top2011

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski
Info o mnie.

- przejechane: 184330.57 km
- w tym teren: 66484.10 km
- teren procentowo: 36.07 %
- v średnia: 22.60 km/h
- czas: 338d 00h 31m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156 tn-IMG-6357

Zrowerowane gminy



Archiwum 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

w górach

Dystans całkowity:20401.16 km (w terenie 9232.00 km; 45.25%)
Czas w ruchu:1212:21
Średnia prędkość:16.79 km/h
Maksymalna prędkość:83.56 km/h
Suma podjazdów:271622 m
Maks. tętno maksymalne:179 (102 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:3943 kcal
Liczba aktywności:313
Średnio na aktywność:65.18 km i 3h 53m
Więcej statystyk
  • dystans : 32.67 km
  • czas : 01:41 h
  • v średnia : 19.41 km/h
  • v max : 55.73 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Kaskadą Soły z Elą i Kajmanem

    Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 • dodano: 17.08.2010 | Komentarze 4


    Wreszcie nastała długo oczekiwana chwila, by odwiedzić Elę i Piotrka i ich najbliższe okolice.
    Trochę niewyspani, bo spać poszliśmy po 2 w nocy, wyruszyliśmy na trasę przed południem wokół tamtejszych malowniczych jezior tworzących kaskadę Soły.

    Wycieczka zaczęła się od najniższego zbiornika - Jeziora Czanieckiego. Piotrek mi tłumaczył jak działają te zapory, w sumie do tej pory nie pamiętam czy w ogóle widziałem na własne oczy kilka zapór w tak bliskiej odległości :)
    Jezioro Czanieckie i widok na Porabkę © JPbike

    Przyjemnie wsród gór i jezior © JPbike

    Zapora w Porąbce © JPbike

    Ta powyższa zapora zrobiła na mnie duże wrażenie - zacięcie fociłem tam wszystko wokół :)
    Widok z zapory w dół ... © JPbike

    Gdy pierwszy raz w życiu ujrzałem tamte widoki - od razu mi przyszło podobieństwo z fiordami :)
    Polskie fiordy ? © JPbike

    Ekipa BS na zaporze w Porąbce © JPbike

    Kolejny cel - Jezioro Międzybrodzkie, gdzie zrobiliśmy postój na fotki i widoczki
    Rowery wodne nad Jeziorem Międzybrodzkim © JPbike

    Na podjeździe do Tresnej © JPbike

    Następny postój - nad Jeziorem Żywieckim, w Tresnej, czyli największym w okolicy. W sumie te wszystkie malownicze jeziora z górami wyrastającymi wprost z brzegów bardzo mi się spodobały :)
    Postój w Tresnej © JPbike

    ....... :) © JPbike

    Widok z Zapory w Tresnej, w oddali góra Żar © JPbike

    Góra Żar widziana z drogi powrotnej © JPbike

    Wracamy do domu, piwko czeka :) © JPbike

    Gdy wracaliśmy, na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury, było parno, nadchodziła burza. Zdążyliśmy wrócić przed ulewą, otworzyliśmy zimne piwo w plenerze, ledwo wzięliśmy łyka i lunęło, po jakimś czasie spadł grad !
    Wycieczka wokół wód i zapór udana :)

    Przewyższenie - 197 m



  • dystans : 57.93 km
  • czas : 02:50 h
  • v średnia : 20.45 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Z Krynicy do Kobiernic :)

    Niedziela, 15 sierpnia 2010 • dodano: 17.08.2010 | Komentarze 4


    Dzień po udanym maratonie w Krynicy nadszedł czas na przeniesienie się w rejony Beskidu Małego, a właściwie do wspaniałych rowerowych przyjaciół tam mieszkających - Eli i Kajmana :)
    Po spakowaniu się wyruszyłem w południe, obierając kierunek do Nowego Sącza, gdzie ponownie spotkałem się z Karolinką, trochę pogadaliśmy, na horyzoncie zaczęły się pojawiać chmury burzowe, Karla doradzała mi abym udał się na pociąg, a ja jednak chciałem dalej na własnych siłach jechać. I po miłym pożegnaniu ruszyłem dalej na drogę nr.28, no i zacząłem pokonywac tamtejszy niezły podjazd, po dokręceniu na ponad 500m chmurzyska stawały się coraz ciemniejsze, wzmógł sie wiatr ...
    Nadchodzi burza wśród gór ... © JPbike

    Więc zdecydowałem się posłuchać Karoliny i wysłałem jej smsa że zawracam do NS i na dworzec PKP :)

    Dunajec i ciemne chmury nadciągają ... © JPbike

    Po dotarciu na tamtejszy dworzec i przejrzeniu rozkładu jazdy okazało się że trafiłem całkiem nieźle z czasem - odjazd składu do Krakowa nastąpił po 16:40, oczywiście ponad godzinkę sobie przeczekałem, w tym czasie lunęła ulewa :)
    Ponad trzygodzinna podróż do stolicy Małopolski przebiegła bez przygód w takich mocno rowerowych warunkach :)
    Rower - popularny środek transportu w pociągach :) © JPbike

    Po dotarciu do Krakowa dość szybko wsiadłem do kolejnego składu, który ruszał po 20:30 do Katowic - znów miałem rowerowe towarzystwo :)
    A następnie po dojechaniu do stolicy Górnego Śląska po raz drugi się przesiadłem do kolejnej osobowki - tym razem do celu, czyli do Bielska Białej, podróżowałem już samotnie, po drodze informując Ele i Piotrka, którzy po mnie przyjechali autem na tamtejszy dworzec już po północy i w końcu po 57 km rowerowania z przyczepką i około 8-godzinnej podróży pociągami z dwoma przesiadkami dotarłem do celu, bijąc kolejny swój rekord czasu podróży pociągami z rowerem :D

    Przewyższenie - 396 m



  • dystans : 71.17 km
  • teren : 69.00 km
  • czas : 05:57 h
  • v średnia : 11.96 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Krynica Zdrój

    Sobota, 14 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 18


    Czyli wpadając na metę bez łańcucha osiągnąłem najlepszy jak do tej pory golonkowy wynik w górach :)

    Mając w pamięci walkę ze skurczami w Głuszycy, na krynickim maratonie postanowiłem wystartować z głową :) Do tej fajnie położonej górskiej miejscowości przyjechałem na parodniowy urlop i dodatkowo zapoznałem się z częścią trasy (klik 1, klik 2, klik 3), do tego dodam że ubiegłoroczna Krynica, była dla mnie jednym z najcięższych giga …
    Trasa została mocno zmieniona w stosunku do ubiegłorocznej – w większości biegnąca przez świetne do MTB tereny – Beskidu Sądeckiego. Dzień przed zawodami trochę popadało i spodziewałem się trochę błota … a jednak było znacznie więcej :)
    Przed startem tradycyjnie rozgrzewka, przywitałem się ze znajomymi. Nie wszyscy się zjawili, Damian i Arek wybrali MP, a ja wierny golonkowemu cyklowi – jak się okazało po dotarciu na metę, ten maraton będę miło wspominał do końca życia … ale po kolei :)
    Stojąc w sektorze żadnego stresu nie czułem, te kilka dni tutejszego pobytu w górach dobrze mi zrobiły. Poza tym spotkałem megowca - Daniela. No i start. Ruszyłem całkiem spokojnie, bez żadnych wariactw. Po skręcie na czerwony szlak długi podjazd - gdzieś tam najpierw zauważyłem Mariusza który na chwilę zsiadł ze swojego ścigacza, a kawałek dalej do góry Adama, który również zaczął wprowadzać swojego fulla. Przez większość tegoż czerwonego szlaku jechałem tuż za slecem. Po pierwszym krótkim zjeździe, błotnym oczywiście nastąpił podjazd po niezwykle ciężkiej nawierzchni – trawie zmieszanej z błotem, aż do szczytu ciężko szło, dwa razy się potknąłem, dodam jeszcze że właśnie ten odcinek w zeszłym roku został pominięty z powodu … większej ilości błota ! :) Wreszcie jakiś zjazd – dość długi, szeroki i szutrowy – cisnąłem mocno. Po zjechaniu skręt w prawo i ponownie długa wspinaczka czerwonym na kulminacje trasy – Jaworzynę (1114m), stawka była już rozciągnięta, cały ten podjazd pokonałem równym tempem, starając się nie wysilać na maxa, byle udało się zachować siły na całą giga trasę. No i na tym podjeździe parę osób mnie wyprzedziło. Po wjechaniu na szczyt zaczęła się zabawa na nowej i w większości nieznanej mi trasie, gdy tylko nastąpił super stromy i arcybłotny zjazd – WSZYSCY, co mnie wyprzedzili na długim podjeździe sprowadzali, lub zaliczali upadki (stało tam dwóch ratowników) a ja jedyny zjechałem w dół – znów poczułem ogrom zadowolenia ze swojej techniki :) Po chwili kolejny i najbardziej błotny zjazd – koła zapadały na 10 cm, może więcej, opony osiągały gigantyczne szerokości, nie wspominając już o zapychaniu błotem napędu … :) Po zjechaniu i postoju przy bufecie (na każdym z czterech na giga się zatrzymywałem) kolejny podjazd – przez górski las, który zaprowadził do znajomego mi miejsca, jechałem tamtędy w większości samotnie. Potem szeroki, szutrowy zjazd i podjazd w okolice rozjazdu mega/giga. No i po skręcie na giga nastąpił niezwykle trudny zjazd czarnym szlakiem do Wierchomli. Zjazd był mocno techniczny – mieszanina korzeni, kamieni, płynących strumyków i błota, znów się potknąłem, raz uderzyłem łydką o ramę i lekką rankę zaliczyłem, którą wypłukałem w strumyku po zjechaniu. Przy tymże strumyku stał slec – mył napęd w swoim KTM-ie. Potem troszkę asfaltu w dół i początek jednego z długich i najcięższych u golonki kamienisto-błotnch podjazdów - na Halę Łabowską, wszystkim szło niezwykle ciężko, prędkość nie przekraczała 7 km/h, co jakiś czas ktoś się zatrzymywał i walczył z klejącym się od błota łańcuchem do najmniejszej tarczy korby, ja na razie nie miałem takich problemów – miesiąc temu założyłem na miejscu aluminowej stalową zębatkę 22, która ma mniejsze ząbki – pomogło częściowo. Po strasznie ciężkim i wyczerpującym wjechaniu na wspomnianą halę (momentami wprowadzałem) nastąpiła interwałowa i znana mi z objazdu trasa biegnąca czerwonym po grzbiecie z jednym solidnym podjazdem – na Runek, właśnie na tym podjeździe mocno wysuszony łańcuch zaczął się kleić, smaru nie zabrałem … :( Po osiągnięciu szczytu – połączenie z mega i długi, doskonale mi znany zjazd niebieskim w okolice Słotwin. Zjeżdżając tamtędy oczywiście zaszalałem, po drodze dublując masę Megowców :) Po zjechaniu w dół znów nowym odcinkiem nastąpił stromy podjazd w pobliżu kompleksu narciarskiego – z trudem (klejący się łańcuch) wjechałem na szczyt, a na górze sam Grzegorz Golonko mi nasmarował łańcuch ! Wielkie dzięki ! :) Potem zjazd po polance, do części Krynicy – Słotwin, po drodze zdublowałem Ryszarda z Rybczyńskich (chłop z M5 ciągle na mnie robi wrażenie). No i pozostały jeszcze do pokonania szczyt Huzary i kultowa Góra Parkowa. Sam podjazd żółtym szlakiem przebiegł pod dyktando ciągłego dublowania tych niebieskich, no i kilku Gigowców udało się wyprzedzić. Czułem się dobrze, siły na końcówkę miałem. Zjazd z Huzarego – techniczny i bez specjalnych emocji. Wreszcie słynna Góra Parkowa – wiedziałem że tam ilość błota będzie wielka, dzięki temu że dzień wcześniej tamtędy przejeżdżałem – udało się przejechać bez błotnych potknięć. Ostatni podjazd, stromy, z trawiastą końcówką – no właśnie dobijając ostatnie metry, po drodze nawet dwóch Gigowców wyprzedziłem … zerwał mi się łańcuch ! Widać ile trzeba było wkładać siły na takie podjazdy. Po raz drugi z rzędu ta kultowa góra okazała się pogromcą mojego sprzętu – w zeszłym roku na stromym zjeździe wyskoczyła linka tylnego hamulca (jechałem wtedy na v-brakach) Co zrobiłem po awarii ? – schowałem łańcuch do kieszonki i pobiegłem ze ścigaczem na początek zjazdu :) Bardzo stromy zjazd, który również świetnie znałem – sporo kibiców tam stało, zacząłem zjeżdżać odpowiednią techniką, gdy nagle gość poprzedzający mnie przyblokował i niezła gleba z koziołkiem zaliczona :) Szybko się pozbierałem i dalszą część trudnego zjazdu pokonałem bez kłopotów, i do tego kilku rywali walczących z utrzymaniem równowagi załatwiłem. Natomiast troche mniej stromy odcinek technicznej sekcji zmuszony byłem jechać „hulajnogą”, tracąc dwie pozycje, wreszcie ostatni zjazd, w tym po schodach i dalej wprost na metę – po wpadnięciu na deptak, dwóch rywali – Gigowiec i Megowiec zauważyli mnie bez łańcucha i sami poholowali do mety – i do tego pozwalając mi minąć linię mety przed Nimi – niezwykle miło mi było z ich strony :) Oczywiście mocno Im podziękowałem – będzie co wspominać, dlatego lubię startować u golonki :)

    53/113 - open GIGA
    20/41 - M3

    Czyli do tej pory najlepsze w górskiej edycji u golonki :)
    Do spełnienia tegorocznego marzenia – chociaż raz w 50-ce open zabrakło mi właśnie łańcucha :)
    To, że trasa w Krynicy była bardzo ciężka – świadczy że giga nie ukończyło 21 osób …
    Strata do zwycięzcy giga (jak i M3)- 1:57:45
    W generalce giga M3 skoczyłem już na dziesiąte miejsce !
    A team BIKEstats zajmuje po tej edycji 39 miejsce na 138 sklasyfikowanych drużyn

    Ten maraton zapiszę jako jeden z moich udanych na giga, zadowolony to jestem i to BARDZO !

    Zaraz po zawodach jedyne co zrobiłem – poleciałem podziękować Karolinie za kciuki i wsparcie duchowe, oraz opowiedzieć wrażenia z zawodów. Jeszcze raz wielkie dzięki :*

    Napieram ... :)
    MTB Marathon Krynica Zdrój 2010 © JPbike

    Szczyt Jaworzyny tuż, tuż ...
    MTB Marathon Krynica Zdrój 2010 © JPbike

    MTB Marathon Krynica Zdrój 2010 © JPbike

    Ciężki ten podjazd po stoku narciarskim
    MTB Marathon Krynica Zdrój 2010 © JPbike

    Tak wpadałem na metę :)
    MTB Marathon Krynica Zdrój 2010 © JPbike

    Puls – max 176, średni 153
    Przewyższenie – 2526 m



  • dystans : 22.57 km
  • teren : 19.00 km
  • czas : 01:51 h
  • v średnia : 12.20 km/h
  • v max : 44.20 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Krynica Zdrój - objazd mini :)

    Piątek, 13 sierpnia 2010 • dodano: 13.08.2010 | Komentarze 8


    Dzień przed maratonem rano popadało - będzie błotko i było :)
    Zanim po południu wyruszyłem na objazd części trasy mini, najpierw zrobiłem pieszy rekonesans technicznej sekcji - Góry Parkowej i następnie założyłem maratonowe oponki - Nobby Nic 2.25.

    Od swojej noclegowni, którą miałem ulokowaną na sporej wysokości udałem się na stromy podjazd w okolice niebieskiego.

    Wysoko, na niebieskim szlaku © JPbike

    Po chwili skręciłem na żółty szlak i od tego momentu, do mety poruszałem się golonkowymi strzałkami do mety, pomijając nowy odcinek zjazdowo-podjazdowy w okolicach Słotwin.

    Widoczek ze zjazdu do Słotwin © JPbike

    Sekcja podjazdowa wzdłuż Kryniczanki © JPbike

    Na żółtym na Huzary. Trochę błotka ... © JPbike

    Taką chatkę w górach bym postawił :) © JPbike

    Mocna końcówka podjazdu na Huzary © JPbike

    W drodze na Górę Parkową ... © JPbike

    Okazuje się że właśnie Góra Parkowa to najbardziej błotny odcinek trasy :)
    Ale błoto ... © JPbike

    Natomiast ostatni podjazd na szczyt tejże góry okazał się ciężki - stromo i na koniec po trawie.
    Na szczycie spotkałem innego gościa - też robił rekonesans i nieźle się namęczył :)
    Trochę pogadaliśmy i ruszyłem w dół na techniczną sekcję ...

    Mocny i techniczny zjazd z Góry Parkowej © JPbike

    I w końcu ostatnia "przeszkoda" i myk do mety ...

    Jak ja lubie coś takiego ... :) © JPbike

    W sumie w ciągu paru dni objechałem większość trasy – świetna i zgadzam się z tym, co piszą na golonkowej stronie:
    KOLARSTWA GÓRSKIEGO SMAK NAJLEPSZY :)

    Puls – max 165, średni 131
    Przewyższenie – 729 m

    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 48.69 km
  • teren : 23.00 km
  • czas : 03:19 h
  • v średnia : 14.68 km/h
  • v max : 61.01 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Z Karolinką na Halę Łabowską

    Czwartek, 12 sierpnia 2010 • dodano: 14.08.2010 | Komentarze 4


    Kolejny dzień mojego wspaniałego urlopu w górach.
    Zanim ruszyłem na trasę, musiałem się przenieść do innej noclegowni – ktoś po prostu wcześniej zarezerwował.
    Tegoż dnia umówiłem się z Karoliną na wspólne kręcenie, oczywiście po górach :) No i dodatkowo chciałem zapoznać się z kolejnym fragmentem nowej golonkowej trasy. Pogoda wspaniała – wręcz idealna do urlopowania, chociaż czasem było za gorąco :)
    Z Krynicy wyruszyłem o 11-tej, po drodze zahaczyłem o sklep, by napełnić na full picie w bidonach i bukłaku. Po drodze trzeba było pokonać ok. 750 metrową Przełęcz Krzyżówka i stamtąd szybko w dół do Łabowej, gdzie nastąpiło spotkanie z Karlą.

    Na miejscu ustaliliśmy że udamy się najpierw niebieskim na Halę Łabową – Karolina w sumie kilka razy tam się wspinała :)
    Profesjonalna analiza mapy © JPbike

    Jedziemy do góry :) © JPbike

    Po drodze mamy same arcywidoczki :) © JPbike

    Wpadamy górski teren ... © JPbike

    Coraz wyżej ... © JPbike

    Bardzo dzielna Karla :) © JPbike

    Tutaj jest stromo i młynkowanie obowiązkowe :) © JPbike

    Czasem było ciężko ... © JPbike

    Dobijamy do schroniska pod Halą Łabowską © JPbike

    Widok ogólny :) © JPbike

    Na szczycie zrobiliśmy zasłużony i miły odpoczynek, nie zabrakło chwili zaskoczenia – Karolina w pewnym momencie wyciągnęła z plecaka … mini batonik ze świeczką !
    A to by uczcić moje urodziny, które miałem w kwietniu :) Szok ! Warto było kilka miesięcy poczekać na osobiste życzenia i to złożone na ponad 1000 metrowej wysokości – jeszcze raz wielkie dzięki Karolinko :*
    BS łączy ludzi :) © JPbike

    Po tych miłych chwilach pora ruszać dalej, wspięliśmy się na pobliską polankę, by zobaczyć Tatry, było oczywiście widać, chociaż nie najlepiej – głównie zarysy szczytów, no cóż, to też coś :) Nie było dane nam dłużej tam posiedzieć bo zaatakowała nas chmara wysokogórskich much.

    Przez Halę Łabowską, czerwonym szlakiem będzie przebiegać trasa dla Gigowców – właśnie tamtędy ruszyłem w kierunku na Runek, a Karolinka udała się w drogę powrotną niebieskim ponownie do Łabowej, tym razem w dół.

    Po jakimś czasie się zatrzymałem przy zadaszonej budce dla turystów i smsik od Karli – okazało się że źle mnie zrozumiała, bo myślała że chciałem sam dalej kręcić po górskim terenie – ależ skąd, ze mną można jeździć 24 h na dobę, wiesz Karolinko ja zawsze tempo dostosowuję do każdego i od następnego razu nie pozwolę abyś mi znikła z pola widzenia :)

    Fragment czerownego szlaku na Runek © JPbike

    Zabawy MTB-owskiej nie mogło zabraknąć :) © JPbike

    Początek podjazdu na Runek © JPbike

    Do góry, do góry ... © JPbike

    Górska serpentynka :) © JPbike

    Generalnie ten interwałowy i z jednym solidnym podjazdem na Runek odcinek czerwonego szlaku mi się spodobał, po dokręceniu do krzyżówki z niebieskim dalej to już tylko zjazd w dół tym samym odcinkiem, co wczoraj zjeżdżałem – dzięki temu wypracowałem sobie idealny tor jazdy na sobotę :)

    Przyjemnie ... :) © JPbike

    Mała panoramka ze zjazdu z widoczkiem na Krynice © JPbike

    W okolicach Słotwin zjechałem w dół po polanie w pobliżu kompleksów narciarskich i stamtąd już do noclegowni, po drodze zahaczając o sklep.

    Dziękuję Karolinko za wspólne i bardzo górskie kręcenie - do następnego !

    Puls – max 158, średni 127 (jazda bez wycisku i częste foto-postoje)
    Przewyższenie – 1164 m



  • dystans : 25.35 km
  • teren : 18.00 km
  • czas : 01:50 h
  • v średnia : 13.83 km/h
  • v max : 52.85 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Na Jaworzynę

    Środa, 11 sierpnia 2010 • dodano: 11.08.2010 | Komentarze 14


    Po wczorajszej całodziennej wyprawie do Krynicy nogi nie bolały, miałem ochotę gdzieś w górki pokręcić, więc po południu pokusiłem się, by wjechać i zjechać na Jaworzynę (1114 m) głównie fragmentami znanej mi dobrze z zeszłorocznej edycji trasy.
    Pierwsze kilometry przez centrum Krynicy - jakoś dziwnie się jechało, czyli tak, jakbym w dalszym ciągu ciągnął przyczepkę :)
    Wszystko wróciło do normy po pierwszym skręcie w górski teren, czyli żywioł Treka :)

    Tam do góry właśnie jadę :) © JPbike

    Robi się stromo ... © JPbike

    Wysoko, coraz wyżej (ok. 800 m) ... © JPbike

    ....... :) © JPbike

    Tu 1000m przekroczone i wciaż do góry ... © JPbike

    Arcywidoki na Jaworzynie :) © JPbike

    Fragment krótkiego zjazdu ze szczytu © JPbike

    Zjeżdżając tamtędy przy okazji odkryłem golonkowe taśmy i strzałki kierujące na nowy odcinek tegorocznej edycji krynickiego maratonu - oczywiście sam jestem ciekaw co tam dalej jest :)
    Oznaczenia kierujące na nową pętlę © JPbike

    Ja jednak pojechałem dalej najpierw czerwonym po korzeniach do góry, a następnie fajnym niebieskim kamienisto-korzennym w dół
    Fragment zjazdu niebieskim szlakiem © JPbike

    No i podczas przeskakiwania przez widoczny na pierwszym planie rów walnąłem tylnym kołem w nieodpowiednie miejsce i błyskawiczna guma złapana ...
    Guma w górach złapana ... © JPbike

    A propos błotka - występowało jedynie fragmencikami.
    A tutaj to największe jakie zauważyłem, zresztą to samo miejsce doskonale znam - KLIK dla porównania :)
    Troszke błotka :) © JPbike

    Dalej to już jazda do samego końca niebieskiego szlaku - świetnie poprowadzonym po grzbiecie, fajnym szuterku, miejscami po korzeniach, z mocno zjazdową i wąską końcówką biegnącą wprost na jedną z głównych ulic Krynicy.
    Fajnie być znów z rowerem w górach :) © JPbike

    Puls - max 165, średni 130
    Przewyższenie - 786 m

    Kategoria do 50 km, w górach


  • dystans : 129.82 km
  • czas : 06:48 h
  • v średnia : 19.09 km/h
  • v max : 61.01 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Do Krynicy Zdrój !

    Wtorek, 10 sierpnia 2010 • dodano: 11.08.2010 | Komentarze 16


    Urlopu w górach z rowerem czas zacząć !

    Jako cel obrałem Krynicę Zdrój, połączone z tamtejszym maratonowym startem.
    Po porządnym spakowaniu się poprzedniego dnia, pobudce i skromnym śniadaniu ruszyłem Trekiem z przyczepką i plecakiem na poznański dworzec i … zjawiłem się na 2 minuty przed odjazdem składu IR do Krakowa, gdy tylko na chwilkę wszedłem na hol dworca, coś pokręciło mi się z peronami – wjechałem na inny i później, już w trakcie jazdy okazało się że wsiadłem do innego pociągu i do tego TLK … :)
    Blisko 7 i pół godzinną podróż z trudem zniosłem, tłoczno było, na szczęście ze mną podróżowała również z rowerem sympatyczna bikerka, nie kryła wrażenia, gdy jej powiedziałem że z Krakowa jadę na własnych siłach przez góry do Krynicy :)

    Po dobiciu do Krakowa nie mogło zabraknąć wizyty na tamtejszym Starym Rynku, na którym zrobiłem krótką przerwę. By po chwili udać się przez most z widokiem na Wawel w kierunku na drogę wylotową do Wieliczki – bezproblemowo dokręciłem.
    Kraków. Widok na Wisłę i Wawel © JPbike

    Kręcąc przez miasto ze słynną Kopalnią Soli zaczęły się solidne podjazdy, co chwila napotykałem znaki 6,8,9,7 % raz do góry, raz w dół, przy takich podjazdach moja Osowa Góra to pikuś :D
    No, przyczepka miała dociążone chyba ze 25-30 kg, wiozłem nawet … laptopa !
    Każdy podjazd to dla mnie istny trening siłowy, a zjazdy to szaleństwo – przekonałem się że mój Trek, a właściwie jego wyścigowa geometria ramy nie nadaje się do turystyki z dużym obciążeniem – każdy lekki ruch kierownicą przy ponad 25 km/h powodował wibracje przyczepki – mimo tego raz na zjeździe osiągnąłem 61 km/h … Raz kompletnie na zjeździe przesadziłem że przyczepka tak silnie rozwibrowała i … odczepiła się ! Na szczęście wylądowała na poboczu, błotnik pękł, i jedna sakwa lekko obtarta … już się boje że Młynarz mi sprawi lanie :D
    Całe szczęście, mój dobytek wraz z laptopem ocalał, uff :)
    Od tamtej chwili przypomniało mi się że rok temu czytałem instrukcję obsługi przyczepki – pisali że nie należy przekraczać 40 km/h :) I tak dalej, jadąc do celu starałem się na zjazdach, których miałem mnóstwo nie przekraczać tejże prędkości, pewnie klocki hamulcowe wkrótce pójdą do wymiany :)

    Dalsza jazda, najpierw drogą 966, a następnie lokalną do Limanowej to czysta przyjemność, pokonywanie podjazdów, zjazdów, jak i cała masa urzekających górskich widoczków …
    Urok górskiego rowerowania © JPbike

    Urok górskiego rowerowania c.d. © JPbike

    Po dotarciu do Limanowej była już późna pora, skierowałem się na 28-tkę i zaraz za tymże miastem zaczął się długi podjazd na ponad 620 m, momentami było ciężko, mozolnie się wspinałem.
    Na 628 m i w oddali szczyty Beskidu Sądeckiego © JPbike

    Po odpoczynku na szczycie to już tylko długi zjazd do Nowego Sącza …
    Zjazd z serpentynami do Nowego Sącza © JPbike

    Kręcąc przez NS nie mogło zabraknąć wyjątkowej chwili – spotkania z Karolinką – mocno się uciskaliśmy, podczas powitania z trudem utrzymywałem równowagę po tylu podjazdach :) Było miło :) Poznałem również jej śliczną Werkę :)

    Do Krynicy Zdrój pozostało mi prawie 30 km, ruszyłem dalej, już po zapadnięciu zmroku i zamontowaniu lampek, nie wiedząc że droga do celu to kolejna długa wspinaczka, podczas której zrobiłem trzy postoje i wcinałem resztki tego, co miałem, oraz osiągnąłem kulminację wysokościową – aż ok 750 m ! Najcięższa była końcówka – byłem już zmęczony, ale co tam, fajnie pokonywać własne słabości i zadowolony w końcu dotarłem o 23-tej do Krynicy i do noclegowni, tej samej, co rok temu urlopowałem.
    Była to jedna z moich najcięższych górskich jednodniowych wypraw ze sporym bagażem – będzie co wspominać :)

    V max – 61.01 km/h – mój rekord mocno obładowaną przyczepką z laptopem !
    Przewyższenie – 1625 m !



  • dystans : 86.39 km
  • teren : 82.00 km
  • czas : 06:47 h
  • v średnia : 12.74 km/h
  • v max : 64.47 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Głuszyca

    Niedziela, 1 sierpnia 2010 • dodano: 02.08.2010 | Komentarze 16


    Ten maraton w Głuszycy do tej pory zapisze się dla mnie jako rekordowy pod paroma względami:
    - pokonałem ponad 3000m w pionie
    - spędziłem na trasie 6 godz i 47 minut
    - około 10 razy złapały mnie skurcze nóg
    - zaliczyłem chyba największą ilość wprowadzania ścigacza do góry
    Te powyższe przykłady wskazują że do tej pory dla mnie był to najcięższy giga maraton …

    Dobra, zrelacjonuję trochę :)
    Do Głuszycy, a raczej do agro-noclegowni w pobliskiej Sierpnicy zajechałem dzień przed zawodami z Markiem. Po drodze zahaczyliśmy o biuro zawodów i w końcu udało mi się wymienić mój zniszczony numer startowy. Na miejscu byli już Krzysztof i Zbyszek, później zjawili się pozostali znajomi – DunPeal i Paweł z Kamilą.
    Ekipa mocnych ścigantów MTB z Wielkopolski :) © JPbike

    Po śniadaniu ruszyłem z Pawłem na krótką rozgrzewkę na pobliski podjazd i stamtąd 9 km w dół na miejsce startu w Głuszycy, gdzie spotkałem golonkowych znajomych – Izę, Adama, Arka, Damiana, Mariusza, Piotra i chyba kogoś jeszcze :)
    Przed tym maratonem nie trenowałem zbyt wiele, wolałem odpocząć i pogłębić głód solidnej dawki MTB :)
    Start troszkę opóźniono. Na początek jazda asfaltem do Łomnicy za samochodem organizatora i po skręcie w górski teren zaczęło się prawdziwe ściganie. Na pierwszym podjeździe szło mi całkiem nieźle, jechałem bez szaleństw i równym tempem, na ok. 5 km Damian, który kilka chwil wcześniej mnie wyprzedził i widocznie starał się poprawiać pozycje, na dość wąskim odcinku górskiego szlaku się zatrzymał (regulacja napędu). Ze spokojem mijałem Go i pomknąłem dalej, wiedząc że podczas pokonywania 3 km w pionie wszystko może się zdarzyć. Na pierwszym wąskim zjeździe tradycyjnie cisnąłem na maxa w dół, tak mocno że po zjechaniu z klocków hamulcowych wydobywał się charakterystyczny swąd, w sumie pierwszy raz na tarczówkach coś takiego doświadczyłem. Frajda z prawdziwie MTB-owskich zjazdów była i to jaka – wszystkie zjazdy na całej trasie to dla mnie bajka :) Dalsza jazda wschodnią pętlą przebiegła równo, nogi nieźle podawały na podjazdach – jest dobrze, pomyślałem :) Przez dłuższy czas miałem Arka w zasięgu wzroku. No i był pewien moment że dogoniłem późniejszą zwyciężczynię giga – Justynę Frączek, i po raz kolejny przez jakiś czas jechaliśmy we dwójkę i blisko siebie. Ewelinę Otyl też wyprzedzałem, kilka razy, za każdym razem na trudnych zjazdach. I wtedy, po 29 km (już ?) mocnej jazdy, podczas wnoszenia rowerka na dużej stromiźnie poczułem zbliżające się skurcze nóg. Będzie ciężko – pomyślałem, ale nie poddam się do mety ! Pierwszy skurcz złapał mnie podczas przejazdu przez trudny graniczny odcinek i od tamtej chwili powolutku zacząłem tracić ciężko wypracowane pozycje, nadzieję na dobry wynik, jak i pokonania Damiana … trudno. Wtedy każdy mocniejszy podjazd oznaczał dla mnie walkę ze zbliżającymi się skurczami, ilość wprowadzań była spora, ratunkiem okazały się zjazdy – na każdym szalałem, sporo ryzykując, wyprzedzając każdego, którego się dało i ciesząc się ze swojej techniki :) Po zjechaniu do Głuszycy i rozpoczęcia zachodniej pętli moje tempo było już słabsze, dogoniła mnie Ewelina i tak jakoś udało mi się przez pewien czas na półpłaskim odcinku jechać za Nią – do czasu kolejnego skurczu :( A dalej, było już tylko gorzej … Po dokręceniu pod niezły i stromy podjazd (na 50 km) który zacząłem pokonywać młynkując, złapał mnie kolejny … usiadłem na minutę na trawie i Damian mnie wtedy doszedł, następna tegoroczna porażka z rywalem zaliczona :( Po kolejnym wprowadzeniu na szczyt i zjechaniu po trawiastym stoku (v max trasy, 64 km/h) kolejny stromy i długi podjazd – całość znów z buta, z głową skierowaną w dół :( Potem fajny techniczny zjazd i podjazd w okolice Wielkiej Sowy – z trudem, wraz z pętlą z asfaltowym zjazdem udało mi się podjechać na ponad 1000 metrowy szczyt bez bike-walkingu, i to po drodze sporo Megowców zdublowałem. No i podczas wspinaczki po mocno kamienistym odcinku dogonił mnie Adam (po 70 km) który mnie wyprzedził podczas krótkiego postoju bo znów … Mocny, kamienisto-korzenny zjazd z Wielkiej Sowy – pewnie nie muszę nic pisać, kolejny poziom zadowolenia miałem :) Od tamtej chwili mknąłem do mety tak, jak mogłem, starając się nie złapać kolejnych skurczów. Po drodze zdublowałem Izę – zanim to zrobiłem, przez chwilę przyglądałem się jej technice i całkiem nieźle radziła :) W końcu trawiasto-polankowo-leśny zjazd do mety, która była nietypowo umiejscowiona – w innym miejscu niż start, a to dlatego by uniknąć kolizji przez główną ulicę w Głuszycy.
    Co do bufetów – było ich sporo, pominąłem dwa – pierwszy i przedostatni a na pozostałych się zatrzymywałem, by uzupełnić picie w bidonach, wciąć banana i coś tam :)
    Po dotarciu do mety honorowej nastąpiły pogaduszki i dzielenie się wrażeniami z całą masą znajomych, w tym z Dorotą i Arturem. Mamba tym razem nie wystartowała by doprowadzić do sprawności skręconą kostkę – słuszna decyzja.
    Z ekipy, z którą wspólnie mieszkaliśmy (większość to Megowcy) – największe emocje towarzyszyły Pawłowi, który na takie trudne giga wybrał się na semislickach … udało Mu się, dojechał do mety po ponad 8 godzinach – gratki za ukończenie !

    78/137 - open giga
    28/46 – M3

    Wynik dla mnie przeciętny, zadowolony to musze być, bardziej z przejechania bardzo wymagającej trasy i to bez gleb oraz żadnych defektów :)
    Tego ciężkiego giga nie ukończyło 28 osób …

    Strata do zwycięzcy open giga – 2:22:11, do M3 (Galiński) – 2:21:18, czyli do tej pory największe …
    Arek pokonał mnie o 32, Damian 23, Adam 7 minut
    A klosiu przyjechał 1 godz i 39 minut za mną
    W generalce M3 giga po 6 wyścigach zajmuję 13 pozycję :)

    Gdzieś na podjeździe ...
    Fotka z galerii Janka_2010
    MTB Marathon Głuszyca 2010 © JPbike

    Wytrawny technik :)
    MTB Marathon Głuszyca 2010 © JPbike

    Puls – max 184, średni 152 (na wschodniej pętli ponad 160)
    Przewyższenie – 3144 m !



  • dystans : 57.50 km
  • teren : 20.00 km
  • czas : 03:07 h
  • v średnia : 18.45 km/h
  • v max : 62.45 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Poznaniacy na czeskich ścieżkach

    Niedziela, 20 czerwca 2010 • dodano: 22.06.2010 | Komentarze 9


    Korzystając z tego że do agroturystycznej noclegowni w Kozielnie przyjechaliśmy na cały weekend, ostatniego dnia przed powrotem do stolicy Wielkopolski wybraliśmy się do Czech na tamtejsze świetne trasy rowerowe - pomysłodawcą i przewodnikiem wypadu był Jarek, który już parę razy był w tamtych okolicach.

    Wyruszyliśmy po śniadaniu w czteroosobowym składzie Poznaniaków:
    - Jarekdrogbas
    - JPbike
    - Maks
    - toadi69

    Ruszamy w góry ... :)


    Humory dopisywały :)


    Po dokręceniu asfaltem przez Bily Potok i Javornik skierowaliśmy się na świetnie oznakowany zieloną strzałką szlak dla bikerów


    Szlak, zwany Cyklo 6222, który Jarek znał okazał się bardzo przyjemny, w większości przez górski las, nachylenia zarówno podjazdów, jak i zjazdów znośne, nie zabrakło postojów przy pięknych widokach.

    Zbyszek i Maks podjeżdżają na czeskim szuterku


    Drogbas zjeżdża wśród górskich widoczków


    Kompletna ekipa Poznaniaków na czeskim terenie :)


    Niezłych terenowych podjazdów nie zabrakło


    Fragmentem poruszaliśmy się znaną z maratonu w Złotym Stoku trasą i tak dalej dokręciliśmy na szczyt Góry Borówkowej (900 m)


    Na szczycie zrobiliśmy kilkunastominutowy postój i jazda w dół, najpierw technicznym zjazdem niebieskim szlakiem pieszym, a następnie oznakowanym również niebieskim szlakiem rowerowym - cały czas w dół do Javornika


    Na jednym z wielu szybkich łuków Jarek przesadził z prędkością i wylądował w rowie :)

    No ... masa mijanych bikerów :)


    W Javorniku udaliśmy się pozwiedzać wokół tamtejszy zamek


    Po odpoczynku na tarasie zamkowym nastała pora wracać do kraju :)


    Puls - max 161, średni 125
    Przewyższenie - 1071 m



  • dystans : 77.92 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:00 h
  • v średnia : 15.58 km/h
  • v max : 63.90 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Międzygórze

    Sobota, 19 czerwca 2010 • dodano: 21.06.2010 | Komentarze 12


    Międzygórze - ściganie u stóp Śnieżnika

    Od czasu, gdy nie mam własnego auta (ten stan trochę potrwa) zaczęła się dla mnie pora na kombinowanie z dojazdami na poszczególne maratony. Tym razem z pomocą pospieszył się mój partner treningowy, czyli Jarek, nie tylko zafundował transport pakowną furą, ale i załatwił nocleg na cały weekend – wielkie dzięki zarówno dla Niego, jak i jego Agi :) Do noclegowni w Kozielnie oddalonej kilkadziesiąt km-ów od Międzygórza przybyli również dwaj Megowcy – Krzysztof i Zbyszek.
    Na miejsce startu zajechaliśmy po 9-tej. Po raz pierwszy się zjawiłem w Międzygórzu. Poskładaliśmy swoje rumaki i jazda z Jarkiem i Mariuszem na rozgrzewkę na podjazd i zjazd.
    Z powodu wypadku drogowego start giga opóźnił się o 30 min. Czekając na start spotkałem niemal wszystkie mi znajome twarze, spotykane na golonkowych edycjach - no dobra, wymienię: Izę, Adama, Arka, głównego rywala Damiana, Marka, Mateusza, Przemka i paru innych mniej znanych.
    Trasę zapowiadali jako łatwa technicznie, głównie szerokie szutrowe dukty, ale wymagającą kondycji, czyli ok. 2700 m przewyższenia. Było pochmurno z przejaśnieniami i kilkanaście st.C.
    No i start. Ustawiłem się dość blisko linii w trzecim sektorze. Na początek kilka km pod górę, jechałem swoje, dość szybko mnie wyprzedził Damian, a po chwili Arek i obaj powolutku mi znikali z zasięgu pola widzenia. To nic, to jest górskie ściganie i wszystko może się zdarzyć. No i nie zabrakło zaskoczenia – niespodziewanie wyprzedził mnie … Rodman - lekki szok ! Myślałem że ze mną coś nie tak … Po bezproblemowym zjechaniu ze szczytu pierwszego podjazdu, następny długi podjazd – znów byłem zaskoczony, przez moment się odwróciłem i zauważyłem zbliżającego się do mnie … klosia - znów lekki szok ! Rodmana pokonałem po wizycie w pierwszym bufecie, na którym się nie zatrzymałem, a facet z obsługi widząc mnie w ruchu z kubkiem wody wrzucił do mojej kieszonki banana. Na tym długim i dość szerokim podjeździe na najwyższy punkt trasy na którym ciut lepiej mi się podjeżdżało wyprzedził mnie klosiu, jak się okazało, był jedyną osobą, która mnie pokonała na tym podjeździe, dalej miałem Go cały czas w zasięgu wzroku. Im dłuższy podjazd, tym bardziej zaczęła mnie pobolewać dolna cześć pleców. Po wjechaniu na Halę Pod Śnieżnikiem (1275 m) nareszcie nastąpił zjazd czerwonym szlakiem pieszym. Już na samym początku technicznego zjazdu wśród masy kamieni stał sam Grzegorz Golonko i wśród grupki, która zaczęła zjeżdżać – ja byłem jedyny co odważył się zjechać trudny początkowy fragment i zjechałem bez najmniejszych problemów, klosia załatwiłem lekko i tak zostało do mety :) Dalej w dół, po kamieniach cisnąłem na maxa, dochodziłem kolejnych rywali i moim oczom ukazał się widok … Damiana :) Jasne pokonałem Go. W sumie na tym zjeździe załatwiłem kilkunastu osób. Gdy skończył się wąski odcinek, dalej mknąłem w dół po szutrze dość szybko i to bez okularów (max 63.90 km/h). Po zjechaniu kolejny długi podjazd, na początkowym fragmencie zbyt mocno naciskałem na pedały i poczułem zbliżający się skurcz prawego kolana – 30 sek postoju pomogło. Podjazd pokonałem przyzwoitym tempem, od czasu do czasu spoglądając na tył, czy nie jedzie za mną Damian, wiedziałem że na podjazdach jest mocny - zaczynał mnie dochodzić na końcówce tegoż podjazdu, gdzie na wysokości ponad 1000m znajdował się drugi bufet i rozjazd mega/giga. Przy bufecie na krótko stanąłem i szybko zwiałem bo stamtąd zaczynał się długi zjazd. Damianowi na tym dość wyboistym zjeździe odjechałem. Od tamtejszych wybojów ręce mi zesztywniały i z trudem przełączałem biegi. Całą dodatkową pętlę giga biegnącą po szerokich szutrowych duktach - do trzeciego bufetu przejechałem raz sam, raz mieszając się z gościem z M4, jechało mi się dobrze, no i dodatkowo w górnych patriach miałem porcję arcywidoków :) Gdzieś tam na kolejnym podjeździe na stromej serpentynie znów zauważyłem Damiana – od razu mi przyszło do głowy że będzie ciężko wygrać z Nim ten maraton. Ostatni bufet poprzedzony był niezbyt długim asfaltowym podjazdem, znów dolna część pleców dała o sobie znać, zrobiłem tam krótki postój (woda, banan i rodzynki) i dogonił mnie Damian, który wyprzedził mnie kawałek dalej podczas krótkiego rozciągania pleców. Dalej, na ostatnim długim podjeździe już nie kręciło mi się tak dobrze, nie wiem czemu. Aha, dokładnie podczas połączenia pętli giga z mega natrafiłem na Megowca – Zbyszka :) Ostatni, ponad 10 kilometrowy odcinek biegnący w okolicy kompleksu narciarskiego Czarna Góra był trochę ciężki, grząsko, trochę błota, powolutku dublowałem megowców, nie obyło się bez wprowadzania na nierównym i podmytym odcinku z kamieniami. Wreszcie zjazd, trochę błotnisty, tradycyjnie cisnąłem w dół, na koniec, bliziutko mety jeszcze jeden krótki i niezbyt stromy podjazd – znów łańcuch zaczął mi się kleić i kawałek zmuszony byłem wprowadzać, i w końcu zjeżdzik do samej mety, na którą wjechałem zbyt szybko – spiker dał mi znak, bym zwolnił :)
    Zaraz po minięciu linii mety spotkałem Dorotę, chwilę pogadaliśmy, mamba złapała 3 gumy …
    Później już tylko bufet, makaron, dzielenie się gratulacjami i wrażeniami ze ścigania, sprawdzenie wyników, czyszczenie rowerka w strumyku i myk do przyjemnej agroturystycznej noclegowni i … kilka browarów poszło :)

    58/146 - open GIGA
    20/54 - M3

    Strata do zwycięzcy open (jak i M3) – 1:16:26
    Spoglądając na tablicę wyników – byłem lekko i pozytywnie zaskoczony :)
    Nie zmartwiła mnie nawet 6 minutowa porażka z Damianem, który w tym sezonie w górach spisuje się nieźle.
    Do Arka strata wyniosła 9 min.
    Klosiu i Rodman stracili do mnie odpowiednio 7 i 37 min.

    Po czterech golonkowych wyścigach zajmuję w generalce giga M3-owców 14 miejsce – nieźle :)
    A team BIKEstats uplasowany jest na 39 miejscu na 121 sklasyfikowanych drużyn na giga.

    MTB Marathon Międzygórze 2010 © JPbike

    Puls – max 176, średni 153
    Przewyższenie – 2692 m