top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 174563.46 km
- w tym teren: 63468.10 km
- teren procentowo: 36.36 %
- v średnia: 22.70 km/h
- czas: 318d 16h 03m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

Etapówki MTB

Dystans całkowity:1747.48 km (w terenie 1490.00 km; 85.27%)
Czas w ruchu:125:11
Średnia prędkość:13.96 km/h
Maksymalna prędkość:71.39 km/h
Suma podjazdów:52605 m
Maks. tętno maksymalne:179 (102 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.37 km i 4h 02m
Więcej statystyk
  • dystans : 48.80 km
  • teren : 44.00 km
  • czas : 02:44 h
  • v średnia : 17.85 km/h
  • v max : 61.67 km/h
  • hr max : 172 bpm, 97%
  • hr avg : 137 bpm, 77%
  • podjazdy : 1298 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Sudety MTB Challenge - etap 1

    Poniedziałek, 29 lipca 2019 • dodano: 12.08.2019 | Komentarze 3


    Stronie Śląskie - Stronie Śląskie

    Się zaczęło moje wyzwanie sezonu - 5 dniowa etapówka Sudety MTB Challenge, corocznie organizowana przez znawcę prawdziwego Pure MTB - mego rówieśnika Grzegorza Golonko.

    Pierwotnie planowałem wystartować podobnie jak 3 lata temu w parze z Drogbasem - kompan jednak zrezygnował i pozostało mi przepisanie się na kategorię solo. Do bazy zawodów w Stroniu Śląskim dotarłem dzień przed startem, do tego wprost ze spontanicznego pobytu u stóp Tatr. Powitania ze znajomymi, pakiet startowy odebrany i ... zamiast zostać udałem się na jedną noc do przyjaciół, do Konradowa (80 km) - cóż, trzeba na maxa wykorzystać urlop i już :)

    Nazajutrz, jadąc autem na miejsce startu, dopadła mnie niezła ulewa - będzie ciekawie, jak na znane powiedzenie z czasów cyklu MTB Marathon - „golonokowa pogoda“ :)

    No to rozbiłem swoją bazę w szkole, okazało się że w sali nocuje również dawno nie widziany kolega z byłego wspólnego teamu - Maciej R. ale fajnie znów spotkać znajomych ze wspólną pasją. Dowiaduję się również że przez ulewną aurę start opóźnili o godzinę, do tego 63 km trasę skrócili do 48 km.

    Gdy czas na rozgrzewkę to ładnie się wypogodziło i tak już zostało do końca 1 etapu. Spotkałem kolejnych kumpli, bez spiny ustawiłem się na końcu stawki i punkt 11-ta czas wystartować.
    Na początek doskonale znany mi podjazd w stronę Siennej, skręt na długi i porządny podjazd po trochę podmytej nawierzchni z koleinami - w takim tłoku jest ciężko przebijać się do przodu, podjeżdżając tędy - połowa młynkuje, połowa butuje - trochę to trwa, by w wyższych partiach z niemałą ilością błota zluzować stawkę i nareszcie można jechać swoje, czyli tak jak lubię. Na krótkim i trawiastym zjeździe w stronę Przełęczy Puchaczówka, jadąc tuż za Pawłem. coś nawaliło mi w tylnej oponie, powietrze szybko zaczyna schodzić, znowu coś nie tak z uszczelnieniem mleczkiem. Staję, szybko dopompowuję, ruszam i znowu miękki mam tył. Trudno, na 7 km trasy, na przełęczy biorę się do założenia dętki, mam trochę szczęścia, bo od razu podszedła do mnie Niemka (kibic), ze swojego dostawczaka wyciąga sporych rozmiarów walizkę z częściami i narzędziami (!), do tego użycza mi profesjonalnej pompki - dzięki temu pit stop przebiega sprawnie, ale i tak (na mecie) okazuje się że przez defekt w sumie straciłem 12 minut i jeszcze go tego minęło mnie mnóstwo wiary że praktycznie spadam niemal na sam koniec stawki. W sumie nie przejmuję się tym, bo to dopiero początek etapówki i przede mną długa droga do mety i sporo może się wydarzyć.
    Po ruszeniu, na kolejny podjazd w stronę przekaźnika na Czarną Górę dość szybko łapię swój rytm i równie szybko zaczynam wyprzedzać kolejnych, w tym mijam i witam kolejnych fajnych znajomych :). W wysokich partiach pojawiają się same arcywidokowe odcinki. I tak dokręcamy do Hali pod Śnieżnikiem, po czym następuje skręt na nieznany mi odcinek, jak się okazało, to był najbardziej techniczny odcinek dnia - wąska ścieżka po zboczu Śnieżnika, pełno sporych kamieni i korzeni, w tym jedna stroma ścianka zjazdowa (przyblokowali mnie). Po tym odcinku Pure MTB mamy długi, szeroki zjazd do Kletna (bufet) i podjazd w stronę nowo powstałego singla „Pętla Rudka“ - jadąc tędy nadal kogoś doganiam i wyprzedzam, czyli z moją formą jest dobrze :) Po wjechaniu na wspomniany i kręty singiel najpierw podjazdowy po czym zjazdowy następuje przednia zabawa - frajda jest, cisnę tędy ile fabryka daje :) Co ciekawe, po drodze mijałem kilka osób co złapali kapcia - faktycznie, ów wyprofilowany singiel posiada małe hopki, które szczególnie na szybkich zjazdach potrafią nieźle wybić w powietrze i twardo wylądować... Po takiej przedniej zabawie to już tylko bardzo szybki asfaltowo - szutrowo - asfaltowy zjazd wprost na metę. Mimo defektu etap zaliczam do udanych.

    69/139 - open solo
    19/39 - M3

    Foto by BikeLIFE.
    Na super singlach tak właśnie wyglądało moje odrabianie strat :)
    Na super singlach tak właśnie wyglądało moje odrabianie strat :) © JPbike



    KLIK do 2 etapu.




  • dystans : 55.75 km
  • teren : 45.00 km
  • czas : 05:13 h
  • v średnia : 10.69 km/h
  • v max : 52.18 km/h
  • hr max : 154 bpm, 86%
  • hr avg : 132 bpm, 73%
  • podjazdy : 2131 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - etap 5

    Piątek, 29 lipca 2016 • dodano: 09.08.2016 | Komentarze 4


    Nastał ostatni dzień sześciodniowej etapówki MTB. Z jednej strony można się cieszyć, bo ciężka jazda po górach dzień po dniu dobiega końca i będzie ultra browarowanie, a z drugiej to szkoda że to już prawie koniec super przygody spędzanej w 100% z pasją :)

    Nazajutrz czułem już nogi, widocznie podczas wczorajszego etapu musiałem sporo z siebie wycisnąć, by nie zawieść kompana, a tu jeszcze do pokonania mamy 55 km i ponad 2100 m podjazdów na technicznej trasie, pokazującej prawdziwe oblicze kolarstwa górskiego. Dla mnie nic dziwnego - jeśli zliczyć wszystkie moje maratonowe starty w Karpaczu i parę tutejszych urlopowych pobytów to okaże się że te tereny to moje drugie „domowe“ podwórko :). Trasę, jej twórcę i poziom trudności oczywiście znałem, poza jednym nowym odcinkiem, ale po kolei.

    Stojąc w sektorze na głównym deptaku w centrum Karpacza, Jarek stanowczo mnie informuje że zamierza mocno kręcić i walczyć, zatem skąd on ma jeszcze siły na takie mocno górskie szaleństwa na rowerze ? Cóż, różnymi sposobami próbowałem mu wmówić że nie mam już tyle powera w nogach ... Poza tym naoglądałem się rowerów pozostałych uczestników obok mnie - same carbony, xtr-y, sramy z górnej półki, mnóstwo wypasionych fullów 29 za grubą kasę (min. 15000), po tym spojrzałem na swojego aluminowego Scotta - ma się wrażenie że przy tym to chyba rower z supermarketu, hehe :) No dobra, to nie sprzęt sam jeździ :) I jeszcze wspomnę że tuż przed odpaleniem stawki podszedł do nas Gogol i poza życzeniem powodzenia namawiał Drogbasa aby odłożył telefon, bo on ciągle klik klik i halo halo :)

    No to start. Na początek klasyczny i parokilometrowy asfaltowy podjazd do Karpacza Górnego. Kompan tak jak mówił - zwiał mi, nie zamierzał czekać i tyle go widziałem, do czasu. Ów podjazd średnio mi wszedł w nogi, kręciłem swoje i zauważyłem że tętno mam niskie (max 154), ale ogólnie z samopoczuciem nie było tak źle. Pierwszy zjazd i ciężki podjazd ponownie do Karpacza Górnego przebiegły bez rewelacji i trochę tasowania było. Po tym kultowy już zjazd zielonym do Borowic po kamieniach wielkości AGD - pokonany sprawnie poza dwoma momentami, gdzie zostałem przyblokowany. Dojeżdżamy do pierwszego bufetu, a tam czekał kompan i od razu mówi „5 minut“, jednak po krótkim posileniu się chyba zrozumiał moje zmęczenie ciężką etapówką. Od tego momentu kręcimy razem, nieznacznie oddalając się. Techniczny zjazd z Grabowca spoko, wypych na stromiźnie i trochę śliski zjazd, na którym Jarek zalicza glebę. Na półpłaskim fragmencie kompan znów był niezadowolony z mojego „zamulania“, raz dałem mu znać aby pognał sam i spotkamy się na bufecie - odmówił. Kolejny ciężki podjazd i docieramy do bardzo stromej ścianki zjazdowej - dla mnie sprawnie zjechanej. I tak dalej myk znanymi mi duktami do Przesieki, wizyta przy bufecie (coś tam pokropiło z nieba), kolejne miłe leśne dukty, troszkę asfaltu i czas zmierzyć się ze sławnym podjazdem na Przełęcz Karkonoską, nie całkowicie, bo w pewnym momencie skręciliśmy na zupełnie nowy odcinek - okazał się największą masakrą na całej etapówce. Niby tylko kilka km, to nawierzchnia z jaką przyszło nam pokonać przerastała możliwości chyba wszystkich uczestników - na przemian kamienie, głębokie błotne koleiny, setki kałuż, sporo pozrywkowych szkód, żadnego optymalnego toru jazdy, do tego trzeba było mnóstwo razy przenosić swoje rumaki (np. przez strumień z pokaźnymi skarpami). Przemieszczając się tędy Jarek powiedział że ma już dość, nie wiem tylko czy i jego dopadło zmęczenie, czy po prostu chęci siadły. Na jednej zjazdowej i błotnośliskiej ścieżce kompan zalicza kolejną glebę - tym razem jego sprzęt dostaje w kość, do tego z niewiadomego powodu niesprawna manetka xtr wrzuciła blacik (o tym jak Jarka ogarnęło !#$%!&! to pomińmy). Gdy wreszcie udało się wydostać z paskudnego odcinka to obaj nie ukrywaliśmy swojego niezadowolenia z tegoż fragmentu (po co to wymyślili, skoro większości nie dało się pokonać w siodle?). Pora pokonać sławny podjazd Chomontową. Najpierw z racji drogbasowego blacika robimy pitstop - odkręcam linkę przerzutki i kompan może młynkować pod górę. Porządny ten podjazd wszedł ani dobrze, ani żle, kilka osób nas (raczej mnie) wyprzedziło. Po tym bardzo trudny technicznie zjazd żółtym - najgorsze fragmenty odpuszczamy, resztę zjeżdżam i na dole chwilę czekam na Jarka. Wizyta przy ostatnim bufecie, pokonujemy trudną kondycyjnie sekcję XC. Było nam tędy już ciężko kręcić swoim rytmem, parę kolejnych osób nas pozałatwiało. O ile ja miałem w sobie sporo cierpliwości, to Drogbas (ponownie) mówił że to jego ostatnie Sudety MTB Challenge :). W końcu dojazd do sławnych agrafek - zmęczenie i dekoncentracja we mnie takie że odpuściłem to kamienno-korzenne hardcore w siodle, zjazd po trawie i jest META, na którą wjeżdżamy oczywiście równo :)

    Oj, to był bardzo ciężki etap, wszyscy uczestnicy to odczuli - sporo wiary (my też) notowało na mecie czas podobny do wczorajszego, prawie dwa razy dłuższego etapu !

    Mija minutka, uciski, gratulujemy sobie nawzajem, mija kilka minut - Jarek mówi mi szczerze „dziękuję“ i uciska tak mocno że prawie mnie udusił :) i jeszcze do tego szok, bo wydusił z siebie „za rok znowu tu jedziemy“ :). Cóż, po tym się poznaje prawdziwego mountain bikera :). Na koniec miła przejażdżka w stronę deptaka, na oficjalną metę - obaj wjeżdżamy radośnie i trzymając się rękoma uniesionymi do góry (może będzie foto). W końcu jeszcze jedna szczęśliwa chwila - dostajemy koszulki FINISHERA :)

    9/15 (+3 dnf) - team MAN
    18/37 (+6 dnf) - open team
    Generalka MAN - awans z 10 na 9 miejsce, gdyby nie kara z 3 etapu - byłoby 7 miejsce.


    Było warto się solidnie zmęczyć. Takie koszulki są moimi ulubionymi :)
    Było warto się solidnie zmęczyć. Takie koszulki są moimi ulubionymi :) © JPbike






  • dystans : 90.25 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 05:10 h
  • v średnia : 17.47 km/h
  • v max : 59.40 km/h
  • hr max : 157 bpm, 87%
  • hr avg : 137 bpm, 76%
  • podjazdy : 2719 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - etap 4

    Czwartek, 28 lipca 2016 • dodano: 08.08.2016 | Komentarze 0


    Od jakiegoś czasu, zarówno ja i kompan na wieść o długości tegoż najdłuższego etapu z Głuszycy do Karpacza (90 km) mieliśmy sporo obaw, zastanawiań się i takich tam ... :). Poranna krzątanina poszła sprawnie, pogodę mieliśmy dobrą do ścigania po górskich duktach, szlakach i singlach. W oczekiwaniu na start trochę gadaniny, śmiechów, taka etapówka po prostu łączy ludzi ze wspólną pasją :). No to o 10 start. Na początek parokilometrowa, łagodna i asfaltowa wspinaczka, wraz z Jarkiem powolutku przesuwamy się coraz wyżej w stawce. Drogbas jest zadowolony bo dotrzymuję mu kroku na długiej wspinaczce. Pierwszy zjazd - szybki i luźno szutrowy, po tym przejazd miłą ulicą w Sokołowisku. Drugi i dość wymagający podjazd i zjazd, znów fragment asfaltowy i wpadliśmy na zielony szlak, ciekawy mtbowsko i dość urozmaicony. Kręcąc tędy, Drogbas zaczął mi się oddalać (wolał napierać w paroosobowej grupce, bo tak lubi). W pewnym momencie pojawił się bardzo trudny i podmyty deszczem zjazd, na którym tłoczno się zrobiło i zauważyłem moment jak kompan przy sprowadzaniu się wywalił na plecy (dziura w koszulce i szlify na plecach). Doganiam go przy bufecie, a on informuje że ma na oku konkurencyjną parę Austriaków, każe mi szybko się posilić i myk dalej. Ciężko mi idzie wtedy jazda na kole pod górę, czyli widocznie ogarniało mnie zmęczenie parodniową etapówką. W trakcie podjeżdżania na widokowym i szerokim szuterku zrobiło się troszeczkę tasowań w stawce, m.in dogoniła nas kolejna konkurencyjna para (Trybiki 68) - Drogbas siadł im na kole, a ja z wielkim trudem dotrzymywałem im kroku. Nastąpił fajny, wąski i graniczny odcinek, spoko przejechany. Nagle Trybiki stanęli (awaria), Jarek się ucieszył i pognaliśmy sami dalej długim i szybkim zjazdem w stronę Lubawki, po drodze wyprzedziliśmy kolejną parę - to Holendrzy z też piwnego teamu (Beerse Bikers 1) :). Wizyta w przedostatnim bufecie i nastąpiła długa asfaltowa jazda stopniowo pod górę (aż ponad 10 km) w stronę podjazdu na Okraj. Początkowo jedzie mi się OK, do momentu gdy wspomniani Holendrzy z jednym gościem nas dochodzą. Wtedy okazuje się że nie mam już tyle mocy w nogach, by usiąść im na kole - wtedy po raz pierwszy kompan mój był niezadowolony, ale co zrobić? zajechać się w trupa? bez sensu, bo jutro jeszcze jeden etap. Wreszcie skończył się ten nudny asfalt i zaczynamy ciekawą końcówkę etapu. Najpierw długa wspinaczka po szerokim dukcie, nachylenie stopniowo rosło (momentami 20%), młyneczki poszły w ruch, szło mi średnio (Jarkowi lepiej). Po podjechaniu czas na zjazd, znanym szlakiem ER2, przy ostatnim bufecie kibicowała mi Ania (żona Arka z Bydzi) i czekał na mnie (siedział na barierce) Drogbas, i tak zjechaliśmy do krzyżówki oznaczającej ostatni i ciężki podjazd prowadzący do Tabaczanej Ścieżki. Kompan wtedy cały czas widocznie daleko przede mną kontrolował sytuację, a ja robiłem co mogłem. Znów pojawiła się szansa by pokonać wspomnianych Holendrów (drobne defekty). Po wjechaniu czas na arcytechniczny zjazd Tabaczaną - na górnych i hardcorowych fragmencikach ze skałkami i kamieniami nie ryzykuję i schodzę, a resztę z radochą pokonuję w siodle :). Aha, zjeżdżając tędy doszedł mnie Andrzej Jackowski (na fullu 29) znany z dobrych wyników - co oznaczało że i my jesteśmy wysoko w stawce :). Po zjechaniu zaczekałem na kompana (nie dziwić się że na owym zjeździe go wyprzedziłem), a tam niespodzianka - są i Austriacy i Holendrzy - w obu przypadkach czekali na swoich kompanów, widocznie gorzej radzących w technice. No to przekazuję wieści Drogbasowi, ostatni krótki podjazd i pora na pełny ogień zjazdowy wprost na metę do Karpacza. Powiem że nie było łatwo - kompan był pozbawiony blacika, do tego luźna nawierzchnia wymagała 100% koncentracji, a Holendrzy widocznie próbowali nas dogonić. Aż do końcowej kreski ulokowanej na podjazdowej ulicy w Karpaczu nie byliśmy pewni wygranej z nimi - na ostatnich metrach musiałem dać z siebie wszystko. Udało się i po szalonej końcówce radośnie i z pełnym zadowoleniem obaj wjechaliśmy na metę. To był nasz najlepszy wynikowo etap :)

    6/14  (+4 dnf) - team MAN
    11/36 (+7 dnf) - open team
    Zarówno w kategorii, jak open wszystkich par to nasz THE BEST wynik :)
    Generalka MAN - awans z 12 na 10 miejsce.

    W 100% full zadowolenie na mecie - tak miało być :)
    W 100% full zadowolenie na mecie - tak miało być :) © JPbike

    Ślad gps niepełny - brakuje zjazdu Tabaczaną do mety, bo bateria w liczniku padła.





  • dystans : 52.35 km
  • teren : 49.00 km
  • czas : 03:53 h
  • v średnia : 13.48 km/h
  • v max : 51.22 km/h
  • hr max : 162 bpm, 90%
  • hr avg : 139 bpm, 77%
  • podjazdy : 1845 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - etap 3

    Środa, 27 lipca 2016 • dodano: 04.08.2016 | Komentarze 2


    No to półmetek etapowki za nami. Pobudka, śniadanie, zwijanie szkolnego obozowiska i gotowość do startu poszły sprawnie. Pogoda początkowo dopisywała.
    Po ruszeniu najpierw przejazd przez klimatyczną uliczkę i ryneczek w Bardzie, po tym troszkę asfalciku i skręciliśmy na podjazdowy szuterek. Zanim tam wjechaliśmy to od razu zauważyłem że Jarek ma problemy z przednią manetką xtr - odmówiła posłuszeństwa i kompan kręcił przez całą resztę etapówki na małej tarczy w korbie xtr (26). Ów długi podjazd był przyjemny, przez las, troszkę kręty i szeroki. Stawka powoli się rozciągała. Drogbas kręcił jakieś 100-200 m przede mną. Po pokonaniu przyjemnego zjazdowego singla ponownie szutry, tym razem półpłaskie. I tak dojechaliśmy do atrakcji - przejazd po nieczynnym i wysokim akwedukcie, zaraz po tym mieliśmy do pokonania bardzo stromy zjazd - gdyby nie nagłe zakorkowanie (bo wąsko) to odważyłbym się zjechać, zatem wszyscy sprowadzali po dość wyrytej ziemi. A na dole niefajny widok - stał tam kompan z zakrwawioną nogą i niesprawnym rowerem (przy sprowadzaniu ktoś w niego walnął). No to krótki, acz stromy wypych i docieramy do bufetu, poza posileniem bierzemy się do serwisu. O ile krew na nodze to pryszcz (kilka szlifów), to z doprowadzeniem do sprawności Canyona mamy problem - udaje się poprawić rozlegulowaną linkę przerzutki, próba czy działa i coś tu nie gra, bo okazuje się że poprowadzony wewnątrz ramy pancerz tylnej przerzutki się przesunął i zakleszczył w ramie tak że nie dało się skręcić kierownicą w prawo, ani ręcznie przesunąć pancerza. No to przerąbane, zleciało sporo czasu, mnóstwo wiary nas wtedy minęło, Drogbas dwa razy mówił że DNF. Trudno, umawiamy że spotkamy się na mecie w Głuszycy i pojechałem dalej sam i myśląc coś w rodzaju „jak to wszystko wpłynie na nasz wynik ?“. Zaraz po tym kolejna atrakcja - przejazd singlem wokół Twierdzy Srebrnogórskiej i się zaczęło mozolne odrabianie strat w moim wykonaniu - na początek łyknąłem ze 10-15 osób, po tym ciężej było kogoś doganiać, bo teren stawał się trudny, ale w pełni mtb-owski - cały czas czerwonym szlakiem, na przemian podjazdy i zjazdy, m.in. widziałem sporo oznaczeń ścieżek strefy MTB Głuszyca, jak i mijaliśmy nowo powstały odcinek startowy trasy enduro „Romet Red Line“. Wtem zaczęło się chmurzyć i na jakiś czas spadł deszcz, oczywiście stopniowo mokłem. Po drodze był jeden chyba najstromszy wypych na etapówce, jak i mglisty przejazd wśród skał szczytu Kalenicy (964 m). I tak dotarłem do bufetu, a tam spotkałem Artura. Przemoczony i po uzupełnieniu węglowodanów owocami ruszyłem dalej, w stronę Wielkiej Sowy (1015 m). Ów podjazd okazał się po części masakrą nawierzchniową - mimo że dość szeroki, nachylenie znośne, to ilość luźnych i pokaźnych kamieni nie dała wybierać odpowiedniej linii przejazdu. Po osiągnięciu kulminacji wysokościowej pora na zjazd. Dosyć techniczny - nie mogłem zaszaleć na maxa, bo jeden masters na fullu mnie blokował, gdy się to udało to wyprzedziłem i Damiana. Po zjechaniu ostatni ciężki podjazd - po trawie i błotku. Ponownie zaczęło padać i tak już bez emocji, bez szaleństw zjechałem szerokimi szutrami wprost na metę, a tam Drogbasa nie było widać. No to myk na stadion posilić się i ustawiłem w kolejce do myjni, mineło trochę czasu i nagle ... dojechał kompan :) Oczywiście że ukończył - opowiedział że do bufetu, gdzie próbowaliśmy uporać się z defektem dojechali niesamowici czescy mechanicy i wymienili mu pancerz. Ta sytuacja spowodowała że tegoż dnia dostaliśmy od sędziów sporą karę czasową i w efekcie ostatnie miejsce w kategorii.
    Wieczorem pełna integracja na odreagowanie - na łebek poszły 3 browary i kielich żołądkowej z czeskimi mechanikami :)

    16/16 (+2 dnf) - team MAN
    37/37 (+6 dnf) - open team
    Gdyby nie defekt i kara czasowa to byłoby 7 - 8 miejsce w kategorii.
    Generalka MAN - spadek z 9 na 12 miejsce.

    Foto by Bikelife.
    Nasz serwis. Usilnie próbujemy uporać się z defektem
    Nasz serwis. Usilnie próbujemy uporać się z defektem © JPbike

    To już wysoko, tuż przed Wielką Sową
    To już wysoko, tuż przed Wielką Sową © JPbike





  • dystans : 69.48 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 05:12 h
  • v średnia : 13.36 km/h
  • v max : 52.02 km/h
  • hr max : 160 bpm, 89%
  • hr avg : 141 bpm, 78%
  • podjazdy : 2217 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - etap 2

    Wtorek, 26 lipca 2016 • dodano: 03.08.2016 | Komentarze 4


    Trzeci dzień etapówki przywitał nas piękną pogodą. W race booku pisali że to będzie trudny fizycznie i obfity w techniczne odcinki etap - fajnie, będzie co robić na trasie.
    Po starcie mamy ponad 10 km niezbyt wymagającą wspinaczkę. Podjeżdżając tędy, sporo tasowań w stawce było, Drogbasa cały czas miałem w zasięgu wzroku. Uwagę przykuła pewna para mix - facet ciągnął pod górkę swoją partnerkę elastyczną linką :). Po wjechaniu na znaczną wysokość nagle skręt na krótki wypych i osiągamy Czernicę (1083 m). Od tamtędy się zaczęła mocno techniczna jazda - najpierw wysokogórska, kręta i usiana masą korzeni ścieżka, następnie kolejny trudny i fajny zjazd, po tym troszkę szutrów i wjechaliśmy w bagatela 20 kilometrową graniczną wąską ścieżkę o naprawdę trudnej nawierzchni. Jadąc tędy raz pod górę raz w dół, wraz z kompanem sporo się namęczyliśmy - ilość rozsianych kamieni i korzeni zmuszała nas do pełnej koncentracji i ciężko było łapać rytm, a co dopiero rozwinąć jakąś prędkość. Dobrze ze w połowie tegoż odcinka był bufet i można było chwilę odetchnąć od strasznych wertepów. Chyba czas pomyśleć o fullu :). Na drugiej części tegoż granicznego odcinka Drogbas mi uciekł jak dogoniła nas znajoma z wczoraj para mix od Gomoli, oraz było parę wypychu na stromiznach. Po tej ciężkiej przeprawie docieramy do bufetu, a tam czekał na mnie kompan i Czesi naprawiali rower Arka z Bydzi. Teraz czas na kultowe już miejsce - ciężki podjazd na Górę Borówkową i techniczny zjazd stamtąd równie kultowym czerwonym szlakiem. Podjeżdżając tędy Jarek w końcu się rozkręcił i zgodnie z moim przewidywaniem (i obawianiem) był lepszy ode mnie. Ja z kolei doszedłem go na końcówce owego trudnego zjazdu, czyli byliśmy parą typu mieszanka wybuchowa (on lepszy na podjazdach, ja lepszy na technicznych zjazdach) :). Po tym podjazd na Przełęcz Jaworową i pora na nieznany nam odcinek po miłych szuterkach i cały czas stopniowo wytracaliśmy wysokość. Napieraliśmy tędy znów ze wspomnianą parą mix. W pewnym momencie coś z tyłu mnie niepokoiło, bo coś ocierało o łydkę - myślałem że znów mleczko pryska, stanąłem - a tu ulga bo gałązka wkręciła się w szprychy. I tak dokręciliśmy do ostatniego bufetu, ulokowanego przy drodze krajowej nr 46, po drodze mając wspaniałe widoki. I wtedy nastąpił dla mnie pierwszy, na szczęście nieznaczny kryzys na etapówce, do tego doszła nas konkurencyjna para Austriaków. Do mety jeszcze 15 km, w tym kilka km podjazdu. Jarek cały czas kontrolował sytuację, na każdym zakręcie i łuku, swoim słynnym szarpanym tempem sprawdzał odległość od austriackich rywali i namawiał mnie bym walczył - robiłem co mogłem. Na złość dogoniło nas kilku i kolejna para, no tak i powiedziałem że jestem w dołku. A jednak mieliśmy spore szczęście, bo Ci co nas przed chwilą wyprzedzili przegapili właściwy skręt i znów, na ostatnim stromym fragmencie trzeba było stoczyć walkę łeb w łeb. Na szczyt Góry Kalwarii, przy kapliczce wjechałem niestety przedostatni z grupki i prawie zdychałem. Znów szczęście nam sprzyjało, bo nastąpił hardcorowy zjazd będący zarazem drogą krzyżową. Drogbas nareszcie się odblokował zjazdowo i ku mojej uciesze sprawnie szalał w dół. To właśnie dzięki temu technicznemu zjazdowi udało się wyprzedzić konkurencyjną parę (Trybiki 68) i jeszcze do tego, już na uliczce w Bardzie załatwiliśmy wspomnianych Austriaków, na ostatnich metrach gorąco kibicował nam Gogol i z radochą przekroczyliśmy metę :)

    8/15 (+3 dnf) - team MAN
    14/39 (+4 dnf) - open team
    Generalka MAN - spadek z 8 na 9 miejsce

    Foto by Bikelife.
    W akcji. Na takich ścieżkach to jestem w swoim żywiole :)
    W akcji. Na takich ścieżkach to jestem w swoim żywiole :) © JPbike





  • dystans : 49.56 km
  • teren : 44.00 km
  • czas : 02:58 h
  • v średnia : 16.71 km/h
  • v max : 60.77 km/h
  • hr max : 168 bpm, 93%
  • hr avg : 146 bpm, 81%
  • podjazdy : 1535 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - etap 1

    Poniedziałek, 25 lipca 2016 • dodano: 02.08.2016 | Komentarze 4


    Rano po śniadaniu dowiadujemy się że z powodu całonocnego deszczu trasa pierwszego etapu została skrócona z 66 do 50 km, czyli nie będzie znanego mi technicznego zjazdu czerwonym od schroniska pod Śnieżnikiem, orgi skasowali również fragment granicznego zielonego szlaku.

    Stojąc w sektorze, pogaworzyliśmy z kolegą, również z Poznania - m.in. dowiedziałem się że zagląda na mój blog, to miłe :). Tuż przed odpaleniem stawki spotykamy samego Gogola - też startował na tej etapówce (krótszy dystans).

    No to o 10 start. Na początek długi i porządny podjazd zielonym na Przełęcz Puchaczówka. Trochę tłoczno było, ale bez przesady, bo wszyscy dostojnie wspinali się pod górę. Kompan mój już na początku podjazdu uruchomił łydę i po kilku minutach nie było go widać, zresztą spodziewałem (i obawiałem) się tego :). Po spoko wjechaniu nastąpił jeszcze jeden szeroki podjazd, po tym równie szeroki zjazd - bez technicznych fajerwerków i czasem trzeba było dokręcać na blaciku. Zjeżdżając tędy wyprzedziłem dwóch charakterystycznych gości - jeden na góralu z jednym biegiem (długowłosy Anglik z pokaźną brodą), a drugi to Estończk na fatbiku - w obu przypadkach po prostu zabrakło im szybkiego przełożenia :). Po zjechaniu do Międzygórza i krótkiej wizycie przy bufecie czas pokonać kolejny długi i porządny podjazd. Właśnie od tędy trochę zaczęło sie dziać w moim wykonaniu - najpierw zrównuję się z Anetą Imielską (zwyciężczyni etapówki solo), po czym wyprzedzam parę sztuk, w tym kolegów z Cellfastu (Andrzej Jackowski, Artur Zarański) i w końcu spoczko dochodzę Drogbasa, no to luz :). Po tym wtapiam się w tempo kompana, teamowa współpraca musi być. Po krótkim czasie, na pięknym widokowo wypłaszczeniu dołączają do nas Andrzej i Artur - odtąd kręcimy we czwórkę jak na czterech Wielkopolan przystało. Dokręciliśmy do znanego mi krótkiego wypychu na zielony graniczny szlak i jak się okazało - ów szlak był jedynym technicznym odcinkiem etapu. Andrzej zwiał, Artur został w tyłach, a ja pilnowałem siebie bym nie uciekł Jarkowi na tym odcinku. Krótka wizyta na drugim bufecie i nudny, bo gładko asfaltowy zjazd z serpentynami do krzyżówki z niebieskim szlakiem podjazdowym, prowadzącym na 1001 metrową Przełęcz Suchą - kompan jeszcze nie złapał swojego podjazdowego rytmu, zatem na szczycie zaczekałem ze minutkę, oczywiście pare osób mnie wtedy minęło. Po tym już tylko długi asfaltowo - szutrowo - trawiasto - asfaltowy zjazd wprost na metę. Jarek dosłownie tędy zaszalał jak kamikadze. Gnał ostro, przeskakiwał przez rynienki odwadniające, a ja musiałem się sprężać jak diabli, raz nie nadążyłem i mocno dobiłem tylnym kołem o ową rynienkę. Szaleńcza jazda kompana w dół pozwoliła nam wyprzedzić kilku rywali. Na ostatnim kilometrze zauważyłem że tył jest miękki (mleczko na szczęście zadziałało) i by dogonić Drogbasa uruchomiłem wszystkie rezerwy mocy aby wyprzedzić wyjątkowo mocną parę mix (późniejsi zwycięzcy etapówki). Udało się i z radochą wpadliśmy na metę w Stroniu Śląskim.

    7/15 (+3 dnf) - team MAN
    15/39 (+4 dnf) - open team
    Generalka MAN - awans z 11 na 8 miejsce

    Foto by Bikelife, Sportograf.
    Relaksik przedstartowy :)
    Relaksik przedstartowy :) © JPbike

    Pierwszy podjazd pokonany, pora gonić kompana
    Pierwszy podjazd pokonany, pora gonić kompana ... © JPbike

    Tak, to oczywiście szalona końcówka etapu :)
    Tak, to oczywiście szalona końcówka etapu :) © JPbike





  • dystans : 37.74 km
  • teren : 36.00 km
  • czas : 02:21 h
  • v średnia : 16.06 km/h
  • v max : 60.18 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 148 bpm, 82%
  • podjazdy : 1137 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Sudety MTB Challenge - prolog

    Niedziela, 24 lipca 2016 • dodano: 01.08.2016 | Komentarze 4


    Najważniejszy wyścig w sezonie i moja druga w kolarskim życiorysie etapówka MTB. Wraz z moim kompanem Drogbasem zapisaliśmy się na to Pure MTB już w grudniu zeszłego roku, wybraliśmy kategorię MAN, czyli dwóch facetów, których suma wieku nie przekracza 80 lat.

    Przyznam że przez ten cały czas przygotowywania się do tej etapówki miałem obawy, czy na poszczególnych etapach, uda się dotrzymywać kroku kompanowi, który miał lepsze warunki czasowe do trenowania, no i na wszystkich wspólnych dotychczasowych wyścigach w sezonie mnie objeżdżał. Wiele razy zastanawiałem się na przepisaniu do kategorii solo. Jarek jednak cały czas mnie zapewniał że nie odpuści mi kroku. Koniec końców wystartowaliśmy zgodnie z planem, czyli wspólnie.

    Najpierw trzeba było dotrzeć furą do Stronia Śląskiego, odebrać pakiety startowe i rozlokować się na dwie noce w miejscowej szkole. A tam wszystkie napisy informacyjne są po angielsku, nic dziwnego, bo od lat na ową coroczną etapówkę zjeżdża sporo kolarskiej wiary nie tylko z Europy.

    Na początek mamy 37 km prolog, czyli czasówkę (dla mnie nowość). Start naszej kolejki zaplanowali o godz. 14:06. Po dojechaniu do Siennej, na miejsce startu, u stóp sporego kompleksu sportowo-wypoczynkowego „Czarna Góra“ mieliśmy sporo czasu, zatem można było przywitać się i pogadać z wieloma znajomymi, niektórych nie widziałem kilka lat np. Damiana (DMK77) i Tomka (ktone), jak i poznać nowe twarze - jak miło spotkać ludzi z wspólną pasją :)
    No i w końcu wybiła nasza godzina. Lekka adrenalina, przybijanie żółwików, modlitwa by ukończyć w jednym kawałku :). Drogbas ostro ruszył, ja usiadłem na kole i tak pokonywaliśmy pierwsze km sporego i szutrowego podjazdu, po drodze raz kogoś dogoniliśmy, raz ktoś lepszy nas wyprzedzał. Już po kilku km podjeżdżania Jarek wyraźnie zwolnił, co mnie zdziwiło (później tłumaczył że tegoż dnia nie czuł się najlepiej na uphillach). Do mety etapówki daleko, wmówiłem kompanowi że najważniejsze jest ukończenie, zatem dostosowałem do niego tempo. Pierwszy zjazd jak na Golonkę przystało - od razu gruby i z ostrymi wykrzyknikami (sprowadzaliśmy, ryzyko otb z lądowaniem na głazie spore). Kolejne km zjazdu to raz mniej, raz bardziej techniczne odcinki - coraz pewniej je pokonywałem. Na jednym nie zabrakło momentu - zostałem lekko przyblokowany przez poprzedzającego gościa i centralnie zahaczyłem przednim kołem w głazik i poszło klasyczne otb - lekko walnąłem dolną wargą w kamień (bez rozlewu krwi), zresztą Jarek też glebnął i pierwsze szlify zaliczone :). I tak zjechaliśmy do bufetu w Międzygórzu, po tym jeszcze jeden długi i porządny podjazd, na którym Drogbas ponownie podjeżdżał wolniej ode mnie, zaczekałem chwilunię na szczycie i nastąpił trudny, wąski zjazd wśród borówek, obaj nie ryzykowaliśmy zbytnio. Po tym już tylko szybki, szeroki i luźno szutrowy zjazd wprost na metę w Stroniu Śląskim.

    11/17 (+1 dnf) - team MAN
    23/42 (+1 dnf) - open team (wszystkie pary)

    Na mecie prologu. My całkiem zadowoleni :)
    Na mecie prologu. My całkiem zadowoleni :) © JPbike





  • dystans : 55.21 km
  • teren : 49.00 km
  • czas : 04:26 h
  • v średnia : 12.45 km/h
  • v max : 55.73 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Beskidy MTB Trophy. Etap 4

    Niedziela, 6 czerwca 2010 • dodano: 08.06.2010 | Komentarze 19


    Istebna – Skrzyczne – Istebna (55 km, 1984 m przewyższenia)

    Gdy tylko wsiadłem na swojego wyścigowego rumaka na rozgrzewkę na miejsce startu to od razu podczas podjeżdżania poczułem lekki ból lewej łydki i tylnej części kolana, z tego powodu wiedziałem że podczas finałowego etapu będzie bardzo ciężko jechać swoim tempem i nie myliłem się. Te ostatnie 3 etapy nieźle dały mi w kość, jak i doświadczenie na przyszłość. Stojąc w sektorze nie czułem się zbyt dobrze. Damian z Arkiem ustawili się bliżej, Tomek i Czarek za mną. Jedno co miałem na myśli – ukończyć Trophy w pierwszej połowie całej stawki Finisherów. Już pierwsze kilometry po starcie dały mi do zrozumienia że o ściganiu zarówno z Damianem, Arkiem i Tomkiem nie było mowy. Początkowy i dość długi pierwszy podjazd prowadzący w okolice Rezerwatu Barania Góra kręciłem w miarę przyzwoitym tempem – trwało to do pierwszego bufetu na którym zatrzymałem się. Podczas tego początkowego podjazdu zaskoczyła mnie nawierzchnia – wielkie wypłaszczone kamienie, jak i dalszy mniej stromy podjazd z całą masą beskidzkich arcywidoków :) Gdy zaczęły się większe stromizny, gorzej mi się już jechało, co kilka minut ktoś mnie doganiał (w tym Tomek) i wyprzedzał. Trudno, jechałem dalej swoje. Gdy tylko pojawił się zjazd przed kolejnym długim podjazdem – tradycyjnie cisnąłem w dół, jak i doświadczyłem się niezłych emocji, mykając w dół po wielkich kamieniach :) Sam podjazd na kulminację trasy (Skrzyczne 1251m) mimo że niezbyt stromy – okazał się dla mnie męczący i znów co jakiś czas byłem wyprzedzany. Na szczycie nasmarowali mi łańcuch, uzupełniłem picie w bidonie. Natomiast na długim i bardzo wymagającym zjeździe mogłem zaszaleć na maxa, kilka pozycji odrobiłem, jak i nieźle zatrzęsło. Po wizycie na ostatnim bufecie – pojawił się dość stromy podjazd, większość odcinka wprowadzałem. Po niemal samotnym i szybkim zjechaniu do zapory przy Jeziorze Czerniańskim zaczął się ostatni podjazd – asfaltowy na Przełęcz Szarcula (759m) na którym jakoś odzyskałem trochę sił i zdołałem trzyosobową grupkę wyprzedzić. Później już tylko znany mi z drugiego etapu terenowo – asfaltowy zjazd do mety, gdzie wpadłem samotnie, zastanawiając się nad wynikiem ostatniego etapu. Po odebraniu koszulki finishera podszedł do mnie Tomek i po chwili spotkałem Arka i Damiana – Ci trzej znów mnie objechali.

    Moje wyniki 4 etapu:
    157/303 – open
    81/139 – M3

    Arek pokonał mnie aż ponad 25 minut
    Damian dołożył mi kolejną stratę czasową – 18 minut, po drodze łapiąc gumę
    Tomek – dojechał do mety bez łańcucha i szybciej ode mnie o prawie 14 minut
    Czarek - ? ważne że dojechał i został Finisherem :)

    Znając swoją słabszą dyspozycję ostatniego dnia Trophy - takie miejsca były do przewidzenia i są to moje najgorsze wyniki w dotychczasowym ściganiu. No cóż, trzeba z tym się pogodzić i wyciągać wnioski na przyszłość.

    Moje miejsca w końcowej klasyfikacji generalnej
    122/283 – open
    63/132 – M3

    Cel, jaki sobie założyłem przed wyzwaniem sezonu 2010, czyli Beskidy MTB Trophy - został osiągnięty !
    Cieszy mnie również że Trek wszystko wytrzymał, z wyjątkiem lekkiego obtarcia na oponie NN i rysek.

    Szalony i superszybki zjazd ze Skrzycznego
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Pełne MTB w Beskidach - to jest to !
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    FINISHERZY :)
    Ekipa Finisherów Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Puls – max 164, średni 142 (zadziwiająco niskie wartości)
    Przewyższenie – 1984 m



  • dystans : 74.16 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 06:07 h
  • v średnia : 12.12 km/h
  • v max : 59.09 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Beskidy MTB Trophy. Etap 3

    Sobota, 5 czerwca 2010 • dodano: 05.06.2010 | Komentarze 7


    Istebna – Wielka Racza – Istebna (74 km, 2756 m przewyższenia)

    Trzeci dzień górskiej etapówki MTB przywitał nas słoneczną pogodą. Po śniadaniu, uszykowaniu sprzętu i zajechaniu na miejsce startu tradycyjnie przywitałem się ze znajomymi. W sektorze Damian ustawił się obok mnie, coś czułem że ma zamiar pocisnąć. Start, pierwsze kilkanaście km to w większości podjazdowy i asfaltowy z odrobiną terenu odcinek biegnący na Ochodzitą (894 m) – na tamtejszy szczyt dokręciłem spoczko i swoim tempem, Damiana miałem w zasięgu wzroku. Wyprzedziłem go na końcówce technicznego zjazdu z tymże szczytu. Dalej kręciliśmy na przemian wąskim asfaltem i terenem w dół do Lalik, gdzie znajdował się pierwszy bufet. Na tamtejszym zjazdowym odcinku dwukrotnie przesadziłem z prędkością na łukach i musiałem gwałtownie hamować, by nie wpaść w krzaki. Zaczął się solidny teren i to do góry. Stromizna rosła. Szczerze pisząc – po tych dwóch etapach przyzwyczaiłem się do wymagających beskidzkich tras z kamieniami, korzeniami i masą błota, więc relację ograniczę do ciekawych dla mnie momentów. Podczas pokonywania singletrackowego i trudnego odcinka poprowadzonego po zboczu góry i z błotem spokojnie przepuściłem Damiana, niech jedzie szybciej ode mnie, by miał swój dzień i na mecie okazało się że miał. Natomiast na kolejnym i stromym zjeździe znów go pokonałem. Ilość błota na większości trasy w dalszym ciągu była spora, słoneczna pogoda dopiero się zaczęła. Znów zaczęły się problemy z zaciągającym się łańcuchem, trudno. Drugi bufet, podobnie jak na dwóch pozostałych zrobiłem prawie minutowy postój i wcinałem co się dało, przy okazji płucząc uwalony łańcuch wodą. Stojąc tam wyprzedził mnie Tomek. Po krótkim czasie miałem okazję doświadczyć najcięższego i najdłuższego do tej pory wprowadzania rumaka, stromizna taka, że masakra. No i zjazd – oczywiście techniczny i zaszalałem :) Trzeci bufet był poprzedzony asfaltowym dojazdem. Stojąc tam dogonił mnie i wyprzedził Arek. Od tamtej chwili zaczął się długi i najcięższy podjazd – na Wielką Raczę (1230 m), było ciężko, prędkość stromego podjeżdżania oscylowała się na poziomie 5-6 km/h. Całkiem mi poszło, kilku udało się wyprzedzić. Na szczycie zatrzymałem się, był tam serwisant, wyczyścił i nasmarował mi łańcuch i od tamtej chwili przestał się zaciągać :) Na niezbyt długim i technicznym zjeździe tradycyjnie zaszalałem trochę. Kręciliśmy wtedy czerwonym i przygranicznym szlakiem, aż do Zwardonia, raz do góry, raz w dół, nierzadko było grząsko, nie odbyło się bez wprowadzania. No i lekko zaczęła mnie pobolewać tylna cześć lewego kolana, zwolniłem trochę, by nie ryzykować. Od tamtej chwili moje tempo jazdy spadło, na szczęście nie było takie złe. Aha, wspomnę, że na jednym zjeździe wpadłem w podmyty rów z kamieniami i zaliczyłem glebę. Dobijając do ostatniego bufetu pewien gość na wąskim odcinku chciał mnie z impetem wyprzedzić i … walnął kierownicą w mój tyłek, obaj wylądowaliśmy w trawie. Po tym zdarzeniu mój tyłek się odsłonił, czyli dziura w spodenkach :) Po pokonaniu kolejnego podjazdu i zjechaniu, w końcu nastąpił ostatni i dający w kość podjazd na Złoty Groń i stamtąd stromy i arcybłotny zjazd po stoku narciarskim wprost do mety. Dopiero na mecie dowiedziałem się że Damian mnie nieźle objechał, pewnie na którymś bufecie mnie załatwił, no cóż, mam się martwić ? Ależ skąd, pozostał jeszcze jeden ostatni i decydujący etap :)

    Moje wyniki 3 etapu:
    116/300 open
    54/140 M3

    Damian pokonał mnie niespodziewanie aż 20 minut – masakra :(
    Tomek i Arek też byli lepsi ode mnie odpowiednio o 11 i 6 minut.

    Niech chłopaki się cieszą, wszystko się okaże po ostatnim etapie – mój główny cel, jaki zakładałem przed tą wymagającą górską etapówką - to dojechanie do mety w pierwszej połowie całej stawki i oczywiście założyć koszulkę finishera :)

    Na słynnym podjeździe na Ochodzitą
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    To już końcówka, zaraz myk w dół do mety po błotnym stoku narciarskim
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Puls – max 174, średni 147
    Przewyższenie – 2756 m



  • dystans : 68.07 km
  • teren : 58.00 km
  • czas : 05:30 h
  • v średnia : 12.38 km/h
  • v max : 57.17 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Beskidy MTB Trophy. Etap 2

    Piątek, 4 czerwca 2010 • dodano: 04.06.2010 | Komentarze 7


    Istebna – Klimczok – Istebna (68 km, 2567 m przewyższenia)

    Przez całą noc poprzedzającą drugi dzień górskiej czteroetapówki padało … Wiadomo co do ilości błota. Rankiem chłodno było, niewiele ponad 11 stopni. Tym razem wszystkie trzy pozostałe etapy rozpoczynały się o 10-tej. Na miejsce zajechaliśmy po 9:30, przywitałem się ze znajomymi twarzami i wpadłem do sektora (chyba drugiego z dwóch), ustawiłem się znacznie bliżej – tak po prostu, a reszta kumpli gdzieś z tyłu :) Cel na drugi etap był prosty: pokonać trasę najlepiej jak się da i ponownie objechać kumpli. No i ruszyliśmy, na początek 3 km asfaltu, nieznacznie do góry, by po skręcie w teren pokonać niezły podjazd na Kubalonkę (ok. 800m). Jak na pierwsze kilometry przystało – powoli następowała selekcja. Pierwszy zjazd – najpierw trochę asfaltu, następnie trochę błotny teren – nie dało mi się szybko zjechać z powodu tłoku, raz ktoś nas na chwilę przyblokował. Momentem trasa biegła błotną ścieżką wzdłuż Wisły. Po zjechaniu pojawił się pierwszy bufet – tylko wodę i banana wziąłem w ruchu i od razu zaczął się długi i stromy podjazd prowadzący na Kotarz (985m), a następnie fajnie poprowadzony po zalesionych zboczach wąski odcinek do Przełęczy Karkoszczonka, gdzie był drugi bufet. Pokonując tamtejsze błotne i wymagające odcinki znów zaczęły się problemy z klejącym łańcuchem – tym razem zabrałem szmatkę i smar … niewiele pomagało, w sumie na całej trasie kilkakrotnie zmuszony byłem do około półminutowych postojów – przez to stopniowo traciłem ciężko wypracowane pozycje, w ostateczności znaczne stromizny wprowadzałem, zresztą pchania rowerka na większości ślisko błotnych i stromych podjazdów było sporo, ale i tak większość rywali też tak robiła. No i na ok. 25 kilometrze podczas mojego postoju serwisowego wyprzedził mnie Tomek. Zauważyłem go dopiero podczas wąskiego zjazdu. Gleby nie zabrakło – na wąskim odcinku upadłem przez spory i śliski korzeń – leciutkie obtarcie na kolanie zaliczone. Po drugim bufecie, gdzie stanąłem i wcinałem co się dało, oraz wypłukałem wodą łańcuch (pomogło) rozpoczął się najcięższy podjazd na kulminację etapu – Klimczok (1109m), cały czas na najbardziej miękkim przełożeniu kręciłem do góry, Tomka miałem w zasięgu wzroku. Po wjechaniu (wprowadzania na ostrych i błotnych stromiznach nie zabrakło) kręciliśmy przez wysokie patrie raz w dół, raz do góry, przez masę beskidzkich kamieni w kierunku Błatniej (917m), po drodze mając kolejną porcję arcywidoków. Wreszcie porządny i techniczny zjazd do Brennej z niesamowitą ilością luźnych kamieni – zaszalałem trochę, ręce mi zesztywniały od wstrząsów. W tejże miejscowości był trzeci bufet – też postój zrobiłem i początek kolejnego podjazdu na Trzy Kopce (ok. 800m), najpierw lekko do góry i kilka km asfaltem, następnie od razu stromo terenem. Nie wspomnę już o ilości błota. Po zjechaniu do Wisły (w większości asfaltem) – ostatni bufet i wcinanie tego co się da, napełniłem bidon i ostatni długi i ciężki podjazd asfaltowo – terenowy ponownie na Kubalonkę. W końcu zjazd do mety – najpierw ze szczytu wąski i wymagający, po chwili trochę asfaltu, dalej leśno-terenowo po błotnym strumyku i w końcu niecały kilometr asfaltem do mety. Zarówno Damiana, jak i Arka na całej trasie nie widziałem. Treka po raz drugi solidnie uwaliłem i przyozdobiłem kolejnymi ryskami.

    Moje wyniki 2 etapu:
    129/316 open
    67/149 M3

    Tomek przyjechał ponad 2 minuty przede mną
    Arek stracił do mnie ponad 7 minut
    Damian – 24 minuty za mną, ale miał problemy z manetką
    Czarek - … ? ważne że dojechał – to jest najważniejsze :)

    Etap drugi to zmaganie z błotem ...
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Mgliście na sporej wysokości ...
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Jak zwykle skupiony na błotnej trasie
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Całe te błotne MTB ... mi sprawia frajdę z jazdy :)
    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Beskidy MTB Trophy 2010 © JPbike

    Puls – max 175, średni 141
    Przewyższenie – 2567 m