniką, a lepiej z szybką jazdą po „płaskim“. Akurat pokonywaliśmy ciężki nawierzchniowo odcinek - powoduje to rozpad grupy na dwie części. Ku mojej uciesze utrzymałem się w tej szybszej. I tak osiem sztuk pomyka wspólnie kolejne leśno - wertepiasto - piaszczyste kilometry. Tempo jest mocne, częściej jadę na ogonie. Nagle zakleszcza mi się łańcuch w korbie w nietypowy sposób i muszę stanąć, oczywiście powoduje to że grupa moja odjeżdża mi i po ruszeniu rozpoczynam samotną pogoń za nimi. Idzie mi bardzo ciężko, staram się rozsądnie gospodarować siłami, ponoć nie minęła jeszcze połowa giga, cały czas odległość jest spora i nie zmniejsza się, zaczynam wątpić czy dogonię ich. Znów szczęście w postaci technicznego fragmentu mi dopisuje - prawie doganiam moją grupkę, by ostatecznie po paru km i minięciu bufetu ich dojść. Po podczepieniu do ogona o dziwo nie czuję się zajechanym samotną gonitwą, przez jakiś czas odpoczywam, sprawdzam średnią prędkość - ponad 25 km/h, a to dla mnie szok i zapowiada się życiowy dotąd czas na Michałkach. I tak wspólnie dobijamy do półmetka giga, po tym się zaczęły drobne rozszady w grupce - gdy na czele znalazł się masters z FSD (zwycięzca M5) to tempo na długich prostych tak wzrosło że odpadają: ja, Lorenz i Jackowski. Po chwili i mając wciąż dobre samopoczucie i żadnych kryzysowych odznak, wyprzedzam na interwałowym odcinku wspomnianych kolegów i od tego momentu pomykam samotnie do mety. Mocarze z mojej grupki niestety uciekli, przede mną w odległości ze 100 m został jeden gość. Na solidnych wertepach zjazdowych mam problemy ze spadającym łańcuchem - prowadnica nie zdaje egzaminu i się przesunęła, w efekcie aż trzykrotnie muszę robić parosekundowe pitstopiki, na szczęście wypracowałem wtedy sporą przewagę i nikt mi nie zagroził. Ostatnie kilometry to pełna kontrola sytuacji, paskudne nawierzchniowo kartoflisko, okrążenie stadionu i na mecie jest życiowy, wymarzony czas na michałkowym giga, czyli poniżej 4 godzin :)

    13/55 - open giga
    5/19 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 28:03 min, do M4 (Andrzej Kaiser) - 27:43 min.

    Foto by MedBike.
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą © JPbike

    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :)
    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :) © JPbike





  • dystans : 40.05 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 01:49 h
  • v średnia : 22.05 km/h
  • v max : 69.04 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 986 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem przez Karkonosze - 2 edycja

    Niedziela, 17 września 2017 • dodano: 17.09.2017 | Komentarze 6


    Druga edycja charytatywnego maratonu organizowanego przez Rotary Club na moich ulubionych górskich rewirach - w Karkonoszach. Rok temu zaliczyłem tam życiówkę (4 open i 1 M4) - to wystarczyło by z radochą oczekiwać startu w kolejnej edycji i miło byłoby powtórzyć ów sukcesik :)

    Dzień przed zawodami w Karpaczu solidnie popadało i ochłodziło się do poziomu 10°C. Poranek wita nas piękną pogodą (później pochmurną) i znośnym chłodkiem. Jako że start jest w górnej części Karpacza to bez zastanawiania zrobiłem rozgrzewkę w postaci uphillowego dojazdu z noclegowni - parokrotnie musiałem zwalniać bo tętno zbliżało się do maratonowych wartości :)

    Na miejscu startu spotykam Zbyszka i Patryka od ERki, panuje spokojna atmosfera, żadnych barierek, zero spiny, po prostu po odprawie ruszamy na właściwy start - na początek Drogi Chomontowej. Ustawiam się w 1/3 stawki. Po przyjrzeniu się potencjalnym rywalom to ze znanej czołówki rozpoznaję jednego - Michał Ficek, czyli jest szansa na super wynik w moim wykonaniu. No i poszli. Na początek krótki, acz troszkę konkretny podjazd na szczyt Chomontowej. Będąc całkiem rozgrzanym i mając na koncie tylko jeden trening w tygodniu to jadę swoje i powolutku, acz stopniowo wyprzedzam i kolejne oczka w górę zdobywam. Tuż przed szczytem zauważam przed sobą ze 10-15 osób z czuba, czyli jest nieźle. Pora na długi, szybki i szutrowy zjazd - pognałem na maxa, rozpędzając się niemal do 70 km/h (po powrocie i zgraniu danych strava mnie zaskoczyła że zdobyłem tam KOMa!) i do tego wyprzedzając dwóch rywali (w tym Patryka). Po zjechaniu jeden defekciarz mijany i trochę podjeżdżania asfaltową Drogą Sudecką (bez zmian w rywalizacji). Po tym troszeczkę technicznego zjazdu (jeden masters solidnie przyglebił) i czas na podjazd starym asfaltem na Dwa Mosty - zostałem wyprzedzony przez dwóch (w tym Patryka), jak i ja sam znacznie przybliżyłem się do poprzedzającej grupki. Po wjechaniu zjazd asfaltowo - szutrowo - kamienisto - błotnisty, nachylenie nie powala (ledwo 45 km/h), zjeżdżam z głową i bez szaleństw, a w dolnej części zjazdu mam przed sobą dwóch kolegów (Radek od Rybek i znów Patryk), po czym doganiam ich, tworzymy grupkę i następuje długa, miła sekcja podgórskich szuterków raz długo do góry, raz długo w dół. Wychodzi na to że my trzej jesteśmy skazani na współpracę - każdy z nas próbował ataków i za każdym razem nieudanych. W końcu, po przejechaniu ze 28 km trasy coś zaczęło się dziać - dochodzi nas kolega z ERki (Jarek), do szczytu długiego podjazdu jedziemy w czwórkę, a na długim zjeździe z łukami przekonuję się że moi towarzysze gorzej radzą z szybką techniką zjazdową. Jarek zostaje z tyłu, znając końcówkę trasy (będzie jeszcze jeden podjazd) decyduję się nie atakować i troszkę odpocząć, by spróbować na końcowym podjeździe. I tak wraz z Patrykiem i Radkiem wspólnie zjeżdżamy i pokonujemy odcinek góra - dół, za nami dwóch rywali próbowało nas dojść, a my mocno pedałując nie daliśmy się pokonać. W końcu ostatni dłuższy podjazd - wychodzę na czub, pokonujemy krótką ściankę i mimo że nie cisnę pod górę w 100% to zaczynam wyraźnie odjeżdżać Radkowi i Patrykowi, na szczycie uzyskuję ze półminutową przewagę, krótki zjazd, krótki podjazd i jest zjazd po stoku narciarskim do mety w Szklarskiej Porębie. To był mój bardzo udany maraton :)

    9/82 - open
    1/31 - M40

    Strata do zwycięzcy open (Michał Ficek) - 17:48 min

    Fotki by Korona Karkonoszy i mój tata.
    Moja grupka w akcji
    Moja grupka w akcji © JPbike

    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :)
    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :) © JPbike

    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :)
    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :) © JPbike





  • dystans : 74.88 km
  • teren : 68.00 km
  • czas : 03:16 h
  • v średnia : 22.92 km/h
  • v max : 45.83 km/h
  • hr max : 174 bpm, 97%
  • hr avg : 150 bpm, 84%
  • podjazdy : 798 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Nowa Sól

    Niedziela, 3 września 2017 • dodano: 03.09.2017 | Komentarze 7


    Przedostatni kaczmarkowy maraton. Dojazd do Nowej Soli w towarzystwie Dawida i Wojtka zleciał miło i szybko. Po wskoku w teamowe portki robię dość krótką rozgrzewkę (niespełna 3 km) i dość wczesny jak dla mnie myk do 2 sektora (zasługa olbrzymiej straty w górskim Dziwiszowie). W oczekiwaniu na start (opóźniony 10 min) można było pogadać o tym i tamtym z Adrianem i Wojtkiem.

    Po ruszeniu i przekroczeniu mostu od razu znajduję swoje miejsce w peletonie. Ciśniemy wtedy przez spory odcinek po nadodrzańskim wale, a następnie polnymi wertepami. Od czasu do czasu podejmuję krótkie i skuteczne ataki. Kilka razy robię za niezłą lokomotywę, w dodatku pod wiatr (!), co mnie troszkę dziwi, ale pewnie to zasługa „świeżych“ łydek (w tygodniu zrobiłem tylko dwa 1h tleniki). Gdy po dosyć długiej i nudnej dojazdówce w końcu wpadamy w ciekawszy, leśny, kręty i pofałdowany teren to się zaczęła właściwa rywalizacja MTB. Co chwila ktoś z grupki mnie wyprzedza, co chwila to ja wyprzedzam, co chwila odległości między rywalami się oddalają i zbliżają - taki stan trwa dość długo. W końcu, po wjechaniu na bardzo fajny, długi i z troszkę ciężką nawierzchnią singielek się porozciągało i w moim zasięgu wzroku za mną zostało kilka rywali (większość z mega). Po pokonaniu ze 25 km trasy czuję osłabienie powera, kilka kolarzy stopniowo mnie wyprzedza (w tym josip). Po tym wpadamy na serię długich leśnych prostych (nuda poza miłym leśnym klimatem). Gdy tylko na 37 km skręcam na 2 rundę to czuję że odżywam i rozkręciłem się na całego. Faktycznie, przez całą 2 rundę nieźle mi się pomykało, samopoczucie cały czas dobre, udało się bez problemu wyprzedzić dwóch gigowców, jak i dojść sylwetki Wojtka, tak na 200-300 m przede mną, tylko cosik cały czas nie mogłem go dojść - czyli power w nogach nie ten jaki bym chciał mieć. W miarę zbliżania się końca 2 rundy to następuje zaskoczenie - dogania mnie i wyprzedza 69-letni kolarz z Czaplinka (!). Po wjechaniu na długą i płaską powrotówkę (blisko 10 km) to podejmuję samotny atak póki kryzysowych chwil nie wyczuwam - na długim asfalciku pozycja czasowca i poniżej 35 km/h nie spada, cały czas widzę ze 200-300 m przede mną trzech kolarzy, nie idzie zmniejszyć do nich dystansu, trudno, a za mną pustka. Jeszcze tylko paskudne polne wertepy, nadodrzański wał, wyprzedzam jednego, wąski mostek i jest meta.

    53/67 - open giga
    7/13 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 37:33 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 23:38 min
    Strata do szerokiego dekorowanego pudła - CZTERY SEKUNDY ...

    Fotki by Tygodnik Krąg, Janusz Zając, Piotr Łabaziewicz.
    Początek trasy. Wbrew pozorom nie jechałem tu sam, tylko podjąłem udaną ucieczkę z grupki :)
    Początek trasy. Wbrew pozorom nie jechałem tu sam, tylko podjąłem udaną ucieczkę z grupki :) © JPbike

    Takich sytuacji nie brakowało (podjazd max 17%) :)
    Takich sytuacji nie brakowało (podjazd max 17%) :) © JPbike

    W akcji. To był spoko maraton
    W akcji. To był spoko maraton © JPbike





  • dystans : 58.95 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:50 h
  • v średnia : 20.81 km/h
  • v max : 44.92 km/h
  • hr max : 169 bpm, 94%
  • hr avg : 154 bpm, 86%
  • podjazdy : 765 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid Bodzyniewo

    Niedziela, 27 sierpnia 2017 • dodano: 27.08.2017 | Komentarze 4


    Nieplanowany start. Po Solid(nym) Lesznie tak mi się spodobał sposób w jaki organizatorzy układają trasy - wyciskają z danego terenu dosłownie wszystko co związane jest z prawdziwym MTB i to mi wystarczyło by bez wahania udać się na ich kolejny maraton póki nie mam krzyżujących terminowo innych priorytetowych startów.

    Dojazd do Bodzyniewa (wioska między Śremem a Dolskiem) spoko i na sporo przed czasem. Ze spokojem mogłem zdobić długą rozgrzewkę, w trakcie której zapoznałem się z pierwszymi i ostatnimi km trasy. Po moim „wyczynie“ z wspomnianego Leszna (start z samego końca stawki) przypadł mi 2 sektor, a właściwie jego ogon.

    Start kilka minut po odpaleniu jedynki. Na początek czeka nas 3 km prostej, niefajnej, szerokiej i polnej szutrówki z paroma solidnie piaszczystymi fragmentami plus silny tylnoboczny wiatr - nie szarżuję i jadę swoje w tym nieznacznym tłoku wszystkich dystansów. Póki stawka zaczyna się rozciągać to powolutku przebijam się kolejne oczka do przodu. Gdy tylko skręciliśmy w duży leśny teren to trasa nas zaskakuje - co chwila zakręt, podjazd, zjazd, zakręt, singiel, zawijasy itp - czyli coś dla mnie, problem w tym że co chwila mnie blokują na trudniejszych i wąskich odcinkach - trudno i trochę tam wycierpiałem. Po dokręceniu do fajnego singla przy uroczym Jeziorze Cichowo zaskakują mnie dwie strome ścianki zjazdowe, szczególnie ta druga, piaszczysta wymagała odpowiedniej techniki - znów coś dla mnie i oczywiście sprawnie zjechałem, a obok mnie dwóch gości potknęło się. Po tym następuje krótka i szybka teleportacja na znane mi z maratonów w Dolsku polno-leśne dukty. Tworzymy paroosobową grupkę, z którą wraz z kilkoma moimi potknięciami (o tym poniżej) zaliczam cały odcinek do rozjazdu mega/giga (wszyscy pognali na mega). Wspominając owe znane dolskie odcinki to szybko przekonuję się że organizatorzy z Solida dosłownie solidnie się napracowali - zamiast długich prostych, których się spodziewałem, co chwilę mamy skręt, podjazd, zjazd, krótkie proste, masę dzikich singielków, dużo wertepów, trochę solidnego piachu, znalazły się nawet dwie ciężkie ścianki podjazdowe (max 22%). No dobra, teraz o moich potknięciach - raz, gdy zaczynałem uciekać towarzyszom z grupki to na piaszczystym zjeżdziku tak solidnie mnie wybiło że zaliczyłem klasycznego OTB z lądowaniem w kolczaste krzaczory (dziura w spodenkach zaliczona), po tym zdarzeniu jeszcze muszę wyciągnąć dużą gałązkę z przerzutki i znów muszę gonić grupkę (już porozciąganą). Natomiast drugie potkniecie to trafia się ponownie na szybkim, prostym i piaszczystym odcinku - zakopałem się i było stop and go. Prócz tego te ostre i niespodziewane skręty mnie nieraz wybijały z rytmu. Po dokręceniu do rozjazdu i skręceniu na giga następuje prawie pustka przede mną i za mną, czyli klasyczna samotność długodystansowca. Na odcinku dojazdowym do 2 rundy bardzo przeszkadzał centralny wmordewind. We wiosce Łagowo jest fajny podjazd asfaltowo-kocie łby, co prawda krótki, ale kibicujący mieszkańcy dodawali motywacji - jeden facet machał narodową flagą i krzyczał „BRAWO“ :) Na drugiej rundzie, którą pokonuję już dostojnie i bez błędów, doganiam jednego gościa, który przez jakiś czas jedzie ze mną i uciekam mu. Na około 12 km przed metą zaczynam dublować ostatnich megowców, po jakimś czasie wyprzedza mnie młody (Maciej Kycler, startował z tyłów), po wjechaniu na wspomnianą na początku ścigu paskudną 3 km polną powrotówkę i walcząc z przednio-bocznym wiatrem zostałem pokonany przez jeszcze jednego (niestety z M4) i w końcu wpadam na metę. Solidne było to giga, chociaż troszkę krótkie. Udany mocny trening zrobiony !

    20/28 - open giga
    5/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 26:01 min, do M4 (Piotr Cibart) - 17:01 min
    Strata do pudła - 3:57 min, dałoby się to zdobyć gdybym wystartował z czuba sektora i nie zaliczał potknięć :)

    Foto by Robert Dakowski.
    Ścianka zjazdowa. Mistrz techniki w swoim żywiole :)
    Ścianka zjazdowa. Mistrz techniki w swoim żywiole :) © JPbike





  • dystans : 46.58 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 01:48 h
  • v średnia : 25.88 km/h
  • v max : 46.19 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 158 bpm, 88%
  • podjazdy : 406 m
  • rower : Scott Scale 740
  • BikeCrossMaraton Pobiedziska

    Niedziela, 20 sierpnia 2017 • dodano: 20.08.2017 | Komentarze 9


    Pobiedziska, miasto w którym mieszka moja ulubiona rowerowa para - Asia z Marcinem, tym razem zadebiutowało na mapie maratonów u Gogola. Pierwotnie 56 km trasa zapowiadała się świetnie, gdyby nie ostatnie skutki burz, nawałnic i wichur które spowodowały że ostatecznie organizatorzy skrócili trasę mega do 45 km. To z kolei spowodowało że na miejsce startu zdecydowałem udać się prosto spod domu rowerem (równe 40 km). Wyszła fajna rozgrzewka, która w połączeniu z wyścigiem i powrotem zsumowała niedzielny kilometraż do świetnych 139 km - pora zbudować formę na ostatnie wyścigi w sezonie - nie mam zamiaru tanio sprzedać skóry :)

    Mój team, Unit Martombike Team wystawił ... jedną sztukę, czyli oczywiście mnie :) Powitania, pogaduszki z kumplami i myk do 1 sektora. Tym razem puszczali nas nietypowo, bo po kilkanaście sztuk w 30 sekundowych odstępach - wszystko po to że na pierwszych km po skręcie w teren jest singiel (OS Z3wazy). Moim zdaniem słuszna decyzja, bo w przeciwnym przypadku byłoby olbrzymie zakorkowanie. Ja klasycznie ruszyłem w ostatniej grupce pierwszo-sektorowców. Zastanawiało mnie tylko czy prawidłowo będą mierzyć wszystkim czasy, bo na mecie okazało się że czas z licznika mam 2 minuty lepszy od oficjalnego - drobiazg dla mnie, zresztą z walki o dekorowaną generalkę M4 wypadłem już po Mosinie, bo konkurencję w kategorii mam silną.

    I tak po ruszeniu od razu mogłem robić swoje. Dzięki długiej, bo bagatela aż 48 km rozgrzewce kręciłem z rozgrzanymi mięśniami, ale szybko przekonałem się że powera w nogach by przebić się na czub grupki wyraźnie mi brakuje i w efekcie cały czas cisnę w ogonie grupki (nie ostatni). Na solidnym singlowym wertepie zaliczam jeden z dwóch kluczowych momentów w wyścigu - spada mi łańcuch z blacika (pora założyć prowadnicę). Dalej to przede mną zrobiła się przestrzeń, gonię, gonię jak mogę i nie daję rady dogonić towarzyszy z grupki, do tego na otwartej przestrzeni szybko dostrzegam goniącą mnie grupę z czuba 2 sektora. Trasa okazuje się po części mi znajoma - raz z poznańskiego bikemaratonu, raz z Mistrzostw Pobiedzisk XC, raz z kostrzyńskiego maratonu. Na szczycie Kociałkowej Górki miły moment - ogniście kibicuje mi seba. Na najdłuższej otwartej prostej doganiam bikerkę z Rooweromani, proponuję koło i tak zrobiła. Razem dokręcamy do bufetu, dogania nas młody ze Strefysportu.pl, zaczyna się troszkę techniczna sekcja zjazdowo-podjazdowa, cisnę swoje, coś tam zyskuję. Na odcinku wokół pięknego Brzostka sporo się działo - dogania mnie jeden, a za mną zauważam że blisko jedzie spora grupa, nie zamierzam łatwo się poddać i walczę jak mogę. Urozmaicony teren PK Promno mi sprzyja i to tak że tworzymy czteroosobową grupkę (ja, wspomniany jeden, dwóch ze Strefysportu.pl) i współpracując skutecznie uciekamy reszcie, szczególnie ja sam mocno i na czubie zapracowałem się na szybkim odcinku, tuż przed wjazdem na 2 rundę mega. Na sławnym „OS Z3wazy“ przewagę powiększyliśmy. I tak dalej kilkanaście km-ów 2 rundy przebiegły wspólnie ze wspomnianymi towarzyszami. W rejonie Kociej lekkie zaskoczenie - doganiamy trzech (w tym Mateusza Mroza, który jednak ciągnął swojego kolegę z teamu). I tak powiększona grupa ciśnie dalej, od czasu do czasu się rozciąga i ponownie skleja (sprawka mocnej łydy Mroza). No i zaliczam drugi kluczowy moment - nad Brzostkiem znów spada mi łańcuch (znam już przyczynę), mimo że z defekcikiem poradziłem sobie w parę sekund to dalej nie daję rady dogonić współtowarzyszy, po prostu troszkę powietrza ze mnie zeszło, trudno. Się zaczęło coraz liczniejsze wyprzedzanie miniowców, na ostatniej długiej prostej walczę już z trudem, przy szybkości ze 35 km/h jeszcze dwóch z mega mnie załatwia i w końcu wpadam na metę. Okazuje się że przez te stopniowe i grupkowe puszczanie zawodników trochę bałaganu z końcowymi wynikami się porobiło.

    48/127 - open mega
    13/27 - M4

    Strata do zwycięzcy (Hubert Semczuk) - 11:07 min, do M4 (Marcin Sapa, ex szosowiec) - 10:48 min
    Strata open najniższa w sezonie, ale z czego tu się cieszyć na takim dość szybkim i krótkim mega ?

    Foto by Joanna Horemska, Hania Marczak, Jacek Głowacki.
    Przedstartowe chwile. Uśmiech do pani fotograf (Asi) :)
    Przedstartowe chwile. Uśmiech do pani fotograf (Asi) :) © JPbike

    Start. Od razu poszedł ogień !
    Start. Od razu poszedł ogień ! © JPbike

    Tam gdzie PURE MTB to atakuję na całego :)
    Tam gdzie PURE MTB to atakuję na całego :) © JPbike

    Gruppen współpraca na 2 rundzie mega
    Gruppen współpraca na 2 rundzie mega © JPbike

    Filmik z ostrego zakrętu na 2 rundzie mega (goniłem wtedy grupkę) autorstwa kibicującego seby.






  • dystans : 60.93 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 04:45 h
  • v średnia : 12.83 km/h
  • v max : 56.78 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 145 bpm, 81%
  • podjazdy : 2526 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Dziwiszów

    Niedziela, 13 sierpnia 2017 • dodano: 15.08.2017 | Komentarze 7


    W końcu cykl Kaczmarek Electric MTB organizujący maratony głównie na terenie Wielkopolski i Lubuskiego odważył się na słuszny krok - w prawdziwych górach. Tym razem w nowej lokalizacji, w Dziwiszowie koło Jeleniej Góry, a właściwie na rozległej górskiej polanie, przy stacji narciarskiej Łysa Góra. Po tamtejszych Górach Kaczawskich, którędy poprowadzili trasę, do tej pory kręciłem terenowo tylko raz, pora to nadrobić :)

    Tegoż dnia Unit Martombike Team wystawił liczny skład - mnie, Adriana, Wojtka, Przemysława, Marcina i Tomka, nawet w miasteczku zawodów zjawiło rzucające się w oczy stoisko Martombike, producenta naszych świetnych kolarskich ciuszków. Pogoda w 100% dopisała kolarsko, zarówno pod względem temperatury, nasłonecznienia i chmurek.

    Na temat przedwyścigowych opisów trasy różnych autorów, to żaden na mnie nie zrobił wrażenia poza tym że giga ma do pokonania „zaledwie“ 60 km i pokaźne 2300 m podjazdów (mi wyszło jeszcze więcej, o tym w opisie).

    Rozgrzewkę odbyłem krótką (5 km) ale wystarczającą. Jako jedyny z teamu startowałem z pierwszego sektora, a tradycyjnie już z jego ogona, zresztą czekanie ze 40 min w czubie jest dla mnie bez sensu. Po ruszeniu od razu solidny i krótki podjazd na ... najwyższy punkt trasy. Jadę swoje, nic nie tracę, ani nic nie zyskuje, zauważam że nie jadę ostatni z jedynki - za mną jest kilkanaście osób. Po wjechaniu na kaczawski teren się zaczęła zabawa MTB. W mojej części stawki szybko się porozciągało i od razu mogłem robić swoje górskie umiejętności, na podjazdach szło przeciętnie, a na tych trudniejszych zjazdach z dodatkiem błotka - póki szerokość ścieżki pozwalała to szybko przebijałem się do przodu. Problemy z trakcją na błotnych odcinkach sprawiały mi tylko nieodpowiednie i starte w połowie Racing Ralphy - w sumie na całym giga zaliczyłem mnóstwo poślizgów i zero gleb, chociaż momenty były.
    Aż tak kolorowo na pierwszych km nie było - kilka razy mnie przyblokowywali i zgodnie z moimi przewidywaniami szybko doszli nas ci z dwójki. Po zjechaniu na miły i widokowy szuterek głównie podjazdowy z domieszką starego asfalcika dogania mnie Adrian, pyta „jak tam“, mówię że dopiero się rozkręcam i faktycznie cały ów szeroki odcinek pokonujemy razem, trochę gaworzymy, kilka rywali załatwiamy, po drodze podziwiając widoczki :). Zauważam również że i Wojtek jedzie blisko za nami, to daje mi do myślenia że tegoż dnia nie będzie z mojej strony super wyniku. Na szczycie, będącym rozjazdem mini wcinam pierwszego z czterech żeli, Adrian ku mojemu zdumieniu gna w dół tak, że mi odjeżdża, po chwili wpadamy na superbłotny fragment z koleinami - było tyle tańcowania że ostatecznie tracę kontakt (nie wzrokowy) z kolegą teamowym. Po tym sekcja zjazdowo - asfaltowo (wioska) - podjazdowa i wpadamy na długi, superciężki (max 22%), trawiasty podjazd na arcywidokową Górę Szybowcową (lotnisko). Na moim 1x10 (34/40) z trudem udało się całość podjechać. Podjeżdżając tędy zarówno przede mną widziałem grupkę z Adrianem, jak i za mną z Wojtkiem - obaj w odległości ze 100m ode mnie. Na szczycie bufet, samoloty, widoczki i czas na zjazd - tak się zdekoncentrowałem że nie zauważyłem skrętu w las i w efekcie zjechałem kilkaset metrów wprost po polanie dół ... Oczywiście po zorientowaniu się że jadę nie tędy następuje nawrotka, muszę zrobić wypych i przewyższenia u mnie wzrosły. Okazuje się że nie jestem sam co się tędy gubi - w trakcie wypychu jeszcze dwie osoby robią to samo, poza tym mogłem popatrzeć jak Przemysław podjeżdża w licznej grupce. Gdy do końca wypychu zostało mi ze 50m to Wojtek właśnie wjeżdżał we właściwy skręt. I tak ładne ciężko wypracowane kilka minut straciłem. Po wjechaniu na właściwą ścieżkę wtapiam się w kilkuosobową grupkę i po pokonaniu odcinka przez las oczom ukazał się arcywidokowy zjazd, choć z ciężką nawierzchnią (wykoszone chaszcze z wertepami). Zjechane sprawnie, z jednym momentem bliskim OTB. Kolejny podjazd z fragmentem do wypychu, znów kawałek ciężkiej nawierzchniowo polany i czas na techniczny zjazd (stara rowerowa trasa DH) - zaszalałem co poskutkowało ucieczką z grupki, dogoniłem Wojtka (akurat glebnął na skośnym korzeniu), no i zaliczyłem lekkie „puk“ w drzewo (przez rozsypane kamienie). Na dolnej części zjazdu ponownie paskudne wykoszone chaszcze nie ułatwiały sprawy - zaliczone dwa postoje bo spadł mi łańcuch i znów muszę gonić wspomnianą grupkę z josipem. Skutecznie poszło. Po tym gruppen podjazd dość wąski, leśny i przyjemny z ostrą końcówką prowadzący ponownie na Górę Szybowcową. Wyprzedził mnie wtedy mocny rywal z M4 - M. Zabłocki z VW (po defekcie). Po wjechaniu, na mijance zauważam kilka znanych twarzy z czołówki - czyli giga ponownie będzie wjeżdżało na lotnisko po tej ciężkiej trawie (w sumie czterokrotnie zdobywaliśmy ową górę). Techniczny zjazd z tędy poszedł sprawnie i długo oczekiwany rozjazd mega/giga - z mojej grupki dwóch skręciło na ten cięższy dystansicho, z czego jeden po 2 km ... zawrócił :) I tak nastąpiła jazda po znanych mi już ścieżkach, w większości pomykałem już sam. Zastanawiało mnie tyko gdzie jest Wojtek - wypatrzyłem go za mną po paru km na dłuższym podjeździe na odkrytym terenie. Stopniowo czułem narastające zmęczenie, ubytek powera i mikroskurcze w nogach - brak spożytego przed startem magnezu z B6 zrobiło swoje. W końcu wspomniany trawiasty podjazd - niestety, odcinek z największą stromizną zbutowałem. Na następny ciężki górski maraton zmodyfikuję napęd na lżejsze przełożenia (32/46), zresztą już w Alpach przekonałem się o tym. Kolejne gigowskie kilometry poszły sprawnie, aż w końcu na końcówce zjazdu doszedłem dwie znane mi sylwetki - kolega z Cellfastu i Kasię H.M. Gdy tylko zaczął się ostatni podjazd na lotniskową górę to zaatakował mnie skurcz w prawej nodze, tak silny że musiałem na minutkę stanąć, tracąc przy tym jedną pozycję. Później wyprzedził mnie jeszcze jeden gość, zostałem dogoniony przez josipa, któremu po technicznym zjeździe poinformowałem o moich skurczach i by jechał dalej swoje - tak zrobił. W tamtym momencie pokonywaliśmy przedostatni podjazd, trochę rywalizacyjnie się zrobiło - wyprzedzamy ostatniego z mega, z zaskoczenia i niewiadomo skąd załatwia nas Gosia Zellner, Wojtek widocznie wyciska z siebie ostatnie podkłady sił, a ja będąc już solidnie zmęczony doganiam i wyprzedzam jednego rywala. Jeszcze tylko potwornie śliski i superbłotny płaski fragment i na koniec podjazd z zawijasami po stoku narciarskim, byłem tam gorąco dopingowany przez teamową wiarę i w końcu szczytowy wjazd na metę. Oj, było ciężko, ale dostałem w kość tak jak chciałem :)

    54/62 - open giga
    7/11 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 1:24:47 godz, do M4 (Tomek Jaworski) - 53:27 min
    Poziom na giga u Kaczmarka jest kosmiczny, co przy mojej fizycznej pracy nawet nie zbliżę się do połowy stawki ...
    Strata do szerokiego pudła - 13:19 min, grubo, zatem gdybania nie będzie i z radochą otwieram litrowy browar :)

    Fotki by DGR Racing Team, Karolina Zając, Foto MTB.
    Start. Nie ostatni z pierwszego sekrota ruszałem :)
    Start. Nie ostatni z pierwszego sektora ruszałem © JPbike

    W akcji. Trochę błotka tam było :)
    W akcji. Trochę błotka tam było :) © JPbike

    Nie ma to jak teamowy doping na końcowych i podjazdowych metrach :)
    Nie ma to jak teamowy doping na końcowych i podjazdowych metrach :) © JPbike

    Jest meta. Nie pamiętam czy kiedykolwiek miałem maraton z metą na górce :)
    Jest meta. Nie pamiętam czy kiedykolwiek miałem maraton z metą na górce :) © JPbike

    Dokumentacja jakby ktoś pytał o ilosć błota :)
    Dokumentacja jakby ktoś pytał o ilość błota :) © JPbike





  • dystans : 83.77 km
  • teren : 83.77 km
  • czas : 04:11 h
  • v średnia : 20.02 km/h
  • v max : 52.19 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 82%
  • podjazdy : 1448 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Strzelce Krajeńskie

    Niedziela, 9 lipca 2017 • dodano: 09.07.2017 | Komentarze 8


    Kolejny kaczmarkowy start. Miejscówka nowa - wypoczynkowe miasteczko nad jeziorami - Długie w pobliżu Strzelc Krajeńskich. Jednym z budowniczych trasy był znany w światku MTB Rafał Chmiel, co za tym idzie - można było się spodziewać ciężkiej trasy - w 100% tak było i po dojechaniu do mety jestem dumny że jeżdżę królewski dystans - samo ukończenie takich ciężkich tras daje mi tyle satysfakcji że chce się żyć i dalej walczyć :)

    Dojazd w towarzystwie Team Leadera przebiegł spoczko. Po zaparkowaniu auta oczom naszym ukazała się piękna okolica - lasy, jeziora i pełno solidnych zalesionych góreczek. Rozgrzewkę niestety zrobiliśmy zbyt krótką (brak czasu i sektor już był zapełniony). No to punktualny start, z tyłów 1 sektora oczywiście. Na początek bardzo szeroka i twarda szutrówka z krótkim podjazdem - Krzychu pognał do przodu jak sterowalny pocisk i tyle go widziałem na trasie :). Mi niestety idzie tędy fatalnie i w pierwszy skręt w wielki leśny teren wjeżdżam jako przedostatni z pierwszego sektora. Nie przejmuję się tym bo znam kosmiczny poziom u Kaczmarka i jadę swoje. Mija kilka km, udaje mi się kilka osób wyprzedzić i na wertepiastym zjeździe spada mi łańcuch z korby (znowu zapomniałem przełączyć wózek przerzutki na twardo) - pitstop i znowu muszę zaczynać maraton jako przedostatni z 1 sektora. Na 8 kilometrze trasy dopada mnie pierwsze lekkie zmartwienie - zaczynają mnie stopniowo wyprzedzać konie z 2 sektora (do rozjazdu mega/giga, aż na 50 km trasy załatwiło mnie ok 20-25 kolarskiej dwusektorowej wiary, zresztą większość jechała mega). Trasa początkowo mnie nie zaskakuje bo przewyższenia na razie nie powalają - okazuje się że najpierw pokonywaliśmy niemal całe mini (łatwizna i dość szybka). Gdy tylko skręciliśmy na mega to się zaczęła cała zabawa MTB - masa odcinków z solidnymi podjazdami i ostrymi zjazdami, większość to szerokie leśne dukty, czasem trafiały się ciekawe choć krótkie single, były nawet fajne sinusoidy, jak i nudne długie proste. Pomykając tędy przez jakiś czas nieźle mi szło i początkowo gnałem w 3 osobowej grupce, następnie gdy tylko zbliżał się rozjazd to mi uciekli, poczułem że tegoż dnia nie jestem w optymalnej dyspozycji, ale i tak troszkę tasowania w mojej części stawki nie brakowało. Nie powinienem napisać że kilka razy myślałem by skręcić na mega ... Siła woli i chęć ukończenia wymaganych do generalki na giga 7 startów zwyciężyły i mimo sporego osłabienia powera po skręcie na ciężką drugą rundę jakoś radziłem sobie dalej. W sumie cała druga runda to samotność długodystansowca i ciężka walka z samym sobą, no poza dwoma wyjątkami - na początku 2 rundy wyprzedził mnie jeden z Agrochestu, gdzieś tam dalej dekoncentracja zmęczeniowa spowodowała że przegapiłem skręt i ze 1-1.5 km nadłożyłem, przez to jeden mnie pokonał - próbowałem dogonić i niestety nie udało się. Metę minąłem spoczko i bez emocji - a tam Przemek zaczynał się martwić bo cosik długo mnie nie było :)

    41/45 - open giga (nie dziwię się, bo wielu zjechało na mega, oj było ciężko)
    6/6 - M4 (cóż... plan minimum wykonany - to cieszy :))

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 1:01:26 godz (masakra), do M4 (Piotr Cibart) - 38:23 min
    Team Leader przyjechał 30:10 min przede mną - zrobił swoje i myślę że ujdzie mi po 2 browarach :)
    No i wypada napisać że przed ścigiem założyłem się że pokonam rywala M4 - Piotrka Wojdyło - nie udało się.
    Żadnego gdybania nie ma i nie będzie - medal jest i teraz pora na urlopową przerwę od ścigania :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz, Renata Tyc i Team Leader.
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej ... © JPbike

    Oj, zdaje się że mowiłem po cichu że ciężkie to giga
    Oj, zdaje się że mówiłem tam po cichu że ciężkie to giga ...© JPbike

    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka
    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka "6" mnie lubi :) © JPbike