top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177761.50 km
- w tym teren: 64454.10 km
- teren procentowo: 36.26 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 18h 52m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Bike Maraton

Dystans całkowity:2902.47 km (w terenie 2600.00 km; 89.58%)
Czas w ruchu:164:19
Średnia prędkość:17.66 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:58415 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:158 (90 %)
Suma kalorii:3227 kcal
Liczba aktywności:38
Średnio na aktywność:76.38 km i 4h 19m
Więcej statystyk
  • dystans : 79.15 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 05:05 h
  • v średnia : 15.57 km/h
  • v max : 52.97 km/h
  • hr max : 172 bpm, 97%
  • hr avg : 147 bpm, 83%
  • podjazdy : 2704 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Bike Maraton - Karpacz

    Niedziela, 25 sierpnia 2019 • dodano: 26.08.2019 | Komentarze 3


    Duża ilość zaliczonych wyścigów w jakich startowałem przez ponad 11 lat w Karpaczu spowodowała że karkonoskie tereny stały się dla mnie drugim domowym podwórkiem - z przyjemnością zamieszkałbym tam na resztę swojego życia :)

    Nie inaczej było w tym sezonie - gdy tylko Grabek podał kalendarz maratonów to od razu się zapisałem i cierpliwie czekałem na dzień startu. Pierwotnie w planach był parodniowy pobyt w tymże górskim kurorcie - nie wypalił i pozostał mi bezpośredni solowy dojazd.
    Troszkę za późno wyruszyłem z domu, do tego remonty dróg przed Jelenią Górą - w efekcie do Karpacza dotarłem na zaledwie 20 minut przed startem królewskiego dystansu. No to szybki wskok w teamowe portki, szybkie ogarnięcie sprzętu i jazda na miejsce startu. Na główny deptak dotarłem... na niecałe 3 minuty przed ruszeniem stawki giga...

    Udało się przybić piątkę ze Staszkiem z mego teamu i dawno nie widzianym Grześkiem z SCS OSOZ i od razu jazda pokonać 76 km giga trasę z 2700 m przewyższeniem. Startowałem oczywiście z samego końca.
    Na początek doskonale znany wszystkim parokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego. Jest szeroko i od razu można cisnąć swoje - rzeczywiście od razu zacząłem wyprzedzać kolejnych i stopniowo przebijam się w stronę swojego miejsca w stawce. Tętno oczywiście nieźle pikało jak na brak rozgrzewki przystało :) Co ciekawe - podjeżdżało mi się dość dobrze że strava zarejestrowała na tym odcinku moje Personal Record :)
    Po podjechaniu kierujemy się na zjazd zielonym do Borowic - z pominięciem małego hardcorowego fragmentu. Sprawnie zjeżdżając tędy po sporych kamieniach zaskakuje mnie ilość mijanych defekciarzy - podobno doszła do 10 sztuk (!). Po tym wjezdżamy na zalesione karkonoskie stoki i czas pokonać dwukrotnie 30 km rundę z 1100 m przewyższeniem. Na podjeździe pod Grabowiec zauważam że jadę bez rękawiczek - są w kieszonce, więc je zakładam w ruchu, jak i mijam robiącą chwilowy pit stop Michalinę Ziółkowską, która po chwili mnie wyprzedza (później jeszcze parę razy się tasowaliśmy, co mnie dziwiło). Wytyczona trasa mnie zaskakuje - większość odcinków zarówno podjazdowych, jak i zjazdowych jest dla mnie nowych - wszystkie są fajnie poprowadzone, szczególnie w pamięci mocno utknął mi gruby zjazd z chyba najlepszym widokiem na cały Zbiornik Sosnówka.
    Jadąc dalej i po wyprzedzeniu paru kolejnych rywali (m.in. Jana Zozulińskiego w koszulce Mistrza Polski) dochodzę do wniosku że właśnie dotarłem do swojego miejsca w stawce.
    Przed pierwszym bufetem kolejne i miłe zaskoczenie - dogoniłem Mistrzynię Polski w przełajach - Basię Borowiecką, a ta pare kilometrów dalej mnie porobiła na podjeździe i na mecie włożyła mi 6 minut, zajmując 4 miejsce w Elicie Kobiet.
    Kręcąc dalej raz podjazdowo, raz zjazdowo trzeba było nieźle się napracować mtbowsko by utrzymać miejsce, nie było mi łatwo, raz zyskałem, raz traciłem, szczególnie na tych nowych i nieznanych mi odcinkach. Na wyboistym zjeździe zauważam że zgubiłem dętkę przymocowaną do prętów siodełka opaską zaciskową - no pięknie, w przypadku złapania kapcioszka pewnie miałbym DNF. W pewnym miejscu zaskoczyła nas solidna i długa ściana podjazdowa (max 27%), do tego z ciężką leśną nawierzchnią - dla mnie udanie podjechana na przełożeniu 32/50. Po dotarciu do drugiego bufetu tankuję bidon i czas pokonać sławny szutrowy podjazd Drogą Chomontową - jedzie mi się dobrze, choć wspomniana Michalina mnie wyprzedziła na identycznym przełożeniu, tyle że z większą kadencją, e tam, zresztą ja też na tym ciężkim i długim podjeżdzie coś zyskałem - poprawiłem swoje Personal Record (wg. stravy) i na szczycie doszedłem dwóch rywali.
    Po podjechaniu czas na długi zjazd - myślałem że będzie ponownie zielony do Borowic, nic z tego - wytyczyli coś nowego i łatwiejszego - zjazd po szerokim, szutrowo-trawiastym dukcie, jedynie na końcowym fragmencie był wspomniany zielony szlak. Po tym zrobiło się troszkę tłoczno na trasie, bo Giga napotkała na tych z najkrótszych dystansów (Classic i Fun).
    Po minięciu tabliczki „Giga II runda“ to następuje ponowne parcie po nowo poznanych duktach - jedzie mi się ciut lepiej bo wiem czego się spodziewać na trasie, no i udaje mi się pokonać trzech rywali z giga, jak i zaczynamy wyprzedać tych z Mega (trwało to do mety). Troszkę martwiło mnie to że za mało żeli zabrałem (4 sztuki) i skończyły się po trzech godzinach górskiej jazdy, do tego doszły skurcze obu nóg. Po dotarciu do ostatniego bufetu, tuż przed ponownie pokonywaną Chomontową robię pit stop i wcinam trochę owoców - pomogło, choć straciłem dwie pozycje. Ów długi podjazd atakowany po raz drugi dość sprawnie wszedł, zanotowałem czas podjazdu o półtorej minuty gorszy od pierwszego.
    Ponowny długi zjazd, ponownie chwilowa walka ze skurczami, mijam tabliczkę „5 km do mety“ - okazuje się że orgi nieźle i prawdziwie MTBowsko ułożyli końcówkę, bo jeszcze kilka podjazdów, jak i parę technicznych zjazdów się znalazło. I tak w końcu po pięciu godzinach górskiej jazdy wpadam na metę ulokowaną oczywiście na głównym deptaku w Karpaczu.

    52/77 - open giga
    11/19 - M4

    Strata do zwycięzcy (Karol Rożek) - 1:22:25 godz, do M4 (Andrzej Poczopko) - 1:04:41 godz.
    Straty oczywiście spore, czołówka to górna półka. Ja jestem zadowolony z dobrego 5h górskiego treningu :)

    Foto by Kasia Rokosz i Datasport.
    Start z tyłów stawki, jest szeroko i od razu można cisnąć swoje :)
    Start z tyłów stawki, jest szeroko i od razu można cisnąć swoje :) © JPbike

    W akcji. Te karkonoskie szuterki mi pasują :)
    W akcji. Te karkonoskie szuterki mi pasują :) © JPbike

    Chwila na deptaku, tuż przed metą. Fajnie było się tak zmęczyć na tym giga :)
    Chwila na deptaku, tuż przed metą. Fajnie było się tak zmęczyć na tym giga :) © JPbike





  • dystans : 104.01 km
  • teren : 99.00 km
  • czas : 06:07 h
  • v średnia : 17.00 km/h
  • v max : 54.68 km/h
  • hr max : 169 bpm, 96%
  • hr avg : 142 bpm, 80%
  • podjazdy : 2951 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Ultra Giga Bike Maraton - Szklarska Poręba

    Sobota, 6 lipca 2019 • dodano: 07.07.2019 | Komentarze 3


    W ramach sprawdzenia swojej górskiej formy przed etapówką Sudety MTB Challenge wybrałem się na to wyzwanie MTB - 100 km Ultra Giga Maraton organizowany przez Grabka. Dojazd do Szklarskiej Poręby bezpośredni (pobudka o 4 rano). Na miejscu panowała idealna do ścigania pogoda - sucho, słonecznie, ani za ciepło, ani za zimno.

    Już od dłuższego czasu Karkonosze są dla mnie drugim domowym podwórkiem, zatem po spojrzeniu na przebieg trasy w dużej mierze wiedziałem czego się spodziewać - było dosłownie wszystko co powinno być na prawdziwym długodystansowym maratonie MTB.

    Czasu na rozgrzewkę brakło (ledwo 2 km). Spotkałem teamowego kolegę - Staszka, jak i kumpla ze Śląska - Adama. Start najdłuższego dystansu mieliśmy o 10, zatem w sektorze panował pełny luz, zupełnie jak za czasów świetności golonkowego cyklu MTB Marathon.
    Po ruszeniu stawki, pod górę na stoku narciarskim idzie mi przeciętnie, z trudem łapię swój rytm. Następuje długotrwała i dość szybka jazda po szerokich szuterkach - w mojej części stawki nic specjalnego nie dzieje się, są małe tasowania i tworzenie/rozpadanie grupeczek. Po skręcie na pierwszy długi podjazd - w stronę Dwóch Mostów stwierdzam że nie jedzie mi się najlepiej - nie daję rady dojść rywali przede mną, paru mnie wyprzedza, ale spoko, bo wiem że przed nami jeszcze bardzo długa trasa. Przed szczytem zaskoczenie i to spore, bo mamy skręt na bardzo trudny technicznie zjazd po gęsto usianych kamieniach - nie wiedziałem że Grabek w końcu się skusi na taki hardcorowy zjazd znany z golonkowego maratonu w Karpaczu. W moim przypadku zaskoczenie i brak złapania rytmu MTB spowodowało że zaliczam tam glebkę ze szlifem na kostce, po czym kawałek decyduję nie ryzykować i schodzę pieszo. Dalszą cześć trudnego zjazdu pokonuję w siodle - nie było łatwo i ciężko było się skupić na lawirowaniu góralem między kamieniami. Po zjechaniu kolejne zaskoczenie - wjeżdżamy na dość długi odcinek nowo powstałych krętych i lekko podjazdowych singli do MTB zwanych „Olbrzymy“ - fajna sprawa, chociaż ubita i wertepiasta nawierzchnia nie ułatwiała sprawy w szybkim pomykaniu tędy. Jadąc tamtędy, cały czas utrzymuję pozycję w stawce. Po pokonaniu kilku odcinków wspomnianych singli i zjechaniu do Jagniątkowa, na asfaltowym zakręcie zauważam że w przednim kole ubyło ciśnienia, ale da się jechać. No i na tamtejszym podjeździe wyczuwam że zaczynam łapać swój rytm MTB i wyprzedzanko rozpoczęte. Problemik w tym że powietrze z opony nadal schodzi, mleczko nie chce uszczelnić, zatem robię pit stop na szybkie dopompowanie. Ujechałem ledwo 2 km i znów muszę dopompować, mając nadzieję że będzie OK, ale niestety na 40 km trasy, po pokonaniu korzeniastej ścianki podjazdowej staję i decyduję się na założenie dętki, pierwszy raz od czasu przejścia na mleczko uszczelniające. Założenie i napompowanie poszły sprawnie i ze spokojem, w tym czasie ponad 10 rywali mnie mijało, w tym Adam i Staszek. W sumie przez te 3 postoje straciłem 15 minut. Po ruszeniu jedzie się ciut lepiej, trasa mnie znów zaskakuje - wiele odcinków jest dla mnie nowych, np. na szczycie jakiegoś urwiska, po ścieżce na zboczu wzdłuż rzeki Kamiennej. No i się zaczęło odrabianie strat - średnio co kilka/kilkanaście minut kogoś doganiam i wyprzedzam, ale dla każdego rywala mam szacunek, bo to ultra giga to wyzwanie które się długo pamięta. Na 47 km skręt na 2 rundę giga - i tak jeszcze raz przyszło nam pokonać 40 km rundę - esencję karkonoskiego MTB. Jadąc tamtędy byłem już rozkręcony na maxa, czułem się jak rybka w wodzie, pilnowałem picia i spożywania żeli Unit w odpowiednim czasie, niektórzy wyprzedzani (w tym Staszek) próbowali mi siadać na kole - żaden nie wytrzymał mojego tempa podjazdowego. Po wjechaniu na powrotny odcinek w stronę mety (m.in 7 kilometrowy podjazd) nadal kogoś z giga dochodziłem, w tym kolegów którzy mijali mnie jak robiłem pierwsze dopompowanie, czyli pit stopowe straty odrobione :). Na parę km przed metą znowu trasa zaskakuje i zaczyna troszkę dobijać - co chwila mieliśmy coś w stylu „jeszcze jeden podjazd“ :). Gdy na liczniku pojawiła się cyfra 99 km to czułem już zmęczenie, zaczęła mnie łapać delikatna kolka wysiłkowa, musiałem zwolnić. Na 500 m przed metą doszedł mnie wyprzedzony wcześniej rywal i tak już z satysfakcją mijam końcową kreskę. Relive z ultra giga trasy.

    Po dotarciu do zaparkowanego auta przekonałem się jak wiele musiałem z siebie dać na takim ponad sześciogodzinnym wyzwaniu po górskich wertepach - od razu dolna część pleców i tyłek zaczęły boleć, były problemy ze zrobieniem przysiadów, a nogi zrobiły się jakieś skamieniałe :)

    41/85 - open ultra giga
    13/34 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Kozak) - 1:25 godz., do M4 (Dariusz Poroś) - 57 min.
    Gdyby nie te defekty to po odjęciu straconych 15 min. byłoby 32 open i 9 M4 ...
    Kolejne cenne doświadczenia zdobyte. Ze swojej górskiej formy jestem zadowolony :)

    Foto by Datasport.
    Ja, stary maratonowy wyjadacz właśnie mija metę 100 km górskiego wyzwania na MTB :)
    Ja, stary maratonowy wyjadacz właśnie mijam metę 100 km górskiego wyzwania na MTB :) © JPbike





  • dystans : 77.78 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:27 h
  • v średnia : 17.48 km/h
  • v max : 54.59 km/h
  • hr max : 174 bpm, 98%
  • hr avg : 146 bpm, 82%
  • podjazdy : 2035 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton - Sobótka

    Sobota, 13 października 2018 • dodano: 14.10.2018 | Komentarze 3


    Startów w ogólnopolskim cyklu maratonów u Grabka w tym sezonie nie planowałem, a jednak dobra forma na koniec sezonu, przepiękna i ciepła jesienna aura, oraz fakt że do tej pory nie miałem okazji poznać tras MTB na stokach Ślęży, Wieżycy i Raduni - to właśnie te trzy cechy skusiły mnie na pobudkę sobotniego dnia o 5:30 i wyjazd do Sobótki, oddalonej ode mnie o ponad 200 km.

    Dojazd spoczko, widziane z auta wschód słońca i parujące krajobrazy wśród pól - rewelacja. Rejestracja i odbiór numerka przebiegły szybko i bezproblemowo. Ile wiary skusiło się na ten finałowy maraton u Grabka ... ponad 1200 osób !

    Wspominałem już że dzięki moim bardzo dobrym wynikom w końcówce sezonu organizatorzy przyznali mi elitarny pierwszy sektor. Gdy tylko po rozgrzewce się tam zjawiłem to ów sektor był już zapełniony - a w nim niemal same konie i wycinaki, przynajmniej tak było widać po kolarskich sylwetkach i sprzętach z górnej półki :) Wiecie co - na taki widok nie czułem żadnej presji, bo wiem że przyjechałem tutaj zrobić w 100% swoje :)

    Punkt 11-ta i poszli. Musiałem ruszać z poza barierek, co spowodowało że na pierwszych i podjazdowych km zrobiła się przestrzeń między sporą czołową grupą a ogonem tegoż sektora. Ciężko szło mi wtedy złapanie swojego rytmu. Po skręcie pod Wieżycą na teren z wymagającą nawierzchnią (pełno sztywnych kamieni) na długim (prawie 6 km) podjeździe to łapię swoje tempo podjazdowe i zaczynam powoli wyprzedzać. Szybko przekonuję się że owe przebijanie się do przodu idzie mi opornie, bo to czołowy sektor i wszyscy widocznie mocno cisną i dzielnie walczą. Czyli poziom u Grabka jest bardzo wysoki. Pierwszy zjazd, po singielku, trochę blokowania było i kurzyło strasznie. Dalej to mieliśmy mocne napieranie po półpłaskim - tam gdzie pod górę to zyskiwałem, a tam gdzie płasko to troszeczkę traciłem. No i dojeżdżamy do właściwej 24 km rundy, na giga dwukrotnie pokonywanej. Na szerokim i szybkim zjeździe grupa rywali mi uciekła, a na długim i porządnym podjeździe (chwilami max 20%) to ja ich dogoniłem :). Po tym następuje strasznie wertepiasty singiel zjazdowy, tak pod rowery enduro z 150 mm skokiem zawieszenia, co dla mojego podstarzałego już hardtaila na kołach 27.5 calowych to była masakra, nawet dla mnie, wytrawnego technika - wertepy, ostre zakręty, korzenie, kamienie i uskoki takie że zaliczyłem tam kilka potknięć i podpórek. Napierając dalej to stawka już się porządnie porozciągała i każdy kręcił swoje. No, ułożyli trasę tak że przyszło nam pokonywać dość długi i lekko zjazdowy singletrack z ubitą nawierzchnią z wyprofilowanymi zakrętasami - ależ to była frajda, prawie jak na czeskich Rychlebach :). Tuż przed rozjazdem mega/giga (przed 40 km trasy) wyprzedziły mnie dwa konie z 2 sektora, czyli od razu mi wiadomo - power mój się skończył i jako doświadczony gigowiec przełączyłem się w tryb ekonomiczny, byle tylko ukończyć z satysfakcją owe giga. W sumie cała druga runda przebiegła bez większych problemów, poza dwoma faktami - wyprzedziło mnie stopniowo 3 rywali z giga, no i zaliczyłem glebę na kamienistym i technicznym zjeździe (przez rywala co sprowadzał rower nie tamtędy gdzie trzeba). Owa gleba poskutkowała skurczem, oraz małymi szlifami na kolanie i piszczeli (bolało). Po 55 km trasy zacząłem wyprzedzać ostatnich z mega, a po przejechaniu dwóch powtarzalnych rund to wpadamy na Przełęcz Tąpadła i czas pokonać ucywilizowane ścieżki poprowadzone po stokach Ślęży raz pod górę, raz wymagający zjazdowy singielek, raz płasko, raz w dół - kręcąc tamtędy to poza wyprzedzaniem tych z mega nic ciekawego nie wydarzyło się i w końcu docieram do mety. To była dobra dobitka na koniec sezonu maratonowego :)

    41/64 - open giga
    10/18  - M4

    Strata do zwycięzcy (Wojtek Halejak) -  59:33 min, do M4 (Damian Bartoszek) - 45:47 min
    Oczywiście że ta ekonomiczna jazda na 2 rundzie odbiła się na wyniku, ale i tak z dobrej jazdy z pełnym powerem na 1 rundzie to jestem zadowolony - analizowałem wyniki i gdybym skręcił na mega to szerokie pudło w M4 miałbym :)

    Fotki by Velonews, Endurocorp, Kasia Rokosz
    Dawno mnie nie było na grabkowych trasach. To właśnie w tym cyklu 10 lat temu zaczynałem przygodę z maratonami :)
    Dawno mnie nie było na grabkowych trasach. To właśnie w tym cyklu 10 lat temu zaczynałem przygodę z maratonami

    Na trasie znalazło się coś dla mnie - techniczna ścianka zjazdowa :)
    Na trasie znalazło się coś dla mnie - techniczna ścianka zjazdowa :) © JPbike

    To już końcówka. W takiej jesiennej scenerii i pięknej pogodzie to tylko pomykać :)
    To już końcówka. W takiej jesiennej scenerii i pięknej pogodzie to tylko pomykać :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu trasy giga na Relive - KLIK.





  • dystans : 87.57 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 06:06 h
  • v średnia : 14.36 km/h
  • v max : 49.88 km/h
  • hr max : 166 bpm, 92%
  • hr avg : 142 bpm, 79%
  • podjazdy : 2635 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton Jelenia Góra

    Niedziela, 11 września 2016 • dodano: 13.09.2016 | Komentarze 5


    Mistrzostwa Polski w maratonie, zatem będzie okazja, by sprawdzić siebie w porównaniu z nie tylko krajową czołówką MTB, bo ów maraton, organizowany przez Grabka został wpisany do prestiżowej UCI Marathon Series.

    Po pobudce na kempingu (średnio się wyspałem), śniadaniu i zwinięciu obozowiska wraz z Dawidem udałem się do Jeleniej Góry, a Drogbas (nie startował) postanowił że pokręci sobie po oznakowanej trasie i przy tym popatrzy, pokibicuje i pofoci.

    Start mieliśmy spod samego centrum - na Plac Ratuszowy dojechaliśmy na 20 min przed startem i od razu zaskakuje nas pokaźny tłum, przeszło 1300 kolarskiej wiary :). Grabek przydzielił mi tradycyjnie 2 sektor - okazuje się że bardzo szybko się zapełnił i będę musiał startować z poza barierek (prócz mnie jeszcze sporo ścigantów tędy zaczynało wyścig).
    Krótkie przemówienie miejscowych włodarzy i samej Mai, lekkie opóźnienie i można ruszać. Najpierw Elita, po krótkim czasie odpalili 1 sektor (z micorem) i w końcu czas na tłoczny 2 sektor - gdy wreszcie wjechałem wewnątrz barierek to Ci z przodu byli już daleko, no to pozamiatane. Mijam pierwszą kraksę. Pierwsze kilometry pokonujemy po ulicach Jeleniej Góry w stronę Karpacza i po chwili wpadamy na asfaltową ścieżkę rowerową. Gnając tamtędy powolutku wyprzedzam kolejnych, póki starczy miejsca na takie manewry. Pierwsze 15 km to jazda asfaltami i szutrami wśród widokowych pól i wiosek. Jedzie mi się spoko, w dalszym ciągu powoli, acz stopniowo wyprzedzam kolejnych (m.in. micora). Jedynie co mnie zastanawia, to nie wiem gdzie znajduję się w stawce, bo w tym ogólnopolskim cyklu ciężko kogoś znajomego rozpoznać. Zanim wjechaliśmy w porządne góry (Rudawy Janowickie) to raz się zakorkowało - przez banalną przeszkodę o szerokości na jeden rower :). Tuż przed najstromszym podjazdem („łopata“, momentami 20%) dwukrotnie mijam focącego Drogbasa. Ów podjazd wszedł mi sprawnie i bez utraty pozycji, zapewne dlatego że go zapamiętałem z zeszłego roku. W końcu się zaczęła prawdziwa górska jazda, rozkręciłem się na dobre. Na 26 km rozjazd mega/giga i nareszcie miło się zluzowało na trasie. Pierwsze km na dodatkowej pętli giga to najpierw wspinaczka na ponad 800 m, wyprzedzam dwóch i następuje długi zjazd, oczywiście z dodatkiem techniki - zaszalałem i kolejne dwie sztuki rywali załatwione. Myślę sobie że jest dobrze, dużo piję na trasie, ale obawy i są, bo doświadczenie i mój niemal bezzmienny poziom wytrenowania podpowiadają mi że wraz z upływem mocno pokonywanych górskich terenowych km-ów w każdej chwili może nastąpić nagły ubytek powera. Dalsza jazda po fajnie poprowadzonej trasie (raz podjazd, raz zjazd, czasem single, czasem trudne kamieniste zjazdy, czasem wypych na stromych fragmentach) przebiega dla mnie spoko, kilka kolejnych osób wyprzedzam, aż na półmetku giga (po 45 km) czuję wcześniejsze obawy i faktycznie zaczyna mi się ciężej kręcić, czyli następuje dla mnie koniec dobrej jazdy, a szkoda ... W pewnym momencie bidony mam puste, a chce mi się pić - nie czekając aż dotrę do kolejnego bufetu, przy strumyku poprzedzonym niezjeżdżalną ścianką tankuję bidon (prócz mnie jeszcze kilka osób robi to samo). Poczynając od drugi raz pokonywanej „łopaty“ (uff, wjechałem) to ze smutkiem zaczynam powoli i stopniowo tracić ładnie zdobyte wcześniej pozycje :(. Im dalej, tym gorzej ze mną, postoje przy ostatnich bufetach nie pomagają, a ciężkie podjazdy jeszcze nie skończyły się, do tego zmęczenie utrudnia mi sprawne zjeżdżanie z odpowiednią techniką (kilka potknięć zaliczyłem). Były takie myślowe momenty że gdzieś tam napotkam na Drogbasa, co mnie podratuje np. browarem :), a ten wolał oglądać czołówkę giga i ich wyczyny na zjazdach, po czym zwiał wraz z nimi w stronę mety. Włócząc się dalej siłą woli, okazuje się jednak, że nie jestem sam co walczy z sobą - było kilka tasowań z niedobitkami, jak i parę osób się zatrzymało na poboczu. W końcu, na jakieś 10 km przed metą górska jazda ustąpiła półpłaskiej dojazdówce w stronę Parku Paulinum - nadal słabo tędy jechałem, kolejne kilka miejsc w dół i tak po ponad 6 godzinach spędzonych na godnej Mistrzostw Polski trasie dojeżdżam do mety - a tam ani Drogbas, ani Micor nie czekali na mnie przy końcowej kresce, tylko sączyli sobie w miłym miejscu kolejne piwko i właśnie trwała dekoracja najlepszych ...

    146/182 - open giga
    19/24 - M4

    Strata do zwycięzcy open ... ponad 2 godziny, do M4 - ponad godzinę ...
    Znając siebie - można było się spodziewać takiego słabego wyniku przy takiej silnej obsadzie.
    Analizowałem wyniki na giga i wiem że nawet bez kryzysu osiągnąłbym ledwo 100 pozycję ...

    Tylko jedna fotka - cyknął Drogbas, a na dalszej pętli giga do mety nie spotkałem żadnego fotografa ...
    Zaraz się zacznie ta osławiona i stroma
    Zaraz się zacznie ta osławiona i stroma "łopata" :) © JPbike



    Mimo wszystko - te dwa dni zaliczam do tych fajnie spędzonych w górach - dzięki chłopaki :)




  • dystans : 83.52 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 05:04 h
  • v średnia : 16.48 km/h
  • v max : 56.87 km/h
  • hr max : 169 bpm, 93%
  • hr avg : 145 bpm, 80%
  • podjazdy : 2226 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton Jelenia Góra

    Niedziela, 21 czerwca 2015 • dodano: 23.06.2015 | Komentarze 9


    Mój dzień wyścigowy nr 100 !

    Pojechałem do Jeleniej Góry na giga u Grabka, bo jak na "Sierotę po Golonce" przystało – bardzo cierpię brakiem górskich przepraw MTB u GG :).

    Pobudka o 8, słabo się wyspałem, bo okazało się że w hoteliku nie włączyli ogrzewania, co przy temperaturze zewnętrznej poniżej 10°C w pokoju ledwo było 18°C. Od razu pierwsze myśli o tym że jubileuszowy wyścig nie pójdzie dobrze …

    Po zajechaniu do Parku Paulinum i zrobieniu krótkiej rozgrzewki bez problemu wypatruję same asy polskiego MTB, sporo ich się zjawiło. Jest nawet Maja i Ania od Krossa. W sumie nic dziwnego, bo to kolejna edycja PP w maratonie, a wkrótce są MŚ w maratonie.

    Grabek przydzielił mi 2 sektor. Może być. Tyle że w oczekiwaniu na start okazuje się że ów sektor jest za mały by pomieścić wszystkich, w efekcie startuję z poza barierek.

    Sam start zaskoczył wszystkich z ponad 1100 startujących, bo zamiast tradycyjnie puszczać sektory z 1-3 min. przerwami puścili nas wszystkich od razu. Całe szczęście że nie było tak źle – najpierw dwupasmówka tam i nawrotka (niektórzy skracali…), po tym skręt w teren, dość szeroki, więc zatorów w moim przypadku nie było.
    Na 3 km wyprzedzam … Maję i Anię :). Pierwsze 10 km to troszkę nudnawy przelot głównie polami i wioskami w stronę Rudaw (nie było mnie jeszcze tam). Tędy pomykamy małymi grupkami. Po nocnych i porannych opadach błotka nie brakowało, zatem dość szybko następuje taplanie i oblepianie wiadomo czym siebie i rumaka :). Okulary wędrują do kieszonki. I tak pomykamy, tasujemy się. Pierwsze podjazdy nie powalają i wchodzą mi spoko. Mija 15-20 km, zastanawiam się gdzie te obiecane 2300 m w pionie na giga ? :). Aż nagle zaskakuje nas długi podjazd zwany Łopatą, początkowo miłym szuterkiem, a końcówka ze 600m to nówka asfalcik i masakryczna ściana o nachyleniu max 20%, oj było bardzo ciężko, ale podjechane. Po tym skręt na dodatkową pętlę giga, która mocno mnie zaskakuje. Początek to wysoko położony odcinek po ciężkiej poopadowej nawierzchni, po tym ewenement jak na Grabka – wyjątkowo długi i techniczny zjazd. Z radochą zaszalałem i błyskawicznie uzyskuję jakąś przewagę. Po zjechaniu to następuje prawdziwa górska jazda. Okazuje się że na podjazdach nie radzę tak dobrze jakbym chciał, kilka sztuk powolutku i stopniowo mnie wtedy wyprzedza. W sumie konkretna dodatkowa 20 km pętla giga poszła sprawnie. Sporo błotnych odcinków i kamienistych zjazdów trzeba było pokonywać. Oponki WCS Shield średnio dawały radę w błotku. W pamięci utknęły mi momenty, jak na trudnych zjazdach wyprzedzałem gościa na wypasionym fullu Scott Spark 27.5 RC – zjeżdżał słabo, że chyba bał się najdrobniejszej ryski na karbonowym cudzie za grubą kasę :).
    W końcu ponownie wpadamy na pętlę mega, by najpierw jeszcze raz pokonać Łopatę. Oj, było jeszcze ciężej, z najwyższym trudem udało się podjechać. Po tym, czyli po 50 km zacząłem powoli czuć ubytek powera i narastające zmęczenie, 4 żele niewiele pomogły, widocznie mści się brak długich treningów, brak jazd w górach, no i niewyspanie. Wyprzedza mnie wtedy kumpel z OSOZ (Adam), a na ciężkim podjeździe na najwyższy punkt (przeszło 900 m) załatwiają mnie dwie bikerki (2 i 3 miejsce open). Po tym arcytechniczny, choć odrobinę krótki zjazd po sporych i mokrych kamieniach i korzeniach. Poziom zmęczenia i dekoncentracji powoduje że nie nadążam za wyborem slalomowego toru jazdy i centralne wjeżdżam w pokaźny głazik i OTB zaliczone (bez komplikacji, jedynie siodełko się odchyliło, uff). No i stopniowe dublowanko megowców się zaczęło. Dalszą część trasy przez zmęczenie słabo zapamiętałem, ale wiem że nadal było sporo fajnych przejazdów wśród górek, pagórów, no i masy błota :). Pamiętam również że dwa razy musiałem się zatrzymać by poprawić (dokręcić) odchylone siodełko, jak i ponownie mijałem Adama (czyścił uświniony łańcuch). Ostatnie 10 km to ponownie nudne pomykanie bez przewyższeń wśród pól i wiosek. Tam utraciłem kolejne kilka miejsc open. W końcu docieram do Parku Paulinum, ale najpierw pokaźna błotna przeszkoda – rów wypełniony błotnistą mazią po ośki, w który wjeżdżam z impetem, po tym „atrakcja”, czyli ponad kilometrowy fragment wczorajszej pętelki XC z mokrymi korzeniami i jedną błotną ścianką – byłem już ujechany że glebka tam była :). No i jest meta, a tam podchodzi do mnie Paweł (jechał mega) i pyta chyba coś w rodzaju „co tak długo ?” :)

    Pierwsze myśli … „nigdy więcej” … Mija kilkanaście minut … „jadę następne giga w górach” … :)

    97/162 - open giga
    34/58 - M3

    Strata do zwycięzcy (Piotr Brzózka) - 1:27.54, do M3 - 1:06:08
    Międzyczasy wskazują że jechałem w okolicy 82-85 pozycji, czyli środek krajowej stawki MTB, średniak ze mnie.

    Foto by Kasia Rokosz, Velonews.pl, Tomasz Tomes.
    Pierwsze kilometry. Tłoczno i błotniście
    Pierwsze kilometry. Tłoczno i błotniście © JPbike

    Napieram. Bez błota nie ma zabawy MTB :)
    Napieram. Bez błota nie ma zabawy MTB :) © JPbike

    Paskudny ten błotny rów. Urok MTB :)
    Paskudny ten błotny rów. Urok MTB :) © JPbike





  • dystans : 100.51 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 03:34 h
  • v średnia : 28.18 km/h
  • v max : 52.18 km/h
  • rower : Scott Scale 740
  • Bike Maraton Poznań

    Niedziela, 7 września 2014 • dodano: 07.09.2014 | Komentarze 9


    Piąty start w poznańskim bikemaratonie. Tegoż dnia mamy piękną słoneczną pogodę. Na start spod domu dojeżdżam rozgrzewkowo rowerem oczywiście. Na dojazdówce jakoś ciężkawo się kręci, może przez czołowy wiaterek, może wczoraj przesadziłem z kilometrami, może … (nie wiem :)). W sumie nie nastawiam się na super wynik, tylko chcę wykonać mocny trening przed MP w Obiszowie i Michałkami, no i dawno nie jechałem giga :). Zaryzykowałem również w postaci zabrania jednego żela na 100 km parcia po płaskim. Po zajechaniu nad Maltę wskok do 2 sektora, a tam pełny luz i trochę znanych twarzy. Po odpaleniu jedynki pora na nas. Ostro poszli, a ja jakoś słabo ruszam i w efekcie spadam na ogon dwójki. Na długiej prostej asfaltowej (ul. Warszawska) zajmujemy na odcinku 5 km całą północną nitkę dwupasmówki. Czołowy peleton się oddalił, no to dupa i nie nadaję się na płaską szosę. Z trudem tworzymy kilkunastoosobową grupkę, raz nawet daję mocną zmianę (tętno max.). I tak wspólnie dojeżdżamy nad Swarzędzkie. Na podjeździku mijam kibica – to Krzychu. Powoli następują tasowania w stawce, raz doganiamy kogoś z jedynki, raz mieszają się z nami Ci mocni z trójki. I tak ostro gnamy w wytworzonym przez nas kurzu na otwartej przestrzeni do Uzarzewa, a tam dopingują następni znani mi kibice – to Asia z córkami :). Po wjechaniu na rundę mega/giga w dalszym ciągu napieramy wspólnie. Jedzie mi się średnio, tętno za wysokie, muszę zwolnić by przejechać to giga na siłach. Więc tuż przed wjazdem na dłuższy teren PK Promno spadam na ogon grupy, mimo tego okazuje się że gnam tędy całkiem całkiem, a gdy tylko jest coś do podjechania to wysuwam się na czoło nowo utworzonej grupki, która często się rozrywa i ponownie skleja. Na wschodnim krańcu trasy zauważam z przeciwka Tomka Pawelca – przegapił skręt. Po zjechaniu wąwozem znów tworzymy grupę, w której główną rolę gra Gosia Zellner ciągnięta przez swojego teamowego kolegę. I tak konkretnie gnamy całą powrotną pętlę mega do rozjazdu. W jednym miejscu jest spora podeszczowa i piaszczysta wyrwa, jeden gość przede mną się wywala i omal go nie walnąłem butem. Na rozjeździe mega/giga (po 49 km) sprawdzam średnią – 30.48 km/h (!) i ponownie mijam hucznie kibicującą Asię :). Z mojej grupy tylko 3 sztuki zjeżdżają na królewski dystans, w tym dobry na płaskaczach Grzesiu Napierała (zwycięzca M6). Ponownie pędzimy, już słabszym powerem w stronę PK Promno, po drodze mijamy jadącego z przeciwka treningowo Marcina (dzięki za doping :)). Dogania nas jeden z Bikeheadu. Po wjechaniu do lasu widocznie zaczynam odstawać od towarzyszy, daję radę przez dłuższy czas trzymać plecy jedynie Grześka. Jest ciężko, skurcze w nogach się czają, jeden żel to pewnie błąd, kryzys (lub bomba) w każdej chwili może uderzyć, mimo tego walczę jak mogę i od tego momentu jadę już samotnie. Przed Starą Górką doganiam ostatniego z mega, a mnie dwóch z giga załatwia. Dalej, poza paroma sztukami z mega mam samotność długodystansowca, na trasie same pustki. Zjazd za Gortatowem spoko, bagna nad Swarzędzkim spoko, a na ciężkim podjeżdziku łapie mnie skurcz w znanym mi miejscu prawej nogi. Za wiaduktem w Antoninku przejazd krętymi duktami – bez rewelacji. A na 2 km przed metą znów mały dołek – wyprzedza mnie czterech z giga. W końcu meta, bez emocji.
    Mocny 100 km trening wykonany, a prędkość średnia na domowym giga rekordowa :).

    40/84 – open giga
    15/32 – M3

    Strata do zwycięzcy (Michał Kowalczyk) – 33:01, do M3 – 32:11, do pudła M3 – 31:25.
    W porównaniu z ostatnim giga w Poznaniu (2010) - poprawiłem czas o 15 minut.
    Czy ja zadowolony ? Może tak może nie, przynajmniej piwko na mecie z małą grupką ProGoggli było :)


    40 (15 M3) – JPbike – 3:34:16
    47 (20 M3) – zbych741 – 3:42:23 (debiut na giga)

    Foto by JoannaZygmunta.
    BM Poznań 2014 - płasko, szybko, blat i ogień !
    BM Poznań 2014 - płasko, szybko, blat i ogień ! © JPbike


    Puls – max 179, średni 158
    Przewyższenie – 720 m



  • dystans : 80.73 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 04:42 h
  • v średnia : 17.18 km/h
  • v max : 69.66 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Szklarska Poręba

    Sobota, 17 sierpnia 2013 • dodano: 18.08.2013 | Komentarze 8


    Grabkowy comeback po dwuletniej nieobecności w tym cyklu maratonowym. Tegoroczne osiągnięcia u Golonki mam takie że na dwa dni przed startem przydzielili mi świetny drugi sektor. Na start przyjechałem rowerem wraz z Mariuszem, wprost z noclegowni w Michałowicach (11 km) i dość wcześnie, więc można było sobie trochę powylegiwać na szrenickim stoku, na dolnej stacji wyciągu, skąd peleton mtb ruszał. Mariusz dostał trzeci sektor i zapowiada się niezła walka dwóch teamowych rówieśników :) Dość szybko, bo już na 30 min przed startem sektory się zapełniały. Start został opóźniony o 15 min, stałem, stałem w słońcu … No i wreszcie ruszyli. Na początek ze 300 metrowy podjazd po stoku narciarskim, długie stanie zrobiło swoje i ospale szło podjeżdżanie. Po tym skręt na szybkie szuterki. Tłoczno tam i ściganina ciśnie w tymanach kurzu. Przez kilka km nie idzie mi tak jak chciałbym. Po jakimś czasie łapię swój rytm i na jednym z pierwszych długich podjazdów zaczynam ładnie wyprzedzać nierozciągnięty peleton. Po chwili długi i bardzo szybki zjazd, tu pojawiają się problemy z trakcją na szybkich szutrowych łukach, sporo tracę. Winę zwalam na zużyte w połowie Racing Ralphy, a prawdziwą przyczynę tego stanu rzeczy odkryłem następnego dnia. Wpadamy w trawiasty zjazdowy półsingiel, wszyscy tam szarżują. Po rozjeździe mini i mega/giga trochę zluzowano, ciśniemy Drogą pod Reglami, przez stok Sośnika w stronę zielonego do Jagniątkowa. Ponownie robi się tłoczno, z czego większość to megowcy. Sam zjazd zielonym okazuje się sporym jak na Grabka zaskoczeniem – hardcore z masą kamulców i jednym aż 40 cm uskokiem (!! !! !!), zupełnie jak u Golonki. Problemik w tym że tam utworzył się korek i nie mogłem zaznać przyjemności zjazdowych. Po tym podjazd niebieskim (fragment pokonany na pych) i myk szuterkami w stronę znanego mi podjazdu na Dwa Mosty. Wspinając tędy stawka w końcu zaczyna się rozciągać. Ów szczyt zdobywam sprawnie w trzyosobowej grupce i korzystam z bufetu by zatankować. Po tym superszybki zjazd asfalcikiem i wpadamy w znany z maratonów w Karpaczu teren. Ku mojemu zdumieniu jazda tędy dostarcza masę frajdy, było gdzie się zmęczyć, jak i nacieszyć się techniczną jazdą, niektóre fragmenty to te same co podczas niedawnego Karpacza u GG, widocznie Grabek podniósł poziom trudności i kondycji. Napierając tędy raz mnie przyblokowano na malutkim korzennym uskoku, raz gdzieś tam dalej sporą grupą przegapiamy skręt i strata ze 2-3 minuty. Gdy zbliżam się do rozjazdu mega-giga to zaczynam czuć kryzysik, myślę wtedy o zjechaniu na mega. Chwilowe zwolnienie tempa jazdy, żel, batonik i wypicie izo ratują mnie i na 42 km zjeżdżam na drugą rundę słusznego dla mnie dystansu giga. Od razu pełny luz, wreszcie można jechać swoje. Ponowny podjazd na Dwa Mosty przebiega z prędkością średnio o 1 km/h niższą niż poprzednio. Podjeżdżając tędy zaczęło się dublowanko megowców. Na bufecie ponownie tankuję suche bidony i myk pokonać jeszcze raz z przyjemnością najlepszą cześć trasy. Sama frajda, nawet dwa ze trzy krótkie strome single podjazdowe (na pych) nie psują mi zabawy i jeszcze do tego wspomniany kryzysik zażegnałem. Jedzie się dobrze, do tego zaczynam wyprzedzać pojedyncze sztuki z giga. Po wjechaniu na odcinek Drogi pod Reglami prowadzący do mety nadal mocno kręcę korbą i coś tam widocznie zyskuję. W trakcie pokonywania pętelki przez Michałowice z bardzo fajnym zjazdem łapię gumę z tyłu, od razu zauważam centralnie wbity w oponę gwóźdź. Stało się to na 70-tym kilometrze, od razu biorę się na wymianę, pitstop zabiera 6 minut, kilka z giga mnie załatwia, klosia nie było widać. Ruszam i staram się odrabiać straty, co skutkuje na podjeździe skurczem, na szczęście krótkotrwałym. Myk szerokim szuterkiem w stronę mety, po drodze z dużą różnicą prędkości pokonuję tych z mega, ostatni podjazd i emocjonujący, choć krótki zjazd trasą enduro wprost na metę. Po zatrzymaniu patrzę na zegarek i liczę czas do przybycia klosia – mija kolejno 5 min, 10 min … :)

    36/64 – open giga
    10/23 – M3

    Strata do zwycięzcy, jak i M3 (nikt inny jak Bogdan Czarnota) – 1:19:44
    Wynik mógłby być lepszy, a to przez długie oczekiwanie na start, przez zgubkę, przez kapcioszka …
    Generalnie jestem zadowolony, szczególnie z bardzo fajnej trasy. Za rok jak będzie to tam wrócę :)
    Mariusz przyjechał ponad 15 minut za mną, też złapał kapcia i to na początku trasy.

    Fotka by Ela Cirocka
    Walka na trasie trwała do samego końca ! © JPbike


    W galerii bikelife docenili moje szaleństwa zjazdowe :)

    Foto by Piotr Macek
    Końcówka na fragmencie enduro. Gnam w dół na całego :) © JPbike

    Dwóch zatwardziałych po pasjonującej rywalizacji. Przegrany postawił browarka :) © JPbike

    Puls – max 170, średni 150
    Przewyższenie – 2344 m



  • dystans : 67.66 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 02:22 h
  • v średnia : 28.59 km/h
  • v max : 54.36 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Poznań

    Niedziela, 4 września 2011 • dodano: 04.09.2011 | Komentarze 27


    Całkiem udany powrót do ścigania :)

    Po ponad trzech miesiącach spowodowanych kontuzją w końcu stanąłem na starcie, i to na własnym podwórku. Dla mnie był to czwarty start w tejże grabkowej edycji. Co prawda trasa dość płaska, a jednak to maraton. Rano micha makaronu z sosem i szybki myk do sklepu po Isostara bo się skończył. Stresika przedstartowego nie było, chyba czuję się już starym wyjadaczem maratonowym :) Dojazd nad Maltę tradycyjnie na własnych kołach i od razu powitanie z KeenJow’em, mlodzikiem, MaciejBrace'em, Maksem, Rodmanem i myk do swojego sektora – dwójki. Stojąc w sektorze z wyjątkiem ryszarda4859 nikogo ze znajomych nie dostrzegłem, nuda, miejsce nie dla mnie :)
    No i wystartowaliśmy – przez pierwsze dość wąskie kilka km nie szarżowałem, tempo mi odpowiadało i … podziwiałem wtedy tyłek Kasi Galewicz :) Jadąc tamtędy jeden Gość przede mną się wywalił przy drewnianym słupku i w ostatniej chwili udało mi się wyhamować, uff. Okazało się że zarówno początkowe jak i końcowe km były troszkę zmienione. Tłok był, ale dało się dość szybko jechać. Po dojechaniu do osławionej już schodowej przeszkody od razu utworzyła się spora kolejka do pokonania tegoż fragmentu. W sumie na 20 metrowym odcinku trasy odbyłem tam około 2-3 minutowy bike-walking, przynajmniej można było odsapnąć i zamienić kilka słów z rywalami :) Po tym nastał wreszcie luz i od razu ogień z blatem w roli głównej ! Od razu zdecydowałem że będę się trzymał pociągów i tak właśnie się stało i to do samej mety, z nielicznymi wyjątkami. Po dojechaniu do Gruszczyna przed sobą wypatrzyłem nieoficjalnie jadących klosia i Rodmana, doszedłem do Nich, dałem znak żeby chociaż przez jakiś czas mnie pociągnęli jak na kolegów z teamu przystało. Chłopaki chyba nie przystali na propozycje, no tak :) Wtedy w mojej głowie zrodził się pomysł że pojadę mega i w dalszej części trasy, jeszcze po kilku namyśleniach typu mega czy giga tak zrobiłem i nie żałuję. Dalsza jazda aż do wschodniego krańca trasy przebiegła w pięcioosobowym pociągu dowodzonym przez dwóch z Berknera – cisnęli ostro i jak się okazało … przesadzili :) Po wjechaniu na powrotny odcinek moja grupka zaczęła się kurczyć, jako pierwszy do przodu wystrzelił … JPbike ! Faktycznie, towarzyszy z pierwszego pociągu już więcej na trasie nie zobaczyłem. Dalej, aż do wjechania na asfalt jechałem raz sam, raz tworzyły się i rozpadały grupeczki, by w końcu, już na asfalcie (wplecobocznowind :)) podczepić się pod spory pociąg (chyba z trzeciego sektora) i tak przejechaliśmy spory kawał trasy wspólnie. W okolicach rozjazdu mega/giga (51 km) podjąłem ostateczną decyzję – jadę mega. Wtedy szybsza cześć grupki mi uciekła, do mnie podczepiło się dwóch Gości, z czego jeden jechał za mną przez dłuższy czas i nieźle się ujechał. Jadąc tamtędy zacząłem wyprzedzać ogon lub środek mini. Natomiast zjazd za Uzarzewem (dwa wykrzykniki) to dla mnie czysta formalność – myk w dół i przy tym z zaskoczenia jednego wyprzedziłem – a ten z tego powodu przyspieszył i po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego Megowca. Przed fajnym singielkiem puściłem swoich towarzyszy, by sprawdzić jak radzą z techniką – obaj nieźle zajechani byli, a ja odpocząłem sobie przed finiszem. Po dojechaniu do wspomnianych schodów nie dane mi było zjechać w dół bo potrąciłbym kogoś. Po tym już tylko szybki myk w kierunku mety, jeden ze mną ostatkami sił jechał, na końcówce doszliśmy jeszcze jednego, z Torq’a i taki trzyosobowy skład był skazany na wspólny finisz – który z zadziwiającą łatwością wygrałem :)
    Po minięciu linii mety tradycja pomaratonowa – do bufetu uzupełnić kalorie.
    Trochę czasu w oczekiwaniu na pozostałych Emedowców spędziłem w towarzystwie Jurka57, który przyjechał z Buku pokibicować, miło pogadaliśmy sobie. Po czym obejrzałem finisz Kaisera i stopniowo zjawiali się na mecie kumple, podzieliliśmy się wrażeniami i myk do domu.
    W sumie udany maraton, choć bez jakiś większych emocji. Ostatni raz jechałem mega – ponad 2 lata temu, więc myślę że warto było zrobić coś dla odmiany. Serio to myślami już jestem w Międzygórzu, gdzie oczywiście pojadę giga :)

    105/676 – open mega
    29/221 – M3

    VI Mistrzostwa Poznania
    15/202 - open mega :)

    Międzyczasy
    1 - 0:38:59 (125)
    2 - 1:05:42 (120)

    Strata do zwycięzcy mega - 20 minut i 42 sekund, do M3 - równe 20 minut.

    W akcji za zjazdem za Uzarzewem, widać że nie oszczędzałem się :)
    Fotka by Grażyna.
    Bikemaraton Poznań 2011 © JPbike

    Pierwsze kilometry. Ale ta Kasia Galewicz ciśnie :) © JPbike

    Fotka nadesłana przez mlodzika, a zrobiona przez jego dziewczynę :)
    Wszędzie, nawet na ostrych zakrętach trwała żażarta walka :) © JPbike

    Fotka by Ela Cirocka
    Końcówka. Temu młodemu udzieliłem lekcji na temat: "Jak wygrać finisz" :) © JPbike




  • dystans : 75.23 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 04:12 h
  • v średnia : 17.91 km/h
  • v max : 67.74 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Karpacz

    Niedziela, 3 października 2010 • dodano: 04.10.2010 | Komentarze 34


    Wymarzone zakończenie sezonu maratonowego 2010 :)

    Czynników powodujących że ostatni tegoroczny start – u Grabka w Karpaczu traktowałem poważnie było dużo:
    - po raz kolejny piszę - karkonoskie tereny należą do moich ulubionych
    - dwa lata temu był to mój pierwszy górski maraton w kraju
    - rok temu po raz pierwszy w karierze nie dojechałem do mety i postanowiłem że zemszczę się za pech
    - obecność wujka, dzięki któremu zadebiutowałem na maratonach zobowiązywała mnie do pokazania swoich możliwości po ponad dwóch latach ścigania
    - mocno mnie mobilizowała piorunująca końcówka tegoż sezonu w moim wykonaniu :)

    OK, starczy, zrelacjonuję trochę.

    Do tejże miejscowości położonej u stóp Śnieżki dotarłem w sobotę po południu z Markiem. Po jakimś czasie do nas dołączyli Paweł i jego kuzyn Mateusz. Jako, że Ci trzej moi towarzysze nie byli zarejestrowani – postanowiliśmy już po zmierzchu z lampkami udać się do biura zawodów, ale … organizator dopiero przyjechał ze Świeradowa i rozpakowywali się. Rankiem o 7:30 czułem się wyspany, będzie dobrze – pomyślałem. Ledwo co zacząłem jeść śniadanie (musli śliwkowo-jabłkowe z mlekiem) – na zewnątrz noclegowni już czekał na mnie mój super wujek z kat. M6 (!!!) – ucieszyłem się bo … wystartuje :) Na rozgrzewkę wyszedłem dość wcześnie, najpierw na podjazd, chwila przerwy i następnie zjazd wprost na miejsce startu, po czym wraz z wujkiem udaliśmy się na fragment końcówki trasy. Musiałem Mu wytłumaczyć mnóstwo maratonowych spraw typu oznakowanie trasy, dystanse, sektory itp. – drodzy czytelnicy jak widzicie da się ścigać nawet po 60-tce, trzeba tylko chcieć i jeździć na rowerze :)
    Tym razem miałem zapewniony 2-gi sektor – zdobyty startując z samego końca stawki w Poznaniu :)
    Przed startem spotkałem Grega, Zbyszka, Mariusza i Przemka.
    Po 11-tej jedynka z mistrzynią świata, czyli samą Majką ruszyła do przodu i po krótkiej chwili nastąpiła pora na odpalenie mojego sektora. No i co ? Od wyjazdu ze stadionu na pięciokilometrowym, asfaltowym podjeździe do Karpacza Górnego rozpocząłem porywający bój o wszystko co się dało na pełnych obrotach – cisnąłem tak mocno, stopniowo załatwiałem kolejnych rywali i prawdopodobnie, sądząc po ilości wyprzedzonych doszedłem do tych z jedynki. Na szczycie tegoż podjazdu spojrzałem za plecy … kilkunastosekundowa przewaga wypracowana. Po skręcie na górski i leśny teren zaczęło się porządne ściganie, trochę błotka leżało. No i spora grupka mnie tam na początku przyblokowała, jak to ? przecież to początkowe sektory a tu tak przeciętnie radzili sobie na górskim terenie … No cóż taki właśnie jest ten grabkowy poziom … Dalsza jazda to mocne napieranie do przodu, stopniowo doganiałem, dołączałem i w końcu wyprzedzałem nierówno jadące grupki. Po dojechaniu na miejsce rozjazdu mini/mega i giga sporo osób skręcało właśnie na ten najkrótszy, więc trochę lżej się zrobiło. Od tamtego momentu dla mnie nastąpiła jazda swoim równym tempem. Po drodze, na ciężkim podjeździe wyprzedziłem m.in. pogromczynię z Dolska, Poznania i Michałków – Magdę, zresztą znów giga K3 wygrała :) Na pętli mega do punktu pomiaru czasu przy Dwóch Mostach jechałem w bardzo nierówno współpracującej grupce, czasem samotnie. Jako że trasę dobrze znałem i tegoroczny wariant w stosunku do ubiegłorocznego był zmieniony, czyli w większości poprowadzony odwrotnym kierunkiem wiedziałem że najcięższe będą kamieniste podjazdy, oraz jeden stromy podjazd - tak było, ale nie tak ciężko jak myślałem. Przed wjazdem na Drogę na Dwa Mosty nie spodobała mi się nawierzchnia świeżo utwardzonej i krótkiej stromizny – dwa razy z buta ją pokonałem (pętla powtarzalna) . Po wjechaniu na kulminację wspomnianej i długiej podjazdowej drogi – asfaltowy zjazd Drogą Celną, na której odpoczywałem, korzystając z wypracowanej na długim podjeździe przewagi i spożyłem jedynego batonika jakiego miałem. Po zjechaniu – krótki, acz stromy podjazd i znów długi, asfaltowy zjazd Drogą Sudecką – mknąłem w dół do tabliczki z napisem „II runda” (po 38 km) i tak rozpocząłem drugą i świetnie znaną mi pętlę – niemal w całości samotnie, jechało mi się świetnie, nie czułem zbliżającego się większego zmęczenia. Po 45 km zacząłem dublować ostatnich Megowców. W okolicy 50 km wyprzedził mnie Zbyhoo (mocarz, miał defekt). Po ponownym zjechaniu Drogą Celną na której cisnąłem mocniej i rozpoczęciu krótkiego podjazdu złapał mnie lekki skurcz, uff, całe szczęście że za chwilę nastąpił kolejny zjazd Drogą Sudecką. No i zaczął się podjazd znaną już z golonkowej edycji Drogą Chomontową – dobijając do niej obawiałem się trochę. Po postoju przy ostatnim bufecie (mój jedyny postój) rozpocząłem atak na ponad 950 metrową wysokość. Wspinało mi się do końca nieźle, ale nie tak, jak chciałbym – jechałem w większości na 1:3 (kaseta 11/32), po drodze jeden Gigowiec mnie wyprzedził. Natomiast zjazd z tymże szczytu to bajka – spora frajda ze zjazdu była, tym bardziej że miałem pustkę na trasie :) W końcu myk doskonale mi znaną końcówka trasy, jadąc tamtędy jeszcze jeden zawodnik giga mnie wyprzedził – widocznie musiałem wtedy trochę słabiej jechać. Zimą popracuję właśnie nad tym :) Po drodze zdublowałem Mateusza (złapał gumę). Na przedostatnim i stromym podjeździku znów lekki skurcz … podjechałem kręcąc jedną nogą i w końcu po jeszcze jednym asfaltowym góra/dół z radością wpadłem na stadion – UDAŁO SIĘ ! :)))
    Po posileniu się poszedłem do tablicy z wynikami – na razie widniało tam 18 Gigowców i trzech z M3 … szok !
    Po krótkim czasie doszedł do mnie sms z wynikami – jeszcze większy SZOK !!!

    21/82 - open GIGA
    4/23 - M3 – coś pięknego na koniec maratonowego sezonu 2010 :)

    To mój najlepszy do tej pory wynik w górach !
    Po raz pierwszy na takich ogólnopolskich maratonach stanąłem na szerokim podium :)
    Wszystkie cele, jakie założyłem sobie na ten maraton zostały osiągnięte i to z NADWYŻKĄ !

    Strata do zwycięzcy open: 55 min, do M3 – 51 min

    21 (4 M3) – JA
    28 (6 M3) – Rodman, 7 min za mną
    32 (15 M2) – mlodzik, 10 min
    40 (9 M3) – Arek, 14 min
    55 (14 M3) – klosiu, 44 min

    Wielkie gratulacje należą się mojemu wujkowi – na mini zajął 13 miejsce M6 i nie był ostatni !

    Ściganie na całego w jesiennej scenerii
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    W akcji :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Trochę błotny zjazd z Drogi Chomontowej
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Gdy tylko dowiedziałem się ze będę dekorowany – zebrałem kumpli i pognaliśmy co sił do góry do noclegowni, wpakowaliśmy rumaki do aut, szybki prysznic, spakowanie się i myk na stadion …

    Z Mają :) © JPbike

    Szerokie podium M3 giga :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Pierwsza szóstka twardzieli z M3 w komplecie :)
    Bikemaraton Karpacz 2010 © JPbike

    Z wujkiem, przed startem :) © JPbike

    Puls – ... bateria w nadajniku padła
    Przewyższenie – 2074 m (miało być ponad 2300 m)



  • dystans : 102.46 km
  • teren : 85.00 km
  • czas : 03:49 h
  • v średnia : 26.85 km/h
  • v max : 47.95 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikemaraton Poznań

    Niedziela, 5 września 2010 • dodano: 05.09.2010 | Komentarze 25


    Najszybsza runda na góralach w kraju (chyba) :)

    Trasa poznańskiego bikemaratonu organizowanego przez Grabka, szczególnie w tegorocznej konfiguracji należała do jednej z najnudniejszych, ale i najszybszych czyli płasko, płasko, malutkie pagóreczki, spora część otwartej przestrzeni, no i trochę lasu, a jednak to maraton – jechać trzeba, zwłaszcza że to domowa runda. Na start przyjechałem na własnych kołach o 10:40. Po dwóch mocno wietrznych edycjach z 2008 i 2009 roku tym razem pogoda dopisała – słonecznie i kilkanaście st.C, chociaż i dziś trochę wiało z północy. Od razu spotkałem znajomych – Zbyszka, Pawła i dawno nie widzianego na maratonowych trasach Dawida. Ta czwórka ustawiła się w ostatnim sektorze i to w ponad 1100 osobowym tłumie. Tak, w ostatnim stałem - nie skorzystałem z opcji przydzielenia sektoru wg osiągniętych (u Golonki) wyników – chciałem po prostu sprawdzić na co w tym sezonie mnie stać. Pierwsze sektory ruszyły, a my nadal wesoło sobie gaworzyliśmy, ustalałem z Pawłem, który jechał na nowiutkim Giancie XTC0 taktykę wspólnej jazdy :) No i jazda, i to z SAMEGO KOŃCA ! Jakoś leniwie poprzedzający ruszyli, o ostrym wyprzedzaniu nie było mowy – łatwo o kolizję. Pierwsze kilka km okazały się bardzo trudne, by myśleć o jakimś wyniku, Stopniowe przebijanie się w wielkim tłoku do przodu na dość wąskiej ścieżce to ciągła jazda raz w lewo, raz w prawo, raz pośrodku, raz poza ścieżką, polowanie na dogodny moment … Jedną z pierwszych wyprzedzonych znajomych był Maks tym razem startujący na mini ze swoim 8 letnim synem Andrzejem. Po dotarciu do schodowej przeszkody utworzyła się kolejka … w sumie te pierwsze kilka km pewnie zabrały mi ze 5 minut przebijania się z samego końca stawki. Po wdrapaniu na górę wreszcie można było pocisnąć. Wyprzedziłem wtedy Zbyszka (cisnął mocno i ładnie mnie przepuścił) i KeenJow’a. Pierwszy krótki, acz stromy podjazd pokonywałem z … blatu ! (chwilowy problem z manetką) Niestety, Ci ciężko radzący z podjazdami przyblokowali mnie i z buta. No i pocisnęliśmy ostro, jechałem z Pawłem na zmianę, stopniowo doganiając i wyprzedzając kolejnych. Praktycznie nikt nie był chętny do współpracy. Po wpadnięciu na teren do większego lasu wśród wyprzedzanych rozpoznałem znajomą sylwetkę – to zyla82 (Piotr). Gdzieś tam jak szalony odważyłem się wyprzedzić kilku naraz przez piach na „zjeżdziku”– nieźle zachwiało mi równowagą ale zapanowałem nad sytuacją. Pierwszy bufet ominąłem. Dalej, kręcąc przez interwałowy leśny teren zgubiłem za plecami Pawła i po chwili załatwiłem Ludomira z Rybczyńskich, jak i napotkałem na dave’a, chwilę pogadaliśmy :) i cisnąłem dalej, załatwiając kolejnych rywali. Nogi nieźle podawały, podczas przejeżdżania przez powrotny i asfaltowy fragment kolejny znajomy – to DunPeal, czyli doszedłem 3-ci sektor (z 7-miu) :) Aha tamten asfaltowy odcinek pokonywałem w pozycji czasowca z prędkościami do 40 km/h – nie było chętnych do jazdy w grupie. Drugi bufet (3 i 4 też) – w ruchu wodę i kawałek banana. Kawałek dalej kolejna znajoma twarz – tyle że stojąca i z aparatem, to był Winq. Po 51 km tabliczka „Giga II runda” i przede mną zrobiła się sama pustka, jedynie dawało się dostrzec pojedyncze sylwetki, w sumie na drugiej pętli udało się dogonić i wyprzedzić około 10 osób, nie licząc dublowania ostatnich Megowców. Druga pętla okazała się dla mnie na 100% walką z samym sobą i testem wytrzymałości na płaskim. Po 85 km kręciło się już ciężej. No cóż, ciągłe i mocne deptanie w pedały i to ani razu nie udało załapać się do jakiejś grupki zrobiło swoje. Raz na podjeździku byłem na granicy skurczu. Końcówka trasy troszkę zmieniona, nic specjalnego się nie działo. Gnałem w samotności ile sił do mety i całkiem zadowolony wpadłem na metę.

    64/128 - open giga
    19/36 - M3

    V Mistrzostwa Poznania:
    10/28 - open giga :)

    Międzyczasy:
    1 – 00:54:23 (80)
    2 – 01:34:50 (65) ale skok do przodu !
    3 – 02:09:01 (66) hmm … ?
    4 – 02:54:58 (62) no tak … ktoś mnie załatwił na końcówce

    Jak na start z ostatniego sektora i to z samego końca, walkę z samym sobą na płaskim i jeszcze do tego dodając tylu znajomych spotkanych na trasie – zarówno z wyniku i domowego maratonu jestem zadowolony :)
    W stosunku do ubiegłego roku (startowałem wtedy z trójki) – obecny i niemal identyczny dystans, pokonałem o 2 minuty szybciej :)
    Strata do zwycięzcy (jak i M3) – 44 min

    Na mecie niespodzianka, zjawił się mój wierny kibic - Oliwka z rodzinką :)

    Oprócz pogaduszek pomaratonowych z masą znajomych spotkałem Rodmana, który właśnie miał urodziny, złożyłem Mu życzenia i … pokonał mnie na giga o prawie 15 min !

    Na "zjeżdziku" na pierwszej pętli.
    Fotka autorstwa Winq.
    Bikemaraton Poznań 2010 © JPbike

    Końcówka trasy na własnym podwórku :)
    Bikemaraton Poznań 2010 © JPbike

    Puls – max 180, średni 158
    Przewyższenie – ok. 600 m