top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12714.26 km (w terenie 11685.88 km; 91.91%)
Czas w ruchu:661:57
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:137533 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:71.43 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 58.64 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 05:05 h
  • v średnia : 11.54 km/h
  • v max : 51.99 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 148 bpm, 83%
  • podjazdy : 2388 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Dziwiszów

    Niedziela, 22 lipca 2018 • dodano: 23.07.2018 | Komentarze 6


    Siódmy kaczmarkowy start. Tym razem w górach, przy stacji narciarskiej na Łysej Górze koło Dziwiszowa. Ciężki miałem tydzień, w roboczych dniach nie udało się zrobić żadnego treningu, tradycyjnie już przez przetyranie pracą. Do tego prócz mnie żaden z teamowych kumpli nie dał rady wybrać się na ten jedyny w 100% górski maraton u Kaczmarka.

    Ponieważ ja właśnie zaczynam upragniony górski urlop zarówno z góralem i szosówką, więc dojazd solo i bezpośrednio z Wielkopolski (niecałe 4h jazdy). Okazało się że źle zorganizowałem czas - w efekcie na miejsce dotarłem na 40 min. przed startem i nici z rozgrzewki, czyli tragiczna mieszanka braku systematycznych treningów, niewyspania, zmęczenia podróżą i nieobecności reszty teamowiczów powodowała że stojąc na samym tyle tłocznego (!) 2 sektora jakoś nie miałem chęci do ścigania, ale skoro tu już jestem to muszę jechać.

    Trasa w Dziwiszowie, zresztą znana mi z zeszłego roku wyróżnia się na tle pozostałych kaczmarkowych ścigów znacznie krótszym dystansem - w przypadku giga to niespełna i „zaledwie“ 60 km, za to przewyższenie sięgające 2400 m to już coś dla prawdziwych górskich kolarzy :).

    No to start. Na początek ... kilometrowy podjazd i już mamy 100 m przewyższenia :). Jakoś jedzie mi się nieźle i od razu zaczynam wyprzedzać. Zamontowanie na górskie kręcenie przedniej przerzutki i „blacików“ 32/22 szybko okazuje się dla mnie strzałem w dziesiątkę - na wyższej kadencji lepiej mi się podjeżdża :). Pierwszy zjazd - na razie nie szaleję, jedziemy jeden za drugim, bo tutejsze górskie fragmenty zjazdowe nie są zbyt szerokie i usiane zdradliwymi niespodziankami w postaci pokaźnych korzeni, poopadowej nawierzchni, kolein, luźnych kamieni, kałuż, patyków, gałęzi, no i niewiadomo co czyhało na trawiastych łączkach. Żeby nie było - już na pierwszych zjazdach zauważam gleby, braki w technice u rywali - przez to oczywiście przebijam się do przodu. Po dojechaniu do znajomego, dość długiego szerokiego szuterka podjazdowego stawka znów się zrównuje. Gdy tylko dokręcamy do miejsca gdzie w zeszłym roku był rozjazd to okazuje się że trasa jest zmieniona - pozbawiona morderczego i trawiastego podjazdu pod szybowisko, no i pętlę giga poprowadzili na odrębnym i niepowtarzalnym fragmencie - prawie jak u Golonki, czyli zmiana trasy wyszła na duży plus.
    Jadąc dalej, miałem trochę tasowań - tzn. rywale lepiej lub równo radzili na „łatwych“ odcinkach, a ja od razu ich łykałem na technicznych odcinkach :). Raz zaliczyłem glebkę w błotnej kałuży :). Najbardziej w pamięci utknął pewien arcytechniczny, stromy zjazd po luźnych kamieniach i z koleinami - zjechałem z bananem na twarzy i przy tym załatwiając kilka osób :). W miarę zbliżania się do rozjazdu zaliczałem kolejne lepsze momenty - niemało wiary (głównie ci z mega) powyprzedzałem na ciężkich podjazdach i zjazdach, że zrobiło się pusto za mną. Po skręceniu na dodatkową pętlę giga wiadomo - klasyczna samotność długodystansowca. Trasa prowadziła przez wspomniane szybowisko, tyle że podjeżdżane od innej, dzikiej strony z dodatkiem znanego i super widokowego zjazdu do Jeżowa Sudeckiego. W końcu, po przejechaniu ze 40 km dopada mnie pokaźne odcięcie, zresztą po braku treningów i niewyspania mogłem się tego spodziewać. W efekcie podjazd od Jeżowa w większości robię z buta, chwilami zerkając na licznik, na procenty nachylenia - min 10%, max 18% ... Na szczycie mikro bufet - obsługująca go miła para emerytów mnie ratuje bananami, arbuzami i 3 butelkami wody - pomogło do czasu kolejnego odcięcia, czyli do połowy kolejnego długiego podjazdu - byłem już trupem, że na minutkę stanąłem by złapać normalny oddech i spożyć ostatniego z pięciu teamowych żeli. Włócząc się dalej, raz było butowanie, raz kręcenie głównie siłą woli, marzyłem tylko o dotarciu do mety. No i cały czas dziwiło mnie że nikt mnie nie dogania - czyżbym był ostatnim? na pewno nie, bo motocykla zamykającego stawkę ani widu, ani słychu. Do mety, ulokowanej na szczycie oczywiście w końcu dotarłem mocno dobity, ale jeszcze równo stojący na nogach :). Szybki owocowy bufet, rzut oka na kartkę z wynikami giga - prawie 2 godziny straty do zwycięzcy open i ostatni (niedekorowany) w M4 mówią same za siebie. Po tym czym prędzej zwiałem do auta i spadam urlopować :)

    39/41 - open giga
    8/8 - M4

    Foto by Piotr Łabaziewicz
    Słabe i mało górskie ujęcie wyszło, tak jak mój marny wynik
    Słabe i mało górskie ujęcie wyszło, tak jak mój marny wynik © JPbike

    Re-transmisja z przebiegu trasy giga na Relive - KLIK.





  • dystans : 82.87 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 03:39 h
  • v średnia : 22.70 km/h
  • v max : 46.29 km/h
  • podjazdy : 686 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Nowa Sól

    Niedziela, 8 lipca 2018 • dodano: 10.07.2018 | Komentarze 3


    Szósty kaczmarkowy start. Tym razem w Nowej Soli. Dojazd solo i na sporo przed czasem, zatem sporą rozgrzewkę zrobiłem. Rok temu tu startowałem i wiedziałem czego się spodziewać po trasie (chociaż tegoroczną wersję troszkę zmienili) - długa (10 km) i płaska dojazdówka/powrotówka, na giga dwukrotnie pokonywana ze 30 km leśna runda zarówno po szerokim, jak i singlach, no i troszkę lubuskich wzniesień się znalazło.

    Unit Martombike Team wystawił do rywalizacji 5 sztuk - mnie, Adriana, Dawida, Grześka i Krzycha, natomiast jako niestartujący zjawili się Marcin i Przemysław.

    Start tradycyjnie mam z tyłów 2 sektora, który tym razem nie był zbytnio zapełniony. Zgodnie z moimi przewidywaniami - pierwsze km po tym nudnym i polnym płaskim jadę w ogonowej grupce dwusektorowców, na szczęście jedzie mi się nie najgorzej, pewnie dzięki długiej rozgrzewce, nie jestem ostatni - za mną pomyka ze 10 osób, a przede mną aż do wpadnięcia w las mam na polu widzenia czub 2 sektora. Po wjechaniu na właściwą rundę od razu się rozkręciłem (ale nie tak jak chciałbym), tworzymy grupę, trasa mnie nie pociesza, bo na pierwszej części rundy zbyt dużo dodali długich autostrad - nie moje klimaty i nie czułem się sobą. Mimo tego zaczynam wyprzedzać i po jakimś czasie pierwszy raz w sezonie jadę na czubie grupy - myślę czyżby w końcu złapałem jakąś tam formę? :). Gdy tylko i wreszcie pojawił się skręt na ciekawsze sekcje z elementami pure mtb lubuskie (bez przesady) to od razu uruchamiam swoje możliwości mtb i powoli zaczynam się oddalać od współtowarzyszy - to cieszy :). Niestety, nie mogłem się długo nacieszyć ucieczką - albo nie miałem odpowiedniego powera w nogach, albo te leśne odcinki okazały się dość szybkie - przez to rywale jechali blisko za mną. Po jakimś czasie nie wiedzieć czemu ... zwolniłem i utraciłem kilka pozycji, jeszcze do tego spadła moc w nogach że na krótko przed rozjazdem myślałem o skręcie na mega, ale nie wiedziałem czy reszta teamowiczów skusiła się na giga po cenne punkty dla teamu, zatem bez zastanawiania skręciłem na królewski dystans. Zanim do tego doszło to po drodze był ciekawy akcent - na ściance podjazdowej kilka sztuk przede mną (ci co mnie wyprzedzili) prowadziło rowery, a ja bez problemu podjechałem i przy tym kilku zostawiłem za mną :). Defekcik tam też był - gałązka z liśćmi wkręciła się w cały napęd i ze 15 sekundowy pitstopik zaliczony. Natomiast druga runda przebiegła już słabiej, kręciłem głównie siłą woli i bez ciekawszych zdarzeń. Po drodze wyprzedziło mnie dwóch naraz, jeden był po defekcie, drugi później osłabł, a na płaskiej powrotówce znów mi uciekł, na dobitkę zostałem pokonany przez weterana Grześka od rybek, tuż przed metą mijałem wspomnianego defekciarza z kapcioszkiem (to Wojtek od rybek) i tak już tylko dokrętka do końcowej kreski, na parkingu kilka zdań z Krzychem i Grześkiem, pakuję się do auta i wracam do domu. Generalnie to był słaby maraton w moim wykonaniu - może miałem rację że dzień wcześniej przesadziłem z terenowym napieraniem ...

    55/60 - open giga
    11/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Andrzej Kaiser) - 48:39 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 34:27 min
    Team leader Krzychu dołożył mi na mecie 27:41 min - kolejna masakra ...
    Gdy tylko zajrzałem na straty z zeszłorocznej Nowej Soli (37 min do zwycięzcy, 23 min do M4) - jest coraz gorzej !
    Mały pozytyw - każdy z pięciu Unitów pojechał giga, czyli 100% skuteczność zaliczona :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz
    Maraton był słaby, za to fotka z jedynego technicznego zjazdu odlotowa :)
    Maraton słabo przejechałem, za to fotka z jedynego technicznego zjazdu odlotowa :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu dwóch rund na Relive - KLIK.






  • dystans : 71.18 km
  • teren : 71.18 km
  • czas : 03:44 h
  • v średnia : 19.07 km/h
  • v max : 57.87 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 152 bpm, 85%
  • podjazdy : 1591 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Strzelce Krajeńskie

    Niedziela, 24 czerwca 2018 • dodano: 25.06.2018 | Komentarze 3


    Piąty kaczmarkowy start i zarazem półmetek priorytetowego cyklu dla mojego teamu. Dojazd do leżącej w pobliżu Strzelc Krajeńskich urokliwej mieściny Długie przebiegł w towarzystwie Staszka i nowo poznanej Marii (wygrała mini K2). Unit Martombike Team na ów maraton wystawił 5 sztuk - mnie, Grześka, Marcina, Przemysława i Stanisława.

    Na miejscu mamy bardzo dobrą pogodę do ścigania - pochmurno i lekko poniżej 20°C. Po wskoku w teamowe ciuszki okazuje się że czasu na rozgrzewkę brakło - w efekcie do 2 sektora ładuję się (na sam jego koniec) na kilka minut przed odpaleniem elity.

    No i poszli. Na początek jest niezły i szeroki podjazd, po tym długa prosta i wpadamy na świetnie ułożoną ze 23 km rundę z 500 m przewyższeniem, na giga pokonywaną trzykrotnie. Jest na niej niemal wszystko co powinno być na pozagórskim maratonie MTB - podjazdy i zjazdy zarówno te trudne i łatwe, niezliczona ilość ostrych i łukowatych zakrętów, troszkę singielków, troszkę typowego już piachu (większość na zjazdach), są fajne sinusoidy, zero asfaltu, a końcowy dojazd na kolejną rundę/do mety to długi, szybki i lekko zjazdowy szuterek z dodatkiem płyt betonowych - w porównaniu do zeszłego roku orgi mocno zmodyfikowali trasę na wielki plus.

    Natomiast jazda w moim wykonaniu to tak jak myślałem - po ruszeniu jedzie mi się słabo, żadnej pary w nogach i w efekcie tak przez kilkanaście km jadę niemal wśród ostatnich z 2 sektora. Znając siebie nie przejmuję się tym, wiem że mając dobre samopoczucie to za jakiś czas złapię swój rytm i po ujechaniu ze 15 km faktycznie zaczynam stopniowo przesuwać się do przodu. Ci wyprzedzani przeze mnie nierzadko próbowali walczyć, często były tasowania zamiast ucieczek, no i szybko okazuje się że duża ilość trudniejszych odcinków mi sprzyjała :). Wypada wspomnieć o zachowaniu fair play dla teamowego Grześka - na 8 km trasy stał na poboczu i dzwonił o pomoc - jeden kolega z teamu rybek zaliczył poważną kraksę, po czym Grzesiek ruszył dalej i na 11 km mnie wyprzedził - chłopak ma formę. I tak zleciała pierwsza runda. Natomiast na drugiej to rozkręciłem się na całego, bez zastanawiania łykałem każdego kto znalazł się przede mną, sporo ich było, przebijałem się do przodu nawet na wąskich i ciężkich podjazdach, jak i technicznych zjazdach - w efekcie 2 rundę pokonałem przeszło 5 minut szybciej od poprzedniej (dzięki funkcji pamięci czasu okrążeń w liczniku). No i została jeszcze trzecia runda - nie było klasycznej samotności długodystansowca, mimo narastającego zmęczenia i nieznacznie wolniejszego tempa na całej ostatniej rundzie udało się wyprzedzić stopniowo 5 osób z giga, z czego dwie ostatnie sztuki startujące z wyższego sektora dotarły do mety kilkanaście sekund przede mną - widocznie szerokie szuterki prowadzące wprost do mety niezbyt mi służą. Ogólnie dla mnie to był spoczko maraton, jak się zna swoje możliwości i aktualny poziom wytrenowania.

    47/59 - open giga
    9/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 51:49 min, do M4 (Piotr Cibart) - 35:49 min
    Obie straty typowe dla mnie w tym sezonie.
    Natomiast rywalizacja o dekorowaną generalkę M4 robi się zacięta.
    Na półmetku sezonu UNIT MARTOMBIKE Team zajmuje wysokie 5 miejsce !

    Foto by Renata Tyc.
    Jak widać - jak złapałem swój rytm to bawiłem się przednio :)
    Jak widać - jak złapałem swój rytm to bawiłem się przednio :) © JPbike

    Wirtualna re-transmisja z przebiegu trzech rund na Relive - KLIK.





  • dystans : 69.30 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 03:35 h
  • v średnia : 19.34 km/h
  • v max : 44.34 km/h
  • hr max : 170 bpm, 96%
  • hr avg : 147 bpm, 83%
  • podjazdy : 1004 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Żerków

    Niedziela, 10 czerwca 2018 • dodano: 10.06.2018 | Komentarze 4


    Czwarty kaczmarkowy start. Żerków to miejscówka znana kolarsko - w sezonie 2013 (kibicowałem) i 2014 odbyły się tam Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim. Natomiast trasa maratonu w dużej mierze znana mi z zeszłego roku.

    Od poniedziałku nie udało się zrobić sensownego treningu, tradycyjnie przez pracę i niewyspanie - wobec tego ciekawiło mnie czy po owym maratonie znów będzie kompletna lipa w moim wykonaniu :). Na miejsce zajechałem dosyć późno, bo na 25 minut przed startem. Na krótko przed odpaleniem zaczęło padać, po chwili przestało i temperaturka spadła do komfortowych wartości. Rozgrzewki w ogóle nie zrobiłem - tylko kursik od auta do 2 sektora, który zresztą był już zapełniony i ruszałem z poza barierek.

    UNIT MARTOMBIKE Team wystawił 7 sztuk - mnie, Adriana, Grześka, Krzycha, Marcina, Przemysława i Staszka.

    No i poszli. Pierwszy km pokonany po mokrym asfalcie i wpadamy na długi, szybki, głównie polny i z leśnymi fragmentami odcinek, na którym niemałym utrudnieniem są spore ilości piachu. Pomykając tędy nie mam wiele do powiedzenia - słabiutko mi szło i cały czas kręciłem w ogonie dwusektorowców, były problemy z utrzymaniem tempa - chyba efekt braku rozgrzewki i zaległości treningowych :). Nieraz dobijały mnie myśli typu „!#%&!, jadę mega“, „cholera, ciągle tu płasko, szybko, a gdzie te pure MTB Wielkopolska ?“, itp...
    Pierwszy podjazd pojawił się dopiero na 18 km trasy - właśnie od tędy zacząłem się rozkręcać i łapać swój terenowy rytm. Na 20 km wyprzedzam Adriana, mówi że jedzie mega, a ja „dobra, jadę giga“ bo punkty dla teamu muszą być :). Faktycznie, od tędy trasa zrobiła się ciekawsza, podjazdy, zjazdy, kilka niezłych singielków, rytm złapałem i gdy tylko pojawiały się trudniejsze odcinki to zacząłem wyprzedzać jednego za drugim, niemało ich było, szkoda tylko że większość jechała mega. No i dojeżdżamy do sekcji żerkowskiego XC - jak na wytrawnego technika poszło mi tędy nieźle, tasowałem się wtedy z weteranem Janem Dymeckim (70 lat!). Po skręceniu na 2 rundę giga to nastąpiła klasyczna samotność długodystansowca, samopoczucie miałem spoko, przez bardzo długi czas nikogo przede i za mną, aż wreszcie doszedłem jednego z kryzysem, a po kilkunastu minutach przede mną jechał drugi rywal do pokonania, który jednak postanowił dzielnie walczyć (na mecie był przede mną, okazało się że jest z M4 i startował z 1 sektora, czyli pokonałem go o 1 minutę). No to sekcja żerkowskiego XC ponownie sprawnie przejechana, na ciężkim podjeździe pod wieżę Przemysław widział mnie uśmiechniętego (mówił po wyścigu) :). Trochę polnej powrotówki, na koniec kilka podjeżdzików tuż przy żerkowskim XC i wpadam na metę. Obyło się bez kryzysu i bez większego zmęczenia, czyli stać mnie na więcej, tylko moc w nogach jeszcze nie ta :).

    37/42 - open giga
    5/6 - M4

    Strata do zwycięzcy open (Mariusz Gil) - 42:26 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 33:48 min.
    Team leader Staszek przyjechał 19:50 min przede mną - jest mały progresik :)

    Foto by Renata Tyc i Przemysław.
    Ciężki podjazd pod wieżę TV nie robi na mnie wrażenia, do tego młynka nie użyłem :)
    Ciężki podjazd pod wieżę TV nie zrobił na mnie wrażenia, że młynka nie użyłem :) © JPbike

    Nareszcie u Kaczmarka jakieś wyższe miejsce mam :)
    Nareszcie u Kaczmarka jakieś wyższe miejsce mam :) © JPbike

    Re-transmisja z przebiegu żerkowskiej trasy giga na Relive - KLIK.
    Dystans troszeczkę zaniżony bo w liczniku nie wybrałem opcji "rower MTB" i włączył się pomiar GPS-owy.





  • dystans : 84.52 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 03:53 h
  • v średnia : 21.76 km/h
  • v max : 44.23 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 148 bpm, 83%
  • podjazdy : 905 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Krosno Odrzańskie

    Niedziela, 27 maja 2018 • dodano: 28.05.2018 | Komentarze 4


    Trzeci z dziesięciu zaplanowanych kaczmarkowych startów - tym razem nowa miejscówka, w Krośnie Odrzańskim. Dojazd (150 km) ze Staszkiem i Piotrem (medaliści z pniewskiego XC). Pogodę mieliśmy aż za dobrą, do tego temperatura przed startem powoli zbliżała się do upalnych wartości, czyli zdecydowanie nie moje klimaty do ścigania.

    Rozgrzewkę zrobiłem ultra króciutką - jedynie uliczny zjazd i podjazd, po czym od razu myk do środka 2 sektora, jakieś 10 minutek oczekiwania i start. Teamowa paczka Unitów Martomów wystawiła 4 sztuki - mnie, Dawida, Grześka i Staszka, czyli minimum by zapunktować do drużynowej generalki, wszyscy z nas oczywiście jechali królewski dystans.

    Na początek krótki przejazd przez miasto w stronę wylotu na dłuższy polny odcinek. Najpierw asfalt z brukiem, płyty betonowe, wyschnięte i twarde błoto z masą dziur, leśny dukt i wpadamy na właściwą 25 km pętlę z 300 m podjazdów, na giga pokonywaną trzykrotnie. Początkowo jest bardzo szybko i to tak że czasem brakuje mi przełożenia, nie wspomnę o ilości kurzu (na mecie byłem czarny jak górnik po pracy :)). Nie idzie mi tak jak chciałbym - niby „napieram“, ale i tak niemało mnie stopniowo wyprzedza, w efekcie na pierwszym podjeździe znowu ląduję w ogonie 2 sektora, na szczęście jeszcze kilku zawodników jedzie za mną. Strasznie ciężko idzie mi złapanie swojego rytmu, do tego wysoka temperatura i mnóstwo piaszczystych odcinków w lesie nie ułatwiały mi w sprawnym pomykaniu. Trasa mnie zaskakuje ... bo jest za łatwa i za szybka jak na moje preferencje MTB - głównie mnóstwo szerokich leśnych duktów z wertepiastą nawierzchnią, raz w górę, raz w dół, ciekawszych singielków znalazło się co najwyżej kilka i to dość krótkich, jedyną dla mnie trudnością wysysającą duże zapasy sił okazały się piaszczyste fragmenty. Za to zaskakuje mnie znakomita organizacja całego maratonu - na bufetach mnóstwo osób, na ważnych zakrętach postawili pełno żołnierzy - każdy przez całe 3 rundy wzorowo pokazywał mi kierunek jazdy, we wiosce Łochowice (podjazd i zjazd) mieszkańcy licznie się zebrali by nam gorąco kibicować, nawet z kilka posesji tryskali nas orzeźwiającą wodą z węża, no i słyszałem że sam burmistrz Krosna Odrzańskiego wziął kosę i szykował trasę - SZACUN :). I tak mija pierwsza runda, co najwyżej udało mi się wyprzedzić ze kilka osób (wszyscy z mega). Na drugiej rundzie zaczyna mi jechać się odrobinę lepiej. Najpierw mijam jadącego z przeciwka mlodzika (Pawła) - wycofuje się z rywalizacji, następnie doganiam i wyprzedzam Hałajczakową, później Gosię i Piotra Zellnerów (Magda i Piotr wycofali się z giga), no i w drugiej połowie 2 rundy kolejne kilka sztuk załatwiam (niestety wszyscy z mega). Wypada również przyznać że sporo sił ze mnie ubyło że nieraz myślałem o skręcie na mega... Nie zrobiłem tego, bo we mnie królewski dystans rządzi i jadę dalej, by solidnie zapunktować dla teamu :). Trzecia runda to już właściwie walka z samym sobą i z narastającym zmęczeniem, nikogo nie widziałem zarówno przede mną, jak i za mną, jedynie gdzieś na końcówce rundy, dostrzegłem na szczycie sylwetkę rywala jak zaczynałem ciężki podjeżdzik, czyli większej tragedii nie było, o entuzjastycznych kibicach dopingujących samotnika na giga (mnie) we wspomnianych Łochowicach nie wspomnę :). No i w końcu dojechałem do mety. Oj, to był ciężki maraton.

    47/51 - open giga
    6/6 - M4

    Jak widać - na kaczmarkowym giga nie ma słabych i przywykłem już do miejsc w ogonie.
    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 50:08 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 34:25 min
    W porównaniu do Rydzyny i Sulechowa obie straty podobne, czyli nic nowego z moją formą.
    Team leader - Staszek dołożył mi akceptowalne 26:07 min.
    No i jeszcze jedno - w oczekiwaniu na dekorację nieraz słyszałem od znajomych z giga, że dopadła ich mieszanina bomb, kryzysów, odcięć, itp, a ja jechałem, jechałem swoje i dojechałem na szerokie pudło - w nagrodę zarobiłem 50 zł na rowerowy komponent :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz.
    Tegoż dnia nie szło mi tak jak chciałbym, ale plan minimum zrobiłem :)
    Tegoż dnia nie szło mi tak jak chciałbym, ale plan minimum zrobiłem :) © JPbike

    Giga to dystans dla twardzieli, czasami wystarczy dojechać do mety i szerokie pudło jest :)
    Giga to dystans dla twardzieli, czasami wystarczy dojechać do mety i szerokie pudło jest :) © JPbike

    Re-transmisja z przebiegu trzech rund na Relive - KLIK.





  • dystans : 81.07 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 04:02 h
  • v średnia : 20.10 km/h
  • v max : 40.05 km/h
  • hr max : 169 bpm, 95%
  • hr avg : 151 bpm, 85%
  • podjazdy : 1228 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Sulechów

    Niedziela, 13 maja 2018 • dodano: 14.05.2018 | Komentarze 4


    Drugi z dziesięciu kaczmarkowych maratonów, zresztą w obecnym sezonie zamierzam zaliczyć komplet. Tym razem ściganinę zorganizowali w lubuskim Sulechowie, ponoć jeszcze tam nie startowałem.

    Dojazd z Wojtkiem i Staszkiem. Na miejscu wita nas letnia pogoda z pełnym słońcem i zjawia się komplet Unitów Martomów w ilości 9 sztuk. Rozgrzewka króciutka (tak wyszło) i wskok na ogon 2 sektora, który był spoko i całkiem na luzie można było postać i pogadać :)

    Start punktualny czasowo. Ruszyłem bez napinki, bo znając swoją aktualną dyspozycję nie ma sensu tracić energii na przebijanie się w tłoku, zresztą pierwsze parę km było wmordewindowe, z luźną nawierzchnią i niezbyt szerokie. Szybko zauważam że jadę ... ostatni z 2 sektora, a właściwie przedostatni bo daleko za mną jechała bikerka z Kibolskiego K.S.
    A co? Mam się martwić tym stanem rzeczy? Ależ skąd - jako stary ze mnie gigowiec i tzw sierota po Golonce wiedziałem że ciekawszy przebieg wyścigu nastanie później jak tylko złapię swój rytm i też tak się stało :) Na tyłach sektora jechało się średnio, sporo było tumanów kurzu. Do pokonania na giga była trzykrotnie pokonywana 26 km runda z 400 m przewyższeniem. Trasa okazała się całkiem ciekawa - na przemian leśne dukty i single podjazdowo-zjazdowe z wymagającą (wertepiastą) nawierzchnią i własnymi nazwami (m.in. „Walki Młodych“, „Bagno“, „Szybki“, „Mrowisko“, „Wielkanocny“, „Harnaś“, „Budvar“, „Ostatni“ :)).

    Pierwsza runda to od czasu jak złapałem swój rytm (w połowie 1 rundy) to zacząłem wyprzedzać z samego ogona 2 sektora tyle ile się dało, na wspomnianych singlach nierzadko byłem blokowany i traciłem troszkę czasu, a na szerszych duktach stawka się wyrównywała, by po wjeździe na kolejne single znów raz się porozciągać i raz poprzyblokowywać. Co do widocznych teamowych kolegów to Wojtka na 1 rundzie ciężko było dostrzegać przede mną, a Grzesiek zakończył wyścig na 8 kilometrze (defekt ogumienia). Druga runda to pokaz moich umiejętności (bez przesady) - przejechałem ją najlepiej ze wszystkich trzech i mnóstwo wiary powyprzedzałem. Na końcówce owej rundy było trochę nerwowego przyblokowywania na singielkach, jak i doszedłem josipa. No i finałowa runda - na początku na chwilunię zwolniłem by na szerokim dukcie odrobinę odsapnąć i kontrolowałem sytuację - ze 100 m przede mną jechało trzech gigowców (w tym Wojtek), po krótkim czasie i bez większego problemu doszedłem ich i na ciężkich odcinkach stopniowo powyprzedzałem, do tego na technicznym odcinku szybko udało się im uciec, jeszcze do tego przede mną pojawiło się dwóch kolejnych rywali, z którymi walczyłem już do samego końca. W końcu i mnie zaczęło dopadać stopniowe zmęczenie, tempo jazdy troszkę spadło, dwóch wspomnianych nie udało się dojść i tak już bez emocji dotarłem do mety. Bez kryzysu, 4 żele od Unit dały radę. Całkiem udany maraton, tradycyjnie brakowało mi tylko większej prędkości (lub jak kto woli - pary w nogach) by myśleć o wyniku.

    50/60 - open giga (strasznie wysoki poziom)
    8/10 - M4

    Strata do zwycięzcy open (Marek Konwa) - 59:31 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 33:23 min
    Team leader Krzychu dołożył mi na mecie 29:52 min, czyli masakry ciąg dalszy ... :)

    Re-transmisja z przebiegu trzech rund na Relive - KLIK.

    Fotki by Zbigniew Nisztuk, Rafał Zańko, Renata Tyc.
    Na pierwszych km trasy - jak widać jadę ostatni z 2 sektora bo próbuję złapać swój rytm
    Na pierwszych km trasy - jak widać jadę ostatni z 2 sektora bo próbuję złapać swój rytm © JPbike

    Ciężkie podjazdy wchodziły spoko, no poza jednym piaszczystym
    Ciężkie podjazdy wchodziły spoko, no poza jednym piaszczystym © JPbike

    Ach, te single - wymagały skupienia, to lubię :)
    Ach, te single - wymagały skupienia, to lubię :) © JPbike

    Tam gdzie rządzi technika to czuję się jak rybka w wodzie :)
    Tam gdzie rządzi technika to czuję się jak rybka w wodzie :) © JPbike

    Na mecie. Zasłużone gratsy z Pawłem :)
    Na mecie. Zasłużone gratsy z Pawłem :) © JPbike





  • dystans : 71.64 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 03:25 h
  • v średnia : 20.97 km/h
  • v max : 46.19 km/h
  • hr max : 175 bpm, 98%
  • hr avg : 155 bpm, 87%
  • podjazdy : 672 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid MTB - Śrem

    Czwartek, 3 maja 2018 • dodano: 04.05.2018 | Komentarze 2


    Mój dzień wyścigowy nr 150 :)

    Drugi start w Solidzie. Śrem to miejscówka mało mtb-owska z ładną i typowo wielkopolską okolicą. Ci co tworzyli trasę wycisnęli z terenu 100% i wyszła całkiem przyzwoita trasa, a raczej trzykrotnie pokonywana na giga 23 km runda + krótka dojazdówka i powrotówka do mety.
    Dojazd, wskok w teamowe ciuszki, krótka rozgrzewka z Dawidem i wjazd do 3 sektora, a właściwie na samiusieńki jego koniec (efekt słabego wyniku w Mchach). No i poszli. Pierwsze płaskie i nudne kilometry pokonuję bez spiny i wraz z micorem trzymamy się razem, stopniowo zaczynamy wyprzedzać tyły trójsektorowców. Po dokręceniu do pierwszej z kilku "sekcji XC" zaczynam jechać swoje, problemik w tym że sporo wiary mnie tędy strasznie spowalnia, zarówno na podjeździkach i zjeżdzikach, jest wąsko i ciężko o wyprzedzanie - w efekcie trochę czasu tam tracę i robię ataki póki jest miejsce na takie manewry. Natomiast na dwóch z trzech długich polnych prostych stawka się zrównuje, by po kolejnym wjeździe w sekcje mtb pokazać swoje umiejętności - to tam zyskiwałem najwięcej :). I tak mija pierwsza runda. Druga wyszła mi znacznie lepiej - dużo większy luz, prócz nudnych prostych odcinków cieszyłem się jazdą po sekcjach mtb - w efekcie wyprzedziłem ze kilkanaście osób (głównie z mega). Samopoczucie i tętno pracowały jak należy, jedynie brakowało mi większej prędkości by myśleć o wyniku. No i jeszcze trzecia runda - zapamiętałem ją tak że jechałem na pamięć :). Nogi jeszcze jakoś podawały, zero mikroskurczów, trzech gigowców bez problemu załatwiłem, przy bufecie był pitstopik by zatankować pusty bidon. Tuż przed metą został jeszcze do pokonania taki tam tor z hopkami - tam już było ciężko, ale sprawnie przejechane. Spoko maraton, ale wiedziałem że wynik będzie bez szału i tak było.

    41/53 - open giga
    15/19 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 42:42 min, do M4 (Mariusz Chyła) - 25:45 min
    Jak pisałem - bez szału, sektor 3 utrzymany - trzeba coś z tym zrobić ... :)
    Re-transmisja z przebiegu trasy na Relive - KLIK.

    Foto by Szymon Borowiak.
    Cosik niewyraźny bo na zjeżdzikach szybki :)
    Cosik niewyraźny bo na zjeżdzikach szybki :) © JPbike

    Foto by Zbigniew Nisztuk.
    Meta mojego 150 dnia wyścigowego :)
    Meta mojego 150 dnia wyścigowego :) © JPbike





  • dystans : 65.02 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:11 h
  • v średnia : 20.43 km/h
  • v max : 48.73 km/h
  • hr max : 167 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 83%
  • podjazdy : 911 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Solid MTB - Mchy

    Niedziela, 22 kwietnia 2018 • dodano: 22.04.2018 | Komentarze 8


    Startując w zeszłym sezonie w dwóch maratonach z cyklu Solid MTB Maraton spodobały mi się ich trasy - wyciskają z danego terenu wszystko co najlepsze do MTB, że w obecnym sezonie postanowiłem częściej u nich startować i zapolować o generalkę M4 giga.

    O maratonie w Mchach nie ma co szczegółowo się rozpisywać - słaby wynik na mecie mnie zaskoczył, mimo że jechało mi się całkiem, całkiem, nawet kryzysu nie było, wszystkie ścianki (max 20%) bez problemów podjechane sprawnie ...

    Więc będzie skrócona relacyjka.
    - dojazd spoczko, rejestracja bez kolejki, miłe powitania z masą znajomych
    - orgi przydzielili mi 2 sektor, w sam raz dla mnie
    - start i pierwsze km przebiegły bez rewelacji, w ogonie 2 sektora, mocy brak :(
    - trasa fajna, choć wymagająca i z całą masą interwałów z zakrętasami
    - do rozjazdu mega/giga trochę tasowań było - częściej byłem wyprzedzany
    - techniczne singielki mi spoko poszły, a przy "!!!" od razu mnie blokowali
    - przejazd przez tor do aut 4x4 - odżyło wspomnienie z tamtejszego wyścigu XC
    - na rozjeździe mega/giga (37 km) mnóstwo wiary skręciło na mega
    - po wjechaniu na giga - klasyczna samotność długodystansowca, mocy brak :(
    - trzech gigowców mnie załatwiło, z tym trzecim walczyłem do końca, bez skutku
    - dojazd do mety właściwie bez emocji i bez historii

    56/68 - open giga
    17/18 - M4 - tego nie spodziewałem się...

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 41:55 min,  do M4 (Piotr Cibart) - 29:03 min
    Z Unit Martombike Teamu startowali ja i Krzychu - wlał mi 26:01 min - masakra vol.2 :)
    Jak tak dalej pójdzie to pier!#&! maratony, wracam do ambitnej turystyki i weekendów w górach :D

    Re-live transmisja z przebiegu trasy (jak zawsze podobają mi się te zawijasy i non stop góra-dół) - KLIK.

    Foto by Piotr Jamróg.
    Na pierwszych 2 km więcej niż trochę kurzyło :)
    Na pierwszych 2 km więcej niż trochę kurzyło :) © JPbike

    Foto by Powerpasjanie.
    Widać że lekko nie było
    Widać że lekko nie było © JPbike





  • dystans : 81.04 km
  • teren : 77.00 km
  • czas : 03:56 h
  • v średnia : 20.60 km/h
  • v max : 45.75 km/h
  • hr max : 173 bpm, 97%
  • hr avg : 154 bpm, 87%
  • podjazdy : 1194 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Rydzyna

    Niedziela, 15 kwietnia 2018 • dodano: 16.04.2018 | Komentarze 5


    Mój jedenasty sezon wyścigowy rozpoczęty. W tym sezonie ponownie reprezentuję barwy Unit Martombike Teamu i ponownie naszym priorytetem są starty w cyklu Kaczmarek Electric MTB.

    Na ów pierwszy maraton team wystawił niemal cały skład - mnie, Adriana, Grześka (nowy nabytek), Krzycha, Marcina, Przemysława, Staszka (nowy nabytek) i Wojtka, zabrakło tylko Dawida (został tatą).

    Jako że to mój pierwszy maraton w sezonie to nie byłem pewien gdzie po zimowej przerwie znajduje się moje miejsce w stawce. Rozgrzewka krótka i wskok do 1 sektora, a właściwie na samych jego tyłach i jeszcze okazuje się że ów sektor licznie się zapełnił i zmuszeni byliśmy startować z poza barierek. Start opóźnili o 25 minut i było troszkę czekania.

    W końcu ruszyli. Pierwsze kilometry zleciały pomykając w ogonie pierwszosektorowego peletonu i wszyscy bardzo mocno cisnęli w tumanach kurzu wytworzonego przez czub. Krzychu, Grzesiek i chyba Staszek (nie widziałem go) szybko mi zanikali z pola widzenia, a ze mną został Wojtek (parliśmy w rozciągniętej grupce). Równie szybko dochodzę do wniosku że forma moja jest niemal identyczna z zeszłoroczną inauguracją (również w Rydzynie), czyli nic nowego. I tak płaska dojazdówka do sekcji Pure MTB Wielkopolska liczyła bagatela aż 17 km - w mojej części stawki nic ciekawego nie wydarzyło się, jechałem na ogonie grupki bo „płaskacze“ to nie moja bajka. Jako że trasa była prawie identyczna z zeszłoroczną to wiedziałem co nas czekało - na giga pokonywana dwukrotnie dwudziestoparo kilometrowa zabawa MTB na singlach, sekcjach XC, podjazdach, zjazdach, nawet dropiki się znalazły, do tego krótkie łączniki pomiędzy sekcjami. O ile na technicznych odcinkach nie miałem problemów, to na całej pierwszej rundzie niestety nie jechało mi się najlepiej - mocy w nogach brakło by atakować, często byłem blokowany przez gorzej radzących z techniką zarówno na podjazdach jak i zjazdach. Na 22 km trasy doszedł mnie startujący z 2 sektora Adrian, a po krótkim czasie jechał za mną kolega z poprzedniego teamu (Paweł, też jedzie giga). Dalsza jazda w trakcie 1 rundy to Wojtek widocznie mi troszkę odjechał, a u mnie było trochę tasowań z parunastoma gośćmi, raz udanych raz nieudanych. Przed rozjazdem na chwilkę zwolniłem by spożyć kolejnego żela i wtedy paroosobowa grupka gigowców m.in. z Pawłem, Arturem i Piotrem (od Cellfastów) mi odjechała, na szczęście po wjechaniu na 2 rundę szybko ich dogoniłem bo widocznie trudniejszy teren mi służy. Dalsza jazda to ponownie było kilka tasowań, Paweł uciekł, wyprzedziłem kilka osób, w tym Artura i Piotra (Cellfasty), jak i mnie załatwiły stopniowo ze 3 inne osoby i widocznie zacząłem doganiać Wojtka. No i zaczęły mnie dopadać mikroskurcze w nogach, raz na korzeniu podjazdowym wyglebiłem. Na jednym z ostatnich technicznych odcinków zauważamy spacerującego z rowerem Staszka - przebita opona, wykrzywiona tylna przerzutka, Wojtek zostawia mu telefon i mkniemy dalej. Po wjechaniu na przydługawą płaską powrotówkę w stronę mety początkowo kręciliśmy w odstępie ze 50m, po czym podjęliśmy decyzję o współpracy do końcowej kreski. Na ostatnich km widzimy Pawła - dojście go nic nie dałoby nam bo startował z 2 sektora. Natomiast ostatnia prosta to nie decyduję się na sprinterski finisz z Wojtkiem - kolega teamowy solidnie tegoż dnia się napracował by po defekcie Staszka zapunktować dla teamu i wjeżdżam na metę 2 sekundy za nim. Spoko giga maraton jak na początek sezonu, obyło się bez kryzysu - nowe żele od Unit dały radę :)

    58/72 - open giga
    8/12 - M4

    Strata do zwycięzcy (Marek Konwa) - 57:49 min, do M4 (Krzychu Katarzyński) - 29:53 min
    Zmniejszenie straty do Konwy to sfera marzeń, a strata do pierwszego w M4 - prawie taka jak rok temu.
    Najlepszy z naszego teamu - Krzychu dołożył mi na kresce 29:50 min - masakra :)
    Drużynowo zajęliśmy dobre 5-6 miejsce (do potwierdzenia), chociaż ja nie zapunktowałem.

    Wirtualny przebieg trasy (fajnie wyszły te niezliczone zakrętasy) na Relive - KLIK

    Foto by Renata Tyc.
    W akcji na ciężkich sekcjach. Lubię tak dostać w kość :)
    W akcji na ciężkich sekcjach. Lubię tak dostać w kość :) © JPbike

    Foto by Piotr Łabaziewicz.
    Ach, te zjazdy czyli jeden z moich żywiołów MTB :)
    Ach te zjazdy, czyli jeden z moich żywiołów MTB :) © JPbike





  • dystans : 77.85 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 03:26 h
  • v średnia : 22.67 km/h
  • v max : 45.88 km/h
  • hr max : 171 bpm, 96%
  • hr avg : 151 bpm, 84%
  • podjazdy : 720 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Wolsztyn

    Niedziela, 1 października 2017 • dodano: 02.10.2017 | Komentarze 11


    Finał Kaczmarek Electric MTB 2017 - priorytetowego cyklu dla mojego teamu. Miejscówka i częściowo trasa mi znane, bo startowałem raz w Wolsztynie (2013). Tegoż dnia pogoda nam, wszystkim uczestnikom, osobom towarzyszącym i organizatorom sprawiła piękną słoneczną aurę, do tego temperatura skoczyła do wartości pozwalających jazdę na krótko - w październiku :)

    Po rozgrzewce i klasycznym już wskoku do tyłów 1 sektora witam się z kompletem teamowych kolegów - Adrianem, Dawidem, Krzysztofem i Wojtkiem, natomiast Marcin i Przemysław startowali z kolejnych sektorów. Super sprawa zjawić się w komplecie :)

    Mijający ciężki tydzień i spore niewyspanie (od poniedziałku do soboty w robocie) nie dawały mi komfortu psychicznego i zastanawiałem się czy nogi będą podawać czy nie ...
    Jedyne co muszę w 100% zrobić - ukończyć to giga by wskoczyć na szerokie dekorowane pudło w generalce, jednak i to mi nie wystarczało, więc zdecydowałem że w 100% pojadę swoje i najlepiej jak potrafię :)

    No i poszli. Pierwsze kilometry trasy są wąskie, zawierające deptak, mostek i singielek nadjeziorny. Zarówno ja i koledzy z teamu pomykaliśmy tędy w ogonie 1 sektora, tempo od razu niezłe, na mostku się zakotłowało, by na singielku pocisnąć pełną parą i faktycznie od tego momentu bez przerwy trzeba było bardzo mocno pedałować po leśno - nadjeziornych wertepach, by utrzymać się w peletonie. Początkowo bardzo szybki i płaski ze zmarszczkami odcinek trasy nie pozwala mi osiągnąć satysfakcjonującej jazdy, albo wszyscy mają dobry poziom i ciężko przebić się kolejne oczka wyżej. I tak mijają kolejne km w grupkach, do czasu gdy zaczynają się pierwsze selekcje w stawce. Jadę swoje, powolutku udaje mi się przebijać do przodu, przede mną blisko mam Adriana (z całym szacunkiem bo jedzie giga wyprzedziłem go), ze 100 m przede mną pomykają w grupce Dawid i Wojtek. Się zaczęły dużo ciekawsze odcinki - na przemian leśne i kręte góra-dół poprzeplatane płaskimi dojazdówkami o znośnej dla mnie długości. Przez kilka minut przeżywam tam chwile niepokoju bo spod przedniego koła pryska mleczko, w końcu się uszczelniło i nie tracąc przy tym dużo ciśnienia, uff. Pomykając dalej idzie mi nieźle, ale power w nogach jest poniżej oczekiwań bo cały czas nie mogę dojść poprzedzającej mnie grupki z Dawidem, Wojtkiem i Arturem Zarańskim w składzie. Gdy na końcu płaskiej dojazdówki wreszcie udaje mi się to zrobić to na piaszczystym zakręcie ktoś mocno przyhamowuje i prawie wjeżdżam w tył roweru Jerzego Kaźmierczaka (na szczęście nic i nikt nie ucierpiał) - powoduje to rozpad tyłów grupki i znowu muszę samotnie gonić teamowych kolegów. Ogólnie jest tak - na płaskich dojazdówkach grupka mi ucieka, a na krętych i interwałowych odcinkach to ja ich doganiam, czyli w sumie typowa sytuacja dla mnie, mtbowca z krwi i kości :)
    Na 30 km następuje nieprzewidziane zdarzenie ze mną - znajduje się tam nietypowa krzyżówka rozjazdowa, mimo że właściwa trasa prowadzi prosto, jest nawet obsługa, to kątem oka dostrzegam z prawej napis „giga“ ze strzałką - świadomie skręcam i dopiero po ujechaniu ze paruset metrów długą szeroką prostą zorientowałem się że nie widzę grupki przede mną - zatem nawrotka i ładne parę minut stracone :(
    Po wjechaniu na właściwą trasę i będąc troszkę !!@#$%! okazuje się że na jakiś czas mieszamy się z tyłami mini i zrobiło się trochę wyprzedzania z dużą różnicą prędkości. Raz spadł mi łańcuch. Zastanawiało mnie również czy w ogóle jadę dobrze, czy znowu pomyliłem trasę - jak dogoniłem jednego co cisnął nieznacznie wolniej ode mnie (megowiec) to się uspokoiłem i faktycznie na 40 km nastąpił rozjazd giga - po skręceniu się zaczęła dla mnie typowa samotność długodystansowca.
    Kręcę dalej swoje, po kilku km dostrzegam gigowca, bez problemu go doganiam i wyprzedzam na ciężkim podjeździe, następnie na fajnym i wąskim odcinku kolejne dwie sztuki łykam (Hałajczakowa i Zbigniew Górski - obaj z elity). I tak cisnę po lesie najlepiej jak mogę i niestety czując przy tym powoli narastające zmęczenie samotną gonitwą. Po jakimś czasie widzę przede mną trzy koszulki Eurobajków, wyprzedza mnie jeden niewiadomo skąd i tak razem doganiamy i wyprzedzamy te trzy sztuki - okazuje się że to Gosia Zellner z „obstawą“, w dodatku z elity, no dobra, jeden jest z M2 :)
    Ostatnie 10 km przebiega już (prawie) bez historii. Kolega który mnie wyprzedził, w ślimaczym tempie zaczyna mi odjeżdżać, u mnie power w nogach już się skończył. Paskudny bagnisty odcinek jakoś pokonuję w siodle (poza końcowymi 20m), jeszcze tyko przyjemny nadjeziorny odcinek i tu małe zaskoczenie - wspomniany kolega jedzie w przeciwnym kierunku, co jest? Okazuje się że oznakowanie trasy na tamtym fragmencie było słabe i myślał że przegapił rozwidlenie - w efekcie wpadam na metę przed nim, ale niestety w wynikach jest przede mną bo kolega (z M3) startował z niższego sektora.

    45/67 - open giga
    8/14 - M4

    Strata do zwycięzcy (Grzegorz Grabarek) - 40:08 min, do M4 (Piotr Cibart) - 24:57 min
    Dawid i Wojtek przyjechali 3 min przede mną, gdyby nie to moje zabłądzenie ...

    W klasyfikacji generalnej M4 giga zgodnie z przewidywaniem zająłem dekorowane 6 miejsce.
    Drużynówka - Unit Martombike Team zajął w debiutanckim sezonie 9 miejsce - dobra robota chłopaki !

    Foto by Renata Tyc, Janusz Zając, Kacper Łosiak, Przemek Zając.
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień © JPbike

    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :)
    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :) © JPbike

    Samotność długodystansowca, dajemy radę !
    Samotność długodystansowca, dajemy radę ! © JPbike

    Dobijam do mety. Troszkę ujechany
    Dobijam do mety. Troszeczkę ujechany © JPbike

    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :)
    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :) © JPbike

    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :)
    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :) © JPbike