Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.
- przejechane: 177234.97 km
- w tym teren: 64392.10 km
- teren procentowo: 36.33 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 323d 19h 08m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m
Kategorie
-
Bike Maraton - 38
bikestatsowe zawody - 8
CX - 7
do 100 km - 1120
do 50 km - 1213
do/z pracy - 277
dron - 60
dzień wyścigowy - 249
Etapówki MTB - 31
Festive 500 - 47
Gogol MTB - 62
Kaczmarek Electric - 21
maratony - 178
MTB Marathon - 31
na orientację - 6
nocne - 287
podium, te szerokie też - 36
podsumowanie - 10
pomiar czasu - 66
ponad 100 km - 232
ponad 200 km - 28
ponad 300 km - 4
poza PL - 89
Solid MTB - 30
sprzęt - 44
szoska - 435
Uphill race - 8
w górach - 297
w roli kibica - 10
w towarzystwie - 389
wyprawy - 62
wysokie szczyty - 34
XC - 32
z przyczepką - 4
-
Moja stajnia
w użyciu
Orbea Oiz M20
Black Peak
Canyon Endurace
Scott Scale 740
Sztywna Biria
archiwum
Accent Peak 29
TREK 8500
Kross Action
pechowe accenty
Accent Tormenta 1 - skradziony
Accent Tormenta 2 - skradziony
Accent Tormenta 3 - skasowany
Archiwum
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
-
2024, Październik - 7 - 13
2024, Wrzesień - 10 - 18
2024, Sierpień - 12 - 20
2024, Lipiec - 14 - 30
2024, Czerwiec - 18 - 40
2024, Maj - 10 - 24
2024, Kwiecień - 15 - 37
2024, Marzec - 12 - 29
2024, Luty - 9 - 27
2024, Styczeń - 9 - 25
2023, Grudzień - 12 - 34
2023, Listopad - 10 - 33
2023, Październik - 9 - 27
2023, Wrzesień - 11 - 28
2023, Sierpień - 8 - 16
2023, Lipiec - 16 - 43
2023, Czerwiec - 11 - 27
2023, Maj - 17 - 36
2023, Kwiecień - 12 - 45
2023, Marzec - 6 - 16
2023, Luty - 8 - 32
2023, Styczeń - 8 - 26
2022, Grudzień - 8 - 20
2022, Listopad - 8 - 25
2022, Październik - 9 - 31
2022, Wrzesień - 12 - 16
2022, Sierpień - 10 - 24
2022, Lipiec - 16 - 37
2022, Czerwiec - 12 - 26
2022, Maj - 16 - 32
2022, Kwiecień - 14 - 49
2022, Marzec - 9 - 30
2022, Luty - 8 - 18
2022, Styczeń - 10 - 27
2021, Grudzień - 10 - 25
2021, Listopad - 11 - 29
2021, Październik - 12 - 35
2021, Wrzesień - 15 - 30
2021, Sierpień - 16 - 24
2021, Lipiec - 20 - 34
2021, Czerwiec - 19 - 42
2021, Maj - 15 - 34
2021, Kwiecień - 15 - 30
2021, Marzec - 12 - 35
2021, Luty - 11 - 32
2021, Styczeń - 13 - 42
2020, Grudzień - 17 - 37
2020, Listopad - 13 - 51
2020, Październik - 14 - 40
2020, Wrzesień - 19 - 33
2020, Sierpień - 20 - 42
2020, Lipiec - 25 - 65
2020, Czerwiec - 21 - 77
2020, Maj - 21 - 75
2020, Kwiecień - 14 - 60
2020, Marzec - 7 - 21
2020, Luty - 15 - 34
2020, Styczeń - 13 - 46
2019, Grudzień - 20 - 76
2019, Listopad - 14 - 50
2019, Październik - 13 - 44
2019, Wrzesień - 24 - 46
2019, Sierpień - 23 - 25
2019, Lipiec - 23 - 31
2019, Czerwiec - 26 - 42
2019, Maj - 25 - 58
2019, Kwiecień - 24 - 75
2019, Marzec - 18 - 56
2019, Luty - 16 - 45
2019, Styczeń - 15 - 53
2018, Grudzień - 18 - 68
2018, Listopad - 10 - 36
2018, Październik - 20 - 42
2018, Wrzesień - 31 - 67
2018, Sierpień - 21 - 82
2018, Lipiec - 18 - 58
2018, Czerwiec - 14 - 55
2018, Maj - 19 - 55
2018, Kwiecień - 18 - 68
2018, Marzec - 14 - 55
2018, Luty - 10 - 52
2018, Styczeń - 10 - 52
2017, Grudzień - 10 - 42
2017, Listopad - 7 - 44
2017, Październik - 10 - 43
2017, Wrzesień - 17 - 46
2017, Sierpień - 19 - 43
2017, Lipiec - 19 - 83
2017, Czerwiec - 17 - 42
2017, Maj - 21 - 60
2017, Kwiecień - 19 - 47
2017, Marzec - 15 - 38
2017, Luty - 13 - 32
2017, Styczeń - 14 - 47
2016, Grudzień - 9 - 14
2016, Listopad - 9 - 24
2016, Październik - 14 - 19
2016, Wrzesień - 14 - 66
2016, Sierpień - 16 - 24
2016, Lipiec - 21 - 41
2016, Czerwiec - 15 - 26
2016, Maj - 24 - 77
2016, Kwiecień - 18 - 47
2016, Marzec - 18 - 42
2016, Luty - 13 - 26
2016, Styczeń - 14 - 39
2015, Grudzień - 14 - 72
2015, Listopad - 8 - 26
2015, Październik - 8 - 23
2015, Wrzesień - 12 - 27
2015, Sierpień - 18 - 31
2015, Lipiec - 16 - 59
2015, Czerwiec - 21 - 72
2015, Maj - 21 - 53
2015, Kwiecień - 20 - 88
2015, Marzec - 19 - 88
2015, Luty - 16 - 59
2015, Styczeń - 15 - 59
2014, Grudzień - 11 - 60
2014, Listopad - 19 - 34
2014, Październik - 12 - 22
2014, Wrzesień - 17 - 37
2014, Sierpień - 18 - 31
2014, Lipiec - 22 - 93
2014, Czerwiec - 18 - 73
2014, Maj - 16 - 76
2014, Kwiecień - 21 - 77
2014, Marzec - 20 - 73
2014, Luty - 16 - 80
2014, Styczeń - 7 - 31
2013, Grudzień - 18 - 87
2013, Listopad - 13 - 78
2013, Październik - 15 - 60
2013, Wrzesień - 16 - 65
2013, Sierpień - 15 - 76
2013, Lipiec - 26 - 161
2013, Czerwiec - 21 - 121
2013, Maj - 20 - 102
2013, Kwiecień - 20 - 116
2013, Marzec - 18 - 117
2013, Luty - 15 - 125
2013, Styczeń - 12 - 92
2012, Grudzień - 20 - 106
2012, Listopad - 10 - 82
2012, Październik - 13 - 46
2012, Wrzesień - 17 - 94
2012, Sierpień - 16 - 99
2012, Lipiec - 23 - 113
2012, Czerwiec - 17 - 97
2012, Maj - 18 - 61
2012, Kwiecień - 20 - 132
2012, Marzec - 20 - 130
2012, Luty - 9 - 57
2012, Styczeń - 10 - 55
2011, Grudzień - 11 - 84
2011, Listopad - 12 - 96
2011, Październik - 20 - 127
2011, Wrzesień - 17 - 170
2011, Sierpień - 23 - 109
2011, Lipiec - 11 - 116
2011, Czerwiec - 3 - 154
2011, Maj - 24 - 186
2011, Kwiecień - 15 - 255
2011, Marzec - 24 - 213
2011, Luty - 26 - 187
2011, Styczeń - 18 - 199
2010, Grudzień - 19 - 173
2010, Listopad - 13 - 106
2010, Październik - 14 - 118
2010, Wrzesień - 15 - 192
2010, Sierpień - 25 - 209
2010, Lipiec - 27 - 126
2010, Czerwiec - 28 - 191
2010, Maj - 20 - 255
2010, Kwiecień - 24 - 220
2010, Marzec - 18 - 196
2010, Luty - 9 - 138
2010, Styczeń - 11 - 134
2009, Grudzień - 12 - 142
2009, Listopad - 11 - 128
2009, Październik - 8 - 93
2009, Wrzesień - 24 - 158
2009, Sierpień - 22 - 118
2009, Lipiec - 19 - 143
2009, Czerwiec - 20 - 94
2009, Maj - 19 - 170
2009, Kwiecień - 25 - 178
2009, Marzec - 14 - 137
2009, Luty - 7 - 50
2009, Styczeń - 11 - 96
2008, Grudzień - 11 - 131
2008, Listopad - 13 - 56
2008, Październik - 17 - 64
2008, Wrzesień - 17 - 62
2008, Sierpień - 21 - 78
2008, Lipiec - 18 - 39
2008, Czerwiec - 24 - 74
2008, Maj - 15 - 23
2008, Kwiecień - 7 - 40
2008, Marzec - 6 - 14
Wpisy archiwalne w kategorii
w górach
Dystans całkowity: | 19097.61 km (w terenie 8931.00 km; 46.77%) |
Czas w ruchu: | 1138:25 |
Średnia prędkość: | 16.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.56 km/h |
Suma podjazdów: | 248850 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 3943 kcal |
Liczba aktywności: | 294 |
Średnio na aktywność: | 64.96 km i 3h 53m |
Więcej statystyk |
Sobota, 6 czerwca 2015 • dodano: 08.06.2015 | Komentarze 8
Trzeci w sezonie start w MTB Hurom Series 2015. Tym razem miejscówka w górach – Duszniki-Zdrój, na Jamrozowej Polanie, na sporej wysokości (665 m), będąca dla mnie pierwszym w karierze startem XC w górach.
Organizatorzy przygotowali pętelkę o długości 4 km i 140 m w pionie, wytyczoną na terenie do uprawiania narciarstwa biegowego i biathlonu. Zatem – start i meta asfaltowa przy strzelnicy, tzw. karne kółko dla pudłujących biathlonistów jako rundka rozciągająca i nawrót, typowo górskie szuterki podjazdowo-zjazdowe, troszkę odcinków z wykoszoną trawą, asfaltowy mostek, pokaźna i głęboka na ok. 30-40m dziura (rynna ?) w którą wjeżdżało się z pełnym rozpędem, takim by stamtąd szybko wydostać się pod górę :), porządny podjazd ze ścianką 24% (wg orga 29%) – poległem tam tylko na rozgrzewce, a w trakcie wyścigu za każdym razem podjechane. Na koniec pętelki był ciężki nawierzchniowo i szeroki singielek podjazdowy, po tym już tylko superszybki asfaltowy (v max) zjazd z łukami wprost do mety. Ogólnie spoko pętelka, bardziej kondycyjna niż techniczna.
Po rozgrzewce na starcie Mastersów zjawiło się nas … 10 osób :). No to zrobiło się bardzo kameralnie, wesoło, a najliczniejszą obsadę stanowiła Wielkoplska :). Niska frekwencja to nie moja sprawka. No i ... jest super-szansa na upragnione pudło w XC, trzeba tylko dobrze robić swoje i znać rywali :).
Start wyszedł mi średnio, na czoło szybko wychodzi Szymon Matuszak, za nim napiera Artur Zarański, kolejno Jan Zozuliński, Andrzej Jackowski i trzech mniej znanych gości, po tym ja. Dość szybko wchodzę w odpowiedni rytm i obroty, równie szybko, bo jeszcze w pierwszej połowie 1 okrążenia wyprzedzam tych trzech gości i od tego momentu w 100% elegancko jadę swoje :). Drugie okrążenie mija spoko, niemal cały czas mam na oku przede mną Zozulińskiego, czyli tempo moje jest dobre. Trzecie kółko też spoko, czułem się nieźle i tak jakbym z okrążenia na okrążenie coraz lepiej się rozkręcał. Jedno zdarzenie mijałem – Zozuliński zerwał łańcuch i dnf (wystartował jeszcze w Elicie i szerokie pudło ma). Czwarte i zarazem ostatnie kółko – zauważyłem że przybliżyłem się do Zarańskiego, który widocznie pod koniec osłabł, jednak przewaga jaką Artur wypracował na początku nie pozwoliła mi wygrać z nim, zabrakło pewnie jeszcze jednego okrążenia (44 sek. na kresce) … W końcu zadowolony mijam metę, bo wiem że pierwsze pudło w XC w końcu zdobyłem, HURA ! :).
4/9 – open SuperMasters
3/4 – Masters I
Strata do zwycięzcy (Szymon Matuszak) – 4:44 min, dotychczas najniższa w karierze XC !
W generalce tegoż cyklu jestem drugi, za wspomnianym Arturem. Finał 5 lipca w Mroczkowie Gościnnym.
Zaraz po króciutkim rozjeździku podjechałem pod ławeczkę i z Gogolem podzieliłem swoje wrażenia z traski – „jest OK., brakuje tylko czegoś technicznego” :), następnie dotknąłem i podniosłem Scale 900 RC Matuszaka i zapytałem o wagę … 8.5 kg, no tak :).
W oczekiwaniu na wskok na pudło, w doborowym towarzystwie oglądałem wyścig Elity – wygrał Michał Górniak. Frekwencja równie niska jak w Mastersach, ale o nudzie nie było mowy, bo na XC zawsze coś się dzieje.
W trakcie dekoracji było jedno małe zamieszanie, bo nie wiedzieć czemu młodszy ode mnie o 9 lat Szymon Matuszak został sklasyfikowany w Masters II, zatem początkowo stałem nawet na srebrnym podium :). Po korekcie było OK., ważne że upragnione pudło w XC :).
Kameralna stawka Mastersów :) © JPbike
W akcji na pierwszym kółku © JPbike
Wszystkie odcinki pętelki wchodziły mi sprawnie. To cieszy ! © JPbike
Atakuję najstromszą ściankę - 24% (może 29%) nachylenia ! © JPbike
W 100% jechałem swoje :) © JPbike
Ucisk dłoni z Szymonem Matuszakiem - zwycięzcą Mastersów :) © JPbike
W końcu jest upragnione pudło w XC ! © JPbike
Kategoria dzień wyścigowy, Gogol MTB, w górach, XC, podium, te szerokie też
Środa, 30 lipca 2014 • dodano: 30.07.2014 | Komentarze 23
Druga z rzędu ponad dwutygodniowa sakwiarska wyprawa z Drogbasem dobiegła końca. Można powiedzieć że poziom zrealizowania tego co zaplanowałem waha się w przedziale 60 – 75%.
Tym razem udaliśmy się do Rzymu, po drodze zmierzyliśmy się z niezliczoną ilością nie tylko alpejskich podjazdów, do tego na rowerach ważących z ponad 40 kg i obładowanymi z przodu i z tyłu sakwami plus wór transportowy.
Pokonaliśmy w sumie 2035 km. Plan był taki – dziennie 160 km, mając po drodze do pokonania dwie sławne przełęcze (Hochtor 2504 m i Passo dello Stelvio 2757m). Pierwszą udało się zdobyć i … niestety okazało się że przeliczyliśmy się z ilością i trudnością podjazdów, do tego ciężkie rowery, nieźle grzejące słońce, brak większej ilości wolnego czasu, problemy z bolącymi kolanami na długich i siłowych podjazdach wykrzesały z nas tyle sił, że po dojechaniu do włoskiego kurortu Cortina d’Ampezzo trzeba było podjąć ciężką decyzję o rezygnacji z zaplanowanej trasy i kolejnych fantastycznych alpejskich arcywidoków. Musieliśmy skrócić drogę do Rzymu przez wybrzeże Adriatyku i stamtąd na południe do samego celu. A to z kolei i posługując się głównie samochodową mapą Włoch poskutkowało niezliczoną ilością błądzenia i jazdy bardzo ruchliwymi głównymi drogami, jeszcze do tego trzeba było pokonywać kolejne niespodziewane podjazdy i to nierzadko w upale. W końcu, na 100 km przed Rzymem wsiedliśmy do pociągu. W ostatnich dniach podróży dochodziło również do wielu nerwowych sytuacji jak i drobnych kłótni, mimo tego dotrwaliśmy razem do końca.
Największym błędem jakie popełniłem w przygotowaniach było zamontowanie kasety 11-28, zresztą wystarczy sobie wyobrazić ile musiałem wkładać sił na pokonanie z sakwami np. Przełęczy Karkonoskiej, albo ponad 30 km do góry ze średnimi 12% na Hochtor i na Grossglockner …
Niespodziewane pozytywy też były – poza powalającymi górskimi arcywidokami i pobiciem rekordu prędkości (83.56 km/h), mieliśmy okazje zjeżdżać w dół ponad 100 km, spotkaliśmy niemało rowerowych podróżników, w tym dwóch kolegów z łódzkiego (2 dni kręciliśmy w czwórkę) i sympatyczną Niemkę (fragment przejechaliśmy wspólnie), jak i mijaliśmy całą masę górskich szosonów z pozdrowieniami :)
Z odwiedzonych krajów – Czechy, Austria, Włochy, San Marino i oczywiście Watykan, w którym nie zabrakło niedzielnego spotkania z papieżem Franciszkiem i odwiedzin grobu Świętego Jana Pawła II.
Z miejscem na rozbijanie namiotu nie mieliśmy większych problemów, raz zdarzyło się nam spać na wysokości aż 2100 m.n.p.m. Natomiast w Rzymie czekała na nas wynajęta spoko kwatera.
Zadowolony to jestem głównie z zobaczenia na własne oczy prawdziwego oblicza Alp widzianych z wysokości siodełka rowerowego (jeszcze tam wrócę), jak i zwiedzenia Watykanu, a z resztą to różnie bywało, takie życie.
No i wielkie dzięki dla Jarka za towarzyszenie przez cały czas trwania wyprawy.
Dzień 1 – Poznań – Dziwiszów, 251.39 km - klik do relacji
Dzień 2 – Dziwiszów – Velenice, 133.35 km - klik do relacji
Dzień 3 – Velenice – Pocepice, 151.09 km - klik do relacji
Dzień 4 – Pocepice – Rozmberk nad Vltavou, 171.96 km - klik do relacji
Dzień 5 – Rozmberk nad Vltavou - Roith, 151.95 km - klik do relacji
Dzień 6 – Roith – Muhlbach am Hochkonig, 121.27 km - klik do relacji
Dzień 7 – Muhlbach am Hochkonig – przed Grossglockner, 103.02 km - klik do relacji
Dzień 8 – Przed Grossglockner – Innichen San Candido, 103.43 km - klik do relacji
Dzień 9 - Innichen San Candido – Bes, 134.75 km - klik do relacji
Dzień 10 – Bes – Riva, 188.30 km - klik do relacji
Dzień 11 – Riva – Rimini, 163.26 km - klik do relacji
Dzień 12 – Rimini – Santa Lucia, 119.67 km - klik do relacji
Dzień 13 – Santa Lucia – Izzalini, 121.39 km - klik do relacji
Dzień 14 – Izzalini – Attigliano – koleją do Rzymu, 76.50 km - klik do relacji
Dzień 15 – Trochę zwiedzania i więcej błądzenia, 44.17 km - klik do relacji
Dzień 16 – Nierowerowy, wizyta u papieża
Dzień 17 – Powrót do PL, 24h jazdy autokarem
Atakuję sławny podjazd na graniczną Przełęcz Karkonoską © JPbike
Praga zdobyta. Nad Wełtawą i most Karola w tle © JPbike
Jazda przez południowe Czechy biegła przez masę pięknych pagórów © JPbike
To już w Austrii. Deszczowych jazd na wyprawie mieliśmy kilka © JPbike
W Linz nad Dunajem. Jak widać, jest OK :) © JPbike
Wjeżdżamy w upragnione Alpy. Nad Hallstattersee © JPbike
Jak widać, te góry robią wrażenie © JPbike
W Bischofshofen. Kolejna skocznia zdobyta :) © JPbike
Zaczynają się najprawdziwsze alpejskie podjazdy. Lubię to :) © JPbike
Jazda w pięknej dolinie, w takiej scenerii to tylko kręcić :) © JPbike
Atakuję słynną Hochalpenstrasse, ponad 30 km do góry ! © JPbike
To coś robi wielkie wrażenie ! © JPbike
Najlepsza fotka z naszej wyprawy :) © JPbike
Wysokogórski biker. Strasznie tu wysoko i czadowo :) © JPbike
Tuż przed Hochtorem. Spotkanie z lipcowym śniegiem :) © JPbike
Pierwszy w życiu nasz nocleg na wysokości 2100 m.n.p.m © JPbike
Dojechaliśmy nad lodowiec Pasterze. W tle szczyt Grossglockner (3798 m) © JPbike
Piękny i długi alpejski zjazd © JPbike
Wjeżdżamy w Dolomity © JPbike
Górskiej jazdy po fajnym i gładkim szuterku nie zabrakło © JPbike
Fajnie się tędy pomyka w dół :) © JPbike
Cortina d'Ampezzo, typowy alpejski kurort © JPbike
Tu już zboczyliśmy z planowanej trasy. Sporo tuneli było do pokonania © JPbike
W okolicach adriatyckiego wybrzeża kręciliśmy w czwórkę i to dość szybko © JPbike
Dojechałem nad Adriatyk © JPbike
Kolejne niespodziewane podjazdy © JPbike
Widokowe zjazdy © JPbike
Dyskusja nad dalszą trasą z sympatyczną Niemką © JPbike
Perugia. Sporo włoskich miast i miasteczek leży na górce © JPbike
Tu mieliśmy dość kręcenia po górkach w upale i czekamy na pociąg © JPbike
Cel wyprawy osiągnięty ! © JPbike
Z cyklu - ja tam byłem :) © JPbike
Troszkę nocnego Rzymu © JPbike
Tłumy na Placu Św. Piotra © JPbike
Spotkanie z papieżem Franciszkiem © JPbike
Kategoria podsumowanie, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Piątek, 25 lipca 2014 • dodano: 25.10.2014 | Komentarze 2
Noc, pobudka, śniadanie jakoś minęły nam i czas zwiać stamtąd.
Jarek nadal był #^&!!#$!^%!!, nie miał chęci do jazdy, powiedział nawet że kończy z wyprawami. Mimo tego ruszyliśmy dalej bo Rzym coraz bliżej ...
Ostatnia namiotowa miejscówka. Niby ładnie, w rzeczywistości wśród chaszczy i błotka © JPbike
Włoski klimacik i mijany szoson, mówimy nawzajem "ciao" :) © JPbike
Drogbas wręcz uwielbia zjazdy, to widać i ucieka mi :) © JPbike
Po zjechaniu do pewnej krzyżówki okazuje się że trafiliśmy nie na tą drogę co planowałem. Mapa drogowa jaką mieliśmy zaczynała mnie !!#$!^%!. Trudno i trzeba było trochę nadłożyć km-ów. Przynajmniej mieliśmy kolejne ładne widoczki, takie jakie widać poniżej na fotkach ...
Trip wśród skałek i tunelików © JPbike
Takie tam zakrętasiki, górki i wiadukt © JPbike
No i są wąwoziki :) © JPbike
Mijane jeziorka i winnice też były © JPbike
Po dojechaniu do Attigliano zrobiliśmy postój na którym Jarek, widząc same górki wokół zaproponował abyśmy odpuścili tę walkę z czasem by tegoż dnia dotrzeć do Rzymu i byśmy zrezygnowali z wynajętej właśnie od tego dnia kwatery. Nie zgodziłem się. Ruszyliśmy dalej i okazało się że wg mapy zamiast bocznej prostej była kręta i konkretnie podjazdowa, co oczywiście mi nie pasowało. Zjechaliśmy z powrotem w dół na inną dróżkę, która z kolei się skończyła, a obok była autostrada. Upał wtedy był niezły. Zerknąłem na mapę i powiedziałem kompanowi że poddaję się w dalszym nawigowaniu. Mijała chwila, wróciliśmy do Attigliano, do marketu po piwo, Drogbas postawił i do tego przy kasie poznał miłą dziewczynę z Katowic co tam pracuje. No to opowiedzieliśmy jej o naszej wyprawie i dowiedzieliśmy się że większość dróg wokół prowadzi na autostradę, a z tymi bocznymi to trzeba byłoby się nieźle nakombinować jazdą wokół. Na szczęście pociągi tędy też jeżdżą i jesteśmy uratowani ! :) Dziewczyna ze Śląska napisała nam po włosku na kartce byśmy nie mieli problemów z zakupem biletów i faktycznie po bezproblemowym dotarciu na dworzec poszło gładko, nawet cena przejazdu nie powalała (100 km z rowerem za mniej niż 8 euro od osoby). W oczekiwaniu na nasz skład (jakieś 2 godziny) obaj odzyskaliśmy w miarę dobry humor :)
Tu mieliśmy dość kręcenia po górkach w upale i czekamy na pociąg © JPbike
Włoskie koleje są spoko, to widać © JPbike
W trakcie podróży Drogbas ucinał sobie drzemkę, a ja podziwiałem krajobrazy, faktycznie wokół same góry. Poza tym jak skład wjeżdżał do jednego z wielu tuneli to pierwszy raz w życiu odczułem nagły skok ciśnienia w przedziale. Wszystko przez to że okno było otwarte, a uszy moje ściskało. W sumie ciekawe przeżycie :)
Tutaj Pendolino nie robi wrażenia, a u nas dopiero takie będą :) © JPbike
Zaprawdę powiadam Wam że Rzym już od pierwszego spojrzenia nie zrobił na mnie większego wrażenia. Kręcąc ruchliwymi ulicami od dworca w stronę wynajętej kwatery odczuwałem typowe zachodnie miasto, wielokulturową mieszankę mieszkańców i pełno turystów z całego świata. Tylko te sławne starożytne zabytki jak najbardziej ratują sytuację, więc ...
Cel wyprawy osiągnięty ! © JPbike
Do wynajętej kwatery dokręciliśmy bez większych problemów i na ponad godzinę przed czasem umówionego spotkania z gospodarzem. W trakcie oczekiwania na sąsiedniej ławeczce siedzieli ... podpici Polacy :). Trochę podgadaliśmy (chyba o tym jak oni tam żyją). W końcu zjawił się gospodarz, miły Włoch, rowerów nie pozwolił wnieść na górę, więc po zdjęciu sakw przypięliśmy je (z obawami) do płotka obok masy skuterów i chodem do spoko mieszkania. Zatem rozpakowanie, kąpiel, piesze wieczorne rozeznanie okolicy, zakup browarów i na tym zakończyła się nasza wyprawowa jazda do Wiecznego Miasta.
Wreszcie w rzymskiej kwaterze. Można oblewać ile się chce :) © JPbike
Dzień trzynasty, ostatnie 3 dni.
Kategoria do 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Czwartek, 24 lipca 2014 • dodano: 25.10.2014 | Komentarze 2
Noc, pobudka, śniadanie i zwijanie się poszły sprawnie.
Od czasu, gdy odbiliśmy się od adriatyckiego wybrzeża to humory mieliśmy średnie.
A to przez presję czasu, a to przez nieplanowaną trasę, co za tym idzie nie wiedzieliśmy co nas będzie spotykać w drodze do Rzymu.
Nasza nieźle zakamuflowana krzaczorami miejscówka © JPbike
Kręcimy dalej na południe. Krajobraz taki że nie wiem czy to Włochy czy Polska :) © JPbike
Już podczas pierwszego postoju spotkaliśmy rowerzystkę z sakwami - to Tanja z Berlina. Jarek troszkę zna niemiecki i trochę sobie pogadali. Mówiła m.in. że my wyglądamy jak PROsi :). Tanja pokazała mi wydrukowaną mapę podroży, robiła rundkę po środkowych Włochach. Podczas postoju przy markecie Tanja poprosiła mnie bym zerknął na stan napędu jej nietypowego i rzadkiego roweru - masakra, łańcuch miała tak rozciągnięty że nie wiem :)
A gdy wyszedłem z zakupami to Jarka zagadywał miejscowy emeryt, chyba fan kolarstwa, później jeszcze do rozmów dołączyła młoda para - ogólnie było wesoło :)
Nie ujechaliśmy daleko i już mamy miłe towarzystwo :) © JPbike
Trip przez włoskie miasteczka © JPbike
Po dojechaniu do obrzeża Perugii nasze drogi się krzyżowały i czas na miłe pożegnanie z sympatyczną Tanją.
Przerwa na browarka. W cieniu bo gorąco © JPbike
Kolejny konkret podjazd. Będzie padać © JPbike
Perugia. Sporo włoskich miast i miasteczek leży na górce © JPbike
Klimatyczna uliczka w Perugii © JPbike
Jeden z symboli Italii © JPbike
Bez komentarza :) © JPbike
Deszczykowa jazda po pagórach © JPbike
Parujący krajobraz widziany z boku © JPbike
Rozpadało się na dłużej i tu sobie posiedzieliśmy, obiad też tu był © JPbike
Zabytkowa część Todi © JPbike
Drogbas tam w dół rozpędził się na wyboistej (!) drodze ponad 80 km/h ! © JPbike
Taki tam zamek po drodze © JPbike
Się zaczął kolejny, niespodziewanie długi i konkretny podjazd na bocznej drodze. Ledwo co przekroczyliśmy 110 km a Jarek nagle mocno osłabł, a ja byłem tym stanem rzeczy zdziwiony. Trudno, bywa. No to zaczęliśmy szukać miejscówki, mijane na podjeździe kolejne skrawki ziemi z różnych powodów odpadały. Małej kłótni nie brakło. Raz Jarkowi było tak źle że rzucił rower na środku drogi i przy tym łamiąc róg na kierownicy. W końcu, po podjechaniu na jeden z setki okolicznych szczytów udało się coś znaleźć. Paskudne miejsce, przy przeoranym polu i w dodatku na błotnistym podłożu. Drogbas był #^&!!#$!^%!!, więc końcówkę tego dnia uznałem za najgorsze chwile naszej wyprawy.
Dzień dwunasty, dzień czternasty.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Środa, 23 lipca 2014 • dodano: 22.10.2014 | Komentarze 0
Gdy się zbudziłem, wyszedłem z namiotu by zrobić porządek w sakwach to zastanawiałem się czemu tak długo Drogbas dalej spał. Jak się obudził to wyglądał nie najlepiej i nie miał chęci by jechać dalej, wymyślił nawet że może by skorzystać z pociągu do Rzymu. Początkowo nie miałem pojęcia co jest grane. Okazało się że w nocy musiało nieźle napadać, mimo że rano chaszcze wokół były suche. W namiocie, na części gdzie spał Jarek przeciekało na podłogę i kompan chyba przez to nie mógł zasnąć. Sprawdziliśmy namiot od spodu i nic podejrzanego nie znaleźliśmy. Po tym też zacząłem myśleć nad wariantem dalszej jazdy do Rzymu. W końcu jednak udało się pozwijać obozik i ruszyć dalej. No i się zaczęły upały, które jak się później okazało, poza jednym wyjątkiem towarzyszyły nam już do samego końca wyprawy.
Wjeżdżamy do San Marino © JPbike
Główna droga w małym państwie jest konkretnym podjazdem © JPbike
Wjeżdżając pod górkę można dostrzec w oddali Adriatyk © JPbike
Widok na Monte Titano (756 m) © JPbike
Jeszcze w trakcie początkowych km Jarek mocno zostawał w tyle, nie jest z nim dobrze - pomyślałem. Podczas odpoczynku by odsapnąć kompan informuje mnie że musi uciąć 2-3 h drzemkę. No to po podjechaniu i wydostaniu się z miasta zjechaliśmy na niefajne miejsce na postój. Jarkowi nie udało się pospać, nie miał humoru i zaczynał nawet żałować że w ogóle wybrał się na tą wyprawę. To były ciężkie chwile. Mimo tego ruszyliśmy dalej.
Kręcimy dalej. Jak się później okazało - takie górzyste okolice mieliśmy aż do Rzymu © JPbike
Takich zabytków na szczytach było sporo © JPbike
Przerwa na obiad. Ładnie tam, chociaż w Alpach było ładniej :) © JPbike
Po powyższej przerwie Jarek odżył, ulżyło nam i można było spokojnie kręcić dalej :)
Wjechaliśmy do sławnej Toskanii (prowincja Arezzo) © JPbike
Nie spodziewałem się że tego dnia będziemy wjeżdżać na taką wysokość © JPbike
Na szczycie musiałem trochę poczekać na Jarka, a ten jak dojechał to był na mnie zły bo po drodze nie wiedział czy jedzie dobrym kierunkiem i coś tam tłumaczył że ma dodatkowy balast w postaci namiotu. Na pytanie odnośnie przełożenia namiotu do mnie - odmówił.
Widokowy zjazd © JPbike
Po zjechaniu do doliny, skierowaliśmy się zgodnie z mapą na długą prostą. Po drodze mieliśmy ochotę na pizzę, ale okoliczne knajpki właśnie zamykali, ledwo zdążyliśmy przed zamknięciem sklepu kupić pieczywo. I tak kręciliśmy dalej, szukając miejscówki. Po krótkich poszukiwaniach coś się znalazło tuż przy drodze i obrośnięte krzaczorami wokół. Zatem po rozbiciu namiocika jeszcze kolacyjka i spać.
Dzień jedenasty, dzień trzynasty.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Poniedziałek, 21 lipca 2014 • dodano: 14.10.2014 | Komentarze 3
Nazajutrz Drogbas poinformował mnie że coś tam w nocy popadywało, faktycznie poranek był pochmurny, a chaszcze wokół mokre. Więc zwinęliśmy namiot i przenieśliśmy się do poniższego miejsca na boisku.
Pochmurny poranek, godz. 6:52. Tu się schowaliśmy © JPbike
Czas na śniedanie, smarowanie napędu i można kręcić dalej © JPbike
No i ruszyliśmy, w dalszym ciągu cały czas lekko w dół i wśród widocznych na poniższych fotkach górskich krajobrazów.
W końcu się wypłaszczyło i bez rewelacji dojechaliśmy do okolic Wenecji.
Okolice Wenecji. Typowe włoskie miasteczko © JPbike
Gdy tylko zbliżyliśmy się do wybrzeża to w Mestre się zaczęło kolejne błądzenie i szukanie właściwej drogi.
I tak trochę czasu zleciało, w końcu się udało trafić na tą drogę, i nagle zauważyliśmy przy barze dwóch Polaków i to też rowerowych podróżników. Po poznaniu się - to Robert i Wojtek z Łódzkiego i okazało się że tez jadą w stronę Rzymu i po tym jeszcze dalej, pozazdrościć im tyle wolnego czasu (studenci). Więc zagadujemy się na wspólną dalszą jazdę. Droga przed nami okazała się bardzo długą prostą i to płaską, napieraliśmy wprost konkretnie i ze zmianami. Najbardziej z takiego tempa zadowolony był oczywiście Drogbas :)
Jak dobrze spotkać rodaków i to też rowerowych wyprawowiczów :) © JPbike
W okolicach adriatyckiego wybrzeża kręciliśmy w czwórkę i to dość szybko © JPbike
Przerwa obiadowa przy opuszczonym warsztacie. Znalazłem tam klasyczną ramę na szoskę, tylko jak zabrać ? © JPbike
Tu, w pobliżu naszej drogi wspólnie rozbiliśmy obóz. Spoko miejscówka © JPbike
Dzień dziewiąty, dzień jedenasty.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Niedziela, 20 lipca 2014 • dodano: 12.10.2014 | Komentarze 0
Nazajutrz po zbudzeniu się, na miejsce (do pasieki) przyjechał gospodarz, Włoch mówiący po niemiecku, był spoko, opowiedzieliśmy skąd i dokąd jedziemy i dowiedzieliśmy się że do okolic Wenecji mamy ze 200 km.
No to śniadanie, zwijanie obozowiska i jazda dalej wśród pięknych Dolomitów. Jest niedziela, więc ruch wszelkiej maści rowerzystów spory.
Urocza rowerówka wśród Dolomitów © JPbike
Fajny kontrast. Kto wie co to jest ? Ja wiem bo byłem tam :) © JPbike
W alpejskich miasteczkach takich pięknych bryczek jest sporo © JPbike
Tak, tędy jedziemy ! © JPbike
Pięknie tam w Dolomitach © JPbike
Toblach. Miejscówka znana fanom narciarstwa biegowego © JPbike
Świetny jest ten szuterek. Delikatnie podjazdowy © JPbike
Bez komentarza (1) :) © JPbike
Nie bylibyśmy sobą, gdyby nie takie frajdowe przeprawy :) © JPbike
Bez komentarza (2) :) © JPbike
Chwila postoju. Nie pamiętam co Drogbas wtedy pił :) © JPbike
Od tego miejsca (ok 1450 m.n.p.m) rozpoczęliśmy długi zjazd, jak się okazało ponad 100 km ! © JPbike
Seria super zakrętasów © JPbike
Bez komentarza (3) :) © JPbike
Cortina d'Ampezzo, typowy alpejski kurort © JPbike
Przez Cortinę (c.d.) © JPbike
Skocznia olimpijska (1956), a na dole urządzili boisko © JPbike
W Cortinie z żalem pożegnaliśmy się z zaplanowaną trasą, jaka szkoda, trudno i myk w stronę Adriatyku.
Przez kolejne włoskie wioski wśród gór © JPbike
Na nieplanowanej trasie sporo tuneli było do pokonania © JPbike
Spojrzenie na tunele z bliska. Najdłuszy miał ponad 2.2 km © JPbike
Jak na niedzielne popołudnie przystało, ruch aut tędy był straszny, z trudem to wytrzymaliśmy.
Podczas krótkiego postoju pierwszy raz w życiu usłyszałem charakterystyczny pomruk z 12 cylindrowego Lamborghini.
Po serii tuneli oczom naszym ukazały się coraz niższe góry, a szkoda © JPbike
W Belluno przerwa na obiad, zakupy (Lidl jednak w niedzielę otwarty) i sporo błądzenia w wydostaniu na właściwą drogę, mapa drogowa w skali 1:600 000 nie ułatwiała sprawy. W końcu jakimś trafem wjechaliśmy na boczną dróżkę, zbliżała się późna pora i czas szukać czegoś do spania.
Wreszcie zboczyliśmy z ruchliwej szosy. Tu jest miło i przyjemnie © JPbike
W Bes. Tu była kolacja, prysznic (w budynku dla piłkarzy) i rozbiliśmy namiocik po drugiej stronie © JPbike
Zatem to był dzień, w którym przedwcześnie zakończyliśmy piękny widokowo alpejski trip.
Dzień ósmy, dzień dziesiąty.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy
Sobota, 19 lipca 2014 • dodano: 01.10.2014 | Komentarze 6
Noc spędzona w namiocie na wysokości ponad 2100 m.n.p.m z temperaturą ledwo ponad 10°C jakoś udało się nam przetrzymać. Wystarczyło włożyć na siebie coś cieplejszego i spoko. Aha, wczoraj wieczorem odkryłem na dnie sakwy żel przeciwbólowy i kolana tym posmarowaliśmy, chyba pomogło. A przed wyprawą mama uszykowała mi parę leków i opatrunków, a ja się wahałem czy to wszystko zabrać... No tak trzeba mamusi słuchać !
No to czas na kawę, śniadanie w alpejskiej scenerii i można zwijać wysokogórski obozik.
Pierwszy w życiu nasz nocleg na wysokości 2100 m.n.p.m © JPbike
Taki widoczek mieliśmy zaraz po wyjściu z namiotu :) © JPbike
Pora jechać dalej. Taka sceneria jest wręcz wymarzona ! © JPbike
Wysoko, coraz wyżej. Przemyślane górskie konstrukcje © JPbike
Chwila na odsapnięcie. Ten szuterek mnie kusi :) © JPbike
Końcówka podjazdu daje niesamowite doznania widokowe :) © JPbike
Ach jak wysoko żeśmy zajechali © JPbike
Koniec podjazdu. Miła tu temperatura, no i te arcywidoczki © JPbike
Dojechaliśmy nad lodowiec Pasterze. W tle szczyt Grossglockner (3798 m) © JPbike
Jak widać - skończyła się nam droga, dopiero na szczycie okazało się że to turystyczna dojazdówka, wczoraj na mijanej krzyżówce wybrałem nie ten kierunek co planowaliśmy. Jarek nawet się nieznacznie &!!#$!^% bo znów musiał się męczyć masakrycznym podjazdem, na szczęście alpejskie arcywidoki szybko uspokoiły kompana, uff :) Przynajmniej zobaczyliśmy z bliska lodowiec i najwyższy szczyt Austrii. Po tych nieplanowanych SUPER atrakcjach można było ruszyć w dalszą drogę, to znaczy na dłuuugi zjazd :)
Zjeżdżamy dłuuugo w dół. Drogbas pędzi i się cieszy :) © JPbike
Bez komentarza :) © JPbike
Tego pięknego Garbusa to my wyprzedziliśmy lekką pytką :) © JPbike
Zjechaliśmy do Heiligenblut © JPbike
Koniec zjazdu, chociaż nadal tu wysoko - ok 950 m.n.p.m © JPbike
Kolejny podjazd. Fotka w sam raz na tapetę :) © JPbike
Jedziemy w stronę granicy © JPbike
Przerwa na obiad © JPbike
Kąpiel w lodowatej wodzie też była, a co ? © JPbike
W trakcie ciszy poobiedniej miałem przemyślenia i wątpliwości odnośnie dalszej jazdy zaplanowaną trasą. Po spojrzeniu na pozostałe wydrukowane fragmenty trasy i odczuciu na własnej skórze że alpejskie podjazdy są trudniejsze niż się spodziewałem, zwłaszcza dla sakwiarzy, to stwierdziłem że ciężko będzie wyrobić się by dotrzeć na czas do Rzymu. Mówi się trudno i równie szybko zaplanowałem opcję skrócenia trasy. Po rozmowie z Jarkiem zapadła decyzja że po drodze kupimy mapę Włoch i się okaże co dalej.
Czasem i takie rowerówki się trafiały © JPbike
Spotkaliśmy Czecha, który tam pracuje i jeździ rowerem. Wspólne piwko też było :) © JPbike
Italia zdobyta ! © JPbike
Powoli wkraczamy w piękne Dolomity © JPbike
Stówka za nami, zjechaliśmy z drogi, kawałek szuterka i od razu mamy miejscówkę noclegową na skraju lasu.
Tu urządziliśmy obozik. Namiocik stanął po zmierzchu © JPbike
Dobre warunki do wysuszenia kolarskich ciuchów © JPbike
Czas na kolację, nawet spoko stół mieliśmy :) © JPbike
I tak odpoczywając, przestudiowaliśmy zakupioną samochodową mapę Włoch - faktycznie że zaplanowanej trasy nie uda się pokonać zgodnie z planem i na czas. Zapadła decyzja że udamy się w stronę adriatyckiego wybrzeża i dalej będziemy przebijać się wprost na południe, do celu wyprawy. Z tego wszystkiego najbardziej nam szkoda że nie zaliczymy sławnej Passo dello Stelvio i uroczego jeziora Garda. Cóż, może innym razem ... :)
Dzień siódmy, dzień dziewiąty.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy, wysokie szczyty
Piątek, 18 lipca 2014 • dodano: 31.08.2014 | Komentarze 11
Noc, pobudka, śniadanko i zwijanko obozika poszły sprawnie.
W skrócie - to był dzień pełen alpejskich emocji, zresztą fotostory wystarczy :)
Tu spaliśmy. Całkiem fajna miejscówka © JPbike
Od razu długi podjazd. Ten znak wskazuje konkretne parametry :) © JPbike
Wysoko, coraz wyżej. W sam raz dla mnie :) © JPbike
Po długim podjeździe jest i równie długi zjazd. Widokowy oczywiście © JPbike
Naturalna regeneracja w lodowatej wodzie :) © JPbike
Pięknie tam. Tylko jeździć ! © JPbike
Nad Zeller See © JPbike
Jedziemy w stronę Hochalpenstrasse. Napięcie rośnie :) © JPbike
Bramka poboru opłat. Rowerzyści jadą gratis ! © JPbike
Parametry 33km podjazdu. Kuszące :) © JPbike
Podjeżdżając, przy antylawinowym zadaszeniu wjechałem w kałużę z kapiącej wody która okazała się śliska jak lód (mchy), od razu uślizg przedniego koła i gleba ze szlifami zaliczona. To nic, szybko się pozbierałem, nim Jarek dojechał :)
No to wspinamy się. Dawaj Drogbas ! © JPbike
Każdy zakręt ma swoją nazwę. Tu wysokość Śnieżki pokonana :) © JPbike
Bez komentarza, bo widoki rażą :) © JPbike
W pewnym momencie lewe kolano znów dawało o sobie znać przy każdym mocniejszym depnięciu, co przy kasecie 11-28 nietrudno, do tego zaczął mnie łapać kryzys energetyczny, brak pożywnego obiadu przed wspinaczką zrobiło swoje. Jarek mi wtedy zwiał do góry. Wspinając się dalej musiałem często się zatrzymywać, coś zjeść, nawet wysłać smsa do Drogbasa. W końcu pierwszy raz w życiu założyłem opaskę na kolano i po jakimś czasie pomogło częściowo.
Powolutku wkraczamy w krainę wiecznie śnieżnych szczytów © JPbike
To coś robi wielkie wrażenie ! © JPbike
Bez komentarza (2) :) © JPbike
Jedna z nielicznych fotek ze mną typu "od góry" :)© JPbike
Musiałem coś zrobić z bolącym kolanem. Pomogło częściowo © JPbike
Chwila kolejnego odpoczynku. Tu pierwszy raz w życiu pokonaliśmy 2000 m.n.p.m ! © JPbike
Jeszcze trochę ciężkiej wspinaczki i będziemy na górze :) © JPbike
Tędy żeśmy podjeżdżali. Imponujący widok ! © JPbike
Radosna chwila w moim życiu ! © JPbike
Trzeba się pochwalić. Na Fuschertörl 2 (2428 m.n.p.m) © JPbike
Alpejski klimacik w stronę zachodzącego słońca (godz.19:18) © JPbike
Krótki, acz treściwy zjazd w stronę tunelu (ten punkcik w środku) © JPbike
Wysokogórski biker. Strasznie tu wysoko i czadowo :) © JPbike
Tankowanie przy naturalnym źródle wody ze śniegu :) © JPbike
Tuż przed Hochtorem. Spotkanie z lipcowym śniegiem :) © JPbike
Drugi tunel za nami i Hochtor (2504 m.n.p.m) zdobyty ! © JPbike
Alpejski super punkt widokowy, godzina 20:00 © JPbike
Tu to jesteśmy naprawdę zdrowo szurnięci :) © JPbike
Widoczki z przełęczy władowane do pamięci i czas na długi zjazd © JPbike
Na owym zjeździe z Hochtoru, na długiej prostej łukowatej osiągnąłem bez rozpędu 83.56 km/h.
Zatem osobisty rekord v-maxa pobity - czekałem na tą chwilę od 30 czerwca 2008 !
Po zjechaniu do krzyżówki spoglądam na mapę i coś mi nie pasi, Drogbas sugeruje skręt, a ja każę jechać prosto.
Po krótkim czasie okazuje się że musimy pokonywać kolejny i ciężki podjazd - a dlaczego ? O tym w następnej relacji :)
Ponowna i nieplanowana wspinaczka © JPbike
Hmm, skrócona wersja naszej Syrenki ? © JPbike
Imponujący ten wodospad, do tego tuż przy drodze © JPbike
I tak mozolnie się wspinając, po drodze zrobiliśmy postój na kolacyjkę, powoli zapadał zmrok, a my utknęliśmy gdzieś bardzo wysoko w Alpach i czas szukać czegoś do spania. Dojechaliśmy do paru zabudowań, a niżej leży zbiornik wodny z zaporą. Fragmentem szutrówki zjechaliśmy i bez większego problemu udało się znaleźć równy skrawek ziemi przy pustej chacie typu świetlica. No i rozlokowaliśmy się, a wieczorny zarys alpejskich szczytów robił wrażenie.
Dzień szósty, dzień ósmy.
Kategoria wysokie szczyty, wyprawy, w towarzystwie, w górach, poza PL, ponad 100 km
Czwartek, 17 lipca 2014 • dodano: 27.08.2014 | Komentarze 2
Wczesnym rankiem, gdy jeszcze spałem to Jarek późnej mówił że obok nas kilka razy podjeżdżał traktor z gospodarzem i nic nie robił z naszej obecności, a w trakcie porannej kawy i zwijania obozowiska również kilka razy i nawzajem sobie pomachaliśmy. Zatem miejscowi Austriacy są spoko :)
Nasza "gospodarcza" miejscówka w Austrii :) © JPbike
Po ujechaniu paru km zboczyliśmy z drogi w stronę rwącej rzeki - poza kąpielą było pranie :)
Zaczynamy uroczą jazdę wśród gór. Tu to mijamy zlot zabytkowych aut © JPbike
Alpejski rowerowy akcent © JPbike
Pora na drugie śniadanie w fantastycznych osobliwościach przyrody © JPbike
Nad Hallstattersee © JPbike
Niestety, nie dane nam było zboczyć z trasy (presja czasu) by dojechać do pięknego Hallstatt, może innym razem :)
Kolejny podjazd za nami. Ja to lubię takie chwile :) © JPbike
Wśród alpejskich szczytów. Tak to można jeździć bez końca :) © JPbike
Przejazd przez Abtenau, urocze miasteczko © JPbike
Wśród gór, wśród gór :) © JPbike
Jeden z pierwszych tuneli. Dla mnie spoko, dla Drogbasa strach :) © JPbike
No i na którymś tam kolejnym podjeździe u mnie odezwało się lewe kolano - chyba się starzeję :)
Aha, bo zapomniałbym - Jarek też i to wcześniej sygnalizował podobny ból w prawym kolanie.
Ojejku, faktycznie Alpy w rzeczywistości są większe niż się nam wydawało :) © JPbike
Dojechaliśmy do Bischofshofen © JPbike
Kolejna znana skocznia zdobyta :) © JPbike
Obiadokolacji w takiej scenerii to jeszcze nie jedliśmy, no i dobry ten Zipfer © JPbike
Po najedzeniu się była już późna pora i po wydostaniu z Bischofshofen udaliśmy się na długi podjazd, po drodze oczywiście wypatrując miejsce na obozowisko. Jak to w górach bywa - ciężko było, same stromizny, gęste lasy, rwąca rzeka itp. Po wjechaniu do rogatek Muhlbach am Hochkonig (ponad 800 m) i to jeszcze za widna udało się coś znaleźć - kawałek wykoszonego trawnika przy zamkniętej chatce (chyba pasiece), rozbiliśmy namiot i czas spać.
Dzień piąty, dzień siódmy.
Kategoria ponad 100 km, poza PL, w górach, w towarzystwie, wyprawy