top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

w górach

Dystans całkowity:19097.61 km (w terenie 8931.00 km; 46.77%)
Czas w ruchu:1138:25
Średnia prędkość:16.74 km/h
Maksymalna prędkość:83.56 km/h
Suma podjazdów:248850 m
Maks. tętno maksymalne:179 (102 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:3943 kcal
Liczba aktywności:294
Średnio na aktywność:64.96 km i 3h 53m
Więcej statystyk
  • dystans : 40.00 km
  • teren : 10.00 km
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Głuszyca

    Niedziela, 31 lipca 2011 • dodano: 01.08.2011 | Komentarze 16


    Tym razem w roli kibica i fotografa :)

    Już od jakiegoś czasu od wypadku planowałem wyjazd na uchodzący za najtrudniejszy w golonkowym kalendarzu maraton w Głuszycy.
    Do noclegowni w pobliskiej Jedlinie-Zdrój zajechałem wraz z Pawłem.
    Pogoda w sobotę wieczorem nieciekawa - raz mżawka, raz deszczyk ...
    Nazajutrz nie padało, o 9-tej ruszyliśmy na miejsce startu od razu spotkałem się z masą znajomych, zarówno na stadionie i jak na trasie wszystkich co znam wypatrzyłem - miłe uczucie być znów wśród tych co mają wspólną pasję, jaką jest pełne MTB. Oczywiście większość z którymi rozmawiałem wiedziała o moim wypadku i pierwszym pytaniem jakie zadawali było coś w rodzaju "jak tam ręka" :)

    Ruszyłem około 15 min przed startem giga na pierwszy solidny podjazd i tu niemiła niespodzianka - zgubiłem licznik :(

    Fotka by anchizka.
    Na podjeździe. Jak widać jest OK :) © JPbike

    Nareszcie znów w górach :) Chociaż pogoda ... © JPbike

    Czołówka giga. W końcu miałem okazje zobaczyc jak cisną do góry :) © JPbike

    Fragment w ogonie giga jechałem. Trochę błotka było :) © JPbike

    Gdzieś wysoko. Ci dwaj ... kończą ściganie i wracają :) © JPbike

    Po dojechaniu do powyższego miejsca napotkałem na pierwszego defekciarza, chwilę pogadaliśmy i ruszyłem dalej na zachód, by wyczaić jakieś miejsce do focenia Gigowców, a tu po kilometrze ...

    Skończyła mi się ścieżka ... © JPbike

    To nic, przedzierałem się dalej, na azymut i bez kompasa, by po jakichś 20 minutach odnaleźć ścieżkę, po drodze wdrapując się przez mokre trawy na szczyt z arcywidoczkami i przerażająco stromymi południowymi stokami :)
    Odnaleziona ścieżka zaprowadziła mnie nie tam gdzie planowałem - ponownie znalazłem się na podjazdowym asfalcie. Widocznie wcześniejsze studiowanie mapy kiepsko mi szło, albo w rzeczywistości tamtejszych ścieżek jest więcej lub mniej. Więc decydowałem się na focenie dystansu mega ...

    W oczekiwaniu na mega ... © JPbike

    Minęła godzina 11:20, gdzie jest mega ?
    Wtedy podszedł do mnie facet, również oczekujący i poinformował że trasa mega została zmieniona. I to w dniu startu, no tak, przecież będąc jeszcze przed startem na stadionie zauważyłem to, tylko dlaczego nie spojrzałem dokładniej na wywieszoną mapę ...
    Więc pomknąłem w dół i miłym asfaltem z fajnym podjazdem dokręciłem do bufetu, a tam mega i mini już tamtędy pomykali. Zawróciłem i po kilku km natrafiłem na Golonke stojącego w newralgicznym punkcie trasy. Po krótkiej rozmowie Grzegorz wskazał mi abym udał się ... trasą maratonu i tak też zrobiłem.
    Polanka po której jechałem była okazała i bliziutko mety (dla mini), gdzieś tam zatrzymałem się i w ruch poszedł spust migawki ...

    Czołówka mega napiera ... © JPbike

    Fociłem zarówno pojedynczych, małe grupki ... © JPbike

    Jak i spore peletoniki mini i mega :) © JPbike

    Fajny singielek. Na pierwszym planie Iza w akcji :) © JPbike

    Czas uciekał i ruszyłem dalej w okolice Wielkiej Sowy, po drodze przecinając trasę :

    Ciężki podjazd prowadzący do strefy górskich mgieł ... © JPbike

    Na szczycie fajnego podjazdu, postój by odsapnąć - trochę brakło mi formy :) © JPbike

    Ponownie na trasie. Podjazd do schroniska Sowa. Mgliście tam. © JPbike

    Naprawdę MUSIAŁEM coś takiego zaliczyć :) © JPbike

    Moja miejscówka do focenia. Końcówka zjazdu czerwonym szlakiem z Wielkiej Sowy © JPbike

    Na powyższym miejscu spędziłem ponad 3 godziny.
    Widoczna wydeptana gleba to moje dzieło :)
    Fajnie było popatrzeć jak większość z mega i giga tamtędy zjeżdżała, mając do wyboru kamieniste lub korzenne podłoże. Zarówno szybkich, jak i wolnych zjazdów, oraz sprowadzań i glebek nie brakowało.

    Jedni wybierali korzonki. Zwycięzca M3 giga Tomasz Jajonek w akcji :) © JPbike

    Inni decydowali sie na kamienisty zjazd. Mamba w akcji :) © JPbike

    W końcu o 16:50 ruszyłem w dół, a okazało się że jeszcze kilkunastu z giga znajdowało się na trasie (w tym mlodzik). Rzeczywiście, bardzo ciężki ten maraton i do tego trudne warunki na trasie powodowały że odstępy czasowe pomiędzy poszczególnymi Gigowcami były spore. Klosiu i adamuso się wycofali. Będąc już w domu analizowałem wyniki i stwierdziłem że gdyby nie mój czerwcowy wypadek to znając swoje umiejętności jazdy w deszczu i błocie miałbym okazję w tegorocznej Głuszycy powalczyć o top 10 w M3 ... :)

    Chciałem w kolekcji mieć fotkę z Izą i mam :) © JPbike

    Uff, mlodzik w końcu dojechał :) Spędził na trasie blisko 8 godzin ! © JPbike


    Pełna galeria prawie 500 fotek mojego autorstwa - w Picassie.

    Parametrów prędkości i przewyższenia brak - Sigmy 2006 już nie mam :(



  • dystans : 68.00 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 05:11 h
  • v średnia : 13.12 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Krynica Zdrój

    Sobota, 28 maja 2011 • dodano: 29.05.2011 | Komentarze 30


    Błotna i ciężka przeprawa przez góry – UDANA !

    Golonkowa Krynica Zdrój coraz śmielej staje się dla mnie jedną z najszczęśliwszych górskich rund, i do tego … najodleglejszą od domu. Dziś, po tamtejszym maratonie, na którym po raz trzeci wystartowałem mogę napisać że warto było wydać cztery stówki na dojazd i powrót (575 km w jedną stronę, 10 godzin jazdy autkiem), nie licząc kosztów noclegów, jedzenia i wpisowego. Dla mnie cykl MTB Marathon stał się już swoistego rodzaju uzależnieniem :)
    Dzień przed maratonem, późną porą zrobiłem pieszy rekonesans technicznej sekcji zjazdowej na Górze Parkowej – z racji że wtedy było ciepło i sucho, tamtejszy najbardziej stromy zjazd i jego sucha nawierzchnia nie zrobiły na mnie większego wrażenia :) kilku rekonesansowców napotkałem i trochę się zdziwiłem że tylko jeden zjechał – to rozumiem :)
    Gdy się zbudziłem to nad Krynicą wisiały niskie chmury, temperatura spadła do 12 stopni i trochę popadało – będzie błotniście i jak się okazało … CAŁA górska trasa taka była. Więc wytrawni technicy do boju ! Po 9-tej ruszyłem na rozgrzewkę na … Górę Parkową :) No i na stromym zjeździe zaliczyłem glebkę – po prostu nie zauważyłem ilości błotka i nastąpił uślizg tyłka Treka, troszkę się ubrudziłem :) Po zjechaniu w dół, przed startem, na głównym deptaku spotkałem paru znajomych, głównie tych żółto-czarnych – AdAmUsO, slec, Math86, RafalCSC, karmi, oraz stojąc w sektorze (trzecim) napotkałem na Arka. Na krótko przed odpaleniem Gigowców … lunęła ulewa i tak przez pierwsze 3 km zdążyliśmy się zmoknąć. Przy skręcie na podjazdowy czerwony szlak napotkał na mnie nicram i po chwili zniknął mi w tłumie. Na tym podjeździe biegnącym na Przełęcz Krzyżową kręciłem w miarę przyzwoitym tempem i bez problemu podjechałem po lekkim błotku, po drodze kilku wyprzedzając. Natomiast na krótkim, acz stromym zjeździe desperackim atakiem, bo w błotnej koleinie wyprzedziłem mistrzynię DH, Justynę F. :) Dalej to jazda po ciężkiej nawierzchni przeoranej przez traktory i ciągniki gąsienicowe lekko do góry, by po tym zacząć pierwszy długi zjazd szerokim i mokrym szutrem z błotnymi koleinami. Jako że na błotne maratony nie biorę okularów, nie dane mi było zjechać tamtędy na maxa, i do tego Trek często mi tańcował, zostałem wtedy wyprzedzony przez kilku rywali i jedną rywalkę. Nastał długi podjazd na kulminację trasy – na Jaworzynę (1114 m). Całość, w tym najbardziej stromy fragment podjechałem nieźle, nawet udało mi się powyprzedzać paru osobników. No … od tamtego momentu niektórzy mieli problemy z zaciągającym się łańcuchem – a ja na całej trasie ani razu nie miałem takiego problemu – zamontowanie najmniejszej zębatki 26 okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę, zresztą Math86, z którym jechałem większość podjazdu też takową miał i na mglistym szczycie Jaworzyny kciukiem potwierdził że wszystko gra. Po zdobyciu szczytu pora na zjazd, najpierw po polance z niebezpiecznym progiem (przeskoczyłem), a następnie super stromy (ponad 30%) i super grząski (gorszy niż w zeszłym roku) zjazd, na którym na początku zaliczyłem glebę (tył płynął i uciekł), później ilość grząskiego błota spowodowała że dwie podpórki zaliczyłem, by w końcu z satysfakcją zjechać do końca :) Gdy zrobiło się szerzej, nadal w dół gnałem, po kamieniach, mocno telepało, ręce ledwo czułem, zauważyłem na poboczu grupę ratowników okrywających kocem termicznym … Bogdana Czarnotę ! Ostro i niebezpiecznie musiało być. W tamtym momencie wyprzedził mnie Math86 – teraz już wiem że muszę swoją stajnię powiększyć o fulla :) Po wizycie przy bufecie (na każdym robiłem postój) kolejny podjazd, ciężki, bo grząski, gdzieś tam napotkałem sleca, serwisował coś, i po krótkim czasie mnie wyprzedził, po czym nastąpił zjazd w okolice rozjazdu mega/giga – najpierw zauważyłem że licznik padł i powędrował do kieszonki, a następnie jeden gość leżał przy poboczu – prawdopodobnie ostre otb przez śliski próg zaliczył, zapytałem się czy jest cały – żył i po chwili, jadąc dalej zauważyłem jadących do niego ratowników na quadach z noszami. Po drugim bufecie wspomniany rozjazd, Gigowcy pomknęli w dół czarnym szlakiem – technicznym i zaszalałem :) Po zjechaniu do Wierchomli i dokręceniu asfaltem na najniższy punkt trasy, zaczął się bardzo długi (7.6 km, 539 m w pionie) i bardzo ciężki bo niemal cały czas po grząskim błotku podjazd na Halę Łabowską (1040 m). Jechałem tamtędy niemal samotnie, praktycznie w całości na młynku i dwa może trzy najcięższe fragmenty wprowadzałem. Ponownie pojawiła się strefa górskich mgieł, zimno było, ubrany byłem odpowiednio, więc nie było tak źle. Dobijając końcówkę tegoż masakrycznego podjazdu stwierdziłem że sporo sił zużyłem … ale nie poddam się ! Po trzecim bufecie – interwałowy odcinek czerwonego szlaku z porządnym podjazdem na Runek (1080 m), gdzie giga łączyła się z mega. Jadąc tamtędy błota było trochę mniej i można było pocisnąć. Tak się złożyło że natrafiłem na megowców, którzy jechali podobnym tempem do mojego, albo ja kręciłem już słabiej przez wspomniany długi i ciężki podjazd. Natomiast na sporym fragmencie zjazdowym, biegnącym w okolice Słotwin, leżało takie śliskie błoto że Trek cały czas tańcował, opony (NN) osiągnęły ze 3 cali szerokości, na szybkim zakręcie nie wyrobiłem się i glebka w trawę zaliczona. Po zjechaniu do Słotwin – stromy podjazd po stoku narciarskim, całość podjechana. Ponowny zjazd – do Krynicy i początek ostatniego długiego podjazdu – na Huzary (860 m), nic ciekawego się nie działo, było ciężko i błotniście, kilku megowców mnie wyprzedziło – wtedy byłem pewien że jechałem już na resztkach sił. Na szczycie się zatrzymałem na siku (25 sekund) :) Ulżyło i zaszalałem na maxa zjeżdżając tamtędy :) W końcu czas się zemścić na pogromcy mojego sprzętu - kultową Górę Parkową (w 2009 na zjeździe wyskoczyła mi linka od tylnego v-braka i otb, a w 2010 na ciężkim podjeździe (obecnie pominiętym) zerwałem łańcuch). Po ostrym podjechaniu resztkami sił po dziurkowanych płytach betonowych się zaczęło … zaczynam zjeżdżać, dość szybko wybrałem tor mocno zabłoconego i wyrytego już zjazdu, wychylam się za siodełko, jadę w dół, jadę w dół i ZJECHAŁEM bez żadnego potknięcia ! Przy słynnej stromiźnie stało sporo ludzi, zarówno fotografów, ratowników, jak i obserwatorów i poczułem się jak gwiazda prawdziwego MTB, zapomniałem o zmęczeniu i dalszą techniczną sekcję włącznie ze zjazdem po schodach ostro i jak wariat pokonałem, by w końcu i z dużym zadowoleniem wpaść na metę :)
    Stojąc przy bufecie regeneracyjnym spotkałem mambę (nie startowała) i am70, oraz Zbyszka.
    Wtedy … rozpadało się na dobre :)
    Makaron z sosem całkiem mi smakował.
    Przy myjce, oddalonej o kilometr w końcu znalazł się czas, by pogadać z nicramem.
    Straty sprzętowe – znikome, nawet klocki mają się dobrze :)

    48/102 – open giga
    17/40 – M3

    To moje jak to tej pory najlepsze wyniki w golonkowym ściganiu w górach !
    Strata do zwycięzcy (Bartosz Janowski) – 1:18:15, do M3 (Tomasz Jajonek) – 1:08:22
    W Krynicy samotnie reprezentowałem EMED Racing Team, więc nie ma co porównywać wyników.

    Dopiero podczas brania prysznica zauważyłem że na obu łydkach pojawiło się trochę szlifów oraz podczas chodzenia po schodach czułem nogi – ostro było i niezłego powera dawałem na błotnej trasie :)


    W takiej ulewie przyszło nam startować ... © JPbike

    Napieram ! © JPbike

    Wysoko, w mglistym rejonie Jaworzyny ... © JPbike

    Zjazd z Parkowej - wykonuję poślizg kontrolowany :) © JPbike

    Wytrawny technik w błotnej akcji zjazdowej :) © JPbike

    JPbike w swoim żywiole :) © JPbike

    V max - ? (licznik padł)
    Puls - j.w.
    Przewyższenie - 2768 m (wg.orga)



  • dystans : 67.65 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 03:30 h
  • v średnia : 19.33 km/h
  • v max : 57.17 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Rychlebska 30 MTB

    Poniedziałek, 2 maja 2011 • dodano: 07.05.2011 | Komentarze 9


    Kolejny dzień majówki w górach z poznańską ekipą maratonową.
    Pogoda wspaniała, w końcu wskoczyłem w krótkie BS-owe widzianko i myk w góry.
    Po śniadaniu i wyczyszczeniu napędu wyruszyliśmy w pełnym składzie - JA, Jacgol, Jarekdrogbas, klosiu, Maks, mlodzik i toadi69.

    Narada ekipy na Rynku w Paczkowie © JPbike

    Tym razem chłopaki zdecydowali że udamy się zaliczyć oznakowaną na stałe zielonymi strzałkami trasę maratonu Rychlebska 30 MTB.

    Asfaltowy myk, myk w góry ... © JPbike

    Już na powyższej dojazdówce do Javornika, Jarek który wczorajszego dnia przejechał rozjazdowe 30 km pognał ostro do przodu i peletonik szybko się rozerwał na trzy małe grupeczki, a ja znalazłem się w ostatniej :) Jak się później okazało zachowałem siły na wszystkie tamtejsze podjazdy – stąd spora ilość fotek robionych z przodu i to z dużej odległości :) Ten kto chociaż raz jechał etapówkę MTB Trophy wie o co chodzi :)

    Na pierwszym stromym podjeździe © JPbike

    Do góry, do góry ... © JPbike

    Ekipa na skalistym punkcie arcywidokowym :) © JPbike

    Uphillujemy dalej ... © JPbike

    Chwila postoju © JPbike

    Zadowolony Maks :) © JPbike

    Kolejna wspinaczka ... © JPbike

    Minutka postoju przed krótkim i widokowym zjazdem © JPbike

    Cała trasa to MTB-owska jazda typu góra-dół-góra-dół ... © JPbike

    Na tym zjeździe Zbyszek zaliczył OTB ... © JPbike

    Trochę czasu to trwało aby Zibi doszedł do siebie ... © JPbike

    W tym czasie mlodzik dal pokaz jazdy zarowno na tylnym, jak i przednim kole :) © JPbike

    Jeszcze tylko banan i w drogę :) © JPbike

    Kręcimy dalej ... © JPbike

    Kolejny postój w oczekiwaniu na skompletowanie ekipy :) © JPbike

    No ... jak widać - róźnice w górskiej formie są :) © JPbike

    Rozpoczynamy atak na Górę Borówkową © JPbike

    Fragmentami jechaliśmy golonkową trasą :) © JPbike

    Fotki autora tejże fotorelacji nie mogło zabraknąć :) © JPbike

    Najważniejsza przerwa na szczycie Borówkowej © JPbike

    Pora na czeski browar spożywany na wysokości 900 m :) © JPbike

    Tędy w dół, cześciowo trasą sobotniego maratonu © JPbike

    Arcywidokowo - po to się jeździ w góry :) © JPbike

    Przymusowy postój spowodowany kapciem mlodzika © JPbike

    klosiu strongman :) © JPbike

    Ćwiczenia siłowe Drogbasa :) © JPbike

    Ostro w dół ... © JPbike

    Zbyszek napiera ... © JPbike

    Spokojny szuterek :) © JPbike

    Ostatni ciężki i kamienisty podjazd © JPbike

    Pomykając ostro w dół asfaltami, okazaliśmy sie pomocni czeskiej Policji w wypchnięciu tego Subaru :) © JPbike

    Po zjechaniu do Javornika to już tylko sprinterska jazda resztkami sił do noclegowni © JPbike

    Pod wieczór Jacgol, klosiu i mlodzik wyruszyli do Poznania.
    A ostatniego dnia zaplanowaliśmy dalsze jazdy – chcieliśmy ponownie zaliczyć rychlebskie ścieżki – nici z jazdy i poniższe fotki wszystko wyjaśnią … :)

    Zima w maju ? © JPbike

    Majowy bałwan i jego twórca :D © JPbike


    Przewyższenie - 1286 m



  • dystans : 96.04 km
  • teren : 35.00 km
  • czas : 05:05 h
  • v średnia : 18.89 km/h
  • v max : 57.19 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Rychlebskie ścieżki

    Niedziela, 1 maja 2011 • dodano: 05.05.2011 | Komentarze 28


    O istnieniu czegoś takiego co w pełni pozwala poczuć prawdziwy smak kolarstwa górskiego pomijając golonkowe starty dowiedziałem się dzięki wpisowi samego Błażeja, czyli naszego wspaniałego admina bikestats :)
    Jedno co miałem wtedy na myśli - MUSZĘ TAM SIĘ WYBRAĆ !

    Korzystając z tego że majówkę połączoną ze startem w Złotym Stoku spędzałem w dość bliskiej odległości od tychże wspaniałych ścieżek, w końcu wraz z liczną ekipą poznańskich maratończyków, ruszyłem zażyć esencji MTB :)

    Początkowo tegoż dnia miał być ... zwykły rozjazd po wczorajszym maratonie.
    A jednak chęć zaliczenia rychlebskich ścieżek była niesamowicie silna :)
    Trochę chłodno było, więc wszyscy ruszyliśmy odziani na długo w kolorowe stroje.
    Ekipa liczyła sześciu członków - JA, Jacgol, klosiu, Maks, mlodzik i toadi69.

    No to jazda !
    Uwaga - ilość fotek ... 60 z 290 cykniętych tamtego dnia :)

    Narada ... nie wiem na jaki temat :) © JPbike

    Mkniemy w stronę czeskiej granicy © JPbike

    Już w Czechach ... coś takiego nas kusiło :) © JPbike

    Dobijamy do Javornika. W tle widoczny Zamek © JPbike

    Ekipa na przyzamkowym tarasie widokowym :) © JPbike

    Kręcimy dalej, podziwiając czeskie krówki :) © JPbike

    Daje znać że jest OK :) © JPbike

    Wiosennie ... © JPbike

    W stronę gór ... © JPbike

    Humory na trasie doskonałe :) © JPbike

    W pewnym momencie mnie i mlodzika skusil stromy podjazd, więc ... :) © JPbike

    Wjechaliśmy, chociaż do połowy. Też coś :) © JPbike

    Downhillowiec JPbike :) © JPbike

    Dojechalismy do Cernej Vody, skąd zaczynają się i kończą wspomniane ścieżki © JPbike

    Niespodziewanie spotkaliśmy mambę i Artura :) © JPbike

    Na początek - troszkę oznakowanego asfaltu © JPbike

    Peletonik zaczyna podjeżdżać terenowo ... © JPbike

    Coraz wyżej ... © JPbike

    Sporo bikerów - okazało się że Ci za nami to też wczorajsi maratończycy :) © JPbike

    Singletrackowa zabawa się zaczeła :) © JPbike

    Najpierw trzeba się trochę namęczyć na zawijasowych podjazdach © JPbike

    Takich mostków jest sporo ... © JPbike

    Uśmiech mlodzika mówi wszystko :) © JPbike

    Dzielny Maks ... © JPbike

    Fajne serpentynki z mostkami :) © JPbike

    Technicznie do góry, do góry :) © JPbike

    Niezłe wrażenia są jadąc tamtędy :) © JPbike

    Krótka pauza, by skompletować ekipę :) © JPbike

    Niektórym było cieżko ... © JPbike

    Artur w akcji :) © JPbike

    mamba :) © JPbike

    Kamienista końcówka podjazdu © JPbike

    W końcu, na ponad 800 m - początek zjazdu :) © JPbike

    Arcywidokowo i przemyślne kładki :) © JPbike

    Jazda tędy na HT to już wyższa szkoła techniki :) © JPbike

    Górna cześć zjazdu to istne hardcore :) © JPbike

    Dzięki takiej nawierzchni ryzyko zgubienia ścieżki jest znikome © JPbike

    Końcówka najtrudniejszego fragmentu. Chłopaki dają radę :) © JPbike

    Następny etap - troszkę mniej trudniejszy, co nie znaczy że łatwy © JPbike

    Zbyszek napiera po kamolcach jak pro :) © JPbike

    Klosiu, the professional ? :) © JPbike

    Chwilka postoju na ostrym zakręcie © JPbike

    Solidny trening techniki w wykonaniu Maksa :) © JPbike

    Im niżej, tym łatwiej ... © JPbike

    A jednak i w niższych patriach są i takie głazy do pokonania :) © JPbike

    No ... :))) © JPbike

    Końcówka nadal bardzo fajna :) © JPbike

    Super singielek :) © JPbike

    Ale fajnie było ... czuliśmy niedosyt :)
    I tak zjechaliśmy w dół, do Cernej Vody, gdzie na tamtejszym parkingu po rozmowie z mambą i Arturem zdecydowaliśmy się jeszcze pokonać w połowie łatwiejszy odcinek z mniejszą sumą przewyższeń.
    Zanim ruszyliśmy dalej ... wstąpiliśmy na CZESKI BROWAR :)

    Przerwa ... :) © JPbike

    Ruszamy dalej, na północ ... © JPbike

    Oto fragment łatwiejszej pętli © JPbike

    Górski strumień też można podziwiać © JPbike

    Ale fajnie :) Kręciłem tamtędy tak szybko że walnąłem w jedno drzewo i nabawiłem się ranki na ramieniu :) © JPbike

    Kumple też nieźle napierali :) © JPbike

    Srepentynka i lekko do góry © JPbike

    Fajne ujęcie mknącego klosia i mlodzika :) © JPbike

    Czesi to mają pomysły ... :) © JPbike

    Genialny sposób na ominięcie bagna © JPbike

    W końcu, naładowani MTB-owską adrenaliną po dotarciu na północny fragment łatwiejszej ścieżki skierowaliśmy się asfaltami w stronę polskiej granicy ...

    Peletonik w drodze powrotnej ... © JPbike


    Krótko podsumowując - JESZCZE TAM WRÓCĘ !

    Niebiosa zdają sie mówić, abym cześciej w góry sie wybierał :) © JPbike


    Przewyższenie - 1235 m



  • dystans : 79.11 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:10 h
  • v średnia : 15.31 km/h
  • v max : 61.56 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Sobota, 30 kwietnia 2011 • dodano: 04.05.2011 | Komentarze 19


    Prawdziwe MTB rozpoczęte … NARESZCIE !

    No, nie widywałem się z górami, ani nie miałem okazji tam potrenować przez ponad pół roku, czyli od ostatniego ścigania, w grabkowym Karpaczu ...

    Do Złotego Stoku, a dokładniej do pobliskiego Kozielna zajechaliśmy dzień wcześniej w licznym EMED-owskim składzie: JA, Jacgol, Jarekdrogbas z Agą, klosiu, Maks, mlodzik, Rodman i toadi69.
    Nazajutrz, sobotniego dzionka zastanawiałem się z Jarkiem, czy nie jechać na miejsce startu (10 km) swoimi rumakami w ramach rozgrzewki. Wybraliśmy auto, i tak po zajechaniu na tamtejszy Rynek i złożeniu rowerów nastąpiła rozgrzewkowa jazda we dwóch na pierwszy długi podjazd, dokręciliśmy na wysokość ponad 600 m, nie było łatwo, tętno spore … Po czym nawrót zjazdowy na start, ale … stwierdziłem że wypadły mi okularki, więc wolniutko w dół mknęliśmy, w końcu swoje uvexy znalazłem, myk w dół, czasu do startu coraz mniej ... nagle Drogbas złapał z przodu gumę, od razu dwuosobowa wymiana dętki (niecałe 5 minut) i w efekcie zjechaliśmy w dół na zapełnione już sektory startowe na kilka minut przed ruszeniem peletonu. Do drugiego sektora wlazłem przeskakując przez barierkę i troszkę podenerwowany zdążyłem się przywitać z mniej i bardziej znajomymi twarzami, w tym z AdAmUsO, karmi, RafałemCSC, slecem, oraz z lemurizą1972 podziwiającą start giga.
    Prognozy zapowiadały deszcz, a było słonecznie i dość ciepło. No tak … nastawiłem się głównie na jazdę w gorszych warunkach … na efekty zbyt ciepłego ubrania długo nie musiałem czekać …
    No i start. Na początek długi i niezły, bo aż 8 km podjazd, na którym zaczęła się selekcja, przez kilka km kręciłem do góry wraz z Jarkiem, po jakimś czasie, będąc już dość wysoko, na tamtejszej serpentynie stwierdziłem że oddaliłem się od Drogbasa, no cóż, w górach trzeba jechać swoje. Dobijając do szczytu, przez coraz bardziej palące się wiosenne słońce zacząłem się grzać, a miałem na sobie podkoszulek z krótkim i ciepłą bluzę … Trudno, kręciłem dalej swoje …

    Na pierwszym podjeżdzie © JPbike

    Pierwszy stromy zjazd singielkiem, którego dobrze pamiętałem z zeszłego roku (błoto, błoto) zjechałem jak na wytrawnego technika na luzie, tyle że … poprzedzający mnie Gość (też z BS) się wywrócił, nie zdążyłem zareagować i najechałem na leżący rower i kontrolowane OTB zaliczone :) Szybko się pozbierałem i okazało się że kierownica wraz z mostkiem się lekko przesunęła, zatrzymałem się kilometr dalej i jakaś niecała minutka zleciała mi na poprawie ...

    MTB Marathon Złoty Stok 2011 © JPbike

    Dalsza jazda do zjazdu do Lutyni, gdzie znajdował się drugi bufet (sekundka postoju) przebiegła dla mnie równym tempem, bez rewelacji i praktycznie cały czas na swojej pozycji. No i osławiony podjazd na kulminację wysokościową trasy – na Górę Borówkową (903 m) okazał się dla mnie testem młynka 26 ząbkowego, uff udało się całość podjechać, choć nie było łatwo, kilka osób mnie załatwiło, grzałem się, grzałem się … Wreszcie usiany korzeniami i kamieniami techniczny zjazd z tymże szczytu – pewnie nie muszę pisać że dobrze mi się mknęło w dół :) Tylko w jednym miejscu podparłem - źle wybrałem wtedy tor zjazdu między kamieniami, no i wytrzymałem niezłe telepanie tyłka swojego HT-a :)

    Techniczny fragment zjazdu z Borówkowej © JPbike

    Na 28 km rozjazd mega/giga i tam, przy bufecie, przy którym oczywiście się zatrzymałem moim oczom ukazał się niedowierzający widok – mlodzik mnie doszedł ! Widocznie był w dobrej dyspozycji, albo ja w słabej … :) Wtedy zaczęła się jazda 40 km odcinkiem giga biegnącym po czeskiej stronie, tak jak pisali – banalnym, bo głównie po szerokich szutrach, wyjątki jednak były, jak na Golonkę przystało :) Mlodzik wyprzedził mnie dość szybko i powoli znikał mi z oczu. Wtedy, od tamtego momentu nie szło mi już tak dobrze :( Wyjątek był – a właściwie na fajnym singielku zjazdowym … :) Dalej z wielkim trudem utrzymywałem swoją pozycję, trwało to do trzeciego bufetu, gdzie napełniłem bidon i wrzuciłem do kieszonki dwa żele. Na iście ciężkim i liściasto-grząskim podjeździe w wąwozie tak ciężko mi się wprowadzało … że rywale mnie na piechotę doganiali i wyprzedzali, raz stanąłem na chwilkę by spożyć wspomniane żele, niewiele pomogły. W okolicach 65 kilometra, na przedostatnim długim podjeździe dogonił mnie Tomek, którego właśnie poznałem, chwilę pogadaliśmy i kolejny miły rywal powoli znikał mi z oczu :) Po chwili ktoś usiadł mi na kole … to Drogbas - w końcu dogonił mnie i ucieszył się :) Dalej kręciliśmy razem i po ostatnim bufecie, którego obaj ominęliśmy rozpoczęliśmy podjazd z najbardziej stromym fragmentem ...

    Ostatni i cieżki podjazd. Ten za mną to ktone :) © JPbike

    ... na którym nie dałem rady podjechać i do tego stanowczo za wcześnie zsiadłem z rumaka, a Jarek mi odjechał. Spacerując wtedy pod górę przez chwilę pogadałem z napotkanym Megowcem – Ludomirem. W końcu nastąpił długi zjazd szerokimi szutrami wprost na metę, poza wyprzedzeniem dwóch niebieskich nic specjalnego się nie działo i z racji braku technicznych fragmentów zjazd nie przypadł mi do gustu – tylko myk, myk w dół, a na koniec zauważyłem że jeden Gigowiec mnie dogania, przyspieszyłem resztkami sił i w końcu z dużą szybkością wpadłem na metę.

    108/189 - open giga
    43/73 - M3

    Strata do zwycięzcy open, jak i M3 - Bogdana Czarnoty - 1:33:06

    Mlodzik dołożył mi 7 minut straty (gratki), drogbas prawie 3 (gratki), a klosiu po problemach ze sztycą przyjechał 21 minut za mną, natomiast Rodman jadący na specowym fullu zameldował się na mecie po 39 minutach za mną.

    Ze swojej jazdy na pierwszym tegorocznym górskim maratonie jestem średnio zadowolony – ponad pół roku niejeżdżenia po prawdziwie górskich stokach zrobiło swoje, dopiero się rozkręcam … :)
    Z osiągniętego wyniku nie jestem zadowolony, z drugiej strony widzę jaką ostrą mam konkurencję, która widocznie w większości dobrze przepracowała zimę …

    Po maratonie tradycyjnie – makaron, miłe spędzanie czasu w licznym gronie golonkowych znajomych, DARMOWE PIWO !, mycie rowerów, oczekiwanie na wyniki, i w końcu tombola, nic nie wygrałem, a Jarek wygrał przyrząd do czyszczenia napędu i … postanowił mnie tym obdarować :) Miło :)

    No i Grzegorz dotrzymał słowa – jeżeli zwycięzca mega pokona trasę poniżej 2 godzin to przejdzie dookoła rynku na czworakach – tak się stało i przy licznym aplauzie publiczności zadanie wykonał :)

    Zabierzów odpuszczam, następny start w Krynicy Zdrój - mam porachunki z tamtejszą Górą Parkową, która okazała się dla mnie dwukrotnie pogromcą mojego sprzętu i zamierzam się zemścić ! I to bez względu na pogodę !

    Puls – battery out …
    Przewyższenie – 2645 m



  • dystans : 75.23 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 04:12 h
  • v średnia : 17.91 km/h
  • v max : 67.74 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Karpacz

    Niedziela, 3 października 2010 • dodano: 04.10.2010 | Komentarze 34


    Wymarzone zakończenie sezonu maratonowego 2010 :)

    Czynników powodujących że ostatni tegoroczny start – u Grabka w Karpaczu traktowałem poważnie było dużo:
    - po raz kolejny piszę - karkonoskie tereny należą do moich ulubionych
    - dwa lata temu był to mój pierwszy górski maraton w kraju
    - rok temu po raz pierwszy w karierze nie dojechałem do mety i postanowiłem że zemszczę się za pech
    - obecność wujka, dzięki któremu zadebiutowałem na maratonach zobowiązywała mnie do pokazania swoich możliwości po ponad dwóch latach ścigania
    - mocno mnie mobilizowała piorunująca końcówka tegoż sezonu w moim wykonaniu :)

    OK, starczy, zrelacjonuję trochę.

    Do tejże miejscowości położonej u stóp Śnieżki dotarłem w sobotę po południu z Markiem. Po jakimś czasie do nas dołączyli Paweł i jego kuzyn Mateusz. Jako, że Ci trzej moi towarzysze nie byli zarejestrowani – postanowiliśmy już po zmierzchu z lampkami udać się do biura zawodów, ale … organizator dopiero przyjechał ze Świeradowa i rozpakowywali się. Rankiem o 7:30 czułem się wyspany, będzie dobrze – pomyślałem. Ledwo co zacząłem jeść śniadanie (musli śliwkowo-jabłkowe z mlekiem) – na zewnątrz noclegowni już czekał na mnie mój super wujek z kat. M6 (!!!) – ucieszyłem się bo … wystartuje :) Na rozgrzewkę wyszedłem dość wcześnie, najpierw na podjazd, chwila przerwy i następnie zjazd wprost na miejsce startu, po czym wraz z wujkiem udaliśmy się na fragment końcówki trasy. Musiałem Mu wytłumaczyć mnóstwo maratonowych spraw typu oznakowanie trasy, dystanse, sektory itp. – drodzy czytelnicy jak widzicie da się ścigać nawet po 60-tce, trzeba tylko chcieć i jeździć na rowerze :)
    Tym razem miałem zapewniony 2-gi sektor – zdobyty startując z samego końca stawki w Poznaniu :)
    Przed startem spotkałem Grega, Zbyszka, Mariusza i Przemka.
    Po 11-tej jedynka z mistrzynią świata, czyli samą Majką ruszyła do przodu i po krótkiej chwili nastąpiła pora na odpalenie mojego sektora. No i co ? Od wyjazdu ze stadionu na pięciokilometrowym, asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego rozpocząłem porywający bój o wszystko co się dało na pełnych obrotach – cisnąłem tak mocno, stopniowo załatwiałem kolejnych rywali i prawdopodobnie, sądząc po ilości wyprzedzonych doszedłem do tych z jedynki. Na szczycie tegoż podjazdu spojrzałem za plecy … kilkunastosekundowa przewaga wypracowana. Po skręcie na górski i leśny teren zaczęło się porządne ściganie, trochę błotka leżało. No i spora grupka mnie tam na początku przyblokowała, jak to ? przecież to początkowe sektory a tu tak przeciętnie radzili sobie na górskim terenie … No cóż taki właśnie jest ten grabkowy poziom … Dalsza jazda to mocne napieranie do przodu, stopniowo doganiałem, dołączałem i w końcu wyprzedzałem nierówno jadące grupki. Po dojechaniu na miejsce rozjazdu mini/mega i giga sporo osób skręcało właśnie na ten najkrótszy, więc trochę lżej się zrobiło. Od tamtego momentu dla mnie nastąpiła jazda swoim równym tempem. Po drodze, na ciężkim podjeździe wyprzedziłem m.in. pogromczynię z Dolska, Poznania i Michałków – Magdę, zresztą znów giga K3 wygrała :) Na pętli mega do punktu pomiaru czasu przy Dwóch Mostach jechałem w bardzo nierówno współpracującej grupce, czasem samotnie. Jako że trasę dobrze znałem i tegoroczny wariant w stosunku do ubiegłorocznego był zmieniony, czyli w większości poprowadzony odwrotnym kierunkiem wiedziałem że najcięższe będą kamieniste podjazdy, oraz jeden stromy podjazd - tak było, ale nie tak ciężko jak myślałem. Przed wjazdem na Drogę na Dwa Mosty nie spodobała mi się nawierzchnia świeżo utwardzonej i krótkiej stromizny – dwa razy z buta ją pokonałem (pętla powtarzalna) . Po wjechaniu na kulminację wspomnianej i długiej podjazdowej drogi – asfaltowy zjazd Drogą Celną, na której odpoczywałem, korzystając z wypracowanej na długim podjeździe przewagi i spożyłem jedynego batonika jakiego miałem. Po zjechaniu – krótki, acz stromy podjazd i znów długi, asfaltowy zjazd Drogą Sudecką – mknąłem w dół do tabliczki z napisem „II runda” (po 38 km) i tak rozpocząłem drugą i świetnie znaną mi pętlę – niemal w całości samotnie, jechało mi się świetnie, nie czułem zbliżającego się większego zmęczenia. Po 45 km zacząłem dublować ostatnich Megowców. W okolicy 50 km wyprzedził mnie Zbyhoo (mocarz, miał defekt). Po ponownym zjechaniu Drogą Celną na której cisnąłem mocniej i rozpoczęciu krótkiego podjazdu złapał mnie lekki skurcz, uff, całe szczęście że za chwilę nastąpił kolejny zjazd Drogą Sudecką. No i zaczął się podjazd znaną już z golonkowej edycji Drogą Chomontową – dobijając do niej obawiałem się trochę. Po postoju przy ostatnim bufecie (mój jedyny postój) rozpocząłem atak na ponad 950 metrową wysokość. Wspinało mi się do końca nieźle, ale nie tak, jak chciałbym – jechałem w większości na 1:3 (kaseta 11/32), po drodze jeden Gigowiec mnie wyprzedził. Natomiast zjazd z tymże szczytu to bajka – spora frajda ze zjazdu była, tym bardziej że miałem pustkę na trasie :) W końcu myk doskonale mi znaną końcówka trasy, jadąc tamtędy jeszcze jeden zawodnik giga mnie wyprzedził – widocznie musiałem wtedy trochę słabiej jechać. Zimą popracuję właśnie nad tym :) Po drodze zdublowałem Mateusza (złapał gumę). Na przedostatnim i stromym podjeździku znów lekki skurcz … podjechałem kręcąc jedną nogą i w końcu po jeszcze jednym asfaltowym góra/dół z radością wpadłem na stadion – UDAŁO SIĘ ! :)))
    Po posileniu się poszedłem do tablicy z wynikami – na razie widniało tam 18 Gigowców i trzech z M3 … szok !
    Po krótkim czasie doszedł do mnie sms z wynikami – jeszcze większy SZOK !!!

    21/82 - open GIGA
    4/23 - M3 – coś pięknego na koniec maratonowego sezonu 2010 :)

    To mój najlepszy do tej pory wynik w górach !
    Po raz pierwszy na takich ogólnopolskich maratonach stanąłem na szerokim podium :)
    Wszystkie cele, jakie założyłem sobie na ten maraton zostały osiągnięte i to z NADWYŻKĄ !

    Strata do zwycięzcy open: 55 min, do M3 – 51 min

    21 (4 M3) – JA
    28 (6 M3) – Rodman, 7 min za mną
    32 (15 M2) – mlodzik, 10 min
    40 (9 M3) – Arek, 14 min
    55 (14 M3) – klosiu, 44 min

    Wielkie gratulacje należą się mojemu wujkowi – na mini zajął 13 miejsce M6 i nie był ostatni !

    Ściganie na całego w jesiennej scenerii
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    W akcji :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Trochę błotny zjazd z Drogi Chomontowej
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Gdy tylko dowiedziałem się ze będę dekorowany – zebrałem kumpli i pognaliśmy co sił do góry do noclegowni, wpakowaliśmy rumaki do aut, szybki prysznic, spakowanie się i myk na stadion …

    Z Mają :) © JPbike

    Szerokie podium M3 giga :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Pierwsza szóstka twardzieli z M3 w komplecie :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Z wujkiem, przed startem :) © JPbike

    Puls – ... bateria w nadajniku padła
    Przewyższenie – 2074 m (miało być ponad 2300 m)



  • dystans : 80.54 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 05:48 h
  • v średnia : 13.89 km/h
  • v max : 70.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Istebna

    Sobota, 25 września 2010 • dodano: 26.09.2010 | Komentarze 20


    Golonkowy finał z najcięższą dla mnie końcówką giga … ale UDANY !

    Końcówki maratonowych sezonów zawsze mnie ekscytują, nie inaczej było w Istebnej, szczególnie po michałkowym podium liczyłem na udany występ, cel osiągnąłem w 70%.
    Do tejże górskiej i przyjaznej kolarzom górskim miejscowości zajechałem wraz z Pawłem, którego górskie maratony coraz bardziej wciągają :) Podczas podróży jego furą mogliśmy przetestować mój wypasiony uchwyt na rower. Nocowaliśmy w mieście Adama Małysza. Pobudka o 7, nie czułem się dobrze wyspany, zarówno z powodu niewystarczającej ilości snu, jak i braku jakiegoś treningu w tygodniu miałem trochę obaw. Po dotarciu na miejsce startu i wypełnieniu kuponu na SX4 (niestety nie wygrałem) spotkałem sporo znajomych :
    - Izę – niesamowicie dzielna górska bikerka, która zakończyła golonkowe mega zmagania na 5 miejscu w K3 – GRATULACJE !
    - Damiana – tego świetnego kolegę nie trzeba przedstawiać - dla mnie Istebna była ostatnią szansą na chociaż jedyne w tym sezonie pokonanie go na suchym maratonie, dotychczas dwukrotnie wygrywałem z Nim w błocie :)
    - Adama – świetny kumpel, tym razem dochodzący do sprawności po krakowskim małym Evereście pojawił się w roli fotografa i dzięki Niemu mam fotki :)
    - Mariusza – członek elitarnej jednostki wielkopolskiego MTB i jeden z najwierniejszych uczestników golonkowych cykli, jakiego znam :)
    - Piotra – kumpel z SCS Racing Team – po finale musiałem uznać jego wyższość w klasyfikacji generalnej giga M3 – GRATKI !
    - Arka – fajnego kolegę, dzięki któremu współrywalizacja nabiera rumieńców :)

    No dobra, na 40 min przed startem ruszyłem z Pawłem i Mariuszem na krótką rozgrzewkę fragmentem odcinka giga i ujrzałem znany mi do tej pory z relacji i opowieści innych super stromy i super korzenny zjeżdzik tuż przed metą, trochę się przeraziłem, a najbardziej leżącym na dole pniem, który pewnie spowoduje lot przez kierownicę, albo niezły upadek. Sektory ze spokojem wypełniły się, spotkałem tam Zbyszka i życzyliśmy sobie powodzenia. Krótko po 10 start. Na początek prawie 5 km asfaltu lekko do góry i po części mi znanym z czerwcowego Trophy. Nie szalałem, jechaliśmy peletonem, by po skręcie w beskidzki teren zacząć właściwe ściganie. Ogólnie przez ten świetny odcinek, biegnący do pierwszego bufetu jechało mi się nieźle, stawka jakoś nierówno się rozciągała, widać że wszyscy cisnęli tak jak potrafili, no i był to fragment trasy na którym raz mnie wyprzedził Damian, raz podczas przejazdu przez strumyczek obaj się potknęliśmy obok siebie i jak się okazało na mecie, tyle go widziałem na trasie :) Dopiero po pierwszym bufecie, po którym zaczął się stromy podjazd biegnący na Ochodzitą (894 m) zaczęło się robić luźniej. Sam podjazd pokonałem nieźle jak na swoje możliwości, a szczególnie najwięcej powodów do zadowolenia miałem na końcówce po betonowych płytach, co rzadko mi się ostatnio zdarzało - znacznie oddaliłem się od rywali :) Natomiast na znanym mi z 3 etapu Trophy technicznym zjeździe na którym stał focący Adam cisnąłem do samego końca na maxa. Dalsza część świetnie poprowadzonej trasy biegła przez przygraniczne tereny Słowacji i Czech z całą masą urzekających beskidzkich widoków, tamtędy jechałem swoim i równym tempem. Co jakiś czas ktoś się pojawiał zarówno za mną, jak i przede mną. Gdzieś tam na którymś zjeździe, pewnie terenowym rozpędziłem się do 70.29 km/h. Momentami fruwałem na wybojach, raz na bardzo szybkim i szutrowym odcinku, na łuku nie zmieściłem się i wpadłem do rowu. Na szczęście nie było tam miękko i udało się bez OTB wydostać na ścieżkę. Na drugim bufecie obowiązkowo postój – owoce wcinałem i uzupełniłem bidon. Natomiast na bardzo stromym zjeździe po polanie klocki rozgrzały się tak mocno że skuteczność hamowania spadała. Po 50 km podczas pokonywania asfaltowego odcinka potwierdziły się moje obawy – stopniowo ogarniało mnie zmęczenie, powoli traciłem siły, plecy zaczęły pobolewać. Wtedy znajdowałem się na 50-60 pozycji w stawce Gigowców. Taką ciężko wypracowaną przewagę dalej będzie ciężko utrzymać, trudno, ale nie poddam się ! Na ok. 2 km przed rozjazdem chyba przez zmęczenie pojechałem prosto, mimo wyraźnych strzałek, nakazujących skręt w prawo i nawrotka kosztowała mnie jakieś 3 minuty, parę osób mnie wtedy załatwiło, myślałem nawet że wśród nich był i Damian. No i osławiony, techniczny fragment korzonkowej końcówki nastał. Dla Gigowców dwa razy przejeżdżany, stała tam cała masa kibiców i fotografów – zdecydowałem że zaryzykuję, niestety, jeden gość mnie przyblokował tuż przy stromiźnie i z buta zszedłem. Po skręceniu na pętlę giga stwierdziłem że kilometrów będzie więcej, jak na Golonkę przystało. Znajdował się tam trzeci bufet, postój zrobiłem i od tamtego momentu zaczęła się dla mnie jedna z najcięższych końcówek w sezonie. O ile pierwsze kilka km terenowego podjazdu pokonałem przyzwoitym tempem, to już dalej, było już tylko gorzej :( Po raz pierwszy na maratonach zdarzyło mi się wprowadzać po asfalcie. Natomiast dość wymagający i z masą kamieni podjazd na kulminację trasy – Kiczory (989 m) okazał się dla mnie heroiczną walką o utrzymanie pozycji, niestety, na 68 km złapał mnie skurcz (jedyny na trasie) i wtedy grupka mnie wyprzedziła. W końcu po wjechaniu na szczyt (kilka razy wprowadzałem) nastąpił długi i równie wymagający zjazd – cisnąłem w dół po kamieniach, masie korzeni, wybojach tyle ile się dało, by w końcu zmierzyć się z powtarzalną końcówką, na której pojawili się Megowcy. Niestety, sporo sił już straciłem, plecy dawały znać, fragment stromizny po trawie wprowadzałem, jeszcze dwóch Gigowców pokonało mnie, a wspomniany korzenny zjeżdzik ponownie z buta zszedłem. W końcu wpadłem na metę, nie wiedząc że moi znajomi rywale byli jeszcze na trasie ... :)
    Po ściganiu spotkałem również Dorotę i Artura.

    71/154 – open GIGA
    27/49 – M3

    Uff, całkiem przyzwoite miejsca – na miarę moich możliwości, choć mogło być lepiej :)
    Strata do zwycięzcy open – 1:50:20 (tak, ten z JBG2, Adrian Brzózka), M3 – 1:36:41

    Znajomi i ich straty do mnie:
    71 (27 M3) – JA :)
    74 (28 M3) – DMK77 - 52 sek
    76 (29 M3) – slec – 1 min, 44 sek
    106 (41 M2) – mlodzik – 32 min
    120 (39 M3) – karmi – 43 min
    133 (45 M3) – klosiu – ponad 1 godz

    Giga nie ukończyło 20 osób, w tym Arek i Math86.


    Sezon Powerade Suzuki MTB Marathon 2010 zaliczam do udanych :)
    Zaliczyłem w sumie 9 maratonów, jedynie odpuściłem Rabkę.

    Ogólnie w M3 giga zająłem 20 pozycję na 32 twardzieli, co ukończyli wymagane 7 startów.
    Team BIKEstats.pl zajął 42 miejsce na giga ze 156 sklasyfikowanych drużyn.

    Ruszamy ...
    Foto by Bolki
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    W akcji na pierwszym dłuższym zjeżdzie
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Końcówka podjazdu na Ochodzitą
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    JPbike ciśnie, ciśnie do góry :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na zjeździe z Ochodzitej :)
    Fotki autorstwa AdAmUsO
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Arcywidokowo ... :)
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    MTB po słynnych istebniańskich korzonkach :)
    Fotka z galerii gracyan.strefa.pl
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Fajne ujęcie, tuż przed super stromym zjeżdzikiem :)
    Foto by MTB Marathon
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Na początku pętli giga - tutaj już słabiej jechałem, ale dojechałem :)
    Fotka z galerii Katarzyny
    MTB Marathon Istebna 2010 © JPbike

    Puls – max 181, średni 155
    Przewyższenie – 2732 m



  • dystans : 44.62 km
  • teren : 6.00 km
  • czas : 02:41 h
  • v średnia : 16.63 km/h
  • v max : 57.17 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Wołek, Beskidek i Kozubnik

    Piątek, 20 sierpnia 2010 • dodano: 23.08.2010 | Komentarze 3


    Tegoż piątkowego dzionka planowałem wyjazd powrotny ze wspaniałego pobytu u Eli i Piotrka. No i zamierzałem zjawić się na osławionej Bytomskiej Masie Krytycznej, niestety musiałem zrezygnować, trudno, może innym razem :)
    Więc postanowiłem zostać w Kobiernicach jeszcze jeden dzionek. Kajman miał sprawy służbowe, a Ela była w pracy, dość szybko wróciła i zaproponowała mi przed obiadem zdobycie terenem ruin Zamku w Wołku. Zanim wlazłem w kolarskie widzianko, umyłem Treka i doprowadziłem do skuteczności hamulce w Kellysku Eli.
    Wspomniane ruiny leżą stosunkowo bliziutko od ich domu, tyle że trzeba wspiąć się do góry przez leśny i jak się okazało dość wymagający teren – bez zastanawiania wsiadłem na bika, a Ela z psem i aparatem foto wybrała się na spacer.
    Już na początku zaskoczyła mnie ilość przeróżnych tamtejszych ścieżek, trudnej nawierzchni, sporo błądziłem, zjeżdżałem, wjeżdżałem, jak i czasem wprowadzałem, w końcu dotarłem do ruin.

    Na leśnym zjeżdziku © JPbike

    Wołek zdobyty w towarzystwie Gero :) © JPbike

    Ruiny Zamku na Wołku © JPbike

    Ruiny Zamku na Wołku © JPbike

    Po zwiedzeniu wszystkiego dookoła Ela z psem poszli z powrotem w dół, by uszykować obiad, a ja wybrałem się poszaleć w okolicznym terenie – raz zgubiłem ścieżkę i w efekcie zjeżdżałem w dół po mocno stromym, iście golonkowym zjeździe, emocje były :)

    A po przerwie obiadowej ruszyliśmy w dwuosobowym składzie : niradhara i JPbike do Wielkiej Puszczy, wraz z wjazdem na Przełęcz Targanicką (Beskidek), oraz wypad do Kozubnika.
    Ela zasuwa do Wielkiej Puszczy © JPbike

    Podczas wjeżdżania do góry nie zabrakło dla mnie przejażdżki przez strumień, jak i spotkania z pędzącym w dół Adamem i jego kumplem z „pszczółkowego” teamu :)
    Spotkanie maratończyków :) © JPbike

    Podjazd na Beskidek ... © JPbike

    Widokowa końcówka podjazdu :) © JPbike

    Po bezproblemowym dla mnie wjechaniu na przełęcz, podziwianiu popołudniowych widoków, wspólnej fotce to już jazda spowrotem w dół do Porąbki i kolejny podjazd, tym razem do Kozubnika, gdzie znajduje się podupadający w ruinę ośrodek wypoczynkowy …
    Ela w drodze do Kozubnika, w tle Żar © JPbike

    Ośrodek wypoczynkowy w Kozubniku, stan na sierpień 2010 © JPbike

    Ośrodek wypoczynkowy w Kozubniku, stan na sierpień 2010 © JPbike

    Ośrodek upodobali sobie Paintballowcy © JPbike

    Później zjazd, zrobiło się chłodno, po drodze zahaczyliśmy jeszcze o zaporę w Porąbce i myk do domu.

    Kolejny wypad połączony z poznawaniem nowych miejsc w Beskidzie Małym udany – dzięki Elu :)

    Przewyższenie – 610 m



  • dystans : 65.39 km
  • czas : 03:43 h
  • v średnia : 17.59 km/h
  • v max : 51.40 km/h
  • rower : TREK 8500
  • U stóp słowackich Tatr

    Czwartek, 19 sierpnia 2010 • dodano: 20.08.2010 | Komentarze 6


    Cóż to był za super hiper mega ultra giga arcywidokowy wypad !
    To był kulminacyjny punkt mojego urlopu u niezwykle wspaniałej rowerowej pary – Eli i Piotrka :)

    Wyruszyliśmy rankiem pakownym autem wraz z rowerami do Słowacji, po drodze niemal bez przerwy zza okien auta i podczas postoju na 1090 metrowej przełęczy podziwialiśmy całą masę zapierających dech w piersiach widoków … :)
    Po dotarciu do Liptovsky Hradok (ok. 640 m) i przesiadce na rowery ruszyliśmy pokonać ponad 30 km dość łagodny, w całości asfaltowy podjazd biegnący na 1280 metrową wysokość, który końcówkę ma tuż u stóp graniczących z naszym krajem szczytami, pośrodku Tatrami Zachodnimi, a Wysokimi :)

    Zamek w Liptovsky Hradok, stąd zaczynamy jazdę do gory © JPbike

    Jazda ... © JPbike

    Nad szczytami wisiały ciężkie chmury ... © JPbike

    Momentami można było dostrzec skaliste szczyty © JPbike

    Chwila postoju © JPbike

    Po dokręceniu do mini miejscowości Podbanske zrobiliśmy postój przy tamtejszej mini restauracji, posilając się nieznanym mi do tej pory, ale bardzo smacznym daniem i browarkiem :)
    Przy okazji spotkaliśmy bikera z … Poznania :) Daliśmy Mu namiary na BS :)
    Od tej chwili jazda wśród wysokogórskich widoczków to sama przyjemność :) © JPbike

    Trek i tatrzańskie krajobrazy © JPbike

    Pięknie ... :) © JPbike

    Ela wśród Tatr :) © JPbike

    Nie napiszę jakie niesamowite wrażenia są, jadąc tamtedy :) © JPbike

    Pora na wspólny toast w odpowiedniej scenerii :) © JPbike

    Dobijamy do celu ... © JPbike

    Na 1280 m, Jak widać - dalej to zakaz jazdy ... szkoda :) © JPbike

    Po osiągnięciu celu, gdzie skończyła się asfaltowa ścieżka troszkę popadało i po podziwianiu wszystkich szczytów dookoła (m in. Świnicę, 2301 m) w padającym deszczu ruszyliśmy w drogę powrotną – ponad 30 km w dół, zrobiło się zimno, więc …
    Tu przeczekaliśmy deszcz © JPbike

    Takie robactwo oblepiało nasz sprzęt na sporej wysokości © JPbike

    Deszcz na szczęście przestał padać po krótkim czasie i jazda w dół :)
    Wracamy po mokrym © JPbike

    Zza chmur zaczęło się wyłaniać popołudniowe słońce odsłaniając najwyższe tatrzańskie szczyty – widoki rewelacja, szczęściarze z Nas :)
    Piękny widok na słowacki, monstrualny Krivan, 2494 m © JPbike

    Ela foci mnie, a ja Ją :) © JPbike

    A taki SUPER widok mieliśmy w drodze powrotnej :) © JPbike

    Podsumowując trasę – WSPANIAŁA !
    Do zaparkowanego auta dotarliśmy naładowani pięknymi, wysokogórskimi widokami pod wieczór i jazda do Kobiernic.

    Przewyższenie – ok. 700 m (Kajman poda dokładne)



  • dystans : 53.02 km
  • teren : 7.00 km
  • czas : 02:54 h
  • v średnia : 18.28 km/h
  • v max : 65.82 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Hrobacza i Żar zdobyte !

    Środa, 18 sierpnia 2010 • dodano: 18.08.2010 | Komentarze 7


    Kolejny wspaniały dzień urlopu w Beskidzie Małym :)
    Tegoż dzionka rankiem wyruszyłem wraz z Kubą.
    Tym razem plany były ambitne, bo mocno podjazdowe !

    Jako pierwszy podjazd do pokonania wzięliśmy Hrobaczą Łąkę (828 m)
    Tutaj zaczynamy porządny podjazd ... © JPbike

    No, przez jakiś czas wspinaliśmy się blisko siebie, i po chwili cisnąłem do góry i zgubiłem Kubę za plecami :)

    Widoczki zmusiły mnie do trzykrotnego zatrzymania :) © JPbike

    Przyznam że ten czterokilometrowy podjazd jest niezły, w większości ponad 10% do góry, biegnie po dobrym asfalcie, a na końcówce to już gorsza nawierzchnia … dla mnie to żaden problem :)
    Stary, zniszczony asfalt © JPbike

    Terenowa końcówka ... © JPbike

    Na 10 m przed szczytem przeczekałem na mojego kompana z Andrychowa i w taki oto sposób udało się ustrzelić wspólną fotkę :)
    Wspólnie zdobywamy Hrobaczą © JPbike

    Kolejny szczyt zdobyty, jak zwykle radośnie obwieściliśmy :) © JPbike

    Na szczycie trochę wiało, dobrze że miałem ze sobą długą bluzę, trochę odpoczęliśmy i dalej zdecydowaliśmy się na górski teren, czyli mój i mojego Treka żywioł :)
    Zjeżdżamy po masie kamieni © JPbike

    Czerwony szlak, po którym się poruszaliśmy nie zawsze pozwalał na jazdę …
    Trochę wnoszenia nie zabrakło © JPbike

    Ciągle na 800 metrowej wysokości ... © JPbike

    Po jakimś czasie skręciliśmy na niebieski w dół, również kamienisty, nie taki straszny, by po zjechaniu na Przełęcz Przegibek (663 m) zarządzić postój.
    Postój na colę na Przełęczy Przegibek © JPbike

    Dalej nastąpiła asfaltowa zjazdówka z serpentynami aż na most w Międzybrodziu Żywieckim, skąd podziwialiśmy następny cel – Góra Żar (761 m)
    Tam do góry się wybieramy :) © JPbike

    Po postoju przy sklepie, ponownie przez jakiś czas podjeżdżaliśmy razem, i dalej pomknąłem do góry, podjazd okazał się łagodniejszy od tego na Hrobaczą, ale … dłuższy. W zupełności do pokonania całości ponad 7 km podjazdu wystarczyła środkowa zębatka korby.
    Dzielny Kuba na podjeździe :) © JPbike

    Widokowa końcówka podjazdu © JPbike

    Na szczycie czekał na nas Piotrek, który przyjechał na górę wprost z domu.
    Gdy wjechałem z Kubą na Żar - miałem na liczniku 33 km i ponad 1 km w pionie :)
    No i ujrzałem w końcu znany mi jedynie z fotek wielki zbiornik wodny od miejscowej elektrowni szczytowo-pompowej.
    A najbardziej mnie zauroczyła cała masa tamtejszych arcywidoków na Beskidy :)

    Fragment zbiornika wodnego na górze Żar © JPbike

    Trzech Bikestatowiczy na Żarze :) © JPbike

    Beskidzki arcywidoczek :) © JPbike

    Poza podziwianiem widoczków zacięcie obserwowaliśmy zmagania szybowcowe …
    Za chwilę szybowiec zacznie swobodny lot © JPbike

    I leci ! Fajnie widzieć ze szczytu coś takiego :) © JPbike

    Widoczek, gdzieś tam na dole Ela z Piotrkiem mieszkają :) © JPbike

    Pora wracać ... © JPbike

    Po fajnym i długim zjeździe, z serpentynami oczywiście, po drodze poznałem słynne miejsce zaburzenia grawitacji, dalej kręciliśmy wzdłuż Soły kierunku do domu. Z Kubą pożegnaliśmy się przed Porąbką – jeszcze raz wielkie dzięki za wspaniałą wspólną i górska trasę !
    Potem myk z Kajmanem do Kobiernic na obiad, a po południu czeka mnie kolejna wycieczka, tym razem z Elą :)

    Puls - max 168, średni 126
    Przewyższenie - 1155 m