top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 172346.76 km
- w tym teren: 62573.10 km
- teren procentowo: 36.31 %
- v średnia: 22.72 km/h
- czas: 314d 07h 05m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156

Zrowerowane Gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

podium, te szerokie też

Dystans całkowity:1986.10 km (w terenie 1780.70 km; 89.66%)
Czas w ruchu:98:56
Średnia prędkość:20.08 km/h
Maksymalna prędkość:69.04 km/h
Suma podjazdów:23815 m
Maks. tętno maksymalne:178 (99 %)
Maks. tętno średnie:167 (93 %)
Suma kalorii:1930 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:55.17 km i 2h 44m
Więcej statystyk
  • dystans : 84.52 km
  • teren : 80.00 km
  • czas : 03:53 h
  • v średnia : 21.76 km/h
  • v max : 44.23 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 148 bpm, 83%
  • podjazdy : 905 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric MTB - Krosno Odrzańskie

    Niedziela, 27 maja 2018 • dodano: 28.05.2018 | Komentarze 4


    Trzeci z dziesięciu zaplanowanych kaczmarkowych startów - tym razem nowa miejscówka, w Krośnie Odrzańskim. Dojazd (150 km) ze Staszkiem i Piotrem (medaliści z pniewskiego XC). Pogodę mieliśmy aż za dobrą, do tego temperatura przed startem powoli zbliżała się do upalnych wartości, czyli zdecydowanie nie moje klimaty do ścigania.

    Rozgrzewkę zrobiłem ultra króciutką - jedynie uliczny zjazd i podjazd, po czym od razu myk do środka 2 sektora, jakieś 10 minutek oczekiwania i start. Teamowa paczka Unitów Martomów wystawiła 4 sztuki - mnie, Dawida, Grześka i Staszka, czyli minimum by zapunktować do drużynowej generalki, wszyscy z nas oczywiście jechali królewski dystans.

    Na początek krótki przejazd przez miasto w stronę wylotu na dłuższy polny odcinek. Najpierw asfalt z brukiem, płyty betonowe, wyschnięte i twarde błoto z masą dziur, leśny dukt i wpadamy na właściwą 25 km pętlę z 300 m podjazdów, na giga pokonywaną trzykrotnie. Początkowo jest bardzo szybko i to tak że czasem brakuje mi przełożenia, nie wspomnę o ilości kurzu (na mecie byłem czarny jak górnik po pracy :)). Nie idzie mi tak jak chciałbym - niby „napieram“, ale i tak niemało mnie stopniowo wyprzedza, w efekcie na pierwszym podjeździe znowu ląduję w ogonie 2 sektora, na szczęście jeszcze kilku zawodników jedzie za mną. Strasznie ciężko idzie mi złapanie swojego rytmu, do tego wysoka temperatura i mnóstwo piaszczystych odcinków w lesie nie ułatwiały mi w sprawnym pomykaniu. Trasa mnie zaskakuje ... bo jest za łatwa i za szybka jak na moje preferencje MTB - głównie mnóstwo szerokich leśnych duktów z wertepiastą nawierzchnią, raz w górę, raz w dół, ciekawszych singielków znalazło się co najwyżej kilka i to dość krótkich, jedyną dla mnie trudnością wysysającą duże zapasy sił okazały się piaszczyste fragmenty. Za to zaskakuje mnie znakomita organizacja całego maratonu - na bufetach mnóstwo osób, na ważnych zakrętach postawili pełno żołnierzy - każdy przez całe 3 rundy wzorowo pokazywał mi kierunek jazdy, we wiosce Łochowice (podjazd i zjazd) mieszkańcy licznie się zebrali by nam gorąco kibicować, nawet z kilka posesji tryskali nas orzeźwiającą wodą z węża, no i słyszałem że sam burmistrz Krosna Odrzańskiego wziął kosę i szykował trasę - SZACUN :). I tak mija pierwsza runda, co najwyżej udało mi się wyprzedzić ze kilka osób (wszyscy z mega). Na drugiej rundzie zaczyna mi jechać się odrobinę lepiej. Najpierw mijam jadącego z przeciwka mlodzika (Pawła) - wycofuje się z rywalizacji, następnie doganiam i wyprzedzam Hałajczakową, później Gosię i Piotra Zellnerów (Magda i Piotr wycofali się z giga), no i w drugiej połowie 2 rundy kolejne kilka sztuk załatwiam (niestety wszyscy z mega). Wypada również przyznać że sporo sił ze mnie ubyło że nieraz myślałem o skręcie na mega... Nie zrobiłem tego, bo we mnie królewski dystans rządzi i jadę dalej, by solidnie zapunktować dla teamu :). Trzecia runda to już właściwie walka z samym sobą i z narastającym zmęczeniem, nikogo nie widziałem zarówno przede mną, jak i za mną, jedynie gdzieś na końcówce rundy, dostrzegłem na szczycie sylwetkę rywala jak zaczynałem ciężki podjeżdzik, czyli większej tragedii nie było, o entuzjastycznych kibicach dopingujących samotnika na giga (mnie) we wspomnianych Łochowicach nie wspomnę :). No i w końcu dojechałem do mety. Oj, to był ciężki maraton.

    47/51 - open giga
    6/6 - M4

    Jak widać - na kaczmarkowym giga nie ma słabych i przywykłem już do miejsc w ogonie.
    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 50:08 min, do M4 (Tomek Jaworski) - 34:25 min
    W porównaniu do Rydzyny i Sulechowa obie straty podobne, czyli nic nowego z moją formą.
    Team leader - Staszek dołożył mi akceptowalne 26:07 min.
    No i jeszcze jedno - w oczekiwaniu na dekorację nieraz słyszałem od znajomych z giga, że dopadła ich mieszanina bomb, kryzysów, odcięć, itp, a ja jechałem, jechałem swoje i dojechałem na szerokie pudło - w nagrodę zarobiłem 50 zł na rowerowy komponent :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz.
    Tegoż dnia nie szło mi tak jak chciałbym, ale plan minimum zrobiłem :)
    Tegoż dnia nie szło mi tak jak chciałbym, ale plan minimum zrobiłem :) © JPbike

    Giga to dystans dla twardzieli, czasami wystarczy dojechać do mety i szerokie pudło jest :)
    Giga to dystans dla twardzieli, czasami wystarczy dojechać do mety i szerokie pudło jest :) © JPbike

    Re-transmisja z przebiegu trzech rund na Relive - KLIK.





  • dystans : 20.05 km
  • teren : 20.05 km
  • czas : 01:07 h
  • v średnia : 17.96 km/h
  • v max : 38.09 km/h
  • hr max : 171 bpm, 96%
  • hr avg : 159 bpm, 89%
  • podjazdy : 399 m
  • rower : Scott Scale 740
  • XC Pniewy

    Niedziela, 20 maja 2018 • dodano: 21.05.2018 | Komentarze 5


    Mistrzostwa Wielkopolski w XC - kolejny raz z rzędu zorganizowali w Pniewach, ponoć startuję tu corocznie od sezonu 2013, czyli od czasu powstania prawdziwie odjechanej trasy stworzonej przez miejscową ekipę Odjechani-Team, która niemal co roku zaskakuje nowymi pomysłami odnośnie przebiegu pętli.

    Dojazd i solidna rozgrzewka przebiegły spoczko, pogoda i moje samopoczucie (średnio wypoczęty i średnio wyspany) również dopisały. Po przejechaniu jednego okrążenia od razu stwierdziłem że w tegorocznej edycji Mistrzostw pętla będzie najdłuższa i zarazem najcięższa - wyszło w sumie 4.9 km i 100 m w pionie, dla Mastersów pokonywana czterokrotnie.

    Z mojego teamu to prócz mnie zjawił się Staszek. Nie brakowało starych kumpli znanych z gogolowych XC. No to powitania, pogaduszki, ustawianie na starcie, bojowe oczekiwanie i Mastersi wraz z Juniorami Młodszymi poszli pełną parą.

    Na początek krótka runda rozjazdowa - poszło mi gorzej niż się spodziewałem, w efekcie na pierwszym technicznym zakręcie zostaję przyblokowany i dodatkowo dwóch juniorów mnie widocznie wzięło za „słabeusza“ i wyprzedziło. Gdy tylko odrobinę się zluzowało to szybko łapię swój rytm i na ciężkim podjeździe bez problemu załatwiam wspomnianych juniorów, po czym w 95-100% jadę swoje i powoli zbliżam się do kolejnych rywali do załatwienia. I tak mija pierwsze kółko. Oczywiście nie znałem wtedy swojego miejsca w stawce, wydawało mi się że zapewne jechałem w połowie stawki. Drugie i trzecie okrążenie to trochę się działo w moim wykonaniu - wyprzedziłem stopniowo 3 osoby, mnie załatwił Piotr Niewiada, mijałem dwóch defekciarzy z czołówki, zaliczyłem 3 gorące momenty na technicznych fragmentach (przez piasek, duży kamień, itp.) - z każdego się wybroniłem od upadku, uff :). Natomiast ostatnie okrążenie ku mojemu zdumieniu pokonałem najszybciej i czysto technicznie, że satysfakcja była spora i na końcowej kresce niewiele brakło bym doszedł wspomnianego Piotra z mojej kategorii ... :)

    7/23 - open Masters (Juniorzy Młodsi klasyfikowani oddzielnie)
    3/4 - Masters II

    Strata do zwycięzcy open , jak i Masters II (Darek Drelak) - 5.38 min
    Wynik open mnie zaskoczył, a w kategorii - było blisko do Wicemistrzostwa WLKP :)

    Fotki by Anna Fliger.
    W akcji. Zawody XC stały się moim żywiołem :)
    W akcji. Zawody XC stały się moim żywiołem :) © JPbike

    Na sławnej i wyprofilowanej
    Na sławnej i wyprofilowanej "beczce" widocznie za szybko pomykam © JPbike

    No i pierwsze pudło w sezonie zdobyte. To cieszy :)
    No i pierwsze pudło w sezonie zdobyte. To cieszy :) © JPbike

    Re-transmisja z czterech kółeczek XC na Relive - KLIK.





  • dystans : 77.85 km
  • teren : 76.00 km
  • czas : 03:26 h
  • v średnia : 22.67 km/h
  • v max : 45.88 km/h
  • hr max : 171 bpm, 96%
  • hr avg : 151 bpm, 84%
  • podjazdy : 720 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Wolsztyn

    Niedziela, 1 października 2017 • dodano: 02.10.2017 | Komentarze 11


    Finał Kaczmarek Electric MTB 2017 - priorytetowego cyklu dla mojego teamu. Miejscówka i częściowo trasa mi znane, bo startowałem raz w Wolsztynie (2013). Tegoż dnia pogoda nam, wszystkim uczestnikom, osobom towarzyszącym i organizatorom sprawiła piękną słoneczną aurę, do tego temperatura skoczyła do wartości pozwalających jazdę na krótko - w październiku :)

    Po rozgrzewce i klasycznym już wskoku do tyłów 1 sektora witam się z kompletem teamowych kolegów - Adrianem, Dawidem, Krzysztofem i Wojtkiem, natomiast Marcin i Przemysław startowali z kolejnych sektorów. Super sprawa zjawić się w komplecie :)

    Mijający ciężki tydzień i spore niewyspanie (od poniedziałku do soboty w robocie) nie dawały mi komfortu psychicznego i zastanawiałem się czy nogi będą podawać czy nie ...
    Jedyne co muszę w 100% zrobić - ukończyć to giga by wskoczyć na szerokie dekorowane pudło w generalce, jednak i to mi nie wystarczało, więc zdecydowałem że w 100% pojadę swoje i najlepiej jak potrafię :)

    No i poszli. Pierwsze kilometry trasy są wąskie, zawierające deptak, mostek i singielek nadjeziorny. Zarówno ja i koledzy z teamu pomykaliśmy tędy w ogonie 1 sektora, tempo od razu niezłe, na mostku się zakotłowało, by na singielku pocisnąć pełną parą i faktycznie od tego momentu bez przerwy trzeba było bardzo mocno pedałować po leśno - nadjeziornych wertepach, by utrzymać się w peletonie. Początkowo bardzo szybki i płaski ze zmarszczkami odcinek trasy nie pozwala mi osiągnąć satysfakcjonującej jazdy, albo wszyscy mają dobry poziom i ciężko przebić się kolejne oczka wyżej. I tak mijają kolejne km w grupkach, do czasu gdy zaczynają się pierwsze selekcje w stawce. Jadę swoje, powolutku udaje mi się przebijać do przodu, przede mną blisko mam Adriana (z całym szacunkiem bo jedzie giga wyprzedziłem go), ze 100 m przede mną pomykają w grupce Dawid i Wojtek. Się zaczęły dużo ciekawsze odcinki - na przemian leśne i kręte góra-dół poprzeplatane płaskimi dojazdówkami o znośnej dla mnie długości. Przez kilka minut przeżywam tam chwile niepokoju bo spod przedniego koła pryska mleczko, w końcu się uszczelniło i nie tracąc przy tym dużo ciśnienia, uff. Pomykając dalej idzie mi nieźle, ale power w nogach jest poniżej oczekiwań bo cały czas nie mogę dojść poprzedzającej mnie grupki z Dawidem, Wojtkiem i Arturem Zarańskim w składzie. Gdy na końcu płaskiej dojazdówki wreszcie udaje mi się to zrobić to na piaszczystym zakręcie ktoś mocno przyhamowuje i prawie wjeżdżam w tył roweru Jerzego Kaźmierczaka (na szczęście nic i nikt nie ucierpiał) - powoduje to rozpad tyłów grupki i znowu muszę samotnie gonić teamowych kolegów. Ogólnie jest tak - na płaskich dojazdówkach grupka mi ucieka, a na krętych i interwałowych odcinkach to ja ich doganiam, czyli w sumie typowa sytuacja dla mnie, mtbowca z krwi i kości :)
    Na 30 km następuje nieprzewidziane zdarzenie ze mną - znajduje się tam nietypowa krzyżówka rozjazdowa, mimo że właściwa trasa prowadzi prosto, jest nawet obsługa, to kątem oka dostrzegam z prawej napis „giga“ ze strzałką - świadomie skręcam i dopiero po ujechaniu ze paruset metrów długą szeroką prostą zorientowałem się że nie widzę grupki przede mną - zatem nawrotka i ładne parę minut stracone :(
    Po wjechaniu na właściwą trasę i będąc troszkę !!@#$%! okazuje się że na jakiś czas mieszamy się z tyłami mini i zrobiło się trochę wyprzedzania z dużą różnicą prędkości. Raz spadł mi łańcuch. Zastanawiało mnie również czy w ogóle jadę dobrze, czy znowu pomyliłem trasę - jak dogoniłem jednego co cisnął nieznacznie wolniej ode mnie (megowiec) to się uspokoiłem i faktycznie na 40 km nastąpił rozjazd giga - po skręceniu się zaczęła dla mnie typowa samotność długodystansowca.
    Kręcę dalej swoje, po kilku km dostrzegam gigowca, bez problemu go doganiam i wyprzedzam na ciężkim podjeździe, następnie na fajnym i wąskim odcinku kolejne dwie sztuki łykam (Hałajczakowa i Zbigniew Górski - obaj z elity). I tak cisnę po lesie najlepiej jak mogę i niestety czując przy tym powoli narastające zmęczenie samotną gonitwą. Po jakimś czasie widzę przede mną trzy koszulki Eurobajków, wyprzedza mnie jeden niewiadomo skąd i tak razem doganiamy i wyprzedzamy te trzy sztuki - okazuje się że to Gosia Zellner z „obstawą“, w dodatku z elity, no dobra, jeden jest z M2 :)
    Ostatnie 10 km przebiega już (prawie) bez historii. Kolega który mnie wyprzedził, w ślimaczym tempie zaczyna mi odjeżdżać, u mnie power w nogach już się skończył. Paskudny bagnisty odcinek jakoś pokonuję w siodle (poza końcowymi 20m), jeszcze tyko przyjemny nadjeziorny odcinek i tu małe zaskoczenie - wspomniany kolega jedzie w przeciwnym kierunku, co jest? Okazuje się że oznakowanie trasy na tamtym fragmencie było słabe i myślał że przegapił rozwidlenie - w efekcie wpadam na metę przed nim, ale niestety w wynikach jest przede mną bo kolega (z M3) startował z niższego sektora.

    45/67 - open giga
    8/14 - M4

    Strata do zwycięzcy (Grzegorz Grabarek) - 40:08 min, do M4 (Piotr Cibart) - 24:57 min
    Dawid i Wojtek przyjechali 3 min przede mną, gdyby nie to moje zabłądzenie ...

    W klasyfikacji generalnej M4 giga zgodnie z przewidywaniem zająłem dekorowane 6 miejsce.
    Drużynówka - Unit Martombike Team zajął w debiutanckim sezonie 9 miejsce - dobra robota chłopaki !

    Foto by Renata Tyc, Janusz Zając, Kacper Łosiak, Przemek Zając.
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień
    Start jak zwykle - z ogona 1 sektora i po tym pełny ogień © JPbike

    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :)
    Tak właśnie wygląda moje odrabianie strat po zabłądzeniu :) © JPbike

    Samotność długodystansowca, dajemy radę !
    Samotność długodystansowca, dajemy radę ! © JPbike

    Dobijam do mety. Troszkę ujechany
    Dobijam do mety. Troszeczkę ujechany © JPbike

    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :)
    Podium generalki giga M4 (czwarty gdzieś się zapodział) :) © JPbike

    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :)
    Wiadomo o czym myślimy - o wskoku do pierwszej trójki :) © JPbike





  • dystans : 98.32 km
  • teren : 95.00 km
  • czas : 03:56 h
  • v średnia : 25.00 km/h
  • v max : 47.87 km/h
  • hr max : 172 bpm, 96%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 845 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Maraton MTB Michałki

    Sobota, 23 września 2017 • dodano: 23.09.2017 | Komentarze 11


    Moje siódme Michałki, zawsze na giga, a co ? :)
    Dojazd do Wielenia z Maciejem. Rejestracja, odbiór pakietu (skarpetki i bidon), wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka i myk ustawić się na starcie. Unit Martombike Team wystawił trzy sztuki - mnie, Adriana (debiut na giga) i Wojtka (mega). Pogoda na miejscu słaba (pełne zachmurzenie, zapowiadany popołudniowy deszcz i jakieś 13°C), ale dla kolarzy nie mająca znaczenia - się przyjechało na zawody to jechać trzeba i już :)

    Punkt 10-ta start. Już po pierwszych 100m widzę że Adrian się zatrzymuje (spadł łańcuch). Krótka asfaltowa dojazdówka do lasu przebiega dostojnie i bez problemów trzymam się 1/3 stawki mega/giga. Skręt w wielki las i się zaczęło mocne napieranie po milionie wertepów z domieszką piaszczystego podłoża (ostatnie opady niewiele pomogły). Do rozjazdu (9 km) jest tłoczno, jadę swoje i nie podejmuję żadnych ataków, czuję się świetnie (nic dziwnego skoro od tygodnia jestem na urlopie, wypoczęty, wyspany). Aha, do rozjazdu pomykam tuż za Wojtkiem, który jedzie mega (przyznaję że nie wiedziałem o tym). Po skręcie na królewski dystans się zluzowało, wyprzedzam najpierw Arka z Bydzi, po chwili przegania mnie Daniel Lorenz i dodatkowo jeszcze z trzema gośćmi tak tworzymy grupkę, która nieźle ciśnie. Pomykając tędy szybko zrobiłem kalkulację rywali z M4 - o ile Kaiser i chłopaki z Baltic Home są poza moim zasięgiem to w najlepszym wypadku mogę liczyć na czwarte miejsce w kategorii. I tak ciśniemy, ciśniemy, aż nagle zaskakuje mnie sytuacja na ściance podjazdowej - o dziwo, doganiamy poprzedzającą nas grupkę w której jadą znane i mocne nazwiska (m.in. Zozuliński, Jackowski, Młody Kycler), zauważam również że wszyscy przede mną słabiej radzą z techniką, a lepiej z szybką jazdą po „płaskim“. Akurat pokonywaliśmy ciężki nawierzchniowo odcinek - powoduje to rozpad grupy na dwie części. Ku mojej uciesze utrzymałem się w tej szybszej. I tak osiem sztuk pomyka wspólnie kolejne leśno - wertepiasto - piaszczyste kilometry. Tempo jest mocne, częściej jadę na ogonie. Nagle zakleszcza mi się łańcuch w korbie w nietypowy sposób i muszę stanąć, oczywiście powoduje to że grupa moja odjeżdża mi i po ruszeniu rozpoczynam samotną pogoń za nimi. Idzie mi bardzo ciężko, staram się rozsądnie gospodarować siłami, ponoć nie minęła jeszcze połowa giga, cały czas odległość jest spora i nie zmniejsza się, zaczynam wątpić czy dogonię ich. Znów szczęście w postaci technicznego fragmentu mi dopisuje - prawie doganiam moją grupkę, by ostatecznie po paru km i minięciu bufetu ich dojść. Po podczepieniu do ogona o dziwo nie czuję się zajechanym samotną gonitwą, przez jakiś czas odpoczywam, sprawdzam średnią prędkość - ponad 25 km/h, a to dla mnie szok i zapowiada się życiowy dotąd czas na Michałkach. I tak wspólnie dobijamy do półmetka giga, po tym się zaczęły drobne rozszady w grupce - gdy na czele znalazł się masters z FSD (zwycięzca M5) to tempo na długich prostych tak wzrosło że odpadają: ja, Lorenz i Jackowski. Po chwili i mając wciąż dobre samopoczucie i żadnych kryzysowych odznak, wyprzedzam na interwałowym odcinku wspomnianych kolegów i od tego momentu pomykam samotnie do mety. Mocarze z mojej grupki niestety uciekli, przede mną w odległości ze 100 m został jeden gość. Na solidnych wertepach zjazdowych mam problemy ze spadającym łańcuchem - prowadnica nie zdaje egzaminu i się przesunęła, w efekcie aż trzykrotnie muszę robić parosekundowe pitstopiki, na szczęście wypracowałem wtedy sporą przewagę i nikt mi nie zagroził. Ostatnie kilometry to pełna kontrola sytuacji, paskudne nawierzchniowo kartoflisko, okrążenie stadionu i na mecie jest życiowy, wymarzony czas na michałkowym giga, czyli poniżej 4 godzin :)

    13/55 - open giga
    5/19 - M4

    Strata do zwycięzcy (Przemek Rozwałka) - 28:03 min, do M4 (Andrzej Kaiser) - 27:43 min.

    Foto by MedBike.
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą
    W akcji. Na kartoflisku, tuż przed metą © JPbike

    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :)
    Jak dotąd to mój najlepszy czas na giga, ale obsada M4 taka że starczyło na 5 miejsce, też coś :) © JPbike





  • dystans : 40.05 km
  • teren : 30.00 km
  • czas : 01:49 h
  • v średnia : 22.05 km/h
  • v max : 69.04 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 153 bpm, 85%
  • podjazdy : 986 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem przez Karkonosze - 2 edycja

    Niedziela, 17 września 2017 • dodano: 17.09.2017 | Komentarze 6


    Druga edycja charytatywnego maratonu organizowanego przez Rotary Club na moich ulubionych górskich rewirach - w Karkonoszach. Rok temu zaliczyłem tam życiówkę (4 open i 1 M4) - to wystarczyło by z radochą oczekiwać startu w kolejnej edycji i miło byłoby powtórzyć ów sukcesik :)

    Dzień przed zawodami w Karpaczu solidnie popadało i ochłodziło się do poziomu 10°C. Poranek wita nas piękną pogodą (później pochmurną) i znośnym chłodkiem. Jako że start jest w górnej części Karpacza to bez zastanawiania zrobiłem rozgrzewkę w postaci uphillowego dojazdu z noclegowni - parokrotnie musiałem zwalniać bo tętno zbliżało się do maratonowych wartości :)

    Na miejscu startu spotykam Zbyszka i Patryka od ERki, panuje spokojna atmosfera, żadnych barierek, zero spiny, po prostu po odprawie ruszamy na właściwy start - na początek Drogi Chomontowej. Ustawiam się w 1/3 stawki. Po przyjrzeniu się potencjalnym rywalom to ze znanej czołówki rozpoznaję jednego - Michał Ficek, czyli jest szansa na super wynik w moim wykonaniu. No i poszli. Na początek krótki, acz troszkę konkretny podjazd na szczyt Chomontowej. Będąc całkiem rozgrzanym i mając na koncie tylko jeden trening w tygodniu to jadę swoje i powolutku, acz stopniowo wyprzedzam i kolejne oczka w górę zdobywam. Tuż przed szczytem zauważam przed sobą ze 10-15 osób z czuba, czyli jest nieźle. Pora na długi, szybki i szutrowy zjazd - pognałem na maxa, rozpędzając się niemal do 70 km/h (po powrocie i zgraniu danych strava mnie zaskoczyła że zdobyłem tam KOMa!) i do tego wyprzedzając dwóch rywali (w tym Patryka). Po zjechaniu jeden defekciarz mijany i trochę podjeżdżania asfaltową Drogą Sudecką (bez zmian w rywalizacji). Po tym troszeczkę technicznego zjazdu (jeden masters solidnie przyglebił) i czas na podjazd starym asfaltem na Dwa Mosty - zostałem wyprzedzony przez dwóch (w tym Patryka), jak i ja sam znacznie przybliżyłem się do poprzedzającej grupki. Po wjechaniu zjazd asfaltowo - szutrowo - kamienisto - błotnisty, nachylenie nie powala (ledwo 45 km/h), zjeżdżam z głową i bez szaleństw, a w dolnej części zjazdu mam przed sobą dwóch kolegów (Radek od Rybek i znów Patryk), po czym doganiam ich, tworzymy grupkę i następuje długa, miła sekcja podgórskich szuterków raz długo do góry, raz długo w dół. Wychodzi na to że my trzej jesteśmy skazani na współpracę - każdy z nas próbował ataków i za każdym razem nieudanych. W końcu, po przejechaniu ze 28 km trasy coś zaczęło się dziać - dochodzi nas kolega z ERki (Jarek), do szczytu długiego podjazdu jedziemy w czwórkę, a na długim zjeździe z łukami przekonuję się że moi towarzysze gorzej radzą z szybką techniką zjazdową. Jarek zostaje z tyłu, znając końcówkę trasy (będzie jeszcze jeden podjazd) decyduję się nie atakować i troszkę odpocząć, by spróbować na końcowym podjeździe. I tak wraz z Patrykiem i Radkiem wspólnie zjeżdżamy i pokonujemy odcinek góra - dół, za nami dwóch rywali próbowało nas dojść, a my mocno pedałując nie daliśmy się pokonać. W końcu ostatni dłuższy podjazd - wychodzę na czub, pokonujemy krótką ściankę i mimo że nie cisnę pod górę w 100% to zaczynam wyraźnie odjeżdżać Radkowi i Patrykowi, na szczycie uzyskuję ze półminutową przewagę, krótki zjazd, krótki podjazd i jest zjazd po stoku narciarskim do mety w Szklarskiej Porębie. To był mój bardzo udany maraton :)

    9/82 - open
    1/31 - M40

    Strata do zwycięzcy open (Michał Ficek) - 17:48 min

    Fotki by Korona Karkonoszy i mój tata.
    Moja grupka w akcji
    Moja grupka w akcji © JPbike

    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :)
    Z tymi spoczko kolegami przyszło mi wspólnie kręcić przez dłuższy czas, wszyscy są z WLKP :) © JPbike

    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :)
    Miłe chwile. Sukcesik sprzed roku powtórzony :) © JPbike





  • dystans : 83.77 km
  • teren : 83.77 km
  • czas : 04:11 h
  • v średnia : 20.02 km/h
  • v max : 52.19 km/h
  • hr max : 168 bpm, 94%
  • hr avg : 147 bpm, 82%
  • podjazdy : 1448 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Strzelce Krajeńskie

    Niedziela, 9 lipca 2017 • dodano: 09.07.2017 | Komentarze 8


    Kolejny kaczmarkowy start. Miejscówka nowa - wypoczynkowe miasteczko nad jeziorami - Długie w pobliżu Strzelc Krajeńskich. Jednym z budowniczych trasy był znany w światku MTB Rafał Chmiel, co za tym idzie - można było się spodziewać ciężkiej trasy - w 100% tak było i po dojechaniu do mety jestem dumny że jeżdżę królewski dystans - samo ukończenie takich ciężkich tras daje mi tyle satysfakcji że chce się żyć i dalej walczyć :)

    Dojazd w towarzystwie Team Leadera przebiegł spoczko. Po zaparkowaniu auta oczom naszym ukazała się piękna okolica - lasy, jeziora i pełno solidnych zalesionych góreczek. Rozgrzewkę niestety zrobiliśmy zbyt krótką (brak czasu i sektor już był zapełniony). No to punktualny start, z tyłów 1 sektora oczywiście. Na początek bardzo szeroka i twarda szutrówka z krótkim podjazdem - Krzychu pognał do przodu jak sterowalny pocisk i tyle go widziałem na trasie :). Mi niestety idzie tędy fatalnie i w pierwszy skręt w wielki leśny teren wjeżdżam jako przedostatni z pierwszego sektora. Nie przejmuję się tym bo znam kosmiczny poziom u Kaczmarka i jadę swoje. Mija kilka km, udaje mi się kilka osób wyprzedzić i na wertepiastym zjeździe spada mi łańcuch z korby (znowu zapomniałem przełączyć wózek przerzutki na twardo) - pitstop i znowu muszę zaczynać maraton jako przedostatni z 1 sektora. Na 8 kilometrze trasy dopada mnie pierwsze lekkie zmartwienie - zaczynają mnie stopniowo wyprzedzać konie z 2 sektora (do rozjazdu mega/giga, aż na 50 km trasy załatwiło mnie ok 20-25 kolarskiej dwusektorowej wiary, zresztą większość jechała mega). Trasa początkowo mnie nie zaskakuje bo przewyższenia na razie nie powalają - okazuje się że najpierw pokonywaliśmy niemal całe mini (łatwizna i dość szybka). Gdy tylko skręciliśmy na mega to się zaczęła cała zabawa MTB - masa odcinków z solidnymi podjazdami i ostrymi zjazdami, większość to szerokie leśne dukty, czasem trafiały się ciekawe choć krótkie single, były nawet fajne sinusoidy, jak i nudne długie proste. Pomykając tędy przez jakiś czas nieźle mi szło i początkowo gnałem w 3 osobowej grupce, następnie gdy tylko zbliżał się rozjazd to mi uciekli, poczułem że tegoż dnia nie jestem w optymalnej dyspozycji, ale i tak troszkę tasowania w mojej części stawki nie brakowało. Nie powinienem napisać że kilka razy myślałem by skręcić na mega ... Siła woli i chęć ukończenia wymaganych do generalki na giga 7 startów zwyciężyły i mimo sporego osłabienia powera po skręcie na ciężką drugą rundę jakoś radziłem sobie dalej. W sumie cała druga runda to samotność długodystansowca i ciężka walka z samym sobą, no poza dwoma wyjątkami - na początku 2 rundy wyprzedził mnie jeden z Agrochestu, gdzieś tam dalej dekoncentracja zmęczeniowa spowodowała że przegapiłem skręt i ze 1-1.5 km nadłożyłem, przez to jeden mnie pokonał - próbowałem dogonić i niestety nie udało się. Metę minąłem spoczko i bez emocji - a tam Przemek zaczynał się martwić bo cosik długo mnie nie było :)

    41/45 - open giga (nie dziwię się, bo wielu zjechało na mega, oj było ciężko)
    6/6 - M4 (cóż... plan minimum wykonany - to cieszy :))

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 1:01:26 godz (masakra), do M4 (Piotr Cibart) - 38:23 min
    Team Leader przyjechał 30:10 min przede mną - zrobił swoje i myślę że ujdzie mi po 2 browarach :)
    No i wypada napisać że przed ścigiem założyłem się że pokonam rywala M4 - Piotrka Wojdyło - nie udało się.
    Żadnego gdybania nie ma i nie będzie - medal jest i teraz pora na urlopową przerwę od ścigania :)

    Foto by Piotr Łabaziewicz, Renata Tyc i Team Leader.
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej
    No niestety, kręcąc tędy nie miałem tyle pary w nogach by przebić się wyżej ... © JPbike

    Oj, zdaje się że mowiłem po cichu że ciężkie to giga
    Oj, zdaje się że mówiłem tam po cichu że ciężkie to giga ...© JPbike

    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka
    Któreś już tam szerokie pudło mam, cyferka "6" mnie lubi :) © JPbike





  • dystans : 73.43 km
  • teren : 73.00 km
  • czas : 03:12 h
  • v średnia : 22.95 km/h
  • v max : 40.15 km/h
  • hr max : 170 bpm, 95%
  • hr avg : 155 bpm, 87%
  • podjazdy : 573 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Kaczmarek Electric Kargowa

    Niedziela, 25 czerwca 2017 • dodano: 25.06.2017 | Komentarze 12


    Kolejny, start w priorytetowym cyklu maratonowym dla mojego teamu. Tym razem w Wojnowie koło Kargowej. Dojazd i rozgrzewka przebiegły spoko, Również pogoda w pełni dopisała z idealną do ścigania temperaturą.

    Unit Martombike Team wystawił troszkę okrojony i trzyosobowy skład - mnie, Przemka i Marcina, zatem na mnie, jedynego gigowca spadł obowiązek bycia team leaderem :)

    Po „nieudanej“ (bo zjechałem na mega) Zielonej Górze moje obliczenia sektorowe wskazywały że spadłem do dwójki (i to ledwo), mimo tego po zajrzeniu na listę sektorową utrzymali mnie w jedynce - nie wiem jak to się stało, ale może być :)

    Nie cierpię długiego oczekiwania w bezruchu na start, zatem do zapełnionej jedynki wpakowałem się na same tyły, na 15 minut przed odpaleniem Elity. Po 2 minutach, czyli punktualnie odpalili nas. Początkowe ze 6 km trasy jest płaskie i typowy leśny dukt o szerokości na dwa rowery - zatem cały pierwszy sektor poszedł do przodu ostro, tak ostro i na bardzo wysokim poziomie zawodniczym, że jeszcze na 5 km trasy widziałem czub sektora. Mi oczywiście pozostało mocne parcie dosłownie na samym końcu jedynki, nie szkodzi i jechałem swoje. Po wjechaniu na właściwą rundę mtb o długości 20 km - na giga pokonywaną trzykrotnie powolutku się zaczęło rozciąganie stawki i powolne tasowanie. Trasa początkowo nie zaskakuje - nadal płasko przez klimatyczny lubuski las - jedynymi trudnościami są piasek i korzenie. Pomykałem tędy tuż za rywalem z M4 - Piotrem z Cellfastów (spoko kumpel) i jeszcze paroma gośćmi (większość gnało mini i mega). Po pokonaniu sekcji krótkich odcinków XC i długich prostych wpadamy na atrakcję w postaci toru chyba motocrossowego (też w stylu XC) umiejscowionego w żwirowni. Zanim tam wjechałem to po drodze był moment - Piotrek miał kraksę z młodym, co wykorzystałem i odjechałem mu na 30 sekund. Od tego momentu to pomykałem swoje na 100%. Trasa (1 runda) w dalszym ciągu nie była trudna - raz fajne single między drzewami, raz krótkie góra-dół, tylko 3 a może 4 porządne ścianki podjazdowe, stosunkowo długie i szerokie łączniki, a bufety nieźle umiejscowione, że przed każdym mogłem komfortowo wciąć żela i po tym popić wodą na każdej z trzech rund (na jednym bufecie wodę podała mi sama Paulina Bielińska). Po dokręceniu do rozjazdu połowa rywali z mojego punktu widzenia pognała do mety mini, druga połowa skręciła na 2 rundę mega. Jadąc tędy kontrolowałem sytuację za mną - Piotr i Artur Zarański (miał pitstopik) cały czas jechali ze 30-40 sek za mną. Samopoczucie moje było spoko, tylko czułem że powera nie mam zbyt wielkiego by cisnąć szybciej :). Gdy doszedłem dwie bikerki z Elity - Kasię H-M i Gosię Zellner - po manewrze wyprzedzenia obie podczepiły się do mojego tyłka :). Zaatakowałem na singielku, co wykorzystała Kasia by uciec Gosi - po tym był wspólny kciuk i myk dalej robić swoje. I tak aż do kolejnego rozjazdu w 95-100% robiłem swoje - nie wiem czy coś zyskałem czy coś straciłem. Po skręceniu na trzecią rundę w dalszym ciągu Piotr i Artur napierali blisko za mną. W końcu powoli narastające we mnie zmęczenie mocnym parciem spowodowało że doszli mnie i przez spory czas trzeciej rundy jechaliśmy wspólnie raz bliżej, raz dalej. Po wjechaniu na powrotną, nudną i płaską ze 5 km dojazdówkę do mety Cellfasty zaczęli mi uciekać, a mnie doszedł jeszcze Jerzy Kaźmierczak (czołgową kadencję miał). I tak dojechałem do mety, myśląc że podołałem zadaniu bycia team leaderem ... :)

    35/57 - open giga
    6/10 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 34:36 min, do M4 (Piotr Cibart) - 20:57 min
    Wynik na miarę moich możliwości, taką mam obecnie formę. Walczymy dalej do października !

    Foto by Renata Tyc.
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :)
    Lawirowanie na singielku gdzieś w lesie - lubię to :) © JPbike

    Foto by Leszek Łopuszyński.
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :)
    Miły moment - zostałem obsłużony przez samą Mistrzynię Polski w Maratonie - Paulinę Bielińską :) © JPbike

    Foto by Janusz Zając.
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :)
    Po twarzy widać że daję FULL ogień na podjeździku :) © JPbike

    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :)
    W końcu upragniona chwila w sezonie i medal zdobyty :) © JPbike





  • dystans : 42.73 km
  • teren : 42.00 km
  • czas : 01:52 h
  • v średnia : 22.89 km/h
  • v max : 40.44 km/h
  • podjazdy : 96 m
  • rower : Scott Scale 740
  • MTB Wiórek

    Sobota, 1 października 2016 • dodano: 02.10.2016 | Komentarze 4


    Nieplanowany start. Kilka dni temu mąż kuzynki (Suwik) postanowił zadebiutować w wyścigu MTB i zapytał mnie czy będę we Wiórku, nie wypada odmówić i skusiłem się na taki kameralny maratonik poprowadzony przez nadwarciańskie dukty i okoliczny las.
    Dojazd na miejsce rowerowy, spoko rejestracja, powitania i pogaduszki ze znajomymi, m.in. Asia i Marcin z córkami, Rafał z Erki, Daniel z GKKG, Ryszard nie tylko od Rybek i jeszcze paru innych.
    Po tym zapoznanie z Suwikiem początku trasy i można startować.
    Ustawienie w sektorze trochę chaotyczne - nie wiem kto nakazał nam pokręcić tam i skręcić w stronę linii startu/mety, przez to wylądowałem gdzieś w drugiej połowie stawki, no to chyba mam pozamiatane, bo na trasie leży pełno piaszczystych odcinków i będzie ciężko się przebijać.
    No to start. Jeszcze przed minięciem kreski startowej bezsensownie przyblokowali mnie i faktycznie zauważam że mam pełno roboty by znaleźć się w swoim miejscu stawki. Już na pierwszym zakręcie po długiej prostej widzę że sporo straciłem. Nie mam wyjścia i zmuszony jestem pruć do przodu z pełną mocą i atakować gdzie się da. Pomykając tędy niemało luda zalicza potknięcia w piachu. Zbytnio nie przejmuję się tym że taka ostra jazda zapewne spowoduje ubytek powera w drugiej części trasy (doświadczenie w tym mam). I tak kolejno wyprzedzam, wyprzedzam. Po pokonaniu 15 km trasy, po samopoczuciu czuję że więcej nie zdziałam - w tym momencie wyprzedziłem trzech z krótszej pętli (wszyscy stanęli na pudle). Płaska trasa z mini interwałami, masą piaszczystych odcinków i setką wertepów nie ułatwiała mi sprawy w szybkim pomykaniu i odrabianiu strat. Przyznam nawet że ostatni raz byłem na rowerze we wtorek w ... Karkonoszach i zdążyłem zapomnieć o piachach :). Pierwszą rundę mijam z czasem dającym na krótszej pętli ... 6 miejsce open :). Już na początku drugiej pętli dogania i wyprzedza mnie dwóch, w tym znany mi kolega z mojego rocznika, to nic, jadę dalej swoje. Jak się okazuje - całą drugą pętlę pokonuję całkiem nieźle i całkiem sprawnie, do tego dwóch rywali udaje się pokonać bez problemów, nie pisząc o tym że praktycznie przez cały czas mam przede mną na oku 3 osoby, tym wspomniany kolega z mojego rocznika (z MedBike). Na kilka km przed metą niespodziewanie wyprzedza mnie Daniel z GKKG, ten to wyraźnie ma dobry dzień. I tak już bez spiny docieram do końcowej kreski. 

    13/66 - open
    2/14 - M50

    Strata do zwycięzcy (Wojtek Polcyn) - lekko ponad 10 minut.
    Do zwycięstwa w kategorii straciłem ... 37 sekund.
    Jak na nienastawienie bojowe i ciężkie przebijanie się - poszło mi nieźle :)

    Foto by Joanna Horemska, MedBike.
    Dyskusja przedstartowa z Suwikiem :)
    Dyskusja przedstartowa z Suwikiem :) © JPbike

    Start niestety z tyłów i cała naprzód !
    Start niestety z tyłów i cała naprzód ! © JPbike

    Tak sobie napieram w lesie :)
    Tak sobie napieram w lesie :) © JPbike

    Miłe chwile :) Stautetka w postaci srebrnej szprychy bardzo oryginalna :)
    Miłe chwile :) Statuetka w postaci srebrnej szprychy bardzo oryginalna :) © JPbike






  • dystans : 48.07 km
  • teren : 40.00 km
  • czas : 02:26 h
  • v średnia : 19.75 km/h
  • v max : 68.02 km/h
  • podjazdy : 1463 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Rowerem przez Karkonosze, Szklarska Poręba - Karpacz

    Niedziela, 25 września 2016 • dodano: 25.09.2016 | Komentarze 9


    Planując starty w sezonie 2016 jakoś tak wyszło że nie udało mi się zapisać na wrześniowy Uphill na Śnieżkę organizowany przez Rotary Club, zamiast tego bez wahania skusiłem się na ich kolejną imprezę rowerową „Rowerem przez Karkonosze“ z trasą ze startem w Szklarskiej Porębie a metą w Karpaczu (50 km).

    Z logistyką, by dojechać w rześki poranek na miejsce startu z noclegowni w Karpaczu nie miałem najmniejszego problemu - towarzyszyli mi rodzice :)

    Rejestracja, przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę przebiegła sprawnie i szybko, wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka (czuję że nóżki mam wypoczęte i głodne podjazdów) i w oczekiwaniu na odpalenie niespełna 140 osobowej stawki znalazłem jeszcze czas na cappuccino :)

    W sektorze i na pełnym luzie ustawiam się w drugim rzędzie. Rozpoznaję ledwo kilka znanych twarzy, no to myślę sobie że będzie szansa na wynik w górach :) No i o 10 start. Od razu nogi podają, co mnie trochę dziwi (w tygodniu zrobiłem tylko jeden tlenik). Dość szybko, na pierwszym podjeździe przede mną formuje się kilkuosobowa czołowa grupka, a za mną jedzie dwóch i spora przestrzeń :) Na pierwszym zjeździe z dużą ilością ostrych kamieni mijam pierwszego defekciarza, kolejnego parę km dalej (obaj problemy z ogumieniem). I tak dalej zasuwam zarówno pod górę, jak i w dół po przyjemnych karkonoskich szuterkach wraz z dwoma gośćmi - po jakimś czasie, na długim podjeździe obaj nie wytrzymują mojego tempa i jadę dalej sam. Zaczął się kolejny i długi podjazd w stronę Petrowki (na 1044m) - jedzie mi się tedy bardzo dobrze, z tą różnicą że dogania mnie znana kobieca twarz (Aleksandra Podgórska) i jeden kolega z którym chwilę gadam (na temat niezłego tempa Oli, miejsca w stawce open i długości trasy). Pora na najdłuższy zjazd, szeroki i dość wymagający przez ilość kamieni i wysokich na 10 cm progów odwadniających - dla mnie spoko, wyprzedzam wspomnianego kolegę, a na dole przybliżam się do Oli. Po tym trochę półpłaskich szutrów i kolejne uphilowanie - kolega i Ola widocznie mają lepsze możliwości podjazdowe ode mnie i powolutku, na znanej Drodze na Dwa Mosty mi uciekają. Podjeżdżając tędy zaczynam kontrolować sytuację - za mną i ze sporej odległości dostrzegam jednego rywala, no to spoko, bo wiem że od startu jadę w top 10 open. Po szybkim zjechaniu wpadam na doskonale mi znane z tutejszych maratonów odcinki - całość przejeżdżam szybko i sprawnie, po drodze mijam wesołą i głośno kibicującą mi grupę emerytów :) Po (ponownym) wjechaniu na Drogę Sudecką to został do pokonania jeszcze jeden ciężki i o zgrozo asfaltowy podjazd w stronę górnych partii sławnej Drogi Chomontowej - pokonany sprawnie i z bezpieczną przewagą nad rywalem. Na Chomontowej jeszcze kawałek podjazdu i stamtąd już tylko zjazd tejże drogą w stronę mety, w Karpaczu Górnym, przy DW Stokrotka. Gdy tylko przekroczyłem kreskę to po pierwsze - zdziwił mnie czas przejazdu (poniżej 2:30h, a myślałem że będą okolice 3h), po drugie - dowiaduję się z szokiem że jestem TRZECI OPEN wśród facetów, o wygranej w kategorii ponad czterdziestolatków nie wspominając :)

    4/134 - open (sami faceci - 3/127)
    1/48 - M40

    Strata do zwycięzcy open (Filip Helta) - 22:05 min
    Trasa była przyjemna, głównie kondycyjna i bez technicznych fajerwerków rodem z Golonki :)

    Start oczywiście mam z czuba
    Start oczywiście mam z czuba © JPbike

    Właśnie i radośnie mijam metę :)
    Właśnie i radośnie mijam metę :) © JPbike

    Historyczna chwila w moim życiorysie - TRZECI OPEN !
    Historyczna chwila w moim życiorysie - TRZECI OPEN ! © JPbike

    To też trzeba pokazać - druga w sezonie wygrana w kategorii :)
    To też trzeba pokazać - druga w sezonie wygrana w kategorii :) © JPbike



    Na koniec przyznaję że znając siebie - po prostu miałem dobry dzień na solidne ściganie :)




  • dystans : 63.01 km
  • teren : 58.00 km
  • czas : 02:49 h
  • v średnia : 22.37 km/h
  • v max : 47.97 km/h
  • hr max : 170 bpm, 94%
  • hr avg : 156 bpm, 87%
  • podjazdy : 607 m
  • rower : Scott Scale 740
  • Klęka MTB Maraton

    Sobota, 3 września 2016 • dodano: 05.09.2016 | Komentarze 13


    Do Klęki, na maraton organizowany przez znajomą mi rowerową parę - Bożenę i Piotra Łąckich i ich przyjaciół wybrałem się tak po prostu, by miło zaliczyć kolejny wyścig :)

    Po dotarciu od razu zaskoczyła mnie świetna organizacja i miła obsługa. Powitania, pogaduszki ze znajomymi, wskok w kolarskie portki i czas na rozgrzewkę - sprawdzałem początek i koniec trasy. Z teamowej paczki - prócz mnie zjawili się Asia (kibic i fotograf) i Marcin (mini).

    Przed wpadnięciem do sektora wypatruję znanych mi rywali z M4 - zauważam Przemysława Mikołajczyka (ex pro-szosowiec), który jednak skusił się na mini, no to od razu czuję że mam szansę na pudło :). Oczekiwanie na odpalenie dość kameralnej stawki mega (mniej niż 50 osób), przybijanie żółwików z kolegami od Erki, przyglądanie się ilości znanych kolarsko osobistości i można ruszać. Na początek długa szutrowa prosta. Zaczyna się produkcja kurzu spod kół :). Znani mocarze szybko tworzą czołową grupę, przez 2 km mam ich dość blisko przede mną, po czym mądrze postanawiam jechać swoje i już przed pierwszym skrętem w konkretny teren z dużą ilością piachu tworzymy pięcioosobową grupkę - jednego rozpoznaję (Jerzy Kaźmierczak z M5), dwóch ze Strefasportu.pl i jeden mi nieznany. Pierwsza część pętli - leśny, interwałowy, kręty, z dodatkiem fajnych singli i wąwozów odcinek miło mnie zaskakuje - jedzie mi się tędy dobrze, pomijając jedynie walkę o jak najlepszą przyczepność w piachu. Ten nieznany mi gość dość szybko nie wytrzymuje naszego tempa na solidnych wertepach i odpada. Postanawiam że przez całą pierwszą rundę nie będę podejmował żadnych ataków i kontrolował sytuację, póki ktoś z mega nas nie dogoni (nie dogonił nikt :)). Na 16 km wyprzedza nas zwycięzca mini (Michał Górniak, startowali 5 min po mega), a następnych dwóch (wspomniany Mikołajczyk i jeden z Greenbike) zrobili to dopiero po 25 km, czyli dobrym tempem zasuwaliśmy. Druga część pętli była nie mniej ciekawa krajobrazowo - zawierała przelotówki, jazdę po nadwarciańskim wale (wiało z przedniego boku), jak i miły fragment kręciliśmy tuż przy brzegu Warty. Duże wrażenie zrobiła na mnie praca organizatorów szykujących trasę - zarośnięte chaszczami i trawą fragmenty tak pięknie i szeroko wykosili, normalnie miły szok :). No dobra, wróćmy do ścigania. Zatem w okolicach 30 km, tuż przed wpadnięciem na 2 rundę mega, na szerokim szuterku naszej grupce przyszło pomykać wśród licznej stawki uczestników Parady Rodzinnej - fajny widok :). No to ponownie pokonujemy najfajniejszą mtbowsko część pętli. Zaczynam wyczuwać że dość wymagająca trasa wyraźnie dała w kość moim współtowarzyszom, szczególnie na podjazdach i tych trudniejszych zjazdach to ja wysuwam się na czoło grupki - oczywiście wykorzystuję to, ale bez przesady. W końcu kolega ze Strefasportu.pl (zastanawiałem się czy z jest M4 czy z M5 - z tej drugiej) słabnie i gubimy go. Na bufecie, przed ponownym wjazdem na wały muszę stanąć, by zatankować pusty i jedyny bidon, po czym bez problemu doganiam pozostałych dwóch współtowarzyszy. Po ujechaniu paru km, drugi kolarz ze Strefasportu.pl (M3) zwalnia (dopadły go skurcze, po wyścigu pogadałem z nim), i tak zostałem z Jerzym, który wyraźnie zachował więcej sił i na kilka km przed metą zaczął powolutku mi się oddalać. W końcu i mnie dopada stopniowe zmęczenie, ale bez tragedii i z pełną kontrolą dojeżdżam do mety, a tam od razu dowiaduję że jestem 8 open. SZOK ! :)

    8/42 - open mega
    1/9 - M4

    Strata do zwycięzcy (Maciej Kasprzak) - 17:49 min
    Zatem po 125 dniach wyścigowych w końcu coś tam wygrałem, fajne to uczucie :)

    Fotki by Joanna Horemska, Grażyna Kaźmierczak.
    Moja grupka w akcji. Początek 2 rundy mega
    Moja grupka w akcji. Początek 2 rundy mega © JPbike

    Ósmy zawodnik open - zadowolenie jest :)
    Ósmy zawodnik open - zadowolenie JEST :) © JPbike

    Cierpliwie czekałem kilka lat na taki moment i doczekałem się :)
    Cierpliwie czekałem kilka lat na taki moment i doczekałem się :) © JPbike

    Dumny JPbike z pucharkiem zawierającym cyferkę PIERWSZY :)
    Dumny JPbike z pucharkiem zawierającym cyferkę PIERWSZY :) © JPbike