Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 180980.79 km
- w tym teren: 65565.10 km
- teren procentowo: 36.23 %
- v średnia: 22.65 km/h
- czas: 331d 02h 14m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1159
do 50 km - 1223
do/z pracy - 278
dron - 62
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 55
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 288
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 67
ponad 100 km - 237
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 92
Solid MTB - 30
sprzęt - 47
szoska - 442
Uphill race - 8
w górach - 301
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 390
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20

Black Peak

Canyon Endurace



archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2025, Kwiecień - 6 - 14
2025, Marzec - 10 - 24
2025, Luty - 8 - 16
2025, Styczeń - 7 - 13
2024, Grudzień - 15 - 38
2024, Listopad - 7 - 15
2024, Październik - 9 - 21
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 93
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 96
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14

















Wpisy archiwalne w kategorii
w górach
Dystans całkowity: | 19270.34 km (w terenie 8997.00 km; 46.69%) |
Czas w ruchu: | 1148:52 |
Średnia prędkość: | 16.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.56 km/h |
Suma podjazdów: | 252556 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 3943 kcal |
Liczba aktywności: | 298 |
Średnio na aktywność: | 64.67 km i 3h 52m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 20 lipca 2017 • dodano: 21.07.2017 | Komentarze 11
Dzień "lajtowy" na urlopie - nie jesteśmy już młodzieniaszkami by codziennie robić w terenie 100 km i 3000 m podjazdów :)
Padł pomysł na odwiedzenie Bike Parku Mottolino. Zatem najpierw obcykany w poniedziałek asfaltowy podjazd na Passo Eira (2208m) i stamtąd już tylko krótka wspinaczka na górną stację wyciągu i decydujemy że zjedziemy jednym z "łatwiejszych" singli, ponoć większość co korzysta z owego bikeparku to sami zjazdowcy, freerideowcy, itp.

Końcówka podjazdu na Mottolino jest ciężka ale widokowa :) © JPbike

Karnet na 4h korzystania z wyciągu to 100zł, my wjechaliśmy gratis i na własnych siłach :) © JPbike

Punkt startowy Bike Parku Mottolino. Większość co zjeżdżała to sami zjazdowcy, a my gorsi ? :) © JPbike

Ponad 4 km singiel (niebieski) był fajny i troszkę techniczny że udało mi się cyknąć jedyną fotkę © JPbike

Po zjechaniu pora na lans wzdłuż i wszerz Livigno © JPbike

Ładne i zadbane miasteczko, do tego w strefie wolnocłowej :) © JPbike

Lajtu c.d © JPbike

Na koniec obowiązkowa fota przy sławnym napisie :) © JPbike
Kategoria do 50 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wysokie szczyty
Środa, 19 lipca 2017 • dodano: 20.07.2017 | Komentarze 10
Tegoż dnia czas zrobić solidny terenowo alpejski górski trip.
Poszukałem fajnego tracka na gpsies.com, zgrałem do licznika i można jechać.
Nie ma co się szczegółowo rozpisywać - fotorelacja wystarczy :)

Nad Lago di Livigno. Pełno tam na dole napisów z kamieni :) © JPbike

Zaczynamy pierwszy solidny podjazd © JPbike

Szuterek spoczko, nachylenie nierzadko przekraczało 15%, na przełożeniu 34/40 dałem radę © JPbike

Końcówka podjazdu jest miła i przyjemna :) © JPbike

Wysoko i arcywidokowo - lubię to :) © JPbike

Kolejna próba dogadania się z alpejską fajną krową :) © JPbike

Po wjechaniu na 2300 m pora na zjazd, na początek bez szaleństw © JPbike

... :) © JPbike

Fotka dnia. Wypasiony singielek zjazdowy. W tle Lago di San Giacomo © JPbike

Singielka zjazdowego c.d. :) © JPbike

Ale tu ładnie :) © JPbike

... (2) :) © JPbike

Ten singielek robi wrażenie i wymaga skupienia :) © JPbike

Pięknie tam. Na dole Lago di Livigno © JPbike

... (3) :) © JPbike

... (4) :) © JPbike

Fajnie tutaj wodospadzik nas opryskał :) © JPbike

Czas na drugi podjazd. Dość ciężki © JPbike

Po trawie też się jechało © JPbike

Widokowa końcówka podjazdu © JPbike

No i druga przełęcz podjechana. My w koszulkach Sudety MTB Challenge :) © JPbike

Rozległa wysokogórska polana (2300 m). To już Szwajcaria :) © JPbike

... (5) :) © JPbike

Czas na drugi długi zjazd © JPbike

Alpejskie singielki © JPbike

... (6) :) © JPbike

Ku mojej uciesze znalazł się taki golonkowy zjazd :) © JPbike

... (7) :) © JPbike

Fajny singielek wzdłuż potoku © JPbike

Singielka c.d. © JPbike

No i Drogbasa dopadła spora bomba ... © JPbike

Lago di San Giacomo © JPbike

Ostatni podjazd (nieplanowany) © JPbike

... (8) :) © JPbike

W oczekiwaniu na kompana walczącego z bombą użyłem samowyzwalacza © JPbike

... (9) :) © JPbike

No i zjechaliśmy. Kolejny udany górski trip za nami :) © JPbike
Kategoria do 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wysokie szczyty
Wtorek, 18 lipca 2017 • dodano: 19.07.2017 | Komentarze 2
Po super wypasionym wczorajszym tripie czas na coś "luźniejszego" :)
Padł pomysł na zdobycie stacji narciarskiej i mountainbikerowej też - Carosello 3000.
Livigno to dobre miejsce na zgrupowania zawodowych grup kolarskich - wczoraj spotkaliśmy ekipę CCC, pojedyncze sztuki z Bory i Astany, a dziś była okazja zamienić parę zdań z Bartoszem Banachem.

Lajtowa ścieżka rowerowa w Livigno. Drogbas gada z łydkami :) © JPbike

Na początek mamy całkiem miły szuterek podjazdowy © JPbike

Im wyżej tym widoczki ciekawsze © JPbike

Nic, tylko podjeżdżać :) © JPbike

Ale frajda ! © JPbike

Powiem Wam - to cały Drogbas :) © JPbike

Na parę km przed szczytem zrobiło się baardzo stromo © JPbike

Na moją komendę "biegiem do góry bo mam w plecaku piwo" kompan reaguje posłusznie :) © JPbike

Tak, tą ścieżką na dole podjeżdżaliśmy © JPbike

Żeby nie było - tu nachylenie dochodziło do 28% ! © JPbike

JPbike i majestat alpejskich szczytów :) © JPbike

A to kolejny drogbasowy majestat gór :) © JPbike

No i podjechaliśmy. Hmm ... plażowa budka na wysokości 2675 m? :) © JPbike

Fotka dnia. Tam na dole mieszkamy :) © JPbike

Bez komentarza :) © JPbike

Czas na fun - zjazd wyprofilowanym singlem © JPbike

Jazda tędy w dół to fajna sprawa :) © JPbike

... (1) :) © JPbike

... (2) :) © JPbike

... (3) :) © JPbike

Jak zwykle wybieram trudniejsze warianty zjazdu :) © JPbike

Znalazło się nawet i takie rondo :) © JPbike

No i zjechaliśmy. Pora na pizzę i pifko :) © JPbike
Kategoria do 50 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wysokie szczyty
Poniedziałek, 17 lipca 2017 • dodano: 18.07.2017 | Komentarze 15
Ano, upragnione urlopowanie z rowerem rozpoczęte :)
Tym razem wybrałem się z Drogbasem do alpejskiego Livigno. Urlopowa decyzja zapadła na przełomie roku, a nocleg załatwiłem w lutym. Dojazd autem poprzedniego dnia z Poznania do Livigno (przez Niemcy, Austrię i Włochy, w sumie prawie 1200 km) zajął nam wraz z postojami 17 godzin - po dojechaniu do kwatery padłem i od razu spać :)
Podczas pierwszego dnia urlopu w Alpach obaj postanowiliśmy że uderzamy w góry z grubej rury - najpierw asfaltowo przez Bormio, na sławną kolarsko przełęcz Passo dello Stelvio (2758 m) i po tym czas na alpejski terenowy full konkretny powrót - zresztą pokażna fotorelacja wystarczy by pokazać jakie świetne przeżycia na trasie mieliśmy :)

Poniedziałkowy poranek w Livigno wita nas bajkową pogodą :) © JPbike

Zaczynamy pierwszy podjazd - Drogbas lubi takie momenty :) © JPbike

Pierwsza przełęcz zdobyta (Passo Eira, 2208 m), pora na krótki zjazd © JPbike

Przez jakiś czas miałem towarzystwo takiej bikerki - zwróćcie uwagę na jej łydki :) © JPbike

Pięknie tam :) © JPbike

Druga przełęcz zdobyta i czas na długi zjazd do Bormio © JPbike

Pięknie tam (2) :) © JPbike

Przez klimatyczne włoskie miasteczko ... © JPbike

Po zjechaniu czas na 19 km podjazd na słynne Passo dello Stelvio © JPbike

Ta serpentynka leży na wysokości naszej Śnieżki (1602 m) :) © JPbike

Takich "mrocznych" tuneli jest po drodze kilka. Miły chłodek tam był :) © JPbike

Za czekanie na kompana (formy u niego brak) mam zapewnione browary :) © JPbike

"Galleryjnych" tuneli tutaj jest kilka © JPbike

Dawaj Drogbas, buduj formę ! © JPbike
W trakcie podjeżdżania Jarek spotkał i pogadał z samym dyrektorem sportowym grupy CCC.

Normalnie szok z tymi traktorami (kolekcjonerzy) :) © JPbike

Pięknie to wygląda, oczywiście tędy się wspinaliśmy :) © JPbike

Napisy z tegorocznego Giro i klimatyczna kapliczka © JPbike

Stąd jeszcze 5 km asfaltowej wspinaczki na Stelvio © JPbike

Pora na krótką przerwę przed atakiem szczytowym :) © JPbike

Bez komentarza że aż żałuję że sprzedałem swojego pięknego zielonego malucha ... © JPbike

To już ostatnie kilkaset metrów. Dawaj kompanie, nie ma lipy ! © JPbike

No i podjechane. Kolejna radosna chwila w moim życiorysie :) © JPbike

Kolejne kolarskie marzenie spełnione :) © JPbike

Ale tam arcywidokowo :) Ten podjazd albo zjazd (z drugiej strony przełęczy) pokonamy innym razem :) © JPbike

Dwóch zdrowo szurniętych wariatów gdzieś wysoko w Alpach :) © JPbike

Na przełęczy pełna komercja. Tylko co tam robi pluszowy dzik ? © JPbike

Czas na terenowy powrót do Livigno. Strasznie tu stromy fragment © JPbike

Nasz kolejny rekord wysokości z rowerem pobity :) © JPbike

Jeszcze jedno spojrzenie na Stelvio z góry © JPbike

Się zaczęła frajda Alpy Pure MTB © JPbike

Alpejskie singielki (1) © JPbike

Alpejskie singielki (2) © JPbike

Asfaltowa chwilunia w Szwajcarii. Tegoroczne Giro też tędy jechało © JPbike

Alpejskie singielki (3) © JPbike

Z tankowaniem pustych bidonów nie mieliśmy problemo :) © JPbike

Alpejskie singielki (4) © JPbike

Kolejna przełęcz zdobyta (wypych przy 22% był) © JPbike

Alpejskie singielki (5) © JPbike

Na rowerze jeżdżę przez cały rok, zatem tu nie miałem problemów :) © JPbike

Ojej, ale majestat gór © JPbike

Alpejskie singielki (6) © JPbike

Jak się kocha MTB to pomykanie tędy jest czystą przyjemnością :) © JPbike

Te wypasione do MTB singielki zjazdowe wymagają 100% skupienia by nie spaść w przepaść ... © JPbike
No i ... Jarek na wąskim fragmencie z luźnymi kamieniami popełnił błąd z podpórką i zsunął się w dół ...

Uff, po stoczeniu w dół rower cały, kompan żyje, takie wypadki są wpisane w taki sport © JPbike

Klimatyczny potok. Jarek tutaj mógł przemyć rany © JPbike

Na ostatnich km pogoda się troszkę popsuła i zaczęło padać © JPbike

Deszczowy przejazd przez zaporę przy Lago di Cancano © JPbike

Ostatni podjazd. Natrafiliśmy na trasę pewnego maratonu © JPbike

Wiadomo - pogoda w górach zmienna jest © JPbike

Ani szczypiące rany, ani tutejsze ponad 20% nie zepsuły nam humoru :) © JPbike

Ojej, straszna tu przepaść © JPbike

Alpejskie singielki (7) © JPbike

Próbujemy znaleźć wspólny język z tą alpejską krową :) © JPbike

Ostatnia i nie wiem już która przełęcz zdobyta © JPbike

Po zjechaniu myk przez taką dolinkę © JPbike

Na koniec super tripu mamy taki ze 3 km singiel wprost do Livigno © JPbike

Dojechaliśmy do celu. Tegoż dnia byliśmy na rowerach od 9:30 do 21:00 ! © JPbike
Kategoria ponad 100 km, w górach, w towarzystwie, wysokie szczyty, poza PL
Wtorek, 27 września 2016 • dodano: 27.09.2016 | Komentarze 6
Kolejny piękny, nie tylko pogodowo dzień w Karkonoszach.
Przed południem "regeneracyjny" basen, poza pływaniem były zjeżdżalnie, ziołowe bąbelki, solanki, spirala i sztuczna fala :)
Na rower o 12:30 - w planie przyjemnościowe kręcenie na mtb po górkach.
Nie ma co się rozpisywać szczegółowo - resztę opowiedzą poniższe foteczki :)

Na szczyt Księżej Góry prowadzi fajna i spiralna droga wokół góry © JPbike

Rezydencja z 1897 na Księżej Górze (628 m) © JPbike

Jesień w górnej części Karpacza - mieszkałbym tam :) © JPbike

Zapuściłem się w górski teren - mój żywioł :) © JPbike

Nie brakowało miłych i widokowych asfalcików © JPbike

Tegoż dnia właściwie pomykałem po przeróżnej maści ścieżkach © JPbike

Klimatyczny kościółek w Jagniątkowie © JPbike

Urok jazdy po dzikich ścieżkach - była dzika przeprawa przez potok :) © JPbike

Techniczną ucztę zostawiłem na koniec traski (zjazd czerwonym do Karpacza) :) © JPbike

Jeszcze jedna górska technikalia, piwo w kwaterze czeka ! © JPbike
Poniedziałek, 26 września 2016 • dodano: 26.09.2016 | Komentarze 5
Zaległy urlop, który postanowiłem spędzić w górach :)
Tak, w Karkonosze zabrałem swoje dwa rowery - mtb i szoskę.
Tegoż dnia panowała piękna jesienna pogoda - słonecznie i 15°C. Postanowiłem na swojej szosce zadebiutować w górskim kręceniu. Traskę obczaiłem na gpsies.com i zgrałem do licznika. Start przed 10. Na początek podjazd do Karpacza Górnego i zjazd do Borowic. Już na pierwszym zjeździe z łukami nie czuję się pewnie, bo nie wiem jaka jest granica przyczepności na wąskich oponkach (czasy zjazdów na stravie słabiutkie miałem - wolę MTB :)). Po dotarciu do Borowic czas na podjazd Drogą Sudecką i dalej na sławną Przełęcz Karkonoską - odżyły wspomnienia z wyprawy do Rzymu (pozdro dla Drogbasa) :)

Ach, te motywujące napisy na podjeździe na Przełęcz Karkonoską :) © JPbike

Całość podjechana, najlżejsze przełożenie 34/32 ledwo mi starczyło © JPbike
No, na stravie zobaczyłem że 4 km konkret podjazd pokonałem 7 min gorzej od ... Kwiatkowskiego :)

Oj, będzie dłuuugi zjazd. Bezrękawnik i długie rękawiczki przydały się, bo zimno było w dół © JPbike

Łaba w Spindleruv Mlyn © JPbike

Fajnie i klimatycznie się tędy mknie lekko w dół © JPbike
Po dojechaniu do czeskiego Lanov i podążając dalej po śladzie gps ... trafiam na teren, a mówili że to szosowa pętla. No to olewam gps, sprawdzam navi w smartfonie i wracam na główną drogę. Na pewnym rondzie skręcam nie tędy ... W efekcie pokręciłem sobie miłą boczną szosą przez dwie klimatyczne czeskie wioski i po paru km zorientowałem się że jadę wprost na południe i nawrotka ... :)

Uroczy widoczek z trasy. W tle Cerna Hora (1299 m) © JPbike

Takich wagoników wiozących górskie urobiska (?) jeszcze nie widziałem © JPbike

Przejazd przez Horni Marsov, lekko tu pod górkę © JPbike

Początek konkret podjazdu na Okraj (od czeskiej strony) © JPbike

Końcówka podjazdu (980 m). Robi się złota jesień w górach :) © JPbike
Zjazd z Okraju w stronę Kowar przebiegł spoko - wspomnę tylko że czas zjazdu na stravie tragiczny ...

To był fajny górski szosowy trip, ale i tak MTB jest lepsze dla mnie :) © JPbike
I tak o 16 dojechałem do noclegowni bez większego zmęczenia, 4 batoniki i 2 bidony z izo starczyły mi :)
Kategoria wysokie szczyty, ponad 100 km, szoska, w górach, poza PL
Niedziela, 25 września 2016 • dodano: 25.09.2016 | Komentarze 9
Planując starty w sezonie 2016 jakoś tak wyszło że nie udało mi się zapisać na wrześniowy Uphill na Śnieżkę organizowany przez Rotary Club, zamiast tego bez wahania skusiłem się na ich kolejną imprezę rowerową „Rowerem przez Karkonosze“ z trasą ze startem w Szklarskiej Porębie a metą w Karpaczu (50 km).
Z logistyką, by dojechać w rześki poranek na miejsce startu z noclegowni w Karpaczu nie miałem najmniejszego problemu - towarzyszyli mi rodzice :)
Rejestracja, przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę przebiegła sprawnie i szybko, wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka (czuję że nóżki mam wypoczęte i głodne podjazdów) i w oczekiwaniu na odpalenie niespełna 140 osobowej stawki znalazłem jeszcze czas na cappuccino :)
W sektorze i na pełnym luzie ustawiam się w drugim rzędzie. Rozpoznaję ledwo kilka znanych twarzy, no to myślę sobie że będzie szansa na wynik w górach :) No i o 10 start. Od razu nogi podają, co mnie trochę dziwi (w tygodniu zrobiłem tylko jeden tlenik). Dość szybko, na pierwszym podjeździe przede mną formuje się kilkuosobowa czołowa grupka, a za mną jedzie dwóch i spora przestrzeń :) Na pierwszym zjeździe z dużą ilością ostrych kamieni mijam pierwszego defekciarza, kolejnego parę km dalej (obaj problemy z ogumieniem). I tak dalej zasuwam zarówno pod górę, jak i w dół po przyjemnych karkonoskich szuterkach wraz z dwoma gośćmi - po jakimś czasie, na długim podjeździe obaj nie wytrzymują mojego tempa i jadę dalej sam. Zaczął się kolejny i długi podjazd w stronę Petrowki (na 1044m) - jedzie mi się tedy bardzo dobrze, z tą różnicą że dogania mnie znana kobieca twarz (Aleksandra Podgórska) i jeden kolega z którym chwilę gadam (na temat niezłego tempa Oli, miejsca w stawce open i długości trasy). Pora na najdłuższy zjazd, szeroki i dość wymagający przez ilość kamieni i wysokich na 10 cm progów odwadniających - dla mnie spoko, wyprzedzam wspomnianego kolegę, a na dole przybliżam się do Oli. Po tym trochę półpłaskich szutrów i kolejne uphilowanie - kolega i Ola widocznie mają lepsze możliwości podjazdowe ode mnie i powolutku, na znanej Drodze na Dwa Mosty mi uciekają. Podjeżdżając tędy zaczynam kontrolować sytuację - za mną i ze sporej odległości dostrzegam jednego rywala, no to spoko, bo wiem że od startu jadę w top 10 open. Po szybkim zjechaniu wpadam na doskonale mi znane z tutejszych maratonów odcinki - całość przejeżdżam szybko i sprawnie, po drodze mijam wesołą i głośno kibicującą mi grupę emerytów :) Po (ponownym) wjechaniu na Drogę Sudecką to został do pokonania jeszcze jeden ciężki i o zgrozo asfaltowy podjazd w stronę górnych partii sławnej Drogi Chomontowej - pokonany sprawnie i z bezpieczną przewagą nad rywalem. Na Chomontowej jeszcze kawałek podjazdu i stamtąd już tylko zjazd tejże drogą w stronę mety, w Karpaczu Górnym, przy DW Stokrotka. Gdy tylko przekroczyłem kreskę to po pierwsze - zdziwił mnie czas przejazdu (poniżej 2:30h, a myślałem że będą okolice 3h), po drugie - dowiaduję się z szokiem że jestem TRZECI OPEN wśród facetów, o wygranej w kategorii ponad czterdziestolatków nie wspominając :)
4/134 - open (sami faceci - 3/127)
1/48 - M40
Strata do zwycięzcy open (Filip Helta) - 22:05 min
Trasa była przyjemna, głównie kondycyjna i bez technicznych fajerwerków rodem z Golonki :)

Start oczywiście mam z czuba © JPbike

Właśnie i radośnie mijam metę :) © JPbike

Historyczna chwila w moim życiorysie - TRZECI OPEN ! © JPbike

To też trzeba pokazać - druga w sezonie wygrana w kategorii :) © JPbike
Na koniec przyznaję że znając siebie - po prostu miałem dobry dzień na solidne ściganie :)
Kategoria dzień wyścigowy, maratony, w górach, podium, te szerokie też
Niedziela, 11 września 2016 • dodano: 13.09.2016 | Komentarze 5
Mistrzostwa Polski w maratonie, zatem będzie okazja, by sprawdzić siebie w porównaniu z nie tylko krajową czołówką MTB, bo ów maraton, organizowany przez Grabka został wpisany do prestiżowej UCI Marathon Series.
Po pobudce na kempingu (średnio się wyspałem), śniadaniu i zwinięciu obozowiska wraz z Dawidem udałem się do Jeleniej Góry, a Drogbas (nie startował) postanowił że pokręci sobie po oznakowanej trasie i przy tym popatrzy, pokibicuje i pofoci.
Start mieliśmy spod samego centrum - na Plac Ratuszowy dojechaliśmy na 20 min przed startem i od razu zaskakuje nas pokaźny tłum, przeszło 1300 kolarskiej wiary :). Grabek przydzielił mi tradycyjnie 2 sektor - okazuje się że bardzo szybko się zapełnił i będę musiał startować z poza barierek (prócz mnie jeszcze sporo ścigantów tędy zaczynało wyścig).
Krótkie przemówienie miejscowych włodarzy i samej Mai, lekkie opóźnienie i można ruszać. Najpierw Elita, po krótkim czasie odpalili 1 sektor (z micorem) i w końcu czas na tłoczny 2 sektor - gdy wreszcie wjechałem wewnątrz barierek to Ci z przodu byli już daleko, no to pozamiatane. Mijam pierwszą kraksę. Pierwsze kilometry pokonujemy po ulicach Jeleniej Góry w stronę Karpacza i po chwili wpadamy na asfaltową ścieżkę rowerową. Gnając tamtędy powolutku wyprzedzam kolejnych, póki starczy miejsca na takie manewry. Pierwsze 15 km to jazda asfaltami i szutrami wśród widokowych pól i wiosek. Jedzie mi się spoko, w dalszym ciągu powoli, acz stopniowo wyprzedzam kolejnych (m.in. micora). Jedynie co mnie zastanawia, to nie wiem gdzie znajduję się w stawce, bo w tym ogólnopolskim cyklu ciężko kogoś znajomego rozpoznać. Zanim wjechaliśmy w porządne góry (Rudawy Janowickie) to raz się zakorkowało - przez banalną przeszkodę o szerokości na jeden rower :). Tuż przed najstromszym podjazdem („łopata“, momentami 20%) dwukrotnie mijam focącego Drogbasa. Ów podjazd wszedł mi sprawnie i bez utraty pozycji, zapewne dlatego że go zapamiętałem z zeszłego roku. W końcu się zaczęła prawdziwa górska jazda, rozkręciłem się na dobre. Na 26 km rozjazd mega/giga i nareszcie miło się zluzowało na trasie. Pierwsze km na dodatkowej pętli giga to najpierw wspinaczka na ponad 800 m, wyprzedzam dwóch i następuje długi zjazd, oczywiście z dodatkiem techniki - zaszalałem i kolejne dwie sztuki rywali załatwione. Myślę sobie że jest dobrze, dużo piję na trasie, ale obawy i są, bo doświadczenie i mój niemal bezzmienny poziom wytrenowania podpowiadają mi że wraz z upływem mocno pokonywanych górskich terenowych km-ów w każdej chwili może nastąpić nagły ubytek powera. Dalsza jazda po fajnie poprowadzonej trasie (raz podjazd, raz zjazd, czasem single, czasem trudne kamieniste zjazdy, czasem wypych na stromych fragmentach) przebiega dla mnie spoko, kilka kolejnych osób wyprzedzam, aż na półmetku giga (po 45 km) czuję wcześniejsze obawy i faktycznie zaczyna mi się ciężej kręcić, czyli następuje dla mnie koniec dobrej jazdy, a szkoda ... W pewnym momencie bidony mam puste, a chce mi się pić - nie czekając aż dotrę do kolejnego bufetu, przy strumyku poprzedzonym niezjeżdżalną ścianką tankuję bidon (prócz mnie jeszcze kilka osób robi to samo). Poczynając od drugi raz pokonywanej „łopaty“ (uff, wjechałem) to ze smutkiem zaczynam powoli i stopniowo tracić ładnie zdobyte wcześniej pozycje :(. Im dalej, tym gorzej ze mną, postoje przy ostatnich bufetach nie pomagają, a ciężkie podjazdy jeszcze nie skończyły się, do tego zmęczenie utrudnia mi sprawne zjeżdżanie z odpowiednią techniką (kilka potknięć zaliczyłem). Były takie myślowe momenty że gdzieś tam napotkam na Drogbasa, co mnie podratuje np. browarem :), a ten wolał oglądać czołówkę giga i ich wyczyny na zjazdach, po czym zwiał wraz z nimi w stronę mety. Włócząc się dalej siłą woli, okazuje się jednak, że nie jestem sam co walczy z sobą - było kilka tasowań z niedobitkami, jak i parę osób się zatrzymało na poboczu. W końcu, na jakieś 10 km przed metą górska jazda ustąpiła półpłaskiej dojazdówce w stronę Parku Paulinum - nadal słabo tędy jechałem, kolejne kilka miejsc w dół i tak po ponad 6 godzinach spędzonych na godnej Mistrzostw Polski trasie dojeżdżam do mety - a tam ani Drogbas, ani Micor nie czekali na mnie przy końcowej kresce, tylko sączyli sobie w miłym miejscu kolejne piwko i właśnie trwała dekoracja najlepszych ...
146/182 - open giga
19/24 - M4
Strata do zwycięzcy open ... ponad 2 godziny, do M4 - ponad godzinę ...
Znając siebie - można było się spodziewać takiego słabego wyniku przy takiej silnej obsadzie.
Analizowałem wyniki na giga i wiem że nawet bez kryzysu osiągnąłbym ledwo 100 pozycję ...
Tylko jedna fotka - cyknął Drogbas, a na dalszej pętli giga do mety nie spotkałem żadnego fotografa ...

Zaraz się zacznie ta osławiona i stroma "łopata" :) © JPbike
Mimo wszystko - te dwa dni zaliczam do tych fajnie spędzonych w górach - dzięki chłopaki :)
Kategoria Bike Maraton, dzień wyścigowy, maratony, w górach
Sobota, 10 września 2016 • dodano: 12.09.2016 | Komentarze 4
Podobnie jak przed rokiem wybrałem się na bardzo aktywny sportowo weekend do Jeleniej Góry. Fajnie że na wspólny wyjazd skusili się równie fajni koledzy - Dawid i Jarek. No to najpierw kurs załadowaną na full moją starą furą z na kemping w Miłkowie, a tam na miejscu piękna pogoda, pełno wolnego miejsca, czyli my z dwoma namiotami i obok raptem 5 kamperów - pełny luz :)
Zatem po rozbiciu obozowiska udaliśmy się do jeleniogórskiego Parku Paulinum i czas kibicować !

Maja Trophy 2016 - Start Elity Kobiet © JPbike

Ależ fajnie tutaj być w doborowym towarzystwie :) © JPbike

Taka tam hardcorowa ścianka :) © JPbike

Dziewczyny dosłownie wymiatały ! © JPbike

Maja, Maja, ... :) © JPbike

Widowiskowy i super korzenny zjazd © JPbike

Miło było zobaczyć Jolandę Neff w akcji :) © JPbike

43 letnia Gunn-Rita Dahle Flesjaa ... wygrała owe zawody ! © JPbike

Naszej Srebrnej Mai kibicowaliśmy po mistrzowsku :) © JPbike
I tak po kobiecych emocjach MTB postanowiliśmy że odpuszczamy kibicowanie facetom, bo czas uciekał, a my CHCEMY też coś tam pokręcić po okolicznych górach. Zatem najpierw obiadek w postaci porcji naleśników, wracamy na kemping, wskok w kolarskie portki i po 17:40 ruszyliśmy na tytułowy rozruch przed jutrzejszym maratonem. Wymyśliłem że udamy się przez Ściegny do Karpacza i pokażemy micorowi sławne karpackie agrafki (na świeżaka miło mi się tędy wspinało i zjeżdżało, glebka była :)), kolejno asfaltowy myk do Karpacza Górnego, zjazd, skręt w stronę Grabowca, techniczny zjazd czerwonym (Drogbas zaliczył glebę ze szlifami) i dalej niebieskim wprost do Miłkowa (zapadał zmrok), zakup browarów na wieczór i takie tam ... :)

Znów rowerkujemy w górach. Uwielbiam takie chwile :) © JPbike

Na podjeździe w Karpaczu © JPbike

Dajemy radę na czerwonym szlaku w okolicy agrafek © JPbike

Nie wszędzie dało się jechać, ale i tak było fajnie i uroczo :) © JPbike

Zbiornik na Łomnicy. Powolutku jesień w górach nabiera barw © JPbike
Kategoria do 50 km, w górach, w roli kibica, w towarzystwie
Piątek, 29 lipca 2016 • dodano: 09.08.2016 | Komentarze 4
Nastał ostatni dzień sześciodniowej etapówki MTB. Z jednej strony można się cieszyć, bo ciężka jazda po górach dzień po dniu dobiega końca i będzie ultra browarowanie, a z drugiej to szkoda że to już prawie koniec super przygody spędzanej w 100% z pasją :)
Nazajutrz czułem już nogi, widocznie podczas wczorajszego etapu musiałem sporo z siebie wycisnąć, by nie zawieść kompana, a tu jeszcze do pokonania mamy 55 km i ponad 2100 m podjazdów na technicznej trasie, pokazującej prawdziwe oblicze kolarstwa górskiego. Dla mnie nic dziwnego - jeśli zliczyć wszystkie moje maratonowe starty w Karpaczu i parę tutejszych urlopowych pobytów to okaże się że te tereny to moje drugie „domowe“ podwórko :). Trasę, jej twórcę i poziom trudności oczywiście znałem, poza jednym nowym odcinkiem, ale po kolei.
Stojąc w sektorze na głównym deptaku w centrum Karpacza, Jarek stanowczo mnie informuje że zamierza mocno kręcić i walczyć, zatem skąd on ma jeszcze siły na takie mocno górskie szaleństwa na rowerze ? Cóż, różnymi sposobami próbowałem mu wmówić że nie mam już tyle powera w nogach ... Poza tym naoglądałem się rowerów pozostałych uczestników obok mnie - same carbony, xtr-y, sramy z górnej półki, mnóstwo wypasionych fullów 29 za grubą kasę (min. 15000), po tym spojrzałem na swojego aluminowego Scotta - ma się wrażenie że przy tym to chyba rower z supermarketu, hehe :) No dobra, to nie sprzęt sam jeździ :) I jeszcze wspomnę że tuż przed odpaleniem stawki podszedł do nas Gogol i poza życzeniem powodzenia namawiał Drogbasa aby odłożył telefon, bo on ciągle klik klik i halo halo :)
No to start. Na początek klasyczny i parokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego. Kompan tak jak mówił - zwiał mi, nie zamierzał czekać i tyle go widziałem, do czasu. Ów podjazd średnio mi wszedł w nogi, kręciłem swoje i zauważyłem że tętno mam niskie (max 154), ale ogólnie z samopoczuciem nie było tak źle. Pierwszy zjazd i ciężki podjazd ponownie do Karpacza Górnego przebiegły bez rewelacji i trochę tasowania było. Po tym kultowy już zjazd zielonym do Borowic po kamieniach wielkości AGD - pokonany sprawnie poza dwoma momentami, gdzie zostałem przyblokowany. Dojeżdżamy do pierwszego bufetu, a tam czekał kompan i od razu mówi „5 minut“, jednak po krótkim posileniu się chyba zrozumiał moje zmęczenie ciężką etapówką. Od tego momentu kręcimy razem, nieznacznie oddalając się. Techniczny zjazd z Grabowca spoko, wypych na stromiźnie i trochę śliski zjazd, na którym Jarek zalicza glebę. Na półpłaskim fragmencie kompan znów był niezadowolony z mojego „zamulania“, raz dałem mu znać aby pognał sam i spotkamy się na bufecie - odmówił. Kolejny ciężki podjazd i docieramy do bardzo stromej ścianki zjazdowej - dla mnie sprawnie zjechanej. I tak dalej myk znanymi mi duktami do Przesieki, wizyta przy bufecie (coś tam pokropiło z nieba), kolejne miłe leśne dukty, troszkę asfaltu i czas zmierzyć się ze sławnym podjazdem na Przełęcz Karkonoską, nie całkowicie, bo w pewnym momencie skręciliśmy na zupełnie nowy odcinek - okazał się największą masakrą na całej etapówce. Niby tylko kilka km, to nawierzchnia z jaką przyszło nam pokonać przerastała możliwości chyba wszystkich uczestników - na przemian kamienie, głębokie błotne koleiny, setki kałuż, sporo pozrywkowych szkód, żadnego optymalnego toru jazdy, do tego trzeba było mnóstwo razy przenosić swoje rumaki (np. przez strumień z pokaźnymi skarpami). Przemieszczając się tędy Jarek powiedział że ma już dość, nie wiem tylko czy i jego dopadło zmęczenie, czy po prostu chęci siadły. Na jednej zjazdowej i błotnośliskiej ścieżce kompan zalicza kolejną glebę - tym razem jego sprzęt dostaje w kość, do tego z niewiadomego powodu niesprawna manetka xtr wrzuciła blacik (o tym jak Jarka ogarnęło !#$%!&! to pomińmy). Gdy wreszcie udało się wydostać z paskudnego odcinka to obaj nie ukrywaliśmy swojego niezadowolenia z tegoż fragmentu (po co to wymyślili, skoro większości nie dało się pokonać w siodle?). Pora pokonać sławny podjazd Chomontową. Najpierw z racji drogbasowego blacika robimy pitstop - odkręcam linkę przerzutki i kompan może młynkować pod górę. Porządny ten podjazd wszedł ani dobrze, ani żle, kilka osób nas (raczej mnie) wyprzedziło. Po tym bardzo trudny technicznie zjazd żółtym - najgorsze fragmenty odpuszczamy, resztę zjeżdżam i na dole chwilę czekam na Jarka. Wizyta przy ostatnim bufecie, pokonujemy trudną kondycyjnie sekcję XC. Było nam tędy już ciężko kręcić swoim rytmem, parę kolejnych osób nas pozałatwiało. O ile ja miałem w sobie sporo cierpliwości, to Drogbas (ponownie) mówił że to jego ostatnie Sudety MTB Challenge :). W końcu dojazd do sławnych agrafek - zmęczenie i dekoncentracja we mnie takie że odpuściłem to kamienno-korzenne hardcore w siodle, zjazd po trawie i jest META, na którą wjeżdżamy oczywiście równo :)
Oj, to był bardzo ciężki etap, wszyscy uczestnicy to odczuli - sporo wiary (my też) notowało na mecie czas podobny do wczorajszego, prawie dwa razy dłuższego etapu !
Mija minutka, uciski, gratulujemy sobie nawzajem, mija kilka minut - Jarek mówi mi szczerze „dziękuję“ i uciska tak mocno że prawie mnie udusił :) i jeszcze do tego szok, bo wydusił z siebie „za rok znowu tu jedziemy“ :). Cóż, po tym się poznaje prawdziwego mountain bikera :). Na koniec miła przejażdżka w stronę deptaka, na oficjalną metę - obaj wjeżdżamy radośnie i trzymając się rękoma uniesionymi do góry (może będzie foto). W końcu jeszcze jedna szczęśliwa chwila - dostajemy koszulki FINISHERA :)
9/15 (+3 dnf) - team MAN
18/37 (+6 dnf) - open team
Generalka MAN - awans z 10 na 9 miejsce, gdyby nie kara z 3 etapu - byłoby 7 miejsce.

Było warto się solidnie zmęczyć. Takie koszulki są moimi ulubionymi :) © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Etapówki MTB, w górach, w towarzystwie