Info o mnie.
- przejechane: 182612.49 km
- w tym teren: 66011.10 km
- teren procentowo: 36.15 %
- v średnia: 22.63 km/h
- czas: 334d 09h 24m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1172
do 50 km - 1228
do/z pracy - 278
dron - 64
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 55
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 288
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 67
ponad 100 km - 240
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 100
Solid MTB - 30
sprzęt - 49
szoska - 448
Uphill race - 8
w górach - 304
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 395
wyprawy - 66
wysokie szczyty - 35
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20

Black Peak

Canyon Endurace



archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2025, Czerwiec - 9 - 20
2025, Maj - 10 - 20
2025, Kwiecień - 8 - 21
2025, Marzec - 10 - 24
2025, Luty - 8 - 16
2025, Styczeń - 7 - 13
2024, Grudzień - 15 - 38
2024, Listopad - 7 - 15
2024, Październik - 9 - 21
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 95
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 96
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14

















Wpisy archiwalne w kategorii
w górach
Dystans całkowity: | 19471.48 km (w terenie 9036.00 km; 46.41%) |
Czas w ruchu: | 1159:51 |
Średnia prędkość: | 16.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.56 km/h |
Suma podjazdów: | 256839 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 3943 kcal |
Liczba aktywności: | 301 |
Średnio na aktywność: | 64.69 km i 3h 51m |
Więcej statystyk |
Sobota, 14 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 18
Czyli wpadając na metę bez łańcucha osiągnąłem najlepszy jak do tej pory golonkowy wynik w górach :)
Mając w pamięci walkę ze skurczami w Głuszycy, na krynickim maratonie postanowiłem wystartować z głową :) Do tej fajnie położonej górskiej miejscowości przyjechałem na parodniowy urlop i dodatkowo zapoznałem się z częścią trasy (klik 1, klik 2, klik 3), do tego dodam że ubiegłoroczna Krynica, była dla mnie jednym z najcięższych giga …
Trasa została mocno zmieniona w stosunku do ubiegłorocznej – w większości biegnąca przez świetne do MTB tereny – Beskidu Sądeckiego. Dzień przed zawodami trochę popadało i spodziewałem się trochę błota … a jednak było znacznie więcej :)
Przed startem tradycyjnie rozgrzewka, przywitałem się ze znajomymi. Nie wszyscy się zjawili, Damian i Arek wybrali MP, a ja wierny golonkowemu cyklowi – jak się okazało po dotarciu na metę, ten maraton będę miło wspominał do końca życia … ale po kolei :)
Stojąc w sektorze żadnego stresu nie czułem, te kilka dni tutejszego pobytu w górach dobrze mi zrobiły. Poza tym spotkałem megowca - Daniela. No i start. Ruszyłem całkiem spokojnie, bez żadnych wariactw. Po skręcie na czerwony szlak długi podjazd - gdzieś tam najpierw zauważyłem Mariusza który na chwilę zsiadł ze swojego ścigacza, a kawałek dalej do góry Adama, który również zaczął wprowadzać swojego fulla. Przez większość tegoż czerwonego szlaku jechałem tuż za slecem. Po pierwszym krótkim zjeździe, błotnym oczywiście nastąpił podjazd po niezwykle ciężkiej nawierzchni – trawie zmieszanej z błotem, aż do szczytu ciężko szło, dwa razy się potknąłem, dodam jeszcze że właśnie ten odcinek w zeszłym roku został pominięty z powodu … większej ilości błota ! :) Wreszcie jakiś zjazd – dość długi, szeroki i szutrowy – cisnąłem mocno. Po zjechaniu skręt w prawo i ponownie długa wspinaczka czerwonym na kulminacje trasy – Jaworzynę (1114m), stawka była już rozciągnięta, cały ten podjazd pokonałem równym tempem, starając się nie wysilać na maxa, byle udało się zachować siły na całą giga trasę. No i na tym podjeździe parę osób mnie wyprzedziło. Po wjechaniu na szczyt zaczęła się zabawa na nowej i w większości nieznanej mi trasie, gdy tylko nastąpił super stromy i arcybłotny zjazd – WSZYSCY, co mnie wyprzedzili na długim podjeździe sprowadzali, lub zaliczali upadki (stało tam dwóch ratowników) a ja jedyny zjechałem w dół – znów poczułem ogrom zadowolenia ze swojej techniki :) Po chwili kolejny i najbardziej błotny zjazd – koła zapadały na 10 cm, może więcej, opony osiągały gigantyczne szerokości, nie wspominając już o zapychaniu błotem napędu … :) Po zjechaniu i postoju przy bufecie (na każdym z czterech na giga się zatrzymywałem) kolejny podjazd – przez górski las, który zaprowadził do znajomego mi miejsca, jechałem tamtędy w większości samotnie. Potem szeroki, szutrowy zjazd i podjazd w okolice rozjazdu mega/giga. No i po skręcie na giga nastąpił niezwykle trudny zjazd czarnym szlakiem do Wierchomli. Zjazd był mocno techniczny – mieszanina korzeni, kamieni, płynących strumyków i błota, znów się potknąłem, raz uderzyłem łydką o ramę i lekką rankę zaliczyłem, którą wypłukałem w strumyku po zjechaniu. Przy tymże strumyku stał slec – mył napęd w swoim KTM-ie. Potem troszkę asfaltu w dół i początek jednego z długich i najcięższych u golonki kamienisto-błotnch podjazdów - na Halę Łabowską, wszystkim szło niezwykle ciężko, prędkość nie przekraczała 7 km/h, co jakiś czas ktoś się zatrzymywał i walczył z klejącym się od błota łańcuchem do najmniejszej tarczy korby, ja na razie nie miałem takich problemów – miesiąc temu założyłem na miejscu aluminowej stalową zębatkę 22, która ma mniejsze ząbki – pomogło częściowo. Po strasznie ciężkim i wyczerpującym wjechaniu na wspomnianą halę (momentami wprowadzałem) nastąpiła interwałowa i znana mi z objazdu trasa biegnąca czerwonym po grzbiecie z jednym solidnym podjazdem – na Runek, właśnie na tym podjeździe mocno wysuszony łańcuch zaczął się kleić, smaru nie zabrałem … :( Po osiągnięciu szczytu – połączenie z mega i długi, doskonale mi znany zjazd niebieskim w okolice Słotwin. Zjeżdżając tamtędy oczywiście zaszalałem, po drodze dublując masę Megowców :) Po zjechaniu w dół znów nowym odcinkiem nastąpił stromy podjazd w pobliżu kompleksu narciarskiego – z trudem (klejący się łańcuch) wjechałem na szczyt, a na górze sam Grzegorz Golonko mi nasmarował łańcuch ! Wielkie dzięki ! :) Potem zjazd po polance, do części Krynicy – Słotwin, po drodze zdublowałem Ryszarda z Rybczyńskich (chłop z M5 ciągle na mnie robi wrażenie). No i pozostały jeszcze do pokonania szczyt Huzary i kultowa Góra Parkowa. Sam podjazd żółtym szlakiem przebiegł pod dyktando ciągłego dublowania tych niebieskich, no i kilku Gigowców udało się wyprzedzić. Czułem się dobrze, siły na końcówkę miałem. Zjazd z Huzarego – techniczny i bez specjalnych emocji. Wreszcie słynna Góra Parkowa – wiedziałem że tam ilość błota będzie wielka, dzięki temu że dzień wcześniej tamtędy przejeżdżałem – udało się przejechać bez błotnych potknięć. Ostatni podjazd, stromy, z trawiastą końcówką – no właśnie dobijając ostatnie metry, po drodze nawet dwóch Gigowców wyprzedziłem … zerwał mi się łańcuch ! Widać ile trzeba było wkładać siły na takie podjazdy. Po raz drugi z rzędu ta kultowa góra okazała się pogromcą mojego sprzętu – w zeszłym roku na stromym zjeździe wyskoczyła linka tylnego hamulca (jechałem wtedy na v-brakach) Co zrobiłem po awarii ? – schowałem łańcuch do kieszonki i pobiegłem ze ścigaczem na początek zjazdu :) Bardzo stromy zjazd, który również świetnie znałem – sporo kibiców tam stało, zacząłem zjeżdżać odpowiednią techniką, gdy nagle gość poprzedzający mnie przyblokował i niezła gleba z koziołkiem zaliczona :) Szybko się pozbierałem i dalszą część trudnego zjazdu pokonałem bez kłopotów, i do tego kilku rywali walczących z utrzymaniem równowagi załatwiłem. Natomiast troche mniej stromy odcinek technicznej sekcji zmuszony byłem jechać „hulajnogą”, tracąc dwie pozycje, wreszcie ostatni zjazd, w tym po schodach i dalej wprost na metę – po wpadnięciu na deptak, dwóch rywali – Gigowiec i Megowiec zauważyli mnie bez łańcucha i sami poholowali do mety – i do tego pozwalając mi minąć linię mety przed Nimi – niezwykle miło mi było z ich strony :) Oczywiście mocno Im podziękowałem – będzie co wspominać, dlatego lubię startować u golonki :)
53/113 - open GIGA
20/41 - M3
Czyli do tej pory najlepsze w górskiej edycji u golonki :)
Do spełnienia tegorocznego marzenia – chociaż raz w 50-ce open zabrakło mi właśnie łańcucha :)
To, że trasa w Krynicy była bardzo ciężka – świadczy że giga nie ukończyło 21 osób …
Strata do zwycięzcy giga (jak i M3)- 1:57:45
W generalce giga M3 skoczyłem już na dziesiąte miejsce !
A team BIKEstats zajmuje po tej edycji 39 miejsce na 138 sklasyfikowanych drużyn
Ten maraton zapiszę jako jeden z moich udanych na giga, zadowolony to jestem i to BARDZO !
Zaraz po zawodach jedyne co zrobiłem – poleciałem podziękować Karolinie za kciuki i wsparcie duchowe, oraz opowiedzieć wrażenia z zawodów. Jeszcze raz wielkie dzięki :*
Napieram ... :)

MTB Marathon Krynica Zdrój 2010© JPbike
Szczyt Jaworzyny tuż, tuż ...

MTB Marathon Krynica Zdrój 2010© JPbike

MTB Marathon Krynica Zdrój 2010© JPbike
Ciężki ten podjazd po stoku narciarskim

MTB Marathon Krynica Zdrój 2010© JPbike
Tak wpadałem na metę :)

MTB Marathon Krynica Zdrój 2010© JPbike
Puls – max 176, średni 153
Przewyższenie – 2526 m
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Piątek, 13 sierpnia 2010 • dodano: 13.08.2010 | Komentarze 8
Dzień przed maratonem rano popadało - będzie błotko i było :)
Zanim po południu wyruszyłem na objazd części trasy mini, najpierw zrobiłem pieszy rekonesans technicznej sekcji - Góry Parkowej i następnie założyłem maratonowe oponki - Nobby Nic 2.25.
Od swojej noclegowni, którą miałem ulokowaną na sporej wysokości udałem się na stromy podjazd w okolice niebieskiego.

Wysoko, na niebieskim szlaku© JPbike
Po chwili skręciłem na żółty szlak i od tego momentu, do mety poruszałem się golonkowymi strzałkami do mety, pomijając nowy odcinek zjazdowo-podjazdowy w okolicach Słotwin.

Widoczek ze zjazdu do Słotwin© JPbike

Sekcja podjazdowa wzdłuż Kryniczanki© JPbike

Na żółtym na Huzary. Trochę błotka ...© JPbike

Taką chatkę w górach bym postawił :)© JPbike

Mocna końcówka podjazdu na Huzary© JPbike

W drodze na Górę Parkową ...© JPbike
Okazuje się że właśnie Góra Parkowa to najbardziej błotny odcinek trasy :)

Ale błoto ...© JPbike
Natomiast ostatni podjazd na szczyt tejże góry okazał się ciężki - stromo i na koniec po trawie.
Na szczycie spotkałem innego gościa - też robił rekonesans i nieźle się namęczył :)
Trochę pogadaliśmy i ruszyłem w dół na techniczną sekcję ...

Mocny i techniczny zjazd z Góry Parkowej© JPbike
I w końcu ostatnia "przeszkoda" i myk do mety ...

Jak ja lubie coś takiego ... :)© JPbike
W sumie w ciągu paru dni objechałem większość trasy – świetna i zgadzam się z tym, co piszą na golonkowej stronie:
KOLARSTWA GÓRSKIEGO SMAK NAJLEPSZY :)
Puls – max 165, średni 131
Przewyższenie – 729 m
Czwartek, 12 sierpnia 2010 • dodano: 14.08.2010 | Komentarze 4
Kolejny dzień mojego wspaniałego urlopu w górach.
Zanim ruszyłem na trasę, musiałem się przenieść do innej noclegowni – ktoś po prostu wcześniej zarezerwował.
Tegoż dnia umówiłem się z Karoliną na wspólne kręcenie, oczywiście po górach :) No i dodatkowo chciałem zapoznać się z kolejnym fragmentem nowej golonkowej trasy. Pogoda wspaniała – wręcz idealna do urlopowania, chociaż czasem było za gorąco :)
Z Krynicy wyruszyłem o 11-tej, po drodze zahaczyłem o sklep, by napełnić na full picie w bidonach i bukłaku. Po drodze trzeba było pokonać ok. 750 metrową Przełęcz Krzyżówka i stamtąd szybko w dół do Łabowej, gdzie nastąpiło spotkanie z Karlą.
Na miejscu ustaliliśmy że udamy się najpierw niebieskim na Halę Łabową – Karolina w sumie kilka razy tam się wspinała :)

Profesjonalna analiza mapy© JPbike

Jedziemy do góry :)© JPbike

Po drodze mamy same arcywidoczki :)© JPbike

Wpadamy górski teren ...© JPbike

Coraz wyżej ...© JPbike

Bardzo dzielna Karla :)© JPbike

Tutaj jest stromo i młynkowanie obowiązkowe :)© JPbike

Czasem było ciężko ...© JPbike

Dobijamy do schroniska pod Halą Łabowską© JPbike

Widok ogólny :)© JPbike
Na szczycie zrobiliśmy zasłużony i miły odpoczynek, nie zabrakło chwili zaskoczenia – Karolina w pewnym momencie wyciągnęła z plecaka … mini batonik ze świeczką !
A to by uczcić moje urodziny, które miałem w kwietniu :) Szok ! Warto było kilka miesięcy poczekać na osobiste życzenia i to złożone na ponad 1000 metrowej wysokości – jeszcze raz wielkie dzięki Karolinko :*

BS łączy ludzi :)© JPbike
Po tych miłych chwilach pora ruszać dalej, wspięliśmy się na pobliską polankę, by zobaczyć Tatry, było oczywiście widać, chociaż nie najlepiej – głównie zarysy szczytów, no cóż, to też coś :) Nie było dane nam dłużej tam posiedzieć bo zaatakowała nas chmara wysokogórskich much.
Przez Halę Łabowską, czerwonym szlakiem będzie przebiegać trasa dla Gigowców – właśnie tamtędy ruszyłem w kierunku na Runek, a Karolinka udała się w drogę powrotną niebieskim ponownie do Łabowej, tym razem w dół.
Po jakimś czasie się zatrzymałem przy zadaszonej budce dla turystów i smsik od Karli – okazało się że źle mnie zrozumiała, bo myślała że chciałem sam dalej kręcić po górskim terenie – ależ skąd, ze mną można jeździć 24 h na dobę, wiesz Karolinko ja zawsze tempo dostosowuję do każdego i od następnego razu nie pozwolę abyś mi znikła z pola widzenia :)

Fragment czerownego szlaku na Runek© JPbike

Zabawy MTB-owskiej nie mogło zabraknąć :)© JPbike

Początek podjazdu na Runek© JPbike

Do góry, do góry ...© JPbike

Górska serpentynka :)© JPbike
Generalnie ten interwałowy i z jednym solidnym podjazdem na Runek odcinek czerwonego szlaku mi się spodobał, po dokręceniu do krzyżówki z niebieskim dalej to już tylko zjazd w dół tym samym odcinkiem, co wczoraj zjeżdżałem – dzięki temu wypracowałem sobie idealny tor jazdy na sobotę :)

Przyjemnie ... :)© JPbike

Mała panoramka ze zjazdu z widoczkiem na Krynice© JPbike
W okolicach Słotwin zjechałem w dół po polanie w pobliżu kompleksów narciarskich i stamtąd już do noclegowni, po drodze zahaczając o sklep.
Dziękuję Karolinko za wspólne i bardzo górskie kręcenie - do następnego !
Puls – max 158, średni 127 (jazda bez wycisku i częste foto-postoje)
Przewyższenie – 1164 m
Kategoria do 50 km, w górach, w towarzystwie
Środa, 11 sierpnia 2010 • dodano: 11.08.2010 | Komentarze 14
Po wczorajszej całodziennej wyprawie do Krynicy nogi nie bolały, miałem ochotę gdzieś w górki pokręcić, więc po południu pokusiłem się, by wjechać i zjechać na Jaworzynę (1114 m) głównie fragmentami znanej mi dobrze z zeszłorocznej edycji trasy.
Pierwsze kilometry przez centrum Krynicy - jakoś dziwnie się jechało, czyli tak, jakbym w dalszym ciągu ciągnął przyczepkę :)
Wszystko wróciło do normy po pierwszym skręcie w górski teren, czyli żywioł Treka :)

Tam do góry właśnie jadę :)© JPbike

Robi się stromo ...© JPbike

Wysoko, coraz wyżej (ok. 800 m) ...© JPbike

....... :)© JPbike

Tu 1000m przekroczone i wciaż do góry ...© JPbike

Arcywidoki na Jaworzynie :)© JPbike

Fragment krótkiego zjazdu ze szczytu© JPbike
Zjeżdżając tamtędy przy okazji odkryłem golonkowe taśmy i strzałki kierujące na nowy odcinek tegorocznej edycji krynickiego maratonu - oczywiście sam jestem ciekaw co tam dalej jest :)

Oznaczenia kierujące na nową pętlę© JPbike
Ja jednak pojechałem dalej najpierw czerwonym po korzeniach do góry, a następnie fajnym niebieskim kamienisto-korzennym w dół

Fragment zjazdu niebieskim szlakiem© JPbike
No i podczas przeskakiwania przez widoczny na pierwszym planie rów walnąłem tylnym kołem w nieodpowiednie miejsce i błyskawiczna guma złapana ...

Guma w górach złapana ...© JPbike
A propos błotka - występowało jedynie fragmencikami.
A tutaj to największe jakie zauważyłem, zresztą to samo miejsce doskonale znam - KLIK dla porównania :)

Troszke błotka :)© JPbike
Dalej to już jazda do samego końca niebieskiego szlaku - świetnie poprowadzonym po grzbiecie, fajnym szuterku, miejscami po korzeniach, z mocno zjazdową i wąską końcówką biegnącą wprost na jedną z głównych ulic Krynicy.

Fajnie być znów z rowerem w górach :)© JPbike
Puls - max 165, średni 130
Przewyższenie - 786 m
Wtorek, 10 sierpnia 2010 • dodano: 11.08.2010 | Komentarze 16
Urlopu w górach z rowerem czas zacząć !
Jako cel obrałem Krynicę Zdrój, połączone z tamtejszym maratonowym startem.
Po porządnym spakowaniu się poprzedniego dnia, pobudce i skromnym śniadaniu ruszyłem Trekiem z przyczepką i plecakiem na poznański dworzec i … zjawiłem się na 2 minuty przed odjazdem składu IR do Krakowa, gdy tylko na chwilkę wszedłem na hol dworca, coś pokręciło mi się z peronami – wjechałem na inny i później, już w trakcie jazdy okazało się że wsiadłem do innego pociągu i do tego TLK … :)
Blisko 7 i pół godzinną podróż z trudem zniosłem, tłoczno było, na szczęście ze mną podróżowała również z rowerem sympatyczna bikerka, nie kryła wrażenia, gdy jej powiedziałem że z Krakowa jadę na własnych siłach przez góry do Krynicy :)
Po dobiciu do Krakowa nie mogło zabraknąć wizyty na tamtejszym Starym Rynku, na którym zrobiłem krótką przerwę. By po chwili udać się przez most z widokiem na Wawel w kierunku na drogę wylotową do Wieliczki – bezproblemowo dokręciłem.

Kraków. Widok na Wisłę i Wawel© JPbike
Kręcąc przez miasto ze słynną Kopalnią Soli zaczęły się solidne podjazdy, co chwila napotykałem znaki 6,8,9,7 % raz do góry, raz w dół, przy takich podjazdach moja Osowa Góra to pikuś :D
No, przyczepka miała dociążone chyba ze 25-30 kg, wiozłem nawet … laptopa !
Każdy podjazd to dla mnie istny trening siłowy, a zjazdy to szaleństwo – przekonałem się że mój Trek, a właściwie jego wyścigowa geometria ramy nie nadaje się do turystyki z dużym obciążeniem – każdy lekki ruch kierownicą przy ponad 25 km/h powodował wibracje przyczepki – mimo tego raz na zjeździe osiągnąłem 61 km/h … Raz kompletnie na zjeździe przesadziłem że przyczepka tak silnie rozwibrowała i … odczepiła się ! Na szczęście wylądowała na poboczu, błotnik pękł, i jedna sakwa lekko obtarta … już się boje że Młynarz mi sprawi lanie :D
Całe szczęście, mój dobytek wraz z laptopem ocalał, uff :)
Od tamtej chwili przypomniało mi się że rok temu czytałem instrukcję obsługi przyczepki – pisali że nie należy przekraczać 40 km/h :) I tak dalej, jadąc do celu starałem się na zjazdach, których miałem mnóstwo nie przekraczać tejże prędkości, pewnie klocki hamulcowe wkrótce pójdą do wymiany :)
Dalsza jazda, najpierw drogą 966, a następnie lokalną do Limanowej to czysta przyjemność, pokonywanie podjazdów, zjazdów, jak i cała masa urzekających górskich widoczków …

Urok górskiego rowerowania© JPbike

Urok górskiego rowerowania c.d.© JPbike
Po dotarciu do Limanowej była już późna pora, skierowałem się na 28-tkę i zaraz za tymże miastem zaczął się długi podjazd na ponad 620 m, momentami było ciężko, mozolnie się wspinałem.

Na 628 m i w oddali szczyty Beskidu Sądeckiego© JPbike
Po odpoczynku na szczycie to już tylko długi zjazd do Nowego Sącza …

Zjazd z serpentynami do Nowego Sącza© JPbike
Kręcąc przez NS nie mogło zabraknąć wyjątkowej chwili – spotkania z Karolinką – mocno się uciskaliśmy, podczas powitania z trudem utrzymywałem równowagę po tylu podjazdach :) Było miło :) Poznałem również jej śliczną Werkę :)
Do Krynicy Zdrój pozostało mi prawie 30 km, ruszyłem dalej, już po zapadnięciu zmroku i zamontowaniu lampek, nie wiedząc że droga do celu to kolejna długa wspinaczka, podczas której zrobiłem trzy postoje i wcinałem resztki tego, co miałem, oraz osiągnąłem kulminację wysokościową – aż ok 750 m ! Najcięższa była końcówka – byłem już zmęczony, ale co tam, fajnie pokonywać własne słabości i zadowolony w końcu dotarłem o 23-tej do Krynicy i do noclegowni, tej samej, co rok temu urlopowałem.
Była to jedna z moich najcięższych górskich jednodniowych wypraw ze sporym bagażem – będzie co wspominać :)
V max – 61.01 km/h – mój rekord mocno obładowaną przyczepką z laptopem !
Przewyższenie – 1625 m !
Kategoria ponad 100 km, w górach, z przyczepką
Niedziela, 1 sierpnia 2010 • dodano: 02.08.2010 | Komentarze 16
Ten maraton w Głuszycy do tej pory zapisze się dla mnie jako rekordowy pod paroma względami:
- pokonałem ponad 3000m w pionie
- spędziłem na trasie 6 godz i 47 minut
- około 10 razy złapały mnie skurcze nóg
- zaliczyłem chyba największą ilość wprowadzania ścigacza do góry
Te powyższe przykłady wskazują że do tej pory dla mnie był to najcięższy giga maraton …
Dobra, zrelacjonuję trochę :)
Do Głuszycy, a raczej do agro-noclegowni w pobliskiej Sierpnicy zajechałem dzień przed zawodami z Markiem. Po drodze zahaczyliśmy o biuro zawodów i w końcu udało mi się wymienić mój zniszczony numer startowy. Na miejscu byli już Krzysztof i Zbyszek, później zjawili się pozostali znajomi – DunPeal i Paweł z Kamilą.

Ekipa mocnych ścigantów MTB z Wielkopolski :)© JPbike
Po śniadaniu ruszyłem z Pawłem na krótką rozgrzewkę na pobliski podjazd i stamtąd 9 km w dół na miejsce startu w Głuszycy, gdzie spotkałem golonkowych znajomych – Izę, Adama, Arka, Damiana, Mariusza, Piotra i chyba kogoś jeszcze :)
Przed tym maratonem nie trenowałem zbyt wiele, wolałem odpocząć i pogłębić głód solidnej dawki MTB :)
Start troszkę opóźniono. Na początek jazda asfaltem do Łomnicy za samochodem organizatora i po skręcie w górski teren zaczęło się prawdziwe ściganie. Na pierwszym podjeździe szło mi całkiem nieźle, jechałem bez szaleństw i równym tempem, na ok. 5 km Damian, który kilka chwil wcześniej mnie wyprzedził i widocznie starał się poprawiać pozycje, na dość wąskim odcinku górskiego szlaku się zatrzymał (regulacja napędu). Ze spokojem mijałem Go i pomknąłem dalej, wiedząc że podczas pokonywania 3 km w pionie wszystko może się zdarzyć. Na pierwszym wąskim zjeździe tradycyjnie cisnąłem na maxa w dół, tak mocno że po zjechaniu z klocków hamulcowych wydobywał się charakterystyczny swąd, w sumie pierwszy raz na tarczówkach coś takiego doświadczyłem. Frajda z prawdziwie MTB-owskich zjazdów była i to jaka – wszystkie zjazdy na całej trasie to dla mnie bajka :) Dalsza jazda wschodnią pętlą przebiegła równo, nogi nieźle podawały na podjazdach – jest dobrze, pomyślałem :) Przez dłuższy czas miałem Arka w zasięgu wzroku. No i był pewien moment że dogoniłem późniejszą zwyciężczynię giga – Justynę Frączek, i po raz kolejny przez jakiś czas jechaliśmy we dwójkę i blisko siebie. Ewelinę Otyl też wyprzedzałem, kilka razy, za każdym razem na trudnych zjazdach. I wtedy, po 29 km (już ?) mocnej jazdy, podczas wnoszenia rowerka na dużej stromiźnie poczułem zbliżające się skurcze nóg. Będzie ciężko – pomyślałem, ale nie poddam się do mety ! Pierwszy skurcz złapał mnie podczas przejazdu przez trudny graniczny odcinek i od tamtej chwili powolutku zacząłem tracić ciężko wypracowane pozycje, nadzieję na dobry wynik, jak i pokonania Damiana … trudno. Wtedy każdy mocniejszy podjazd oznaczał dla mnie walkę ze zbliżającymi się skurczami, ilość wprowadzań była spora, ratunkiem okazały się zjazdy – na każdym szalałem, sporo ryzykując, wyprzedzając każdego, którego się dało i ciesząc się ze swojej techniki :) Po zjechaniu do Głuszycy i rozpoczęcia zachodniej pętli moje tempo było już słabsze, dogoniła mnie Ewelina i tak jakoś udało mi się przez pewien czas na półpłaskim odcinku jechać za Nią – do czasu kolejnego skurczu :( A dalej, było już tylko gorzej … Po dokręceniu pod niezły i stromy podjazd (na 50 km) który zacząłem pokonywać młynkując, złapał mnie kolejny … usiadłem na minutę na trawie i Damian mnie wtedy doszedł, następna tegoroczna porażka z rywalem zaliczona :( Po kolejnym wprowadzeniu na szczyt i zjechaniu po trawiastym stoku (v max trasy, 64 km/h) kolejny stromy i długi podjazd – całość znów z buta, z głową skierowaną w dół :( Potem fajny techniczny zjazd i podjazd w okolice Wielkiej Sowy – z trudem, wraz z pętlą z asfaltowym zjazdem udało mi się podjechać na ponad 1000 metrowy szczyt bez bike-walkingu, i to po drodze sporo Megowców zdublowałem. No i podczas wspinaczki po mocno kamienistym odcinku dogonił mnie Adam (po 70 km) który mnie wyprzedził podczas krótkiego postoju bo znów … Mocny, kamienisto-korzenny zjazd z Wielkiej Sowy – pewnie nie muszę nic pisać, kolejny poziom zadowolenia miałem :) Od tamtej chwili mknąłem do mety tak, jak mogłem, starając się nie złapać kolejnych skurczów. Po drodze zdublowałem Izę – zanim to zrobiłem, przez chwilę przyglądałem się jej technice i całkiem nieźle radziła :) W końcu trawiasto-polankowo-leśny zjazd do mety, która była nietypowo umiejscowiona – w innym miejscu niż start, a to dlatego by uniknąć kolizji przez główną ulicę w Głuszycy.
Co do bufetów – było ich sporo, pominąłem dwa – pierwszy i przedostatni a na pozostałych się zatrzymywałem, by uzupełnić picie w bidonach, wciąć banana i coś tam :)
Po dotarciu do mety honorowej nastąpiły pogaduszki i dzielenie się wrażeniami z całą masą znajomych, w tym z Dorotą i Arturem. Mamba tym razem nie wystartowała by doprowadzić do sprawności skręconą kostkę – słuszna decyzja.
Z ekipy, z którą wspólnie mieszkaliśmy (większość to Megowcy) – największe emocje towarzyszyły Pawłowi, który na takie trudne giga wybrał się na semislickach … udało Mu się, dojechał do mety po ponad 8 godzinach – gratki za ukończenie !
78/137 - open giga
28/46 – M3
Wynik dla mnie przeciętny, zadowolony to musze być, bardziej z przejechania bardzo wymagającej trasy i to bez gleb oraz żadnych defektów :)
Tego ciężkiego giga nie ukończyło 28 osób …
Strata do zwycięzcy open giga – 2:22:11, do M3 (Galiński) – 2:21:18, czyli do tej pory największe …
Arek pokonał mnie o 32, Damian 23, Adam 7 minut
A klosiu przyjechał 1 godz i 39 minut za mną
W generalce M3 giga po 6 wyścigach zajmuję 13 pozycję :)
Gdzieś na podjeździe ...
Fotka z galerii Janka_2010

MTB Marathon Głuszyca 2010© JPbike
Wytrawny technik :)

MTB Marathon Głuszyca 2010© JPbike
Puls – max 184, średni 152 (na wschodniej pętli ponad 160)
Przewyższenie – 3144 m !
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Niedziela, 20 czerwca 2010 • dodano: 22.06.2010 | Komentarze 9
Korzystając z tego że do agroturystycznej noclegowni w Kozielnie przyjechaliśmy na cały weekend, ostatniego dnia przed powrotem do stolicy Wielkopolski wybraliśmy się do Czech na tamtejsze świetne trasy rowerowe - pomysłodawcą i przewodnikiem wypadu był Jarek, który już parę razy był w tamtych okolicach.
Wyruszyliśmy po śniadaniu w czteroosobowym składzie Poznaniaków:
- Jarekdrogbas
- JPbike
- Maks
- toadi69
Ruszamy w góry ... :)

Humory dopisywały :)

Po dokręceniu asfaltem przez Bily Potok i Javornik skierowaliśmy się na świetnie oznakowany zieloną strzałką szlak dla bikerów

Szlak, zwany Cyklo 6222, który Jarek znał okazał się bardzo przyjemny, w większości przez górski las, nachylenia zarówno podjazdów, jak i zjazdów znośne, nie zabrakło postojów przy pięknych widokach.
Zbyszek i Maks podjeżdżają na czeskim szuterku

Drogbas zjeżdża wśród górskich widoczków

Kompletna ekipa Poznaniaków na czeskim terenie :)

Niezłych terenowych podjazdów nie zabrakło

Fragmentem poruszaliśmy się znaną z maratonu w Złotym Stoku trasą i tak dalej dokręciliśmy na szczyt Góry Borówkowej (900 m)

Na szczycie zrobiliśmy kilkunastominutowy postój i jazda w dół, najpierw technicznym zjazdem niebieskim szlakiem pieszym, a następnie oznakowanym również niebieskim szlakiem rowerowym - cały czas w dół do Javornika

Na jednym z wielu szybkich łuków Jarek przesadził z prędkością i wylądował w rowie :)
No ... masa mijanych bikerów :)

W Javorniku udaliśmy się pozwiedzać wokół tamtejszy zamek

Po odpoczynku na tarasie zamkowym nastała pora wracać do kraju :)

Puls - max 161, średni 125
Przewyższenie - 1071 m
Kategoria do 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie
Sobota, 19 czerwca 2010 • dodano: 21.06.2010 | Komentarze 12
Międzygórze - ściganie u stóp Śnieżnika
Od czasu, gdy nie mam własnego auta (ten stan trochę potrwa) zaczęła się dla mnie pora na kombinowanie z dojazdami na poszczególne maratony. Tym razem z pomocą pospieszył się mój partner treningowy, czyli Jarek, nie tylko zafundował transport pakowną furą, ale i załatwił nocleg na cały weekend – wielkie dzięki zarówno dla Niego, jak i jego Agi :) Do noclegowni w Kozielnie oddalonej kilkadziesiąt km-ów od Międzygórza przybyli również dwaj Megowcy – Krzysztof i Zbyszek.
Na miejsce startu zajechaliśmy po 9-tej. Po raz pierwszy się zjawiłem w Międzygórzu. Poskładaliśmy swoje rumaki i jazda z Jarkiem i Mariuszem na rozgrzewkę na podjazd i zjazd.
Z powodu wypadku drogowego start giga opóźnił się o 30 min. Czekając na start spotkałem niemal wszystkie mi znajome twarze, spotykane na golonkowych edycjach - no dobra, wymienię: Izę, Adama, Arka, głównego rywala Damiana, Marka, Mateusza, Przemka i paru innych mniej znanych.
Trasę zapowiadali jako łatwa technicznie, głównie szerokie szutrowe dukty, ale wymagającą kondycji, czyli ok. 2700 m przewyższenia. Było pochmurno z przejaśnieniami i kilkanaście st.C.
No i start. Ustawiłem się dość blisko linii w trzecim sektorze. Na początek kilka km pod górę, jechałem swoje, dość szybko mnie wyprzedził Damian, a po chwili Arek i obaj powolutku mi znikali z zasięgu pola widzenia. To nic, to jest górskie ściganie i wszystko może się zdarzyć. No i nie zabrakło zaskoczenia – niespodziewanie wyprzedził mnie … Rodman - lekki szok ! Myślałem że ze mną coś nie tak … Po bezproblemowym zjechaniu ze szczytu pierwszego podjazdu, następny długi podjazd – znów byłem zaskoczony, przez moment się odwróciłem i zauważyłem zbliżającego się do mnie … klosia - znów lekki szok ! Rodmana pokonałem po wizycie w pierwszym bufecie, na którym się nie zatrzymałem, a facet z obsługi widząc mnie w ruchu z kubkiem wody wrzucił do mojej kieszonki banana. Na tym długim i dość szerokim podjeździe na najwyższy punkt trasy na którym ciut lepiej mi się podjeżdżało wyprzedził mnie klosiu, jak się okazało, był jedyną osobą, która mnie pokonała na tym podjeździe, dalej miałem Go cały czas w zasięgu wzroku. Im dłuższy podjazd, tym bardziej zaczęła mnie pobolewać dolna cześć pleców. Po wjechaniu na Halę Pod Śnieżnikiem (1275 m) nareszcie nastąpił zjazd czerwonym szlakiem pieszym. Już na samym początku technicznego zjazdu wśród masy kamieni stał sam Grzegorz Golonko i wśród grupki, która zaczęła zjeżdżać – ja byłem jedyny co odważył się zjechać trudny początkowy fragment i zjechałem bez najmniejszych problemów, klosia załatwiłem lekko i tak zostało do mety :) Dalej w dół, po kamieniach cisnąłem na maxa, dochodziłem kolejnych rywali i moim oczom ukazał się widok … Damiana :) Jasne pokonałem Go. W sumie na tym zjeździe załatwiłem kilkunastu osób. Gdy skończył się wąski odcinek, dalej mknąłem w dół po szutrze dość szybko i to bez okularów (max 63.90 km/h). Po zjechaniu kolejny długi podjazd, na początkowym fragmencie zbyt mocno naciskałem na pedały i poczułem zbliżający się skurcz prawego kolana – 30 sek postoju pomogło. Podjazd pokonałem przyzwoitym tempem, od czasu do czasu spoglądając na tył, czy nie jedzie za mną Damian, wiedziałem że na podjazdach jest mocny - zaczynał mnie dochodzić na końcówce tegoż podjazdu, gdzie na wysokości ponad 1000m znajdował się drugi bufet i rozjazd mega/giga. Przy bufecie na krótko stanąłem i szybko zwiałem bo stamtąd zaczynał się długi zjazd. Damianowi na tym dość wyboistym zjeździe odjechałem. Od tamtejszych wybojów ręce mi zesztywniały i z trudem przełączałem biegi. Całą dodatkową pętlę giga biegnącą po szerokich szutrowych duktach - do trzeciego bufetu przejechałem raz sam, raz mieszając się z gościem z M4, jechało mi się dobrze, no i dodatkowo w górnych patriach miałem porcję arcywidoków :) Gdzieś tam na kolejnym podjeździe na stromej serpentynie znów zauważyłem Damiana – od razu mi przyszło do głowy że będzie ciężko wygrać z Nim ten maraton. Ostatni bufet poprzedzony był niezbyt długim asfaltowym podjazdem, znów dolna część pleców dała o sobie znać, zrobiłem tam krótki postój (woda, banan i rodzynki) i dogonił mnie Damian, który wyprzedził mnie kawałek dalej podczas krótkiego rozciągania pleców. Dalej, na ostatnim długim podjeździe już nie kręciło mi się tak dobrze, nie wiem czemu. Aha, dokładnie podczas połączenia pętli giga z mega natrafiłem na Megowca – Zbyszka :) Ostatni, ponad 10 kilometrowy odcinek biegnący w okolicy kompleksu narciarskiego Czarna Góra był trochę ciężki, grząsko, trochę błota, powolutku dublowałem megowców, nie obyło się bez wprowadzania na nierównym i podmytym odcinku z kamieniami. Wreszcie zjazd, trochę błotnisty, tradycyjnie cisnąłem w dół, na koniec, bliziutko mety jeszcze jeden krótki i niezbyt stromy podjazd – znów łańcuch zaczął mi się kleić i kawałek zmuszony byłem wprowadzać, i w końcu zjeżdzik do samej mety, na którą wjechałem zbyt szybko – spiker dał mi znak, bym zwolnił :)
Zaraz po minięciu linii mety spotkałem Dorotę, chwilę pogadaliśmy, mamba złapała 3 gumy …
Później już tylko bufet, makaron, dzielenie się gratulacjami i wrażeniami ze ścigania, sprawdzenie wyników, czyszczenie rowerka w strumyku i myk do przyjemnej agroturystycznej noclegowni i … kilka browarów poszło :)
58/146 - open GIGA
20/54 - M3
Strata do zwycięzcy open (jak i M3) – 1:16:26
Spoglądając na tablicę wyników – byłem lekko i pozytywnie zaskoczony :)
Nie zmartwiła mnie nawet 6 minutowa porażka z Damianem, który w tym sezonie w górach spisuje się nieźle.
Do Arka strata wyniosła 9 min.
Klosiu i Rodman stracili do mnie odpowiednio 7 i 37 min.
Po czterech golonkowych wyścigach zajmuję w generalce giga M3-owców 14 miejsce – nieźle :)
A team BIKEstats uplasowany jest na 39 miejscu na 121 sklasyfikowanych drużyn na giga.

MTB Marathon Międzygórze 2010© JPbike
Puls – max 176, średni 153
Przewyższenie – 2692 m
Kategoria maratony, w górach, MTB Marathon, dzień wyścigowy
Niedziela, 6 czerwca 2010 • dodano: 08.06.2010 | Komentarze 19
Istebna – Skrzyczne – Istebna (55 km, 1984 m przewyższenia)
Gdy tylko wsiadłem na swojego wyścigowego rumaka na rozgrzewkę na miejsce startu to od razu podczas podjeżdżania poczułem lekki ból lewej łydki i tylnej części kolana, z tego powodu wiedziałem że podczas finałowego etapu będzie bardzo ciężko jechać swoim tempem i nie myliłem się. Te ostatnie 3 etapy nieźle dały mi w kość, jak i doświadczenie na przyszłość. Stojąc w sektorze nie czułem się zbyt dobrze. Damian z Arkiem ustawili się bliżej, Tomek i Czarek za mną. Jedno co miałem na myśli – ukończyć Trophy w pierwszej połowie całej stawki Finisherów. Już pierwsze kilometry po starcie dały mi do zrozumienia że o ściganiu zarówno z Damianem, Arkiem i Tomkiem nie było mowy. Początkowy i dość długi pierwszy podjazd prowadzący w okolice Rezerwatu Barania Góra kręciłem w miarę przyzwoitym tempem – trwało to do pierwszego bufetu na którym zatrzymałem się. Podczas tego początkowego podjazdu zaskoczyła mnie nawierzchnia – wielkie wypłaszczone kamienie, jak i dalszy mniej stromy podjazd z całą masą beskidzkich arcywidoków :) Gdy zaczęły się większe stromizny, gorzej mi się już jechało, co kilka minut ktoś mnie doganiał (w tym Tomek) i wyprzedzał. Trudno, jechałem dalej swoje. Gdy tylko pojawił się zjazd przed kolejnym długim podjazdem – tradycyjnie cisnąłem w dół, jak i doświadczyłem się niezłych emocji, mykając w dół po wielkich kamieniach :) Sam podjazd na kulminację trasy (Skrzyczne 1251m) mimo że niezbyt stromy – okazał się dla mnie męczący i znów co jakiś czas byłem wyprzedzany. Na szczycie nasmarowali mi łańcuch, uzupełniłem picie w bidonie. Natomiast na długim i bardzo wymagającym zjeździe mogłem zaszaleć na maxa, kilka pozycji odrobiłem, jak i nieźle zatrzęsło. Po wizycie na ostatnim bufecie – pojawił się dość stromy podjazd, większość odcinka wprowadzałem. Po niemal samotnym i szybkim zjechaniu do zapory przy Jeziorze Czerniańskim zaczął się ostatni podjazd – asfaltowy na Przełęcz Szarcula (759m) na którym jakoś odzyskałem trochę sił i zdołałem trzyosobową grupkę wyprzedzić. Później już tylko znany mi z drugiego etapu terenowo – asfaltowy zjazd do mety, gdzie wpadłem samotnie, zastanawiając się nad wynikiem ostatniego etapu. Po odebraniu koszulki finishera podszedł do mnie Tomek i po chwili spotkałem Arka i Damiana – Ci trzej znów mnie objechali.
Moje wyniki 4 etapu:
157/303 – open
81/139 – M3
Arek pokonał mnie aż ponad 25 minut
Damian dołożył mi kolejną stratę czasową – 18 minut, po drodze łapiąc gumę
Tomek – dojechał do mety bez łańcucha i szybciej ode mnie o prawie 14 minut
Czarek - ? ważne że dojechał i został Finisherem :)
Znając swoją słabszą dyspozycję ostatniego dnia Trophy - takie miejsca były do przewidzenia i są to moje najgorsze wyniki w dotychczasowym ściganiu. No cóż, trzeba z tym się pogodzić i wyciągać wnioski na przyszłość.
Moje miejsca w końcowej klasyfikacji generalnej
122/283 – open
63/132 – M3
Cel, jaki sobie założyłem przed wyzwaniem sezonu 2010, czyli Beskidy MTB Trophy - został osiągnięty !
Cieszy mnie również że Trek wszystko wytrzymał, z wyjątkiem lekkiego obtarcia na oponie NN i rysek.
Szalony i superszybki zjazd ze Skrzycznego

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike
Pełne MTB w Beskidach - to jest to !

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike
FINISHERZY :)

Ekipa Finisherów Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike
Puls – max 164, średni 142 (zadziwiająco niskie wartości)
Przewyższenie – 1984 m
Kategoria Etapówki MTB, w górach, dzień wyścigowy
Sobota, 5 czerwca 2010 • dodano: 05.06.2010 | Komentarze 7
Istebna – Wielka Racza – Istebna (74 km, 2756 m przewyższenia)
Trzeci dzień górskiej etapówki MTB przywitał nas słoneczną pogodą. Po śniadaniu, uszykowaniu sprzętu i zajechaniu na miejsce startu tradycyjnie przywitałem się ze znajomymi. W sektorze Damian ustawił się obok mnie, coś czułem że ma zamiar pocisnąć. Start, pierwsze kilkanaście km to w większości podjazdowy i asfaltowy z odrobiną terenu odcinek biegnący na Ochodzitą (894 m) – na tamtejszy szczyt dokręciłem spoczko i swoim tempem, Damiana miałem w zasięgu wzroku. Wyprzedziłem go na końcówce technicznego zjazdu z tymże szczytu. Dalej kręciliśmy na przemian wąskim asfaltem i terenem w dół do Lalik, gdzie znajdował się pierwszy bufet. Na tamtejszym zjazdowym odcinku dwukrotnie przesadziłem z prędkością na łukach i musiałem gwałtownie hamować, by nie wpaść w krzaki. Zaczął się solidny teren i to do góry. Stromizna rosła. Szczerze pisząc – po tych dwóch etapach przyzwyczaiłem się do wymagających beskidzkich tras z kamieniami, korzeniami i masą błota, więc relację ograniczę do ciekawych dla mnie momentów. Podczas pokonywania singletrackowego i trudnego odcinka poprowadzonego po zboczu góry i z błotem spokojnie przepuściłem Damiana, niech jedzie szybciej ode mnie, by miał swój dzień i na mecie okazało się że miał. Natomiast na kolejnym i stromym zjeździe znów go pokonałem. Ilość błota na większości trasy w dalszym ciągu była spora, słoneczna pogoda dopiero się zaczęła. Znów zaczęły się problemy z zaciągającym się łańcuchem, trudno. Drugi bufet, podobnie jak na dwóch pozostałych zrobiłem prawie minutowy postój i wcinałem co się dało, przy okazji płucząc uwalony łańcuch wodą. Stojąc tam wyprzedził mnie Tomek. Po krótkim czasie miałem okazję doświadczyć najcięższego i najdłuższego do tej pory wprowadzania rumaka, stromizna taka, że masakra. No i zjazd – oczywiście techniczny i zaszalałem :) Trzeci bufet był poprzedzony asfaltowym dojazdem. Stojąc tam dogonił mnie i wyprzedził Arek. Od tamtej chwili zaczął się długi i najcięższy podjazd – na Wielką Raczę (1230 m), było ciężko, prędkość stromego podjeżdżania oscylowała się na poziomie 5-6 km/h. Całkiem mi poszło, kilku udało się wyprzedzić. Na szczycie zatrzymałem się, był tam serwisant, wyczyścił i nasmarował mi łańcuch i od tamtej chwili przestał się zaciągać :) Na niezbyt długim i technicznym zjeździe tradycyjnie zaszalałem trochę. Kręciliśmy wtedy czerwonym i przygranicznym szlakiem, aż do Zwardonia, raz do góry, raz w dół, nierzadko było grząsko, nie odbyło się bez wprowadzania. No i lekko zaczęła mnie pobolewać tylna cześć lewego kolana, zwolniłem trochę, by nie ryzykować. Od tamtej chwili moje tempo jazdy spadło, na szczęście nie było takie złe. Aha, wspomnę, że na jednym zjeździe wpadłem w podmyty rów z kamieniami i zaliczyłem glebę. Dobijając do ostatniego bufetu pewien gość na wąskim odcinku chciał mnie z impetem wyprzedzić i … walnął kierownicą w mój tyłek, obaj wylądowaliśmy w trawie. Po tym zdarzeniu mój tyłek się odsłonił, czyli dziura w spodenkach :) Po pokonaniu kolejnego podjazdu i zjechaniu, w końcu nastąpił ostatni i dający w kość podjazd na Złoty Groń i stamtąd stromy i arcybłotny zjazd po stoku narciarskim wprost do mety. Dopiero na mecie dowiedziałem się że Damian mnie nieźle objechał, pewnie na którymś bufecie mnie załatwił, no cóż, mam się martwić ? Ależ skąd, pozostał jeszcze jeden ostatni i decydujący etap :)
Moje wyniki 3 etapu:
116/300 open
54/140 M3
Damian pokonał mnie niespodziewanie aż 20 minut – masakra :(
Tomek i Arek też byli lepsi ode mnie odpowiednio o 11 i 6 minut.
Niech chłopaki się cieszą, wszystko się okaże po ostatnim etapie – mój główny cel, jaki zakładałem przed tą wymagającą górską etapówką - to dojechanie do mety w pierwszej połowie całej stawki i oczywiście założyć koszulkę finishera :)
Na słynnym podjeździe na Ochodzitą

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike
To już końcówka, zaraz myk w dół do mety po błotnym stoku narciarskim

Beskidy MTB Trophy 2010© JPbike
Puls – max 174, średni 147
Przewyższenie – 2756 m
Kategoria Etapówki MTB, w górach, dzień wyścigowy