top2011

avatar

Ten blog rowerowy prowadzi Jacek ze stolicy Wielkopolski.
Info o mnie.

- przejechane: 172346.76 km
- w tym teren: 62573.10 km
- teren procentowo: 36.31 %
- v średnia: 22.72 km/h
- czas: 314d 07h 05m
- najdłuższy trip: 329.90 km
- max prędkość: 83.56 km/h
- max wysokość: 2845 m

baton rowerowy bikestats.pl

Wyprawy z sakwami

polska
logo-paris
logo-alpy
TN-IMG-2156

Zrowerowane Gminy



Archiwum 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

Wpisy archiwalne w kategorii

maratony

Dystans całkowity:12515.67 km (w terenie 11514.88 km; 92.00%)
Czas w ruchu:651:23
Średnia prędkość:19.21 km/h
Maksymalna prędkość:73.88 km/h
Suma podjazdów:134157 m
Maks. tętno maksymalne:177 (101 %)
Maks. tętno średnie:160 (90 %)
Suma kalorii:12445 kcal
Liczba aktywności:175
Średnio na aktywność:71.52 km i 3h 43m
Więcej statystyk
  • dystans : 71.01 km
  • teren : 70.00 km
  • czas : 04:45 h
  • v średnia : 14.95 km/h
  • v max : 56.15 km/h
  • hr max : 161 bpm, 92%
  • hr avg : 142 bpm, 81%
  • podjazdy : 2472 m
  • rower : Black Peak
  • Bike Maraton Bielawa

    Sobota, 17 lipca 2021 • dodano: 26.07.2021 | Komentarze 2


    W Bielawie leżącej u podnóża Gór Sowich jeszcze nie startowałem. Tak się złożyło że ów start połączony był z urlopowaniem u przyjaciół mieszkających u podnóża Gór Opawskich, co za tym idzie - dojazd na miejsce startu miałem ułatwiony czasowo (1.5h jazdy). Po dotarciu na miejsce startu położone nad Jeziorem Bielawskim czau na rozgrzewkę brakło, zatem od razu udałem się do sektora giga, a tam zjawiły się 73 osoby. Prognozy pogody zapowiadały deszcz, w okolicy wisiało sporo deszczowych chmur - przez cały czas ścigania co najwyżej drobno pokropiło, a w drugiej części maratonu nawet pięknie się wypogodziło.

    Punkt 10-ta start. Na początek długi, szeroki i szutrowy 13 km podjazd - od razu można robić swoje, brak rozgrzewki dał mi znać, ale tragedii nie ma i stopniowo łapię swój rytm, by po podjechaniu na Kozie Siodło (887m) i powyprzedzaniu paru osób znaleźć się w swoim miejscu w stawce giga. Po tym dość długi i techniczny zjazd po korzeniach, kamieniach i w błocie do Starej Jodły - troszkę zaszalałem i kilka pozycji zyskane. Znów długi podjazd, często ze stromymi ścianami i ciężką nawierzchnią w rejon Małej Sowy (972m) - cały czas jedzie mi się spoko, zmian w stawce niewiele, było trochę tasowania z Michaliną Ziółkowską - bikerka ciut gorzej podjeżdżała, za to na zjazdach o zgrozo radziła lepiej ode mnie. Docieramy do Schroniska Sowa i znanego mi z etapu Sudety MTB Challenge mocno technicznego zjazdu do Sokolca - tu zaszalałem na maxa po kamieniach że po zjechaniu zauważyłem że zgubiłem bidon. Na dole bufet i kolejny długi, ciężki i znany mi podjazd na Grabinę (946m), dałem radę na sportowo go pokonać i kilku wyprzedzić. I tak docieramy do rozjazdu, po czym ponownie na Kozie Siodło, łączymy się z mega i się zaczęło stopniowe wyprzedzanie tych z krótszego dystansu. Jadąc ponownie te same fragmenty trasy, zmęczenie narastało, tempo moje nieznacznie spadło. Dobrze tylko że nie traciłem swojej ciężko wypracowanej pozycji w stawce giga.
    Po ponownym dotarciu do rozjazdu, zjazd do Przełęczy Jugowskiej (801m) i paskudny nawierzchniowo podjazd na Kalenicę (964m) (gęsto usiane korzenie kamienie) po grzbiecie (czerwony szlak, też znany z etapu Challenge, tyle że w odwrotnym kierunku) - byłem już tak zmęczony że kilka stromizn pokonałem z buta. No i wjeżdżamy na długi, kręty i z dość miękką nawierzchnią singiel zjazdowy - można było tam zabawić się mknięciem w dół.
    Po zjechaniu jeszcze jeden ciężki podjazd, ostatni bufet i czas na długi, szeroki, z łukami zjazd do Bielawy, pomykałem tędy w dół z paroma megowcami - ci widocznie walczyli do upadłego, a na wypłaszczeniu z łatwością uciekłem im. No i w końcu wjeżdżamy na lekko zjazdowe pole przed Bielawą, temperatura zrobiła się upalna, objeżdżamy wspomniany zbiornik wodny i jest meta.
    To był spoko maraton z klasyczną górską trasą. Trochę błota z wczorajszego deszczu miałem na sobie - gdzie się umyłem... poszedłem się wykąpać w owym jeziorze :)

    33/57 - open giga
    6/17 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mikołaj Dziewa) - 1:08 godz, do M4 (Paweł Gaca) - 46:13 min, do pudła - 11 min

    Fotki by Bike Maraton, Anka Aries Baran, Kasia Rokosz
    W akcji na pierwszym i długim podjeździe
    W akcji na pierwszym i długim podjeździe © JPbike

    Zabawa MTB na długim singlu zjazdowym
    Zabawa MTB na długim singlu zjazdowym © JPbike

    Polna końcówka trasy
    Polna końcówka trasy © JPbike





  • dystans : 76.54 km
  • teren : 72.00 km
  • czas : 04:09 h
  • v średnia : 18.44 km/h
  • v max : 54.37 km/h
  • hr max : 162 bpm, 93%
  • hr avg : 144 bpm, 82%
  • podjazdy : 1902 m
  • rower : Black Peak
  • Kaczmarek Electric MTB - Chodzież

    Niedziela, 11 lipca 2021 • dodano: 13.07.2021 | Komentarze 3


    W tym sezonie, zresztą i zapewne w kolejnych następnych, priorytetem moich startów w maratonach są fajne trasy - prawdziwe MTB z dobrym przewyższeniem, a nie gonitwy po płaskim i wśród pól.

    Gdy tylko w kaczmarkowym kalendarzu pojawiła się Chodzież to od razu się skusiłem na start, tym bardziej że wiedziałem kto układał trasę - znana w kolarskim światku Daria Kaszatarynda i ekipa z Chodzieskiego Towarzystwa Rowerowego, zresztą już w zeszłym roku ich zacna trasa zebrała pełno świetnych pochwał.

    Dojazd do Chodzieży solo, odbiór numerka i niezłego pakietu startowego spoko. Wskok w teamowe portki, krótka rozgrzewka, powitania z paroma znajomymi i wjazd do sektora giga.

    Najpierw puścili elitę, po chwili nas, a za nami po paru minutach ruszyła reszta ścigantów, czyli mega i mini. Początkowe parę km jest dość szybkie. Ja, słabo rozgrzany z trudem łapię swoje wyścigowe tempo, też z trudem przesuwam się w stronę swojego miejsca w stawce giga. Widocznie wszyscy ostro gnają - ciekawe tylko czy wiedzą co czeka nas na dalszej części trasy...
    Dość szybko, bo już na 6 km dogania nas kilka osób z czołówki mini i mega - charty jakieś, chociaż różnica prędkości nie powala. W sumie do rozjazdu wyprzedziło mnie około 15-20 osób z czołówki mega, czyli przyzwoicie jechałem pierwszą rundę.
    Gdy tylko pojawiają się ciekawsze odcinki z niezłymi podjazdami i zjazdami to widocznie każdy z nas musi robić swoje - tak właśnie było i na tym polega prawdziwe MTB. Pierwszy z czterech (na giga aż osiem!) podjazdów na najwyższy szczyt (Gontyniec, 192m) mocno nas zaskakuje - organizatorzy stworzyli tam single z niezliczoną ilością zakrętasów, zawijasów, serpenytnek - można było poczuć się jak na znanych górskich singlach - po prostu rewelacja.
    Kręcąc dalej po stokach Gontyńca trasa w dalszym ciągu pozytywnie mnie zaskakuje, nawet parę technicznych zjazdów jest dość długich i można było na nich świetnie zaszaleć.
    Pomykając dalej, raczej zdrowo się mecząc po wertepach raz do góry, raz w dół - cały czas jadę równo, kilka gości udaje mi się stopniowo wyprzedzić - ci widocznie nie spodziewali się takiej ciężkiej jak na Wielkopolskę trasy.
    Na 39 km wjazd na 2 rundę giga i zgodnie z planem - pusto się zrobiło. Po ujechaniu paru kolejnych km mam przed sobą dwóch rywali do pokonania - obaj zostali przeze mnie wyprzedzeni na ciężkich podjazdach. Ciężka trasa z dużym jak na WLKP przewyższeniem zaczynała dawać mi w kość, zmęczenie narastało, mimo tego kręciło mi się całkiem, całkiem, do tego udało się jeszcze dwóch kolejnych i widocznie ujechanych rywali pokonać. Końcowe parę km przed metą to istne XC, jak kiedyś na golonkowych maratonach w górach - przy sporym zmęczeniu trzeba było się bardzo skupiać i wysysać ostatki sił - mi się udało i z satysfakcją docieram mety.
    Ależ to była zacna trasa że Pure MTB Wielkopolska to jest mało powiedziane :)

    35/51 - open giga
    7/15 - M4

    Strata do zwycięzcy (Mariusz Gil) - 56:07 min, do M4 (Paweł Gaca) - 42:31 min

    Fotki by Chodzieskie Towarzystwo Rowerowe
    W akcji (1)
    W akcji (1) © JPbike

    W akcji (2), nudy nie było
    W akcji (2), nudy nie było © JPbike





  • dystans : 102.66 km
  • teren : 100.00 km
  • czas : 07:00 h
  • v średnia : 14.67 km/h
  • v max : 62.04 km/h
  • hr max : 165 bpm, 94%
  • hr avg : 140 bpm, 80%
  • podjazdy : 3311 m
  • rower : Black Peak
  • Ultra Giga Bike Maraton - Szklarska Poręba

    Sobota, 3 lipca 2021 • dodano: 06.07.2021 | Komentarze 2


    Moje trzecie z rzędu Ultra Giga po stokach Karkonoszy ukończone.
    Tym razem było mi tak ciężko że do mety dotarłem tylko dzięki sile woli :)

    W Karkonosze wybrałem się na weekend, nocleg w zacisznym Jagniątkowie.
    Dzień przed zawodami popadało - będzie trochę błotka. Nazajutrz pogoda zrobiła się wręcz idealna do wielogodzinnej jazdy MTB po górach - dużo słońca, trochę zachmurzenia i kilkanaście stopni Celsjusza.
    Początkowo planowałem dojechać na miejsce startu (Szrenica Ski Arena) rowerem - ta opcja odpadła bo po pierwsze - start Ultra Giga był wyjątkowo wcześnie - o 9 rano, a to ze względu na długą trasę, po drugie - po zawodach (od 17:30) zaplanowano zaległą dekorację generalki z zeszłego sezonu - oczywiście pudło zdobyłem :)

    No to krótka rozgrzewka i wskok do sektora, a tam ucinam pogawędkę z Darią i Łukaszem z Chodzieży. No i ruszyli. Na królewskim dystansie wystartowało 95 osób.
    Na początek niedługi podjazd i zaczynamy dość długą i szybką jazdę po karkonoskich szutrach. Równie dość szybko znajduję się w swoim miejscu w stawce i bez problemu rozpoznaję znanych mi rywali. Ciekawsze i wymagające techniki odcinki zaczęły się od 9 km trasy - przejechane sprawnie, chociaż potknięć i podpórek nie brakowało - raz przez śliskie błotko na technicznym zjeździe, raz przez blokowanie na korzennym podjeździe. W pewnym momencie zauważam że zgubiłem bidon, no pięknie, a przede mną jeszcze spory kawał trasy. Kręcąc dalej trasa fajnie mnie zaskakuje - jest wszystko do prawdziwego Pure MTB.
    Mocne wrażenia zapewniał usiany sporymi kamieniami zjazd wzdłuż Kamiennej, po tym jazda nad przepaścią i następnie gruba i długa ścianka podjazdowa. W tamtym momencie zrównuję się tempem jazdy z Klaudią Cichacką (zwyciężczyni giga). Wychodzi że Klaudia lepiej podjeżdża a ja z kolei lepiej zjeżdżam.
    Wpadamy na sławne już single z Pasma Rowerowego Olbrzymy - są fajne, sporo km-ów mamy do pokonania po tych krętych ścieżkach do MTB, tyle że dają nam mocno w kość, bo pod maraton mamy więcej tędy podjeżdżania niż zjeżdżania - każdy z nas musi robić swoje - to lubię. Klaudia wyraźnie zaczyna mi odjeżdżać, a mnie zaczynają doganiać znani rywale - Zbyszek Turczyński (rocznik 1963), Darek Baran (mój rówieśnik) i Paweł Król (zjazdowy hardcorowiec) - obaj z teamu STS. Cisnę tędy mocno i przez długi czas udaje mi się utrzymać pozycję. Nagle, na stromym podjeździe mam problemy z przerzucaniem biegów, muszę stanąć i podregulować linkę przerzutki - pomogło, choć nie jest idealnie. Darek mnie wyprzedził. Po wyjechaniu z wspomnianych singli czas ponownie pokonać szerokie karkonoskie szutry - w tym najdłuższy podjazd na ponad 800m wysokość - udaje mi się Darka dojść i zamienić kilka zdań, dalej robimy swoje jak na zatwardziałych gigowców przystało. Po wjechaniu na kulminację wysokościową czas na trochę techniczny zjazd w stronę Szklarskiej Poręby, trochę szybkiej jazdy po szutrach, pojawia się tabliczka „5 km do mety“, tyle że dotyczy to dystansu mega, bo nas czekała do pokonania jeszcze jedna i bardzo ciężka ze 50 km runda. Jeszcze przed wjechaniem na 2 rundę stwierdzam że owa końcówka jest wymagająca i typu góra-dół, no i niestety mocno czuję że sporo sił zużyłem i nie wiem co będzie ze mną na drugiej rundzie, dobrze tylko że o DNF nie myślałem :)
    No i przyszło mi pokonywać jeszcze raz te same odcinki Pure MTB. O ile jazda po szutrach przebiegła szybko i sprawnie, to już po pierwszym technicznym zjeździe zauważam że Darek jedzie blisko za mną - facet zrobił spore postępy w technice i zaczynamy epicką jazdę jak równy z równym :)
    Zaczynamy również stopniowo wyprzedzać ostatnich z mega. Po pokonaniu długiej i najstromszej ścianki nagle blokuje mi się napęd - szybka analiza, mam pękniętą szprychę w tylnym kole, która wbiła się w przerzutkę. Prowizorycznie to „naprawiam“ i daje się jechać dalej. W tym momencie Darek mnie wyprzedził i tyle z wspólnej rywalizacji, do tego ze mnie zeszło powietrze do mocnej jazdy po górach i zaczynam czuć spore zmęczenie.
    Kręcąc dalej jedzie mi się ciężko, z wielkim trudem udaje mi się utrzymywać pozycję, na bufetach muszę stawać, by zatankować jedyny bidon. No i dogania mnie Ania Tomica (2 miejsce wśród kobiet) - w sumie do mety wyprzedziło mnie stopniowo ze 5 osób, a ja załatwiłem jednego, też ujechanego jak ja, natomiast na 2 km przed metą i trzecia bikerka (Agnieszka Kachel) mnie pokonała.
    Na technicznym fragmencie z kamieniami (Olbrzymy) poziom zmęczenia i dekoncentracji miałem taki że mocno się potknąłem i przed spadnięciem w krzaczory uratowało mnie solidne drzewko. Po paru km dalej okazuje się że i drugi bidon zgubiłem, a do mety jeszcze jakieś 20 km górskiej jazdy - no ładnie. Zatrzymuję się na minutkę, by złapać oddech i wciąć ostaniego żela.
    I tak dalej kręciłem swoje, głównie dzięki sile woli, nie było tak źle i w końcu, po równych siedmiu godzinach spędzonych na zacnej trasie docieram do mety, z wystarczającą dla mnie satysfakcją :)

    49/68 - open ultra giga
    11/22 - M4

    Strata do zwycięzcy (Karol Rożek) - 1h 57min (!), do M4 (Grzegorz Maleszka) - 1h 22min(!)

    Foto by Kasia Rokosz, oficjalne z Bike Maratonu i od Darka Barana
    Na singlach Pasma Rowerowego Olbrzymy
    Na singlach Pasma Rowerowego Olbrzymy © JPbike

    W akcji zjazdowej i klimacik podkarkonoskiego lasu
    W akcji zjazdowej i klimacik podkarkonoskiego lasu © JPbike


    No i na koniec zaległa generalka z sezonu 2020 - zająłem 2 miejsce, co jest dla mnie miłą niespodzianką :)

    Podium generalki M4 giga, sezon 2020 - miłe uczucie tam postać :)
    Podium generalki M4 giga, sezon 2020 - miłe uczucie tam postać :) © JPbike





  • dystans : 56.34 km
  • teren : 56.00 km
  • czas : 03:05 h
  • v średnia : 18.27 km/h
  • v max : 51.15 km/h
  • hr max : 167 bpm, 95%
  • hr avg : 146 bpm, 83%
  • podjazdy : 1380 m
  • rower : Black Peak
  • Solid MTB Górzno

    Niedziela, 13 czerwca 2021 • dodano: 14.06.2021 | Komentarze 2


    Solid-ne Górzno (niedaleko Leszna) to (chyba) najbardziej „górzysty“ maraton w tymże cyklu, do tego na dość krótkim jak na giga dystansie, ale przewyższenie takie że jest co robić - czyli coś dla mnie :)
    Dojazd na miejsce solo, pogoda bardzo dobra do ścigania po leśnych wertepach - pochmurno, co najwyżej 15°C i wietrznie, tyle że tego ostatniego w lesie nie czuć :)
    Przed startem zrobiłem ze 7km rozgrzewkę na pierwszych i ostatnich km trasy.
    Punkt o 11:02 niezbyt liczny sektor 2, w którym się znajdowałem wystartował. Na początek ostre gnanie w tłoku i powoli, acz systematycznie przebijam się do przodu, w stronę swojego miejsca w stawce. Z racji że trzykrotnie pokonywana na giga ponad 17km runda jest przeważnie wąska, tak coś w rodzaju wydłużonego XC (góra-dół, pełno zakrętasów i singli), to zaskakuje mnie brak blokowania, poziom rywalizacji w mojej części stawki jest niezły i praktycznie od razu mogę kręcić swoje, pomijając pierwsze kilka ścianek podjazdowych (zakorkowało się jak zwykle). Na pierwszej rundzie tempo było niezłe, ale i tak kilkanaście sztuk udało mi się powyprzedzać, pomykało się nieźle, szczególnie na odcinkach wymagających siły i techniki. Gdy dojechaliśmy do rozjazdu to... kilka gości jadących przede mną pognało w stronę mety mini, że po wjechaniu na drugą rundę miałem przed sobą w zasięgu wzroku jednego rywala, który z kolei jechał mega.
    Druga runda szła całkiem, całkiem, w 100% trzeba było robić swoje. I tak wspomnianego gościa udało mi się w końcu dojść - twarda z niego sztuka bo łatwo nie zamierzał się poddać, i to tak że... większość drugiej rundy walczyliśmy łeb w łeb, i jeszcze do tego... doszliśmy stopniowo aż trzech kolejnych rywali (wszyscy z mega). Na ostatnich kilometrach rundy mega udaje mi się w końcu powyprzedzać wszystkich wspomnianych - na krętym odcinku uzyskałem nad nimi niezłą przewagę że tuż przed skrętem na trzecią rundę pozwoliłem sobie złapać chwilę oddechu i łyknąć żela, po chwili dałem się im wyprzedzić - przynajmniej mam punkt odniesienia w wynikach na mega.
    No i przede mną została do pokonania ostatnia runda - szło mi już ciężej, nikogo przede i za mną. Zaliczyłem na piaszczystym fragmenciku zjazdowym niegroźną glebkę ze szlifem na kolanie. Mimo sporego zmęczenia cieszyło mnie to że nawet najstromsze podjazdy (max 21%) wchodziły spoko. I tak trzecią rundę pokonałem niespełna 3 min wolniej od drugiej. Końcowe 2 km do mety jest płaskie - tam nic nie wydarzyło się i spoko docieram do mety.

    18/27 - open giga
    4/8 - M4

    Strata do zwycięzcy (Hubert Semczuk) - 35:05 min, do M4 (Sławek Kasprzyk) - 20:55 min
    Strata do trzeciego w M4 ... minuta i 12 sekund ...
    Punkty odniesienia na krótszych dystansach - na mini byłbym 21 open i 4 M4, na mega 27 open i 8 M4

    Fotki by Agnieszka Szatkowska, Jarosław Kasperczak
    Na pierwszych km jak zwykle klasyka - szybko i trochę tłoczno
    Na pierwszych km jak zwykle klasyka - szybko i trochę tłoczno © JPbike

    Dajesz, dajesz pod górkę
    Dajesz, dajesz pod górkę © JPbike

    Ten podjazd na najwyższy punkt (145m) daje w kość
    Ten podjazd na najwyższy punkt (145m) daje w kość © JPbike

    Końcówka rundy mega, za kilka km zacznie się samotność długodystansowca
    Końcówka rundy mega, za kilka km zacznie się samotność długodystansowca © JPbike





  • dystans : 79.57 km
  • teren : 75.00 km
  • czas : 04:33 h
  • v średnia : 17.49 km/h
  • v max : 57.67 km/h
  • hr max : 168 bpm, 96%
  • hr avg : 141 bpm, 81%
  • podjazdy : 1801 m
  • rower : Black Peak
  • Bike Maraton Polanica-Zdrój

    Sobota, 29 maja 2021 • dodano: 31.05.2021 | Komentarze 2


    Zeszłoroczna trasa w Polanicy Zdroju niezbyt przypadła mi do gustu i przez jakiś czas wahałem się czy w ogóle zapisywać się na tegoroczną edycję. Gdy tylko zobaczyłem mapkę z opisem, do tego zaprzyjaźniona ekipa zdała raport z objazdu zmienionej trasy to padła jedna decyzja - jadę :)

    Cosik pogoda w końcówce maja nie dopisuje, jest zimno, wieje i pada, zatem opcja z noclegiem odpadła, wybrałem bezpośredni dojazd i powrót zaraz po wyścigu.
    Po spoko zajechaniu i wskoku w teamowe portki zostało mi 20 min do startu giga, czyli nie będzie rozgrzewki i z parkingu jadę (2km) bezpośrednio do sektora królewskiego dystansu.
    Przed ruszeniem zamieniam kilka zdań z Markiem Kalagą - kolega sylwetką i strojem bardziej przypomina typowego rowerowego turystę, a tu pojechał nieźle, zajmując 24 open i 8 M4.
    No i giga ruszyła (92 osoby). Na początek długi podjazd z mieszaną nawierzchnią typu: asfalt-szuter-ścieżki, ten odcinek poprzeplatali dwoma fragmentami typu góra - dół. Wczesna pobudka (5 rano), brak rozgrzewki chyba robią swoje - podjeżdżanie idzie mi gorzej niż średnio, niemało rywali mnie wyprzedza, ale i tak walczę o swoje miejsce w stawce.
    Po pokonaniu 17 km przeważnie podjazdowych i minięciu bufetu niespodziewanie spotykam tam Piotra Niewiadę (wpadł w roli kibica) i następuje półpłaski teren na znacznej wysokości z dodatkiem błota, błota i jeszcze raz błota ... Oj, ależ ciężko się tam kręciło po takiej grząskiej nawierzchni. Jadąc tędy stawka giga była już nieźle porozciągana i każdy z nas robił swoje w tym błocie, które towarzyszyło nam niemal do ostatnich km-ów.
    Techniczny, kamienisty i znany z zeszłego roku zjazd czerwonym zleciał sprawnie i następnie z racji poprowadzenia większości trasy na dużej wysokości (700-800 m.n.p.m) i w warunkach podeszczowych, z temperaturką poniżej 10°C się zaczęła wielka błotna taplanina - raz do góry, raz w dół, czasem trzeba było pchać rowery pod górę, często w tej masie błota rower tańcował jak chciał. Mimo wszystko nie narzekałem, bo lubię jak jest ciężko :)
    Wreszcie, po ujechaniu ponad 35 km rozkręciłem się, ale nie tak jak chciałbym, jeszcze na pierwszej rundzie giga udaje mi się kilku gości wyprzedzić. Na 44 km wjazd na 2 rundę giga - od razu stroma i trawiasta ściana podjazdowa, młynek poszedł w ruch. Po dokręceniu do powtarzalnego odcinka giga łączy się z tymi z mega i classica - znów ten paskudno-błotnisty półpłaski fragment, był jeszcze rozjeżdżony, to tego się zaczęło spore wyprzedzanie tych z krótszych dystansów - Ci byli jeszcze czyści, a ja już paskudnie uwalony :)
    Udaje mi się stopniowo dojść i wyprzedzić kolejnych paru rywali z giga, w tym zacnego kolegę ze strzelińskiego STS - Darka Barana. Walczę dalej, w miarę upływu kolejnych błotnych km-ów coraz bardziej ubywa mi sił. Nagle coś nawala mi w tylnym kole - ubyło ciśnienia, staję i decyduję się na dopompowanie (pomogło) - w sumie zleciały tak ze 3 minuty i niestety paru konkurentów mnie wtedy załatwiło.
    Po ruszeniu czas odrobić straty - tyle że poziom zmęczenia, grząska i wymagająca siły nawierzchnia nie ułatwiały sprawy, ale i tak kilka pozycji udaje mi się odrobić, nie wspominając o ciągłym wyprzedzaniu tych z mega (łatwo ich rozpoznać - w porównaniu z gigowcami byli mniej uwaleni błotem). W końcu ostatni, długi i trochę techniczny zjazd czerwonym prowadzący do samej Polanicy Zdroju. W górnych, dość wąskich i bardzo błotnych partiach pokonujemy go w trójkę - przede mną jadą Zbyszek Turczyński i wspomniany Darek. Wąski i grząski zjazd nie pozwolił mi na atak, w dolnych partiach jest ciut szerzej i technicznej - bez zastanawiania wyprzedzam kolegów, ostatnie kilometry gnam co sił i jest końcowa kreska. W sumie sam nie wiem czy udanie pojechałem ten maraton :)

    43/77 - open giga
    16/31 - M4

    Strata do zwycięzcy (Piotr Konwa) - 57:06 min, do M4 (Sławek Kasprzyk) - 22:08 min

    Fotki by Kasia Rokosz, Anka Aries Baran, datasport.pl i moja własna
    Stary wyjadacz maratonowych tras w zjazdowej akcji
    Stary wyjadacz maratonowych tras w zjazdowej akcji © JPbike

    E tam błoto, błoto, cisnąć trzeba
    E tam błoto, błoto, cisnąć trzeba i już :) © JPbike

    Ostatnia prosta i jest meta
    Ostatnia prosta i jest meta © JPbike

    Po błotnych zawodach
    Po błotnych zawodach ... © JPbike





  • dystans : 68.55 km
  • teren : 65.00 km
  • czas : 03:22 h
  • v średnia : 20.36 km/h
  • v max : 51.25 km/h
  • hr max : 170 bpm, 97%
  • hr avg : 145 bpm, 83%
  • podjazdy : 1175 m
  • rower : Black Peak
  • Solid MTB Sława

    Niedziela, 23 maja 2021 • dodano: 24.05.2021 | Komentarze 3


    Z racji odwołanego Żar Challenge szybko znalazłem coś zastępczego do pościgania - Solid MTB w Sławie, a właściwie w pobliskich Starych Strączach. Solid-nych tras nie trzeba przedstawiać - wyciskają MTB-owsko z danego terenu tyle ile się da :)

    Dojazd z kolegą teamowym - Wojtkiem. Pogoda piękna i niemal idealna do ścigania po wertepach. Rozgrzewka spoko, wskok do 2 sektora i można startować.
    Z racji tego że Mini, Mega i Giga startują wspólnie to powoduje że na pierwszych km jest tłoczno, na płaskich odcinkach wszyscy gnają jak szaleni. Pełno kurzu wytworzyliśmy. Jednak bardziej wolę osobne starty na królewskich dystansach.
    Dość szybko wpadamy w ciekawsze odcinki, które towarzyszą nam niemal przez cały wyścig. Już na pierwszym singlu tworzy się korek, prędkość spadła do 5-10 km/h, w takich sytuacjach jak zwykle mam ochotę krzyknąć: „co się z Wami dzieje, nie umiecie pomykać po krętych singlach?“. Zamulając dalej oczywiście pocierpiałem i troszkę czasu straciłem, zresztą nie ja jeden. W sumie na tym tłocznym odcinku udało mi się powyprzedzać najwyżej kilkanaście sztuk.
    W końcu, po ujechaniu paru km troszkę się zluzowało i można było zacząć robić swoje. Dogonił mnie Paweł startujący z tyłu 2 sektora i tak przez dłuższy czas zaczynamy pomykać blisko siebie, przy tym wyprzedzając kolejnych, póki jest miejsce na przebijanie się naprzód. Trasa jest fajna, cały czas w lesie i typu góra-dół, mnóstwo krętych i wertepiastych singli, jak i szersze odcinki też są, znalazły się i dropiki. Doganiamy Wojtka i jazda naprzód. Po jakimś czasie dochodzę kilku mocnych gości, w tym weterana Witkiewicza, na odcinku wymagającym siły, skupienia i techniki udaje mi się im odskoczyć poza zasięg wzrokowy. Od tego momentu zaliczam najlepsze chwile w wyścigu - gnam sam, ostro i czerpiąc przy tym przyjemność :)
    I tak docieram na końcówkę trasy mega - jest szeroko i bardzo szybko, raczej nie dla mnie. Mimo usilnych prób, tuż przed wjazdem na 2 rundę giga dogania mnie spora grupa z tymi wspomnianymi mocnymi gośćmi - nic dziwnego że... wszyscy wybrali dystans mega, Paweł też - dzięki temu mogłem mieć punkt odniesienia w wynikach na mega.
    No i po wjechaniu na 2 rundę giga zaczęła się klasyczna samotność długodystansowca. Jeszcze raz i z frajdą mogłem pokonywać najciekawsze odcinki. Chociaż power w nogach już nie był dobry, to w porównaniu z pierwszą i tłoczną rundą czuć było różnicę w prędkości szczególnie na tych krętych singlach. Udaje mi się dojść i po jakimś czasie wyprzedzić jednego gościa (też z M4), a na końcówce niewiele brakło bym doszedł drugiego rywala (obaj startowali z 1 sektora). I tak w końcu docieram całkiem zadowolony do mety, a tam niezła pustka się zrobiła, zostali ci z giga, a ci z mini i mega już po dekoracji i zwiali do swoich domów, zatem na luzie wcinałem makaronik i łyknąłem Lecha bezalkoholowego. Wojtek dojechał ze 3 minuty za mną i tak można było spoko wracać, po drodze dzieląc się wrażeniami z fajnego maratonu. Udany dzień :)

    22/36 - open giga
    7/14 - M4

    Strata do zwycięzcy (Adam Adamkiewicz) - 37:23 min, do M4 (Mateusz Mróz) - 27:37 min

    Fotki by Agnieszka Szatkowska, Robert Orzechowski, Jarosław Kasperczak
    Pierwsze kilometry jak zwykle tłoczne
    Pierwsze kilometry jak zwykle tłoczne © JPbike

    Kręto tu, ale i tak jest fajnie
    Kręto tu, ale i tak jest fajnie © JPbike

    Ja w swoim żywiole :)
    Ja w swoim żywiole :) © JPbike

    Jest i meta
    Jest i meta © JPbike





  • dystans : 79.69 km
  • teren : 72.00 km
  • czas : 05:01 h
  • v średnia : 15.89 km/h
  • v max : 62.11 km/h
  • hr max : 175 bpm, 100%
  • hr avg : 145 bpm, 83%
  • podjazdy : 2341 m
  • rower : Black Peak
  • Bike Maraton Złotoryja

    Sobota, 15 maja 2021 • dodano: 17.05.2021 | Komentarze 3


    Ściganie w sezonie 2021 rozpoczęte. To mój 14-ty z rzędu sezon wyścigowy. Ze mnie stary wyjadacz maratonowych tras i sam się dziwię że tak długo i dobrze się bawię na przeróżnych trasach MTB, do tego z przyjemnością :)

    Z wiadomego powodu wyszło tak że inauguracja padła na Złotoryję, a właściwie w pobliskim Wilkowie z trasą poprowadzoną po uroczych Górach Kaczawskich.

    Dojazd na miejsce solo, a tam piękna pogoda ze świetną to ścigania temperaturką (15°C), odbiór numerka sprawny, wskok w teamowe ciuszki kolarskie, krótka rozgrzewka i wjazd to licznego sektora giga (160 osób), do tego zjechała krajowa czołówka MTB-owców.

    W sektorze powitania, pogaduszki z kolegami i można startować. W moim przypadku z tyłów. Na początek podjazd niedługą ulicą, wyprzedzam bez spiny tylu ilu się da i od razu wpadamy w kaczawski teren typu góra-dół. Nagle robi się wąsko i pełno kamieni, oczywiście powoduje to że zakorkowało się strasznie i trochę czasu tam tracimy. Przebijam się do przodu tylko jak jest miejsce by kogoś wyprzedzić. Zauważam również że mnóstwo osób nie radzi dobrze z techniką MTB. Okazuje się że ilość błota po wczorajszych opadach w wielu miejscach jest znaczna, ale daje się sprawnie pomykać.
    Po pokonaniu wymagającego, fajnego i przeważnie singlowego odcinka udaje mi się paru gości powyprzedzać, wpadamy na szeroki szuter, podjazd na kamienisty Diablak i niezły zjazd na asfaltowy, niedługi podjazd z rzepakowymi i podgórskimi widokami. Jadąc tędy w dalszym ciągu udaje mi się zyskiwać kolejne pozycje, chociaż idzie mi to powolutku, czyli jakiejś super formy nie posiadam.
    Dokręcamy do rozjazdu i tak dalej zaczynają się ciekawe odcinki, raz podjazd, raz zjazd, raz fajnie wyprofilowane tzw. kaczawskie single, wąwozy, strumyki, pełno kamieni, no i nierzadko masa błota daje w kość. Na jednym kamienistym zjeździe nie wyrabiam się i glebka ze szlifem na nodze zaliczona. Na asfaltowym fragmencie w Kondratowie pomykam z czterema kolegami z STS Extreme Strzelin, a na szutrowym podjeździe uciekam im. Wtedy przybyło wiary, bo wpadliśmy na odcinek z krótszego dystansu (Classic) i tak kolejne seryjne wyprzedzanko czekało mnie. Końcowe kilometry do wjazdu na 2 rundę giga okazały się bardzo wymagające - cały czas góra-dół, w grząskim i wyjeżdżonym błocie rower tańcował jak chciał, a ścianka podjazdowa na 1.5km przed metą w połączeniu ze sporym zużyciem sił przez błotne przeprawy zmusiła mnie do butowania. No i w końcu na 1km przed metą wjazd na 2 rundę giga - było tak ciężko że sporo wiary z giga, nawet tych z czołówki zdecydowało się na ... DNF (37 osób) :)
    Zresztą i u mnie poziom zmęczenia był znaczny, ale i tak o poddaniu się nie było mowy, przypomnę również że w zeszłym roku na tutejszej trasie zaliczyłem defekt i DNF - zatem czas się odegrać :)
    Drugą rundę giga poprowadzili po rundzie Classic. Jechałem już solo, na wąskich i fajnych odcinkach mogłem robić swoje. Mimo sporego ubytku powera udaje mi się dojść jeszcze kilka rywali, w tym Krystiana z STS - tu uwaga - kolega ostatnie 20km pokonywał bez siodełka i dał radę! W końcu i mnie zmęczenie spowolniło, na kamienistym zjeździe znów zaliczam tym razem twardą glebę, bolało i kolejne szlify na prawej nodze zaliczone, do tego pękła żyłka w bucie. Zaczynamy wyprzedzać tych z mega. Ostatnie i mocno dające w kość kilometry pokonywałem już na rezerwie, kilka pozycji straciłem i w końcu wpadam na metę. Uff, całkiem spoko maraton zaliczony, dostałem w kość tak jak chciałem :)

    69/123 - open giga
    14/36 - M4

    Strata do zwycięzcy (Filip Adel) - 1:15:48 godz, do M4 (Grzegorz Maleszka) - 50:33 min

    Foto by Kasia Rokosz i moje własne.
    W akcji (koncówka trasy). Fajny leśny klimat
    W akcji (końcówka trasy). Fajny leśny klimat © JPbike

    Moje nogi ze szlifami i błotkiem po maratonie
    Moje nogi ze szlifami i błotkiem po maratonie © JPbike

    Ilość błota na rowerze - proszę bardzo :)
    Ilość błota na rowerze - proszę bardzo :) © JPbike





  • dystans : 61.31 km
  • teren : 55.00 km
  • czas : 03:00 h
  • v średnia : 20.44 km/h
  • v max : 59.21 km/h
  • hr max : 165 bpm, 94%
  • hr avg : 142 bpm, 81%
  • podjazdy : 1567 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Kaczmarek Electric MTB - Chodzież

    Niedziela, 11 października 2020 • dodano: 13.10.2020 | Komentarze 6


    Po lipcowym XC w Chodzieży zagadałem się ze znaną w światku MTB Darią Kasztaryndą i gdy tylko dowiedziałem się że to ona będzie układać trasę na październikowy maraton u Kaczmarka - od razu się skusiłem i cierpliwie czekałem na dzień startu, który przypadł na dzień po ciężkim grabkowym giga maratonie w Sobótce.
    Dojazd do Chodzieży solo. Po zaparkowaniu auta w lesie najlepsze co mnie spotkało - zapach lasu ze świeżym jesiennym powietrzem i piękna słoneczna pogoda z miłym chłodkiem - chce się ścigać (czyt. jeździć na rowerze) :)
    Rozgrzewka krótka, spotykam trochę znanych mi twarzy i wskok do zapełnionego już sektora mega (dystansu giga nie było). No i start, ja oczywiście z tyłów stawki. Początkowe km są bardzo szybkie. Ci ludzie z mega to chyba jakieś charty - mimo że to tyły to wszyscy ostro cisną i ciężko idzie mi przebijanie się do przodu w stronę swojego miejsca w stawce. Dopiero po ujechaniu paru km i wjechaniu na niedługi asfaltowy podjazd uruchamiam pełnię swoich możliwości - ów podjazd pokonuję w połowie na stojąco i na twardym przełożeniu - wszystko po to by udanie odjechać goniącej mnie grupce. Trasa oczywiście miło zaskakuje - non stop fajnie poprowadzone odcinki góra - dół. Z szacunkiem wyprzedzam autorkę trasy (startowała w Elicie, zajmując 4 miejsce) - udaje mi się powiedzieć do niej: „dobra robota z trasą“, kciuk i jazda dalej.
    Dochodzę dużą grupę i przez jakiś czas pomykamy wspólnie póki jest półpłasko, a gdy tylko pojawia się ciężki podjazd to od razu robię swoje, czyli przebijam się do przodu i uciekam rywalom. Najwyższy szczyt - 192 metrowy Gontyniec w sumie pokonujemy na mega aż osiem razy (po cztery na rundzie z różnych stron). Największe emocje MTB przeżywam na krętej i wyprofilowanej trasie zjazdowej z owego szczytu, w dodatku z niezłymi hopami - na paru z nich skorzystałem z przyjemności polatania :). W sumie były dwa pokonywane dwukrotnie takie wymagające techniki MTB kręte zjazdy - oj, było co robić z frajdą :)
    Po zjechaniu tego drugiego dogoniłem kolejną grupkę ze znanymi mi kolegami - m.in. Filip Mańczak, Marek Witkiewicz, Jan Zozuliński, Andrzej Jackowski - na podjeździe zbyt wolno jechali, więc od razu zaatakowałem tak że moje tempo wytrzymał tylko Filip i dalej pomykaliśmy we dwójkę - a właściwie to ja cisnąłem jak diabli że po pokonaniu świetnego sinusoidalnego zjazdu (7 górek) i kolejnego szybkiego zjazdu z łukami w wąwozie wyprzedziliśmy najpierw 2, a po jakimś czasie 3 osoby. Dalej nadal mocno cisnę że w końcu Filip odpuszcza i pomykam już w pojedynkę i nie przejmując się tym że nie wiem czy dopadnie mnie ubytek powera na drugiej rundzie. Mijam rozjazd i czas pokonać jeszcze raz te najlepsze odcinki trasy. Na asfaltowym podjeździe w sporej odległości za mną widzę że Filip i 3 gości utworzyli grupkę pościgową. Ujechałem parę km i niestety potwierdziły się moje przypuszczenia - power mam już słabszy, ale nie dam się i walczę dalej. Dość długo udaje mi się utrzymać pozycję, dopiero w trakcie ostatniego podjazdu na Gontyniec powtórzył się z Sobótki defekt łańcucha wpadającego między kasetę a szprychy - muszę stanąć by z tym się uporać. I tak Filip z dwoma gośćmi mnie wyprzedzili. Ruszam w pościg, jednego udaje się załatwić, a pozostała dwójka narzuciła mocne tempo że nie daję rady ich dojść. Zatem jadę swoje, przy tym kontrolując sytuację. Na parę km przed metą wyprzedza mnie jeden z M3 od Eurobajków. Końcówka trasy jest ciekawie poprowadzona - zamiast sprintu na kreskę mamy fragment pętli XC wzdłuż jeziora i podjazd wprost na metę. Oj to był kawał dobrego ścigania na wzorcowej w Wielkopolsce trasie do prawdziwego MTB.

    42/101 - open mega
    8/26 - M4

    Strata do zwycięzcy (Filip Jeleniewski) - 34 min, do M4 (Andrzej Worona) - 14 min

    Na początkowych km - w trakcie przebijania się z tyłów stawki
    Na początkowych km - w trakcie przebijania się z tyłów stawki © JPbike

    Na technicznej trasie zjazdowej bawiłem się przednio :)
    Na technicznych trasach zjazdowych bawiłem się przednio :) © JPbike





  • dystans : 72.06 km
  • teren : 72.00 km
  • czas : 04:35 h
  • v średnia : 15.72 km/h
  • v max : 55.17 km/h
  • hr max : 167 bpm, 95%
  • hr avg : 144 bpm, 82%
  • podjazdy : 2110 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Bike Maraton Sobótka

    Sobota, 10 października 2020 • dodano: 12.10.2020 | Komentarze 4


    Pierwotnie Sobótka miała być finałem - wiadomo co się porobiło, Zatem to przedostatni grabkowy maraton. Dojazd bezpośredni i wraz z Kasią.
    Po zajechaniu na miejsce wita nas piękna, słoneczna i jesienna pogoda, która jednak zgodnie z prognozami zaczęła się psuć - chmury narastały, by później i już w trakcie wyścigu przyszło nam ścigać się w przelotnych opadach deszczu i oczywiście w błocie.
    Parę dni wcześniej dowiedziałem się że tutejszą zupełnie nową trasę po stokach Ślęży ułożył nikt inny jak ex pro szosowiec - Bartosz Huzarski, jak widać na poniższej mapce - wyszedł istny labirynt :)
    Czasu na rozgrzewkę brakło. Przed startem ucinam krótką pogawędkę z Pawłem i Gosią, pakuję się do sektora giga i punkt 10-ta ruszamy.
    Na początek porządny terenowy podjazd na Przełęcz pod Wieżycą i zaczęła się jazda góra-dół. Z racji że to pierwsze km trasy to jest troszkę tłoczno, tasujemy się, daje się jednak każdemu z nas jechać swoje. Zaskakuje mnie pierwszy i kręty singiel zjazdowy - stwierdzam że autor trasy to pasjonata prawdziwego MTB. Gdzieś tam na podjeździe mijamy Piotra Majera (rywala do generalki M4) - miał defekt i ukończył wyścig za mną.
    Tworzymy paro-osobową grupę ze znanymi mi kolegami (m.in. Krystian Kotlarz i Michał Badowski). Tutejsze podjazdy dają w kość - nie nachyleniem, ale kamienistym podłożem, przez które ciężko utrzymać odpowiednie tempo. Za pierwszym bufetem jest fajny, podjazdowy i wymagający odcinek singlowy, po tym najdłuższy i równie wymagający (kamienie) podjazd - udaje mi się powyprzedzać kolegów, odjechać im i dalej jadę w pojedynkę.
    Jak na złość, gdzieś tam na zjeździe usianym kamieniami, korzeniami i badylami w wózek przerzutki wpada mi patyk, że muszę stanąć by go usunąć (nieźle się zakleszczył, blokując napęd), po tym i ujechaniu paru km okazuje się że mam problemy z przerzucaniem biegów - łańcuch czasem skacze, czasem jest ok, czasem znów muszę stanąć bo łańcuch zakleszcza się między kasetę a szprychy - w sumie z tego powodu zatrzymywałem się parokrotnie. Sumując stratę czasową na mecie - wyszło tego prawie 5 minut w dół.
    Za drugim bufetem rozpoczyna się drugi i długi podjazd z kilkoma ściankami i kilkoma krótkimi zjazdami - zauważyłem że dogania mnie dwóch gości - w tym Paweł, czyli albo sporo powera zużyłem, albo to oni są lepsi. Do tego od czasu do czasu padający deszcz wzmaga ilość kałuż i błota, co za tym idzie - jest jeszcze ciężej, nie wspominając już o kamienistej nawierzchni.
    I tak technicznym zjazdem docieramy do rozjazdu i skręt na 2 rundę giga - najpierw szybko w dół, po czym czas pokonać ponownie odcinek singlowy i najdłuższy podjazd z masą kamieni, do tego zaczynamy wyprzedzać gości z mega. Paweł w końcu mnie dogonił, po chwili wyraźnie zaczął się oddalać i tyle go widziałem. Na jednym technicznym zjeździe popełniam błąd i niegroźna gleba zaliczona. Po powolnym doganianiu kolejnych gości z mega przekonuję się że jadę ciut wolniej w porównaniu do pierwszej rundy giga. Jest ciężko, z trudem udaje mi się utrzymywać pozycję. Do tego w trakcie kolejnego postoju by wyciągnąć zakleszczony łańcuch dogania mnie wspomniany Krystian i od tego momentu cały czas jadę za nim. Po dokręceniu do fajnie poprowadzonego (góra-dół) odcinka prowadzącego do mety kamienista nawierzchnia ustępuje szutrowej z dodatkiem błotnych fragmentów - pomykając tamtędy wraz z Krystianem nic specjalnego nie działo się, poza wyprzedzaniem kolejnych z mega. Końcówka do mety to krótka ścianka podjazdowa (znowu mi łańcuch...), błotny, kręty i śliski singielek lekko zjazdowy. I tak już bez wariactw dojeżdżam zaraz za Krystianem i gościem z M5 do mety. Spoko maraton, choć mogłoby być lepiej gdyby nie te problemy z napędem.

    40/68 - open giga
    8/24 - M4

    Strata do zwycięzcy (Jakub Zamroźniak) - 1h 17min (!), do M4 (Dariusz Poroś) - 41min

    Fotki by Kasia Rokosz
    Jak widać - już od pierwszych km było co robić. Tu jeszcze jestem czysty
    Jak widać - już od pierwszych km było co robić. Tu jeszcze jestem czysty © JPbike

    Końcówka trasy - tu już mam na sobie urok błotnego MTB
    Końcówka trasy - tu już mam na sobie urok błotnego MTB :) © JPbike





  • dystans : 80.21 km
  • teren : 60.00 km
  • czas : 03:42 h
  • v średnia : 21.68 km/h
  • v max : 62.00 km/h
  • hr max : 168 bpm, 96%
  • hr avg : 147 bpm, 84%
  • podjazdy : 2067 m
  • rower : Accent Peak 29
  • Bike Maraton Świeradów-Zdrój

    Sobota, 3 października 2020 • dodano: 05.10.2020 | Komentarze 2


    Dzień wyścigowy nr 200 :)

    Zaczęła się finałowa zabawa o jak najlepsze miejsce w generalce u Grabka. Trzy ostatnie maratony rozgrywane co tydzień - kolejno Świeradów-Zdrój, Sobótka i na koniec Miękinia - to wszystko w październiku, normalnie w miesiącu co dla kolarza oznacza początek „roztrenowania“, a tu trzeba cisnąć na 100% tego co się umie.

    Dojazd na miejsce poprzedniego dnia, w towarzystwie Kasi. Nazajutrz w Świeradowie-Zdroju wita nas piękna słoneczna pogoda i komfortowa dla kolarzy temperatura - kilkanaście °C, do tego niezły wiatr - w górach inaczej odczuwalny niż w Wielkopolsce, a jednak... myliłem się do do górskiej jazdy z wiatrem - o tym później.

    Rozgrzewka to właściwie droga spod noclegowni na miejsce startu - 1.5km i 100m podjazdu. Spotykam i ucinam pogawędkę z Pawłem (młodzik) i Gosią. Stawka giga liczyła niezłe 80 osób.
    Punkt 10-ta start. Na początek solidny, asfaltowo-szutrowo-asafltowy ponad 7 km podjazd na Łącznik (1066m). Z racji że jest szeroko i bardzo przyczepnie to cały ten podjazd pokonujemy w sporych grupach, w moim przypadku wyszło tak że po dokręceniu na szczyt utworzył się prawie 20 osobowy peleton. Nie powiem że tempo podjeżdżania było mocne że analiza danych z licznika pokazała że to tam generowałem największą moc w trakcie całego wyścigu. Z rywali do generalki w M4 w owym peletonie znalazł się Krystian Kotlarz, a inny rywal Piotr Majer dał rade nam odjechać i ostatecznie na mecie wlał mi 7 minut.
    Zaczynamy bardzo szybką jazdę w wysokich partiach po izerskim półpłaskowyżu, najpierw Drogą Telefoniczną, przez Polanę Izerską i dalej do znanej stacji turystycznej „Orle“. Prędkości naszego peletonu były szalone - tak pod 35-45 km/h, grubo jak dla mnie, okazuje się że nasz pociąg przez dłuższy czas ciągnął znany mi z niedawnej etapówki w Gorcach Marcin Reczyński (też z M4). Do tego niemała ilość pieszych turystów powodowała że trzeba było się skupiać by nie zaliczyć kraksy, smaczku dodatkowo dodawały dwie naturalne rzeczy - wiatr na rozległych polanach i poopadowe kałuże - to tam troszkę się umorusaliśmy błotkiem.
    Po skręceniu na długą prostą jak strzała i zakończoną podjazdem (Samolot) coś zaczęło się dziać - nasz peleton rozpadł się. Ja zostałem w tylnej jego części wraz kilkoma znanymi mi rywalami. I tak przez kolejne półpłaskie szutry z domieszką asfaltu pomykamy wspólnie, po drodze sporo piechurów mijając. Po dokręceniu w rejon nieczynnej Kopalni Kwarcu „Stanisław“ wreszcie jest do pokonania coś technicznego - zjazd zielonym z kamieniami i korzeniami. Oczywiście na maxa zaszalałem, po drodze załatwiając paru rywali (m.in. Krystiana).
    Po sprawnym zjechaniu nasza grupka się rozpadła i czas pokonać najdłuższy (5 km) i najnudniejszy zjazd szerokim szutrem lekko w dół. Moje przełożenie 32/11 jest niewystarczające do takiej superszybkiej jazdy, daję jednak radę mknąć w dół bez utraty pozycji. Na jedynym zakręcie z drewnianym mostkiem i wymagającym przyhamowania źle oceniam przyczepność na deskach - w efekcie przednie koło wpada w poślizg i niezła gleba ze szlifami na biodrze, kolanie i łokciu zaliczona. Szybko się pozbierałem, lekko wykrzywioną kierownicę udaje się naprostować i jazda dalej, nie ma lipy ani narzekania na szczypiące szlify i już.
    Po zjechaniu kolejny podjazd i znów asfalcik, na moje szczęście niedługi. Zauważam że goni mnie dwóch rywali - obaj z M4 (Michał Badowski i znów Krystian). Pokonujemy krótki i ciekawy odcinek góra - dół, gdzie doganiam i wyprzedzam dwóch młodszych gości.
    Na 48 km skręt na 2 rundę giga, która okazuje się rundą classic. I tak znów pokonuję nudny, asfaltowy, ale solidny podjazd na Łącznik. No i przekonuję się że wiejący w twarz wiatr podnosi poziom trudności, na szczęście po pokonaniu serpentyny wiatr już pomagał, później o podmuchach zapomniałem. Ów ponownie pokonywany podjazd początkowo jadę sam, po czym dochodzi mnie dwóch rywali - z M5 (zwycięzca tejże kategorii) i kolejny z M4, z trudem podczepiam się do nich i tak w trójkę docieramy na szczyt, dalej po półpłaskim też wspólnie i szybko pomykamy, po drodze mijając jeszcze większą ilość pieszych turystów. Po skręcie na podjazd będącym odcinkiem wyłącznie dla dystansu classic najpierw ten z M5 (Roman Badura) zaczyna powoli uciekać, po chwili ten z M4 (Daniel Bejmert) też zaczyna się oddalać ode mnie. Nie wiem czy to z powodu zmęczenia, braku mocy, czy też nudnej trasy jadę niby wolniej, a jednak robię swoje.
    Po wjechaniu kolejny nudny, szeroki zjazd, łączymy się z właściwą pętlą - a tam znów wspomniany długi zjazd z feralnym dla mnie mostkiem, który tym razem pokonuję z bezpieczną prędkością. Na nierównościach szlify na łokciu i biodrze dają o sobie znać, zaciskam zęby i walczę dalej. Zaczynamy wyprzedzać liczną stawkę tych z mega. Na ostatnim asfaltowym podjeździe dogania i wyprzedza mnie wspomniany Michał. Po wjechaniu na 3 km końcowy odcinek do mety najpierw podjazd i po tym zjazd - w obu przypadkach po szerokim szutrze i w końcu wpadamy na fajny, choć krótki singielek prowadzący do stacji kolejki gondolowej, gdzie ulokowana jest meta. Na ostatnim zakręcie tuż przed finałową prostą podjazdową widzę że dogonił mnie Paweł - staję na pedały i cisnę tak do końcowej kreski, a tam stwierdzam że czas przejazdu owej 80 km trasy w czasie poniżej 4 godz świadczy że to był dość szybki jak na góry maraton.

    29/70 - open giga
    6/22 - M4

    Strata do zwycięzcy (Jakub Zamroźniak) - 46 min, do M4 (Dawid Duława) - 21 min

    Fotki by Gosia i Kasia Rokosz
    Przedstartowa dawka dobrego humoru z Pawłem
    Przedstartowa dawka dobrego humoru z Pawłem © JPbike

    W akcji na jednej z niewielu ciekawszych sekcji MTB
    W akcji na jednej z niewielu ciekawszych sekcji MTB © JPbike