top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 177761.50 km
- w tym teren: 64454.10 km
- teren procentowo: 36.26 %
- v średnia: 22.68 km/h
- czas: 324d 18h 52m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156 TN-IMG-2156

Zrowerowane gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:1081.26 km (w terenie 609.00 km; 56.32%)
Czas w ruchu:40:29
Średnia prędkość:24.21 km/h
Maksymalna prędkość:62.26 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:63.60 km i 2h 41m
Więcej statystyk
  • dystans : 76.00 km
  • teren : 20.00 km
  • rower : Pożyczony
  • Praca ...

    Piątek, 30 września 2011 • dodano: 30.09.2011 | Komentarze 11


    Tygodniowy zbiór (poniedziałek - piątek).
    Codziennie wspaniała pogoda do kręcenia.
    Dojazdy ulicami (przed świtem), a powroty lepsze, bo przez Lasek Marceliński.
    Do/z pracy zacząłem w końcu jeździć w kasku :)
    Skrzyżowanie, na którym miałem wypadek okazuje się być dość niebezpieczne, we wtorek była chwila napięcia, bo dokładnie w miejscu kraksy wyprzedzała mnie wtedy ciężarówka ...

    Tymczasowo jeżdżę takim oto stalowym rumakiem marki Romet Mustang, ważącym 14.3 kg.

    Pierwsze rowery górskie tak właśnie się prezentowały © JPbike


    Kategoria do/z pracy


  • dystans : 42.63 km
  • czas : 01:23 h
  • v średnia : 30.82 km/h
  • v max : 57.98 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Trening

    Czwartek, 29 września 2011 • dodano: 29.09.2011 | Komentarze 13


    Właściwie to nie wiem po co jeszcze trenuję ...
    Może się skuszę na debiut w XC - 9 października w Puszczykowie.

    W ścigaczu po bardzo długim czasie (!) zamieniłem łańcuch na najkrótszy z posiadanych, czyli CN-HG53 ze skasowanego sztywniaka (1500 km przebiegu) i zaraz po ruszeniu zaczął przeskakiwać na środkowych koronkach kasety XT 11-32, którą kupiłem w 2007 roku (!).
    Jak dotąd to mój rekord użytkowania jednej kasety, w której dwa razy wymieniałem zębatki 14 i 16. Więc pozostało mi kręcić na dość twardych przełożeniach, znając swoje preferencje do jazdy z wyższą kadencją poskutkowało niezłą średnią :) Zatem ... pierwsze kroki treningowe na sezon 2012 z elementami siłowej jazdy mam już za sobą :)

    Dom - Luboń - Komorniki - Wiry - Łęczyca - Puszczykowo - jazda Greiserówką - Komorniki - Luboń - Poznań ...

    Przewyższenie - 160 m

    Kategoria do 50 km


  • dystans : 61.81 km
  • teren : 57.00 km
  • czas : 02:09 h
  • v średnia : 28.75 km/h
  • v max : 48.87 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Bikecrossmaraton Łopuchowo

    Niedziela, 25 września 2011 • dodano: 25.09.2011 | Komentarze 19


    Po Michałkach miałem zakończyć sezon maratonowy, a jednak tak się złożyło że mimo pustego portfela udało się wystartować w Łopuchowie – duża w tym zasługa Macieja, z którym dzień wcześniej się zagadałem i nazajutrz wspólnie wybraliśmy się. Dla mnie był to debiut w tym wielkopolskim cyklu maratonów organizowanych przez Wojtka Gogolewskiego. Teraz, po ostrym (!) ściganiu mogę napisać że maraton ten zwany „turystyką na zmęczenie” to całkiem spoko impreza dla każdego.
    Na miejscu formalności startowe zostały załatwione szybko i bez żadnych problemów. Ze znajomych – trochę się zjawiło: josip, Michał, Rodman z dziećmi, ryszard4859 i z3waza, a reszta udała się do Osiecznej. Podczas rozgrzewki z Maciejem stwierdziłem że trasa jest taka sama jak golonkowa Murowana Goślina (mega), tylko pora roku inna. Pogodę mieliśmy wręcz idealną. W sektorze luzik (były dwa, dla mini i mega), stanąłem tam gdzie się dało, pewnie w połowie. W oczekiwaniu na start miałem trochę obaw o to, czy starczy mi zapasu kalorii na całe 62 km (dystansu giga nie było), na śniadanie zjadłem jedynie to co miałem – średnia micha makaronu bez dodatków, trochę dżemu jagodowego i kawa z mlekiem. Starczyło :) Start o 11-tej i od razu rozpocząłem przebijanie się do przodu po trochę wyboistych i piaszczystych leśnych duktach Puszczy Zielonki, trwało to do około 10 kilometra po czym doszedłem do sporej grupy, w której znajdował się josip. Tempo, które nadawał spory peleton mi jak najbardziej odpowiadało, co jakiś czas którychś z nas znajdujący się na czele mądrze przyspieszał, jak i zwalniał. Zmiany również dawałem. Na prostych odcinkach prędkości dochodziły do 40 km/h, nawet gnaliśmy ostro po sporych dziurach, raz tak się rozpędziłem że po wyskoku z dużej dziury tył mi pofrunął na wysokość 30 cm, na szczęście moje umiejętności pozwalały na takie szaleństwa :) Peleton przed półmetkiem dogonił i wchłonął dwóch Gości, i tak na półmetku trasy wszyscy wspólnie i nadal ostro rozpoczęliśmy pokonywać kulminację trasy – znane Golonkowcom zawijasy w stylu XC wokół Dziewiczej Góry, przejechałem tędy tak szybko że nie wiem :) No, glebka tam była, na wąskim singielku przed killerem za szybko w łuk wszedłem i … w krzaki :) Szybko się pozbierałem i zjazd po słynnym killerze pokonałem środkiem, po piachu i w swoim wariackim stylu :) Wtedy zauważyłem że peleton się rozkurczył, kilku odpadło, czołowa grupa oddaliła się o 10-20 sekund, rozpocząłem szaloną pogoń za nimi, zakończoną sukcesem po 5 km ostrej gonitwy. Po jakimś czasie josip również doszedł do nas i tak dalej, gnaliśmy, gnaliśmy :) Gdzieś tam na końcówce znajdowały się potwornie piaszczyste fragmenty, na jednym z nich jeden przede mną przyblokował mnie i po tym znów musiałem gonić swoją grupę, cisnąłem ile fabryka dała. Udało się :) Ostatnie kilometry okazały się dla mnie lekkim zaskoczeniem bo nie znałem dobrze końcówki wyjazdu z lasu, znajdowałem się wtedy w ogonie swojej grupy i natychmiast po wyjechaniu na ostatni asfaltowy odcinek przed metą stwierdziłem że Ci z czoła cisnęli jak diabli i pozostało mi dać z siebie wszystko, ledwo udało się dojść do paru osobników, przy skręcie na stadion błąd popełniony – na nawrocie wszedłem ze zbyt dużym łukiem, po tym już tylko poszedł blat z ogniem, przed ostatnim skrętem doszedłem do josipa i tak jeden za drugim wpadliśmy na metę. Na wspólny finisz zabrakło miejsca, albo 100 metrów :)

    16/114 - open mega
    5/31 - M3

    Strata do zwycięzcy open (Tecław) – 15 min i 15 sek, do M3 (Górski) – 12 min i 32 sek
    Najbardziej boli ... strata do TRZECIEGO w M3 – PIĘĆ SEKUND ...

    Niemal cała ta „sportowa turystyka na zmęczenie” przebiegła pod dyktando ostrej jazdy w dobrej grupie – z tego się cieszę i dzięki temu nabrałem kolejnego doświadczenia na płaskie maratony.
    W sumie tak szybko przez Puszczę Zielonkę wraz z sekcją XC wokół Dziewiczej Góry jeszcze nie jechałem :)


    Fotki autorstwa Mi Se.
    Ten na dalszym planie i w stroju BS to cały JA :)
    Start. Trochę tam wąsko. © JPbike

    Końcówka. Szalenie napierająca grupa z tymanami kurzu :) Fotograf ledwo mnie załapał. © JPbike




  • dystans : 80.01 km
  • teren : 46.00 km
  • czas : 03:09 h
  • v średnia : 25.40 km/h
  • v max : 43.48 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Wreszcie coś pojeździłem

    Sobota, 24 września 2011 • dodano: 24.09.2011 | Komentarze 0


    Wróciłem w końcu do pracy, w czwartym dniu, w robocie nabawiłem się kilkucentymetrowego szlifu na czole ...
    Masakra, po tylu miesiącach chorobowego ciężko się znów przestawić do tego zabójczo wczesnego wstawania - o 5:10 rano. Z drugiej strony przez ten okres wszystkie moje oszczędności zostały wydane ...
    Długo i pewnie do następnego górskiego maratonu będę żałował że nie udało mi się wybrać na świetną trasę i golonkowy finał - do Istebnej.

    Dzisiejszego dnia, po odespaniu (do 12:00 !) udało się ruszyć tyłek i to przy wspaniałej pogodzie. Pomysłu na trasę nie miałem, więc udałem się na działkę, tradycyjnie na obiad. Zarówno dojazd i powrót przebiegły w dłuższych wariantach.

    Jednak udało się coś wykombinować - jutro zaliczę ostatni maratonowy start w sezonie 2011, w Łopuchowie.

    Dom - Lasek Marceliński - Rusałka - Strzeszynek - Kiekrz - Sady - Lusowo - Lusówko (nowo usypaną ścieżką wzdłuż brzegu, szkoda że kosztem fajnego singielka) - Sierosław (obiad) - Dopiewiec - Konarzewo - Glinki - Rosnówko - wzdłuż Jarosławieckiego - żółtym przez Pojniki - Puszczykowo - jazda nadwarciańskim - Luboń - Poznań ...

    Kategoria do 100 km


  • dystans : 62.61 km
  • teren : 25.00 km
  • czas : 02:23 h
  • v średnia : 26.27 km/h
  • v max : 40.05 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Dłuższy rozjazd

    Niedziela, 18 września 2011 • dodano: 18.09.2011 | Komentarze 2


    Na działkę, do rodziców na obiad i umycie Treka.
    Dojazd dłuższym wariantem, przez WPN.
    Powrót najkrótszy z możliwych bo ... browar czeka :)

    Kategoria do 100 km


  • dystans : 105.56 km
  • teren : 101.00 km
  • czas : 04:36 h
  • v średnia : 22.95 km/h
  • v max : 46.73 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 17 września 2011 • dodano: 17.09.2011 | Komentarze 19


    Pewnie nie muszę pisać że zeszłoroczne Michałki okazały się dla mnie szczęśliwe i to niespodziewanie :) Podczas tegorocznej, ósmej już edycji maratonu w Wieleniu mocno liczyłem na przynajmniej powtórkę, czyli wskoku na pudło, nie udało się, ale całkiem zadowolony dojechałem do mety :)
    Do Wielenia zajechałem na półtora godziny przed startem i od razu miłe zaskoczenie – miła obsługa, bardzo szybko i bez kolejki załatwiłem formalności startowe, dostałem fajną firmową czapkę i … kupon na darmowe piwo ! Na miejscu tradycyjnie już, jak na wielkopolskich maratonach przystało, spotkałem całą paczkę znajomych. Po krótkiej rozgrzewce pora ustawić się na starcie – stanąłem dokładnie w tym samym miejscu co rok temu (gdzieś w połowie stawki). No i start ! Pierwsze 2 km asfaltowe, dość tłoczne i przebiegły z prędkością w okolicach 40 km/h, szaleństwo, nie dla mnie, miłośnika MTB :) Josip i mlodzik napierali ostro, po chwili wyprzedził mnie klosiu, po czym przyspieszyłem i tuż przed wjazdem do większego lasu, który towarzyszył nam praktycznie do samego końca trasy jechałem za Nim. Nie szarżowałem, bo tłoczno było. Po jakimś czasie wyprzedziłem Mariusza i zaproponowałem koło, nie wiem czy się podczepił, bo trasa była dość wyboista i piaszczysta, bardziej trzeba było się skupiać na jeździe. Po krótkim czasie, po tym manewrze bez większych problemów za mną znaleźli się josip i mlodzik. Gdzieś na mocno piaszczystym fragmencie jeden Gość nieźle się wywalił i od tamtego momentu tłok zelżał i jechało się swobodniej. Po krótkim czasie wyprzedziłem zwycięzcę medyków na mega – daVe’a. Po tym jakaś gałązka zakleszczyła się w kasecie, na szczęście wypadła. Jadąc dalej za jednym Gościem, omal nie zgubiliśmy trasy, przez krótki czas miałem w zasięgu wzroku bloom’a. Na pewnym piaszczystym podjeździku zapadłem w piach i z buta. Mlodzik wtedy dogonił mnie i od tego momentu przez spory czas jechaliśmy razem. Po skręceniu na giga, na trasie zrobiło się pusto, cala dodatkowa pętla giga okazała się być dość wymagającą nie tylko przez leśną, mocno interwałową, wyboistą i piaszczystą nawierzchnię, jak i przy takiej pustce na giga trasie trzeba było być czujnym by nie zagapić oznakowania (namalowane na drzewach czerwone strzałki) No i stało się … na mniej-więcej 35 km pojechaliśmy prosto, szerokim szutrem, czyli nie tam, gdzie trzeba i … nadłożyliśmy z tego powodu około 4 km trasy, nie wspominając już o kilkuminutowej (możliwe że nawet 10) stracie czasowej :( Po odnalezieniu właściwego kierunku pozostało mi już jedno – pocisnąć do mety tyle ile się da i olewając przy tym bufety (jedynie w ruchu wodę brałem). Po 45 km zacząłem się oddalać od mlodzika i dalej, aż do samej mety jechałem samotnie. Na półmetku dostrzegłem na poboczu Ewelinę Ortyl z jednym facetem – coś z kołem majstrowali. Następnego rywala udało się dojść po 60 km, a kolejne dwie osoby załatwiłem znów po dość długim czasie mojej samotnej gonitwy – to był josip, a po krótkiej chwili Magda Hałajczak (zwyciężczyni giga). Dalej to samą pustkę miałem zarówno przede mną, jak i za mną, czyli coś w rodzaju samotnego testu wytrzymałości i odporności. Z atrakcji - gdzieś tam pojawiła się dość głęboka i bagnista przeprawa wodna – nagle Trek tam stanął i od razu SPD-y namoczone :) Od 90 km bardzo wyraźnie zaczęło narastać zmęczenie, z wyścigowego tempa jazda zamieniła się w typowo turystyczno-szybką i tak niezagrożony przez nikogo dojechałem do mety bez emocji.
    W sumie od zgubki do mety udało się 4 osoby wyprzedzić.

    14/35 - open giga
    5/13 – M3

    Czas przejazdu identycznej trasy (4:36:07) uwzględniając około 4 km zgubkę na trasie jest lepszy od zeszłorocznego (4:39:51) o 3 minuty i 44 sekundy – z tego porównania jestem zadowolony :) Wyraźnie forma ciut lepsza :)
    Strata do zwycięzcy giga (Seba Swat) – 34 min i 35 sek, do M3 – 14 min i 37 sek.

    EMED’owcy na giga
    13 (4 M3) - klosiu – 4:27:10
    14 (5 M3) - JPbike – 4:36:07 (zgubił trasę)
    15 (5 M2) – mlodzik – 4:37:29 (zgubił trasę)
    17 (6 M3) – josip – 4:39:52
    27 (5 M4) – Maks – 5:22.58
    29 (6 M4) – toadi69 – 5:33:14

    Z mlodzikiem się zagadałem, że za rok się pomścimy za kilkukilometrową zgubkę :)


    Mknę przez michałkowy las :) © JPbike

    Michałki 2011. Podium M3 giga. Tym razem musiałem się zadowolić piątą pozycją, tez coś :) © JPbike

    Szerokie podium też fajne, zwłaszcza że EMED'owskie :) © JPbike

    Dla EMED'u to byl dobry dzień, wszyscy Gigowcy zdobyli szerokie podium :) © JPbike

    Jeszcze jedna fotka, z klosiem :) © JPbike




  • dystans : 67.36 km
  • teren : 42.00 km
  • czas : 02:56 h
  • v średnia : 22.96 km/h
  • v max : 43.07 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Wietrznie i WPN

    Środa, 14 września 2011 • dodano: 14.09.2011 | Komentarze 10


    Wczoraj ostatnia wizyta u ortopedy. Lekarz chciał tylko zobaczyć czy uniosę do góry prawą rękę, uniosłem bez problemu dwa razy i po czym się uśmiechnął i machnął ręką że wszystko OK :)
    No i wypisał że jestem już zdolny do pracy (fizycznej) i okazało się że jeszcze jeden dzień chorobowy mi został, naprawdę ostatni - postanowiłem wykorzystać w jednym celu, czyli po prostu na ostatni mocny trening przed Michałkami.

    No i pojechałem na swój teren - WPN.
    - straszny czołowo-boczny wicher na dojazdówce
    - do lasu przez Wiry i stary wiadukt
    - kawałek Greiserówki (podjazd i zjazd)
    - singielek nad Jarosławieckim (przydałaby się piła łańcuchowa do całkowitego udrożnienia przejazdu przez kilka powalonych pni)
    - singielek w okolicach Pojnik (odwrotnego kierunku nie polecam)
    - wzdłuż Góreckiego, Kociołka i podjazd na Osową Górę
    - zjazd po polance (znikł widoczny ślad zjazdu i do tego wyboje)
    - przejazd przez opuszczoną stację PKP Osowa Góra
    - podjazd do Ludwikowa (najcięższy ze wszystkich)
    - odpoczynek przy żródełku
    - techniczny zjazd z Ludwikowa
    - czerwonym przez Skrzynki i wokół Góreckiego (super !)
    - singielek w okolicach Pojnik (techniczny !)
    - żółtym do Puszczykowa
    - szlak nadwarciański
    - powrót przez Luboń, znowu koszmarny wmordewind

    Ale się dziś ujechałem, kryzysu jednak nie było, na całą i mocno interwałowo-wyboistą trasę ledwo wystarczył jeden bidon z Isostarem. WPN jest o wiele trudniejszy od terenowych Rund Drogbasa.

    No i muszę napisać że sobotnie Michałki będą moim ostatnim tegorocznym startem mataronowym, powód jest prosty - trzy i pół miesięczne utrzymywanie się z chorobowej kasy mocno uszczupliło moje oszczędności, tak mocno że teraz nawet nie stać mnie na zakup zgubionej w Międzygórzu pompki.

    Kategoria do 100 km


  • dystans : 66.73 km
  • teren : 54.00 km
  • czas : 02:40 h
  • v średnia : 25.02 km/h
  • v max : 38.69 km/h
  • rower : TREK 8500
  • 2 terenowe Rundy Drogbasa

    Wtorek, 13 września 2011 • dodano: 13.09.2011 | Komentarze 2


    Znów wietrznie, więc uciekłem do lasu trenować na tytułowe rundy.
    Ciut lepiej niż ostatnio się mknęło po leśnych szosach, singielkach, podjeździkach i zjeżdzikach, więc jest dobrze :)
    Wracając spotkałem Michała kręcącego na nowym karbonowym HT, pogadaliśmy i obejrzałem jego rumaka - faktycznie lżejszy od mojego :)
    Na koniec treningu - browarek w ogródku piwnym nad Rusałką spożyty !

    Kategoria do 100 km


  • dystans : 42.75 km
  • czas : 01:25 h
  • v średnia : 30.18 km/h
  • v max : 54.84 km/h
  • rower : TREK 8500
  • Wreszcie avs 30 na Treku :)

    Poniedziałek, 12 września 2011 • dodano: 12.09.2011 | Komentarze 7


    Na trening, na swoją pętlę przez WPN wyruszyłem dość późno, o 17:45, bo po powrocie z górskiego weekendu trzeba było zrobić maratonowy wpis, zmienić oponki, przesmarować ścigacza.
    Początkowo planowałem jechać niby rozjazdowo, niby treningowo i do tego wmordewind na pierwszych 8 km nie wróżył znakomitego avs-u na rowerze górskim. Po dokręceniu do Wir wiatr stopniowo ucichał, nogi zaczęły ładnie podawać i tak po 30 km średnia skoczyła do 29.5 km/h, dalej już pozostało trochę pocisnąć. Dla przypomnienia - moja pętla nie jest płaska, ma ponad 165 m w pionie.
    Oby taki power pozostał do soboty, gdzie na tamtejszych Michałkach, na leśno-pagórkowatych 100 kilometrach czeka mnie trudne zadanie obrony wicemistrzostwa w M3 :)

    Jutro ostatni dzień trzy i pół miesięcznej "rekonwalescencji" :(

    Dla spragnionych fotek - widoczek, jaki miałem w niedzielę po maratonie, podczas pieszej i sześciogodzinnej wycieczki na Śnieżnik, którego zdobyłem po raz pierwszy w życiu, towarzyszyła mi Djablica, za którą ledwo nadążałem na górskich szlakach :)

    Panoramka na zachód ze Śnieżnika (1426 m) © JPbike


    Kategoria do 50 km


  • dystans : 79.19 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:59 h
  • v średnia : 15.89 km/h
  • v max : 62.26 km/h
  • rower : TREK 8500
  • MTB Marathon Międzygórze

    Sobota, 10 września 2011 • dodano: 12.09.2011 | Komentarze 18


    Udany powrót po kontuzji na swój słuszny i górski dystans :)

    Do Międzygórza wybrałem się na weekend w towarzystwie Djablicy, którą zgarnąłem z Wrocławia. Pierwotnie na mój golonkowy powrót po kontuzji planowałem start na mega, a jednak po sprawdzeniu siebie, zarówno treningowo, jak i podczas startu na własnym podwórku od razu zdecydowałem na swój słuszny dystans – GIGA. Nazajutrz w sobotę miałem mały dylemat – w co się ubrać, ponoć zapowiadali pogodę z temperaturą dochodzącą do 20 stopni, poza tym w wyższych patriach gór nie wiadomo jak będzie, więc w końcu wybrałem rzadko stosowaną przeze mnie opcję: podkoszulek z długim i na to krótki strój - jak się okazało wybór był idealny. Dość późno ruszyłem z noclegowni, przynajmniej dobrze się wyspałem. W sumie zrobiłem niewiele ponad kilometr rozgrzewki :) Przed wjazdem do sektora spotkałem mambę, klosia, mlodzika, po czym ustawiłem się obok golonkowego debiutanta na giga, czyli josipa, pogadaliśmy sobie. W oczekiwaniu na start dla mnie największym zaskoczeniem była znajoma sylwetka bikera w pomarańczowo-białym stroju – to był sam DMK77 ! Nie napiszę jak się cieszyłem z Jego obecności na wspólnym dystansie, bo w tym sezonie do tej pory nie mieliśmy okazji się porównać na którymś maratonie :) Oprócz Damiana spotkałem się z kumplami z SCS OSOZ – AdAmUsO, karmi, RafałCSC i slec. W sumie fajne to uczucie wrócić do ścigania po kontuzji na swoje miejsce, czyli wśród tych co mają wspólną pasję :) Cel był prosty – przejechać całą górską trasę najlepiej jak się da i bez kryzysu dotrzeć do mety. No i wypadało pokazać kto w EMED Racing Team zasługuje na miano górskiego lidera :) Trasa w Międzygórzu okazała się być identyczna z tą zeszłoroczną, czyli jedna z najłatwiejszych górskich golonkowych edycji ale … 2600 m w pionie oznacza że sporo wymaga kondycji.
    No, to start ! Ruszyłem bez ostrego ciśnięcia, by na dalszej części trasy nie dać się kryzysowi, no i już od jakiegoś czasu jeżdżę bez pulsometra, więc wszystkie podjazdy pokonywałem z pulsem „na czuja”. Na pierwszej podjazdowej serpentynie dostrzegłem klosia za mną, Damian widocznie nieźle radził do góry i powoli znikał mi z pola widzenia, no cóż trzeba jechać swoje.

    Na pierwszym długim podjeździe i to na czele peletonika :) © JPbike

    Pierwsze krótkie wypłaszczenie i zjazd – bez emocji i szybko w dół. Po czym rozpoczęła się seria długich podjazdów wraz z paroma zjazdami. Na tym odcinku powolutku zacząłem nabierać tempa i udało się kilku osobników wyprzedzić, na jednym szybkim zakręcie na zjeździe zbyt późno nacisnąłem klamki hamulcowe i pobocze zaliczone, na szczęście bez gleby. Gdzieś tam wypatrzyłem Damiana kończącego serwis (sztyca), po czym wsiadł i znów powolutku zaczął mi uciekać do góry :) Również i na tym odcinku plecy zaczęły się odzywać, w zeszłym roku z tym bywało gorzej, nie dałem się i na całej trasie eksperymentowałem z różnymi pozycjami na długich podjazdach – raz na stojąco i twardszym przełożeniu, raz zamiast trzymać rogów trzymałem kierownicę bliżej środka – pomogło częściowo. Na pierwszym bufecie postój, podobnie na pozostałych – słusznie i można było przez chwilkę rozciągnąć plecy. W końcu atak na kulminacje wysokościową – okolice Śnieżnika.

    W akcji, bliziutko Śnieżnika :) © JPbike

    Aż do schroniska pod Śnieżnikiem kręciłem sam, jedynie pojedyncze sylwetki zdawało się dostrzec. Wreszcie coś technicznego nastąpiło – zjazd czerwonym. Ten dość trudny odcinek najbardziej zapamiętałem z zeszłego roku i myknięcie w dół nie sprawiło mi żadnych większych problemów, tylko w dwóch miejscach ze sporym uskokiem wolałem nie ryzykować ze względu zrastający obojczyk. Dwie osoby udało się tędy wyprzedzić. W pewnym momencie, zauważyłem jadący przede mną czerwony Land Rover, trzeba było zwolnić bo okazało się że zawodnik miał wywrotkę, leżał, chyba coś z barkiem :( Dalszą cześć zjazdu, już mniej techniczną pokonałem szybko, trochę telepania było. Gdy kończył się zjazd to nagle przede mną pojawił się DMK77, przyspieszyłem i przez chwilę jechałem tuż za Nim, zamierzałem chwilę pogadać coś w stylu „jak tam ?”, właśnie zaczynał się skręt na kolejny długi podjazd i … łańcuch zakleszczył się w korbie, kilkanaście sekund postoju …

    Własny serwis na golonkowym poziomie, dobrze mieć kogoś do pomocy :) © JPbike

    Długi podjazd prowadzący do rozjazdu mega/giga przebiegł pod dyktando wyprzedzania zawodników mini i znów powoli zanikającego z pola widzenia Damiana, wyraźnie brakowało mi dobrego powera na długie podjazdy. Kolejny długi zjazd, już na pętli giga – cisnąłem ile się dało, mocno telepało, na tejże pętli sporo osób z kapciami mijałem. No i jadąc tamtędy stwierdziłem że od tych wybojów na zjazdach wypadła mi z kieszonki pompka :( W pewnym momencie, na widokowym wypłaszczeniu, przed kolejnym długim zjazdem doszedł do mnie slec, przez jakiś czas jechaliśmy razem, znów na końcu zjazdu dostrzegłem Damiana, wyraźnie narzekał podobnie jak ja na plecy. Po jakimś czasie puściłem sleca by zachować siły na ostatni długi podjazd, jak się okazało słusznie zrobiłem swoje. Na odcinku od ostatniego bufetu do ostatniego szczytu straciłem kilka pozycji. Natomiast w miejscu połączenia giga z mega nastąpiła identyczna powtórka z historii – napotkałem na Zbyszka, obaj o tym pamiętaliśmy i uśmiechnęliśmy się :) Przez wyboisty odcinek w okolicach Czarnej Góry ciężko się kręciło, mimo wypłaszczenia ledwo przekraczałem 20 km/h.

    Zdecydowanie wolę się męczyć w górach, no i te arcywidoczki :) © JPbike

    W końcu ostatni podjazd z jednym podejściem – stwierdziłem że za wolno podchodzę, nawet dublowany Megowiec mnie wyprzedził podczas marszu. Po tym wreszcie zjazd wprost do mety, trochę błotnistych fragmentów było, gdzieś tam wykręciłem v-max. Na tymże zjeździe nie było z kim powalczyć, poza dublowaniem kilku Megowców. Jeszcze ostatni krótki, acz stromy podjazd na którym JEDYNY raz użyłem młynka (26/34), na końcówce prawie doszedłem do jednego z Xboxa, z którym kilkakrotnie tasowaliśmy się na całej trasie. Po czym już tylko bezproblemowy techniczny zjeździk wprost na metę, którą przekroczyłem jako pierwszy z EMED’u na giga :)

    Klimatyczny przejazd w górskim lesie :) © JPbike

    JPbike taki już jest - wariat na zjazdach :) © JPbike

    Wyniki i porównania:

    50/118 – open giga
    21/45 – M3

    Czas przejazdu (4:59:03) identycznej trasy lepszy od zeszłorocznego o półtorej minuty (5:00:34) :)
    Strata do zwycięzcy giga (Janowski) – 1:12:36, do M3 (Czarnota) – 1:11:11
    DMK77 dołożył mi prawie 5 minut straty, jest lepiej niż rok temu bo wtedy wlał mi 6 minut :)

    EMED’owcy na giga
    50 (21 M3) – JPbike – 4:59:03
    54 (22 M3) – josip – 5:06:16
    57 (24 M3) – klosiu – 5:08:20
    82 (28 M2) – mlodzik – 5:31:35 (kapeć)
    88 (30 M2) – Maciej – 5:41:27


    Po maratonie tradycyjnie pora na bufet, makaron z sosem smakował, pogaduszki ze znajomymi, myjnia. Towarzyszyła mi Djablica, która pojawiła się w roli kibica. A największe uciski dostałem od Ryszarda – nawet sprawdził osobiście czy w jednym kawałku przejechałem to giga po kontuzji i z blachą w obojczyku :)

    Z Ryszardem :) Trochę błotka mamy na sobie :) © JPbike