top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

w górach

Dystans całkowity:19097.61 km (w terenie 8931.00 km; 46.77%)
Czas w ruchu:1138:25
Średnia prędkość:16.74 km/h
Maksymalna prędkość:83.56 km/h
Suma podjazdów:248850 m
Maks. tętno maksymalne:179 (102 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:3943 kcal
Liczba aktywności:294
Średnio na aktywność:64.96 km i 3h 53m
Więcej statystyk
  • dystans : 21.86 km
  • teren : 18.00 km
  • czas : 01:18 h
  • v średnia : 16.82 km/h
  • v max : 59.09 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Dojazd na start i powrót z mety BM

    Sobota, 17 sierpnia 2013 • dodano: 19.08.2013 | Komentarze 1


    Dojazd - 10.95 km, 250 m podjazdów.
    Powrót - 10.91 km, 140 m podjazdów.
    Michałowice - Droga pod Reglami - końcówka trasy BM - szrenicki stok i na odwrót.
    Wracając, ciężkawo szło, marzyłem o browarku, białeczku i węglowodanach :)



  • dystans : 80.73 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 04:42 h
  • v średnia : 17.18 km/h
  • v max : 69.66 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Szklarska Poręba

    Sobota, 17 sierpnia 2013 • dodano: 18.08.2013 | Komentarze 8


    Grabkowy comeback po dwuletniej nieobecności w tym cyklu maratonowym. Tegoroczne osiągnięcia u Golonki mam takie że na dwa dni przed startem przydzielili mi świetny drugi sektor. Na start przyjechałem rowerem wraz z Mariuszem, wprost z noclegowni w Michałowicach (11 km) i dość wcześnie, więc można było sobie trochę powylegiwać na szrenickim stoku, na dolnej stacji wyciągu, skąd peleton mtb ruszał. Mariusz dostał trzeci sektor i zapowiada się niezła walka dwóch teamowych rówieśników :) Dość szybko, bo już na 30 min przed startem sektory się zapełniały. Start został opóźniony o 15 min, stałem, stałem w słońcu … No i wreszcie ruszyli. Na początek ze 300 metrowy podjazd po stoku narciarskim, długie stanie zrobiło swoje i ospale szło podjeżdżanie. Po tym skręt na szybkie szuterki. Tłoczno tam i ściganina ciśnie w tymanach kurzu. Przez kilka km nie idzie mi tak jak chciałbym. Po jakimś czasie łapię swój rytm i na jednym z pierwszych długich podjazdów zaczynam ładnie wyprzedzać nierozciągnięty peleton. Po chwili długi i bardzo szybki zjazd, tu pojawiają się problemy z trakcją na szybkich szutrowych łukach, sporo tracę. Winę zwalam na zużyte w połowie Racing Ralphy, a prawdziwą przyczynę tego stanu rzeczy odkryłem następnego dnia. Wpadamy w trawiasty zjazdowy półsingiel, wszyscy tam szarżują. Po rozjeździe mini i mega/giga trochę zluzowano, ciśniemy Drogą pod Reglami, przez stok Sośnika w stronę zielonego do Jagniątkowa. Ponownie robi się tłoczno, z czego większość to megowcy. Sam zjazd zielonym okazuje się sporym jak na Grabka zaskoczeniem – hardcore z masą kamulców i jednym aż 40 cm uskokiem (!! !! !!), zupełnie jak u Golonki. Problemik w tym że tam utworzył się korek i nie mogłem zaznać przyjemności zjazdowych. Po tym podjazd niebieskim (fragment pokonany na pych) i myk szuterkami w stronę znanego mi podjazdu na Dwa Mosty. Wspinając tędy stawka w końcu zaczyna się rozciągać. Ów szczyt zdobywam sprawnie w trzyosobowej grupce i korzystam z bufetu by zatankować. Po tym superszybki zjazd asfalcikiem i wpadamy w znany z maratonów w Karpaczu teren. Ku mojemu zdumieniu jazda tędy dostarcza masę frajdy, było gdzie się zmęczyć, jak i nacieszyć się techniczną jazdą, niektóre fragmenty to te same co podczas niedawnego Karpacza u GG, widocznie Grabek podniósł poziom trudności i kondycji. Napierając tędy raz mnie przyblokowano na malutkim korzennym uskoku, raz gdzieś tam dalej sporą grupą przegapiamy skręt i strata ze 2-3 minuty. Gdy zbliżam się do rozjazdu mega-giga to zaczynam czuć kryzysik, myślę wtedy o zjechaniu na mega. Chwilowe zwolnienie tempa jazdy, żel, batonik i wypicie izo ratują mnie i na 42 km zjeżdżam na drugą rundę słusznego dla mnie dystansu giga. Od razu pełny luz, wreszcie można jechać swoje. Ponowny podjazd na Dwa Mosty przebiega z prędkością średnio o 1 km/h niższą niż poprzednio. Podjeżdżając tędy zaczęło się dublowanko megowców. Na bufecie ponownie tankuję suche bidony i myk pokonać jeszcze raz z przyjemnością najlepszą cześć trasy. Sama frajda, nawet dwa ze trzy krótkie strome single podjazdowe (na pych) nie psują mi zabawy i jeszcze do tego wspomniany kryzysik zażegnałem. Jedzie się dobrze, do tego zaczynam wyprzedzać pojedyncze sztuki z giga. Po wjechaniu na odcinek Drogi pod Reglami prowadzący do mety nadal mocno kręcę korbą i coś tam widocznie zyskuję. W trakcie pokonywania pętelki przez Michałowice z bardzo fajnym zjazdem łapię gumę z tyłu, od razu zauważam centralnie wbity w oponę gwóźdź. Stało się to na 70-tym kilometrze, od razu biorę się na wymianę, pitstop zabiera 6 minut, kilka z giga mnie załatwia, klosia nie było widać. Ruszam i staram się odrabiać straty, co skutkuje na podjeździe skurczem, na szczęście krótkotrwałym. Myk szerokim szuterkiem w stronę mety, po drodze z dużą różnicą prędkości pokonuję tych z mega, ostatni podjazd i emocjonujący, choć krótki zjazd trasą enduro wprost na metę. Po zatrzymaniu patrzę na zegarek i liczę czas do przybycia klosia – mija kolejno 5 min, 10 min … :)

    36/64 – open giga
    10/23 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (nikt inny jak Bogdan Czarnota) – 1:19:44
    Wynik mógłby być lepszy, a to przez długie oczekiwanie na start, przez zgubkę, przez kapcioszka …
    Generalnie jestem zadowolony, szczególnie z bardzo fajnej trasy. Za rok jak będzie to tam wrócę :)
    Mariusz przyjechał ponad 15 minut za mną, też złapał kapcia i to na początku trasy.

    Fotka by Ela Cirocka
    Walka na trasie trwała do samego końca ! © JPbike


    W galerii bikelife docenili moje szaleństwa zjazdowe :)

    Foto by Piotr Macek
    Końcówka na fragmencie enduro. Gnam w dół na całego :) © JPbike

    Dwóch zatwardziałych po pasjonującej rywalizacji. Przegrany postawił browarka :) © JPbike

    Puls – max 170, średni 150
    Przewyższenie – 2344 m



  • dystans : 44.26 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 02:51 h
  • v średnia : 15.53 km/h
  • v max : 76.87 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Karkonoska rozgrzewka

    Piątek, 16 sierpnia 2013 • dodano: 19.08.2013 | Komentarze 4


    Zajechałem z Mariuszem do Michałowic na trzydniowe kręcenie po Karkonoszach.
    Wczesno-popołudniową porą czas wskoczyć na swoje rumaki i myk w góry.
    Pomysł trasy był spontaniczny. Po dojechaniu do Drogi pod Reglami wypatrzyliśmy znane niebieskie strzałki jutrzejszego maratonu i padło na częściowy objazd trasy. Dopóki wisiały oznaczenia to tędy kręciliśmy po górskich szuterkach. Po dokręceniu do zielonego szlaku prowadzącego do Jagniątkowa znikły oznaczenia, ale i tak pognaliśmy tędy w dół. Ów szlak zjazdowy mocno mnie zaskoczył poziomem trudności, iście golonkowym (kamienie, koleiny i jeden pokaźny uskok), miałem nawet wątpliwości czy Grabek tędy puści ścigantów (jak się okazało puścił :)). Następnie mimo braku strzałek w dalszym ciągu jechaliśmy właściwą trasą sobotniego maratonu po przyjemnych szuterkach i długim podjazdem na Dwa Mosty. Tam przerwa i zapadła decyzja by pokonać porządny podjazd - na Przełęcz Karkonoską. Pamiętam że w sierpniu 2007 to właśnie tamtędy zaczynałem swoją przygodę z kolarstwem górskim i wtedy ów ciężki podjazd zdobyłem po kilku postojach, paru wprowadzaniach i z twarzą zabarwioną na czerwono :) A tegoż dnia poszło gładko, nawet pokusiłem się o atak na stromej końcówce, na szczycie urwałem kłosiowi minutkę, może półtorej :) Przy schronisku "Odrodzenie" przerwa na czeskiego browarka i podziwianie arcywidoczków. Po tym pora na zjazd. Asfalt kiepski, z dziurami i wybojami, ale i tak rozpędziłem się tamtędy do 76.87 km/h (o 1 km/h mniej od osobistego rekordu). Gnając tamtędy w dół mijani turyści w popłochu uciekali na boki, jeden z plecakiem schował się nawet w krzaki :) Po zjechaniu już tylko jazda ponownie Drogą pod Reglami do Michałowic, do noclegowni.

    Fajny zjazd zielonym do Jagniątkowa © JPbike

    Na szczycie Dwóch Mostów (903 m) © JPbike

    Przełęcz Karkonoska (1198 m) zdobyta ! © JPbike

    Klasyczna przerwa z górkami w tle :) © JPbike

    Przewyższenie - 1360 m



  • dystans : 185.84 km
  • teren : 4.00 km
  • czas : 09:13 h
  • v średnia : 20.16 km/h
  • v max : 57.29 km/h
  • rower : Sztywna Biria
  • Poznań - Paryż - Amsterdam, dzień 4

    Wtorek, 16 lipca 2013 • dodano: 07.08.2013 | Komentarze 8


    Nauczeni zbyt późnym ruszaniem tym razem dość wcześnie wstaliśmy, po 6 rano, kawa, skromne śniadanko, pakowanie wszystkiego i myk w dalszą drogę.
    Zapowiadał się ciepły letni dzień.
    Ani ja, ani Jarek nie spodziewaliśmy się że będzie to jeden z cięższych etapów.
    Gór, a raczej pokaźnych pagórów na całej trasie mieliśmy pod dostatkiem.

    Miejscówka na skraju pola. Dwa razy obok przejechał traktor, nie robiąc nic z naszej obecności © JPbike

    Przerwa na drugie śniadanie w Sommerda © JPbike

    Bad Langensalza. Jedno z piękniejszych niemieckich miasteczek © JPbike

    Klimatyczna starówka w Bad Langensalza © JPbike

    Rondo z japońskimi akcentami © JPbike

    Kolejne podjazdy ... Dawaj Drogbas ! © JPbike

    W miarę zbliżania się do Eisenach zrobiło się upalnie, przydałaby się kąpiel, a jakiegoś zbiornika wodnego wokół nie było widać ani na mapie, ani w realu. Po podjechaniu na stację paliw wymyśliliśmy że można byłoby się spryskać myjką ciśnieniową, co od razu i z radochą uczyniliśmy :)

    Ale frajda !!! Trzeba jakoś radzić w takie upały :) © JPbike

    Przerwa w miłym cieniu, przy dużym wiadukcie. Na zdrowie dla wszystkich zaglądających :) © JPbike

    Któryś tam dłuższy podjazd. A ten Drogbas porównywał do tego w Karpaczu Górnym © JPbike

    Krajobrazik z trasy © JPbike

    Nie powiem - ten górski etap mi się podobał :) © JPbike

    Przerwa obiadowa. Miejsce ładne, tylko mrówki dawały o sobie znać © JPbike

    Ładnie tam. W oddali gigantyczna hałda © JPbike

    Przez większość tegoż dnia właśnie tak i podobnie wyglądała nasza trasa © JPbike

    Bez komentarza :) © JPbike

    Pozostałość po dawnej granicy Niemiec wschodnich i zachodnich © JPbike

    Góry góry - jak widać po fotce, biała koszulka z czerwonymi groszkami mi się należy :) © JPbike

    W okolicy 160 kilometra Jarka złapał kryzys. Zaproponowałem rozbicie w okolicy, kompan był na tyle twardy i kręcił dalej po pagórach. Pragnął kąpieli, odkryłem nawet potok, ale chaszcze i brudna woda nie zachęcały. W pewnym momencie, już po minięciu rogatek Fuldy zauważyłem mały cmentarz, pomyślałem że jest tam kran i był.
    Na wyprawach trzeba jakoś radzić, więc szybkie mycie i jazda dalej, już po zmierzchu po nocnej Fuldzie.

    Centrum Fuldy. Podziwiamy nocne fontanny © JPbike

    Po wydostaniu się z miasta Jarka ponownie dobijało zmęczenie górskim etapem i czas szukać miejsca na nocleg. Padło na małe zalesione wzgórze, obok ambony. Tym razem miejscówkę znalazł nabierający wprawy na wyprawach sam Drogbas.

    KOLLEDA – Sommerda – Straussfurt – Dachwig – Grafentonna – Bad Langensalza – Behringen – Stockhausen – Eisenach (rogatki miasta) – Fortha – Marksuhl – Vacha – Rasdorf – Hunfeld – Fulda – HARMERZ

    Profil trasy 4 etapu, najwyższy punkt ma prawie 400 m.n.p.m.


    Dzień trzeci, dzień piąty.



  • dystans : 36.41 km
  • teren : 20.00 km
  • czas : 03:00 h
  • v średnia : 12.14 km/h
  • v max : 73.99 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Uphill Śnieżka i downhill Tabaczana :)

    Niedziela, 16 czerwca 2013 • dodano: 17.06.2013 | Komentarze 14


    Szybko zagadaliśmy się co do niedzielnej trasy rozjazdowej.
    Padło jednoznacznie - na Śnieżkę (1602 m.n.p.m) !
    Pobudka o 4:30, skromne śniadanie, założyłem zapasowy łańcuch i można jechać.
    O tak wczesnej porze zarówno temperatura, jak i pogoda nam sprzyjały i to jak :)

    Godzina 5:19. Tam, na tą górę po lewej jedziemy :) © JPbike

    Podjeżdżając do Karpacza Górnego bardzo przyjemnie się kręciło, a zwłaszcza że ulice były opustoszałe, nóżki moje podawały, widocznie na wczorajszym maratonie nie najeździłem się na maxa :)
    I tak wraz z klosiem po wjechaniu do skrętu na sławną brukowaną drogę prowadzącą na sam szczyt zatrzymaliśmy się by poczekać na resztę kumpli, Marka i Zbyszka. A tam chłopaki spuszczają ciśnienie w oponach, by zbytnio nie skakać na podjazdowych kocich łbach, ja pozostałem przy standardowych 2.5 bara. Po czym zaczęliśmy właściwą wspinaczkę na szczyt. Każdy jedzie swoje. Od razu okazuje się że to ja mam najwięcej sił i na luzie uzyskuję jakąś przewagę nad Mariuszem. Oczywiście JPbike takie chwile korzysta na ... chwilowe postoje na fotki :)

    To już wysoko, ponad 1000 m przekroczone © JPbike

    Tutaj stromo i młynkujemy przez Strzechę Akademicką © JPbike

    Wysoko, coraz wyżej. Klosiu - dawaj ! © JPbike

    Równia pod Śnieżką i zaczynamy ostatni atak na szczyt © JPbike

    To JA :) Arcywidoczki powalają :) © JPbike

    Na szczyt wjechałem na luzie i równo z klosiem. Trochę powiało na ostatnim fragmencie.
    Od noclegowni w Ściegnach na Śnieżkę wyszło ponad 16 km, czas wspinaczki 1:39, 1.1 km w pionie i średnia 9.9 km/h :)

    Po krótkim czasie wjechał Marc. Świetny ma doping :) © JPbike

    Tego miejsca nie trzeba przedstawiać :) © JPbike

    Na szczycie zjawiliśmy się krótko po 7-mej rano, pusto było, temperatura spadła do 11 stopni (odczuwalna niższa), wiał zimny wiatr i wskoczyliśmy w gamexy. Po podziwianiu widoków dookoła zdążyliśmy zmarznąć, zjechaliśmy troszkę niżej by tam zaczekać na Zbyszka. Po drodze spotkaliśmy parę biegaczy. W pewnym momencie Mariusz wpadł na pomysł pokonania czerwonym, dalej żółtym na Okraj i na koniec zjazd zielonym, czyli Tabaczaną Ścieżką zamiast pierwotnie planowanego zjazdu na Przełęcz Karkonoską - od razu przystałem na propozycje :)

    Tam pojedziemy. Z daleka ścieżka wygląda okazale. Wrażenie mylące :) © JPbike

    W końcu nadjechał i Zbyszek :) © JPbike

    No to jedziemy po grzbiecie. Śnieżki od tej strony jeszcze nie widziałem © JPbike

    Niecodzienny widok - Zibi wśród wysokiej kosodrzewiny :) © JPbike

    W sumie tamten fragment czerwonym przez Czarną Kopę (1407 m) na sporym fragmencie okazuje się trudny do jazdy na rowerze, głównie przez sporą liczbę wysokich schodów i uskoków.

    Końcówka zjazdu czerwonym. Przerwa na siku i porzucone rowery :) © JPbike

    Po dotarciu do czeskiego schroniska "Jelenka" nastąpił zjazd żółtym, po asfalciku na którym bez rozpędu ja i klosiu osiągnęliśmy max 74 km/h.
    Po czym spoczko dotarliśmy na Okraj i tam przerwa na czeski złocisty napój o nietypowej porze (9-ta rano) :)
    Pora na zjazd, znaną mi Tabaczaną Ścieżką, tamtędy zjeżdżaliśmy podczas zeszłorocznego maratonu.

    Górna część Tabaczanej okazuje się być ciężka do jazdy, a jak ja tędy rok temu zjechałem na maratonie ? © JPbike

    Istne hardcore. W ciągu roku ta ścieżka zmieniła swoje oblicze © JPbike

    Całe szczęście, w odrobinę niższych partiach można było technicznie zjechać, co oczywiście uczyniłem :)

    Technikę zjazdową zawsze trzeba ćwiczyć © JPbike

    Ostatni techniczny element - przeprawa przez górski strumień © JPbike

    Dalej już tylko myk w dół po szerokim szuterku i to wprost do Karpacza.
    Przy skręcie na ostatni zjazd do noclegowni złapałem kapcioszka z tyłu.

    W sumie to był udany rozjazd, jak i te pięć dni, które spędziłem z pasją w Karkonoszach, nawet sobotni maraton który wypadł poniżej moich oczekiwań nie zepsuł mi humoru :)

    Przewyższenie - 1405 m



  • dystans : 71.41 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 05:42 h
  • v średnia : 12.53 km/h
  • v max : 54.29 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Karpacz

    Sobota, 15 czerwca 2013 • dodano: 16.06.2013 | Komentarze 12


    Na golonkowy Karpacz, określany mianem „The best of MTB” zajechaliśmy by zmierzyć się z arcygórskim giga w siedmioosobowym składzie ProGoggli – daVe, duda, klosiu, Marc, toadi69 i ja, oraz Maks który po pamiętnym giga tym razem na mega.

    Po starcie, na pięciokilometrowym asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego dość szybko znajduję swoje i dość dobre miejsce w stawce. Skręcamy w teren i zaczynają się pierwsze szaleństwa zjazdowe, na razie po luźnym szuterku, czuć już swąd palonych klocków. Po tym podjazd wymagającą i kondycyjną ścieżką na Czoło. Między innymi wyprzedzam Wojtka Wiktora (cosik mu nie szło i dnf). Podjeżdżając, tworzy się długi sznur gigowców, a na końcówce zauważam za plecami klosia. Pora na techniczny zjazd zielonym do Borowic. Następuje szybka selekcja na dobrych i słabych zjazdowców. Gnam w dół jak wariat po kamieniach, po strumyku i przy tym łykam ze 10-15 osób. To były dla mnie doskonałe chwile :) Po zjechaniu zauważam że łańcuch czasem samoczynnie zmienia biegi. Trudno. Od tego momentu przez jakiś czas tasuję się z Damianem Pertkiem. Przy pierwszym bufecie stoi slec (jakiś problemik ?). Zjeżdżamy czerwonym z Grabowca. Dużo wykrzykników, kamieni i korzeni, zaszalałem :) Na końcówce zjazdu z błotnym strumykiem wyprzedza mnie slec (chyba duże koła dobrze mu służą), po chwili taki manewr robi ratownik na motocyklu, który przede mną wpada tylnym kołem w poślizg i gleba w błotku zaliczona :) Zjazd do Sosnówki spoko i z asfaltowymi fragmentami, po drodze mijam sporą wycieczkę rowerową. Następna i ciężka wspinaczka, skręt na nieznany mi odcinek. Przeskakujący łańcuch znów daje o sobie znać, nie jest dobrze. Gdzieś tam przy próbie wodno-błotnej przeprawy potykam się i spd-y uświnione :) Po chwili zaskoczenie – bardzo stroma ścianka w stylu XC, zjechana w całości. Po tym z łańcuchem jest coraz gorzej i w końcu, na 25 km trasy napęd odmawia posłuszeństwa, szybka diagnoza – z jednej strony ogniwo jest wygięte. Biorę się za serwis, który zabiera mi dokładnie 12 minut (sprawdziłem). Aż tyle ? Były problemy ze skuciem, kilka ogniw poszło do wywalenia, głupek ze mnie. Tym sposobem pożegnałem się z jakimś tam wynikiem. M.in. minęli mnie Maciej R., klosiu (pokazał okazałe rany), ktone i karmi. W końcu ruszam. Pomykając dość szybko po fajnych odcinkach odrabiam kilka pozycji i wjeżdżamy na asfaltową wspinaczkę na Dwa Mosty. Zaczynam czuć że właśnie kończy mi się dobry power :( Żele jakoś nie chcą działać, a może to zmęczenie górskim rowerowaniem od środy i piątkową wędrówką po Karkonoszach (15 km) ? Trudno, jadę dalej swoje. Czas na zjazd nowym odcinkiem. Masa kamieni na początkowych ze 100 m przerasta moje możliwości zjazdowe i schodzę. Dalej już mknę w dół między kamulcami i strumyczkiem, by na koniec zjechać na blacie szerokim szuterkiem. W sumie cała dodatkowa pętla giga okazała się bardzo wymagająca, szczególnie w pamięci utkwiły super single, kilka ciężkich podjazdów (niektóre z buta), jak i super techniczne zjazdy. Jadąc tędy, jedynie pojedyncze osoby z trudem udaje się dojść. Mijam Macieja R., który zgłasza problemy z tylną przerzutką. Po połączeniu z mega następuje jazda wraz z niebieskimi i powolne dublowanie. Wyprzedza mnie Ewelina Ortyl. Na podjeździe po równiutkim asfalciku trochę motywacji dodają wyprzedzani megowcy (m.in. magdafisz). Jakoś w dobrym samopoczuciu zdobywam szczyt. Po tym zaskakuje nieznany zjazd do Chomontowej, z masą kamieni i błotka. Większość zjeżdżam. Wspinaczka znanym szuterkiem na szczyt Chomontowej przebiega spoko i przy ciągłym wyprzedzaniu niebieskich. Pora na pure mtb, czyli zjazd żółtym. Po dokręceniu do hardcorowego odcinka i sprawnym zjechaniu kawałka zostaję przyblokowany przez kilku z mega i jakiś fragment po korzeniach w dół z buta. Szkoda, chciałem w całości zaszaleć … Gdy wreszcie zluzowano to można było rozwinąć swoje umiejętności zjazdowe – poszło super ! Jadąc dalej, powtarzalnym odcinkiem tasuję się z Eweliną i rozpoczynam ostatni ciężki podjazd – taki ciężki że mocno depcząc w pedały nie tylko łatwo łykam kolejnych niebieskich, ale i uciekam Ewelinie. Na poboczu ponownie spotykam Macieja R. (urwany hak i singla robi). Aż nagle, tuż przed koncówką podjazdu łańcuch nienajlepiej skuty nie wytrzymuje i zrywam go na ponad 5 km przed metą. Wtedy doszedłem znajomą z mega – to mamba. Nie chce mi się znowu kombinować ze skuwaniem i znając z zeszłego roku tą samą końcówkę od razu decyduję się na spacer z hulajnogą i zjeżdżaniem bez napędu. Po raz drugi żegnam się z walką o wynik. Spacerując i popychając oczywiście sporo tracę, jedynie na zjazdach mogę zaszaleć. Na koniec techniczne i zjazdowe agrafki z 3 ostrymi nawrotami – na jednym z nich znowu przez to same drzewo podpieram się podobnie jak rok temu, to wybija mnie z rytmu i sekcję z dużymi kamieniami odpuszczam. Jeszcze tylko stromo w dół po trawie z jednym uskokiem z sześcioma (!) wykrzyknikami - też odpuszczam zjazd. W końcu meta, którą przekraczam hulajnogą.

    89/131 – open giga
    35/49 – M3

    Strata do zwycięzcy (Bartek Janowski) – 1:42:56, do M3 (Mirek Borycki) – 1:28:09
    Wynik lipny, jazda średnia, a trasa godna określenia „The best of MTB”.
    Po analizie wyników i czasu z licznika – straciłem przez defekty i spacer ponad 20 minut …

    68 (28 M3) – klosiu – 5:23:20
    89 (35 M3) – JPbike – 5:42:58 (czas z licznika z uwzględnieniem spaceru - 5:25:37)
    100 (36 M2) – Marc – 6:04:49
    109 (37 M2) – daVe – 6:23:53
    129 (40 M2) – duda – 7:37:40
    130 (22 M4) – toadi69 – 7:47:52

    W teamowej generalce giga zajmujemy 7 miejsce - trzeba walczyć o szerokie pudło w Istebnej.

    I jeszcze coś – niemal na każdym golonkowym maratonie w Karpaczu zawsze coś się dzieje ze mną i ze sprzętem:
    - 2009 – na zjeździe rozwaliłem kolano
    - 2010 – złamałem przednią przerzutkę
    - 2011 – nie było mnie bo … obojczykowy rekonwalescent
    - 2012 – istne hardcore, pół trasy na jednym hamulcu (przednim), ładne szlify na uskoku przed metą
    - 2013 – defekty z łańcuchem
    Więc kiedy wreszcie uda mi się ten arcymaraton u stóp Karkonoszy pokonać sprawnie i z satysfakcją ?


    Foto by mugfull.
    Początek zjazdu zelonym do Borowic © JPbike


    A tutaj demonstruję swoje szaleństwa zjazdowe na końcówce zielonego do Borowic. Fotki by beatab.
    Ci goście za mną zostali świeżo wyprzedzeni przeze mnie © JPbike

    Szybka reakcja i wybór odpowiedniego toru zjazdu © JPbike

    No i widać że coś tam pięknie zyskuję. Lubię takie chwile :) © JPbike


    Fotka by Bartek Sufin.
    Zjazdy w Karpaczu są takie że zęby trza zaciskać :) © JPbike

    Foto by mugfull.
    Końcówka hardcorowego żółtego z Chomontowej. Pełne skupienie :) © JPbike


    I na koniec techniczne agrafki przed metą w moim wykonaniu. Fotki by Ela Cirocka.
    Zaczynam skręt na ciasnym nawrocie z korzonkami © JPbike

    Tutaj własnie o to drzewo podpieram i chwilunię później mam podpóreczkę © JPbike

    I jadę dalej. Bez łańcucha jak widać :) © JPbike


    Puls – max 174, średni 150 (bez spaceru 154)
    Przewyższenie – 2805 m (wg licznika)



  • dystans : 20.31 km
  • teren : 4.00 km
  • czas : 01:08 h
  • v średnia : 17.92 km/h
  • v max : 55.73 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Poranny rozruch

    Piątek, 14 czerwca 2013 • dodano: 14.06.2013 | Komentarze 0


    Start na krótko przed 8-mą.
    Zrobiło się pochmurno, temperatura bardzo przyjemna - 15 stopni.

    Ściegny - Karpacz - Karpacz Górny - d.w. Lubuszanin - zjazd czerwonym z Grabowca (po strzałkach, dużo wykrzykników i emocje były) - Miłków - Ściegny

    Przewyższenie - 485 m

    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 52.50 km
  • teren : 42.00 km
  • czas : 03:10 h
  • v średnia : 16.58 km/h
  • v max : 62.45 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Singltrek pod Smrkem

    Czwartek, 13 czerwca 2013 • dodano: 13.06.2013 | Komentarze 10


    Dzień drugi urlopiku w górach. Piękna pogoda.
    Po śniadaniu głowiłem się przy mapie – może Przełęcz Karkonoska i po czeskich ścieżkach, może Okraj, zjazd tabaczaną i coś tam, może w końcu wybiorę się na Singltrek pod Smrkem – padło na to ostatnie, bo jeszcze tam nie byłem.
    Dojazd do Świeradowa furą, a planowałem całość rowerem. W sumie dobrze zrobiłem, bo po przejechaniu blisko 45 km po tamtejszych fajnych i bezustannie krętych singlach trochę się namęczyłem, a w sobotę maraton …
    Cóż napisać o wrażeniach – wszystko świetnie zrobione, idealnie ubita nawierzchnia, w roli głównej jest niezliczona ilość zakrętasów, wszystkie single zarówno podjazdowe, jak i zjazdowe mają łagodny profil wznoszenia i opadania – po prostu w sam raz dla każdego i niezależnie od umiejętności technicznych.
    W pewnym momencie mnie nawet znudziło to ciągłe pomykanie po przyjemnej nawierzchni i zamiast planowanego przejazdu niemal wszystkiego zrezygnowałem z odcinków położonych po północnej stronie czeskiego miasteczka Nove Mesto pod Smrkem. A może to wina emocji od wczorajszych hardcorowych zjazdów :)
    Tak, czy siak – bardziej wolę Rychlebskie scieżki, które są bardziej techniczne.














    Przewyższenie – 1257 m



  • dystans : 48.00 km
  • teren : 22.00 km
  • czas : 03:25 h
  • v średnia : 14.05 km/h
  • v max : 48.52 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Karpacz - rekonesans nowych odcinków

    Środa, 12 czerwca 2013 • dodano: 12.06.2013 | Komentarze 10


    Wziąłem kilka dni urlopu i wyrwałem się w rejon Karkonoszy :)
    Po zajechaniu do noclegowni z pięknym widokiem na Śnieżkę i najedzeniu się, popołudniową porą wyruszyłem się zapoznać z nowymi fragmentami sobotniego maratonu.

    - podjazd asfaltowy do Karpacza Górnego wszedł spoko
    - zjazd klasykiem, zielonym do Borowic po telewizorach, czasem po strumyczku
    - dojazd do Dwóch Mostów znaną mi asfaltową wspinaczką
    - zjazd premierowym odcinkiem, tylko dla giga, początkowo hardcore :)
    - ponowny dojazd do Drogi Sudeckiej znanym mi fragmentem
    - wspinaczka po nowiutkim asfalciku, do Drogi Chomontowej - spoko, momentami stromo
    - nowy zjazd z Chomontowej, żółtym – hardcore i tam nie ma miejsca na błędy techniczne :)
    - powrót asfaltowo-szutrowo-asfaltowy (ER2, czerwonym i w dół przez stadion w Karpaczu)

    Więcej nie będę pisał – to będzie esencja MTB, chłopaki tworzący trasę dobrze wiedzą co robią :)

    Foteczki oczywiście są. Samowyzwalacz miał ciężką pracę. 2 razy aparat wypadł z plecaka, przeżył :)

    HURA !!! Jak dobrze znów być w górach :) © JPbike

    Zjazd zielonym do Borowic, po RTV, AGD i strumyczku :) © JPbike

    Nowość. Dla giga. Zjazd z Dwóch Mostów © JPbike

    Wspinaczka po równiutkim jak stół asfalciku do Chomontowej © JPbike

    Zjazd żółtym. Istne hardcore, mi się podoba :) © JPbike

    Przewyższenie – 1410 m

    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 77.04 km
  • teren : 72.00 km
  • czas : 05:02 h
  • v średnia : 15.31 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Złoty Stok

    Niedziela, 19 maja 2013 • dodano: 19.05.2013 | Komentarze 14


    Rankiem obudziłem się dobrze wyspany, pora na skromne śniadanko i myk do Złotego Stoku, miejscówki od kilku już lat otwierającej prawdziwe górskie ściganie u GG.
    Przed startem robię kilkukilometrową rozgrzewkę na miłym podjazdowym szuterku (zjazd do mety). W sektorze tradycyjnie luz, śmiechy i przybijanie żółwików z masą znajomych. Dość blisko czołówki stoję i start. Przez pierwsze kilka km podjazdu na Jawornik Wielki wszystko gra tak jak powinno, zbytnio nie tracę pozycji. Trwa to do chwili gdy tętno skoczyło ponad 170 i mimo lekkiego zwolnienia nie chce spaść. Znając siebie wiem że z takim szybkim pikaniem może nastąpić zgon w drugiej części trasy. Zwalniam i oczywiście tracę stopniowo pozycje, w tym klosiu mnie wyprzedza i powolutku się oddala. Po wjechaniu na szczyt, tuż przed technicznym zjazdem jeden mnie wyprzedza, co powoduje że na stromym zjeździe zostałem przyblokowany i zmuszony jestem zjeżdżać całość w dół stanowczo za wolno jak na moje możliwości … Gdy tylko się poszerza i zaczyna długi szutrowy zjazd to cisnę w dół ile wlezie, okazuje się że nic tędy nie zyskuję i znowu coś tracę. Nie dziwię się, bo szybkie, szerokie i szutrowe zjazdy z łukami nie służą mojemu bardzo zwrotnemu Trekowi, są nawet problemy z podsterownością (zarzucanie przodem) i na wszystkich takich odcinkach, jakich tutaj jest sporo, aż do mety zmuszony jestem skupiać się na jeździe i by nie wyglebić. Na jednej zjazdowej nawrotce zaliczam nawet glebę z obtarciem łokcia przez wpadnięcie w banalną koleinę i po tym mówię sobie: „chłopie co jest z tobą ?, nie umiesz jeździć na rowerze ?” Dopiero po zjechaniu długiej i nudnej szutrówki zaczynam jakoś jechać, tętno się stabilizuje, tempo się zrównuje, czasem coś tam zyskuję. I tak dojeżdżam do bufetu z pomiarem czasu, staję tam i tankuję, bo picia w bidonach szybko ubywa, przy okazji biorę darmowy żel, który dał mi trochę powera na dalszą pętlę giga. Kawałek dalej, na kolejnym podjeździe dogania mnie dwóch, w tym były kolega teamowy (Maciej R.) i tak przez dłuższy czas jedziemy blisko siebie, co jakiś czas jeden z nas trzech się oddala i przybliża. Zauważam że na ciężkich podjazdach radzę sobie całkiem nieźle w stosunku do tych co mnie gonili na łatwiejszych podjazdach, a na półpłaszczyznach jedzie mi się gorzej i moi towarzysze uciekają. Gdy tylko w końcu docieram do sławnego już zjazdu czerwonym do Orłowca to przypominam sobie że rok temu właśnie tam złapałem dwa kapcie przez mocne walnięcie w kamienie. Tym razem udaje się zjechać szybko i sprawnie z jedną podpórką przy strumyku. Kolejny bufet i ponownie tankuję. Długi podjazd na ponad 800 metrową wysokość poszedł spoko i zaczynam wyprzedzać Megowców. Po pokonaniu nowego odcinka atak na Borówkową rozpoczęty. Całość podjechana, a jeden gigowiec przede mną na każdej stromiźnie robi butowanie. Pora na najtrudniejszy zjazd z masą kamieni, skałek i korzeni – całość poszła sprawnie :) Nawet nadgarstki zbytnio nie ucierpiały przez mocne trzęsawisko (dzięki wykonywanej pracy).
    A po zjechaniu z Borówkowej, przy bufecie spotykam MaciejaBrace i pytam: "czy widziałeś klosia ?" i dostałem odpowiedź: "tak, jakieś 20 minut temu", a ja na to (po cichu) "ile ? łe jezu !" … Dostaję wtedy nie tylko szoku, ale i dobicia psychicznego, które jednak mnie nie złamało w pokonywaniu ostatniego i najcięższego podjazdu, na którym twardo kręcę do góry. Coś mnie jednak zatrzymało na końcowej ściance („dziś nóżki nie podają tak jak powinny”). W końcu trochę półwypłaszczenia i długi zjazd do mety, będący zarazem końcowym odcinkiem mini. Gdzieś tam strzałki mnie dezorientują i wraz z jednym gościem skręcam w nie tą ścieżkę i nawrotka po 300 metrach, przy tym tracę trzy pozycje. W końcu już tylko szybki szuterek wprost do mety, bez emocji pokonany. Po końcowej kresce podszedł do mnie Mariusz, faktycznie końcowe wyniki potwierdziły 20 minutową porażkę i to w górach ...
    Po prostu to nie był mój dzień i tyle.


    75/153 - open giga
    32/69 - M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (Bogdan Czarnota) - 1:23:21
    Z jazdy i wyniku to średnio zadowolony jestem, liczyłem na stratę z rzędu godziny ...
    Za sukces uznaję przejechanie całej trasy bez problemów kryzysowo - skurczowo - sprzętowych.


    52 (23 M3) - klosiu - 4:42:23
    75 (32 M3) - JPbike - 5:02:52
    104 (46 M3) - jacgol - 5:24:28
    121 (37 M2) - Marc - 5:40:30
    138 (22 M4) - z3waza - 6:05:56 (1 guma)
    145 (23 M4) - biniu - 6:18:45

    MTB Marathon Złoty Stok 2013. Szaleniec zjazdowy :) © JPbike

    Foto by Ela Cirocka.
    Mknę gdzieś na końcówce © JPbike


    Puls - max 174, średni 148
    Przewyższenie - 2550 m (a mój licznik pokazał 2801 m :))